Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Urodziłam się, by walczyć i stawiać opór. Przetrwanie mam we krwi, a poddanie się to nie moja bajka. I chociaż kapitulacja jest tym, czego Maxim Cade zażądał od mojego ciała i serca, ja zaplanowałam co innego.
Połączyła nas wzajemna fascynacja oraz niebywała chemia, mimo że mężczyzna, któremu zaufałam, okazał się oszustem. Złodziejem kradnącym miłość. Jeśli to, co mieliśmy, było kłamstwem, dlaczego wydawało się tak realne? Poprzysięgłam go nienawidzić, ale zawładnął moim sercem i chciał mnie u swego boku. Ale władza to gra, a my jesteśmy zarówno pionkami, jak i graczami.
Czy w obliczu niemożliwych do pokonania trudności spełnimy marzenia, czy wszystko stracimy?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 440
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
SŁOWO OD AUTORKI PRZECZYTAJ, PROSZĘ
CZĘŚĆ I
1 - Lennix
2 - Maxim
3 - Maxim
4 - Maxim
5 - Maxim
6 - Lennix
7 - Maxim
8 - Lennix
9 - Lennix
10 - Maxim
11 - Lennix
12 - Maxim
13 - Lennix
14 - Maxim
15 - Lennix
16 - Lennix
17 - Maxim
18 - Lennix
19 - Maxim
20 - Lennix
21 - Maxim
22 - Lennix
23 - Lennix
24 - Lennix
25 - Maxim
26 - Lennix
27 - Maxim
28 - Lennix
29 - Maxim
30 - Lennix
31 - Maxim
CZĘŚĆ II
32 - Lennix
33 - Maxim
34 - Lennix
35 - Maxim
36 - Lennix
37 - Maxim
38 - Lennix
39 - Lennix
40 - Maxim
41 - Lennix
42 - Lennix
43 - Maxim
44 - Maxim
45 - Lennix
46 - Lennix
47 - Maxim
48 - Lennix
49 - Maxim
50 - Maxim
51 - Lennix
Epilog - Maxim
PODZIĘKOWANIA
O AUTORCE
PRZEŁOŻYŁA
Marta Piotrowicz
SERIA WSZYSCY LUDZIE KRÓLA
tom 1 TWÓRCZYNI KRÓLÓW
tom 2 ZBUNTOWANY KRÓL
tom 3 RUCH KRÓLOWEJ
Dedykowane siostrom, których nie słyszeliśmy, nie szukaliśmy, których nigdy nie odnaleziono.
Lennix, bohaterka tej opowieści, jest dumną członkinią ludu Apaczów Yavapai, plemienia amerykańskich Indian. W pewnych klanach przemiana dziewczynki w młodą kobietę zachodzi podczas ceremonii dojrzałości. Moja historia opiera się na wersji rytuału przejścia kultywowanego przez Apaczów Zachodnich, powszechnie znanej jako Ceremonia Brzasku albo Taniec Brzasku. Na’íí’ees, co oznacza „przygotowując ją”, zakorzenia w młodych dziewczętach cechy uważane za istotne w dorosłości. Przejście tego rytuału ma konsekwencje dla całej społeczności – zapewnia błogosławieństwo, zdrowie i długowieczność. Indianie wierzą, że przez cztery dni trwania ceremonii dziewczyna jest nasycana mocami Kobiety Przemian, czyli – według opowieści o początkach plemienia – pierwszej kobiety.
Po wydanym pod koniec XIX wieku przez rząd Stanów Zjednoczonych zakazie będącym próbą westernizacji i asymilacji rdzennych Amerykanów tego typu ceremonie stały się nielegalne i praktykowano je potajemnie aż do 1978 roku, kiedy to przyjęto Ustawę o wolności religijnej Indian amerykańskich.
Rytuał przejścia jest świętym, przełomowym momentem w życiu i rozwoju wielu młodych kobiet z plemienia Apaczów Yavapai. Do opisania ceremonii podeszłam z czcią i szacunkiem, czyniąc to wyłącznie pod okiem kilku rdzennych Indianek, by mieć pewność, że nie przedstawię w niewłaściwy sposób tego lub innych rytuałów. Skonsultowałam się także z szamanem nadzorującym ceremonię, by zapewnić rzetelny przekaz. Wszelkie błędy leżą jedynie po mojej stronie. Mam ogromny dług wdzięczności za wsparcie udzielone mi przez następujące osoby:
Sherrie – Apacze Yavapai,
Makeę – Apacze Yavapai,
Andreę – Apacze Yavapai,
Ninę – Apsáalooke,
Kionę – Hopi, Iswungwa (Klan Kojota).
Opowiedz mi historię.
W tym stuleciu i momencie, o szaleństwie.
Opowiedz mi historię. Niech będzie opowieścią
o wielkich odległościach i świetle gwiazd.
Robert Penn Warren1, Opowiedz mi historię (Tell Me a Story)
Biegnę.
Pustynny wiatr gwiżdże mi w uszach i targa włosy. Stopy niosą mnie niczym skrzydła – lekko, szybko – ale ręce i nogi są jak z ołowiu, mięśnie bolą i palą. Krzyki, wsparcie plemienia, pobudzają mojego ducha, gdy obawiam się, że ciało zawiedzie.
„Biegnij. Nistan”.
Słowo Apaczów pulsuje w rytm serca i gna w żyłach, kiedy biegnę w czterech kierunkach świata.
„Wschód. Południe. Zachód”.
Skręcam na północ, ale chwieję się i zatrzymuję, gdy dostrzegam piękną kobietę stojącą wśród wiwatującego tłumu. Wbija we mnie spojrzenie, a wiatr unosi z ramion jej ciemne włosy.
– Mama? – Zduszony szept więźnie mi w gardle.
Potykam się, ruszając w jej kierunku, zapominam o ceremonii. Przestaję biec. Łzy spływają mi po policzkach, kiedy wyciągam błagalnie ręce. Pragnę poczuć choć jeden jej dotyk.
Do mojego nosa dociera wyjątkowa mieszanka aromatów mydła, szamponu oraz naturalnego zapachu jej ciała. Tęsknota, nagła i rozpaczliwa, przeszywa mnie boleśnie. Tak dobrze ją znam. Jestem tuż-tuż, już prawie mogę dotknąć kobiety, ale ona wskazuje palcem ponad moim ramieniem. Wskazuje kierunek, w którym jeszcze nie biegłam.
„Północ”.
– Skończ, Lennix – mówi stanowczo i nieustępliwie.
– Co?
Zaciska usta. Zwęża oczy w szparki. Teraz jest zaciekłą wojowniczką, która mieszka w łagodnej matce i woła:
– Biegnij!
Budzę się gwałtownie w całkowitej ciemności, zaskoczona i zdezorientowana. Otwieram usta i krzyczę w panice, jednak głos mi się łamie. Milknę. Nie mogę poruszać rękoma. Więzy wgryzają się w skórę, mam związane nadgarstki.
„O mój Boże. Gdzie ja jestem? Co się dzieje?”
Chcę być silna, ale z ust znów wyrywa mi się skowyt.
– Lenny – odzywa się ktoś po prawej stronie.
„Znam ten głos”.
– Wall? – Słowo boleśnie zgrzyta w moim gardle. – Czy to ty?
– Tak. Dzięki Bogu, że już nie śpisz.
– Nic nie widzę – mówię, tłumiąc płacz.
– Założyli ci torbę na głowę. Mnie też.
Odwracam się w kierunku, z którego dobiega głos przyjaciela, i czuję, jak szorstki materiał muska mój policzek. Stęchły zapach zatyka nozdrza. Jestem uwięziona w jucie i nie mam dostępu do świeżego powietrza.
– Cholera, Lenny – rzuca Wallace jednocześnie z ulgą i niepokojem. – Myślałem, że on cię upuści.
„Upuści mnie?”
Wspomnienia zbliżają się jak ziemia przy upadku – są nieuniknione i wstrząsające. Szaleniec w masce, który trzyma mnie na skraju urwiska. Palce ślizgające się na gardle. Walka oprawcy o utrzymanie mnie w górze. Całkowita obojętność widoczna w oczach mężczyzny, który nie dba, czy przeżyję, czy umrę.
Te obrazy rozpalają serce. Płonący, łomoczący mięsień bije tak szybko, że zaczyna mi się kręcić w głowie.
– Jak długo byłam nieprzytomna? – pytam.
– Nie wiem. Dali nam coś, co nas uśpiło. Obudziłem się zaledwie kilka minut przed tobą.
– Więc nie masz pojęcia, jak długo podróżowaliśmy? Gdzie możemy się znajdować?
– Nie.
– Ach, nie śpicie – rozlega się znienacka bezcielesny głos. To nieprzewidziane wtargnięcie w ciemność otulającą moje oczy oraz uszy, po którym słyszę chrzęst kroków. Wyczuwam czyjąś obecność przed sobą i napinam ciało, przygotowując mięśnie na cios lub kulę. Nie mam pojęcia, co nastąpi.
Ktoś zrywa mi torbę z głowy. Znajdujemy się w jakiejś jaskini, a światło wpadające z otworu, choć słabe, razi w oczy. Jesteśmy tylko my – Wallace i ja – oraz szaleniec, który nas tu przyprowadził. Zerkam na niego, założył maskę Abrahama Lincolna. Wygląda jak szczerzący zęby potwór z dzikimi blond lokami, który trzymał mnie zwisającą ze zbocza góry niczym owada uwięzionego między palcami.
– Pomyślałem, że podczas podróży przyda wam się mała drzemka – oznajmia. – Oczywiście dla waszej własnej wygody.
– Czego chcesz? – pyta Wallace. Jemu również zdjęto torbę.
– Stworzyłeś coś niezwykłego, doktorze Murrow – stwierdza Lincoln.
Wallace marszczy brwi.
– Niezwykłego? Co masz na myśli?
– Och, nie bądź skromny. – Porywacz stawia lufę karabinu na ziemi i opiera łokieć na kolbie. – W swoim laboratorium wyczarowałeś coś pięknego i wielu ludzi może zapłacić za to dużo pieniędzy.
– Wall, o czym on mówi?
Przyjaciel spogląda na mnie, potrząsając głową. Na jego twarzy pojawiają się strach i przerażenie.
– O Boże, Lenny. Tak mi przykro, że cię w to wciągnąłem.
– W co, do cholery? Co się dzieje?
– To, co się dzieje, śliczna pani – wtrąca Lincoln – nie jest twoją pieprzoną sprawą, ponieważ nie ma z tobą nic wspólnego.
– Jeśli to nie ma ze mną nic wspólnego, nie będziesz miał nic przeciwko, abym sobie poszła?
Rozlega się niski, dudniący śmiech. W oczach mężczyzny pojawia się błysk zainteresowania.
– Lubię zadziorne kobiety. – Milknie nagle. – Ale nie aż tak bardzo. Rób tak dalej, a umrzesz wcześniej, niż zaplanowałem.
– Zaplanowałeś? – powtarza Wallace ze zdziwieniem.
– O tak. Wszystko jest zaplanowane – odpowiada uprzejmie mężczyzna. – Właściwie nie ma szans, abyś wyszła z tego żywa, paniusiu, ale znikniesz wtedy, kiedy ja zdecyduję.
Jego słowa to naładowany pistolet wycelowany w moją głowę, który czeka, aż ktoś naciśnie spust. Wiem to na pewno.
– Ale naaajpierw – rzuca z błyszczącymi w niecierpliwym wyczekiwaniu oczyma. – Pobawmy się. Znowu mierzy do nas z broni.
– Wstańcie. Czas na przedstawienie.
Nienawidzę polityki. Polityka i ropa to dwie z najmniej lubianych przeze mnie rzeczy. Tymczasem mój brat kandyduje na prezydenta, a ojciec jest baronem naftowym, jeśli nadal używa się słów takich jak „baron”.
Pierdolę to wszystko.
– Słyszałeś mnie, Maxim? – pyta Kimba siedząca naprzeciwko w gabinecie. – To ważne. I nie myśl, że skoro to The View2, babki będą łagodne. One wręcz grillują kandydatów.
Obracam się na krześle, żeby spojrzeć przez okno na Waszyngton. Próbuję odnaleźć echa paryskiej architektury. Co za ironia, te dwa miasta nie mogą bardziej się od siebie różnić.
– Nie jestem kandydatem – przypominam. – A O jeszcze nawet oficjalnie nie ogłosił swojego uczestnictwa w wyborach.
– Będziesz reprezentantem kandydata Partii Demokratycznej. – Kimba pochyla się, opierając łokcie na biurku. – I właśnie zostałeś ogłoszony jednym z najbardziej pożądanych kawalerów do wzięcia w Ameryce. Wykorzystaj to, aby zbudować dobry wizerunek dla brata. W programie na pewno o nim wspomną.
Czy niedojrzale byłoby wsadzić palec do gardła i zwymiotować lunch? Nie zjadłem za dużo. Tost z awokado czy jakimś innym gównem, który przyniosła Jin Lei. Prawie nie zostawiłbym śladów na dywanie.
Od kilku lat ogłaszają, że jestem jednym z najbardziej pożądanych kawalerów do wzięcia w Ameryce i jakoś nigdy nie byłem w The View ani nigdy się nie odniosłem do tego… wątpliwego zaszczytu. Ale Kimba zmusza mnie do zrobienia tego dla dobra Owena. Czy powinienem też zadbać o dekoracje godne platformy w paradzie Macy’s Day3? Ten występ prawie niczym się nie różni. – Musisz przyzwyczaić się do reprezentowania brata w tego typu programach – ciągnie Kimba. – Nie zapominaj, jakie przyjmuje stanowisko w sprawach takich jak zmiana klimatu.
To przykuwa moją uwagę. Odwracam się do Kimby.
– Masz na myśli fakt, że opowiadam się za znacznie bardziej agresywnym planem dotyczącym zmian klimatu niż Owen? – pytam fałszywie łagodnym tonem.
– Dokładnie. W tej kwestii po prostu trochę złagodź swoje stanowisko.
– Nie zwykłem czegokolwiek złagadzać.
– Wszyscy to robią, kiedy ubiegają się o urząd.
– Ja o nic się nie ubiegam, a nawet gdyby, na pewno nie łagodziłbym swojego stanowiska w tej sprawie. Wszyscy wiedzą, jakie jest moje zdanie, jeśli chodzi o zmiany klimatyczne. Myślisz, że teraz będę kłamał?
– Nigdy nie kazałabym ci kłamać – odpowiada sztywno Kimba. – Proszę tylko, abyś poparł stanowisko brata.
– Z chęcią to zrobię. – Kiwam głową. – I powiem, że uważam, że jego pozycja powinna być silniejsza.
– Maxim, daj spokój.
– Ludzie nie są głupi, a ich pamięć nie jest tak krótka. Znają Owena, a ja nie podzielam dokładnie tych samych poglądów na zmiany klimatyczne. Dobrze, że w tej sprawie trochę się zgadzamy. Ignorowanie różnic nie jest sposobem rozwiązywania problemów, tak samo jak skupianie się na nich. Ludzie mają dość kłótni. Są zmęczeni politykami, którzy wdają się w spory, porównują, który ma dłuższego, i nic nie robią. Oni pragną liderów, którzy odłożą na bok nieporozumienia i skupią się na tym, by rzeczywiście komuś pomóc.
– Wiesz. – Kimba lekko marszczy brwi i przechyla głowę, żeby na mnie spojrzeć. – To miało sens.
– Oczywiście, że miało. – Uśmiecham się i puszczam do niej oko. – To, że nie lubię polityki, nie oznacza, że się na niej nie znam.
Oboje się śmiejemy, a Kimba ponownie skupia uwagę na liście „zabawnych rzeczy”, które chce, żebym zapamiętał.
– Czy to wszystko? – pytam po kolejnych dwudziestu minutach przeglądania materiału dotyczącego stanowiska Owena w kilku kwestiach. – Skończyliśmy?
– Tak. – Kobieta pakuje iPada i notatnik do torby. – Dobra robota. Wyślę ci mailem notatki i podam więcej szczegółów na temat wystąpienia w The View.
– W międzyczasie postaram się opanować podekscytowanie.
– Słuchaj, wiem, że Owen docenia twój wkład w to wszystko. Posiadanie reprezentanta tak popularnego i szanowanego jak ty znacznie ułatwia pracę Lenn i mnie.
Kiedy wspomina o Nix, automatycznie sprawdzam telefon, tak jak przez ostatnie dwa dni. Wciąż cisza.
– Masz od niej jakieś wiadomości? Mam na myśli Lennix – rzucam.
– Nie, ale to nie jest niczym niezwykłym, gdy wybiera się na te wyjazdy służbowe. Zwykle ma słaby zasięg, a z Wi-Fi bywa różnie. Zadzwoni, kiedy będzie mogła.
– Tak, oczywiście, masz rację.
– Poza tym Wallace jest z nią.
– Czy to powinno sprawić, że poczuję się lepiej? – Wstaję i opieram się o róg biurka. – Że jest w dżungli ze swoim byłym?
Kimba poprawia pasek torby, po czym mierzy mnie na wpół rozbawionym, na wpół zirytowanym spojrzeniem.
– Żartujesz, prawda? Wiesz, że ona i Wallace są…
– Wiem, że kiedyś się spotykali – przerywam. – Nie na niby, jak ostatnio, ale na poważnie.
– To było lata temu i nie trwało długo.
– Tak, racja. – Kręcę głową. – Może po prostu mam paranoję. Coś wydaje się… nie tak.
Kiedy wystarczająco często stawiasz czoła niebezpiecznym sytuacjom, twoje instynkty samozachowawcze stają się bardziej wyostrzone i uczysz się im ufać.
– Cóż, nic nie jest nie tak – zapewnia Kimba. – Uwierz mi. Byłam na siedmiu wyprawach z Wallace’em i Lennix. Wszystko jest w porządku. Och! Jeszcze jedna rzecz, o której zapomniałam ci powiedzieć.
Jej telefon dzwoni, więc zerka na ekran.
– Daj mi chwilę. To Viv. – Odbiera. – Hej, Viv – odzywa się. – Jestem na spotkaniu. Pozwól, że zadzwonię do ciebie, jak tylko… – Marszczy brwi, chichocząc. – Cholera, Viv, zwolnij. Nie rozumiem ani jednego słowa, które wypowiadasz.
Zmarszczki na czole Kimby pogłębiają się, a wyraz twarzy kobiety w ciągu kilku sekund zmienia się z rozbawionego przez zdezorientowany na przerażony. Kimba przełyka ślinę i wzdycha z drżeniem.
– Kto? Kto ma Wallace’a?
Niedające spokoju przeczucie, które dręczyło mnie przez wiele dni, przeradza się teraz w mdlący strach. Podchodzę i staję tuż obok Kimby. Wiem, że jestem zbyt blisko, osaczam ją, jednak muszę dokładnie usłyszeć słowa Viv.
– Kto go ma? – pytam. – Czy z Lennix wszystko w porządku?
– Ja… Ja… – Kimba zamyka oczy i przyciska dłoń do czoła. – Viv, nie rozumiem.
– Kimba, co, do diabła? Czy z Nix wszystko w porządku? – wtrącam nerwowo.
– Vivienne, przełączę cię na głośnomówiący. – Kimba wyciąga z ucha słuchawkę podłączoną do telefonu, stuka w ekran i odwraca go do góry. – Maxim jest tu ze mną.
– Cześć, Maxim. – Z głośnika dobiega drżący głos Viv. – Przepraszam, że jestem taka rozkojarzona. Ja tylko… – zaczyna szlochać. – Vivienne, możesz powiedzieć, co się stało? – Staram się mówić spokojnie. – Kto ma Wallace’a? Co się dzieje?
– Moi rodzice odebrali telefon z CamTechu godzinę temu.
– Co to? – dopytuję.
– To laboratorium, w którym pracuje Wallace – informuje Kimba.
– Tak, zadzwonili, żeby powiedzieć, że otrzymali nagranie – kontynuuje zmartwiona Vivienne, oddychając płytko.
– Co za nagranie? – pytam.
– Nagranie z żądaniem okupu – mówi Vivienne. – Grupa z Kostaryki wzięła Wallace’a jako zakładnika.
– A co z Lennix? – wykrztuszam.
Istnieje duża szansa, że nie było jej z nim, gdy został porwany. Że może jest bezpieczna.
„Boże, proszę, niech będzie bezpieczna”.
Ale mój żołądek się skręca, jakbym już znał odpowiedź. Niepokój Vivienne daje się wyczuć nawet przez telefon, jeszcze zanim odpowiada:
– Ją też mają.
Wściekłość, frustracja, strach – toksyczny koktajl emocji wybucha w moim wnętrzu. Nie sądziłem, że coś takiego jest możliwe, ale czuję się tak, jakby ktoś wylał wiadro krwi na moje oczy. Żądza mordu i zemsta – teraz tylko o tym jestem w stanie myśleć.
– Kto ją ma, do cholery?
Kimba spogląda na mnie rozszerzonymi ze strachu oczami.
– Nosi maskę, więc nie wiemy – odpiera Vivienne. – Facet na filmie ma na twarzy maskę.
– Filmie? Na jakim filmie? Prześlij mi go. – Podchodzę do otwartych drzwi biura.
Moja asystentka siedzi przy biurku, ślęcząc nad raportami, o których dyskutowaliśmy przed przybyciem Kimby.
– Jin Lei, połącz mnie z dyrektorem generalnym… – Odwracam głowę w kierunku Kimby. – Jaka była nazwa tej firmy? CamTech?
– Uhm, tak – rzuca Kimba, mrugając szybko i wciąż trzymając komórkę.
– Natychmiast połącz mnie z dyrektorem generalnym CamTechu – polecam Jin Lei. – I ściągnij Grima. Gdziekolwiek jest, cokolwiek robi, niech pakuje swój tyłek do samolotu. Może zadzwonić do mnie podczas lotu w celu uzyskania informacji, ale powiedz, żeby nie czekał.
– Rozumiem. – Jin Lei przytakuje i podnosi słuchawkę.
Wracam do Kimby i Vivienne wciąż czekającej na głośnomówiącym.
– Co jeszcze możesz mi powiedzieć? – pytam. – Wspomniałaś, że skontaktowali się z twoimi rodzicami, Viv. Wiesz może, czy dzwonili też do pana Huntera?
– Uhm, tak. Tak myślę – odpowiada Vivienne. – Rozmawiał z CamTechem.
– Cholera. – Kręcę głową. – Muszę z nim pogadać. Nie chcę, żeby miał do czynienia z tymi pasożytami farmaceutycznymi. Nie będą wobec niego szczerzy. Domyślam się, że mamy tu przypadek K&R.
– K&R? – pyta słabo Kimba. – Ubezpieczenie od porwania i okupu?
– Nic nie wspomnieli o ubezpieczeniu – odzywa się niepewnie Vivienne.
– Nie zrobiliby tego – stwierdzam pewnie. – Gdy tylko poinformujesz, że masz ubezpieczenie K&R, zostanie ono unieważnione. W większości przypadków pracownicy nawet nie wiedzą, że firma zastosowała wobec nich politykę K&R. W przeciwnym razie ludzie mogliby fingować porwania, żeby odebrać wypłatę ubezpieczenia dla samych siebie. Duzi, ważni gracze, tacy jak na przykład prezesi, muszą posiadać tego typu polisę. Dzięki niej firma płaci okup, a następnie pieniądze są zwracane pracodawcy z tej właśnie polisy. Nie można o tym mówić, ale porywacze wiedzą, jak to działa.
– Pan Hunter musi wariować ze zmartwienia. – Kimba przygryza dolną wargę.
– Zadzwoń do niego – polecam. – Musimy wiedzieć, co CamTech powiedział jemu i co odpowiedział porywaczom. No i potrzebuję tego filmu, Vivienne.
– Nie mam go – odpiera. – Moim rodzicom kazano nie udostępniać nikomu nagrania, więc wypełniają instrukcje co do joty. Obejrzałam film wraz z nimi tylko przez FaceTime’a.
– Nie martw się – uspokajam. – Rozumiem. Muszę teraz zadzwonić do taty Nix, ale informuj nas, jak tylko dowiesz się czegoś nowego.
– Dobrze – rzuca Vivienne drżącym głosem. – Naprawdę myślisz, że ich odzyskamy?
– Absolutnie. A sukinsyn, który ich porwał, zapłaci za to.
– Trzymaj się, dziewczyno – wtrąca Kimba. – Kocham cię.
Kończy połączenie i na sekundę przykłada telefon do piersi.
– Boże, boję się do niego dzwonić – mówi z powagą błyszczącą w brązowych oczach. – Nie mogę uwierzyć, że znowu przydarzyło się to panu Hunterowi. Właśnie tego się obawiał, odkąd zniknęła mama Lenn.
– Wszystko będzie dobrze. – Nie dopuszczam do siebie myśli, że pan Hunter miałby już nigdy więcej nie zobaczyć Lennix. Że ja miałbym już jej nie zobaczyć. – Dzwoń. Potrzebuję jak najwięcej informacji.
Kimba przytakuje i wybiera numer, po czym włącza tryb głośnomówiący.
– Kimba? – W głosie mężczyzny, który podniósł słuchawkę, słychać troskę. – Właśnie miałem dzwonić. Ktoś porwał Lennix.
– Viv nam powiedziała – odpiera Kimba, mrugając, by odegnać łzy. – Co pan wie?
– Niewiele. Ktoś z CamTechu zadzwonił, żeby poinformować, że skontaktowała się z nimi grupa z Kostaryki, która przetrzymuje Wallace’a jako zakładnika. Mają też Lennix.
– Czy podali panu nazwę tej grupy? – pytam.
Ojciec Lennix milknie. Niemal słyszę, jak obracają się trybiki w jego bystrym umyśle.
– Przepraszam, panie Hunter – wtrąca pośpiesznie Kimba. – Powinnam była pana poinformować, że jest pan na głośnomówiącym, by Maxim też mógł słyszeć.
– Maxim? – dziwi się. – Jaki Maxim?
– Maxim Cade, proszę pana – odpowiadam.
– Ten obrońca środowiska? – rzuca zdezorientowany.
– Uhm… Tak?
– Jak to się stało, że jest pan zamieszany w sprawę mojej córki, panie Cade?
On mnie nie zna. Kojarzy tylko nazwisko. Na myśl o tym, że poznałem Lennix, gdy miała siedemnaście lat, i do tej pory nigdy nie rozmawiała o mnie ze swoim ojcem, czuję ukłucie w klatce piersiowej.
– Jestem…
– To nasz przyjaciel – wtrąca Kimba, posyłając mi ostrzegawcze spojrzenie. – Później – dodaje bezgłośnie.
– Och, tak – mówi pan Hunter ze zrozumieniem. – Pamiętam, jak mówiła, że zarządza kampanią pańskiego brata, ale zostanie to ogłoszone publicznie dopiero w lutym.
„Mojego brata. Wow”.
– Tak, proszę pana. Nix jest, hm, bliską przyjaciółką, więc chcę pomóc.
– Nix? – śmieje się słabo. – Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby ktoś tak ją nazywał.
„To dobrze. Tylko ja mam do tego prawo. Ona jest moja”.
– Grupa? – naciskam. – Czy podali swoją nazwę?
– Nie, na nagraniu…
– Czy może nam pan przesłać nagranie?
– Cóż, przedstawiciel CamTechu powiedział, by go nikomu nie udostępniać – odpiera Hunter, przeciągając słowa, jakby nie był pewien, co robić.
– Maxim to bardzo wpływowy człowiek – oznajmia Kimba. – Oczywiście nie prześlemy tego mediom ani nikomu innemu, ale potrzebujemy nagrania, jeśli mamy pomóc Lennix.
– W porządku. – W głosie mężczyzny wciąż słychać rezerwę. – Wyślę to, ale muszę was ostrzec. Ten film… jest okropny, oni ją skrzywdzili.
Krew zamarza mi w żyłach.
– Co ma pan na myśli, mówiąc, że ją skrzywdzili? – pytam szorstko.
– Zobaczycie na nagraniu – odpiera ojciec Nix. – Jej szyja… Boże, a jeśli oni… Jeśli ona…
– Odzyskam ją – zapewniam gładko z fałszywą pewnością siebie, choć nigdy w całym życiu nie bałem się bardziej.
– Nadal ma pan mój adres mailowy, panie Hunter? – dopytuje Kimba, wyciągając iPada z torby. – Proszę wysłać na niego nagranie. – Mam. Film nie jest długi. Zostanę na linii, gdy będziecie go oglądać. Powiecie mi, co powinienem zrobić dalej.
Po chwili Kimba otrzymuje wiadomość i klika w link. Na ekranie pojawia się twarz, a raczej maska. Wysoki, napakowany mężczyzna, ubrany w koszulkę z Kurtem Cobainem i maskę Abrahama Lincolna, ustawia ostrość kamery. Znajduje się w jakimś ciemnym, słabo oświetlonym pomieszczeniu. Wzdłuż tylnej ściany widać kilka rozwieszonych lamp.
– Cześć – mówi głosem tak amerykańskim jak prezydent, za którego maską się ukrywa. Macha, a maska rusza się wraz z jego uśmiechem. – Nie dajcie się zwieść masce. Wiem, że to trochę… – Dotyka brody, jakby szukał odpowiedniego słowa. – Komiczne, ale zapewniam, że mówię zupełnie poważnie.
Przechyla głowę, kiwając do kogoś stojącego poza kamerą, by podszedł. W kadrze pojawia się Wallace. Stawia niechętnie kroki, jego wzrok nerwowo przeskakuje z kamery na potężnego, uzbrojonego porywacza.
– Powiedz, jak się nazywasz – rozkazuje Abe.
Kiedy Wallace nie odpowiada od razu, porywacz stuka go w głowę kolbą broni półautomatycznej. W reakcji na to mężczyzna się krzywi.
– Nazwisko – powtarza oprawca.
Wallace spogląda na kamerę spod zmarszczonych brwi, jego oczy są niespokojne i zapadnięte.
– Wallace Murrow.
– Jak zespół CamTechu wie – odzywa się Abe – doktor Murrow dokonał kilku rewolucyjnych odkryć dzięki stworzeniu tej swojej szczepionki.
Kimba i ja wymieniamy szybkie spojrzenia. Pytam cicho, czy wie, o jaką szczepionkę, do diabła, chodzi. Kręci głową i wraca do oglądania wideo.
– Nie zamierzam niczego komplikować – ciągnie porywacz. – Jeśli chcecie odzyskać waszego cudownego chłopca, będzie to was kosztować dziesięć milionów dolarów i formułę szczepionki, którą opracował.
– I niby co, do cholery, chcesz z nią zrobić? – pyta Wallace wysokim tonem.
Abe uderza go kolbą pistoletu w bok głowy. Mężczyzna stęka z bólu, cofa się, a inny zamaskowany napastnik – ten nosi maskę Richarda Nixona – wyciąga go z kadru.
– Jak widzicie… – Abe wzdycha teatralnie. – Wciąż uczę doktora Murrowa, jak powinien się zachowywać, ale nie daje to dużego rezultatu. Na szczęście mam innego zakładnika. Zna warunki umowy.
Przechyla głowę w stronę kamery, a Nixon wraca, wprowadzając w kadr zgarbioną postać z czarną torbą na głowie.
– To jest Paco – wyjawia Abe, odsłaniając twarz mężczyzny. – Paco, przywitaj się z miłymi ludźmi, którzy czekają na ciebie w domu.
Czas wyrzeźbił głębokie zmarszczki przy ustach i na czole nieznajomego. Jego śniada skóra opada wokół szczęki, a ciemne niegdyś włosy są przyprószone siwizną. W oczach, gdy Paco spogląda w kamerę, pojawiają się strach oraz bezbrzeżna rezygnacja.
– Nie będę dwa razy powtarzał – podkreśla Abe. – Przywitaj się z ziomkami, Paco. – Pochyla się i głośno szepcze: – Stawiasz mnie w złym świetle, kolego.
– Cześć – odzywa się Paco. Jego angielski brzmi wymuszenie i obco.
– Paco – mówi porywacz – jest mi zupełnie zbędny. Po prostu znalazł się w złym czasie, w złym miejscu. Nie potrzebuję go. Potrzebuję tylko doktora Murrowa, ale nie martwcie się! Paco przysłuży się mojej sprawie.
Abe wyciąga magnum 357 zza paska spodni moro i przyciska je do skroni Paca. Starszy mężczyzna natychmiast zamyka oczy i zaczyna skomleć. Unosi skute plastikowymi opaskami nadgarstki i składa dłonie w modlitwie. Wyłapuję dziwnie brzmiące dios i ave Maria połączone w różaniec ze strachu i błagania.
Głos Abe’a staje się sztywny, jego oczy są zimne jak marmur, gdy rzuca:
– Paco teraz zademonstruje, że nie żartuję.
Naciska bez ostrzeżenia spust, a kula przeszywa skroń mężczyzny. Paco upada jak puszczone w ruch klocki domina, wprawiając mnie w szok.
– Jezu! – Kimba upuszcza iPada na biurko, jakby krew i szara substancja mózgu mogły ochlapać jej ubranie. Urządzenie ląduje ekranem w dół, a ja odwracam je, abyśmy mogli dalej patrzeć.
– Widzicie? – Ponownie słyszymy przyjemny ton Abe’a, na którego masce pojawiły się czerwone plamy. – To nie żarty. Ani czcze pogróżki, panie Vale.
– Kim jest pan Vale? – pyta Kimba, jej głos i ręce drżą.
– Prezes CamTechu – informuje Jin Lei od drzwi. – Jest właśnie na linii.
Nie odpowiadam, tylko podnoszę palec, uciszając asystentkę, żebym mógł obejrzeć resztę makabrycznego show szaleńca.
– Jesteście już odpowiedzialni za śmierć jednej niewinnej osoby – stwierdza Abe, po czym zwraca się do Nixona: – Przyprowadź ją. Kimba i ja patrzymy na siebie w ciszy. Napinam mięśnie szyi i pleców, przygotowując się na to, co będzie dalej.
Mężczyzna w masce Nixona prowadzi za ramię kobietę ubraną w T-shirt i dżinsy. Ona też ma czarną torbę na głowie. Abe przyciąga ją, by stanęła bezpośrednio przed nim.
– A teraz drugi zakładnik, dla mnie równie zbędny i bezużyteczny jak stary, dobry Paco. – Przerywa i wykonuje znak krzyża pistoletem. – Spoczywaj w pokoju, Paco. – Chichocze jak wariat. – Na czym to ja skończyłem? A, tak. Moja druga zakładniczka. Dla niektórych z was prawdopodobnie jest warta więcej niż drogi Paco. Słyszałem, że jest u siebie całkiem znana. Pozwólcie, że przedstawię następną osobę, która umrze, jeśli nie dostanę szczepionki w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
Zrywa torbę, a na ramiona kobiety spływa rzeka atramentowych włosów. Abe przyciska pistolet do jej skroni i wszystko zwalnia. Świat się zatrzymuje. Jedynie krew galopująca w moich żyłach jak dzikie konie pozostaje wciąż w ruchu. Pomimo kłębiącego się ognia emocji, ogarnia mnie lodowaty, nieludzki wręcz spokój. W tym momencie uświadamiam sobie dwie oczywiste rzeczy.
Po pierwsze, nie mogę już nazywać tego, co czuję do Lennix, obsesją, zwykłym przyciąganiem lub czymkolwiek innym. Jestem w niej absolutnie, nieodwołalnie zakochany. Wiem to, ponieważ czuję się tak, jakby Abe trzymał broń przy mojej głowie. Wiem, że jeśli Nix zginie, ja także umrę. Nasze serca zostały nierozerwalnie połączone, nawet jeśli dzielą nas tysiące kilometrów. Żałuję, że nie dostrzegłem tego wcześniej, że nie byłem na tyle odważny, by powiedzieć o tym Nix, zanim wyjechała. Chciałbym, żeby zdawała sobie sprawę, jak bardzo ją kocham i nie przestanę walczyć, nie przestanę szukać, dopóki nie będzie bezpieczna. Dopóki nie wróci do domu.
Po drugie, jestem absolutnie pewny, że zabiję tego zamaskowanego mężczyznę własnymi rękoma. Osobiście.
Słyszę teraz jedynie bijące w śmiertelnym rytmie serce.
„Giń. Giń. Giń. Giń”.
Czarne i fioletowe siniaki otaczają szyję Lennix, jakby ktoś próbował ją udusić. Patrzy na martwego zakładnika na podłodze i gwałtownie bierze wdech, zamykając na chwilę oczy.
– Spójrz w kamerę, paniusiu – poleca Abe głosem przyjemnym, choć niezrównoważonym, twardym i zimnym jak lodowe kry. – A teraz powiedz im, jak masz na imię.
Kiedy Nix się nie odzywa, nawija jej włosy na pięść i szarpie, zmuszając do zerknięcia w kamerę. Jedno spojrzenie przenosi mnie z powrotem na Antarktykę, na horyzont zapowiadający nadchodzącą burzę. Oczy Lennix, wyglądające jak wodne niebo, mówią, że jeszcze nie skończyła. Abe wciska lufę pistoletu mocniej w jej skroń, aż Nix się krzywi. Nabiera głęboko powietrza w płuca i unosi spętane w nadgarstkach plastikowymi opaskami ręce, by odgarnąć zbłąkane kosmyki włosów z twarzy. Bransoletka z kompasem, którą jej podarowałem, błyszczy w przytłumionym świetle.
„To dlatego, że po latach znaleźliśmy drogę powrotną do siebie”, prześladują mnie słowa, które wypowiedziałem w noc, gdy dałem jej bransoletkę. Czy odnaleźliśmy się ponownie tylko po to, by stracić drugą szansę? Powinienem był wtedy powiedzieć, że ją kocham. Powinienem był ją osaczyć miłością – powinienem był trzymać Nix przy sobie i nie pozwolić jej nigdzie jechać. To nie skończyłoby się dobrze, ale mój instynkt wyczuł niebezpieczeństwo. Nawet kiedy Wallace zapewniał, że wyjazd jest bezpieczny. Mimo że Lennix odbyła już kilka podróży i wszystkie skończyły się dobrze, powinienem był ją powstrzymać.
Zawiodłem.
– Kazałem ci powiedzieć, jak masz na imię. – Abe niemal pluje jej do ucha.
Podbródek Lennix przekrzywia się w wyzywający sposób, który widziałem już wtedy, w dniu, w którym się poznaliśmy. Bezgłośnie błagam ją, by podporządkowała się i współpracowała, dopóki nie dotrę na miejsce. Dopóki jej nie znajdę i nie zabiję tego sukinsyna.
– Nazywam się Lennix Moon Hunter.
– Ona jest… – zaczyna Abe.
– Lennix Moon Hunter, Apaczka Yavapai – ciągnie ostrym głosem Nix, a szare oczy zapalają się do walki. – To ostatni wojownicy, którzy się poddali. A ja jestem dziewczyną goniącą gwiazdy.
Odwraca głowę, by przez szczeliny maski napotkać spojrzenie napastnika. Jej postawa wskazuje gotowość do wojny. Serce ściska mi się ze strachu. Nix jest bezbronna w każdym znaczeniu tego słowa. Abe mógłby ją teraz zastrzelić. Zgwałcić. Odciąć jej głowę. Mógłby mi ją zabrać na zawsze. Jeśli ona się nie boi, to ja jestem wystarczająco przerażony za nas oboje.
Zapada długie milczenie. Nie wiadomo, kto jest zwycięzcą, a kto przegranym, ale wiadomo, kto trzyma broń.
– Macie czterdzieści osiem godzin – powtarza Abe, wpatrując się w oczy Nix przez parę sekund, po czym spogląda prosto w kamerę, wypowiadając ostatnie słowa: – Potem ona zginie.
Gdy ekran gaśnie, przez kilka chwil w moim biurze panuje upiorna cisza. Próbuję pojąć cały ciężar i grozę sytuacji, a następnie podchodzę do tego wyzwania tak jak do wszystkich innych. Skupiam się i rozważam wyłącznie korzystny wynik.
– Nadal pan tam jest, panie Hunter? – pytam.
– Tak. – Odchrząkuje. – Jestem tutaj.
– Kiedy wysłali ten film?
– Uhm… Niecałą godzinę temu. Dokładnie pięćdziesiąt siedem minut. Ustawiłem minutnik na zegarku.
Robię to samo, moje serce bije w rytm szybkich sekund, gdy zaczyna się odliczanie.
– Co powiedzieli panu w CamTechu? – Spoglądam na Jin Lei stojącą przy drzwiach i mówię bezgłośnie: „Vale jest następny”.
– Twierdzą, że mają negocjatora, który zajmuje się porywaczami – odpowiada pan Hunter. – I że porywacz nic nie chce od Lennix, chce jedynie szczepionki.
– Co to znaczy? – pyta Kimba.
– Właśnie to miał na myśli, mówiąc, że jest zbędna – stwierdzam ponuro. – Wykorzystają ją, żeby wywrzeć dodatkową presję na CamTechu i uzyskać to, czego chcą, ale nie proszą o nic w zamian za uwolnienie Lennix. Tylko dziesięć milionów i szczepionka w zamian za Wallace’a.
– Co więc robimy? – rzuca pan Hunter, w jego głosie czai się panika.
– Proszę pozwolić mi nad tym popracować. – Kiwam głową do Jin Lei, wskazując, że jestem gotowy na rozmowę z prezesem CamTechu. – W międzyczasie chciałbym przysłać po pana samolot, który przetransportuje pana tutaj, do Waszyngtonu. Za kilka godzin może być na miejscu.
– Mam polecieć do Waszyngtonu? – pyta. – Czemu?
– Ponieważ chcę przejąć pałeczkę w negocjacjach. Musi mi pan zaufać. Nie możemy pozostawić bezpieczeństwa Lennix w rękach CamTechu. Nie mają żadnego interesu w uratowaniu jej. Musimy nawiązać własną linię komunikacji z porywaczami. Rozumie pan?
– Myślę, że rozumiem, panie Cade – odpowiada cicho ojciec Lennix. – I myślę, że jest pan kimś więcej niż tylko przyjacielem mojej córki.
Kusi mnie, by wyjaśnić, kim i czym jestem dla jego córki, ale jeśli Nix sama o tym nie powiedziała, to zostawię to jej. – Moja asystentka Jin Lei poprosi pana o udzielenie kilku informacji i prześle szczegóły – odpowiadam zamiast tego. – Czy ona… – Głos pana Huntera się łamie, a płacz sprawia, że ton się obniża. – To moja kochana dziewczynka, panie Cade. Rozumie pan? Nie mogę… Nie mogę jej stracić.
„Ja też nie mogę jej stracić!”, chcę to wykrzyczeć całemu światu. Krzyczeć, że skupienie się i działanie wymaga ode mnie niezwykłej siły woli, gdy mózg pragnie jedynie rozważać każdą okropną możliwość.
– Przysięgam, że znajdę sposób, żeby ją odzyskać.
To obietnica, którą składam zarówno jemu, jak i sobie.
– Dziękuję. – Mężczyzna pociąga nosem i odchrząkuje. – Przepraszam. Będę na miejscu tak szybko, jak to tylko możliwe. Kiedy się rozłącza, Kimba i ja patrzymy na siebie przez kilka pełnych napięcia sekund.
– Maxim – mówi w końcu, po czym zaciska wargi i szybko mruga. – Wiem, że zrobisz, co w twojej mocy, ale co, jeśli… – Nie mów tego. – Podnoszę słuchawkę, gdy widzę migającą kontrolkę łączonej rozmowy. – Nawet o tym nie myśl.
Łzawe spojrzenie przez chwilę mnie zatrzymuje, ale w końcu Kimba kiwa głową, wypuszcza długi oddech i odchyla się w fotelu. Przykładam słuchawkę do ucha, wciskam przycisk i łączę się z prezesem CamTechu, który czeka na linii.
– Panie Vale, dziękuję za cierpliwość. Przepraszam, że trwało to tak długo.
– Panie Cade. – Na linii daje się słyszeć dystyngowany głos. Rozpoznam kogoś z Ligi Bluszczowej4 po samym tonie. – Jestem zdziwiony pańskim telefonem, ale oczywiście się z niego cieszę.
„Oczywiście”.
– Dzwonię w sprawie waszej sytuacji dotyczącej zakładników w Kostaryce.
Pauza po drugiej stronie zaskakuje i ostrzega.
– W jaki sposób… Hm, co pan wie o naszej sytuacji?
– Wiem, że pański pracownik, doktor Murrow, jest trzymany jako zakładnik wraz z Lennix Hunter. Wiem, że jeden zakładnik został już stracony, a za czterdzieści osiem godzin porywacze zabiją pannę Hunter, chyba że pańska firma spełni ich żądania.
– Tylko rodzina i inne znaczące osoby powinny mieć te informacje.
– Zaliczam się do nich – stwierdzam, starając się nie brzmieć szorstko i roszczeniowo. – Proszę mi powiedzieć, z czym mamy do czynienia.
– Jest pan tak samo jak ja dyrektorem generalnym, więc z pewnością rozumie pan poufny charakter tego typu wrażliwej operacji…
– Nie jestem jak pan dyrektorem generalnym. Mógłbym bez problemu pana wykupić i pan o tym wie. To jedyny powód, dla którego odebrał pan ode mnie telefon. Poprosiłem o informacje dotyczące statusu tych negocjacji i byłbym wdzięczny, gdyby przestał mnie pan zwodzić.
– Posłuchaj, Cade – rzuca Vale. Jego głos twardnieje jak kamień. – To poufna sprawa firmy, która pana nie dotyczy.
– Dotyczy mnie, ponieważ chodzi o pannę Hunter. Czy wyjaśni mi pan, co, u diabła, jest takiego specjalnego w szczepionce, której domagają się porywacze? A może chciałby pan, żeby mój zespół zaczął wokół niej węszyć? Bo jeśli zaczniemy to robić, nie wiadomo, co znajdziemy. A nie zawaham się przekazać materiałów FBI i CDC5, co powinien był pan już dawno zrobić.
Zapada cisza, która potwierdza, że przeczucie mnie nie myli.
– Czy mam rację, Vale? Ta szczepionka musi być wyjątkowa. Jeśli jeszcze nie powiadomił pan CDC, a wydaje się, że nie, oznacza to, że stara się pan trzymać ich z daleka od tej sprawy. Obiecuję, że jeśli nie powie mi pan wszystkiego, tak rozdmucham temat, że za godzinę FBI będzie pod pańskimi drzwiami. Czy wyrażam się jasno?
Odchrząkuje.
– Tak, wystarczająco jasno.
– Proszę więc mówić.
– Cóż… Pewna międzynarodowa organizacja humanitarna zachęciła firmy farmaceutyczne do znalezienia sposobów na zwiększenie skuteczności szczepionek w krajach rozwijających się – zaczyna. – I uprzedzając pańskie pytanie, powiem, że nie mogę ujawnić nazwy tej organizacji.
– Proszę kontynuować.
– Zespołem CamTechu, który przez ostatnich osiemnaście miesięcy skupiał się na zwiększeniu skuteczności szczepionki przeciw gruźlicy, kieruje doktor Murrow.
– I?
– I zrobił niesamowite postępy. Nalegam, aby to, co mam do powiedzenia, zostało między nami.
– Mam specjalistę do spraw bezpieczeństwa, który może zaangażować się w proces negocjacji dotyczący uwolnienia panny Hunter.
Będzie potrzebował tej wiedzy, ale mogę zagwarantować jego milczenie i wiarygodność.
Słyszę sfrustrowane westchnięcie.
– Jeśli to wyjdzie na jaw…
– Każda minuta, w której pan zwleka, to minuta, którą panna Hunter traci. Proszę mi wyjawić, co muszę wiedzieć. Teraz i bez ściem.
– Doktor Murrow opracował swego rodzaju superszczepionkę. Oczywiście wie pan, jak działają szczepionki. Zawierają wystarczająco dużo szczepów bakterii, aby uruchomić proces obronny naszego organizmu. Kiedy po raz pierwszy zostajemy zainfekowani, mamy w ciele komórki, które uczą się, jak z nią walczyć. – Odchrząkuje, w jego głosie słychać wahanie i dyskomfort. – Próbując stworzyć szczepionkę na gruźlicę, która byłaby silniejsza i skuteczniejsza w krajach rozwijających się, doktor Murrow nieumyślnie wynalazł coś tak silnego, że zasadniczo „oszukuje” mechanizm obronny organizmu, aby uwierzył, że nauczył się, jak przeciwdziałać infekcji, ale w rzeczywistości nasila objawy aż do zgonu.
„O cholera”.
– Do zgonu?
– Nie doszliśmy jeszcze do etapu testów na ludziach – kontynuuje Vale. – Ale wszystkie testy na zwierzętach, które przeprowadziliśmy do tej pory, pokazują markery czegoś całkiem przełomowego.
– I niebezpiecznego. Nie powiadomił pan jeszcze o tym CDC? Z pewnością istnieją wytyczne, które by od pana tego wymagały. – Panie Cade, naszym planem było powiadomienie CDC, kiedy stanie się bardziej jasne, co właściwie mamy i jak można to wykorzystać. To było ściśle tajne. Ktoś wtajemniczony w szczegóły musiał ujawnić projekt. Teraz próbujemy wykurzyć naszego kreta. – A jak ten porywacz chce wykorzystać szczepionkę?
– Oczywiście spekuluję, ale sądzę, że… ma zainteresowanych nią klientów, którzy widzą potencjalną wartość obronną takiej szczepionki.
– Ma pan na myśli wojnę biologiczną.
– Tak, tak zakładam.
Wypuszczam z sykiem powietrze przez zęby w reakcji na szokujący efekt, jaki ta rzecz może potencjalnie wywołać.
„Nie ma mowy, żeby CamTech przekazał im tę szczepionkę. Nie mogą tego zrobić”.
Biorę uspokajający oddech, powstrzymując się przed wyrzuceniem telefonu przez okno.
– Więc jaki jest pański plan?
– Rozpoczęliśmy negocjacje z porywaczami – oświadcza Vale. – Jestem pewien, że wie pan, jak to działa. Rząd USA nie negocjuje z terrorystami i rzadko angażuje się w prywatne sytuacje z zagranicznymi zakładnikami. Jeśli na tym etapie dowiedzą się o szczepionce, skonfiskują ją oraz wszelkie istotne dokumenty. A jeżeli mój kret ustali, że nie mamy już szczepionki, i da im cynk… – Nie będzie mieć pan wpływu na porywaczy.
– Chcę, żeby była jasność, Cade. Nigdy nie oddamy tej szczepionki. W tej chwili naszą jedyną nadzieją jest przekonanie porywaczy do finansowego zadośćuczynienia. Czy może pan sobie wyobrazić tę szczepionkę jako broń na czymś, co zasadniczo byłoby czarnym rynkiem? Nie ma absolutnie mowy, żebyśmy pozwolili, aby to doprowadziło kogoś do nas. To byłby nasz PR-owy koniec.
– Nie wspominając o ludziach, którzy mogą umrzeć, jeśli szczepionka wpadnie w niepowołane ręce – mówię. – A może pan o tym zapomniał?
– Oczywiście, to nasza główna troska.
– Oczywiście, że tak – rzucam z kpiną. – Więc ponawiam pytanie: jaki jest pański plan?
– W przypadku doktora Murrowa mamy K&R. Nasze ubezpieczenie zapewnia negocjatora, który może interweniować i obniżyć kwotę okupu do jak najniższego poziomu.
– Co zwykle zajmuje tygodnie, a czasem miesiące. – Zaciskam dłoń w pięść. – Ten sukinsyn zabije Lennix w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
– Będziemy… Hm… Dołożymy wszelkich starań, aby w negocjowanych przez nas warunkach uwzględnić bezpieczeństwo panny Hunter.
– Ten porywacz to szaleniec, Vale. Może chcieć pańskich pieniędzy, by sfinansować jakiś swój plan, ale to go nie zaspokoi. Kasa nie wystarczy.
– Cóż, nie możemy oddać mu szczepionki, przecież jest pan tego świadomy. Co pan sugeruje?
– Tak jak powiedziałem, mam własnego specjalistę do spraw bezpieczeństwa, Brocka Grimsby’ego. Proszę upoważnić swojego negocjatora, aby w pełni poinformował mojego człowieka o sytuacji. Potem ustalę, co zrobimy.
– Pan ustali? Chyba pan nie myśli, że może przejąć tę operację. Ona wciąż dotyczy mojej firmy. Mamy opracowany plan kryzysowy.
– Porywacz dał Lennix czterdzieści osiem godzin życia. Z tego, co słyszę, pański plan kryzysowy nie przewiduje powstrzymania go, więc jak najbardziej przejmuję dowodzenie.
Jeśli tylko stanie mi pan na drodze, zmiażdżę pana, Vale. Pana i tę wysławianą pod niebiosa aptekę, którą pan prowadzi.
– Wysławianą…
– Nie mam czasu, żeby panu schlebiać. Ani na głaskanie pańskiego ego. Jest teraz jedna rzecz, na której mi zależy, a mianowicie sprowadzenie Lennix do domu.
– A doktor Murrow?
– Tak, Murrowa też, ale w jego przypadku porywacz może nadal chcieć negocjować. Lennix za to uważa za zbędną. – W mojej głowie pojawia się okropny obraz egzekucji Paca. – Widzieliśmy, jak traktuje zbędnych zakładników. Kończą martwi.
– CamTech nie może nam pomóc, Kingsman.
Szczera ocena Grima spada na mnie niczym miażdżący ciężar. Cały dzień próbowałem zajmować się jedną rzeczą naraz, aby uporządkować tę gównoburzę. Nie pozwoliłem sobie na myślenie o tym, co się teraz dzieje z Lennix, ani nawet rozważanie, że może nie wrócić do domu.
Jednak słowa Grima, wypowiedziane z taką rozmyślną, szczerą siłą, sprawiają, że nogi mam jak z waty i opadam na fotel. Opieram łokcie na biurku i splatam dłonie, po czym przyciskam czoło do czubków palców.
– Co powiedzieli?
Mój głos brzmi spokojnie, choć w głowie panuje mętlik. Odnoszę wrażenie, że wybuchły w niej zamieszki, a wściekły tłum rzuca kamieniami i podpala ulice.
– Po pierwsze, nie mają absolutnie żadnego pojęcia, gdzie zakładnicy są przetrzymywani – odpowiada Grim, siedząc po drugiej stronie biurka. Obserwuje uważnie, czy zaraz nie wybuchnę. To on przez dekadę miał Lennix na oku. Wie, ile dla mnie znaczy. – Po raz ostatni widziano ich w rezerwacie Bribri6, w którym się zatrzymali, ale Talamanca7 to góry i dżungla tak gęsta i dzika, że gdyby się bardzo postarać, można by się w niej ukrywać przez całe lata i nie zostałoby się znalezionym. To miejsce jest tak niedostępne, jak tylko się da.
W głowie znów pojawia mi się obraz z filmu z Nix. Gdy odgarniała włosy, bransoletka, którą dostała, błyszczała w świetle.
– Bransoletka – mówię, dostrzegając światełko w tunelu tych, jak dotąd czarnych, scenariuszy. – Czy możemy ją wykorzystać, żeby znaleźć Nix?
– Nawet jeśli nie aktywowałeś umieszczonego w niej geotrackera? – pyta Grim, unosząc w zdziwieniu jedną brew.
– A co niby miałem jej powiedzieć? „Nix, wiem, że to nasza pierwsza od dziesięciu lat randka, ale czy mogłabyś nosić to urządzenie śledzące, żebym mógł monitorować każdy twój ruch? Dzięki”.
– Tak, mogłeś wyjaśnić, że standardową praktyką dla osób na twoim stanowisku jest przekazywanie urządzeń śledzących bliskim osobom. Właśnie dlatego
– To nie był odpowiedni moment.
– Cóż, mam nadzieję, że przeżyłeś miłe, romantyczne ruchanko, ale teraz bardzo by się przydało, gdybyś jednak aktywował ten chip. – Chcę rozwiązań, Grim – cedzę przez zęby. – Czy możesz go aktywować zdalnie? Czy jest już na to za późno?
– Nie jestem pewny. Zakładnicy mogą być przetrzymywani pod ziemią. Równie dobrze pod wodą. Nie mamy pojęcia, w jakich warunkach są więzieni. A ponieważ znajdują się w tak odległym miejscu, bez Wi-Fi, satelity ani elektryczności, znalezienie tego sygnału może być jak szukanie igły w stogu siana.
– Ale to jest dokładnie to, czego od ciebie chcę. Jeśli ktokolwiek da radę podołać zadaniu, to ty.
Grim kiwa głową i pociera dłonią kark.
– Odbyłem wstępną rozmowę z negocjatorem CamTechu.
– I?
– Jak mówiłem, nie mam co do tej sprawy dobrych przeczuć.
– Tego się spodziewałem. Jakie jest ich stanowisko?
– W sumie żadne. Porywacz żąda dziesięciu milionów dolarów i szczepionki. Obaj wiemy, że nigdy mu jej nie przekażą. Ich jedyną nadzieją jest to, że porywacze zadowolą się pieniędzmi. Oni faktycznie są gotowi zapłacić dziesięć baniek, jeśli będą do tego zmuszeni, ponieważ polisa K&R zwróci im pieniądze. I najwyraźniej doktor Murrow to całkiem ważny jegomość. Jest mózgiem tej szczepionki, którą opracowali, i CamTech widzi w niej potencjał.
– Taki potencjał, że może zabić miliony ludzi?
– Posłuchaj, wojna to brudny biznes, ale wciąż biznes. Zanim wypuszczą szczepionkę w obieg jako lek, są zobowiązani zgłosić ją do CDC, jednak ostatecznie mogą sprzedać ją naszemu rządowi, nawet jeśli stanie się tak tylko po to, by nie wpadła w ręce innych państw, i CamTech o tym wie. Sprowadzenie Murrowa do domu jest dla nich priorytetem.
– A Lennix? Co ze sprowadzeniem jej do domu?
Kręci głową, na jego twarzy maluje się powaga.
– Nie za wiele są w stanie zrobić. Może uda im się nakłonić porywacza, żeby ograniczył się do kasy, wziął okup i uciekał bez szczepionki, ale nie jestem pewien, czy dotrzemy tam za czterdzieści osiem godzin. – Urywa i rzuca mi uważne spojrzenie. – Najlepsze, na co możemy liczyć w tej ograniczonej czasem sytuacji, to opcja, że porywacz przeciągnie groźbę zabicia Lennix. – Przeciągnie? Co masz na myśli?
– Zamiast zabijać zakładnika od razu porywacze stosują inne powszechne praktyki wywierania nacisku, na przykład wysyłając… odcięte palce.
– Kurwa! – Przekleństwo ucieka z moich ust. Ciągnę się za włosy aż do bólu i krążę po biurze niczym uwięzione w klatce zwierzę. – Nie zniosę tego, Grim. – Zatrzymuję się. – Sprowadzić ją w kawałkach… – Zamykam oczy i wciągam powietrze do płuc, przesiąknięty strachem oraz wściekłością. – Co radzisz?
– Jeśli uda nam się zdalnie aktywować urządzenie śledzące w bransoletce, być może będziemy w stanie podjąć próbę ratunku, ale najpierw powinniśmy porozmawiać z tym facetem.
– Porozmawiać? Z człowiekiem, który trzymał broń przy jej głowie? Nie chcę z nim rozmawiać. Chcę, żeby to on dowiedział się, jakie to uczucie mieć broń przystawioną do głowy… Przez jakieś trzydzieści sekund, zanim strzelę.
– King…
– Mówię poważnie, Grim. Nie chcę negocjować z facetem z tego filmu. Zabił starszego człowieka, żeby udowodnić swoją rację. Ma zamiar zabić Nix, więc wykończę go pierwszy.
Grim krzywi się z irytacją.
– To nie jest kwestia spakowania lunchu i wyjazdu do dżungli. Misja ratunkowa w takich warunkach wymagałaby rozległego planowania taktycznego, strategii, zebrania najlepszego możliwego zespołu. Czasu.
– Nie mamy czasu – podkreślam z całą stanowczością. – Musimy ją stamtąd wydostać.
– W połowie akcji ratunkowych K&R ktoś umiera. Często jest to zakładnik.
Ta niepokojąca prawda dociera do mnie razem z równie niepokojącymi alternatywami.
– Pozwól, że przynajmniej spróbuję z nim porozmawiać – mówi Grim. – Poprosiłem negocjatora CamTechu, aby zapytał, czy porywacz się zgodzi.
– I?
– Zgodził się.
– Kiedy?
– Dziś. Jeśli na to zezwolisz, postaramy się z nim połączyć tak szybko, jak to możliwe.
– Nie mamy czasu do stracenia, Grim.
– Wierz mi, jestem tego świadomy.
* * *
– Musisz pozwolić mi się tym zająć – rzuca Grim.
Kiwam głową i staram się zachować kamienną twarz. Jeśli mężczyzna będzie podejrzewał, jak blisko całkowitego postradania zmysłów jestem, nie pozwoli mi na uczestniczenie w rozmowie z porywaczem. A nie mam zamiaru przegapić ani jednej sekundy tych negocjacji. Z całych sił staram się zachować spokój ducha i mam nadzieję, że Grim nie zauważy tego zakutego w kajdany demona kryjącego się pod trzyczęściowym garniturem.
– Przepraszam – odzywa się Jin Lei od strony drzwi. – Przyszła Kimba i przyprowadziła ze sobą pana Huntera.
Myślałem, że pierwszy raz spotkam ojca Nix podczas świąt Bożego Narodzenia lub jakiejś specjalnej okazji. Przedstawiłaby mnie. Moglibyśmy poznać się przy piwie, a może podczas meczu piłki nożnej. Denerwowałbym się jak mężczyzna, który spotyka ojca ukochanej kobiety. Miałbym czas, by przekonać go, że jestem godzien jego córki, chociaż wiem, że nigdy nie będę wystarczająco dobry dla Lennix.
Teraz po prostu mam to gdzieś. Kiedy ją odzyskam, będzie moja. Stresuję się pierwszym spotkaniem z jej ojcem, ale stawka jest o wiele większa niż uzyskanie od niego błogosławieństwa.
– Panie Hunter – rzucam, wyciągając dłoń. – Dziękuję za tak szybkie przybycie.
– Oczywiście. Dziękuję za… samolot.
Jego niepewny uśmiech przypomina, że nie jestem facetem, którego większość dziewczyn przyprowadza do domu. Pod pewnymi względami nie stanowię tajemnicy, ponieważ pan Hunter sądzi, że już mnie zna, jednak większość z tego, co słyszał, to prawdopodobnie bzdury, więc wie mniej, niż mu się wydaje. Oddzielenie prawdy o tym, z kim ma do czynienia, od plotek i spekulacji, zajmie trochę czasu. Tyle że czas to jedyna rzecz, której teraz nie mamy.
– Cieszę się, że pan przyleciał – oznajmiam, spoglądając na niego, po czym przesuwam wzrok na Kimbę. – Grim za chwilę będzie rozmawiał z Abe’em.
– Abe’em?– Kimba marszczy ciemne brwi.
– A jak mam go nazwać? Może tchórzem? Ukrywającym się za tą maską?
Grim podchodzi uścisnąć dłoń panu Hunterowi i Kimbie.
– Spodziewamy się telefonu za około minutę. – Wskazuje na stół znajdujący się pośrodku biura. – Będziecie słyszeć nas na głośniku, ale ja użyję słuchawki, żeby porywacz rozmawiał tylko ze mną. Nagramy rozmowę, aby później ją odsłuchać, na wypadek gdyby zdradził coś na temat ich lokalizacji lub nieświadomie podał jakieś inne istotne szczegóły.
– Więc nie ma żadnego tropu co do tego, gdzie mogą być? – W głosie pana Huntera pojawia się niepokój.
Grim i ja wymieniamy spojrzenia, w milczeniu pytając siebie, ile powinniśmy wyjawić. Do diabła, gdyby Nix była moją córką, chciałbym wiedzieć wszystko.
– Pracujemy nad tym – odpieram. – Zanim Nix wyjechała, dałem jej bransoletkę.
– Widziałam ją – mówi Kimba z uśmiechem. – Śliczna.
– Jest w niej urządzenie śledzące – rzucam. Oczy kobiety rozszerzają się, a potem zwężają podejrzliwie.
– Czy ona o tym wie? – pyta sztywno.
– Nie, nie aktywowałem go. Chciałem z nią o tym porozmawiać, zanim wykonam ten krok.
– Jak miło z twojej strony – cedzi.
– Noszenie tego typu urządzeń przez bliskie osoby, żony i dziewczyny takich ludzi jak Maxim to standardowa praktyka – wtrąca z roztargnieniem Grim, nie patrząc na nas, tylko sprawdzając ustawienia telefonu.
– Dziewczyna? – Pan Hunter unosi brwi.
– Och. – Grim podnosi wzrok i patrzy to na mnie, to na niego, po czym wzrusza ramionami. – Przepraszam.
„Wielkie dzięki, Grim”.
– No to zaczynamy. – Naciska przycisk, który zapala zielone światło, i podnosi słuchawkę. – Dzień dobry.
– Cóż, cześć – odzywa się rozmówca. Natychmiast rozpoznaję ten szyderczy głos. – Słyszałem, że chcesz porozmawiać o mojej małej squaw.
Niemal rzucam się na telefon. Co za sukinsyn.
Wgryzam się we własną frustrację, pozwalając, żeby pękła w ustach jak gorzka pigułka. Ręce wbite w kieszenie zaciskam w pięści. Myślę, że dobrze ukrywam gniew, dopóki nie podnoszę wzroku. Widzę, że pan Hunter obserwuje moją reakcję. W jego oczach pojawia się równie ogromne oburzenie i tylko kiwamy głowami w porozumieniu. Utrata panowania nad sobą nie pomoże Lennix.
– Tak, jestem upoważniony do negocjowania w sprawie uwolnienia Lennix Hunter – oznajmia Grim energicznym, profesjonalnym tonem. – Uwolnienia? – W gabinecie rozbrzmiewa szorstki śmiech Abe’a. – Kto powiedział cokolwiek o uwolnieniu? Zgodziłem się na tę rozmowę, żeby arogancki kutas, który myśli, że może wkupić się w moje łaski, zdał sobie sprawę z tego, że nie może.
– W twoim najlepszym interesie leży…
– Nie zakładaj, że znasz moje interesy – warczy Abe, a z jego głosu znikają wszelkie ślady udawanej uprzejmości. – Możesz dać znać człowiekowi, który chowa się za portfelem i pośrednikiem, że nie da się mnie kupić i za nic nie wyrzeknę się swoich przekonań.
– Przekonań? – wyrzucam z wściekłością i oburzeniem.
Grim posyła mi gniewne spojrzenie i przykłada palec do ust.
– Słuchaj, musi być coś, czego potrzebujesz lub chcesz, abyśmy mogli…
– Moja szczepionka. – Po tych słowach następuje brzemienna cisza. – Czy możesz mi ją dostarczyć?
– CamTech zajmuje się tym aspektem negocjacji w związku z doktorem Murrowem.
– Pomyliło ci się coś. CamTech zajmuje się wszystkimi negocjacjami, ponieważ są jedynymi, którzy mają to, czego chcę, a jeśli nie dadzą mi szczepionki w… Och, tik-tak, czterdzieści dwie godziny, wpakuję tej kobiecie kulkę w głowę.
Podbiegam do stołu, wyrywam słuchawkę Grimowi i zgniatam ją w mocnym uścisku.
– Posłuchaj mnie – warczę. – Podaj tylko cenę. Musi być coś, czego chcesz.
– O ho, ho. – Abe chichocze. – Musisz być tym człowiekiem stojącym za kulisami. Chyba jesteś jakimś krezusem, co? Z kim mam przyjemność rozmawiać?
– Powiedz mi, jak masz na imię, a ja ci podam swoje – rzucam, ostrzegając dłonią Grima, gdy próbuje odebrać mi telefon.
– Nie tak działa ta gra.
– To nie jest gra. To czyjeś życie.
– To czyjeś życie, mówisz. – Lekceważenie w głosie Abe’a zastępuje gorycz. – Jakby ludzkie życie miało znaczenie dla rządu, firm farmaceutycznych, dla naszego popieprzonego systemu opieki zdrowotnej. Dopiero kiedy coś takiego przytrafia się twojej ukochanej, nagle staje się „czyimś życiem”, a nie grą.
– Nasz system opieki zdrowotnej jest popieprzony – zgadzam się stanowczo. – Firmy farmaceutyczne to pijawki. Rząd nie robi wystarczająco dużo, kiedy powinien, i wtrąca się, kiedy nie powinien. Masz rację, ale odebranie jej życia niczego nie zmieni. W czym ma niby pomóc?
Jego śmiech jest jak nóż sprężynowy – krótki, ostry, niebezpieczny.
– Nie jestem zainteresowany pomaganiem. Temu gównu już nic nie pomoże, ale przynajmniej oni za to zapłacą.
– Płacenie nie musi oznaczać zabijania. I czy naprawdę da ci to, czego chcesz?
– Chcę odzyskać matkę. Czy może mi pan oddać moją zmarłą matkę, panie krezusie? Czy twoje bogactwo i władza mogą odwrócić to, że ten zrujnowany system skazał ją na śmierć?
Zamykam oczy, słysząc ponurą furię pobrzmiewającą w tej wypowiedzi. Jestem kompletnie nieprzygotowany, żeby jakoś jej zapobiec. – Przykro mi z powodu twojej straty – mówię po chwili. – Ale co to udowodni?
– W czym ma niby pomóc? Co to udowodni? – przedrzeźnia mnie. – Jesteś żałosnym negocjatorem. Powinieneś dowiedzieć się, na czym mi zależy, a żadna z tych rzeczy w ogóle nie ma znaczenia. Nic już nie zadziała. Umyka ci to i w tym całe sedno. Odstrzeliłbym głowę twojej małej dziewczynie z taką łatwością, z jaką odlewam się w dżungli. Ona nie ma znaczenia.
Czerwona wściekłość zastępuje wszelkie współczucie, jakie mogłem czuć do tego szaleńca.
– Nix ma dla mnie znaczenie. Dam ci wszystko, czego chcesz.
– Nix, tak? – Jego głos znów jest śpiewny i szyderczy. – Musi zajmować bardzo szczególne miejsce w twoim sercu, krezusie.
– Nie ma zbyt wysokiej ceny. Wystarczy, że wymienisz kwotę.
– Powiedziałem ci, czego chcę. Żeby moja matka wróciła. Możesz zrobić na to przelew?
– Karzesz więc niewinnych ludzi w imieniu swojej matki? Jestem pewien, że byłaby z ciebie dumna.
Głowa Grima opada na dłonie. Mężczyzna wypuszcza sfrustrowany wydech.
– Jesteś głupim skurwielem, wiesz? – Abe śmieje się zjadliwie. – Przetrzymuję twoją dupę, a ty śmiesz mnie obrażać. Mam tu sześciu mężczyzn, którzy chętnie się nią podzielą. Właściwie jest ich siedmiu, ale jeden nie lubi dziewczyn, więc wiesz. Co kto woli.
Strach sprawia, że moje serce zamiera.
– Nie rób jej krzywdy.
– Przeproś, a może wygrasz tę rundę.
„Giń. Giń. Giń”.
– Powiedz to, idioto – warczy Grim. – Jeśli nie chcesz jej śmierci, przeproś, zanim się rozłączy.
Gwałtowny wdech Kimby, jej łzy. Szerokie, przerażone oczy pana Huntera. Niespokojne zmarszczenie brwi Jin Lei. Lekceważenie w spojrzeniu Grima.
Schrzaniłem i jeśli z powodu mojej głupoty spadnie choć jeden włos z głowy Lennix, nigdy sobie tego nie wybaczę.
– Przepraszam.
– Bardzo dobrze. – W głosie porywacza słychać zachwyt i pogardę. – A teraz błagaj.
– Błagam. – Przychodzi mi to łatwo, ponieważ powiedziałbym wszystko, żeby ją uratować.
– Pomyślę o tym. – Rozłącza się.
– Cholera! – Uderzam słuchawką w stół raz za razem, aż ta pęka na pół.
– Kingsman, przestań – odzywa się Grim. – Rozwalenie telefonu niczego nie zmieni. Zepsułeś to na całego, bracie.
– Ja… Jestem… Cholera… – Wsuwam drżące palce we włosy, a potem tymi drugiej ręki ściskam grzbiet nosa. – Wiem. Przepraszam. Boże, przepraszam. On po prostu… On ją ma, Grim. Co on jej zrobi?
Grim kręci głową i rzuca ukradkowe spojrzenie na pana Huntera. Moje wnętrzności skręcają się w supeł, gdy widzę stanowczość w jego wzroku.
– Musimy ją znaleźć – oznajmiam. – Musimy ją odzyskać.
– Znalazłem ją – oznajmia Grim kilka godzin później, wkraczając do biura. Na jego twarzy malują się zarówno triumf, jak i trwoga.
– Jest sygnał? – pytam. – Z lokalizatora?
– Tak. Są daleko i na początku się nie pojawiał, więc nie mogliśmy aktywować nadajnika. Pewnie ukrywali się w lesie tak gęstym, że nie dało się go wychwycić. Najwidoczniej musieli opuścić ten obszar i przenieśli się do miejsca, z którego złapaliśmy sygnał.
– Kiedy tam lecimy?
– My? – Grim unosi jedną brew.
– Chyba nie myślisz, że pozwolę ci lecieć beze mnie. A ja co miałbym robić? Zostać tu jak jakieś zwierzątko domowe i czekać na twój powrót? Kurwa. Przecież mnie znasz. Ten porywacz ma moją dziewczynę, Grim.
– Nie przeszedłeś odpowiedniego przeszkolenia – stwierdza.
– Jestem doskonałym strzelcem.
– I do czego strzelasz? Do gęsi? Czy dla sportu na ranczu swojego taty? Strzelanie do ludzi to co innego, jest… – Milknie, rzucając mi ostrzegawcze spojrzenie. – Zabicie człowieka to coś innego.
– Nie zawahałbym się zastrzelić porywacza lub kogoś, kto zagraża Nix, jeśli właśnie o to się martwisz.
– Oddanie strzału to nie to samo co życie z ciężarem czyjejś śmierci na sumieniu.
– Ten skurwysyn przystawił pistolet do głowy Nix. Wygląda też na to, że próbował ją udusić. Jeśli będę miał okazję go zastrzelić, zrobię to, a później zasnę jak dziecko.
Grim patrzy mi w oczy w taki sposób, jakby zdzierał skórę, by zobaczyć, z jakiej gliny zostałem ulepiony. Potem kiwa krótko głową. – Zorganizuję wszystko, ale jeśli polecisz ze mną, nie może być powtórki tej rozmowy telefonicznej. Żadnego przejmowania kontroli. To moja operacja, a ty przestrzegasz moich zasad.
Wpatruję się w niego wymownie, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio przestrzegałem jakichś zasad oprócz tych, które sam ustaliłem. Jednak nie konfrontuję się z nim. Grim doskonale wie, że zrobię to w razie potrzeby. Na razie przytakuję uspokajająco.
Rozdzwania się komórka. Krzywię się, gdy patrzę na ekran.
– Co tam, O?
– Co tam? – pyta Owen z irytacją. – Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć, że Lennix została porwana?
„Cholera”.
– Przepraszam – wzdycham ciężko.
– Ona jest szefową mojej kampanii, Maximie. I przyjaciółką. Kimba powiedziała, co się stało. Powinienem był usłyszeć to od ciebie po tym, jak tylko się dowiedziałeś.
– Po prostu skupiłem się na odnalezieniu jej i wymyśleniu, jak ją odzyskać.
– I znalazłeś ją?
– Tak. Grim opracowuje teraz strategię.
– Jak się masz? – pyta z troską brat, porzucając początkową irytację.
Coś w tym pytaniu, w rozmowie z Owenem rozwala mur, którym odgradzałem się od emocji, aby przetrwać ten kryzys.
– Słabo. – Zakrywam usta drżącą ręką. – A co, jeśli…? – Nie jestem w stanie wypowiedzieć tego na głos.
– Max – mówi łagodniejszym głosem Owen. – Przejdziemy przez to. Odzyskamy ją.
I choć wiem, że nie może tego zagwarantować, nie może obiecać więcej niż ja, wypowiadane przez niego słowa rozluźniają obręcz zaciśniętą na mojej klatce piersiowej.
– Dzięki, stary – rzucam.
– Zadzwoniłem, żeby spytać, czy mogę coś zrobić. Oczywiście wiesz, że oficjalnie rząd amerykański nie negocjuje z terrorystami ani nie angażuje się w porwania ani okupy.
Już mam mu powiedzieć, że uratuję Lennix bez niczyjej pomocy, kiedy dodaje, zaskakując mnie kompletnie:
– Ale nieoficjalnie… Czego potrzebujesz?
– Baba Jaga, Lady Gaga, iPhone, Gra o Tron…
Nawet nie zdaję sobie sprawy, że nucę słowa i znajomą melodię, dopóki Wallace nie trąca mnie butem.
– Co śpiewasz? – pyta, przytulając się do mojego ramienia i opierając o ścianę jaskini, do której przywieziono nas rano.
Mamy ranek, a przynajmniej tak mi się wydaje po zerknięciu w stronę wyjścia. To pierwsze westchnienie świtu, kiedy promienie słoneczne przebijają się przez mgliste chmury. Po tym, jak zostałam odurzona i przebudziłam się teraz, Bóg wie, ile godzin później, straciłam poczucie czasu. Ale najprawdopodobniej wstaje nowy dzień.
Niestosowny do sytuacji śmiech, który wyrywa mi się z gardła, sprawia, że skóra na moich wyschniętych ustach pęka.
– We Didn’t Start the Fire – odpowiadam.
– Pamiętam to. Elton John?
– Billy Joel. – Przekręcam nadgarstek skrępowany plastikową opaską, by dotknąć amuletu w kształcie kompasu zwisającego z bransoletki. – Śpiewaliśmy to z Maximem w Amsterdamie. Wymyślił wszystkie słowa i my… – Uśmiech zamiera mi na wargach, a łzy pieką w oczy. – Widzieliśmy tego dnia tulipany i wiatraki. Jechaliśmy rowerami wzdłuż wybrzeża i to był idealny dzień.
Przymykam powieki, a wspomnienie staje się tak bogate i żywe, że nie czuję zapachu stęchlizny, tylko świeże powietrze przenikające do płuc. Morska bryza chłodzi spoconą skórę i posypuje solą usta.
Mężczyźni mówiący po hiszpańsku podniesionymi głosami, którzy stoją przy wejściu do jaskini, przywracają mnie do rzeczywistości. Ta zamienia morską bryzę w słone łzy. Ocieram z policzków dowód strachu, nie mam zamiaru dać tym głupcom satysfakcji.
– Według moich obliczeń – mówię ze zrezygnowaniem – moje czterdzieści osiem godzin dobiega końca. Niedługo skończy mi się czas.
– On nie… – Głos Wallace’a cichnie, a jego oczy się szklą. Nawet gdy przyjaciel zapewnia, że Lincoln mnie nie zabije, zastanawiam się, czy widzi ciało Paca i rozlaną na ziemi krew. Bo ja tak. Ten widok będzie mnie prześladował już zawsze. – Coś wymyślimy.
– Nie wiem – szepczę, przyciskając plecy do ściany jaskini. – To nie wygląda dobrze.
Wallace chwyta moją rękę.
– Nie trać nadziei.