Sceny z życia za ścianą - Janusz Wiśniewski - ebook

Sceny z życia za ścianą ebook

Janusz Wiśniewski

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historie cierpienia i samotności, bliskości, tęsknoty, rozpaczy i marzeń

Janusz L. Wiśniewski znów zaskakuje. Pełne wrażliwości historie o zwykłych ludziach: chorym na silną depresję mężczyźnie, który stracił pracę; molestowanej w dzieciństwie kobiecie; szczęśliwej i zakochanej parze homoseksualistów; ludziach, którzy w wypadku stracili swoich bliskich.

Felietony zebrane w książce, publikowane były na łamach magazynu Pani.

Kontynuacja hitowych Intymnej teorii względności oraz Molekuł emocji.

Janusz L. Wiśniewski - doktor informatyki i doktor habilitowany chemii, naukowiec i pisarz, autor bestsellerowych powieści S@motność w Sieci, Los powtórzony, a także zbiorów opowiadań Zespoły napięć, Intymna teoria względności oraz Molekuły emocji. Ostatnio w Wydawnictwie Literackim opublikował Czy mężczyźni są światu potrzebni?. Obecnie mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem. Na swojej stronie internetowej pisze: „Panie, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies...”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 83

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Leon Wiśniewski

Sceny z życia za ścianą

© Copyright by Janusz Leon Wiśniewski

© Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008

Wydanie pierwsze

Delivery of this copy of the work does not amount to any transfer of copyright to the work. Any publication orany other use, disclosure or disposal of this work in whole or in parts, in the original or in any translation, in adaptation or as an artistic performance, reading, broadcasting is subject to prior consent of Wydawnictwo Literackie. The consent should be in writing under pain of nullity.

Redakcja

Dorota Wierzbicka-Sarabura, Wiesława Otto-Weissowa

Korekta

Etelka Kamocki, Ewa Kochanowicz, Paulina Małochleb

Projekt okładki i opracowanie graficzne

Anna Pol

Redakcja techniczna

Bożena Korbut

Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o., 2008

ul. Długa 1, 31-147 Kraków

bezpłatna linia telefoniczna: 0 800 42 10 40

księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl

e-mail: [email protected]

fax: (+48-12) 430 00 96

tel.: (+48-12) 619 27 70

ISBN 978-83-08-04649-4

Konwersja do formatu EPUB:Legimi Sp z o.o.

Wirtualność

„Bo teraz, w sierpniu, nagle w środku upalnego lata spadł śnieg wprost pod moje bose stopy. I nie pragnę już niczego więcej, jak tylko podeptać i roztopić te płatki”. Pamiętasz te zdania? Pamiętasz! Oczywiście, że tak! Ty pamiętasz każde, nawet najmniejsze zadrapanie na swoim ego.

Napisałam do Ciebie w ciągu tych dwóch lat kilka tysięcy zdań, ale te dwa były tak naprawdę najważniejsze. Natychmiast, co także było wyjątkowe, zareagowałeś agresywnym zdziwieniem. Potem w złości napisałeś: „Liczyłem wprawdzie na poezję, ale na tę o wiele mniej patetyczną, a bardziej erotyczną”. Pomyślałeś więc, że się na mnie zemścisz. Uciekłeś bez pożegnania i zamilkłeś na kilka dni. Niczego wtedy tak bardzo nie chciałam jak tego, abyś zniknął raz na zawsze. Nie zniknąłeś. Po powrocie – nawet nie zaczekałeś do poniedziałku i łamiąc wszelkie ustalone „zasady bezpieczeństwa”, wysłałeś tego e-maila z domu – przepraszałeś, byłeś skruszony, znajdowałeś wymyślne usprawiedliwienia dla swojej nieobecności podczas tych „kilku samotnych dni” i prosiłeś, abym „została”. Postanowiłam zostać tylko dlatego, że nie potrafiłeś mi do końca wytłumaczyć, co to znaczy „zostać”. A ja bardzo chciałam się tego dowiedzieć.

Przez tych „kilka samotnych dni” byłeś z nią w Białogórze. Nagle przypomniałeś sobie, że to jej ulubione miejsce, znalazłeś czas, aby przejrzeć oferty i zarezerwować hotel. Odwołałeś – i nic takiego się nie stało – wszystkie piątkowe spotkania, odważyłeś się wyłączyć firmowy telefon i w akcie niebywałego u Ciebie heroizmu nie wziąć ze sobą komputera. Nagle, przez niecałe trzy doby byłeś dokładnie taki, jakiego ona pragnie. I jakiego pamięta sprzed kilku lat. Co się z Tobą stało? Przypomniałeś sobie, jak bardzo jest dla Ciebie ważna? Przestraszyłeś się samego siebie? Dotkliwiej niż dotychczas poczułeś się winny? Czy tylko chciałeś ukarać mnie za odrzucenie? W dzień, pod plażowym parasolem, nachylałeś się nad nią, aby posmarować kremem jej plecy, uda i piersi, opowiadałeś jej książkę, którą właśnie czytasz, a ona, po bardzo długim oczekiwaniu, miała wreszcie całą Twoją uwagę i okazję, aby przypomnieć Ci, albo raczej powtórzyć, że jesteś dla niej najważniejszy. Czy wiesz w ogóle, co to znaczy być dla kogoś najważniejszym? Wieczorami, po kolacji, spacerowaliście po plaży, zbierałeś dla niej muszle, trzymałeś ją za rękę, ukradkiem brałeś do ust jej włosy i wsuwałeś dłonie pod bluzkę lub sukienkę. Potem siadaliście obok siebie przytuleni i podczas zachodów słońca objaśniałeś jej szeptem kosmologię. Gdy zaczynało robić się ciemno, wracaliście pośpiesznie do hotelu. Ona rozbierała się dla ciebie już w windzie, a Ty nerwowo szukałeś w kieszeni klucza do pokoju. Rano budziła Cię pocałunkami, robiła z Tobą wszystko to, o czym nawet nie ośmielałeś się fantazjować, a Ty dziwiłeś się, skąd ona tak dokładnie wie, czego pragniesz. Zauważyłeś, że ona przy tym płakała? Zapytałeś chociaż raz, dlaczego płacze?! Jasne, że nie. Własnych żon nie pyta się o tak naturalne rzeczy. Jeśli własne żony płaczą w takich momentach, to mężowie oczywiście zakładają, że one mogą płakać wyłącznie z rozkoszy. Dlaczego, gdy napisałam Ci, że ja płaczę w takich momentach, robiłeś wszystko, aby dowiedzieć się dlaczego? I dlaczego, gdy już upewniłeś się, że to przez Ciebie, przestawało Cię to zupełnie interesować?

Dlaczego w ogóle ja? Mam dokładnie tyle lat co ona, mam ten sam kolor włosów, tak samo jak ona chciałabym mieć większe piersi, więcej butów i więcej seksu. Słucham tej samej muzyki, czytam te same książki i tak samo jak ona nie znoszę Warszawy oraz śledzi w śmietanie. Poza tym, tak samo jak ona kąpię się w zbyt gorącej wodzie, nigdy nie piję słodkiego wina, lubię orientalne restauracje, uwielbiam czarne koty, wysyłam kartki świąteczne do mojego ginekologa, nienawidzę internetu, histerycznie boję się pająków, dżdżownic i polityków, i dokładnie tak samo jak ona zasnę na prawym boku dopiero wtedy, gdy jestem pewna, że mój mąż zasnął obok mnie. Ponad dwa lata temu, w listopadzie, wysłałam swój pierwszy w życiu e-mail. Do mojego męża. Wcale nie miał być anonimowy. Założyłam swoje pierwsze w życiu konto e-mailowe. Ponieważ nie chciałam być jakąś tam „Anią99999”, wybrałam swoje drugie imię. Napisałam mu, tak po prostu, że jestem w nim zakochana. Bo byłam. Nie rozpoznał ani mojego drugiego imienia, ani mnie. Przez ponad dwa lata o wszystkim, co najważniejsze w jego życiu, najpierw dowiadywała się ona. To znaczy my obie, tyle że ja – tylko czasami – dowiadywałam się o tym drugi raz.

Przez ponad dwa lata bardzo chciałam, abyś był mi droższy niż moja godność. W sierpniu przestałam chcieć. A wczoraj zaczął się nowy rok i spełniając swoje najważniejsze postanowienie, zaczęłam Cię nienawidzić. Jutro znowu wrócisz późno do domu. Bo znowu masz bardzo ważne zebranie. Jutro ma znowu padać śnieg pod moje stopy. I jutro mnie zobaczysz...

Wyspa kobiet

Ponoć kiedyś Bóg, zmęczony tworzeniem świata dla ludzi, postanowił stworzyć coś tylko dla siebie. Wziął więc garść najpiękniejszych pereł i rozsypał je na środku oceanu w pobliżu równika. I tak powstały Malediwy...

Taką bajkową historię powstania tych wysp prezentują angielskie, włoskie, niemieckie i ostatnio także rosyjskie przewodniki zachęcające turystów, aby bez wahania opróżniali swoje konta bankowe, wsiadali w samoloty we Frankfurcie, Londynie, Moskwie czy Rzymie i po prawie dziesięciu godzinach lotu lądowali w Male – stolicy państwa, gdzie przesiądą się do powietrznych taksówek, a te przetransportują ich na wyspę, którą wybrali sobie w katalogu.

Kennedy, czterdziestokilkuletni Irlandczyk z katolickiej części Belfastu, nie wybierał żadnej perły. W 1999 roku, po tym jak jego żona uciekła z „obleśnym grubym protestantem”, sprzedał samochód i poleciał medytować na Sri Lankę. Gdy kończyły mu się pieniądze, kupił gazetę i znalazł pracę z ogłoszenia. Szwedzka firma szukała człowieka, który mówi płynnie po angielsku, zna się na nurkowaniu, instalacjach elektrycznych, ogrodnictwie, hydraulice, komputerach i „nie boi się wyzwań”. Kennedy nie znał się wtedy na niczym. Nawet dzisiaj nie uważa, by mówił po angielsku. Tym bardziej że mówi płynnie. Człowiek z Belfastu nigdy nie przyzna się, że mówi po angielsku. Chyba że działa w „akcie najwyższej konieczności”. Do dzisiaj nie wie, jak udało mu się przekonać pracownicę działu personalnego w agencji, która reprezentowała Szwedów w Colombo. Pewnie dlatego, że kobiety zawsze wierzyły w każde jego kłamstwo. A może dlatego, że słowo „Kennedy” działa na nie tak magicznie.

Za wypłatę po pierwszym miesiącu wykupił przelot do Male i transport łodzią motorową na wyspę. Dopiero po wylądowaniu dowiedział się, że jest na atolu Faadhippolhu. Do dzisiaj nie wymawia tego poprawnie, chociaż od ośmiu lat mieszka i pracuje – tak naprawdę jako „dozorca wyspy od wszystkiego” – na eliptycznej plamie z piasku, porośniętej palmami, pod którymi wybudowano trzydzieści drewnianych, dekadencko luksusowych bungalowów. Od ośmiu lat spędza tutaj także swój czternastodniowy urlop, podczas którego pracuje. Szwedzi nie zgodzili się, aby mógł zostawać w tym czasie na wyspie. Wakacje na Malediwach są i mają być drogie. Nawet ich rozumie. Inaczej zrobi się tutaj Majorka.

Gdy zapytałem, czego mu w tym raju brakuje, odpowiedział bez chwili zastanowienia:

– Kobiet... i wcale nie chodzi mi o orgazmy – dodał natychmiast. – Chodzi o zespolenie dusz. Orgazmy mogę sobie ściągnąć z internetu. Nawet na tak słabym łączu, jakie jest tutaj. Żeby się zespolić, musisz się najpierw zachwycić, potem się zapomnieć, a na końcu, gdy już nie pożądasz, chcieć trwać w mozolnym celibacie tylko jednego ciała. Bo okazało się, że jej dusza i mózg są o wiele ważniejsze. Tutaj spotykam wielu mężczyzn, którym się to udało. Przylatują na wyspę z takimi właśnie kobietami.

Jak Arthur i Madame. Tak ją nazywamy. Są tutaj już piąty raz. Spędzają tu Boże Narodzenie i wracają do Europy w połowie stycznia. Arthur ma tyle pieniędzy, że gdyby tylko chciał, mógłby kupić tę wyspę na własność. Ma kilka banków w Londynie, trzy w Edynburgu, dwa wieżowce w Dubaju i dwie firmy w Hongkongu. Sprawdziłem to w „Google”. Pięć lat temu spotkał przypadkowo Madame na lotnisku w Male. I zachwycił się. Zostawił wszystko i przyleciał za nią. I tutaj się pewnie zapomniał. I zapewne dlatego tutaj wraca. Ta wyspa podoba się im, choć jest jak marny camping nad jeziorem w porównaniu z innym wyspami. Mogliby wynająć sami dla siebie całego Hiltona, ale przylatują tutaj do bungalowu. Bo tutaj się wszystko zaczęło. On ma pięćdziesiąt osiem lat, a ona czterdzieści pięć. Wiem to od Nisayyam, która pracuje w recepcji i widziała ich paszporty. Moja żona, gdy braliśmy ślub, nie wyglądała jak ona teraz. A była wtedy sporo przed trzydziestką. Madame, w tajemnicy przed nim, przychodzi do mnie i prosi, aby nie pozwalać jej mężowi na korzystanie z internetu w czasie pobytu na wyspie. Mam kłamać, że nie działa. I zostawia kopertę z banknotami. Potem on przychodzi do mnie i prosi, abym sprawdzał, w tajemnicy przed jego żoną, jego pocztę elektroniczną i drukował mu e-maile przychodzące z wybranych adresów. I także zostawia kopertę z banknotami. Każdego dnia rano, przed śniadaniem, gdy skończy biegać po plaży wokół wyspy, wpada do mnie zdyszany do biura i czyta e-maile jak chłopiec, który robi coś bardzo złego w tajemnicy przed rodzicami. W tych tekstach są sumy, których ja nie mogę sobie nawet wyobrazić. Czasami Arthur pisze na kartkach odpowiedzi, które potem wysyłam. Nieraz mam wrażenie, że to ja, a nie on, kupuję lub sprzedaję coś za prawie milion funtów. Jego żona nie może się „w żadnym wypadku” dowiedzieć, że on bywa w moim biurze, bo „byłaby bardzo smutna”. Każdego wieczoru około północy, obchodząc wyspę podczas ostatniej kontroli, spotykam ich na plaży. Siedzą wtuleni w siebie i rozmawiają...