Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niektórych tęsknot nie da się ukoić. O pewnych rzeczach nie sposób zapomnieć. Niektóre przeżycia zostawiają w nas ślady na zawsze.
Janusz Leon Wiśniewski obdarowuje nas kolejną porcją opowieści o losach przypadkowo —albo i nie przypadkowo — poznanych ludzi. Zwykłych i zarazem wyjątkowych. Zamieszkujących wielkie metropolie i mniejsze, niemieckie miasteczka. Wbrew pozorom, postaci te łączy bardzo wiele: pragnienie miłości i kontaktu z drugim człowiekiem. Janusz L. Wiśniewski opowiada niezwykłe historie ludzi, którzy mimo bolesnych doświadczeń nie tracą nadziei na udane życie. Autor, mistrzowsko łączący w swoich opowieściach emocje, erotykę i naukę, po raz kolejny daje się poznać jako niezrównany znawca ludzkich dusz: męskich i żeńskich.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 65
ZAPOMINANIE
Najpierw zniknęły, w kartonach wyniesionych do piwnicy, rzeczy, których nie chciał lub zapomniał zabrać. Potem przestały pachnieć nim jej ubrania. Przez pięć miesięcy wytrwale uczyła się omijać ulice, parki, budynki, kawiarnie, kina, teatry, restauracje, księgarnie, które kojarzyły się jej z nim i z czasem, gdy byli razem. Paradoksalnie najdłużej trwało, zanim zaczęła podczas zakupów „jego ulubiony ser” na powrót nazywać parmezanem.
Zapominała o nim długo i mozolnie. Z całych sił. Odkaszliwała go dymem papierosów. Odrywała plastrami z ciągle niezagojonej, ropiejącej rany na jej biografii. Wymiotowała wódką pitą prosto z butelki, na pusty żołądek, nad ranem, gdy rozpacz była tak wielka, że można było ją tylko zapić. Odłączała się od niego kolejnymi zmianami numeru telefonu. Przeganiała dniami grobowej ciszy, której on – niezrozumiale dla niej – tak nienawidził w ich domu. Miała przy tym po drodze całe mnóstwo dotkliwych porażek. Obwiniania siebie, obwiniania jego, przepraszania siebie i błagania go o wybaczenie. Chodzenia pod jego uczelnię, wypatrywania jego cienia w oknie biura i ucieczki spod okna, gdy tylko cień się tam pojawił. Czuła się niekiedy jak pogrzebana żywcem w tym świecie całujących się, przytulających, pragnących bliskości i dotyku par. Wmówiła sobie, że przecież jest, do cholery, ten magiczny czas, który wszystko kiedyś na pewno uleczy. Ale zdarzały się jej przerażające momenty, kiedy nie była pewna, czego boi się bardziej: samej choroby czy wyleczenia.
Zapominała go cierpliwie i pokornie. Walcząc nieustannie ze wspomnieniami.
Piątek wieczór. Wróciła wycieńczona po całym tygodniu pracy do domu. Przyniosła na sobie resztki brudu z upalnego, pełnego kurzu i potu miasta. Położyła się w ubraniu na kanapie. Obudził ją, wchodząc do pokoju. Z pomarańczową plastikową miską w rękach. Pamięta, że zbliżając się do niej, rozlewał wodę na dywan. Usiadł przy niej, powoli zsunął jej sandały i zaczął obmywać stopy. Palec po palcu. A potem całował. Też palec po palcu. Opowiadał coś przy tym. Nie pamięta dokładnie co. Wie tylko, że śmiała się i czuła, że jest szczęśliwa i bezpieczna. Tak łapczywie go wówczas pragnęła! Tak pięknie się z nim połączyła. I potem tak niezwykle smakował papieros...
Pamięta, że skowycząca z bólu i tęsknoty, zerwała się z łóżka, wydobyła tę miskę z szafy w łazience i w nocnej koszuli, pomimo ciemności i zimowego chłodu, zbiegła do osiedlowego śmietnika i tłukła nią o kontener tak długo, aż zaczęły zapalać się światła w oknach i usłyszała steki przekleństw.
Zapominała go, niszcząc ich kiedyś „święte na wieczność” przedmioty. Połamany parasol, który wepchnął pomiędzy zasuwające się drzwi windy, gdy przypadkowo zjechali do piwnicy hotelu w Sopocie i z niecierpliwego pożądania zaczął ją w tej windzie rozbierać. (To tam przeżyła największą intymność i przekroczyła najdalszą granicę wstydu, gdy nie pytając, wyciągnął z niej tampon, bo „przecież «to» także powinni w pełni przeżywać razem i również w «takich» dniach”). Żółte karteczki przyklejone do drzwi lodówki z wypisanymi imionami ich przyszłych dzieci. Butelkę niedopałków i popiołu z popielniczek po jednej tylko nocy, gdy do zachrypnięcia kłócili się o to, czy wieczność może mieć początek i koniec. Nigdy tyle nie powiedziała nikomu w ciągu kilku godzin o literaturze i nigdy też tyle nie dowiedziała się o tym, że przy fizyce literatura traci znaczenie. Do dzisiaj nie rozumie, dlaczego chciała tamtej nocy pozostawić „na wieczność” niedopałki w tej przedostatniej, zatkanej korkiem butelce wina. Bo ostatnią opróżnili razem. W wannie, gdzie było o wiele więcej fizyki niż literatury.
Zapominała go dniami, tygodniami, miesiącami. Rok. Dwa lata. Znowu nastało lato. Stała na przystanku, czekając na autobus. Piła przez słomkę pomarańczowy sok z kartonika. Podniosła głowę znad książki. Rozpoznała go. To on. Tylko jego oczy tak lśniły w słońcu. To jego blizna na policzku, której opuszkami palców nauczyła się na pamięć, to jego „odwieczna studencka torba” przewieszona przez ramię. Odwiecznie przez lewe. Wstała, podniosła głowę, odruchowo poprawiła włosy, wymusiła uśmiech.
– Witaj, tak dawno, co u ciebie? – zapytał, zatrzymując się przed nią.
– Wszystko dobrze. Wracam z pracy. To tylko kilka przystanków – odpowiedziała. – A co u ciebie? – zapytała cicho.
– Za dwa tygodnie zaczynam urlop. Najpierw zrobimy remont, a potem jedziemy nad morze – odparł.
– Jedziecie? Aha. A gdzie? – zapytała bez sensu.
– Nie wiemy jeszcze dokładnie. Muszę biec. Już jestem spóźniony...
Potem minął ją trzeci autobus. A ona stała nieruchomo ze słomką pomiędzy zaciśniętymi zębami i z pustym kartonikiem soku pomarańczowego w dłoni.
Nie zapomniała. Nie udało się jej. I zrozumiała, tam na tym przystanku, że to tak winno być. Bo nie powinno się wyrzucać na śmietnik pomarańczowych plastikowych misek. Bo one są tak samo ważne jak fotografie umarłych w rodzinnym albumie.
Jutro rano obudzi się przytulona do innego mężczyzny. Bez blizny na policzku. Pięknego, mądrego. Będą się całować, a potem on przyniesie jej kawę do łóżka i przytuli ucho do jej napęczniałego ich córeczką brzucha...