Samuel Zborowski - Juliusz Słowacki - ebook

Samuel Zborowski ebook

Juliusz Słowacki

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Utwór ukazuje wcielenia duchowe Eoliona, które ujawniają się w wizjach sennych, oraz opętnie jego ojca przez obcego ducha. Akcja dramatu rozgrywa się w niebie, na ziemi i w piekle, a wszystkie wątki łączy ze sobą postać Lucyfera, który ukazany jest jako duch buntu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 79

Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Juliusz Słowacki

Samuel Zborowski

Warszawa 2017

Akt pierwszy

(Kładzie się i usypia. Wchodzi Ojciec z uczonymi...)

KSIĄŻĘ

Teraz tu za tą siadajcie zasłoną.

Oto już zasnął mój najukochańszy,

Ale od ptaszka on leśnego rańszy

Wnet się obudzi... czy te światła płoną

Dobrze?... Czy dobrze będziecie widzieli?

Twarz jego pełna tej okropnej bieli,

Która sny wróży... Już to śnicie trzecie...

Gdy będzie mówił... pytać go możecie

O to, co związek ma... z jego widzeniem,

A on odpowie... z szaleństwa natchnieniem Rzeczy dziwaczne.

DOKTOR

Stan somnambulizmu,

A często skutek w piersiach anewryzmu.

EOLION

zrywając się

Że na strumieniu krwi błogosławieństwo,

To wiem... więc kiedy ogniste bałwany

Z łon wyrzucały straszne lewiatany,

Gdy Duch przez pierwsze męczeństwo

Natury się do Boga przedzierał...

Gdy łono ziemi otwierał...

I z ogniami rzucał skały,

Kiedy na burzliwym niebie

Pioruny odpowiadały

Duchowi, co szedł do ciebie.

SAMUEL ZBOROWSKI

Widziałem tęcze na niebie

Twojego ze mną przymierza...

A ty teraz chcesz pacierza.

Pacierz mój trzaskaniem skał,

Pacierz mój... to piorun chmur,

Pacierz mój – wulkanem stał...

Płomieniem stał na szczycie gór...

Nie zmarszczyłeś wtenczas brwi,

Gdy wchodził Duch w kolumnę krwi.

A teraz... odrzucasz to morze...

I zamknąłeś obietnicę

W twoje ukochańce Boże...

Wyklęty więc naturę w ramiona pochwycę,

Świat wezmę... ręką rozrobię,

Na różne kształty rozdrobię

Niby z każdego kamienia,

Niby szyją wytrysnę jaszczurczą...

I pokażę ci moc moją twórczą

Przez wiekowe pokolenia.

A ile razy rozpłonę

Cały jako słońce złote,

Spotkam twe błogosławione

I spalę ogniem, i zgniotę;

I wejdę... i wstanę z mogiły,

Aż mię przyjmiesz... ducha siły –

Choćbym był od gadu krwawszy,

Za żywot i moc ukochawszy...

TEOLOG

To jest rzecz moja, jestem Teologiem.

On, widzę, rozmawia z Bogiem.

Zapytam go... więc, co widzi...

Lepiej by tu starzy Żydzi

Pomogli i talmudziści...

Powiedz... co widzisz... młodzieńcze?

EOLION

Nic... widzę... ognistą tęczę

I to mię o tu, o tu boli...

Ta tęcza nim świat okoli...

Różnopromiennymi pióry,

Nim go dokoła obleci,

To ja przejdę przez tortury

I duch się we mnie rozkwieci,

I cisnę... nie anielską tęczę...

Ja się w mej twórczości męczę...

A oni... patrz... pełni mocy

Na górach Boga prorocy...

Piorunami nakryci... kościołem...

Nad tęczowym stoją kołem

I lud jako owce pasą...

DOKTOR

Maluje rzeczy z nadzwyczajną krasą

I nie brak mu w słowach siły...

OJCIEC

Już teraz się w nim te sny wyjaśniły,

Już śni jak, człowiek... ale była pora,

Że świszczał jak wąż... przed piersią upiora

Wyprostowany... wtenczas na ciemnotę

Świeciły dziwnie oczy jego złote,

Straciwszy zwykłą czarność i nalane

Słońcem...

EOLION

Dajcie mi tarcze zwierciadlane,

Dajcie mi złotą mitrę ojca Ramazesa,

Zaprzężcie konie białe jak mleko – Atessa,

Siostra moja... niech ze mną na wóz złoty wsiądzie...

Niechaj położą dary na czarnym wielbłądzie,

A łodzie niech okryte tyryjską purpurą

Czekają przy sfinksowych alejach... O! góro

Karnakowa... twych kolumn jaspisowych krocie,

Twe granity kowane... twe piaskowce, w złocie,

Błękitach i rubinach... niby las bogaty;

Gdzie pnie całe okryte tęczowymi kwiaty,

A liść cały różowy z granitów syjeńskich,

Zorzy wielkiej podobny wstędze... i bóstw żeńskich

Rumieńcowi... o! góro... gdzie piramid twarze,

Najwyższe tutaj słońca złotego ołtarze,

Są zapisane czynów moich wyliczeniem,

Ducha mojego pracą – wielkim przemienieniem –

Granitów w moje myśli o wieczności Ducha

Na ziemi – góro ludzka, skąd duch mój wybucha

Stu bramami... i na świat się na złotych wozach

Toczy... tratując wszystko... zapomnij o zgrozach

Życia mojego... – tutaj... z płonącego gmachu

Wyszedłem jak król ludzi – bez serca – i strachu...

Po ciałach ludzi żywych... co się kładli sami

I byli mostem... słyszę pod mymi nogami

Trzeszczące ciał wilgocie... kiedy ogień z ciałem

Walczył – ale żadnego jęku nie słyszałem,

Anim zabolał sercem... – bo mój duch fatalny

Z głazów i z ludzi czyni świat piramidalny

I ma spokojność stwórcy... – Ale śmierć przemaga...

Zawołajcie mi tutaj tyfońskiego maga –

Chodź... chcę pomówić z tobą... chodź, starcze uczony!

Widzisz ten wóz białymi końmi zaprzężony,

W alei sfinksów... czeka... a już na nim stoi

Atessa, siostra moja.

Jak ona się boi

Tych koni... co pod drżącą i mleczną powłoką

Mają krew... ogień... dumę... królewską... gdy wloką

Trupy królów... i na wiatr rozpuściwszy grzywę

Lecą przed złotym wozem by furie straszliwe,

Piekielne...

A dziś patrzaj... jak, zda się spokojne,

Wiedzą – przeczuły – że nie wyjeżdżam na wojnę,

Ale już ku grotowi dyszel obrócony.

A patrz, Atessa... moja do złotej korony,

Do mitry... cyprysowych przydała gałązek...

Miłość żony... przeczuła smętny obowiązek

Skonania... lecz się piękność – nawet na śmierć stroi.

Pamiętajże, o magu – ty i bracia twoi,

Aby się wasza wiara... w zmartwychwstanie ciała

Sprawdziła... i piękności tej nie oszukała.

Bo...

Dobywa miecza.

Więc ty mi przysięgasz... że za trzy tysiące

Lat... ta góra... kolumny... to niebo i słońce

Nawet... o! ta żurawi girlanda... płynąca

Jak hieroglif na niebie... i tam to miesiąca

Oko... srebrne, które się za palmami jawi,

W tym samym wszystko kształcie znowu się postawi,

Gdy z alabastrowego będę sarkofagu

Budził się z siostrą moją, Atessą... o! magu,

Budził się z siostrą moją Atessą... po wiekach

Snu, spoczynku?...

Zamyśla się.

Mówiłeś mi, starcze, o Grekach.

Ten ślepy harfiarz... który tu pod moim tronem

Śpiewał... nowym językiem... nowym Ducha tonem...

Utkwił mi... i zejść z oczu nie może... Ja w jego

Głosie słyszałem, magu, coś nieśmiertelnego

I dlatego w grobowca rytym malowidle

Ten starzec z harfą złotą... przy odwianym skrzydle

Srebrnej brody... przez moich rzeźbiarzy wykuty,

Trwa między pamiątkami...

Niech ten duch poczuty

Duchem... zostanie kształtem... który grobowcowa

Cichość przy sarkofagu na wieki zachowa,

Aż się obudzę...

Teraz!... do sennego łoża...

Postępuje i niby we śnie idzie ku oknu gotyckiemu.

Coraz ciemniej... jak słońce, gdy leci do morza,

Coraz ciemniej... konie mnie... do przepaści niesą...

Coraz ciemniej i smutniej... Atesso! Atesso...

Tu nam zostać na wieki... tu położyć ciała,

Atesso... tyś mię w złotej tyjarze kochała,

I nieprawda, że w jednym zaśniemy uścisku,

By się zbudzić z miłością... Patrz, na obelisku,

Co się nad sarkofagiem... od pochodni złoci

Niby duch... tam w ciemnościach... i w grobu wilgoci...

Skazany stać przez lata trzytysiączne... w ciszy,

Aż nasze znowu głosy ocknięte usłyszy.

Patrz, na tym obelisku... pracownicy prości,

Nie rozumiejąc – ryli historią miłości,

Historią naszej duszy – jasnej – rozkochanej,

Historią tej małżeńskiej razem i siostrzanej

Pary serc naszych... siostro! obejmij w ramiona

Ten kamień... tam są nasze miłośne imiona,

Tam wypisana wierność – i imionka dzieci...

On jest pomiędzy nami teraz jak brat trzeci,

Wszystko wie... i zapomnieć się nigdy nie boi,

I nad naszym grobowcem jak piastunka stoi...

Więc go pocałuj, siostro... bo to brat nasz niemy.

Teraz nam spać... i w jego opiece zaśniemy...

A gdybyśmy wstawali ze snu nieprzytomni,

Gdybyśmy zapomnieli – czego – on przypomni...

I nie przemoże grobu ta ciemność i zgniłość.

Obudziemy się znowu na słońce i miłość

I dawne życie – w tęcze się rozleje nowe.

Zdejm więc róże z tyjarą i włóż mu na głowę.

Tyś skończyła z kwiatami... ze wszystkim skończyła.

Chciałem, aby nas młodych zamknęła mogiła,

Abyśmy młodzi znowu... do żywota wstali.

Weź tę truciznę... serca ci dotknie i spali.

Ja sam... skonałaś... ha już... już na pozarzeczu

Tyfońskim... tyś otruta... ja skończę na mieczu.

OJCIEC

Jezu Maryja... upadł...

DOKTOR

To nic – pulsy biją...

Niech go teraz położą na łożu – okryją,

Ja będę mu lekarstwa me administrował,

Gdy się obudzi...

OJCIEC

Niańki zawołajcie... Niańki...

DOKTOR

Wyznam, że mię ten dziwny sen zelektryzował.

Trzeba będzie na karku postawić mu bańki.

Odchodzą.

CHÓR DUCHÓW

O! smętny – o! kochany!

Srodze ty oszukany...

Przez sfinksowe aleje

Piasek stepowy wieje...

Jaszczurki łuską brzęczą

I ludzi się nie boją;

Palmy przy sfinksach stoją,

W palmach wielbłądy klęczą,

Na Luksoru wyżyni

Cicho jak na pustyni...

Przeszło lat trzy tysiące.

Te same złote słońce

Przez niebiosa się pławi

I girlanda żurawi

Ta sama na niebiosach.

I kolumn głowy ścięte,

I groby odemknięte,

I harfiarz w srebrnych włosach

Nad harfą swoją złotą

Duma niby z tęsknotą...

O! smętny – o! kochany!

Srodze ty oszukany...

W naszym chórze boleści

I płacz słychać niewieści...

Bo przy pochodni błysku

Ktoś do grobu zawitał

I stanął... i coś czytał.

Na smętnym obelisku

Twój dawny poznał Eden...

I zapragnął... on jeden...

Lecz ty... z boleści zgrzytasz,

Bo nigdy nie wyczytasz

Tego z dawnych kamieni,

Lecz na serca czerwieni

Zapisano ci będzie:

Piosnka obelisku,

Wszystkie łzy... wszystkie słowa,

Pierwsze w pamiątek rzędzie

Zapisane przez Pana...

Miłość czysta – siostrzana!

O! smętny – o kochany!

Srodze ty oszukany...

Grób twój wygląda blado

Niby gmachów kaskadą

Cichą... a jednak grzmiącą;

W kraj cieniów i upiorów

Z całą tęczą kolorów –

Pod ziemię wlatującą.

I tak wisi pochyła,

A stoi... jak mogiła...

O duchu! smętny, śliczny,

Duchu mój letargiczny!

Możesz ty w ducha męce

Kąsać piersi i ręce,

Jeśli brak ci odwagi

Zacząć życie podróżne,

Bo dawne groby próżne

I twoje sarkofagi

Straciły... twój proch – ciało...

Nic z nich – nie zmartwychwstało.

Ani Atessa... ani

Miłością wy siostrzani,

Obróceni ku sobie

W alabastrowym żłobie,

Piersią waszą i usty

Do siebie obróceni,

W grobowcu znalezieni –

Jak leśny orzech pusty,

W którym nic nie zostało,

Choćby też muszki ciało –

Błogosławiona jest ta, co się zowie

Między Duchami Boga – moje zdrowie.

Błogosławiona łaską nad jej synem...

Sen jego nawet jest pieśnią i czynem.

Przechodząc we śnie przedwstępne żywoty,

Do Boga idzie jako anioł złoty.

A cóż... gdy ta pierś, co myślą zagrała,

Oblecze puklerz Anhełła Michała,

Gdy na koń czynu i cudu usiędzie,

Na barkach... skrzydła rozepnie łabędzie,

Umalowane tęczami po końcach,

W tarczy i w hełmie... jak w podwójnych słońcach,

Z kopiją w płomień boży zakończoną

I tak wyjedzie na łąkę zieloną,

I tak wystąpi jako anioł Pański

Na ten kwiatkami złoty – ług sławiański...

O wtenczas kwiatki... różne małe łączne,

O wtenczas perły na kwiatkach tysiączne,

O wtenczas wonie z łąk różanych wstaną

Przed mieczem jego... przed twarzą różaną...

I rzeki cofną się srebrne w korytach,

Gdy przyjdzie w zorzy ducha i w błękitach.

Lecz jeszcze nie czas, jeszcze przed nim stoją

Te sny, które go jako harfę stroją...