Scyzoryk - Zbigniew Masternak - ebook

Scyzoryk ebook

Zbigniew Masternak

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Scyzoryk to kontynuacja głośnych powieści Zbigniewa Masternaka Niech żyje wolność i Chmurołap. Opowiada dalsze losy chłopaka, który za wszelką cenę próbuje się wyrwać spod Świętego Krzyża w wielki świat.

Po nieudanych studiach prawniczych w Lublinie trafia do Wrocławia, by studiować  polonistykę. Z powodu trudnej sytuacji materialnej, choroby matki oraz marzenia o sfilmowaniu jednego ze swych opowiadań wikła się w szemrane interesy. Matka umiera, a filmu nie udaje się skończyć. Jedyne, co z tego pozostaje, to świetna groteskowa opowieść o polskiej współczesności - Masternak to jeden z nielicznych pisarzy młodego pokolenia, który z konsekwencją portretuje Polskę i Polaków. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 263

Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ZbigniewMasternak

Scyzoryk

Fragment

Zysk i S-ka Wydawnictwo

Renacie

Ide zkoso na ramieniu, płachta świeci sie nad

głowo jak chorągwia, ide ważny, strachu mało

E. Redliński, Konopielka

Stacja Mirsk

Klaudiuszowi Kędziorze

— Bo twoje jest księstwo, potęga i chwała na wieki… — westchnąłem. Znów byłem w drodze. Czy mojego podróżowania nie będzie końca? Gdy tak rozmyślałem, otworzyły się drzwi i do poczekalni weszła jakaś dziewczyna.

— Ktoś ty? — Cwaniaczek, jak go nazywałem w myślach, pierwszy zareagował na jej widok.

Nie odpowiedziała, więc zapadło milczenie. Wszyscy zgromadzeni w poczekalni, to znaczy, oprócz Cwaniaczka, ja i dwójka staruszków, obserwowaliśmy nowo przybyłą. Ona jakby w ogóle przestała nas zauważać. W pierwszej chwili była zaskoczona obecnością ludzi w pomieszczeniu, potem jednak w jej oczach znów pojawiło się otępienie. Ruszyła do jednej z ławeczek, lecz zamiast usiąść na niej — usiadła obok, na posadzce. Oparła łokcie na kolanach, a głowę wsparła na łokciach i natychmiast zapadła w drzemkę. Milcząc, przyglądaliśmy się jej młodej twarzy, okolonej mokrymi, rozczochranymi włosami, które opadały na kołnierz ubłoconego płaszcza. Ponieważ nie zwracała na nas uwagi, więc i my przestaliśmy się nią zajmować. Cwaniaczek ze staruszkiem podjęli przerwaną przybyciem dziewczyny dyskusję nad genezą nazwy miejscowości, w której znajdowała się stacja kolejowa.

— Zaręczam panom — staruszek poprawił okulary i zerknął na kręcącego się po pomieszczeniu Cwaniaczka — że Mirsk pochodzi od starosłowiańskiego „mir”, czyli pokój. Mirsk — miejsce pokoju. Jestem tego pewien.

Proszę mi wierzyć — dopraszał się — jestem językoznawcą.

Cwaniaczek pokręcił głową z powątpiewaniem:

— Myślę, że Mirsk to będzie od Mirka. Mam kumpla o tym imieniu — wyjął z kieszeni skórzanej kurtki kluczyki z charakterystycznym breloczkiem mercedesa i zaczął nimi kręcić. — Powinienem już być w mieście. Dziś dyskoteka… Techno, dziadku — spojrzał na staruszka — to jest muza… Lubię stroboskopy. A tutaj takie nędzne oświetlenie — wskazał swoją wygoloną na łyso głową na nieliczne świecące żarówki. — A rozkład jazdy cały w pieprzonym graffiti. Nie wiadomo, kiedy będzie pociąg… Widzisz — popatrzył na mnie — nie tylko o to chodzi, że lubię muzykę. Na dyskotece można zarobić — mrugnął do mnie porozumiewawczo, jakby się domyślił, że potrzebuję pieniędzy. Mnóstwo. Brakowało mi nawet na życie. A przecież chciałem kupić mieszkanie w mieście. Ponownie zajął się telefonem: — Żeby tak złapać zasięg…

— My — staruszek zerknął na swoją żonę — chcieliśmy jechać autobusem, ale ostatni uciekł nam sprzed nosa. Przyjechaliśmy do krewnych. Nikogo nie zastaliśmy, bo pomyliliśmy termin odwiedzin i wyjechali za granicę. Do Niemiec… — przetarł chusteczką okulary. — A wie pan — spojrzał na Cwaniaczka — że kiedyś tutaj żyli Niemcy? Mirsk nazywał się Fryburg…

Pochodzenie nazwy wsi przestało interesować łysego młodzieńca: rozmontowywał swój niełapiący zasięgu telefon.

— Niedługo całą rodzinę będziemy mieć w Niemczech — staruszka poprawiła na głowie szykowny ciemnozielony kapelusik i zapięła tej samej barwy płaszcz. W poczekalni panował późnojesienny chłód.

Dopiero teraz wtrącił się Cwaniaczek:

— A co z państwa dziećmi? Też w Rajchu? — złożył komórkę.

Odpowiedziała mu cisza.

— Nasza jedyna córeczka zmarła przy porodzie — wyjaśniła po chwili kobieta przygnębionym głosem. — Tylko we dwójkę jesteśmy — popatrzyła na męża z wdzięcznością i położyła swoją dłoń na jego ręce.

Ujął mnie ten obrazek kochających się staruszków. Zawsze marzyłem, że spotkam dziewczynę, z którą będę mógł się szczęśliwie zestarzeć. Jak dotąd — bez powodzenia.

Tymczasem staruszka podniosła się z ławeczki i podeszła do dziewczyny.

— Może chciałabyś, córciu — na jej twarzy odmalował się matczyny uśmiech — napić się ciepłej herbatki? Mamy pełny termos — wpatrzyła się wyczekująco w dziewczynę. Ta jednak milczała obojętnie. — Jest zimno, a ty masz całe włosy mokre… Gdzie ty tak zmokłaś? — zdziwiła się. — Przecież deszczu nie było od kilku godzin? — urwała, wzruszywszy ramionami, bo milczenie dziewczyny było uparte. — A może panowie chcieliby się napić?

Tylko ja zareagowałem ochoczo:

— Ja bym prosił o łyk herbaty…

Odpowiedziała uśmiechem. Z torby stojącej na ławeczce, na której siedzieli, wyciągnęła termos. Odkręciła kubek i napełniła go brunatną, parującą cieczą.

— A może jeszcze coś do jedzenia?

— Nie, dziękuję, herbata wystarczy… — wziąłem od niej kubek i zacząłem pić.

Staruszka spojrzała na mnie z troską i zadała pytanie, które mnie zaskoczyło:

— Skąd się pan tutaj wziął?

— Ja… Wracam z Czech… Włóczyłem się po górach — zerknąłem na swoją torbę podróżną, czy aby nie jest rozsunięta i nie zdradzi zawartości, która na szczęście nie zwróciła uwagi celników. Dopiłem herbatę, może trochę zbyt spiesznie, bo poparzyłem sobie język, i oddałem kubek..

Kobieta była uciążliwie życzliwa:

— Może jednak zechce pan kanapkę? — I nie czekając na odpowiedź, ruszyła do swoich sakwojaży. Wyciągnęła pokaźnych rozmiarów papierowy pakunek. — Mamy z żółtym serem, szynką i sałatą…

— Zostaw, Jadziu, pan widocznie nie jest głodny… — staruszek wyciągnął rękę po chleb. Jego żona, jakby się obraziwszy, sama zaczęła jeść.

— A jeżeli wolno spytać — przyjrzał mi się mężczyzna, jedząc kanapkę — czym się pan zajmuje?

— Filologią polską.

Przysłuchujący się rozmowie Cwaniaczek pokiwał głową obojętnie, lecz językoznawca się ucieszył:

— Filologia polska! A jak się panu podobają studia?

— Jak? Podobają mi się… — odrzekłem bez przekonania i machnąłem ze zniecierpliwieniem ręką. Wyjąłem z kieszeni list od matki. Pisała, żebym przyjechał, bo musimy wyremontować dom.

Moja obojętność nie zraziła staruszka:

— Zatem będziemy mieli o czym rozmawiać podczas podróży… — rzucił niechętne spojrzenie Cwaniaczkowi.

Ten nie zwrócił na nie uwagi:

— No, to ugrzęźliśmy… Jak ja dotrę do miasta? — zamyślił się. — Powinienem już być na dyskotece… Rozumie pani — spojrzał na staruszkę, która także przyglądała mu się niechętnie — dyskoteka to taniec… — zaczął podrygiwać w rytm muzyki techno — taniec to dziewczyny, a dziewczyny to… — kopulował w rytm niesłyszalnej muzyki z niewidzialną partnerką.

Przez chwilę obserwowałem go z drwiącym uśmiechem. Następnie sięgnąłem do swojego bagażu, w którym między innymi wiozłem kilka książek. Wyciągnąłem biografię Hannibala. Przejrzałem kilka rozdziałów. Podobnie jak on był rzucony z niewielkimi siłami na ziemię włoską, tak ja musiałem sobie radzić z mizernym zapleczem na ziemi wrocławskiej. Tylko taktyka wojny szarpanej mogła mnie ocalić. Odrobiwszy lekcję ze strategii, sięgnąłem po inną lekturę — jej autorka była młodsza ode mnie o kilka lat i bez wątpienia utalentowana.

Podszedł do mnie Cwaniaczek:

— Co tak dukasz, mistrzu?

Niechętnie pokazałem mu okładkę książki.

— Wojna polsko–ruska pod flagą biało–czerwoną — przesylabizował. — Czyje to?

— Takiej młodej.

— O czym?

— O wojnach i flagach.

— No, facet, ty chyba niewłaściwie mnie oceniasz — obruszył się. — Uważasz, że całe moje życie to tylko dyskotekowe dupy, dragi? Nic nie wiesz! — spojrzał na mnie tak, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Potem, nieco się opamiętawszy, zmienił temat: — Ty to pewnie dużo czytasz?

Potaknąłem skinieniem głowy, a tymczasem Cwaniaczek utkwił wzrok w dziewczynie, która ocknęła się z otępienia i rozejrzała po pomieszczeniu przytomniejszym, lecz zlęknionym spojrzeniem. Uspokoiwszy się nieco — zasnęła.

— Ciekawe, co to za jedna? — Cwaniaczek zapiął swoją skórzaną kurtkę. — Zimno… Pewnie jakaś miejscowa… Jakby ją tak umyć z tego błocka, poprawić fryca, ubrać w lepszego ciucha, to zrobiłaby się z niej niezła laska. Byłaby królową każdej dyskoteki. Ile ona może mieć lat? Ze dwadzieścia? — zastanawiał się. — A ty masz jakąś pannę?

— Miałem, we Lwowie. Ale okazała się zwykłą… — na wspomnienie Wiery machnąłem ręką ze zniechęcenia. — Nacięła mnie na sporą kasę… Teraz wątpię, czy jeszcze kiedyś będę potrafił zaufać jakiejś dziewczynie…

— Jak dałeś się naciąć babie, to frajer jesteś…

Wzruszyłem obojętnie ramionami.

— Takie już są kobitki — filozofował Cwaniaczek. — Nie wolno im ufać. Jak w tej piosence Budki Suflera Nie wierz nigdy kobiecie. Ja to mam jedną zasadę: upić i wyruchać.

Na to odezwała się staruszka:

— Przepraszam, że się wtrącam, ale w ten sposób nie znajdzie pan odpowiedniej partnerki. Proszę sobie wyobrazić, że zwraca się do pana dziewczyna, z którą doskonale się uzupełniacie. Widzi ją pan przed sobą: jest wrażliwa, szczera, dobra, wierna. Coś nieodparcie ciągnie was ku sobie. Wie pan, że potrafi obdarzyć ją serdecznością, szczęściem i spokojem. Proszę sobie powtarzać, że będziecie dla siebie idealnymi towarzyszami życia… Ja tak sobie wyobrażałam swojego męża, no i proszę… Jesteśmy szczęśliwi prawie czterdzieści lat…

Na Cwaniaczku słowa kobiety nie zrobiły wrażenia:

— W ubiegłym tygodniu na dyskotece… w kiblu — znów zaczął gestami pokazywać kopulację. — Gówniara, ale znała się na robocie. Miałem już taką. Przychodzi potem do mnie i mówi… — roześmiał się. — Mówię ci, mistrzu, niezły ubaw — opanował śmiech. — Przyszła i powiedziała: „Jestem z tobą w ciąży”. Patrzę na nią jak na przygłupa i totalna zlewka. Ona, że mnie kocha. Ja na to: „A weź spier…” — urwał, bo nagle rozległ się brzęk: pękła szyba w jednym oknie.

Wszyscy, oprócz dziewczyny, zwrócili wzrok w tamtą stronę.

— To od wiatru? — staruszek podniósł się z ławeczki i ruszył w naszym kierunku.

Widok zbliżającego się staruszka wywołał na twarzy Cwaniaczka wyraz zniecierpliwienia — zajął się telefonem.

— Dlaczego studiujesz filologię polską?

Trochę pomilczałem, wreszcie zdecydowałem się mu to wyjaśnić:

— Bo… ponieważ — poprawiłem się i dodałem cicho: — jestem pisarzem. Początkującym — ubezpieczyłem się. — Chciałem doskonalić warsztat pisarski…

Staruszek wydawał się zaskoczony moją odpowiedzią.

— I?

— I nic — mruknąłem. — Polonistyka to nie szkółka pisarska…

Mężczyzna chętnie jeszcze by porozmawiał, lecz żona przywołała go do siebie.

Podniósłszy się z ławeczki, ruszyłem rozejrzeć się po poczekalni. Z zaciekawieniem czytałem liczne napisy. Dłużej zatrzymałem wzrok na jednym: „Tutaj straciłam dziewictwo. Było źle…”. I data. Uświadomiwszy sobie, że od tamtej pory minęło dokładnie dziewięć miesięcy, wyszedłem z budynku. Zapatrzyłem się w ciemność. Tyle jeszcze było do zrobienia. Ciągle niewiele posiadałem. Czułem się osaczony przez wrogów. I nie mogłem liczyć na wsparcie od kogokolwiek. W takich chwilach odzywał się we mnie Mały Książę.

Stara bezzębna wiedźma siedziała wdrugiej ławce kościelnej nawy. Mamrotała modlitwy. Sękatymi paluchamiprzesuwała różaniec swoich grzechów, tęsknot, intencji.Szeptała opowieść oraju, wktórym jest piękną młodąkobietą, aanioły (najprzystojniejsi amanci jej czasów)wręczają jej róże iszampana. Obserwowałem, jak zrzuciła elegancką suknię ibez gry wstępnej nadstawiła dupywszystkim aniołom po kolei.

***

Jestem jak zardzewiały kawał metalu. Życie zaczęłoteraz we mnie tłuc ciężkim młotem. Odziwo, nie wszystkojeszcze we mnie zardzewiało. Może to dlatego, że jest wemnie domieszka szlachetnych metali? Zatem może jeszczezostanę przekuty wostry miecz, który zwycięży wwojnachzcodziennością? Zaraz — co to za militarna metaforyka?To wpływ K.

***

Ranek Jeana–Pierre’a Davidtsa: pierze, myje, sprząta.Zwariował.

***

Dzieje się ze mną coś złego. Słabnę. Pojawiają się namojej skórze dziwne wykwity. Coraz bardziej mi dokuczają, czyżby to zbliżała się śmierć? Mam kłopoty zkoncentracją. Zawieszam się, nie potrafię nic zapamiętać, łatwosię denerwuję.

***

Mam wrażenie, że Latarnik próbuje wkręcić Bankierawgrupę zKrólem. Czyżby jakiś sojusz przeciwko mnie?

***

Powiedziałem sobie kiedyś, że jeśli poczuję nadchodzący kres — skrócę swoje życie. Brzydzę się słabości, niepotrafię być słaby. Brzydzę się iboję. Tego wszystkiego niepowinno być. Rozmyślam — włączyła mi się retrospekcja. Te próby uporządkowania pamięci to żałosne odwracanieuwagi od prawdy: zbliża się śmierć. Panika. Dopóki miałem poczucie jakiego takiego zdrowia, jakoś to było. Teraznie wiem, jak być słabym.

Wróciłem do środka i usiadłem na ławce. Tymczasem Cwaniaczek podszedł do dziewczyny. Pochyliwszy się nad nią, uśmiechnął się:

— Hej, lala…

Dziewczyna nawet na niego nie spojrzała.

— No co, niemowa jesteś? — chwyciwszy ją za podbródek, podniósł jej głowę do góry. Zbliżył twarz do jej twarzy i wysunął język. Dziewczyna z przestrachem cofnęła głowę.

— Daj jej spokój! — poderwałem się z ławki i stanąłem za plecami Cwaniaczka.

Odwrócił się niespiesznie i zmierzył mnie złośliwie drwiącym spojrzeniem:

— Ty, obrońca dziewicy z Mirska. Żeby to chociaż była dziewica… Pewnie dyma ją każdy okoliczny wieśniok — spoglądał na dziewczynę niby to z pogardą, ale widać było, że bardzo mu się podoba. — A ze mną nie chce! Jestem chłopak z City Wrocław!

Ciągle mierzyliśmy się wzrokiem, aż zaczęła nas uspokajać staruszka:

— Panowie, przestańcie, mąż ma słabe serce…

Nagle rozległ się stukot kół pociągu. Niemal równocześnie z Cwaniaczkiem krzyknęliśmy: „Pociąg jedzie!” i obaj popędziliśmy do wyjścia. Zawróciłem, żeby zabrać torbę podróżną. Wybiegliśmy przed stację. Obserwowaliśmy w podnieceniu zbliżające się światła pociągu.

— Jedzie, jedzie! — za nami przydreptali, taszcząc toboły, staruszkowie. Tylko dziewczyna została w poczekalni, jednak to już nikogo nie obchodziło.

Radosne oczekiwanie zjednoczyło wszystkich:

— Ale jedzie! No, no, jedzie! Proszę, proszę, wreszcie!

Jednak ku ogólnemu zmartwieniu pociąg nie zwolnił i przejechał przez stację.

— Towarowy… — rozległ się w ciszy, jaka zapanowała, słaby głos staruszka.

Nie wiedząc, co robić, staliśmy przez chwilę w milczeniu. W końcu wszyscy oprócz mnie wrócili do środka. Wyciągnąłem z kurtki szklaną lufkę i nabiłem marihuaną. Zaciągnąłem się parokrotnie. Słysząc, że ktoś nadchodzi, schowałem lufkę do kieszeni spodni. Zjawił się Cwaniaczek. Wyciągnął w moim kierunku rękę z paczką papierosów.

— W zasadzie nie palę — sięgnąłem po papierosa.

Paliliśmy w milczeniu.

— Nie zaciągasz się — zauważył Cwaniaczek.

— Podobnie jak jeden z amerykańskich prezydentów… — zadrwiłem. — Szkoda płuc. Jeszcze niedawno było nie do pomyślenia, żebym zapalił. Chociaż pierwszą fajkę wyjarałem, gdy miałem cztery latka. Wujek mnie namówił. „Pal — poczęstował mnie. — Twój kolega ma trzy latka, a już pali”. Opaliłem sobie rzęsy. Przychodzę do domu, a matka do mnie: „Paliłeś?” Ja — że nie. A ona trzask mnie w twarz: pierwszy i jedyny raz w życiu. Od tamtej pory nie palę, a co ważniejsze — rzadko kłamię.

— A to prawda, że jesteś pisarzem?

— Naprawdę piszę…

— Na pisarza nie wyglądasz. Bardziej na piłkarza. Jakby cię inaczej ubrać, zmienić fryzurę, to nawet mógłbym się z tobą zakumplować. Wiesz, potrzebuję niegłupich ludzi, bo moje chłopaki to… — machnął lekceważąco ręką. — Tylko by na siłownię chodzili i laski… — wykonał kilka ruchów biodrami jak przy stosunku. — O, tu jeszcze trzeba mieć — wskazał ręką, w której trzymał papierosa, na swoją wygoloną głowę.

Potaknąłem, chociaż bynajmniej nie byłem przekonany, że nowy ubiór i fryzura wystarczą, żebym mógł zostać kolegą Cwaniaczka.

— Czasem chciałbym być taki jak ty. Byłoby prościej — wyrzuciłem niedopałek.

— Prościej?! — Cwaniaczek cisnął peta na ziemię, przydeptał adidasem i wydobył z paczki nowego papierosa. Poczęstował mnie, lecz tym razem odmówiłem. — Wiesz, ile ja muszę się nakombinować, żeby mieć szmal na ciuchy i fryzjera? Na brykę i dupy? Miałbyś o czym pisać, jakbyś zobaczył, czym się zajmuję!

Jakoś niezbyt mi to imponowało — po moich ukraińskich wyczynach — zatem milczałem. Cwaniaczek wreszcie się uspokoił:

— O czym piszesz?

— O sobie…

— O sobie? — przyjrzał mi się na tyle uważnie, na ile pozwoliły ciemności. — Fajnie ci — dodał z żalem. — Też chciałbym o sobie napisać. A może… może ty o mnie napiszesz? Jestem King! — przedstawił się, wyciągając do mnie rękę. — Król Wrocławia.

Świętokrzyski Książę na dworze wrocławskiego Króla — jako skryba…

— Może kiedyś o tobie napiszę. A czym ty się zajmujesz? — zmieniłem temat. — To muszą być jakieś ciekawe sprawy…

— Ciekawe… — zapewnił. — Opowiem ci, jak się lepiej poznamy. I bardzo różne. Kto wie, czy na przykład kiedyś nie założę wydawnictwa? Może wydam jakąś twoją książkę? Tę, którą napiszesz o mnie. Żywot Kinga — tak się będzie nazywać — rozmarzył się. — Będę ją sprzedawał sposobem: kup pan cegłę. Wyobraź sobie: podchodzę do człowieka. Mówię: kup pan/pani Żywot Kinga. Sądzisz, że ktoś odmówi? Gdy będę ze swoimi ludźmi?

Nie byłem tą propozycją zachwycony, jednak zgodziłem się, że jak napiszę o nim książkę, to ją wyda. Ucieszony — dopalił papierosa i ruszył do poczekalni, a ja za nim. Usiedliśmy na ławeczce, która znajdowała się naprzeciwko dziewczyny. Sięgnąłem do torby podróżnej, żeby wydobyć jabłko i mój ulubiony nóż sprężynowy. Rozejrzałem się po zgromadzonych:

— Ktoś chce kawałek jabłka?

Oprócz Kinga wszyscy spali. Odkroiłem kawałek dla niego, a ten obserwował moją sprężynówkę.

— Fajna kosa — wziął ode mnie nóż.

— Stary — byłem zadowolony z zainteresowania. — Mam go już z dziesięć lat. Wiesz, kielecki scyzoryk…

W końcu przestał oglądać nóż, ale mi go nie oddał. Jadł jabłko i zerkał na dziewczynę. Zasnąłem.

Pijak oddał mi tabliczkę czekolady ipapierochy. Czekolada idzie do Kupca, szlugi do Latarnika. Idę na siłownię.

***

Wspominam czasy, kiedy żyłem wprzyjaźni zmoimojcem. On się rozpił. Ja zostałem narkomanem. Tak tojest, jak się za wysoko mierzy. Na koniec przyszła do mnieRóża. Przyprowadziła dwójkę moich nienarodzonych dzieci. Żeby ich utrzymać, handlowałem heroiną. Sam brałemcracka. Obudziłem się zlany potem, zdziwiony, smutny.

***

Czekałem dzisiaj na list od Róży — nie przyszedł. Zajechałem Kupcowi witaminę B–complex. Pijak sprzedałmi herbę Sagę za dwa znaczki pocztowe. Jutro Nowy dami cukierki — za pomoc wpisaniu listu do kanadyjskiego konsulatu. Mówi, że został uwięziony niesłusznie, bokogoś tutaj szukał. Jak się K. onim dowiedział, natychmiast go zgarnął inie sądzę, że odwoływanie się cokolwiekpomoże, dopóki on ma taką władzę. Oile go znam, nieodda nic dobrowolnie.

***

Można sobie zapisywać różne pseudomądrości. Jeślinic ztego nie wynika oprócz energii zużytej wdociskaniedługopisu do kartki — to tragedia. Bardzo przykro robi misię na myśl, że strwoniłem tyle życia na narkotyki, ateraznagle zacząłem chuchać idmuchać na wszystko, co robię.Przecież nic się, kurwa, nie zmieniło.

***

Wmoich marzeniach sennych znów brałem narkotyki.Kupowałem je za dziwne pieniądze — które dopiero leżącna ulicy, ukazywały swój nominał.

Zbudził mnie przerażony krzyk dziewczyny. Obudzili się staruszkowie. Przy dziewczynie stał King i pochylał się nad nią.

— Co ty, kurwa, masz ciotę?! — krzyczał. Oglądał swoją rękę, całą we krwi.

Kałuża krwi wypływała spod dziewczyny na posadzkę.

Zerwałem się i doskoczyłem do Kinga: byłem gotów znieważyć jego królewski majestat.

— Co jej zrobiłeś?!

— Spokojnie, człowieku! — czystą ręką King wyciągnął z kieszeni nóż sprężynowy i wymierzył we mnie jego ostrze. — Zapomniałem oddać — zadrwił. — Nic jej nie zrobiłem! Włożyłem rękę pod sukienkę. Nawet się nie sprzeciwiała… — spojrzał na swoją zakrwawioną dłoń. — Jest bez majtek. Pcham łapę, a tam… Facet, normalnie wielka dziura — był przejęty. — Krew chlusnęła. Skąd tyle krwi? Ciotę ma? Nieraz jechałem na indiańca, ale tyle krwi nigdy nie było… Co jest?

Do dziewczyny zbliżyli się staruszkowie.

— Co ci to, córuś? — kobieta pochyliła się nad szlochającą dziewczyną, lecz ta odsunęła głowę.

Mężczyzna nic nie mówił, tylko stał i patrzył wściekłym wzrokiem na Kinga.

— Tylko mnie dziadku, nie pobij… — King się zmieszał. — Chciałem ją trochę popieścić… — wskazał wzrokiem na swoją zakrwawioną dłoń — i proszę… — schował nóż do kieszeni kurtki, by wyciągnąć stamtąd chusteczkę. Wycierał rękę, klnąc pod nosem.

— Biedactwo… — staruszka wciąż pochylała się nad dziewczyną. — Masz miesiączkę? Może to jakiś krwotok, bo jak na miesiączkę to za dużo krwi… — gładziła ją po włosach, aż wreszcie dziewczyna się uspokoiła. — Dam ci tabletkę od bólu… A tobie na uspokojenie — z niepokojem przyjrzała się mężowi i podążyła do swoich toreb.

Staruszek nie spuścił wzroku z Kinga nawet wtedy, gdy połykał podaną przez żonę pastylkę. Następnie kobieta podeszła do dziewczyny:

— Masz, połknij…

Gdy ta nie zareagowała, staruszka położyła jej tabletkę na rozchylonych wargach. Połknęła. Kobieta nagrodziła ją ciepłym matczynym uśmiechem. Dziewczyna znów zapadła w odrętwienie.

— Trzeba wezwać karetkę pogotowia — stwierdził mężczyzna, spoglądając to na dziewczynę, to na kałużę krwi.

— Ciekawe jak?! — ryknął King. Znów zajął się swoim telefonem. — Co to za pieprzona stacja!

— Było nie pchać łap tam, gdzie nie wolno! — usiadłem na ławeczce. Obserwowałem, jak staruszka usiadła przy dziewczynie, a ta przytuliła głowę do jej kolan i wkrótce zasnęła.

— Biedne dziecko, biedne — powtarzała kobieta pod nosem.

W tym czasie jej mąż poprzenosił ich bagaże na ławeczkę zajmowaną przez żonę i usiadł. Po jakimś czasie i oni zasnęli.

Zasypiając, słyszałem jeszcze mamrotanie drepczącego nerwowo po pomieszczeniu Kinga:

— Pieprzona stacja! Gdzież ten cholerny pociąg?!

Obudziło mnie delikatne, aczkolwiek stanowcze potrząsanie za ramię. Otworzyłem oczy i ku swemu zdziwieniu ujrzałem pochylającego się nade mną policjanta.

— Proszę się obudzić! — drugi policjant tarmosił Kinga.

Staruszkowie byli już obudzeni. Dziewczyna gdzieś zniknęła, została tylko po niej plama zakrzepniętej krwi na posadzce. W poczekalni nadal paliły się żarówki, jednak przez szyby sączyło się już światło dzienne.

— Co państwo tutaj robicie? — zapytał policjant, który mnie obudził. Zdziwiony, przenosił wzrok z jednego z nas na drugiego.

— Jak to co? — burknął King. — Czekamy na pociąg!!!

Policjanci wymienili zdumione spojrzenia.

— Pociąg? — drugi policjant przyjrzał się Kingowi. — Przecież z tej stacji od dwóch lat nie odchodzą żadne pociągi!

Dług

Dostępne w wersji pełnej

Paprotka

Dostępne w wersji pełnej

Remizowicz

Dostępne w wersji pełnej

Na Niskich Łąkach

Dostępne w wersji pełnej

Najazd

Dostępne w wersji pełnej

Niebo ułożymy na koniec

Dostępne w wersji pełnej

Nas nie dogoniat

Dostępne w wersji pełnej

W Małoszycach

Dostępne w wersji pełnej

Hrubieszów

Dostępne w wersji pełnej

Palec

Dostępne w wersji pełnej

Fałszywki

Dostępne w wersji pełnej

Sekret serca

Dostępne w wersji pełnej

Złowróżbny sen

Dostępne w wersji pełnej

Aldona Siekacz

Dostępne w wersji pełnej

Spowiedź księdza

Dostępne w wersji pełnej

Scyzoryk

Dostępne w wersji pełnej

Przebój minionego lata

Dostępne w wersji pełnej

Zamach

Dostępne w wersji pełnej

Wrocław jest mój

Dostępne w wersji pełnej

Lewe czy prawe?

Dostępne w wersji pełnej

Trusia

Dostępne w wersji pełnej

Egipskie fragmenty

Dostępne w wersji pełnej

Mój raj utracony

Dostępne w wersji pełnej

Osiem dych to niewiele

Dostępne w wersji pełnej

Różą moją byłaś…

Dostępne w wersji pełnej

Potęga i chwała

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © by Zbigniew Masternak, 2008

All rights reserved

Projekt okładki

Agnieszka Herman

Redaktor

Paulina Jeske–Choińska

Redaktor techniczny

Teodor Jeske–Choiński

Wydanie I

ISBN 978–83–7506–616-6

Zysk i S–ka Wydawnictwo

ul. Wielka 10, 61–774 Poznań

tel. (061) 853 27 51, 853 27 67, faks 852 63 26

Dział handlowy, tel./faks (061) 855 06 90

[email protected]

www.zysk.com.pl

www.woblink.com

Plik EPUB przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

http://eLib.pl