Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Utwór ukazuje wcielenia duchowe Eoliona, które ujawniają się w wizjach sennych, oraz opętnie jego ojca przez obcego ducha. Akcja dramatu rozgrywa się w niebie, na ziemi i w piekle, a wszystkie wątki łączy ze sobą postać Lucyfera, który ukazany jest jako duch buntu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 79
Juliusz Słowacki
Samuel Zborowski
Warszawa 2017
Akt pierwszy
(Kładzie się i usypia. Wchodzi Ojciec z uczonymi...)
KSIĄŻĘ
Teraz tu za tą siadajcie zasłoną.
Oto już zasnął mój najukochańszy,
Ale od ptaszka on leśnego rańszy
Wnet się obudzi... czy te światła płoną
Dobrze?... Czy dobrze będziecie widzieli?
Twarz jego pełna tej okropnej bieli,
Która sny wróży... Już to śnicie trzecie...
Gdy będzie mówił... pytać go możecie
O to, co związek ma... z jego widzeniem,
A on odpowie... z szaleństwa natchnieniem Rzeczy dziwaczne.
DOKTOR
Stan somnambulizmu,
A często skutek w piersiach anewryzmu.
EOLION
zrywając się
Że na strumieniu krwi błogosławieństwo,
To wiem... więc kiedy ogniste bałwany
Z łon wyrzucały straszne lewiatany,
Gdy Duch przez pierwsze męczeństwo
Natury się do Boga przedzierał...
Gdy łono ziemi otwierał...
I z ogniami rzucał skały,
Kiedy na burzliwym niebie
Pioruny odpowiadały
Duchowi, co szedł do ciebie.
SAMUEL ZBOROWSKI
Widziałem tęcze na niebie
Twojego ze mną przymierza...
A ty teraz chcesz pacierza.
Pacierz mój trzaskaniem skał,
Pacierz mój... to piorun chmur,
Pacierz mój – wulkanem stał...
Płomieniem stał na szczycie gór...
Nie zmarszczyłeś wtenczas brwi,
Gdy wchodził Duch w kolumnę krwi.
A teraz... odrzucasz to morze...
I zamknąłeś obietnicę
W twoje ukochańce Boże...
Wyklęty więc naturę w ramiona pochwycę,
Świat wezmę... ręką rozrobię,
Na różne kształty rozdrobię
Niby z każdego kamienia,
Niby szyją wytrysnę jaszczurczą...
I pokażę ci moc moją twórczą
Przez wiekowe pokolenia.
A ile razy rozpłonę
Cały jako słońce złote,
Spotkam twe błogosławione
I spalę ogniem, i zgniotę;
I wejdę... i wstanę z mogiły,
Aż mię przyjmiesz... ducha siły –
Choćbym był od gadu krwawszy,
Za żywot i moc ukochawszy...
TEOLOG
To jest rzecz moja, jestem Teologiem.
On, widzę, rozmawia z Bogiem.
Zapytam go... więc, co widzi...
Lepiej by tu starzy Żydzi
Pomogli i talmudziści...
Powiedz... co widzisz... młodzieńcze?
EOLION
Nic... widzę... ognistą tęczę
I to mię o tu, o tu boli...
Ta tęcza nim świat okoli...
Różnopromiennymi pióry,
Nim go dokoła obleci,
To ja przejdę przez tortury
I duch się we mnie rozkwieci,
I cisnę... nie anielską tęczę...
Ja się w mej twórczości męczę...
A oni... patrz... pełni mocy
Na górach Boga prorocy...
Piorunami nakryci... kościołem...
Nad tęczowym stoją kołem
I lud jako owce pasą...
DOKTOR
Maluje rzeczy z nadzwyczajną krasą
I nie brak mu w słowach siły...
OJCIEC
Już teraz się w nim te sny wyjaśniły,
Już śni jak, człowiek... ale była pora,
Że świszczał jak wąż... przed piersią upiora
Wyprostowany... wtenczas na ciemnotę
Świeciły dziwnie oczy jego złote,
Straciwszy zwykłą czarność i nalane
Słońcem...
EOLION
Dajcie mi tarcze zwierciadlane,
Dajcie mi złotą mitrę ojca Ramazesa,
Zaprzężcie konie białe jak mleko – Atessa,
Siostra moja... niech ze mną na wóz złoty wsiądzie...
Niechaj położą dary na czarnym wielbłądzie,
A łodzie niech okryte tyryjską purpurą
Czekają przy sfinksowych alejach... O! góro
Karnakowa... twych kolumn jaspisowych krocie,
Twe granity kowane... twe piaskowce, w złocie,
Błękitach i rubinach... niby las bogaty;
Gdzie pnie całe okryte tęczowymi kwiaty,
A liść cały różowy z granitów syjeńskich,
Zorzy wielkiej podobny wstędze... i bóstw żeńskich
Rumieńcowi... o! góro... gdzie piramid twarze,
Najwyższe tutaj słońca złotego ołtarze,
Są zapisane czynów moich wyliczeniem,
Ducha mojego pracą – wielkim przemienieniem –
Granitów w moje myśli o wieczności Ducha
Na ziemi – góro ludzka, skąd duch mój wybucha
Stu bramami... i na świat się na złotych wozach
Toczy... tratując wszystko... zapomnij o zgrozach
Życia mojego... – tutaj... z płonącego gmachu
Wyszedłem jak król ludzi – bez serca – i strachu...
Po ciałach ludzi żywych... co się kładli sami
I byli mostem... słyszę pod mymi nogami
Trzeszczące ciał wilgocie... kiedy ogień z ciałem
Walczył – ale żadnego jęku nie słyszałem,
Anim zabolał sercem... – bo mój duch fatalny
Z głazów i z ludzi czyni świat piramidalny
I ma spokojność stwórcy... – Ale śmierć przemaga...
Zawołajcie mi tutaj tyfońskiego maga –
Chodź... chcę pomówić z tobą... chodź, starcze uczony!
Widzisz ten wóz białymi końmi zaprzężony,
W alei sfinksów... czeka... a już na nim stoi
Atessa, siostra moja.
Jak ona się boi
Tych koni... co pod drżącą i mleczną powłoką
Mają krew... ogień... dumę... królewską... gdy wloką
Trupy królów... i na wiatr rozpuściwszy grzywę
Lecą przed złotym wozem by furie straszliwe,
Piekielne...
A dziś patrzaj... jak, zda się spokojne,
Wiedzą – przeczuły – że nie wyjeżdżam na wojnę,
Ale już ku grotowi dyszel obrócony.
A patrz, Atessa... moja do złotej korony,
Do mitry... cyprysowych przydała gałązek...
Miłość żony... przeczuła smętny obowiązek
Skonania... lecz się piękność – nawet na śmierć stroi.
Pamiętajże, o magu – ty i bracia twoi,
Aby się wasza wiara... w zmartwychwstanie ciała
Sprawdziła... i piękności tej nie oszukała.
Bo...
Dobywa miecza.
Więc ty mi przysięgasz... że za trzy tysiące
Lat... ta góra... kolumny... to niebo i słońce
Nawet... o! ta żurawi girlanda... płynąca
Jak hieroglif na niebie... i tam to miesiąca
Oko... srebrne, które się za palmami jawi,
W tym samym wszystko kształcie znowu się postawi,
Gdy z alabastrowego będę sarkofagu
Budził się z siostrą moją, Atessą... o! magu,
Budził się z siostrą moją Atessą... po wiekach
Snu, spoczynku?...
Zamyśla się.
Mówiłeś mi, starcze, o Grekach.
Ten ślepy harfiarz... który tu pod moim tronem
Śpiewał... nowym językiem... nowym Ducha tonem...
Utkwił mi... i zejść z oczu nie może... Ja w jego
Głosie słyszałem, magu, coś nieśmiertelnego
I dlatego w grobowca rytym malowidle
Ten starzec z harfą złotą... przy odwianym skrzydle
Srebrnej brody... przez moich rzeźbiarzy wykuty,
Trwa między pamiątkami...
Niech ten duch poczuty
Duchem... zostanie kształtem... który grobowcowa
Cichość przy sarkofagu na wieki zachowa,
Aż się obudzę...
Teraz!... do sennego łoża...
Postępuje i niby we śnie idzie ku oknu gotyckiemu.
Coraz ciemniej... jak słońce, gdy leci do morza,
Coraz ciemniej... konie mnie... do przepaści niesą...
Coraz ciemniej i smutniej... Atesso! Atesso...
Tu nam zostać na wieki... tu położyć ciała,
Atesso... tyś mię w złotej tyjarze kochała,
I nieprawda, że w jednym zaśniemy uścisku,
By się zbudzić z miłością... Patrz, na obelisku,
Co się nad sarkofagiem... od pochodni złoci
Niby duch... tam w ciemnościach... i w grobu wilgoci...
Skazany stać przez lata trzytysiączne... w ciszy,
Aż nasze znowu głosy ocknięte usłyszy.
Patrz, na tym obelisku... pracownicy prości,
Nie rozumiejąc – ryli historią miłości,
Historią naszej duszy – jasnej – rozkochanej,
Historią tej małżeńskiej razem i siostrzanej
Pary serc naszych... siostro! obejmij w ramiona
Ten kamień... tam są nasze miłośne imiona,
Tam wypisana wierność – i imionka dzieci...
On jest pomiędzy nami teraz jak brat trzeci,
Wszystko wie... i zapomnieć się nigdy nie boi,
I nad naszym grobowcem jak piastunka stoi...
Więc go pocałuj, siostro... bo to brat nasz niemy.
Teraz nam spać... i w jego opiece zaśniemy...
A gdybyśmy wstawali ze snu nieprzytomni,
Gdybyśmy zapomnieli – czego – on przypomni...
I nie przemoże grobu ta ciemność i zgniłość.
Obudziemy się znowu na słońce i miłość
I dawne życie – w tęcze się rozleje nowe.
Zdejm więc róże z tyjarą i włóż mu na głowę.
Tyś skończyła z kwiatami... ze wszystkim skończyła.
Chciałem, aby nas młodych zamknęła mogiła,
Abyśmy młodzi znowu... do żywota wstali.
Weź tę truciznę... serca ci dotknie i spali.
Ja sam... skonałaś... ha już... już na pozarzeczu
Tyfońskim... tyś otruta... ja skończę na mieczu.
OJCIEC
Jezu Maryja... upadł...
DOKTOR
To nic – pulsy biją...
Niech go teraz położą na łożu – okryją,
Ja będę mu lekarstwa me administrował,
Gdy się obudzi...
OJCIEC
Niańki zawołajcie... Niańki...
DOKTOR
Wyznam, że mię ten dziwny sen zelektryzował.
Trzeba będzie na karku postawić mu bańki.
Odchodzą.
CHÓR DUCHÓW
O! smętny – o! kochany!
Srodze ty oszukany...
Przez sfinksowe aleje
Piasek stepowy wieje...
Jaszczurki łuską brzęczą
I ludzi się nie boją;
Palmy przy sfinksach stoją,
W palmach wielbłądy klęczą,
Na Luksoru wyżyni
Cicho jak na pustyni...
Przeszło lat trzy tysiące.
Te same złote słońce
Przez niebiosa się pławi
I girlanda żurawi
Ta sama na niebiosach.
I kolumn głowy ścięte,
I groby odemknięte,
I harfiarz w srebrnych włosach
Nad harfą swoją złotą
Duma niby z tęsknotą...
O! smętny – o! kochany!
Srodze ty oszukany...
W naszym chórze boleści
I płacz słychać niewieści...
Bo przy pochodni błysku
Ktoś do grobu zawitał
I stanął... i coś czytał.
Na smętnym obelisku
Twój dawny poznał Eden...
I zapragnął... on jeden...
Lecz ty... z boleści zgrzytasz,
Bo nigdy nie wyczytasz
Tego z dawnych kamieni,
Lecz na serca czerwieni
Zapisano ci będzie:
Piosnka obelisku,
Wszystkie łzy... wszystkie słowa,
Pierwsze w pamiątek rzędzie
Zapisane przez Pana...
Miłość czysta – siostrzana!
O! smętny – o kochany!
Srodze ty oszukany...
Grób twój wygląda blado
Niby gmachów kaskadą
Cichą... a jednak grzmiącą;
W kraj cieniów i upiorów
Z całą tęczą kolorów –
Pod ziemię wlatującą.
I tak wisi pochyła,
A stoi... jak mogiła...
O duchu! smętny, śliczny,
Duchu mój letargiczny!
Możesz ty w ducha męce
Kąsać piersi i ręce,
Jeśli brak ci odwagi
Zacząć życie podróżne,
Bo dawne groby próżne
I twoje sarkofagi
Straciły... twój proch – ciało...
Nic z nich – nie zmartwychwstało.
Ani Atessa... ani
Miłością wy siostrzani,
Obróceni ku sobie
W alabastrowym żłobie,
Piersią waszą i usty
Do siebie obróceni,
W grobowcu znalezieni –
Jak leśny orzech pusty,
W którym nic nie zostało,
Choćby też muszki ciało –
Błogosławiona jest ta, co się zowie
Między Duchami Boga – moje zdrowie.
Błogosławiona łaską nad jej synem...
Sen jego nawet jest pieśnią i czynem.
Przechodząc we śnie przedwstępne żywoty,
Do Boga idzie jako anioł złoty.
A cóż... gdy ta pierś, co myślą zagrała,
Oblecze puklerz Anhełła Michała,
Gdy na koń czynu i cudu usiędzie,
Na barkach... skrzydła rozepnie łabędzie,
Umalowane tęczami po końcach,
W tarczy i w hełmie... jak w podwójnych słońcach,
Z kopiją w płomień boży zakończoną
I tak wyjedzie na łąkę zieloną,
I tak wystąpi jako anioł Pański
Na ten kwiatkami złoty – ług sławiański...
O wtenczas kwiatki... różne małe łączne,
O wtenczas perły na kwiatkach tysiączne,
O wtenczas wonie z łąk różanych wstaną
Przed mieczem jego... przed twarzą różaną...
I rzeki cofną się srebrne w korytach,
Gdy przyjdzie w zorzy ducha i w błękitach.
Lecz jeszcze nie czas, jeszcze przed nim stoją
Te sny, które go jako harfę stroją...