Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Kiedy po raz pierwszy spotykam Avery Hughes, jestem praktycznie nagi i przemoczony”.
Tak zaczyna się historia dziennikarki sportowej i gracza NBA MacKenziego Deckera.
Mija dziesięć lat, a incydent z szatni ciągle odbija się echem w głowie kobiety. Czy były koszykarz zdoła w końcu przełamać lody i zbliżyć się do Avery na tyle, żeby pomóc jej uporać się z demonami przeszłości?
W książce znajdują się również dwa świąteczne opowiadania związane z Iris i Augustem, bohaterami Ryzykownego rzutu, oraz Banner i Jaredem, postaciami z Zablokowanego rzutu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 227
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1 - Decker
2 - Avery
3 - Avery
4 - Decker
5 - Avery
6 - Decker
7 - Avery
8 - Decker
9 - Avery
10 - Decker
11 - Avery
12 - Decker
13 - Avery
14 - Decker
15 - Decker
Epilog - Avery
RYZYKOWNY RZUT - opowiadanie świąteczne - August
RYZYKOWNY RZUT - opowiadanie świąteczne - Iris
ZABLOKOWANY RZUT - opowiadanie świąteczne - Banner
ZABLOKOWANY RZUT - opowiadanie świąteczne - Jared
O Autorce
ŚWIĄTECZNE OBRĘCZE
SERIA OBRĘCZE
1 RYZYKOWNY RZUT
2 ZABLOKOWANY RZUT
3 PODKRĘCONY RZUT
4 ŚWIĄTECZNE OBRĘCZE
PEŁNE KRYCIE
Kiedy po raz pierwszy spotykam Avery Hughes, jestem praktycznie nagi i przemoczony.
To mój drugi sezon w NBA, więc przyzwyczaiłem się do udzielania wywiadów przy szafce w grupowej szatni, owinięty jedynie w ręcznik, otoczony kółeczkiem składającym się z mikrofonów, dyktafonów oraz wymagających dziennikarzy. Ale ta reporterka tego wieczoru zupełnie mnie zaskakuje.
Rozegraliśmy gówniany mecz.
Poprawka: przez czterdzieści pięć minut podstawowego czasu graliśmy rewelacyjnie. Wszystko się spieprzyło w ostatnich trzech minutach, a ponieważ to ja byłem tym idiotą, który stracił piłkę kilka razy przed samym końcem akcji, większość winy spoczywa na moich barkach.
Opieram się o szafkę ze wzrokiem wbitym w podłogę, robię unik za unikiem i wymiguję się od burzy pytań przelatujących mi wokół głowy. Powinienem po prostu wyjść. Dostałbym karę za brak udzielania się dla prasy, ale to kosztowałoby mnie mniej niż utrata dumy i cierpliwości.
A jestem cholernie dumnym gościem.
– Czy możesz omówić dla nas ten napad agresji z czwartej kwarty? – Zachrypnięty głos wznosi się nad wrzawą pozostałych. – Ostatnie minuty meczu były dość brutalne.
Brwi ściągają mi się na dźwięk tak niegrzecznych i bezczelnych słów reporterki. Owszem, radziłem sobie już z trudniejszymi pytaniami, lecz nie po takiej rozgrywce. Nie po tym, jak wygrana wyślizgnęła się nam spomiędzy palców, za co jestem bezpośrednio odpowiedzialny. Czuję się zbyt wykończony, by znosić takie osobiste wycieczki.
– Co to w ogóle ma być za…
Niedokończone pytanie zamiera mi na ustach, kiedy dostrzegam oczy za wymierzonym we mnie dyktafonem. To najdelikatniejsza część twarzy mojej rozmówczyni. Podbródek ma ostro zakończony, a kości policzkowe wystają jak u kota, niemniej kobieco się zaokrąglają. Zadziornie zadarty nosek dopełnia całość, gdy tak patrzy na mnie z odrobiną pogardy i protekcjonalności. Usta ściągnęła w prostą, zdeterminowaną kreskę, ale to nie zmienia faktu, że są pełne i idealnie nadają się do pocałunków.
A jednak… Z tego wszystkiego to jej oczy są najłagodniejsze, czarne niczym głębia i otoczone wachlarzykami długich rzęs. Dziennikarka ani na chwilę nie przenosi uwagi na nagie mięśnie moich ramion czy klatkę piersiową. Nie wodzi spojrzeniem po brzuchu i ledwo trzymającym się bioder ręczniku. I zdecydowanie nie dociera wzrokiem do wciąż ociekających wodą po prysznicu nóg. Wpatruje się tylko w moją twarz, wyczekując odpowiedzi.
– Cóż… – Zerkam na zalaminowaną plakietkę z akredytacją dla mediów, która dynda na smyczy pomiędzy sterczącymi piersiami. Szukam na niej imienia kobiety. – Avery, na koniec popełniliśmy trochę błędów.
Przekrzywia głowę i unosi brwi, jakby chciała powiedzieć: „To oczywiste”, a potem przysuwa mikrofon bliżej moich ust o kolejne centymetry. Jej zapach, przebijający się przez chmurę testosteronu w szatni, to coś świeżego, a zarazem ostrego. Idealnie pasuje do niej i jej zmierzwionych ciemnych loków okalających drobną twarz.
– Ogólnie to był świetny wieczór. I kilka złych minut – mówię i wykrzywiam wargi w uśmiechu, na który mogę sobie teraz pozwolić, kiedy już przyjrzałem się identyfikatorowi. – Zdarza się nawet najlepszym z nas, w dowolnym momencie.
Wzruszam ramionami i dostrzegam, że kobieta w końcu śledzi wzrokiem ruch mojego ciała, po czym znów przenosi uwagę na twarz. „Ha, wreszcie popatrzyłaś, ślicznotko”.
Mruży ciemne oczy, a całuśne usta rozchylają się, jakby miała następne pytanie na końcu języka. Wtedy wtrąca się inny dziennikarz, więc udzielam serii kolejnych odpowiedzi. Jestem zniecierpliwiony, bo chciałbym już założyć ubrania i porozmawiać z Avery na osobności, nie czując na sobie uważnych spojrzeń ludzi z każdej wiodącej stacji.
Gdy nasz reprezentant medialny ogłasza zakończenie pomeczowej konferencji, reporterzy zaczynają wycofywać się z szatni.
Przechodzi mi przez myśl, żeby odpuścić. Odpuścić sobie ją. Widziałem ładniejsze dziewczyny. W każdym mieście, każdej nocy mogę pieprzyć inną laskę. W sumie to obywatelski obowiązek w imieniu wszystkich moich braci, którzy nigdy nie będą mieli wejściówki NBA dającej nieograniczony dostęp do dupeczek.
Tak po prawdzie już przeszła mi ta faza. Wspaniała, wciągająca i pozbawiona wyrazu. To właściwie określa każdą kobietę kręcącą się w tunelu po meczu. Jednak jedno spojrzenie na tę dziewczynę i zadane przez nią pytanie mówią mi, że nie pozwoli się zdominować. Nigdy nie potrafiłem odmówić sobie wyzwania, więc kiedy Avery odwraca się, by odejść, a tym samym pozwala mi bez skrępowania obejrzeć okrągły i umięśniony tyłek w świetnie skrojonych spodniach, wiem, że jej także nie będę umiał sobie odmówić.
– Avery! – wołam. Jedną ręką podtrzymuję zsuwający się ręcznik, a drugą łapię ją za łokieć. – Poczekaj sekundę.
Znacząco patrzy na moją dłoń, wielką w porównaniu z jej drobną ręką, jakby poczuła się urażona tym dotykiem, po czym znów spogląda mi w oczy.
Pchający się z łapami, półnagi, mokry osiłek, w dodatku prawie pół metra od niej wyższy, pewnie nie robi najlepszego wrażenia.
– Przepraszam za to. – Puszczam łokieć dziewczyny i głową wskazuję na moją szafkę. – Mogę z tobą chwilę porozmawiać?
Przygląda mi się uważnie z mieszaniną niechęci i ciekawości w oczach. Wreszcie podchodzi kilka kroków bliżej i w całym tym zamieszaniu rozgrywającym się w pomieszczeniu wraca do mojego kąta.
– Chciałem cię zapytać… – przerywam, gdy znów podsuwa mi pod usta dyktafon. Odsuwam go palcem. – Hmm… Nieoficjalnie.
Zabiera urządzenie sprzed mojego nosa, powstrzymując coś, co najprawdopodobniej miało być uśmieszkiem.
– Chcesz mi powiedzieć, jaka była prawdziwa przyczyna twojej dzisiejszej porażki? – Ciemne brwi unoszą się nad pełnymi zaciekawienia oczami i dziennikarka opiera obleczone jedwabiem ramię o drzwi szafki.
– Nie. Mam na myśli… Owszem, mógłbym. Może przy drinku albo kolacji? Nasz lot jest zaplanowany dopiero na jutro rano.
Na twarzy kobiety maluje się przerażone olśnienie.
– Czy ty próbujesz się ze mną umówić? – Jej słowa rozbrzmiewają w całej szatni, a ja trochę niepewnie rozglądam się dookoła.
Tak się po prostu nie robi. Nie startuje się w ten sposób do dziennikarek. Na swoją obronę mogę powiedzieć, że większość z nich nie ma takiego tyłka jak Avery.
– Owszem, na drinka albo coś w tym rodzaju – szepczę, kreując odpowiedni i dyskretny ton dla takiego rodzaju konwersacji. Mam nadzieję, że Avery załapie. W końcu wydaje się bystrą dziewczyną.
– Albo coś w tym rodzaju? – Jej mina wyraża dezaprobatę. – Nie robię „czegoś w tym rodzaju” z koszykarzami. Niczego nie robię ze sportowcami w moim rewirze.
– Jestem w twoim rewirze? – Też opieram się o drzwi szafki i krzyżuję ramiona na piersi. – Do tej pory cię tu nie widziałem.
– Cóż, od tej pory będziesz mnie widywał, bo zostałam tutaj przydzielona. – Wzrok dziennikarki wędruje na moją klatkę piersiową, więc sprawiam, że mięśnie w tamtym miejscu podskakują. Avery przewraca oczami. – I nie zaryzykuję mojej profesjonalnej obiektywności z powodu „czegoś w tym rodzaju”, które chodzi ci po głowie.
– Tylko jeden drink – namawiam ją, zmieniając pozycję przy szafce.
– Moja odpowiedź to wciąż…
Zachłystuje się i nie wykrztusza z siebie reszty zdania, bo trzymający się na słowo honoru ręcznik spływa mi po biodrze i upada na podłogę. Teraz cały świat może podziwiać mojego lekko uniesionego penisa. W tym momencie wszystko na chwilę zamiera w zupełnej ciszy, po czym wybucha burza śmiechów i przyjacielskich gwizdów.
– O cholera.
Ignoruję reakcję kolegów z drużyny i schylam się po ręcznik. Nerwowo zawiązuję go z powrotem wokół bioder, aby zasłonić interes.
Dzieliłem prysznice i szatnie, odkąd mój fiut był mniejszy o połowę, więc w większości przypadków nie robi to na mnie wrażenia. Avery jednak to co innego. Wygląda, jakby połknęła dyktafon i być może zaraz go zwróci wraz z obiadem. Pośród gwizdów i okrzyków jeden z nadal tkwiących tu dziennikarzy dodaje swoje niestosowne szyderstwo niczym wisienkę na tort:
– Dostaje ci się wyłączność już pierwszej nocy w pracy, co, Hughes? – pyta z pożądliwym spojrzeniem. – Deck też by obnażył przede mną swoje tajemnice, gdybym miał taki tyłek jak ty.
Co, do diabła? Słyszałem takie komentarze przez całe życie. Cholera, może nawet sam myślałem podobnie. Ten sport oraz związany z nim przemysł są zdominowane przez mężczyzn. Tak naprawdę jesteśmy tylko przepłacanymi i przerośniętymi nastolatkami, przynajmniej większość z nas. Niektórym dorośnięcie zabiera więcej czasu niż innym. Mimo to słuchanie takiego gówna, gdy ona stoi tuż obok z upokorzeniem i irytacją błyszczącymi w oczach, sprawia, że mam ochotę potłuc okulary temu pieprzonemu reporterowi. Śmiech kilku pozostałych dziennikarzy w reakcji na jego niegrzeczne słowa niweczy jakąkolwiek nadzieję, że zdołam przekonać Avery.
Rzucam ciężkie spojrzenie idiocie, który właśnie ewakuuje się z szatni.
– Wielkie dzięki, dupku – mamrocze Avery i nerwowo poprawia torbę na ramieniu.
– Tak – zgadzam się, potrząsając głową. – To jakiś ciężki przypadek.
– Miałam na myśli ciebie – mówi. W jej tonie słychać wyraźną irytację. – Ty jesteś dupkiem.
– Ja? – Wbijam kciuk w swoją nagą pierś. – Co ja takiego zrobiłem?
– Czy mógłbyś po prostu – prycha i wskazuje dłonią rejony mojego krocza – kontrolować swój ręczniczek? To moi koledzy z pracy. Zdajesz sobie sprawę, jak ciężko kobiecie w tym zawodzie zdobyć szacunek i być traktowaną równorzędnie?
Otwieram usta, by wyrazić współczucie, ale nie mam szans go wyartykułować.
– Odpowiedź brzmi „nie” – ucina Avery zdecydowanym tonem. – Nie masz pojęcia, bo byłeś rozpieszczany, odkąd pierwszy raz udał ci się triple-double jeszcze w liceum. Inni dziennikarze nie muszą się obawiać, że ktoś ich uszczypnie czy obmaca. Nie przeszkadza im przeprowadzanie wywiadów z półnagimi mężczyznami. Ja też nie mam nic przeciwko, dopóki któryś nie zaciąga mnie do kąta i nie proponuje drinka albo „czegoś w tym rodzaju”. Pozwalam tym słowom zawisnąć w ciszy, która zbiera się wokół nas po zdecydowanej odmowie Avery. Patrząc przez pryzmat zdrowego rozsądku, można to uznać za trudny początek, ale nigdy nie spotkałem kobiety odpornej na mój urok, uśmiech i poczucie humoru, a także opalone ciało. Gdybym miał się zakładać, uznałbym, że Avery też nie jest odporna.
– Więc… Śledzisz moje poczynania od czasów liceum? – Posyłam jej swój niezawodny uśmiech. – To mi naprawdę pochlebia. Nie sądziłem, że jesteś fanką.
– Nie jestem fanką! – wybucha. – Ale gdybym była, twoje żałosne wystąpienie tego wieczoru na boisku bardzo by mnie zawiodło.
– Hej – poważnieję. – Nie musisz brać tego do siebie i odwracać kota ogonem. Rozmawiamy tu o mojej karierze.
Odwraca się i rzuca mi ostatnie słowa przez ramię:
– A to jest moja kariera.
Stoję tam jak idiota, myśląc o wszelkich sposobach, na jakie mógłbym zaaranżować nasze spotkanie. Jestem przekonany, że będę ją teraz widywał regularnie, skoro została tu przydzielona.
Osuszam ostatnie krople wody z obolałego ciała, wciągam na siebie T-shirt i spodnie od dresu, po czym udaję się do hotelu. Nie martwię się, że dzisiejszej nocy pomiędzy Avery a mną do niczego nie doszło. Może i jestem arogancki, ale mam pewność, że to nie zajmie dużo czasu. Nigdy nie zajmuje.
Dziesięć lat później
– Jestem przekonana, że podstawowym problemem społeczeństwa jest to, że technologia rozwija się znacznie szybciej niż męski mózg. – Kieruję te słowa do mojej producentki i najlepszej przyjaciółki Sadie, patrząc jej w oczy znad iPada. – Jak inaczej wytłumaczyć te wszystkie skandale ze zdjęciami fiutów? Coś tak prostego jak niewysyłanie zdjęć swojego członka, bo może cię to kosztować wybory, karierę, małżeństwo… Mężczyźni jakoś nie mogą tego pojąć. To jak znana od starożytności potrzeba udowodnienia, kto ma większego. Tylko zamiast obsikiwać terytorium puszczają zdjęcia kutasów w eter.
Wskazuję na kolejny post dotyczący afery penisowej mojego kolegi, z którym prowadziłam program.
– Myślałam, że Gary jest mądrzejszy.
Sadie podchodzi do biurka i zerka na ekran.
– Myślałam, że ma większego – stwierdza.
W ciszy gabinetu mieszają się nasze nieeleganckie prychnięcia.
– Miałam pewne podejrzenia. – Odkładam iPada i kilka razy okręcam się na obrotowym krześle. – Wygląda tak, jak zazwyczaj wyglądają mężczyźni z małymi fiutami.
– Czyli jak?
– Dziewczyno, jeśli nigdy żadnego nie widziałaś – zatrzymuję się na wystarczająco długo, by posłać jej krzywy uśmiech – to uważaj się za szczęściarę.
– Chociaż te plotki o Garym sprawiają mi wiele radości – Sadie poważnieje – musimy obgadać, co to oznacza dla Dwa w jednym.
– Chyba go nie zwolnią z programu? – Przestaję się uśmiechać i chwytam krawędź biurka. – Oczywiście zgadzam się, że to okropne, niedyskretne i żenujące, ale raczej nie na tyle, żeby go zwolnić.
– Takie zachowanie złamało jednak zasady dotyczące utrzymania dobrego wizerunku, a to nie pierwsza jego wpadka. – Sadie siada naprzeciwko mnie i łączy dłonie na brzuchu. – I zdecydowanie jest to komplikacja, której program nie potrzebuje, więc Gary zostanie zawieszony na trzy tygodnie.
– Tego się spodziewałam. Mam nadzieję, że przynajmniej on uważa, że było warto. – Unoszę kącik ust w grymasie ponurego rozbawienia, lecz po chwili go opuszczam. – Jak sobie z tym poradzimy? Będziemy zapraszać redaktorów na gościnne występy czy poprowadzę program solo?
– Nie solo. To w ogóle nie wchodzi w grę. Popularność Dwa w jednym jest zbudowana na dwóch przeciwstawnych perspektywach. Potrzebujemy zastępstwa na czas nieobecności Gary’ego. – Sadie potrząsa głową w zamyśleniu, następnie pochyla się i bierze garść solonych wodorostów, które zajadałam jako przekąskę, zanim się pojawiła. – Masz świadomość, że to smakuje jak gówno?
– Skup się. Nie możesz tak sobie ogłosić, że dostanę współprowadzącego, po czym nagle zmienić temat. A więc kto to jest? Mów natychmiast.
– Ktoś, kogo publiczność pokocha i będzie chciała oglądać.
– Kto?
– Ktoś godny zaufania.
– Kto, Sadie?
– Ktoś przystojny.
– Co ma wygląd do dziennikarstwa?
Przyjaciółka zerka na mnie z ukosa. Nie chodzi tylko o dziennikarstwo. To telewizja, więc wygląd aż nazbyt często się liczy, nawet w sporcie. Mam rozeznanie w kwestii próśb i standardów producentów. Doświadczyłam tego na własnej skórze, dlatego doskonale rozumiem spojrzenie, którym obdarza mnie Sadie.
Kiedy dwa lata temu zaczęłyśmy pracować nad programem, kierownicy SportsCo poprosili mnie o „przemyślenie” prostowania włosów, bym wyglądała bardziej „elegancko”, i powiedzieli, że „uwielbiają moją wagę” na takim poziomie, na jakim jest teraz. Naprawdę poważnie wątpię, czy prowadzili takie rozmowy z moim współprowadzącym.
– No dobrze, masz rację. Wygląd się liczy – potwierdzam. – A zatem jest przystojny. Kto to?
– Gość jest już na sportowej emeryturze. W przyszłości znajdzie się w Galerii Sław – mamrocze Sadie z ustami napakowanymi wodorostami, choć upierała się, że są obrzydliwe.
– Jaki sport? – pytam ostrożnie. Jakiś emerytowany zawodnik, który nie zna się na niczym poza uprawianiem sportu, nie wie nic o analizowaniu, dyskutowaniu, omawianiu… Nie tego potrzebuję na planie.
– Gramy w koszyyykówkęęę – śpiewa Sasie słynny refren Kurtisa Blowa, rytmicznie poruszając ramionami.
Hm… Godny zaufania. Przystojny. Koszykarz. Emerytowany. Będzie w Galerii Sław.
– Nie! – To słowo wystrzela z moich ust jak z armaty. – Nie…
– Mack Decker – kończy Sadie z pełnym satysfakcji uśmiechem. – Zdobyliśmy Macka Deckera.
– Więc się go pozbądźcie. – Wstaję i zaczynam dreptać tam i z powrotem. Zawsze tak robię, gdy coś mocno mnie denerwuje, o czym świadczy wydeptana ścieżka przed moim biurkiem. – Jest arogancki, przemądrzały, zadufany w sobie…
– Wciąż siedzi ci w głowie ten incydent z ręcznikiem? – Oczy przyjaciółki są pełne nadziei, że o to właśnie chodzi.
– To było dziesięć lat temu. Oczywiście, że nie.
Niewzruszone spojrzenie Sadie wypala mi dziurę w czaszce.
– No dobrze, może odrobinę – przyznaję, następnie szybko kontynuuję przy akompaniamencie jej śmiechu: – Jaki zawodowy sportowiec flirtuje z dziennikarką w szatni, mając na sobie tylko ręcznik? Kto robi coś takiego?
– Sama powiedziałaś, że to było dziesięć lat temu.
– Nie zmienia to faktu, że czułam się upokorzona i znajomi z rewiru bezlitośnie mi na ten temat dokuczali. Długo zeszło, zanim to naprawiłam. – Zatrzymuję się przed przyjaciółką, by wypaść jeszcze bardziej przekonująco. – Poza tym może sobie być zawodowym sportowcem, ale jest niedoświadczonym komentatorem. Nie ma szans, żebym z nim pracowała.
– Ty tak na poważnie? – Sadie potrząsa głową. – Odłóż na chwilę emocje na bok. Potrzebuję twojej trzeźwej oceny.
– Nie ma nikogo innego? – Przysiadam na krawędzi biurka i trącam stopą jej kolano. – Współpracujmy.
– Nie ma. – Sadie piorunuje wzrokiem wodorosty, jakby ją namawiały, aby wzięła kolejną nitkę do ust. – Nawet gdybym chciała, nie mogłabym nic zrobić, by to zmienić.
– Jesteś producentką, masz coś do powiedzenia.
– Nie tym razem. Góra nam to narzuciła. – Sadie łapie mnie za obutą piętę, którą uderzam o biurko. – Hej. To osiągnięcie mieć Decka jako współprowadzącego. Występował gościnnie przez cały sezon i świetnie mu to wychodziło. Nie dosyć, że to geniusz koszykówki, potrafi się też wysłowić i z chęcią się uczy. Może i jest nowy w świecie komentatorstwa, ale posiada naturalny talent do pracy przed kamerą.
– Wiem – niechętnie się z nią zgadzam. – Widziałam go.
– To w czym problem? Nigdy nie słyszałam żadnego gadania o aferze z ręcznikiem już po początkowym zamieszaniu.
– Prawda. Skończyło się na tym, że zmieniono mi rewir, a temat ucichł, kiedy wszystkim znudziło się dokuczanie i żarty. – Wyswobadzam but z chwytu kumpeli i podchodzę do okna. Widok Nowego Jorku zachwyca mnie tak samo jak w dniu, kiedy dostałam tę pracę i to biuro.
– Więc nie widzę przeciwwskazań – mówi Sadie zza moich pleców.
Nie odwracam się do niej. Szkopuł tkwi w tym, że nie chcę przyznać nawet przed samą sobą, jaki jest prawdziwy powód mojej niechęci.
Nad MacKenziem Deckerem zawsze widniał wielki znak zapytania. Co by się stało, gdybym postąpiła przeciwko zdrowemu rozsądkowi i przyjęła jego propozycję „czegoś w tym rodzaju”? Co, gdybym nie została przeniesiona w inne miejsce? Wiem, co się z nim działo przez te wszystkie lata, tylko z wiadomości oraz dzięki jego reputacji, ale za każdym razem, gdy słyszę jego imię… Coś się we mnie porusza, a nie mam pewności, czy jestem gotowa na takie poruszenie.
Tyle się wydarzyło w naszych życiach, że tamto spotkanie przy jego szafce powinno już dawno temu zniknąć w mrokach przeszłości. Deck zdobył tytuł MVP, dwa mistrzostwa i każdą nagrodę, jaka się liczy. Ożenił się. Rozwiódł. Odniósł kontuzję. Przeszedł na emeryturę. Z kolei ja prowadzę własny program w SportsCo, jednej z największych stacji sportowych. Byłam zaręczona. Mój mózg ma krótkie spięcie i nie mogę posunąć się dalej, bo dziś nie umiem dać sobie rady z tymi wszystkimi uczuciami. Nie w kwestii mojego narzeczonego.
– Wydajesz się podenerwowana. Czy to… – Głos przyjaciółki jest ostrożny w sposób, jakiego nauczyłam się nienawidzić. – Czy chodzi o Willa?
Sadie potrafi być czasami wkurzająco jasnowidząca.
– Wszystko w porządku. – Wypowiadam te słowa na autopilocie. To odruchowa reakcja na pytanie, które przez ostatni rok ludzie zadawali mi po tysiąc razy na różne sposoby.
– Jeśli potrzebujesz…
– Powiedziałam, że jest okej, Sadie. – Rzucam jej spojrzenie przez ramię, nakazując nie drążyć. Ten jeden raz słucha.
– Dobrze. Chciałam tylko powiedzieć, że możesz na mnie liczyć. Wiem, że wszystko było… – Dzwonek telefonu, Livin’ la Vida Loca Ricky’ego Martina, przerywa jej wypowiedź. Tę piosenkę przypisała do połączeń przychodzących od matki. – Poczekaj.
Bogu niech będą dzięki za mamę i Ricky’ego Martina. Will to ostatni temat, na jaki chcę dyskutować.
– Co słychać, Ma? – pyta z komórką przyciśniętą do ucha.
To jedyny zwrot po angielsku. Przez kolejne pięć minut Sadie wyrzuca z siebie potok słów w języku hiszpańskim, kierując je do kobiety po drugiej stronie słuchawki. Rozumiem wyłącznie „burrito” i „The Real Housewives Atlanta”.
Jestem wdzięczna za tę chwilową przerwę w naszej rozmowie. Nie dość, że będę musiała pracować z Mackiem Deckerem, to jeszcze teraz uczucia i wspomnienia, które przychodzą wraz z Willem, wypływają na powierzchnię, po czym burzą jakikolwiek spokój oraz pewność siebie, jakie zdołałam odnaleźć.
– Tak, tak – przytakuje Sadie, wracając do angielskiego. – Powiem jej.
– Co mi powiesz? – dopytuję, po czym opieram się o chłodną szybę okna.
– Skąd wiesz, że chodziło jej o ciebie? – Przyjaciółka unosi idealnie wyregulowaną brew.
– Zawsze chodzi jej o mnie. Kocha mnie. – Wzruszam ramionami. – Co powiedziała Ma?
– Chce, żebyś poznała mojego kuzyna Geralda.
Rechoczę, bo inaczej nie można określić tego rozbawionego odgłosu, który z siebie wydaję. Zasłaniam usta pod ciężkim spojrzeniem Sadie.
– Wybacz.
– Nie naśmiewaj się z mojego kuzyna, Avery.
– Przepraszam. – Nie mogę zapanować nad uśmiechem, co niweczy moje przeprosiny. – Jako dziennikarka jak możesz oczekiwać, że mężczyzna o imieniu Geraldo będzie brany serio? Poza tym wiesz, że wcale nie mam ochoty się z nikim spotykać.
– Zdaję sobie sprawę, że to trudne. Może jest dla ciebie za wcześnie na prawdziwy związek – stwierdza Sadie, a na jej twarzy maluje się współczucie oraz determinacja. – Ale po prostu kogoś poznać? To nie takie złe. Chodzi o to… Musisz zostawić przeszłość za sobą. Nigdy o tym nie mówisz, a może powinnaś to z siebie wyrzucić?
Przełykam więznące mi w gardle poczucie winy i szybko kiwam głową, zbywając ten temat. Rozmawiam o Willu tylko z terapeutką. Jeśli ktoś nie każe sobie zapłacić dwustu dolarów za godzinę, niczego ze mnie nie wyciśnie.
– Jestem tu, gdybyś chciała pogadać – oznajmia wreszcie cicho Sadie, wstaje i kiwa głową, kiedy moją jedyną odpowiedzią jest automatyczny uśmiech. – Idziesz coś zjeść?
– Nie. – Wskazuję ręką na otwarty laptop i stertę papierów na biurku. – Mam przed sobą kolejne kilka godzin na przygotowania do jutrzejszego programu.
– Skoro o tym mowa, możesz przyjść jutro wcześniej i ustalić wszystko z Deckerem?
– Zaczyna już jutro? – Rozdziawiam usta, a serce zaczyna mi bić jak szalone. – Raz mogę sobie poradzić bez współprowadzącego. Daj mi przynajmniej dzień na przygotowanie się.
– Zdarzały ci się już zmiany współprowadzącego w danym dniu – przypomina Sadie, ruszając do drzwi kołyszącym się krokiem. – Jesteś profesjonalistką. Na co tu się przygotowywać?
Nawet po dekadzie bez najmniejszych przeszkód przypominam sobie złotobrązowe włosy, pociemniałe i mokre po prysznicu, kręcące się na karku. Pamiętam wyrzeźbione mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Nie zapomniałam też o długich nogach, wysportowanych, opalonych, wystających spod małego, chroniącego prywatność kawałka frotte. Przez ten czas tylko parę razy widziałam Macka Deckera na rozdaniach nagród, wydarzeniach czy przy innych tego typu okazjach. Zazwyczaj pojawiał się tam z żoną, a ja z Willem. Zawsze byliśmy serdeczni i grzeczni, ale gdzieś w sekretnym zakątku mojego serca pozwalałam sobie na maleńki zawód, że przez te wszystkie lata nie miałam okazji go bliżej poznać.
Pewnie, przez kilka tygodni po incydencie z ręcznikiem byłam upokorzona i obrażona, a także wściekła.
I mile połechtana.
I zaintrygowana.
I… podniecona.
Trzy rzeczy, na które w moim życiu nie ma teraz miejsca.
– To było dziesięć lat temu, Avery – mamroczę do siebie i siadam przy biurku, żeby przeanalizować dane do jutrzejszego programu.
Decker zawsze pozostawał dla mnie pytaniem bez odpowiedzi. Nieważne, jak wiele znajdowałam wymówek, ta myśl wciąż nie dawała mi spokoju. Teraz znów nadarzy się okazja, aby ją poznać, a ja mogę nie być na to gotowa.
Arogancja Deckera jest niczym szyta na miarę i dobrana jak jeden z jego garniturów od Armaniego. Na ramionach dopasowuje się za sprawą lat spędzonych wśród piejących z zachwytu fanów i zwęża się na szerokim umięśnionym torsie dzięki niezliczonym nagrodom, tytułom i pierścieniom dla mistrzów. Idealnie układa się także na wysportowanych nogach, gdy wmaszerowuje do SportsCo, jakby to miejsce należało do niego.
Mogłoby do niego należeć. Jego fortuna nie stanowi sekretu, bo mężczyzna rok za rokiem pojawia się w magazynie Forbes na liście najlepiej zarabiających sportowców. Większość tych pieniędzy pochodzi z reklam oraz współprac, a nie z lukratywnych kontraktów NBA, które podpisywał przez dwanaście sezonów.
Ten uśmiech. Te oczy. To ciało. Urok osobisty.
Właściwie od kiedy został wylosowany, natychmiast stał się znanym nazwiskiem, tymczasem najważniejsze marki i miejsca chciały z nim współpracować.
Zdecydowanie Decker nie potrzebuje tej pracy. Może właśnie to najbardziej mi przeszkadza.
On jej nie potrzebuje. A ja tak.
Nie musiał zapracować na to, żeby tu trafić. A ja tak.
Ukończyłam dziennikarstwo z najlepszymi ocenami na Uniwersytecie Howarda. Spłacałam długi, tłocząc się z innymi, aby zdobyć zlecenia, i odrzucałam skromność w szatniach z nagimi mężczyznami. Robiłam wszystko, co musiałam, by dostać własny program.
Decker zaś wmaszerowuje tutaj zaraz po przejściu na emeryturę, jak gdyby show powinno zacząć się właśnie teraz, skoro on się pojawił. Mój program to dla niego tylko przerwa techniczna pomiędzy zakończoną karierą a Galerią Sław.
Zgrzytam zębami, widząc, jak siedzi na krześle naprzeciwko mnie niczym na tronie. Jakby to wszystko mu się należało i było jego królestwem. A ja jego poddaną.
Tak. To sprawia, że staję się nerwowa.
Preferuję jednak lekki stres od skupiania się na tym, jak obecność MacKenziego podgrzewa atmosferę niczym gorący olej pływający na patelni. Wolę, żeby nie chodziło o jego zapach, rześki i męski, zabarwiony pożądaniem. Ani o bursztynowe oczy okolone gęstymi rzęsami. Nie. Lepiej, aby to nie była żadna z tych rzeczy, bo odbyłam dziś rano poważną rozmowę ze swoim ciałem i zgodnie zdecydowaliśmy, że nie zamierzam fizycznie reagować na tego mężczyznę.
– Cześć, Decker! – woła Sadie. Jej mina jest nietypowo promienna. – Bardzo się cieszymy, że do nas dołączyłeś.
Wolno rozkwitający uśmiech zaczyna się w oczach Macka, unosi grzesznie pełne wargi, a następnie marszczy się w kącikach ust. Mamy prawie tyle samo lat. On jest odrobinę starszy, więc liczy mniej więcej trzydzieści pięć lub trzydzieści sześć. Gdyby nie ta kończąca karierę kontuzja w zeszłym roku, pewnie dalej grałby w koszykówkę. Czas potraktował go bardzo łaskawie.
– Też się cieszę, że tu jestem. – Jego głos brzmi melodyjnie i odrobinę południowo. Jest także zachrypnięty, jakby Mack palił kilka paczek papierosów dziennie, tylko że Decker dał się poznać ze swojej drobiazgowości na temat tego, co trafia w uświęconą świątynię jego ciała. To natura obdarzyła go tym głosem. Przywołuję się do porządku, by nie przyglądać się innym atrybutom tego faceta.
– Oczywiście znasz Avery. – Spojrzenie, jakim obrzuca mnie Sadie, kryje w sobie subtelną groźbę, na wypadek gdybym wstała dziś lewą nogą. Na jej szczęście zdążyłam już wypić parzoną na zimno kawę. Dzięki temu napojowi nie zamknięto mnie jeszcze za kratkami. Sama nie chciałabym się ze sobą spotkać, jeśli nie miałabym do niego dostępu.
Wyciągam rękę, a wtedy Mack natychmiast bierze ją w swoją. Jest duża i ciepła. Zapomina się, jak wielcy są ci goście, gdy ogląda się ich w telewizji, ale będąc tu we własnej wysportowanej osobie, Decker góruje nade mną o co najmniej pół metra. Sprawia, że czuję się mała i delikatna.
„Uwielbiam czuć się mała i delikatna”, myśli szanująca się reporterka sportowa. Do tego dodajmy niekończącą się listę rzeczy, które na mnie działają, choć wcale tego nie chcę.
– Dobrze znowu cię widzieć, Avery. – Patrzy w dół na nasze wciąż połączone dłonie.
– Tak, ciebie też. – Poruszam palcami, żeby je wyswobodzić. Przez moment w oczach Macka błyszczą wesołe iskierki, po czym mężczyzna mnie puszcza i siada na jednym z foteli przy stole konferencyjnym.
– Dziękuję za przyłączenie się, Deck – mówi Sadie. – Jak ci się podoba apartament?
SportsCo ma rewelacyjne układy z luksusowym hotelem po drugiej stronie ulicy, często organizuje tam wydarzenia i umieszcza swoich gości. Zakładam, że Deck się tam zatrzymał na czas kręcenia programu.
– Jest świetny – oznajmia Mack. – Cieszę się, że nie muszę codziennie dojeżdżać z Connecticut.
– Cóż, chcieliśmy ci to ułatwić. Daj znać, jeśli będziesz czegoś potr
zebował. – Kobieta wręcza nam obojgu teczki. – A tak w ogóle dostaliście mój mail ze scenariuszem dzisiejszego odcinka? Kiwamy głowami, a Sadie zaczyna omawiać detale. Przygotowałam się na bycie niewzruszoną. Wielu sportowców uważa, że skoro uprawiali jedną dyscyplinę, wiedzą wszystko o wszystkich sportach, więc mogą po prostu wyskoczyć przed kamerę i jakoś to będzie. Wiem, że Deck nie poczynił takiego założenia. Przygotował się. Słyszałam też, jak komentuje, odkąd przeszedł na emeryturę. Jest dobry. Ma w sobie wystudiowany spokój oraz intensywność, którą z dbałością ukrywa. Ludzie nie zawsze radzą sobie z pasją, a ta jest potrzebna, by dokonywać wielkich rzeczy. Jestem uczulona na przeciętność i nie znoszę bylejakości. To dotyczy każdego aspektu mojego życia.
Ktoś z najwyższej półki. Zmotywowany. Nie wiem, jak to ująć, ale Mack Decker wręcz tym ocieka. Był z tego znany na boisku, samiec alfa prowadzący stado do zwycięstwa, nie przebierając w środkach.
Gdy omawiamy elementy dzisiejszego programu, podnoszę wzrok więcej niż raz i zauważam całą tę intensywność skupioną na mojej osobie. Ciemnozłote spojrzenie przykuwa mnie do ergonomicznego skórzanego fotela. Usiłuję się nie wiercić, choć wydaje się, że przez seksapil i cichą nieustępliwość Macka stałam się jego zakładniczką.
– Wszystko jasne? – Kiedy kończymy, producentka patrzy to w moją stronę, to na Decka, lecz jej pytanie jest skierowane głównie do mnie. Wiem o tym, bo znam Sadie. Nie chciałam, aby Decker dostał angaż, jednak nawet ja nie mogę mu odmówić profesjonalizmu i kompetencji. Dodatkowo z pewnością będzie przynętą dla naszych widzów. Każda wymówka, żeby go tu nie chcieć, rozpływa się. W końcu będę musiała zmierzyć się z prawdziwym powodem, przez który opierałam się, by został współprowadzącym.
Ale jeszcze nie teraz.
– Tak. – Bazgrzę nonsensy w notatniku przed sobą. To jeden ze sposobów, jakimi radzę sobie z nadmiarem stresu. – Według mnie brzmi dobrze.
Decker zerka na leżące przed nim papiery.
– Spróbuję zachować spokój w ostatniej części, gdy na plan przyjdzie Magic Johnson.
– Co? – wyrywa mi się. – Mówisz serio?
– Nie może mi odbijać na punkcie najlepszego rozgrywającego w historii? – Rozsiada się w fotelu. Jego wargi drgają, a ramiona krzyżują się na szerokiej klatce piersiowej.
– Cieszę się, że mówisz o rozgrywającym, a nie rzucającym obrońcy, ponieważ mielibyśmy problem, gdybyś nie uznawał Jordana za najlepszego z najlepszych.
Głęboki śmiech wydobywa się z gardła Deckera i więzi mnie jak lasso, które z każdym kolejnym dźwiękiem zaciska się coraz mocniej.
– Nie będę z tobą dyskutował na temat tego, kto jest najlepszy w historii, Avery.
– To dobrze, bo to nie podlega dyskusji. – Rzucam długopis na stół niczym rękawicę. – Jeśli powiesz, że to ktoś inny niż Jordan, będziemy mieć problem.
Pogardliwie wypuszcza powietrze.
– No to mamy problem.
– Herezja. – Pochylam się, śliniąc na myśl o dobrej debacie z wartościowym przeciwnikiem. – To kogo masz?
Podnosi trzy palce.
– Wilt, Kareem i Bill.
– Trzech! – Gniew aż się we mnie gotuje. – Jak możesz mieć trzech zawodników przed Jordanem? MJ na czwartej pozycji to po prostu… Po prostu…
– Zanim ona zdąży zebrać myśli… – przerywa Sadie, zerkając na
swój telefon. – Muszę odebrać. Jeszcze raz dziękuję, Decker. Niech to będzie świetny pierwszy wspólny odcinek. Kiedy Sadie odchodzi, między mną a tą ścianą twardych mięśni i seksapilu w osobie MacKenziego Deckera nie ma już żadnego bufora. To pierwszy raz, gdy jesteśmy sami, odkąd dekadę temu stanął przede mną nagi w szatni pełnej roześmianych mężczyzn. Niepotrzebnie odchrząkuję, ponieważ nie mam nic do powiedzenia. Czułam się bezpiecznie z Sadie w roli przyzwoitki. Teraz jest nas tylko dwoje i nie mogę sobie przypomnieć, o czym tak swobodnie rozmawialiśmy.
– Coś mówiłaś? – Decker patrzy na mnie wyczekująco.
– Co? – Zwlekam i spoglądam na niego bez wyrazu. – Co mówiłam?
– Najlepsi w historii – podpowiada, a w jego oczach widać zaciekawienie.
– Będę musiała dokształcić cię później. – Zmuszam się do uśmiechu, zbierając leżące przede mną papiery. Układam je w równy stosik i przyciskam go do piersi. – Przed programem muszę powtórzyć sobie jedno nagranie z wczorajszego meczu. Zobaczymy się na planie.
Idę do drzwi, machając mu przez ramię.
– Nigdy nie miałem okazji porządnie przeprosić cię za tamten ręcznik.
dobrze nam szło, a on musiał wrócić do tamtego paskudnego wydarzenia.
– Co takiego? – Odwracam się i przyglądam mu ostrożnie, częściowo mając nadzieję, że odpuści, ale zdaję sobie też sprawę, że na to już za późno. Fasada grzeczności się rozpada, obnaża jego ciekawość i pełną determinacji szczerość.
– Powiedziałem – celowo robi pauzę, aby zyskać pewność, że tym razem słyszę go bez zarzutu – że nigdy nie miałem okazji porządnie cię przeprosić za tamten ręcznik. Wiem, że dokuczano ci potem z tego powodu.
– To było dawno temu – oznajmiam sztywno. – Wszystko w porządku.
– Odzywałem się, jednak nie byłem pewien, czy…
– Dostałam wiadomości, które zostawiłeś w biurze stacji. – Zachowuję neutralny ton i staram się emanować pewnością siebie. – Dziękuję.
– Ale nigdy…
Następuje chwila ciszy.
– Przeniesiono mnie. – Przestępuję z nogi na nogę i zerkam na korytarz, sygnalizując, że jestem gotowa na zakończenie tej rozmowy. – Cóż, wiedziałam, że nie będziemy się za często widywać, więc…
Tym razem to ja pozwalam na moment ciszy. Wzruszam ramionami i liczę, że Deck uzna temat za zakończony.
– Kiedyś miałaś kręcone włosy – zauważa z uśmiechem, znów całkowicie zmieniając tor rozmowy.
– Tak, cóż…
– Były piękne – wtrąca, a gdy jego wzrok spoczywa na mojej fryzurze, serce zaczyna mi szybciej bić. – Wciąż są. – Wpatruje się we mnie oczami w kolorze whiskey. – Ty jesteś piękna.
– Uch, ja…
– Powinniśmy wybrać się na drinka – ciągnie, przez co wpadam w coraz większe zakłopotanie. – Albo coś w tym rodzaju.
Jego słowa z tamtej nocy zawisają w powietrzu. Nie miał wtedy na sobie nic poza małym ręcznikiem i wielką brawurą. Rozbawienie oraz irytacja walczą we mnie na to wspomnienie, ale udaje mi się zapanować nad jednym i drugim.
– Słuchaj, Deck… – Potrząsam głową, przygryzając dolną wargę, po czym kontynuuję: – Odpowiedź nadal brzmi „nie”.
Otwiera usta, jakby chciał dodać coś jeszcze, lecz moja stanowcza mina musi go przekonać, że naprawdę nie powinien.
– No okej, super, że mamy to za sobą. – Na jego twarzy ponownie pojawia się czarujący uśmiech, którego pewnie używa, żeby uspokajać ludzi. – Dam ci się przygotować. Widzimy się na planie.
Kiwam głową i odwracam się na pięcie. Staram się, aby moje kroki były pewne i miarowe, chociaż mam ochotę biec do biura, zanim Deck zdecyduje się wykorzystać przewagę, jaką nade mną posiada, a o której istnieniu nie zdaje sobie sprawy.
Coś w Avery Hughes porusza we mnie odpowiednie trybiki. Sprawia, że się nakręcam. Tak jak to bywa u większości mężczyzn, wszystko zaczyna się w spodniach, ale natychmiast dociera też do drugiej głowy – tej z mózgiem.
Błyskotliwość, inteligencja oraz determinacja Avery powodują, że pragnę więcej i więcej. Nawet gdyby po incydencie z ręcznikiem nie było tylu drwin, wciąż myślałbym o niej całymi dniami. Jest tym rodzajem kobiety, która robi na tobie wrażenie i zostaje ci w pamięci.
Ostatnio widziałem ją jakieś dwa lata temu na przyjęciu wydanym przez Sports Illustrated. Tamtego sezonu zostałem kontuzjowany i byłem pewien, że moja kariera w NBA właśnie się skończyła. Chociaż u mojego boku stała wówczas żona Tara, oboje wiedzieliśmy, że nasze małżeństwo to już przeszłość, bo od jakieś czasu było jedynie formalnością. Ustalono wtedy, że zaprezentujemy czek z mojej fundacji charytatywnej, więc musieliśmy wybrać się tam razem, choć już wcześniej podpisaliśmy papiery rozwodowe. Kiedy w drugim końcu sali zauważyłem Avery z narzeczonym, poczucie winy zaczęło podgryzać moje wnętrzności, ponieważ chciałem odejść od przyszłej eks, wyrwać Hughes z rąk tamtego gościa, zabrać ją w jakiś kąt i wrócić do momentu, w którym przerwaliśmy tamtego dnia w szatni.
Mam wrażenie, że od tamtej pory przeżyłem kilkanaście żyć. Sezony w NBA powinny być mierzone tak jak psie lata. Nie tylko przez wpływ na ciało, ale i na duszę. Chciwi ludzie, zniszczone nadzieje, popsute małżeństwa.
Niewykorzystane szanse.
Avery wydaje się największą z tych niewykorzystanych szans. Może dlatego stanowi dla mnie taką zagadkę. Nigdy nie było mi dane jej poznać, nie dane posmakować. Tamtej nocy na przyjęciu, gdy po ośmiu latach nasze spojrzenia skrzyżowały się w zatłoczonej sali, musiałem zaakceptować fakt, że to się nigdy nie zmieni. Po naszym pierwszym spotkaniu widziałem ją raptem parę razy, zawsze z daleka, lecz przez sekundę, zanim zdążyła to ukryć, jej wzrok mówił mi, że nie zapomniała. Że wciąż byłem… czymś, nawet jeśli jednie drażniącym i kłopotliwym wspomnieniem. Niczym wytrawna profesjonalistka, wykrzywiła usta w sztucznym uśmiechu i odwróciła się do mężczyzny u swego boku.
Tyle że od kilku miesięcy tamtego mężczyzny już przy niej nie było. Ostatnio, kiedy parokrotnie oglądałem jej program, zauważyłem, że nie ma na palcu pierścionka, który nosiła tamtej nocy. Nie jestem pewien, co się stało, ale pierścionka dalej nie widzę i zakładam – no dobrze, mocno liczę – że narzeczony także zniknął.
Gdy SportsCo zadzwoniło w sprawie współprowadzenia z Avery Dwóch w jednym, anulowałem wszystko, co miałem ustawione w grafiku, żeby móc wziąć w tym udział. To mogłoby okazać się interesujące. Gdyby Hughes na to pozwoliła.
Gdyby pozwoliła na to mnie.
Już od tygodnia kręcimy razem program. Przed kamerą jest między nami naturalna chemia, którą widzowie uwielbiają. Niestety poza planem Avery trzyma mnie na dystans. Kiedy gasną reflektory, włącza się jej czujność, a on emanuje tą sztuczną, ostrożną neutralnością. Chyba sądzi, że przez to odpuszczę. Każdego dnia jednak widzę nową szczelinę w tym murze, za którym się chowa, a to tylko pobudza ciekawość, co znajduje się za nim. Czas zburzyć tę ścianę. Czas stać się młotem.
Obserwuję, jak podczas naszego spotkania producenckiego kobieta przekonuje zespół do zmiany nachylenia kamery. Wizja Hughes przyciśniętej do drzwi pokoju konferencyjnego porywa wyobraźnię.
Mój język wepchnięty tak głęboko do gardła Avery, że musiałaby błagać o oddech. Ja padający na kolana i podciągający jej spódnicę powyżej jędrnych ud, zakładający sobie szczupłe nogi na ramiona i gwałtownie odsuwający koronkowe majtki na bok. Widzę swoje otwarte usta okazujące cześć cipce. Moją twarz mokrą od spływającej na mnie namiętności.
„Szczeniaczki. Lody. Pieprzący się starzy ludzie”.
W myślach przebiegam listę rzeczy, która zazwyczaj trzyma mój wzwód na smyczy, ale tym razem nic nie działa, a fiut jest twardy niczym rura. Poradziłbym sobie z tą kobietą. Podniósłbym ją, trzymając za tyłek. Pokazałbym, co to znaczy być całowaną w powietrzu. Przycisnąłbym ją do siebie, by zrozumiała, jak bardzo jej pragnę. Aż poczułaby moją erekcję i musiałaby się nią zająć. Aż musiałaby zająć się mną.
Przesuwam krzesło jeszcze bliżej stołu, walcząc z utrzymaniem tej fantazji na wodzy.
„Szczeniaczki. Lody. Pieprzący się starzy ludzie”.
Jeśli ta kobieta jest wobec mnie obojętna, to zjem oba swoje mistrzowskie pierścienie. Odczytywanie ruchów i rozbieranie na części pierwsze czyjejś obrony to mój chleb powszedni. Z własnego doświadczenia wiem, że ludzie oraz związki nie różnią się od siebie, i nie ma szans, abym źle odczytał przyciąganie między nami. To nie jest kobieta, którą można pospieszać, ale zostały mi tylko dwa tygodnie występów, zanim nie powróci stary, dobry gość od fotek wacka.
Pełne krycie. Obrona jeden na jednego… Lub w tym przypadku – jeden na jedną. Nie odpuszczać, dopóki przeciwnik się nie zmęczy. Żyję dla tego sportu. W tej grze nikt mnie nie pobije. Nikt.
– Czy to dobrze brzmi?
Avery przerywa moje rozmyślania. Zerka na mnie, trzepocząc długimi rzęsami znad filiżanki parzonej na zimno kawy, którą przynoszę jej każdego dnia.
„O czym my, do cholery, rozmawiamy?”
Rozglądam się po pokoju konferencyjnym wypełnionym ludźmi. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco.
– Deck? – zagaduje Avery, delikatnie marszcząc brwi. – Pytałam, czy to dobrze brzmi.
– Hmm… – Wykrzywiam twarz, jakbym ciężko się nad tym zastanawiał, i liczę, że rozwinie temat.
– Jeśli chcesz zrobić na koniec prognozę świąteczną – kontynuuje Avery – to jak najbardziej możemy.
– Nie. – „A! Świąteczne prognozy. No tak”. – Zostawmy ten punkt tam, gdzie jest.
Avery przekrzywia głowę i mruży oczy.
– Masz na myśli środek?
– Środek, tak – potwierdzam z przekonaniem. – To idealne miejsce.
– Cóż, jeśli wszyscy się zgadzamy – mówi Sadie, zamykając laptopa – na tym zakończymy spotkanie.
Zespół zaczyna się rozchodzić, a ja szukam jakiegoś pretekstu, dla którego mogę się tu pokręcić, zanim Avery skończy dyskusję z jednym ze scenarzystów programu.
– Nie przejmuj się – szepcze do mnie Sadie, gdy pakuje swoje rzeczy. – Ona też przyjdzie.
Jeśli chociaż na sekundę przestanę obserwować Avery, może uciec. Ta kobieta stała się mistrzynią w unikaniu mnie. Obrzucam producentkę szybkim spojrzeniem, by zrozumieć, o czym ona w ogóle mówi.
– Dokąd przyjdzie? – pytam. – Kto?
– Naprawdę odleciałeś. – Śmieje się. Potrząsa głową i wrzuca telefon do torebki. – Wybacz, jeśli zanudziliśmy cię szczegółami planowania programu.
– To nic osobistego. – Sprawdzam, co z Avery. Wciąż rozmawia, więc zerkam z powrotem na Sadie. – Nienawidzę spotkań. Zawsze tak było i odpływam. To kto gdzie przyjdzie i o co chodzi?
– Wszyscy idziemy na drinki i kolację.
„O nie, dzięki”.
– Nie wydaje mi się, żebym…
– A Avery idzie z nami – przerywa mi Sadie z porozumiewawczym spojrzeniem.
„Cóż, w takim razie…”
– Człowiek musi coś jeść. – Wymieniamy z Sadie konspiracyjne uśmiechy. – Czym się zdradziłem?
– Hm, czym się nie zdradziłeś? – Pochyla się nad stołem. – Codziennie przynosiłeś jej kawę. Nie wychodziłeś z żadnego pomieszczenia, zanim ona tego nie zrobiła. Sposób, w jaki…
– Dobrze, już dobrze. – Rozglądam się wokół z zakłopotaniem, czy nikt przypadkiem nie usłyszał, jak głęboko siedzę pod pantoflem. – Co więc mam z tym zrobić, skoro wiesz tak dużo?
– Co z tym zrobić? – Uśmiech Sadie mówi, że delektuje się nową pozycją, w jakiej się znalazłem. Nigdy wcześniej nie musiałem uganiać się za kobietą.
– Nie myślałem, że kiedykolwiek będę miał okazję. Gdy ją ostatnio widziałem, miała na palcu pierścionek od jakiegoś innego gościa. Tym razem nie chcę zmarnować szansy.
Rozbawienie na twarzy Sadie rozwiewa się, a w spojrzeniu pojawia się powaga.
– Och, Deck. Ty nie wiesz.
– Czego nie wiem?
Zanim jest w stanie mnie oświecić, Avery podchodzi i Sadie zamyka usta, a jej oczy rozszerzają się z niemym ostrzeżeniem, którego nie rozumiem.
– Na co czekamy? – pyta Avery, żartobliwie trącając ramię przyjaciółki. – Jemy czy nie?
Chciałbym, żeby przy mnie była taka wyluzowana. Choć na ekranie między nami iskrzy, prawie nie jestem w stanie zostać z nią sam na sam na tyle długo, aby normalnie porozmawiać.
– Właśnie przekonywałam naszego nowego kolegę, że powinien pójść z nami. – Sadie posyła mi delikatny uśmiecha. – Prawda, Deck?
Wesoła mina Avery znika, ale kobieta zapanowuje nad sobą na tyle szybko, by obdarzyć mnie grzecznym, choć sztywnym uśmiechem.
– Powinieneś – mówi. – W tym miejscu można dostać świetne dirty martini, poza tym uwielbiam ich steki. Rzadko piję i lata temu zrezygnowałem z czerwonego mięsa.
– Dwie z moich ulubionych rzeczy – kłamię. – Na co jeszcze czekamy?