SACRUM I PROFANUM. FELIETONY 2013-2017. - ALFRED MAREK WIERZBICKI - ebook

SACRUM I PROFANUM. FELIETONY 2013-2017. ebook

Alfred Marek Wierzbicki

5,0

Opis

Książka jest zbiorem 48 felietonów pisanych z miesiąca na miesiąc w latach 2013–2017. Wybitny filozof, publicysta i poeta ks. Alfred Marek Wierzbicki zaprasza czytelników do świata swojego odczuwania i własnych przemyśleń. Otwarcie dzieli się swoimi poglądami. Unika moralizowania i nie boi się protestować wobec spraw niepokojących. Pisze z głębi serca, bo jak sam zauważa: „Subiektywność i zaangażowanie są skrzydłami felietonisty”. Wnikliwe i precyzyjne pióro felietonisty dotyka zagadnień związanych z Kościołem, judaizmem, pamięcią o Żydach, uchodźcami. Zachęca do wyjścia z gorsetu schematów ograniczających myślenie. Poszerza perspektywę patrzenia na Lublin jako europejskie miasto kultury. I właśnie ten klimat Lublina, europejskiego miasta kultury, przenika książkę ks. Wierzbickiego. Szerokość horyzontów Autora sprawia, te miniatury publicystyczne nabierają ponadczasowej wartości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 125

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kilka słów od Wydawcy

Zbiór felietonów pod tytułemSacrum iprofanum autorstwa księdza profesora Alfreda Marka Wierzbickiego to owoc jego współpracy z Lubelskim Informatorem Kulturalnym „Zoom”. Felietony ukazywały się w tym miesięczniku przez kilka lat. Decyzja o wydaniu tekstów w jednym zbiorze była podyktowana przekonaniem o tym, by jeszcze raz w przestrzeń społecznego myślenia i odczuwania, które określamy mianem profanum, wprowadzić wątki filozoficznych i czasami teologicznych przemyśleń, a więc próbować spotkać sacrum.

Wydawnictwo „Gaudium” dziękuje Autorowi za współpracę przy ponownym redagowaniu pierwotnych, rozszerzonych felietonów na potrzeby naszego wydania oraz Lubelskiemu Informatorowi Kulturalnemu „Zoom” za udzielenie zgody na ich wydanie w zbiorze pod tym samym tytułem.

Moją radością jest również fakt, że pewne przemyślenia zawarte w felietonach rodziły się podczas naszych wspólnych podróży i spotkań, za które Autorowi dziękuję.

Kolegium wydawnicze dziękuje przy tej okazji szanownemu Autorowi za opublikowanie kolejnej książki w „Gaudium”i życzy wszystkiego, co najlepsze w jubileuszowym 60. roku Jego życia.

ks. Marek Szymański

Kilka zdań o tej książce

W ciągu czterech lat pisałem regularnie felietony do miesięcznika „Zoom”. Było to bardzo wymagające ćwiczenie, czasem nawet kolidujące z innymi zobowiązaniami, ale nie narzekam. Stale miałem sygnały od czytelników żywo reagujących na moje teksty – jednym się podobały, innych irytowały. Bardzo sobie cenię myślenie w otwartej sferze publicznej. Jestem wdzięczny Miłoszowi Zielińskiemu za zaproszenie mnie na łamy tego pisma. Dzięki publikowaniu w „Zoomie”, który nie ma ambicji pisma opiniotwórczego, bo jest po prostu miejskim informatorem kulturalnym, miałem kontakt z czytelnikami, którzy nigdy nie sięgną po inne moje teksty. Starałem się podzielić swym spojrzeniem na to, co uważam za ważne, wyrażałem zakłopotanie, a nawet protest wobec spraw niepokojących. Subiektywność i zaangażowanie są skrzydłami felietonisty.

Suwerenność i wolność autora musiały się jednak zderzyć z ograniczeniami formy. Profesorowi i kaznodziei niełatwo przychodziło wyrazić się w kilkunastu zdaniach. Uczyłem się rygorów zwięzłego – w miarę możliwości bez symplifikacji – formułowania myśli. Musiałem się zmieścić w bezwzględnych granicach 3500 znaków graficznych. Okazało się, że miniaturowy format wcale nie musi być gorsetem, a dyscyplina formalna zazwyczaj sprzyja dyscyplinie intelektualnej. Jestem rad, że musiałem się o to starać.

Pisanie z miesiąca na miesiąc było podyktowane rytmem wydarzeń, wybierałem te, w których uczestniczyłem. Pisałem bez jakiegokolwiek planu całości. Dopiero teraz po przeczytaniu 48 felietonów widzę, że pewne wątki się nakładają, wzajemnie dopełniają, ocierają i szlifują. Jestem wdzięczny księdzu Markowi Szymańskiemu – który czytał wiele felietonów, gdy ukazywały się w „Zoomie” – za inicjatywę wydania cyklu Sacrum i profanumw Wydawnictwie „Gaudium”. Ufam, że książkowa wersja wzmocni przesłanie moich przemyśleń.

Pierwotne teksty ukazują się obecnie w nowym opracowaniu redakcyjnym. Tłumaczy to, dlaczego niektóre felietony odbiegają od wersji publikowanej w miesięczniku „Zoom”.

Rabin z Kocka mówi przez papieża Franciszka

Wkrótce, po stu dniach swego pontyfikatu, papież Franciszek ogłosił encyklikę Światło wiary. Pierwszą encyklikę traktuje się jako programową. Franciszek nie napisał jej sam, lecz skorzystał z materiałów przygotowanych przez swego poprzednika, papieża Benedykta XVI.

Zaskakuje nie tylko tempo pracy nowego papieża, lecz także jej styl. Licznymi gestami wskazuje on na konieczność reform wKościele, młodzież w Rio zachęcał do robienia rabanu, ale duch reformatorski nie oznacza odcięcia się od tradycji idorobku poprzedników. Dawne i nowe nie muszą się wykluczać – tak można streścić papieski program.

Encyklika jest o wierze. Jej światło nie jest dane raz na zawsze, trzeba je na nowo odkrywać. Lęk przed nowością występuje zarówno u ludzi wierzących, jak i niewierzących. Pod jego wpływem zamiast poszukiwania prawdziwego światła wolimy się zasklepiać w tym, co wydaje się znane i bezpieczne. Taka wiara lub niewiara staje się ideologią, a czasem bywa nawet używana jako narzędzie do zwalczania inaczej myślących. Franciszek ukazuje wiarę jako dar, którym należy się dzielić, wiara tworzy bowiem kulturę spotkania. A to znaczy, że ludzie wierzący muszą się jeszcze wiele uczyć, jak żyć wiarą, gdyż nie wszystkie wzorce z przeszłości są autentycznie chrześcijańskie.

Popadaniem w iluzję jest przekonanie tradycjonalistów, że wszystko, co najlepsze, było w przeszłości. Podobną iluzją jest również stanowisko progresywne, według którego wszystkie problemy ludzkie da się rozwiązać w przyszłości. Chrześcijaństwo ma dystans do jednej i drugiej postawy, a jednocześnie w pewnych wymiarach samo jest konserwatywne, w innych zaś – progresywne. Chrześcijaństwo kocha paradoksy i nie znosi bałwochwalstwa.

Bałwochwalstwo to kult bożków zamiast prawdziwego Boga. Lista bożków jest chyba nieskończona. Idolatria przykleja się do religii jak pasożyt do drzewa zakorzenionego w ziemi. Czujność człowieka wiary polega na tym, że nie daje się on uwieść formom religijności, w których chodzi o coś innego niż o Boga, jak w przypadku religijnego nacjonalizmu czy sensacyjnej pogoni za cudownościami.

Papież Franciszek cytuje definicję bałwochwalstwa podaną przez rabina z Kocka: „Zbałwochwalstwem mamy do czynienia wówczas, gdy pełne szacunku oblicze zwraca się do oblicza, które nie jest obliczem” (LG 13). Według tej definicji bałwochwalstwo jest pułapką, w którą wpadają ludzie dobrej woli, szczerze „poszukujący oblicza”, ale jednak zbyt pochopnie zwracają się do oblicza tam, gdzie go nie ma. Wiara natomiast prowadzi ku źródłu, które nie daje się wyczerpać, zwraca się ona ku Niewyrażalnemu.

Intrygujący jest ten żydowski akcent w encyklice Franciszka. Pochodzi on z książki Martina Bubera Opowieści chasydów. Rabin z Kocka – żyjący w miasteczku na Lubelszczyźnie – byłby zapewne bardzo zdumiony, gdyby mu powiedziano, że po stu pięćdziesięciu latach od jego śmierci ta myśl dotrze do katolików na wszystkich kontynentach. Być może uznałby to za żart, od jakich nie stronili uczniowie chasydzkich cadyków.

Wiara Franciszka nie lęka się dialogu, jest gotowa na spotkanie. Wlatach, kiedy był arcybiskupem Buenos Aires, zaprzyjaźnił się z rabinem Abrahamem Skórką. Ich rozmowy, opublikowane w książce W niebie ina ziemi, przekonują, że można mieć wiele wspólnych poglądów bez rezygnacji ze swej tożsamości. Przyjaźń to nie tylko wspólnota idei, lecz przede wszystkim wspólna obecność, dlatego jest w niej miejsce na tożsamość i różnicę.

IX 2013

Smaki i barwy krzyża

Kiedy we wrześniu ojciec Tomasz Dostatni zapraszał mnie do udziału w Debacie Dwóch Ambon, pomyślałem najpierw, że to jakieś nieporozumienie, aby debatować o krzyżu w ramach Festiwalu Smaku. Wystarczyła jednak chwila refleksji, aby zdać sobie sprawę, że smak nie należy wyłącznie do dziedziny doznań kulinarnych, a uważna lektura Ewangelii przekonuje, że w opisie męki Pańskiej znajdują się wzmianki dotyczące smaku krzyża.

Przed śmiercią Jezus wypowiedział słowo „pragnę” i wtedy podano mu gąbkę nasyconą octem. Kwaśny smak w ustach towarzyszył ostatnim chwilom Zbawiciela. Jego agonia miała smak goryczy związanej z przeżyciem samotności i opuszczenia. Pot, którego intensywności nie ukrywa realistyczny opis Ewangelii, był słony.

Tradycja zawarta w tekstach kulturowych dodaje, że krzyż ma smak słodyczy. W Pasji według św. MateuszaJana Sebastiana Bacha konanie Jezusa zapowiada aria Przyjdź,słodki krzyżu. Pragnienie słodyczy wyrażone w śpiewie zostaje wtopione w bardziej dramatyczną i zdominowaną odczuciem goryczy partię wiolonczeli. Jezus mówi, że jego jarzmo jest słodkie. Cóż może być większym jarzmem niż wzięcie na siebie krzyża i dobrowolne przyjęcie śmierci?

Z kolorami krzyża jest podobnie, stanowią one syntezę całej gamy barw. Połączenie barw ciemnych i jasnych odzwierciedla skalę egzystencjalnych doświadczeń człowieka. Krzyż jest jednocześnie symbolem poniżenia i symbolem chwały. Święty Paweł pisze zarazem o głupstwie krzyża i o mądrości krzyża. Chrześcijanie wierzą, że na krzyż, w którym zawierają się zło i śmierć, pada światło zmartwychwstania i odkupienia.

Krzyż ma kolor czerwony, bo spłynęła po nim krew. Jest także drzewem życia, jak przedstawia go jedna z najpiękniejszych starochrześcijańskich mozaik rzymskich w kościele św. Klemensa w pobliżu Koloseum. Jest to krzyż rozrośnięty w koronę kwitnących gałęzi. Podobny wizerunek krzyża znajduje się w lubelskim kościele dominikanów, ale rzadko można go zobaczyć, bo któż zachodzi do zakrystii. Jest to krzyż w formie bujnej palmy. Po ostatniej konserwacji pozostawiono go bez polichromii, ale na pewno kiedyś był zielony. W naturalny sposób zielenieją krzyże przydrożne, otoczone drzewami. Na wieżach kościelnych błyszczą krzyże z metalu, wyzwolone z wszelkiego mroku.

Kiedy chrześcijanie żegnają się znakiem krzyża, przybiera on kolory ich włosów, cery, oczu, koszul, garniturów, bluzek i sukienek. Taki krzyż staje się niepowtarzalny jak każda ludzka postać.

Nie należy fetyszyzować krzyża, bo nie chodzi o sam przedmiot, ale o prawdę związaną z osobą Jezusa Chrystusa i Jego miejscem w dziejach ludzkości.

Są ludzie, których irytuje krzyż i woleliby nań nie patrzeć. Być może dręczy ich jakaś rana spowodowana przez wyznawców krzyża. Krzyż jawi się im w ponurych barwach, a smutne jest to, że sami chrześcijanie mogli wzbudzić wrogość do krzyża przez używanie go jako narzędzia walki.

Fiodor Dostojewski przeżył wstrząs, oglądając w Bazylei obraz Holbeina Zdjęcie z krzyża. Naturalizm obrazu nie pozostawiał miejsca dla nadziei. Mocne echo tego przeżycia wraca w powieści Idiota. Książę Myszkin rozwija poniekąd Nietzcheańską refleksję ośmierci Boga: „I gdyby sam nauczyciel mógł był ujrzeć ten swój obraz w przeddzień stracenia, to czy tak samo wstąpiłby na krzyż i tak samo umarłby jak teraz?”1. Dostojewski ostrzega, że istnieje granica pesymistycznego spojrzenia na śmierć i dlatego – wbrew nihilizmowi – głosi, że piękno zbawi świat: piękno zmartwychwstania przekraczające porządek natury.

X 2013

Śmiertelna choroba przenoszona drogą umysłową

Nienawiść może wypływać z różnych źródeł, lecz nigdy nie ma dla niej usprawiedliwienia, zawsze jest draństwem, na które nie wolno przymykać oczu. We wrześniu na przystankach autobusowych w Lublinie i w kilku innych miastach pojawiły się plakaty wzywające do przemocy: „Palić! Wieszać! Wysterylizować!”. Umieszczono na nich zdjęcia Zygmunta Baumana i Rafała Dutkiewicza, Tomasza Pietrasiewicza i Janusza Palikota. To nic, że każdy z nich jest z innej bajki, nienawiść nie bawi się w subtelności, nie pozwala się skazić myśleniem. Twórcy plakatu wiedzą, co powinno zniknąć z powierzchni ziemi. Umieścili cztery znaki zakazu dla: sierpa i młota, gwiazdy Dawida, Ruchu Palikota i pedałowania. Nie wystarczy powiedzieć, że z plakatu tego zionie intelektualny prymitywizm, jest bowiem gorzej – ludzie, którzy dyszą nienawiścią do innych, sami nie mają nic a nic do zaproponowania. Ci, którzy posługują się tylko jednym słowem „nie”, są w dosłownym znaczeniu nihilistami. Z takimi naprawdę nie ma żartów – od sloganów do czynów wiedzie prosta droga, nie potrzebują żadnych niuansów.

W ciągu zaledwie kilku miesięcy w Trawnikach dwukrotnie zdewastowano mural upamiętniający Zagładę Żydów w tej miejscowości. Trudno uznać to za zwykły wybryk. Ludzie, którzy z maniacką uporczywością niszczą pamięć o bestialstwie, boją się tej pamięci, dlatego chcą powstrzymać refleksję nad tym, do czego prowadzi nienawiść. Cóż, fanatyzm nie rodzi się z rozeznania, jego matką jest zaślepienie. Akty wandalizmu, za którymi stoi uświadomiony lub nieuświadomiony antysemityzm, są poważnym ostrzeżeniem dla każdego środowiska, że może się w nim wykluć coś strasznego i nieobliczalnego.

Umysły nihilistów, którzy chcieliby „palić, wieszać i wysterylizować”, są nabuzowane emocjami i dlatego właśnie groźne. Czyha w nich prawdziwie śmiertelne zagrożenie. Owszem, kolporterów plakatów wzywających do palenia iwieszania, podobnie jak dewastatorów dzieł sztuki umieszczonych w przestrzeni publicznej, powinna ścigać prokuratura, lecz to jeszcze nie powstrzyma fali nienawiści. To, czego brakuje tym ludziom, to odrobina refleksji, ale jak ją w nich rozbudzić? Chyba nikt z nich nie chciałby wisieć ani zostać spalonym czy okaleczonym za swoją głupotę? Oczekiwanie empatii to może za dużo, ale obrzydzenie do takich czynów, których nie chciałoby się doświadczyć, powinno uczyć zasady: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Identyfikacja ideowa, która opiera się wyłącznie na negacji, nie ma nic wspólnego z chrześcijańską postawą szacunku dla każdego człowieka niezależnie od jego przekonań. Fakt, że Janusz Palikot nie jest przyjacielem Kościoła, nie może budzić do niego nienawiści. Chrześcijanin walczy ze złem w samym sobie i kiedy zaczyna działać pod wpływem uczucia nienawiści, już ulega grzechowi, z którym powinien walczyć. Nawoływanie do zabójstwa jest bardzo wielkim grzechem.

W przeprowadzonych niedawno badaniach Ireneusz Krzemiński zauważył wzrost przekonań antysemickich nabywanych wraz z wiekiem. Wyjaśnia, że gdy Polacy stają się dorosłymi, silniej identyfikują się z ideologiami i orientacjami politycznymi. Jego zdaniem odżywa ideologia narodowo-katolicka szerząca obecnie antysemityzm bez Żydów. Jest to formacja, która fałszuje zarówno sens katolicyzmu, jak i sens patriotyzmu. Nie można się stać ani prawdziwym chrześcijaninem, ani prawdziwym patriotą, gdy nie żywi się innych uczuć prócz pogardy i nienawiści.

XI 2013

Gender nie taki straszny

Podróże kształcą, ale horyzonty poszerza także przyjmowanie gości z daleka. W październiku na moje zaproszenie cykl wykładów o filozofii Karola Wojtyły prowadził Meksykanin Rodrigo Guerra Lopez. Jest on wybitnym znawcą myśli Karola Wojtyły. Ze wzruszeniem stanął przy szczęśliwie zachowanym stole, przy którym krakowsko-lubelski filozof wykładał przez lata na KUL-u. W ciągu dziesięciu dni pobytu Rodriga w Lublinie spotykaliśmy się niemal codziennie na długich rozmowach podczas kolacji. Urzekała mnie żywość jego umysłu. Jest znanym działaczem katolickim w Ameryce Łacińskiej, świeckim intelektualistą cenionym przez biskupów, członkiem watykańskiej Komisji „Iustitia et Pax” oraz Papieskiej Akademii Życia. Ma troje dzieci. W Meksyku założył Centrum Zaawansowanych Studiów Społecznych inspirujących się nauczaniem Jana Pawła II. Byłem ciekaw, czym się zajmują. Zaskoczył mnie, wymieniając gender jako jeden z problemów badawczych. Jeszcze większe moje zdumienie wywołało stwierdzenie, że nie ograniczają się tylko do krytyki, lecz w refleksji genderowej próbują odnaleźć ziarno prawdy i interpretować je na gruncie personalizmu Karola Wojtyły.

Gender nie jest nurtem jednolitym. Obok hałaśliwej propagandy sprowadzającej się do kilku haseł, irytujących jak każde uproszczenie, badania oparte na metodologii genderowej wiele mówią o kulturze (czy raczej kulturach), w których przeżywanie męskości i kobiecości stanowi istny splot problemów. Płeć kulturowa nie jest wymysłem, lecz faktem. Trzeba go zrozumieć i adekwatnie zinterpretować. Retoryka potępienia i odrzucenia zwykle nie służy dobrej sprawie, ale zazwyczaj jest odpowiedzią fanatyzmu na fanatyzm.

Zastanawiam się, co tak wielu młodych ludzi fascynuje w badaniach genderowych? Moda? Atrakcyjny język, jakim wcześniej się nie posługiwano? Nowe doświadczenia cywilizacyjne zachęcające do kreatywności? Każdy z tych czynników może odgrywać jakąś rolę, ale wydaje się, że jest jeszcze coś głębszego – poszukiwanie sensu człowieczeństwa pomiędzy biologią a kulturą. A to już poważna sprawa i wcale nie ma tu łatwych odpowiedzi. Dlatego trzeba nad nimi pracować. Kilka formułek stojących za entuzjazmem bądź potępieniem to za mało.

Wpoglądach mojego meksykańskiego gościa interesujące są afirmatywne spojrzenie zarówno na biologię, jak na i kulturę oraz przekonanie, że adekwatna prawda o człowieku jako mężczyźnie i kobiecie nie da się sformułować ani w kategoriach wyłącznie biologicznych, ani w kategoriach wyłącznie kulturowych. Owszem, można przekroczyć swą płeć biologiczną, ponieważ osoba nie jest całkowicie związana naturą. Nikt jednak nie może się stać istotą bezpłciową. Powstaje zatem pytanie, którego nie można ominąć: jaki sens ma seksualne zróżnicowanie istoty ludzkiej? Nie jest to wcale nowe pytanie – obecne było w Biblii i u Platona. Księga Rodzaju wskazuje na obraz Boga w człowieku jako źródło męskości i kobiecości. Zróżnicowanie seksualne człowieka wynika z zamysłu Bożego. Dla Platona człowiek jest jednością rozdzieloną na dwie połowy, które wzajemnie się poszukują. Biblia i Platon zdają się już sugerować, że seksualność i narracja o niej to nie to samo, biografia nie daje się bowiem sprowadzić do samej biologii. Płeć kulturowa to właśnie narracja, jaką ludzie – mężczyźni i kobiety – tworzą na temat swej seksualności. Jak każda narracja, domaga się ona przyjęcia właściwej gramatyki. I spór – jeśli ma się toczyć i pobudzać nasze myślenie – nie powinien dotyczyć tego, czy istnieje sama narracja, lecz tego, na jakiej gramatyce się opiera iczy coś uzasadnia ową gramatykę. Tym, co na pewno zbliża gender do chrześcijaństwa, jest przekonanie, że człowiek nie jest zwierzęciem, ale o sens człowieczeństwa trzeba się już spierać, i to bardzo.

XII 2013

Nasi bracia mniejsi

Na ścieżkach naszej trudnej, skomplikowanej nowoczesności dostrzegamy problemy dotyczące zwierząt. Człowiek sam dla siebie pozostaje istotą nieznaną, nie mniej tajemnicze są również zwierzęta. Kim właściwie są? Dla Kartezjusza były tylko czującymi maszynami. Dzisiaj niektórzy, na przykład Peter Singer, uznają je za osoby. Niedawno słuchałem wykładu Singera podczas sympozjum na Uniwersytecie Yale, w którym działa ośrodek etyki postępowania wobec zwierząt, ale wywody filozofa mnie nie przekonały. Uważa on, że to, czy ktoś jest osobą, nie jest sprawą faktu, lecz kwestią uznania go za osobę. Zadecydować można o wszystkim i wszystko można zdeklarować, ale przecież nie o to chodzi w intelektualnie uczciwym podejściu do rzeczywistości.

Podzielam natomiast troskę o los zwierząt. Im bardziej rozwijała się cywilizacja, tym więcej cierpienia zadawano zwierzętom. Bezpowrotnie wyginęły całe gatunki. Nastawione na zysk metody hodowli podporządkowały zwierzęta bezwzględnemu panowaniu człowieka. Eksperymenty na organizmach zwierzęcych łączą się z okrucieństwem. Paradoksem jest, że rozwój humanizmu szedł w parze z niehumanitarnym traktowaniem zwierząt. Wpływowa etyka Kantowska nakazywała traktowanie osoby jako celu samego w sobie i jednocześnie wykluczała zwierzęta jako adresatów powinności moralnej. Trzeba docenić obudzenie się wrażliwości na prawa zwierząt, ale nie musi jej towarzyszyć antyhumanizm. Zwierzęta są godne szacunku, troski iopieki, nawet jeśli nie uznaje się ich za istoty równe człowiekowi. Granicą, poza którą nie wolno bezwzględnie wykroczyć, jest świadome zadawanie bólu istotom żywym.

Industrializacja hodowli zwierząt oddaliła je od ludzi, stały się one towarem i przedmiotem konsumpcji. W kulturach rolniczych traktowano je inaczej: krowom i koniom nadawano imiona, bydlęta uważano wręcz za członków rodziny, mieszkały one często z ludźmi pod jednym dachem. We współczesnym pejzażu miejskim nie brakuje zwierząt domowych. Psy i koty żyjące w ciasnych mieszkaniach mają swoje kąty i własne imiona. Znany amerykański filozof Joell Marks zwierzył mi się, że przez kilkadziesiąt lat swego życia nie widział żywych zwierzaków, znał je tylko z kreskówek. Potem jednak nastąpiła istotna przemiana w jego stosunku do zwierząt, gdy zobaczył maltretowanego psa. Dobrze, że mieszczuchy chcą mieć swoje zwierzątka, ale traktujmy je jako istoty mające godność, a nie jako maskotki.

Wokresie Bożego Narodzenia zaglądamy do szopki, a tam rodzi się Bóg jako człowiek w otoczeniu osła, baranków i wołu. Tradycję szopki zapoczątkował św. Franciszek z Asyżu. Jego czułość dla zwierząt nie była sentymentalna. Dostrzegał pokrewieństwo pomiędzy ludźmi i zwierzętami, nazywał je naszymi braćmi mniejszymi. Głosił kazania do ptaków, upominał złego wilka, bo Bóg stworzył nie tylko ludzi.

Podobnie przedstawiciel pokolenia bitników Gary Snyder w wierszu Matka Ziemia: jej wieloryby nazywa zwierzęta braćmi człowieka, ale dramatyczny ton jego poezji różni się od łagodności poetyckich strof św. Franciszka. Ostre słowa Snydera muszą wybrzmieć dlatego, że Franciszkowy ideał został zagubiony. Retoryka buntu iwyzwolenia nie przestaje być jednak retoryką humanistyczną. Snyder obejmuje kategorią człowieczeństwa istoty żywe: rośliny, zwierzęta, czworonogi i dwunogi. Poeta zdaje się mówić, że pytanie o godność człowieka – „Czy człowiek jest najważniejszy ze wszystkiego?”2 – domaga się najpierw rozpoznania godności życia, w której człowiek uczestniczy, wnosząc do dziedziny życia zdolność stawiania pytań, solidarność i bunt.

I 2014

Kultura nie rodzi się z lęku

W osłupienie wprawiła mnie informacja, zgodnie z którą Rada Miasta Lublina w uchwalonej strategii rozwoju kultury deklaruje, że w mieście nad Bystrzycą kultura będzie się rozwijała na fundamencie wartości chrześcijańskich. Są one również moimi wartościami, określają moją tożsamość i rzecz oczywista – sam bardzo pragnę, aby były obecne we współczesnej kulturze. Wolałbym jednak, aby twórcy wyrażali je w swych dziełach, dlatego że są do nich przekonani, a nie dlatego że zostały nakazane czy zalecone przez władze państwowe lub samorządowe. Wśród wartości chrześcijańskich na poczesnym miejscu znajduje się wolność, a w dziedzinie twórczości wartość ma nie tylko treść dzieła, ale również to, czy wypływa ona z osobistej twórczej decyzji autora. Zdaje się, że radni zagubili mądrość Zygmunta Augusta, który powiadał, że nie jest panem ludzkich sumień, i chcą zastąpić sumienie artysty swoją uchwałą. Obawiam się, że chyba sami nie rozumieją prawdziwego sensu wartości chrześcijańskich.

W naszym mieście mieszkają nie tylko chrześcijanie. Czy to oznacza, że strategia rozwoju kultury miasta pretendującego niedawno do tytułu: Europejska Stolica Kultury nie przewiduje ich twórczego i wspieranego przez miasto udziału w kulturze? Radni zdają się nie pamiętać o chlubnym i obowiązującym zapisie preambuły Konstytucji RP: „My, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski”. Nie wspominając o ludziach wywodzących uniwersalne wartości z innych źródeł, ignoruje się fakt kulturowego pluralizmu, który nie ma nic wspólnego z relatywizmem. Jako chrześcijanin chciałbym, aby w naszym mieście kulturę współtworzyli chrześcijanie różnych wyznań, żydzi, muzułmanie, ateiści i wszyscy ludzie dobrej woli. Ukazanie szerszego, niż wyłącznie konfesyjny, horyzontu aksjologicznego wstrategii rozwoju kultury nie byłoby lekceważeniem wartości chrześcijańskich, które zistoty swej domagają się otwartości i dialogu z innymi.

Kultura nie jest bynajmniej polem, na którym buduje się ideologiczne okopy, lecz strefą spotkania, w której tożsamość nie kłóci się zszacunkiem dla inności i pluralizmu. Zastanawiam się, dlaczego ta deklaracja, tak mało chrześcijańska z racji swego ekskluzywizmu, znalazła się w strategii rozwoju kultury Lublina. Jeśli wynika ona z lęków, to nie jest on dobrym doradcą. Aktualna pozostaje przestroga Norwida przed krainą schorowanej wyobraźni religijnej.

Schorowanej wyobraźni nie brakuje zresztą także ateistom. Przed Bożym Narodzeniem Fundacja „Wolność od Religii” wystąpiła do Ministerstwa Edukacji Narodowej z apelem o wprowadzenie zakazu wystawiania jasełek wplacówkach oświatowych. Członkowie tej fundacji uważają, że dzieje się krzywda ich dzieciom, które ze względu na swój wiek nie potrafią się zachowywać inaczej niż grupa. W ten sposób ateistyczna nadwrażliwość doprowadziłaby do zamiany sfery kultury czerpiącej z tradycji w istną pustynię. Nawet w okresie komunizmu, kiedy chodziłem do szkoły, elementy jasełek były tolerowane i nikt nie widział w nich zagrożenia. Wyrzucenie jasełek ze szkoły byłoby po prostu barbarzyństwem podobnym do tego, którego dopuścili się afgańscy talibowie, niszcząc pomniki Buddy. Destrukcyjny jest wszelki fanatyzm niezależnie, czy motywuje go religia, czy jej brak.

II 2014

Majdan – największy teatr Europy

Hannah Arendt uważa, że teatr jest sztuką polityczną, nawet wówczas gdy nie zajmuje się wprost problemami politycznymi. Zdaniem wybitnej filozofki polityczność teatru wiąże się z tym, że jego materią jest ludzkie działanie. Myśl tę daje się także odwrócić: polityka jako zbiorowe działanie, którego stawką są wizja dobra wspólnoty i walka o władzę konieczną do realizacji tej wizji, zawsze jest teatrem. Jest to oczywiste, gdy od kilku tygodni obserwujemy wydarzenia na kijowskim Majdanie. Rola widzów jest nieodzowna w każdym teatrze i nie musi oznaczać bierności. Źle zagralibyśmy swoją rolę widzów, gdyby Majdan już nas znużył i gdybyśmy przestali się nim interesować. Na podziw zasługują Ukraińcy, którym nie brakuje determinacji do długiej walki. Wbrew prowokacjom, a czasem będąc na granicy wytrzymałości, nie ulegają pokusie sięgania po przemoc.

Nikt nie wie, jak dalej rozwinie się sytuacja na Ukrainie. Często jest porównywana do sytuacji w Polsce z okresu „Solidarności” na przełomie 1980 i 1981 roku. Wówczas entuzjazm i nadzieja mieszały się z lękiem przed interwencją sowiecką. Skończyło się wtedy wprowadzeniem stanu wojennego. Ale teatr historii fascynuje dlatego, że nic nie jest w nim przesądzone na zawsze. Stan wojenny był klęską, która pogrążyła Polaków w jeszcze głębszym kryzysie cywilizacyjnym. Ale w następnej dekadzie upadł komunizm i odzyskaliśmy niepodległość. Inna rzecz, czy byliśmy na nią wystarczająco przygotowani. Czym innym jest walczyć ze zniewoleniem, a czym innym dźwigać ciężar wolności. Fakt, że bardzo trudno było przechodzić transformację, nie oznacza, że nie warto było się zmagać o wolność. Nikt rozsądny nie może żałować tego, co się wydarzyło po 1989 roku. Czy nie popadam w polonocentryzm, zamiast skupić uwagę na sprawie Ukrainy?

Naszym sąsiadom, których coraz bardziej lubimy i szanujemy, możemy pomóc na płaszczyźnie dyplomatycznej, mamy więcej wpływów w świecie niż oni. Na płaszczyźnie ekonomicznej staliśmy się bogatsi. Ale najważniejsze jest to, że możemy przekazać Przyjaciołom Ukraińcom część naszego doświadczenia i powiedzieć im: nam się udało i tego samego pragniemy dla Was.

Europa otrzymuje dziś od Ukrainy więcej, niż sama może jej dać. Majdan ożywił założycielski mit Unii Europejskiej. A są to ideały jedności narodów Europy i ich solidarności. Oczywiście, Ukraińcy tęsknią za dobrobytem i zwykłą wolnością. Nie chcą żyć w upodleniu, mają dosyć korupcji. Są gotowi umierać, bo nie mają nic do stracenia prócz swego życia. Umierają jednak nie z egoizmu i miłości własnej, lecz dla Europy. Trudno jeszcze byłoby im zdać testy na cywilizacyjne i prawne standardy europejskie, ale nie są żebrakami Europy.

Postawa moralnego i politycznego przebudzenia na Majdanie świadczy o tym, że Ukraińcy nie są gorszymi Europejczykami. Jeśli do istoty ducha europejskiego należy głęboka świadomość swej podmiotowości – ludzkiej i narodowej – oraz otwartość i zdolność do współpracy z innymi ludźmi i narodami, to Ukraińcy stają się dziś mistrzami dla innych narodów europejskich, zbyt zadufanych w swoje dotychczasowe osiągnięcia i lekceważących własne moralne i kulturowe źródła. Majdan staje się teatrem, w którym Europa może odnaleźć swe piękniejsze oblicze.

Kiedy mowa o pięknie, to nie chodzi tu o wzruszenia pięknoduchów. Jestem pod wielkim wrażeniem relacji Janusza Głowackiego z Kijowa. Dramaturg nie zatrzymuje się na obrazach, lecz chłonie nozdrzami to, czego nie da się przekazać w telewizji. Wszędzie czuć swąd palonych opon, zapachy potraw mieszają się z odorem namiotów, w których koczują zmęczeni i wymrożeni ludzie.

III 2014

Są kamienie i jest szaniec

W lecie plac Rybny zamienił się w warszawską ulicę przed Arsenałem, na której odbijano Rudego torturowanego przez gestapo. Zdjęcia do filmu wzbudzały wiele emocji na lubelskiej starówce, podrobionej na wojenną Warszawę. Były to życzliwe i gościnne emocje. Młodzi aktorzy wspominają ze wzruszeniem łyki herbaty, jakimi częstowali ich lublinianie. Nawiązuję do tego filmu nie dlatego, że fajnie jest zobaczyć rodzinne miasto w kinie, ale dlatego że zastanawiam się nad skrajnymi reakcjami na filmową adaptację powieści Aleksandra Kamińskiego Kamienie na szaniec. Film Roberta Glińskiego obejrzałem na przedpremierowym pokazie odbywającym się akurat w Środę Popielcową. W dniu, w którym głowy posypuje się popiołem i słyszy się biblijną sentencję: „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”, poważna refleksja nad sensem ludzkiej śmierci dociera wyjątkowo.

Film Glińskiego przemawia do mnie ostrością widzenia: nikt nie chce umierać i jednocześnie śmierć stanowi o dojrzałości człowieka. Warszawscy harcerze, sportretowani przez Kamińskiego, z autentyzmem zagrani przez debiutantów w