Secrets of Darkness - Angelika Kołodziej - ebook + audiobook
BESTSELLER

Secrets of Darkness ebook i audiobook

Angelika Kołodziej

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

70 osób interesuje się tą książką

Opis

Laurette Anders uczęszcza do elitarnej szkoły w Londynie. Stara się unikać kłopotów, a o te nietrudno w miejscu, gdzie rządzi trzech bogatych chłopaków nazywanych Królami Ciemności.

Wkrótce okazuje się, że Laurette nie jest taka niewidzialna, jak sobie tego życzyła. Aston Richmond, jeden z Królów, będzie czegoś od niej chciał. Wychodzi na jaw, że zarówno on, jak i ona mają problemy, które mogą wspólnie rozwiązać.

Jeżeli Laurette zgodzi się zostać na trzy miesiące dziewczyną Astona, on pomoże pozbyć się jej nagich zdjęć krążących po szkole i rozsyłanych przez jej byłego bardzo zaborczego chłopaka. 

Czy wchodzenie w układ z Królem Ciemności nie okaże się jednak zbyt dużym ryzykiem?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                                                                                                 Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 569

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 25 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
4,6 (508 ocen)
365
106
31
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gonick

Dobrze spędzony czas

Warto przebrnąć przez drewniany początek, potem jest już ok. Mam jednak uwagę do tych 3 książąt ciemności. Nie ma tak żadnego dark, gdzieś umknął ten klimat. Te chłopaki to raczej szkolne rozpuszczone dupki, w sumie bardzo zabawni i równi. To jest ok, ale spodziewałam się klimatu z Riny Kent, a dostałam klimat Aleksandry Negrońskiej.
130
karolinaaaa96

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, super książka. Jedna z perełek watpadowych (z resztą tam czytałam całą serię). Klimatycznie podobne do Riny Kent.
50
JKoniak

Nie oderwiesz się od lektury

O Jezu to zakończenie. chce już druga część
moniska0162

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jeden dzień, polecam. Jedyny mały minusik za początek ale potem wszystko się rozkręca na maxa. Teraz z niecierpliwością czekam na dalsze losy tej pary i innych bohaterów
20
Nikus05

Nie oderwiesz się od lektury

Po przeczytaniu ostrzeżenia autorki na początku książki spodziewałam się czegoś mrocznego, nieprzyzwoitego ale się pomyliłam. Faktycznie książka porusza trudne relacje z rodzicami czy pomiędzy rówieśnikami, nakreślone są problemy odżywiania głównej bohaterki czy wspomniana przemoc wobec partnerki. Mimo to książkę czyta się dobrze i szybko. Szkoda tylko że trzeba czekać na kolejną część.
10

Popularność




Copyright ©

Angelika Kołodziej

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Sandra Pętecka

Korekta:

Anna Łakuta

Monika Fabiszak

Wiktoria Garczewska

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki i grafik:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-441-9

OSTRZEŻENIE

Secrets of Darkness zawiera w sobie elementy dark romansu, nie jest to grzeczna i poprawna historia. Zachowania głównych bohaterów często są nieodpowiednie i dalekie od wszelkich norm moralnych. Zaznaczam jednak, że to, co tu znajdziecie, jest jedynie fikcją literacką, a przedstawieni bohaterowie, ich działania oraz sposób myślenia w żaden sposób nie powinny stanowić wzoru do naśladowania.

Secrets of Darkness porusza również tematy, które dla niektórych mogą okazać się zbyt drażliwe: zaburzenia odżywiania, przemoc psychiczna, przemoc na tle seksualnym, obrazowe opisy przemocy fizycznej.

Chcę, abyście w pierwszej kolejności zadbali o swoje samopoczucie i zdecydowali się na dalsze czytanie tej książki tylko z pełną świadomością tego, na co możecie się w niej natknąć.

Dodatkowo Secrets of Darkness jest pierwszą częścią serii Kings of Darkness, która skupiać się będzie kolejno na wszystkich z trzech głównych bohaterów – Astonie, Eliasie oraz Cassianie. Jednakże historia Astona rozciąga się na dwa tomy, a ta część kończy się cliffhangerem (zawieszeniem akcji, która jest kontynuowana w następnym tomie).

Jeśli nie czujecie się zniechęceni, zapraszam na wycieczkę po mroku, który skrywa w sobie wiele najróżniejszych sekretów.

WSTĘP

Ta historia opowiada o trzech chłopcach. Trzech osobnych bytach, jednak w jakiś sposób połączonych ze sobą nierozerwalną nicią.

Pierwszy z nich ciemnością władał. Trzymał ją w swych dłoniach jak kulę ognia i kierował w stronę przeciwników, gotowy zabić i sprowadzić człowieka do najokrutniejszego mroku, byle chronić swoich bliskich.

Drugi z nich ciemność traktował jak sposób na ucieczkę. Gdy uśmiech na jego twarzy stawał się zbyt niewygodny, skrywał się w mroku przed całym światem i tam cicho płakał, modląc się w duchu, by następny dzień przyniósł odrobinę więcej światła.

Trzeci zaś w ciemności mieszkał. Tkwił w niej – nie z konieczności, a z wyboru. Otoczony mrokiem śledził najjaśniejszy dla niego punkt na całym świecie – pewną dziewczynę, której myśli chciał posiąść.

Ta historia opowiada o trzech chłopcach.

O Królach Ciemności.

PROLOG

W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem przez samo się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim.

William Shakespeare, Hamlet

Każda najpiękniejsza historia swój początek zdobywa w najmniej spodziewanym momencie. Czasem przybiera postać jedynie ledwie zauważalnego impulsu. To jak delikatny powiew chłodniejszego wiatru w upalny dzień. Tak, mogłoby się wydawać, niewinny, a jednak niosący za sobą pewną zapowiedź.

I ta historia również zakiełkowała w sposób zupełnie nieoczekiwany, by później przekształcić się w coś znacznie większego.

A wszystko zaczęło się pewnego popołudnia, gdy siedmioletni wtedy Aston Richmond po raz kolejny musiał towarzyszyć rodzicom na przyjęciu zorganizowanym dla londyńskiej elity. Od rana taplał się w zrezygnowaniu; te wszystkie bale, których jedynym celem było nawiązywanie kontaktów i pokazywanie się od jak najlepszej strony, zdążyły go już zmęczyć.

Dopóki był zbyt młody, by mieć realny wpływ na byt rodziny, robił jedynie za wizytówkę swojego ojca. A to wkurzało go jak nic innego. Nie lubił czuć się bezużyteczny, tak samo bardzo, jak nie lubił tego, że mimowolnie i bez końca rozszyfrowywał zachowania otaczających go ludzi. Stał u boku swojego ojca, a otoczenie obserwował zapewne bardziej dociekliwie niż jakiekolwiek inne dziecko w jego wieku. Nauczył się już od taty, że uśmiech na twarzach ludzi pochodzących z elity nie wyraża tak naprawdę zadowolenia. Że jest tylko przykrywką dla wszystkiego, co dalekie od jakiejkolwiek poprawności.

Widział więcej niż inni. Analizował każdy szczegół, każdą napotkaną w zasięgu wzroku osobę, każdy gest, każde słowo i ton, jakim zostało wypowiedziane. To zupełnie tak, jakby zaglądał ludziom w głąb duszy. I może powinien być przerażający fakt, z jaką łatwością mu to przychodziło.

Czy był wyjątkowo inteligentny jak na swój wiek? Owszem.

Czy to miało być jego przekleństwem? Najprawdopodobniej.

Czasem, gdy człowiek zauważa zbyt wiele, nie jest w stanie wmawiać sobie dłużej, że świat, który go otacza, ma w sobie jeszcze miejsce na coś pięknego. To niesamowicie wycieńczające. A Aston już jako siedmiolatek czuł zmęczenie dorównujące niejednemu staruszkowi.

Spojrzał na pogrążonego w rozmowie ojca, który popijał bursztynowy płyn z kryształowej szklanki i co jakiś czas stukał czarnym sygnetem o jej wierzch. Głos miał nieprzyjemnie ciężki, wręcz chłodny, a nawet przerażający. Ale mimo wszystko nie był złym człowiekiem, a już na pewno bywali gorsi od niego. Aston na swój sposób go podziwiał, choć często poddawał analizie również własnych rodziców. Czuł się z tym jednak na tyle dziwnie, że szybko wyrzucał z głowy wszelkie wyciągnięte wnioski, jakby wolał udawać, że przynajmniej jego rodzina jest jakkolwiek prawdziwa.

Odwrócił wzrok, a na drugim końcu przestronnej jasnej sali odnalazł swoją o rok młodszą siostrę. Trzymała się blisko matki, przy czym wyglądała na równie znudzoną, pogrążoną we własnych myślach i bezgłośnie proszącą o chwilę przerwy od towarzystwa otaczających ją ludzi. Cały czas obracała w palcach złotą bransoletkę i garbiła ramiona, ilekroć ktoś próbował ją zagadać.

Aston już od narodzin Violet czuł silną potrzebę, by ją chronić. Ktoś inny na jego miejscu mógłby poczuć się zazdrosny, bo rodzice byli wobec niej znacznie łagodniejsi i zrzucali na jej barki stanowczo mniej oczekiwań. Ale nie Aston. Dla niego ta nieco wycofana brunetka z wielkim sercem stanowiła centrum wszechświata.

I tym razem również poczuł palącą potrzebę, by ją uchronić. Chociażby przed brzydką prawdą o świecie, w którym przyszło im żyć.

– Tato. – Pociągnął ojca za rękaw marynarki. – Pójdę posiedzieć z Violet – oświadczył poważnym tonem, tak zupełnie niepodobnym do siedmiolatka.

Nie uzyskawszy żadnej reakcji od zbyt zajętego rozmową ojca, Aston ruszył żwawym krokiem w stronę siostry. W niebieskich oczach Violet momentalnie pojawił się niemożliwy do pomylenia z niczym innym błysk ulgi i podekscytowania. Kochała swojego brata tak samo, jak on kochał ją. Był dla niej jedną z niewielu osób, przy których czuła się w pełni komfortowo.

Miłość w tym świecie stanowiła rzadkość, więc więź łącząca rodzeństwo Richmond z pewnością była czymś wyjątkowym.

Chwycił ją za dłoń i wyprowadził na zewnątrz – wprost do ogromnego ogrodu, tonącego w bujnej roślinności i blasku zawieszonych na gałęziach drzew światełek. Kręciło się tam znacznie mniej osób i były to głównie inne dzieciaki, które – podobnie jak Aston i Violet – powoli wchłaniał mrok tego świata. Te małe osóbki pozbawiono wszelkiego ciepła, zdawało się, że ich twarze są wykute z kamienia. Nawet noszone przez nich ubrania prezentowały się zbyt dorośle, a przynajmniej takie wrażenie odnosił Aston.

Nie wiedział jednak, jak się mają sprawy poza kręgiem elity. Nie znał innego życia. Nie wiedział, jak wygląda prawdziwa „normalność”.

W milczeniu zasiedli na kamiennej ławeczce. Mimo że tak często zabierano ich na podobne przyjęcia, nie nawiązali jeszcze żadnych przyjaźni. Czuli się zbyt… inni od wszystkich. Mieli przecież siebie, więc po co był im ktoś inny? Razem mogli się bawić, rozmawiać, a także siedzieć w ciszy.

Mała Violet wyrwała z ziemi stokrotkę, by przez następne minuty obracać ją bezmyślnie w palcach. Siostra Astona miała dopiero sześć lat, ale – jak na swój wiek – wydawała się dziwnie cicha, jakby wycofana. Tylko przy swoim braciszku bywała otwarta i gadatliwa, a i na to pozwalała sobie wyjątkowo rzadko. Państwo Richmond sądzili, że to jej przejdzie, że w końcu nabierze śmiałości. Z drugiej jednak strony właśnie tego od niej oczekiwano – tej zimnokrwistości.

Aston usłyszał pewnego razu, że córka jednego z przyjaciół ojca ma zostać wydana za chłopaka, którego ledwie znała. Nie z miłości, rzecz jasna, a dla połączenia rodzin. Przeraziło go to ogromnie, bo nie mógł znieść i jakkolwiek zaakceptować myśli, że Violet za kilkanaście lat mogłaby podzielić los tamtej biednej dziewczyny.

Chronił ją więc przed chłopcami, nawet jeśli jego starania nie miały najmniejszego sensu. Ostateczny głos w tej rodzinie i tak zawsze należał do Garry’ego Richmonda, i nikt nie śmiałby mu się przeciwstawić. Nawet mama Astona i Violet przytakiwała swojemu mężowi na wszystko. W obawie? Przed czym? Tego Aston nie zdołał jeszcze rozgryźć, lecz miał nadzieję, że pewnego dnia zrozumie. Że zrozumie i właśnie z tą wiedzą uda mu się uratować siostrę.

– Zagrajmy w skojarzenia – zaproponował. Chciał zająć czymś Violet, by czas upłynął jej szybciej.

To całkiem interesujące, że od najmłodszych lat Aston czuł się zobowiązany do tego, by dbać o innych, zupełnie tak, jakby ta cecha była nieodłącznym elementem jego istnienia.

– Plaża – rzuciła pierwsze słowo cichym głosem.

– Woda.

– Rybki.

– Jedzenie.

Na twarzy Violet ukazał się rozgniewany grymas.

– Nie wolno jeść rybek! – pisnęła, odsuwając się na drugi koniec ławki.

Aston skwitował ten drobny wybuch śmiechem.

– Jesz je prawie codziennie, maluchu.

W oczach sześciolatki wezbrały łzy. Wciąż była nieświadoma tak wielu rzeczy.

Aston nie chciał jej smucić. Często mówił coś bezmyślnie. Sam rzadko bywał przygnębiony, częściej raczej obojętny. Trudno było mu pojąć, że inni odczuwają więcej i mocniej, w tym jego siostrzyczka.

– Hej, nie płacz – poprosił, tym razem używając głosu chłopca, a nie mężczyzny. Zwracał się tym tonem tylko do Violet i tylko wtedy, gdy miał pewność, że nikt inny go nie słyszy. Pan Richmond nie lubił, gdy Aston swoim zachowaniem przypominał dziecko, mimo że właśnie nim przecież był.

– Nie chcę jeść rybek, są takie fajne. – Pociągnęła nosem, a stokrotka przez chwilę nieuwagi wypadła jej z dłoni.

– Dobrze. Żadnych rybek na talerzu. Możemy grać dalej?

Violet niepewnie kiwnęła główką.

– Ogród – podsunął.

– Zieleń.

– Warzywa.

Grali tak w skojarzenia za każdym razem, gdy dopadało ich znużenie, i potrafili ciągnąć tę zabawę przez długie godziny, zapominając o reszcie świata.

Tym razem gra zakończyła się jednak równie szybko, jak zaczęła, gdy jakiś rudowłosy chłopczyk podbiegł od tyłu do Violet i pociągnął ją z premedytacją za włosy. Dzieciak był starszy od rodzeństwa Richmond, a do tego miał pulchne policzki i szeroką szyję, co jednak wcale nie przeszkodziło Astonowi w podjęciu kolejnych działań.

Gniew rozprzestrzenił się w jego żyłach jak wirus. Siedmiolatek nie powinien odczuwać tak wszechogarniającej złości, ale ta przyćmiewała jego zdrowy rozsądek, ilekroć ktoś chociażby krzywo spojrzał na jego siostrę.

Ona była jego skarbem. Kimś, o kogo powinien zadbać. Dlaczego więc inne dzieci jej dokuczały? I dlaczego miałby powstrzymywać się przed bronieniem małej Violet?

Zerwał się do pionu i – niewiele myśląc – pchnął rudowłosego, aż ten padł bezwładnie na ziemię. Aston był pewien, że to załatwi sprawę, a dzieciak zaleje się łzami i ucieknie do rodziców, ale – ku jego zdziwieniu – z ust chłopaka zamiast szlochu wyrwał się drwiący śmiech. Taka reakcja z jego strony znacznie podsyciła wzburzenie młodego Richmonda.

Kopnął go w bok. Potem powtórzył ten ruch jeszcze kilkukrotnie. Uderzenia nie były mocne, chociaż wkładał w to całą swoją siłę. To jednak nie załatwiło sprawy, bo zaraz chłopak podniósł się z ziemi i odwdzięczył Astonowi tym samym. Był silniejszy, więc gdy pchnął Richmonda na trawnik, ten natychmiast upadł i przez krótką chwilę nie mógł złapać oddechu. Violet przyglądała się temu wszystkiemu z przerażeniem, lecz nie zareagowała – zbyt mocno się bała i nikt nie mógł jej za to winić. Zazwyczaj Aston starał się nie wdawać w podobne incydenty na jej oczach, tyle że tym razem wszystko potoczyło się zbyt szybko.

Nim się obejrzeli, rudowłosy już siedział na nim okrakiem i wymierzał bolesne ciosy w szczękę siedmiolatka. Aston próbował się bronić. Wierzgał nogami w nadziei, że uda mu się zadać rywalowi uderzenie. Ale nie płakał. Choć go bolało – nie płakał. Łzy ronili tylko słabi ludzie, a przynajmniej tak wmówił mu ojciec. Nawet nie krzyczał, nie prosił o pomoc i nie panikował. Wewnątrz był oazą spokoju. Przeszkadzało mu tylko to, że siostra widzi ten akt brutalności.

– Hej, zostaw go! – zawołał nagle inny chłopiec. Aston nie rozpoznał jego głosu. Raczej nie spotkał go nigdy wcześniej.

Nieznajomy czym prędzej podbiegł do bijących się chłopaków i od tyłu szarpnął napastnika za rękę. Ten opadł na niego i wówczas rozpętał się prawdziwy chaos. Nagle tworzyli trójkę tarzających się na trawie dzieciaków, zmanipulowanych przez nieokiełznaną agresję.

Kątem oka Aston dostrzegł, że jeszcze inny chłopiec trzymał Violet za dłoń i próbował ją uspokoić. W innych okolicznościach pewnie by się na niego wściekł, ale wtedy odczuwał tylko coś na wzór wdzięczności.

Nie miał pojęcia, czemu inne dzieciaki postanowiły mu pomóc. Przecież ich nie znał. Ale wspólnymi siłami udało im się spławić rudowłosego łobuza i wówczas Aston zrozumiał, że od teraz będą już nierozłączni. Że to właśnie początek ich wspólnej drogi.

Wkrótce poznał ich imiona. Elias pomógł mu w bójce, a Cassian zajął się jego siostrą.

Mimo konsekwencji, które musiał ponieść po tym zamieszaniu, zdobył coś cennego – przyjaciół. Wiernych, bezwzględnych i równie pokręconych co on. Razem dorastali, zdobywali nowe doświadczenia i kształtowali swoje charaktery. Razem chronili też Violet.

Kiedy poszli do szkoły, okrzyknięto ich mianem Królów Ciemności. Z początku tylko w formie żartu, ale wkrótce dotarło do nich, że mimo wszystko znacznie odstają od reszty rówieśników, że tkwi w nich jakieś mroczne zepsucie.

Aston Richmond budził postrach. Był impulsywny, zbyt łatwo wpadał w gniew i za żadne skarby nie potrafił nad nim zapanować. Niekiedy przypominał jedynie marionetkę w rękach swojej złości.

Elias Brindley łamał ludzi za pomocą drwin. Miał niesamowitą zdolność uderzania w czuły punkt drugiej osoby. Mogłoby się wydawać, że na niczym mu nie zależało. A jeśli ktoś podchodzi do życia w tak lekceważący sposób, stanowi najniebezpieczniejszego przeciwnika.

A Cassian… Cassian Delmont stanowił zagadkę. Nawet Aston i Elias często nie potrafili zrozumieć, co siedzi mu w głowie. Mało mówił, nie okazywał żadnych – dosłownie żadnych – uczuć, jakby tak naprawdę ich nie miał. I był twardy jak stal.

Łączyła ich za to jedna i zarazem najważniejsza cecha – wszyscy byli względem siebie prawdziwie lojalni.

Królowie Ciemności. W ciemności urodzeni. W ciemności wychowani. I w ciemności popełniający największe zbrodnie.

ROZDZIAŁ PIERWSZYWSZYSTKO MA SWOJĄ CENĘ

ASTON

– Jakoś nie chce mi się wierzyć, że staruszek naprawdę chce odciąć cię od kasy – powiedział Elias. Jego zabarwiony rozbawieniem i drwiną głos kazał mi sądzić, że ta myśl była dla niego czymś prawdziwie surrealistycznym.

– Nie zrobi tego – odparłem zdecydowanie, choć tej pewności wcale tak do końca nie miałem.

Ojciec miał to do siebie, że był nieprzewidywalny i gwałtowny. Wpadał mu do głowy jakiś poroniony pomysł, a zanim zdążyłby się zastanowić nad jego słusznością, już przystępował do działania, ignorując idące za tym konsekwencje.

Zupełnie tak jak ja. To jedna z tych cech, które przekazano mi w genach.

– Ale może odebrać nam nasz dom – dorzuciłem. Ze złości zacisnąłem dłonie w pięści. Ojciec lubił grać mi na nerwach tak samo mocno, jak uwielbiał uderzać w klawisze fortepianu. Traktował to jak swego rodzaju rozrywkę.

– Chyba żartujesz – parsknął z niedowierzaniem. – Niby dlaczego?

– Przecież to jego własność – odburknąłem.

Rok temu sprezentował całej naszej trójce przestronny dom z dala od centrum miasta, w którym mieliśmy zamieszkać po skończeniu szkoły. Taka miejscówka na czas studiowania, zanim popchniemy swoje życia dalej. Oczywiście korzystaliśmy z niego już teraz i choć często wkurzał się na huczne imprezy, które w nim urządzaliśmy – a raczej na szkody, jakie przynosiły – to dotąd nie groził, że zabierze nam do niego dostęp.

– Jebać to. Kupimy sobie inny – rzucił nonszalancko Elias, rozkładając się wygodnie na szkolnym krześle. Ciemnozielony krawat od mundurka miał przerzucony przez ramię, a kilka górnych guzików koszuli pozostawił rozpięte, jakby chciał przez to podkreślić, jak bardzo miał wszystko i wszystkich gdzieś. Ta standardowa dla niego niechlujność idealnie zresztą pasowała do jego charakteru.

– To mogłoby być problematyczne – oświadczył Cassian.

W przeciwieństwie do naszej dwójki on prezentował nienaganną schludność. Ciemnobrązowe włosy zaczesane do tyłu, zapięta marynarka, koszula bez chociażby śladu zagnieceń i spodnie skrojone na wymiar. Delmont miał poniekąd obsesję na punkcie swojego wyglądu, jak i wszystkiego, co go otacza.

– Trochę bardzo problematyczne – mruknąłem zniechęcony.

Czekał nas ostatni rok w Golden Lakes School, ale każdy kolejny dzień zdawał się dłuższy od poprzedniego. To oczekiwanie potrafiło porządnie wymęczyć człowieka. Miałem już dość murów tej szkoły, sztywnych zasad i wiecznie wiszącej nad naszymi głowami presji. Ten dom był naszą odskocznią od wszystkich problemów. Nie mogłem go stracić. My nie mogliśmy go stracić.

– Z czym tak właściwie ma problem? – drążył Elias.

– Gdybym się pospieszył, to może do końca dnia udałoby mi się sporządzić ci całą listę jego zażaleń. Wiesz, że potrafi przywalić się o wszystko.

– Sądzę, że pobicie tamtego chłopaka było jednak przegięciem – wtrącił Delmont. Jego głos wyrażał otchłań obojętności i gdyby tylko ten chłopak nie był mi tak bliski, to pewnie robiłbym pod siebie ze strachu na jego widok. Ten zwodniczy spokój na jego twarzy potrafił być szczerze przerażający.

– Oj tam, ja bawiłem się świetnie. – Bezczelny uśmieszek rozświetlił twarz Brindleya.

– No i zobacz, co teraz z tego masz.

– Wyluzuj. Jakoś to ogarnę – zapewniłem. – Pobicie to tylko jeden z wielu punktów tej listy.

– Ostatnio byliśmy grzeczni – upierał się Elias.

– Zwłaszcza kiedy ojciec musiał zwoływać ekipę do wymiany wszystkich okien w domu. 

Nie żeby to stanowiło rzeczywisty problem. Akcja trwała raptem jeden dzień, a ojciec pewnie nawet nie zauważył ubytku w cyferkach na swoim koncie bankowym. Tyle że on lubił wytykać mi takie czy inne gówna, by potem móc z czystym sumieniem nazwać mnie nieudacznikiem.

– Jak to załatwisz? – Cassian położył złączone dłonie na blacie białego stolika.

Spoczywający w kieszeni moich spodni telefon nagle jakby zaczął palić mnie w skórę. Od rana to małe urządzenie odciągało moją uwagę od ważniejszych spraw tylko za sprawą znajdującego się tam zdjęcia. W mojej kompletnie popieprzonej głowie mimowolnie tworzył się nikczemny plan, którego Cassian z pewnością by nie pochwalił. A na aprobacie Delmonta mi zależało. Tylko jego i Eliasa zdanie cokolwiek dla mnie znaczyło.

– Ta mina nie wróży niczego dobrego – zawyrokował Cassian, mierząc mnie sceptycznym spojrzeniem.

Gdybym nie widział na własne oczy jego aktu urodzenia, to byłbym niemal przekonany, że jest znacznie starszy od nas. W najmniejszym stopniu nie przypominał osiemnastolatka z tą wiecznie poważną miną.

Postukałem palcami po blacie w chwili zamyślenia. Gdyby nie Delmont, nie zastanawiałbym się nad tym nawet sekundy. Pewnie poszedłbym w ślady ojca i działał bezmyślnie.

– Wyrzuć to z siebie. – Elias odchylił głowę i przymknął powieki, jakby miał zaraz zasnąć.

W momencie, w którym otworzyłem usta, gotów podzielić się z przyjaciółmi moim pomysłem, do klasy weszła Laurette Anders i wszystkie słowa nagle zaległy mi w gardle. Dziewczyna zarzuciła tymi swoimi blond włosami i minęła nas z obojętnością wymalowaną na twarzy, jakbyśmy znajdowali się poza jej orbitą. Usiadła na drugim końcu sali, wyjęła swoje zeszyty w jasnoniebieskiej oprawie, a potem skupiła spojrzenie na biurku nauczycielki, choć nawet jej tu jeszcze nie było.

– Dlaczego mam wrażenie, że to, co tak przed nami ukrywasz, ma związek z Laurette? – Głos Eliasa nagle stał się podejrzliwy, ale i podekscytowany jednocześnie. Wyczuwał spisek na kilometr.

Nie mogłem oderwać oczu od tej pełnej sprzeczności dziewczyny. Laurette budziła wszechobecne uwielbienie. Była mokrym snem każdej matki, która widziała w niej idealną kandydatkę na swoją synową. To oczywiście dość obrzydliwe, zważywszy na to, że Anders ledwo skończyła osiemnaście lat, ale na licznych przyjęciach swoje już słyszałem.

Miała w sobie wszystkie cechy dziewczyny pochodzącej z dobrego, bogatego domu. Przy tym nie była w żaden sposób potulna, a często nawet wydawała się nieuprzejma. Ale przede wszystkim była lubiana. A zwłaszcza przez mojego ojca. Nieraz już słuchałem wywodów na temat tego, jak idealnie ta dziewczyna wpasowałaby się do naszej rodziny. I to właśnie dlatego w ogóle zastanawiałem się nad podjęciem takiego, a nie innego kroku.

Że też ojciec musiał być tak zapatrzony akurat w nią. W tej szkole znajdowało się przecież od groma innych, równie uchodzących za wspaniałe, dziewczyn.

Nasze spojrzenia spotkały się na moment i wówczas przeszedł mnie elektryzujący dreszcz. Niewiele dziewczyn potrafiło wywołać we mnie taką reakcję, ale te jej przepełnione pogardą oczy zawsze robiły swoje. Uważała się za lepszą od nas; właściwie miała się za lepszą od wszystkich na tym świecie. Jakby wziąć w jedno arogancję, egocentryzm i próżność, to otrzymalibyśmy właśnie Laurette Anders.

Toczyliśmy walkę na spojrzenia jeszcze przez kilka sekund i pewnie gdyby nie fakt, że do klasy w końcu zawitała nauczycielka, to Anders nie pozwoliłaby mi wygrać tej śmiesznej konkurencji. Kontakt wzrokowy i przekazywanie uczuć jedynie za pomocą spojrzenia były jej konikiem. Moim również. Może dlatego właściwie nigdy ze sobą nie rozmawialiśmy – zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Pałaliśmy do siebie silną niechęcią i wcale nie potrzebowaliśmy słów, aby to wyrazić.

– Nie podoba mi się to – oznajmił Cassian, ale dla mnie jego głos był już tylko nic nieznaczącym tłem. Klamka zapadła.

Przykro mi, Laurette, ale tym razem nie wygrasz.

Jakimś cudem udało mi się wytrwać do przerwy obiadowej, unikając w międzyczasie odpowiedzi na liczne pytania chłopaków. Cassian wydawał się niezadowolony, wyczuwając zapewne, że knuję coś iście złego. Z kolei Eliasa zżerała ciekawość, szybko się nudził, potrzebował atrakcji. Tym razem postanowiłem jednak nie dzielić się z nimi swoim planem, dopóki nie dopilnuję, by wszystko poszło po mojej myśli. Laurette nie była bowiem jedną z osób, które łatwo dałyby się zastraszyć. Ta dziewczyna wręcz emanowała pewnością siebie i nigdy nie pokazywała po sobie, że coś mogłoby ją dotknąć.

Może była zbyt zapatrzona w siebie, by postrzegać kogokolwiek za realne zagrożenie.

Mknąłem przez podłużny korytarz naszej szkoły, kątem oka widząc rzędy białych i niebieskich szafek. Czułem na sobie spojrzenia innych uczniów i jak zawsze miałem wrażenie, że desperacko próbują zrozumieć, co kryję pod powierzchnią.

Choć wszyscy w Golden Lakes School należeliśmy do londyńskiej elity, to tak naprawdę nasza trójka – ja, Elias i Cassian – wychodziła nieco ponad jej obszary. Poza nazwiskiem mieliśmy również inny rodzaj władzy, który można rozpatrywać jako coś przerażającego lub budzącego zachwyt. Poniekąd sprzyjało mi to ogólne zainteresowanie naszą małą paczką. W niektórych przypadkach zdecydowanie działało to na naszą korzyść.

Ale w tej szkole znajdowała się jeszcze jedna taka osoba. Laurette Anders może i wydawała się nieszkodliwa, ale każdy skrycie wiedział, jak inna jest od nas wszystkich. Była jedną z niewielu osób, które pogardzały nami w tak otwarty sposób. Nie bała się wyrażać własnego zdania, nie obchodziło jej tak do końca to, co pomyślą sobie o niej inni, bo przecież i tak ją kochali. I się nie bała. Była jakby pozbawiona strachu. A przynajmniej na taką się kreowała, bo przecież każdy na tym świecie miał swoje słabości.

I ona również musiała je mieć. A ja z radością miałem je odkryć.

Nieraz zastanawiałem się, skąd bierze się ta wszechobecna sympatia wobec jej osoby, bo przecież często bywała opryskliwa i patrzyła na ludzi z góry. Owszem – wyróżniała się inteligencją, niebywałą urodą i ogólną atrakcyjnością, ale co z tego, skoro miała tak paskudny charakter? Nie żebym ja był jakimś wzorem do naśladowania, ale przynajmniej nie udawałem kogoś dobrego. Każdy znał moją wybuchową naturę, nikt nie próbował mnie idealizować, a nawet jeśli ktoś to robił, to nie przytakiwałem temu z uśmiechem.

Na którymś z balów, może rok czy dwa lata temu, byłem świadkiem, jak otwarcie poniżała młodszą od siebie dziewczynę za to, że ta próbowała przypodobać się chłopakowi Laurette. Jak już zrównała ją z ziemią, wróciła na salę, na której znajdowała się reszta gości, i na powrót założyła maskę uroczej i niewinnej.

Właściwie uczynki Laurette były uderzająco podobne do tego, co sami wyprawialiśmy z chłopakami. Agresja, pokazywanie swojej wyższości nad słabszymi… To była nasza działka.

A jednak z jakiegoś powodu uderzyła we mnie wtedy głęboka niechęć do Laurette. Dlaczego pławiła się w tym uwielbieniu, skoro wcale nie była tak idealna? Dlaczego kłamała ludziom w żywe oczy? Dlaczego nie potrafiła po prostu wziąć na klatę tego, że daleko jej było do dobrej?

Nienawidziłem ludzi, którzy z pełną świadomością tego, jak są źli, coś innego wmawiali światu.

Ja przynajmniej potrafiłem przyznać się do tego, że daleko mi do normalnego, dobrego chłopaka. Nie mydliłem ludziom oczu.

Ona i Raymond Gibbs przez wiele miesięcy byli „parą”. Nigdy nie ogłosili tego publicznie i ich układ polegał raczej na okazjonalnych spotkaniach oraz wspólnych wakacjach, ale Laurette swojego czasu była wobec niego strasznie zaborcza.

No, a teraz jej ukochany zdradził ją w najgorszy z możliwych sposobów, wysyłając na grupkę jej nagie zdjęcie, które z całą pewnością było przeznaczone tylko dla jego oczu.

Z różnych personalnych powodów czułem się tym zniesmaczony i jakby dźgnięty w pierś, ale ta mroczna i popieprzona część mojego umysłu nie mogła się doczekać momentu, w którym po raz pierwszy zobaczy na własne oczy bezradność napływającą na twarz Laurette.

Dostrzegłem ją przy jednej z szafek. Akurat pakowała kolejne podręczniki do gustownej torebki Chanel z tą dumną miną, do której nie miała powodów. Wszyscy w Golden Lakes School mieliśmy takie same mundurki, ale ona zawsze dodawała do nich coś swojego, co mogłoby ją nieco wyróżnić z tłumu i przyciągnąć więcej uwagi, której najwyraźniej stale łaknęła. Do czarnej marynarki miała dopiętą złotą broszkę, smukłą szyję oplatała plątanina biżuterii, a z uszu zwisały jej małe, połyskujące kółeczka. Włosy w odcieniu blond platyny spięła z tyłu za pomocą czarnej kokardki i przyznam, że całość prezentowała się co najmniej kusząco. Z czysto fizycznego punktu widzenia Laurette niesamowicie mnie pociągała. No, może ten jej bezwzględny chłód również. Ale z pewnością nie była dziewczyną, z którą chciałbym mieć cokolwiek wspólnego bez płynących z tego korzyści.

Z hukiem spuściłem dłoń na powierzchnię szafki tuż obok niej. Nawet się nie wzdrygnęła. Poświęciła mi zaledwie ułamek sekundy, świdrując moją sylwetkę tymi błękitnymi oczami, po czym niewzruszona wróciła do swoich zajęć. Odłożyła kilka zeszytów, wzięła jakiś inny i zaczęła przeglądać książki. Z zainteresowaniem zajrzałem do wnętrza jej szafki, jakby miało mi to powiedzieć coś więcej o jej właścicielce. Zauważyłem, że notatniki miała ułożone kolorystycznie w równym rzędzie, a do drzwiczek przyczepiła małe lusterko. Żadnych zdjęć z rodziną czy przyjaciółmi. Zero ozdób. Porządek i ład. Ciekawe. Może w ten sposób chciała stworzyć przykrywkę dla chaosu, który miała w głowie.

– Anders – rzuciłem złowrogo, próbując zwrócić na siebie jej jakże cenną uwagę.

– Richmond – odparła chłodno.

– Uważam, że musimy porozmawiać. 

Zdawałem sobie sprawę, jak dziwna musiała wydawać jej się ta sytuacja, zważając na fakt, że właściwie nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego i wcześniej nie traciliśmy czasu na bezsensowne dyskusje.

– Dobrze, że twoje zdanie nic a nic mnie nie obchodzi – odparowała, trzaskając drzwiami. Przekręciła zamek w szafce i obróciła się przodem do mnie, przywdziewając na twarz ten sztucznie uprzejmy uśmieszek. – Mógłbyś, z łaski swojej, zejść mi z drogi?

– Hmm… – Udałem zamyślenie. – Nie uważasz, że jesteś zbyt niemiła dla kogoś, kto ma dla ciebie całkiem niezły interes?

W jej oczach pojawił się cień czystej i nieokiełznanej furii. Mocno zacisnęła szczęki, ale gdybym nie był tak spostrzegawczy, to pewnie umknęłoby mi to wszystko. Laurette była mistrzynią w ukrywaniu swojej natury.

– Jak już mówiłam… – Próbowała mnie wyminąć, a wtedy zacisnąłem dłoń na jej ramieniu. Wzdrygnęła się i ta reakcja powiedziała mi wystarczająco wiele. Laurette może i zgrywała taką nieporuszoną, ale gdzieś w głębi tego swojego zwiędłego serduszka bała się mnie. Pewnie nie powinno przynieść mi to tak wiele satysfakcji. – Łapy przy sobie – wycedziła.

– Porozmawiasz ze mną – wydałem rozkaz suchym, pozbawionym wszelkiej życzliwości tonem. Nie miałem czasu ani ochoty babrać się z jej uporem.

– Nie.

No jasne.

– To nie było pytanie, a twojej odmowy i tak nie przyjmuję. – Wciąż trzymałem wytatuowaną dłoń na jej okrytym marynarką ramieniu. Nieustannie zerkała w stronę sygnetów zdobiących moje palce.

– Nie możesz zmuszać ludzi do rozmowy.

– Ale mogę ich zmusić do słuchania i to właśnie zamierzam zrobić.

Przejechała językiem po pomalowanych na brudny róż ustach i po raz kolejny zaszczyciła mnie widokiem swojego niemającego nic wspólnego ze szczerością uśmiechu. Po chwili nasze spojrzenia się skrzyżowały i choć byłem przyzwyczajony do tego, że ludzie łamią się pod wpływem mojego wzroku, to poniekąd fascynował mnie ten brak reakcji ze strony Laurette.

– Cokolwiek powiesz, Richmond – położyła swoją dłoń na mojej – to ja i tak będę miała to w poważaniu. Oszczędź nam czasu. – Po tych słowach siłą strzepnęła z siebie moją rękę i wyminęła mnie tak szybko, że nie zdążyłem zareagować.

Nienawidziłem za kimś latać i zabiegać o czyjąś uwagę, ale Laurette mogła być idealną osobą do rozwiązania mojego problemu z ojcem. Nadawała się jak nikt inny. Tym razem nie mogłem odpuścić.

– Jak tam Ray?! – zawołałem za nią, co w końcu poskutkowało.

Zatrzymała się w pół kroku z zawieszonymi ramionami.

Spojrzała na mnie przez ramię.

– Doskonale.

– Czyżby? – Kącik moich ust drgnął.

Rozejrzała się na boki dla pewności, że nikt nie zwraca na nas uwagi, ale oczywiście zdążyliśmy już wzbudzić zainteresowanie wścibskich dzieciaków. Spoglądali na nas ukradkiem, pewnie wyczuwając budującą się w powietrzu zapowiedź awantury. Od dawna krążyły plotki o tym, że mnie i Laurette coś łączy, a takie przedstawienie musiało stanowić istną pożywkę dla tych plotek.

Westchnęła udręczona i szybkim krokiem pokonała dzielącą nas odległość. Z ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej rzuciła:

– Mów, o co chodzi.

– Więc nagle chcesz mnie słuchać? Czyli jednak kłopoty w raju?

– Dlaczego wypytujesz mnie o Raya?

– Mam swoje powody, ale zapewniam, że nie chcesz rozmawiać o tym właśnie tutaj.

Ponownie spojrzała w bok, gdzie dwie dziewczyny, niczym nieskrępowane, rzucały nam dociekliwe spojrzenia i szeptały coś między sobą.

– Śmiało, podejdźcie bliżej, skoro tak bardzo interesują was cudze sprawy. Z takiej odległości niewiele usłyszycie – stwierdziła złowieszczym tonem i wydęła wargę w najbardziej sztuczny i ironiczny sposób, jaki kiedykolwiek widziałem.

Oto Laurette, którą znam.

Speszyły się pod wpływem jej uwagi i odeszły nieco dalej, łypiąc na nią spod byka.

– Gadaj – popędziła mnie.

– Postaraj się bardziej. Możesz na przykład powiedzieć magiczne słowo „proszę” – wypaliłem, nie mogąc się powstrzymać przed tą zaczepką.

Szyja oblała jej się rumieńcem wściekłości. Pewnie ten kolor wszedłby jej również na policzki, gdyby nie przykryła ich tak grubą warstwą pudru czy innego gówna.

– W takim razie zwyczajnie zostaw mnie w spokoju.

– Nie tym razem. – Potrząsnąłem głową. – Poczekaj na mnie na parkingu po lekcjach.

– Nie.

– No to nie. – Wzruszyłem ramionami. – Nie robisz mi tym łaski. Ale sądzę, że to, co mam w telefonie, może cię zainteresować.

Zamarła na moich oczach, jakby od razu uświadamiając sobie, o czym mówię. Wówczas po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach jakiś przebłysk strachu.

– Dobra. Po szkole. Parking. Czaję. – Gwałtownie kiwnęła głową.

– Do zobaczenia, Laurette.

Odprowadziłem ją wzrokiem. Szła szybko przed siebie, zaciskała dłonie w pięści, aż zniknęła za rogiem i pognała schodami na piętro. Wtem ktoś pacnął mnie w ramię.

– No to teraz się będziesz tłumaczyć – odezwał się Elias.

– Totalnie cię pogrzało.

Taa, wiem.

– Naprawdę masz zamiar wchodzić z nią w jakieś śmieszne układy? – Cassian nie spuszczał ze mnie czujnego spojrzenia.

– Jest mi potrzebna.

– I sądzisz, że ta dziewczyna rozwiąże twoje problemy z ojcem?

– Tak – przyznałem śmiało. – To ma szansę się udać.

– O kurwa. – Elias zawył ze śmiechu i złapał się za brzuch.

Z trudem udało mi się go zignorować.

– Znajdziemy inne rozwiązanie. Usuń to zdjęcie i nie sprowadzaj na nas problemów.

– Pierdol się – fuknąłem i ruszyłem na parking z nadzieją, że rzeczywiście zastanę tam Laurette.

Cassian oczywiście pognał za mną.

– Popełniasz błąd.

– Powiedział to facet mający obsesję na punkcie laski, która nie wie o jego istnieniu.

– Mercy chyba wie, kim jesteśmy, Aston! – zawołał Elias.

– Bez znaczenia.

– Ja nie nękam tej dziewczyny – spostrzegł Delmont.

– No to może powinieneś, a ode mnie się odpieprz. – W tej samej chwili zauważyłem Laurette stojącą przy należącym do mnie czarnym jaguarze i mimowolnie uśmiechnąłem się w duchu. Czekała na mnie z widoczną na twarzy frustracją, ale także niepokojem, który od razu wyczytałem z mowy jej ciała.

Fakt, byłem doskonały w analizowaniu ludzkich odruchów. Kiedy robi się coś od lat, a zwłaszcza od wczesnego dzieciństwa, wchodzi nam to w nawyk.

– Czas na mnie – obwieściłem i nie przejmując się więcej protestami Cassiana, podszedłem do samochodu.

Laurette wyczuła moją obecność na kilka sekund przed tym, jak stanąłem przy niej i odblokowałem zamki w drzwiach samochodu. Obszedłem pojazd, uchyliłem drzwi i spojrzałem na nią wyczekująco.

– Chyba nie sądzisz, że wsiądę z tobą do auta – prychnęła z wyższością. – Zaraz mam trening.

Odruchowo rzuciłem okiem na jej strój, choć wciąż była przecież w mundurku. Laurette trenowała siatkówkę kilka razy w tygodniu po lekcjach i nieraz reprezentowała naszą szkołę w zawodach, ale nie wiedziałem, czy to rzeczywiście dla niej coś ważnego, czy może szukała jakiegoś zajęcia, byle zarobić sobie na podziw innych. Czasem miałem wrażenie, że ta dziewczyna dosłownie wszystko robi na pokaz. Tak samo teraz – nie chciała wsiąść do mojego samochodu, bo otaczali nas gapie, a jak wiadomo nie od dziś, nie miałem najlepszej reputacji.

– Nie możesz zwyczajnie powiedzieć mi teraz, o co chodzi, żebym zdążyła się jeszcze przebrać? – Poruszyła się niespokojnie w miejscu.

Czerpałem chorą przyjemność z jej zdenerwowania.

– Nie.

– Bo? – fuknęła.

– Bo nie wiem, czy nie odwalisz sceny, gdy opowiem ci o wszystkim przed szkołą – postawiłem na szczerość. – Jeden opuszczony trening nie zrujnuje twojej kariery siatkarki, która, jak mniemam, jest dla ciebie czymś szalenie istotnym.

– Możemy zamknąć się w samochodzie, ale nigdzie z tobą nie pojadę – próbowała negocjować.

– Spoko, jeśli chcesz, żeby nasze zdjęcia krążyły jutro po sieci, to możemy tak zrobić.

– Jezu, dobra. – Szarpnęła za drzwi od strony pasażera, za co od razu skarciłem ją surowym spojrzeniem. – No co?

– To nie jest jedna z twoich zabawek, którą możesz rozpierdolić w tydzień, bo tatuś kupi ci nową – wycedziłem. – Szanuj cudze rzeczy.

– No jasne, bo sam nie masz na tyle pieniędzy, by w razie czego ogarnąć sobie nową furę. – Wywróciła oczami.

Oparłem się przedramieniem o dach samochodu i kontynuowałem swoją tyradę:

– Jakbyś nie zauważyła, to klasyk. Unikat. Coś jedynego w swoim rodzaju. Nie znajdziesz drugiego takiego jaguara na tym świecie. Więc, z łaski swojej, okaż trochę ogłady.

W tamtym momencie zacząłem podważać słuszność swojego planu. Jak niby miałem wytrzymać z tą dziewczyną? Instynktownie zerknąłem w stronę wejścia do szkoły, ale Cassian z Eliasem już się zmyli. Szkoda. Może gniewny wzrok Delmonta tym razem sprowadziłby mnie na ziemię.

– Oni też są zamieszani w ten nagły nalot na moją osobę? – Rzuciła okiem na miejsce, w które się wpatrywałem.

– Kto?

– Twoje przydupasy.

Nie, na pewno z nią nie wytrzymam. To było nie do zniesienia. Była tak arogancka i zapatrzona w samą siebie, że nie zważała na nic, co ją otacza.

– Staram się być dla ciebie miły, bo mam w tym interes. Ale jeśli dalej będziesz się tak zachowywać, to wierz mi, że odwdzięczę się tym samym.

– Chodzi ci o to, że nazwałam ich przydupasami? – Wydawała się szczerze zdumiona.

– To moi bracia. Najważniejsze osoby w moim życiu. Jedyne, którym mogę zaufać. Jasne? – Nigdy nie kryłem tej głębokiej, łączącej nas więzi. Musiała więc być ślepa, skoro wcześniej tego nie dostrzegła.

– Jasne. Skończyłeś? Możemy to już mieć za sobą?

– Wsiadaj. A jeśli trzaśniesz drzwiami, to wyrzucę cię na zewnątrz i nie będę uprzejmy.

Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, ale w końcu posłusznie opadła na fotel pasażera. Drzwi zamknęła za sobą z niezwykłą delikatnością, co spotkało się z moim zadowoleniem.

Przekręciłem kluczyki w stacyjce, delektując się ryczącym odgłosem silnika, a potem pokonałem podłużną dróżkę prowadzącą do bramy wyjazdowej i włączyłem się do ruchu. W samochodzie rozniósł się uwodzicielski, słodki zapach perfum Laurette. Ich intensywność kazała mi sądzić, iż ta woń wsiąknie w moje ubrania i wszystko, co nas otaczało, na długie, długie dni.

Jezu, nawet jej zapach mnie wkurzał.

Gdy zatrzymaliśmy się przed sygnalizacją świetlną, poluzowałem krawat i rzuciłem go na oślep do tyłu. Odpiąłem również dwa górne guziki sztywnej koszuli i w końcu czułem, że mogę oddychać. Nienawidziłem tych mundurków, a i tak rezygnowałem z absurdalnie niewygodnych marynarek. Ograniczałem się jedynie do koszuli, krawatu i ciemnych spodni.

– Dokąd mnie zabierzesz? – Usłyszałem jej podsycony niepewnością głos. Kusiło mnie, by na nią spojrzeć, ale w tej samej chwili światło zmieniło się na zielone.

– Gdzieś, gdzie nikt nie będzie mógł nas podejrzeć.

– Dlaczego?

– Bo to prywatna sprawa.

Oddychała niespokojnie. Byłem ciekaw, co chodzi jej po głowie. Myślała, że zacznę się do niej dobierać? Że zrobię jej krzywdę? Patrząc na to, jak wielką nienawiścią do mnie pałała, to musiała spodziewać się po mnie najgorszego.

– Dlaczego wypytywałeś mnie o Raya?

– A co? Podejrzewasz już coś?

– Nieszczególnie.

– Nie jesteście już parą?

Wiedziałem, że nie. Po co miałby wysyłać na grupę jej nagą fotkę, jeśli wciąż byliby ze sobą? Chociaż Ray to kawał skurwiela, więc nie powinienem być zdziwiony. Może chciał się pochwalić, jaką ładną ma dziewczynę, bo sam w sobie nie był ani trochę interesujący.

– Nigdy tak naprawdę nie byliśmy parą – wydukała tajemniczym tonem.

– A to ciekawe.

– Czemu?

– Więc po prostu się pieprzyliście?

– Kto powiedział, że my… – Wciągnęła głośno powietrze. – Dobra, mów, o co chodzi.

– Chcesz mi powiedzieć, że kręciliście się wokół siebie od trzech lat, spędzaliście razem każde wakacje na jachcie i do niczego między wami nie doszło?

– Myślę, że to nie twoja sprawa.

– Skoro tak twierdzisz.

Laurette zamilkła aż do czasu, gdy zaparkowałem pod rozciągającym się na kilkanaście kilometrów lasem. Ta obszyta zielenią przestrzeń nie znajdowała się daleko od naszej szkoły, a przynajmniej wiedziałem, że zaznamy tu wystarczająco wiele prywatności. W ciszy zgasiłem silnik, odsunąłem fotel i w końcu skupiłem spojrzenie na tej bezczelnej blondynce.

Zaciśnięte usta.

Czujny wzrok i rozszerzone źrenice.

Przyspieszony oddech.

Denerwowała się.

Wyjąłem telefon z kieszeni spodni i obróciłem go kilkukrotnie w palcach.

Czy czułem się chujowo z tym, co zamierzałem? Nieszczególnie. Bardziej wkurwiała mnie myśl, że teraz musiałem polegać na dobrej woli tej dziewczyny.

Odblokowałem komórkę, wszedłem w galerię, gdzie miałem zapisane jej zdjęcie, i raz jeszcze przyjrzałem się fotografii. Wcześniej nie poświęcałem jej zbyt wiele uwagi, bo jakoś nie czułem takiej potrzeby. Tyle że teraz nagle zacząłem dostrzegać kolejne, dość niepokojące szczegóły.

Na zdjęciu Anders znajdowała się na łóżku. Kadr obejmował jej nagą klatkę piersiową, a w tym dwie pełne piersi i nabrzmiałe brodawki. Usta rozciągnięte miała w uśmiechu, a włosy spływały falami po ramionach. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jej spojrzenie. Choć Laurette bez trudu potrafiła ukrywać różne emocje, to oczy zawsze zdradzały drugiego człowieka. No, może z wyjątkiem Cassiana. W jego przypadku nawet po oczach nie dało się odgadnąć, co siedzi mu we łbie.

Ale na tym zdjęciu wyraźnie było widać, że Laurette jest… smutna. Jakby ktoś – czyli pewnie Ray – zmusił ją do zrobienia sobie takiej fotografii. Nie wiem, jakim pojebem trzeba być, by wymuszać na kimś robienie sobie nagich fotek, ale chyba sam nie byłem lepszy, skoro zamierzałem z tego skorzystać.

Pozbywając się resztek wątpliwości, rzuciłem telefon w jej stronę. Ten opadł na jej kolana, a ona podniosła go drżącą dłonią i zaraz zasłoniła usta w wyrazie ciężkiego szoku. Dałem jej czas na przyswojenie informacji, wedle której ten zjeb, Ray, rozesłał to dalej. Sam w oczekiwaniu stukałem palcami w kierownicę.

Nie sądziłem, by Laurette była zdolna do rozpłakania się, ale myślałem, że chociaż zacznie krzyczeć, awanturować się… Cokolwiek. Tymczasem po chwilowym zdezorientowaniu oddała mi telefon i znów wydawała się jedynie… obojętna.

Zablokowałem ekran.

– I co? – Głos dziewczyny drżał. Tylko to ją zdradzało, bo nie widziałem jej oczu. Skupiła spojrzenie na swojej spódnicy w szkocką kratę.

– Dobrze, gdyby to nie poszło dalej, co?

– Zależy, jaka jest tego cena – mruknęła zrezygnowana.

Obok satysfakcji, którą odczuwałem na widok pokonanej Laurette Anders, stało coś na wzór… współczucia. Szybko się go jednak wyzbyłem.

– Posłuchaj… Pewnie olałbym temat, ale jesteś mi szalenie potrzebna – wydusiłem, łapiąc się nadziei na pozytywny rozwój mojego planu. – Tak się składa, że nie najlepiej układa mi się ze staruszkiem i żąda ode mnie nieco więcej ogłady.

– Jak ktoś śmie coś od ciebie wymagać? – rzuciła ironicznie.

– No nie? – Wyszczerzyłem się.

– Kontynuuj.

– Ludzie cię uwielbiają, prawda?

– Tak… – odparła z wahaniem.

– A mój ojciec ma cię za ideał.

– I…?

– Chcę, żebyś udawała moją dziewczynę.

ROZDZIAŁ DRUGIŚWIAT INTRYG I UDAWANYCH ZWIĄZKÓW

LAURETTE

Za dziecka, gdy po raz kolejny byłam świadkiem żywiołowej kłótni między moimi rodzicami, matka podzieliła się ze mną jedną ze swoich życiowych mądrości.

– Nieważne, czy masz pieniądze i status, Ettie – mówiła przejęta, gładząc mnie otwartą dłonią po włosach. – Jeśli sama o siebie nie zadbasz, to nikt tego za ciebie nie zrobi. To, jak będą cię postrzegać inni ludzie, leży tylko w twoich rękach.

Z początku nie do końca rozumiałam przesłania jej słów. Byłam dzieckiem i nie miałam prawie żadnych zmartwień. Nie walczyłam o szacunek, bo wtedy wydawał się czymś oczywistym.

Ale z biegiem czasu słowa mamy nabrały sensu. Całkiem sporo sensu. Wryły mi się do głowy i w jakimś tam stopniu stały moim mottem.

A teraz, siedząc w samochodzie Astona Richmonda i wiedząc, że dysponuje on zdjęciem, za pomocą którego mógłby spieprzyć sporo spraw, znów musiałam stanąć na wysokości zadania i radzić sobie sama.

Prawdę powiedziawszy, byłam trochę wstrząśnięta, gdy podszedł do mnie w czasie przerwy na korytarzu. Dotychczas tylko mierzyliśmy się wrogimi spojrzeniami z bezpiecznej odległości. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Nigdy.

A gdy zobaczyłam w jego telefonie moje nagie zdjęcie, ogarnęło mnie szczere wzburzenie. Może nawet poczułam się zawstydzona, no bo kto chciałby, żeby taka fotografia wpadła w niepowołane ręce? Albo żeby w ogóle zobaczył ją ktokolwiek, prócz osoby, do której została wysłana?

Pieprzony Ray. I pieprzony Aston.

Ale chyba oszalał, jeśli myślał, że zgodzę się na jego dziwaczną propozycję. Aston, Cassian i Elias byli ostatnimi osobami, z którymi chciałabym utrzymywać jakiekolwiek kontakty. Panoszyli się po Golden Lakes School jak jacyś bogowie i z całą pewnością nie wzbudzali nawet krzty sympatii. A na pewno nie mojej.

Do tej pory raczej nie widziałam w nich realnego zagrożenia, udawało mi się jakoś ignorować ich istnienie i nigdy nie przekonałam się na własnej skórze, jak okrutni potrafią być.

Bo teraz to, jak wielką władzę zyskał nade mną Aston, i to, do czego chciałby ją spożytkować, zaczęło mnie przerażać.

– Nie będę udawać niczyjej dziewczyny – odparłam powoli i spokojnie.

Nieprzyjemne napięcie zawisło w ciasnej przestrzeni między nami. Nie czułam się ani trochę komfortowo w aucie Astona i nie podobało mi się to, że opuściłam trening siatkówki, by z nim porozmawiać. Wbrew temu, co sugerował, naprawdę lubiłam ten sport i choć nie wiązałam z nim przyszłości, to ceniłam sobie czas spędzony na boisku.

Mógł iść do diabła z tymi swoimi założeniami na mój temat.

– Czyżby? – Nieprzerwanie bębnił palcami o kierownicę, czym doprowadzał mnie do szału. Wydawał się taki wyluzowany, gdy we mnie tylko narastała złość.

– Wyraziłam się jasno. Nie muszę się zgadzać na twoje poranione pomysły.

Westchnął, jakby musiał się uporać z niesfornym dzieciakiem. Niesamowicie irytowało mnie jego podejście do ludzi. Poza ogólną pogardą miał w sobie wiele agresji. Ta pojawiała się w jego oczach, ilekroć ktoś działał niezgodnie z jego życzeniem. A tym razem tę złość wycelował w moim kierunku.

– No pewnie, że nie – prychnął. Mroczny ton jego głosu przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Wywiózł mnie pod las i byliśmy tu sami. Nie wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Wdawał się w bójki chyba częściej, niż spał, lecz raczej nie tykał dziewczyn. Nie w ten sposób. Chociaż co ja tam wiem… – Nic nie musisz, jasne, ale wiesz, że tak byłoby rozsądniej.

– Szantażujesz mnie – rzuciłam głupio.

– Szantażuję, hmm?

– Co? Jeśli się nie zgodzę, roześlesz te zdjęcie do innych?

Strzelił we mnie urażonym spojrzeniem, aż zaczęłam wiercić się niespokojnie w miejscu.

Naprawdę zamierzał udawać poszkodowanego?

– Nie. Nie roześlę – odparował przez zaciśnięte zęby.

Zaskoczona uniosłam brwi.

– Nie?

– Nie.

– Więc?

– Ale to nie znaczy, że inni tego nie zrobią.

Teraz czułam się już naprawdę zdezorientowana.

– Możemy sobie pomóc – dodał już nieco łagodniej.

– Nie chcę twojej pomocy. I już na pewno nie zamierzam pomagać tobie.

Cmoknął z przekąsem, jakby bezgłośnie starał się mi przekazać, że podejmuję złą decyzję.

– Mogę zadbać o to, by to zdjęcie zniknęło z telefonu każdego dupka, któremu Ray je wysłał – oznajmił. – W zamian chcę tylko jednego.

Każdego dupka. Czyli tę fotkę posiadało więcej osób.

Wzdrygnęłam się.

Gdyby rozniosło się, że wysłałam Raymondowi swoje nagie zdjęcie, straciłabym wszystko, o co tak długo walczyłam. Pozycję, uznanie, szacunek… Dosłownie wszystko. Nikt nie zważałby na to, że zachowanie Raya było zwyczajnie obrzydliwe. Nie. Cała odpowiedzialność spadłaby na mnie, bo właśnie tak funkcjonował nasz okrutny świat. Aston doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

– No? Czemu tak zamilkłaś? – drwił dalej, aż miałam ochotę zdzielić go po twarzy. Tyle że pewnie by mi oddał, a umięśnione ramiona były wystarczającą zapowiedzią siły, z jaką by to zrobił. – Wiesz, że znajdą się tacy, którzy bez chwili zastanowienia poślą to zdjęcie dalej – naciskał. – Pomyśl tylko: w szkole nie miałabyś życia. Może nawet nie przyjęliby cię na uczelnię. Rodzice? Byliby zawiedzeni taką córką. Wszystko poszłoby się jebać. Koncertowo. Ale jeśli zgodzisz się na moją propozycję…

Zastanawiałam się, czy pobierał lekcje łamania ludzkiej psychiki u Eliasa.

Bowiem działało. Sama wizja tego, jak moje życie legnie w gruzach, była niezwykle bolesna. Nie po to tyle lat budowałam swoją pozycję, by stracić ją przez taką głupotę.

Z całej siły starałam się po sobie nie pokazać, jak bardzo poruszyła mnie ta sytuacja. Złość i żal zbierały się w moim gardle, a oczy zaczęły szczypać od powstrzymywanych łez. Nie byłam pewna, jak długo zdołam jeszcze grać obojętną.

Choć znałam brzydką naturę Raya, to nie spodziewałam się po nim czegoś takiego. Był moment, w którym myślałam, że połączyło nas… coś. Cokolwiek prawdziwego. Nie wiem, po co miałby wywijać mi taki numer. Nigdy nie zrobiłam nic, by mu zaszkodzić. Nie miał za co się mścić.

– Nie musisz ukrywać przede mną swoich emocji – rzucił nagle, przez co włoski na karku stanęły mi dęba. – Fakt, jesteś dość cwana i może inni rzeczywiście nabierają się na ten chłód. Ale nie ja.

– Akurat – burknęłam, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, iż Aston rzeczywiście mnie przejrzał.

– Gdy podszedłem do ciebie na korytarzu, byłaś zdenerwowana. Na parkingu sfrustrowana. Gdy zobaczyłaś zdjęcie, ogarnął cię wstyd. A teraz zaciskasz szczęki i oddychasz coraz płycej, co świadczy o tym, że powstrzymujesz łzy. Jesteś smutna. Może nawet czujesz się winna, bo wysłałaś mu to zdjęcie i teraz musisz zdać się na mnie, na moją pomoc. – Przesunął się na fotelu i pochylił delikatnie w moją stronę. – Ale to akurat głupstwo, bo jedynym dupkiem w tym zamieszaniu jest Ray. No i ja, rzecz jasna. – Zniżył ton.

Zadarłam podbródek i spojrzałam wprost w pochłonięte czernią tęczówek oczy Richmonda. Poczułam się naga. Dosłownie i w przenośni. Odkryta przed jego zdolnością analizowania każdego najdrobniejszego gestu.

Bezbronność chwyciła mnie za serce i dłużej nie miałam siły udawać. Pierwsza łza zakręciła się w kąciku mojego oka, a potem opadła bezwładnie na policzek, zostawiając po sobie brzydką smugę. Aston skrzywił się na ten widok, jakby sprawiał mu fizyczny ból. Uniósł dłoń i zbliżył kciuk do mojej twarzy. Chciałam się odsunąć, zrobić cokolwiek, ale wyraz jego oczu zatrzymał mnie w miejscu. Bardzo delikatnie starł łzę – oznakę skrywanej głęboko słabości – z mojej twarzy.

Zamarłam, przestraszona tym dziwnym zachowaniem z jego strony. Zaraz jednak na jego ustach pojawił się nikczemny uśmieszek i zrozumiałam, że moje upokorzenie zwyczajnie go bawiło. Może nawet sprawiało mu satysfakcję.

– Jesteś popieprzony – wykrztusiłam drżącym głosem.

W odpowiedzi jego uśmiech znacznie się poszerzył.

– Cóż, na to wygląda. – Nieprzejęty wzruszył ramionami. – Więc? Ponegocjujemy?

Stawiał mnie pod ścianą bez możliwości ucieczki. Niby dawał mi jakieś opcje, ale jedna była gorsza od drugiej. Miałam w życiu do czynienia z wieloma draniami, ale Aston właśnie trafił na sam szczyt tej listy, tuż obok Raymonda.

– Co za różnica? Nie ufam ci. Tak, jak mówisz, inni mogą wysłać dalej tę fotkę.

– O to się nie martw.

– Jak mam się niby o to nie martwić? – warknęłam, chwytając go za nadgarstek.

Nie wiem, czemu to zrobiłam. Nie mam zielonego pojęcia, co mną kierowało. Szybko pożałowałam tej decyzji, gdy Richmond zgromił mnie nieprzyjaznym spojrzeniem i wyszarpnął rękę z mojego uścisku.

– Załatwię to, jeśli tylko zgodzisz się udawać moją dziewczynę.

– Ile osób to widziało?

– Ja i jeszcze dwie.

– I sądzisz, że uda ci się ich powstrzymać? – parsknęłam z niedowierzaniem.

– Nie doceniasz moich możliwości? – Pytająco wygiął brew.

Racja, Aston sprawował władzę niemal nad całą szkołą. Może rzeczywiście mógł coś temu zaradzić.

Ale jak niby miałabym mu zaufać?

– W jaki sposób?

Wziął głęboki wdech, jakby szykując się na dłuższą przemowę.

– Ethan White – rzucił. – Jego ojciec pracuje dla mojej rodziny. Wystarczy, że szepnę ojcu słówko, a zostawi ich bez niczego. Ethan nie będzie ryzykował. Za bardzo pokochał jeżdżenie swoim nowiutkim samochodem i imprezy, na których może zostawiać po kilka tysięcy.

Wstrzymałam oddech, gdy dotarło do mnie, że Aston zamierzał ich szantażować.

– Ryan Vale – przedstawił mi kolejne nazwisko. – Mam nagranie, na którym niszczy ściany w szkolnej szatni. Jego rodzice nie mają na tyle władzy, by go z tego wyciągnąć. Nie włożyli prawie nic w Golden Lakes School, więc… Cóż, dyrekcja nie będzie miała obiekcji przed wykreśleniem go z listy uczniów naszej szkoły.

Na jak wiele osób ma jeszcze haka?

– Dlaczego tak ci na tym zależy? – Nagle do głowy napłynęła mi cała masa pytań.

– Mam na pieńku ze swoim ojcem. Ty w oczach moich rodziców uchodzisz za dziewczynę bez skazy. O złotym sercu. – Wyczułam w jego głosie pogardę, jakby te słowa zostawiały mu na języku gorzki posmak. – Odczepiłby się ode mnie, gdybyś stanęła u mojego boku.

– Więc nie możesz po prostu powiedzieć mu, że jestem twoją dziewczyną? Po co ten cały cyrk? Mamy udawać przed całą szkołą?

– Ojciec wie, że jestem przebiegły. Nie uwierzyłby mi, gdybym po prostu mu to obwieścił. – Rzucił na mnie okiem, jakby szukał śladów kolejnych łez. Ale ja nie pozwoliłam sobie na więcej słabości w jego towarzystwie. Nie, gdy zdawało mi się, że się nią żywił. – A plotki szybko się roznoszą. Zwłaszcza w naszych kręgach.

– To szaleństwo – wydukałam.

– To jedyne rozwiązanie zarówno mojego, jak i twojego problemu.

Boże, to naprawdę było pokręcone. Do reszty. Nie mogłam znieść obecności Astona, a miałabym udawać jego partnerkę? Ktokolwiek by się na to nabrał? Niby nie wiedzieli, jak wielką niechęcią do siebie pałamy, ale też nigdy nic nie wskazywało na to, że moglibyśmy zacząć się spotykać. Poza tym dopiero co wróciłam z wakacji z Rayem.

Ray… Musiałam się z nim rozprawić. Koniecznie.

– Posłuchaj. Zadbam o to, żeby to zdjęcie nie wpadło w niepowołane ręce, a twoim zadaniem będzie tylko udawać, że jesteś we mnie zakochana do szaleństwa. Chyba potrafisz to ugrać, co? W końcu w udawaniu jesteś całkiem niezła.

Taa, w udawaniu byłam wręcz doskonała, ale niepokoił mnie fakt, że Aston i tak potrafił mnie przejrzeć. Wyczytywał ze mnie wszystko dokładnie tak, jakby włożył mi swoje ogromne łapy w głąb duszy i szperał w niej bez większego wysiłku.

Ponownie próbowałam sobie wyobrazić, jak miałby wyglądać nasz „związek”. Potrafiłam przywoływać obojętność na twarz, ale miłości nie dało się sfałszować tak łatwo. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek widziałam szczerze zakochanych w sobie ludzi. W naszym świecie trudno było o coś tak wyjątkowego. Opierałam więc swoją wiedzę na obejrzanych filmach, a w nich z kolei wydawało się to wręcz przerysowane.

Jak miałam, do cholery, udawać, że kocham Astona Richmonda, kiedy tak naprawdę pragnęłam trzymać się od niego z daleka?

– Nie wiem, czy dam radę to zrobić – wymamrotałam słabo, osuwając się nieco na fotelu. Chciałam już tylko opuścić ten samochód, znaleźć się poza zasięgiem Astona i ponownie ukryć przed całym światem.

Nagle poczułam dotyk palców na skroni i wzdrygnęłam się na tę niespodziewaną czułość ze strony Richmonda. Z szybko bijącym sercem skierowałam wzrok na chłopaka, a w jego oczach ujrzałam całą gamę sprzecznych ze sobą emocji. Jakby bił się z myślami. Jakby balansował między chęcią skrzywdzenia mnie a uratowania.

Przełknęłam ślinę z trudem. Znów pojawiło się między nami dziwnie mroczne napięcie, a powietrze jakby zgęstniało, stało się duszące. Prowadziliśmy walkę na spojrzenia, a jednak tym razem było w niej coś innego, coś znacznie głębszego. Może nawet pociągającego – w ten zły i nieprawidłowy sposób.

Czy miałam jakiekolwiek inne wyjście, niż zwyczajnie mu się poddać?

Jasne, mogłam zdać się na los i chwycić się nadziei, że Ethan i Ryan zwyczajnie zostawią to dla siebie, ale… ale wiedziałam przecież, że nie powinnam pokładać w nich zaufania.

Dla mnie obdarzenie kogoś zaufaniem było niczym wręczenie tej osobie do rąk noża, którym mogłaby nas łatwo zranić. Jeśli go nie użyje, to znaczy, że jest lojalna i szczera w swoich intencjach. Jeśli zaś nas nim skrzywdzi, nigdy nie była warta naszego czasu.

Nie chciałam dawać Astonowi tego noża. Nie chciałam przekonać się na własnej skórze, do której grupy mu bliżej. Poza tym i bez tej metaforycznej broni wydawał się wystarczająco niebezpieczny.

Jezu.

– Myślisz, że ktokolwiek uwierzy w to, że nagle znalazłeś sobie dziewczynę? – Aston raczej słynął z przelotnych znajomości, najczęściej ściśle związanych z zaspokajaniem swoich fizycznych potrzeb.

– Jesteś jedną z niewielu dziewczyn na tym świecie, które widzą we mnie coś więcej poza ładną buźką i wyrzeźbionym ciałem – mruknął. – Gardzisz mną. Nie szukasz dla mnie usprawiedliwienia. Masz mnie za zło wcielone.

– No właśnie. – Zmarszczyłam brwi.

– No właśnie.

Ach, chyba zaczynałam rozumieć jego sposób rozumowania. Po co miałby się wiązać z jedną ze swoich „fanek”, skoro miał ich na pęczki? Aston nie był typem wygodnej osoby, która unika trudności. On wręcz do nich lgnął, stawiając sobie poprzeczkę coraz wyżej. Zdobycie mnie mogłoby zaliczyć się do jednego z tych wyzwań. I dlatego ludzie mogliby być skłonni uwierzyć w nasz związek.

– Dam ci czas do końca tygodnia. – Odsunął się gwałtownie, pozbawiając mnie ciepła swoich palców. Znów wyjrzał przez szybę. – Zadbam, by twoje zdjęcie nie ujrzało światła dziennego.

– A jeśli się nie zgodzę?

– To nie zapanuję nad Ethanem i Ryanem.

A oni najpewniej je roześlą.

Potrzebowałam sporo czasu, by to wszystko przemyśleć. Nie mogłam podejmować decyzji, gdy byłam tak zdezorientowana i zagubiona. Bycie fałszywą dziewczyną Astona niosło za sobą szereg konsekwencji, a ja musiałam na spokojnie rozważyć każdą z nich.

Miałam sześć pełnych dni, by podjąć decyzję. Wybrać między jednym a drugim złem. Nieważne, co postanowię, moje życie i tak od tej chwili miało wyglądać zupełnie inaczej.

– Uraczyłabym cię całym wianuszkiem obelg, ale chyba zdajesz sobie sprawę z tego, jak zły i popieprzony jesteś, prawda?

Aston odrzucił głowę ze śmiechem. Dźwięk ten zmroził krew w moich żyłach.

– Oczywiście, Laurette. W przeciwieństwie do ciebie ja nie staram się ukryć tego, jak bardzo zepsuty jestem. Polecam takie podejście. Zwodzenie wszystkich wokół musi być szalenie wykańczające, co?

– Robimy to, co musimy – odparłam śmiało.

Nie zamierzałam mu się tłumaczyć z tego, jak postępuję. Nie znał mnie. Nie wiedział, jaka jestem naprawdę, i nigdy miał nie poznać drugiej strony mojego charakteru, bo zwyczajnie nikogo nie wpuszczałam do tej części mojego umysłu. W ten sposób zapewniałam sobie choć ułamek bezpieczeństwa.

– Taa, czaję – sapnął niezainteresowany, jakby i tak nie wierzył, że mogę mieć jakieś inne oblicze.

– Do czasu, aż podejmę decyzję…

– Będę miał wszystko pod kontrolą.

Nienawidziłam na kimś polegać. Boże, tak bardzo tego nienawidziłam.

– Skontaktuję się z tobą do niedzieli – zapewniłam, odpinając pas. Korciło mnie, żeby w jakiś sposób uszkodzić tę jego cenną furę, ale chyba miałam dość wrażeń jak na jeden dzień. Jeśli zgodziłabym się na jego pokręconą wersję propozycji, to miałabym jeszcze wiele okazji do zrobienia mu na złość i właśnie tej myśli się trzymałam.

– Dokąd niby idziesz? – warknął, gdy chwyciłam za klamkę.

Spojrzałam na niego przez ramię.

– Nie mamy już sobie nic więcej do powiedzenia.

– No i?

– No i wracam do siebie.

– Nie chcesz, żebym cię odwiózł? Do domu masz kawał drogi.

– Dzięki za troskę – sarknęłam ironicznie. – Poradzę sobie.

– Dobra, jak sobie życzysz. – Uniósł dłonie w geście obronnym. – Nie każ mi czekać zbyt długo – dodał.

– Mam czas do niedzieli.

– Jasne. – Demoniczny uśmiech zawitał na jego twarzy. – Miłego dnia, Anders.

– Daruj sobie.

Wyskoczyłam z auta i z całej siły, jaką jeszcze w sobie – o dziwo – miałam, trzasnęłam drzwiami. Nie przyniosło mi to oczekiwanej satysfakcji. Spodziewałam się, że Aston zaraz wyjdzie za mną i znów zacznie prawić mi kazania na temat szanowania cudzych rzeczy, ale najwyraźniej postanowił odpuścić. Ryk silnika zagłuszył szalejące mi w głowie myśli, a po chwili Richmond odjechał z piskiem opon, zostawiając mnie samą na totalnym pustkowiu.

Przymknęłam powieki i przez chwilę pozwoliłam sobie na bezczynność. Oddychałam powietrzem niosącym za sobą zapach nadciągającej ulewy i próbowałam jakoś poukładać w głowie wydarzenia tego dnia.

Ray okazał się większym dupkiem, niż zakładałam.

A Aston był po prostu sobą.

Wydałam z siebie wściekły okrzyk i energicznym krokiem ruszyłam wzdłuż żwirowej drogi. Mogłabym zadzwonić po jednego z moich kierowców i wrócić bezpiecznie do domu, ale potrzebowałam spaceru. Długiego, uspokajającego spaceru. Samotności. Chwili wytchnienia. Jedynie we własnym towarzystwie mogłam sobie pozwolić na słabość, a ta tylko czekała, aż ją uwolnię. Nie powstrzymywałam więc łez, zwyczajnie pozwoliłam im znaczyć moją twarz, bo nikt teraz nie mógł mnie już oceniać.

W trakcie ciągnącego się w nieskończoność spaceru wspominałam wszystkie te lata spędzone u boku Raya. Wprost nie mogłam uwierzyć, że zrobił mi coś tak okrutnego. Nie żeby łączyła nas jakaś głęboka więź, ale i tak. Po co to zrobił?

Raya poznałam, gdy miałam piętnaście lat. Przyszedł na jedno z organizowanych w rezydencji moich rodziców przyjęć, a potem okazało się, że nasi staruszkowie się ze sobą zaprzyjaźnili. Mimowolnie zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu, choć znacznie się od siebie różniliśmy i chyba nigdy tak naprawdę nie udało nam się nawiązać jakiejkolwiek nici porozumienia. Ale był obok, poświęcał mi swoją uwagę, a ja jej łaknęłam, bo gdy stałam przed wyborem między ochłapami zainteresowania a kompletną samotnością, pierwsza opcja wciąż wydawała się lepsza.

Podczas moich siedemnastych urodzin ukradliśmy kilka butelek ze spiżarni i zaszyliśmy się w ogrodzie. Piłam, jakby świat miał się zaraz skończyć, choć nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką ilością alkoholu. Dość szybko spowiła nas przyjemna mgła upojenia. Rozmowa się kleiła, a nasze ciała w jakiś sposób znalazły się niebezpiecznie blisko.

Z perspektywy czasu nie potrafię określić, czy jestem dumna z tamtej nocy. Straciłam dziewictwo zupełnie nieoczekiwanie. Bez fajerwerków. Bez ekscytacji. To było jak wymiana doświadczeń czy nawet transakcja biznesowa. Po tym zbliżeniu nasze stosunki wróciły do szarej normy. A przynajmniej na jakiś czas. Potem kilka razy do czegoś między nami doszło, ale na próżno było w tym szukać amorów czy nawet większej sympatii. Wiedziałam, że Ray na boku spotyka się z innymi dziewczynami, ale oficjalnie nie stanowiliśmy pary, więc właściwie miałam to gdzieś. Nie żywiłam wobec niego żadnych głębszych uczuć. Był jak ostoja spokoju w tym całym szaleństwie. Jak jedyny sposób na to, by nie czuć się aż tak samotnie. Tyle mi wystarczało.

Ale Ray miał też swoją paskudną stronę, która nieraz raniła mnie do krwi.

A ja nie potrafiłam tego skończyć.

Aż poprosił mnie o nagą fotkę. Boże, okazałam się taka głupia. Liczyłam, że jeśli ustawię się pod odpowiednim kątem i spełnię jego żądanie, to zaszczyci mnie jakimś komplementem, a właśnie tego pragnęłam – akceptacji.

W odpowiedzi nie otrzymałam jednak nic. Nic. Zero zachwytu czy chociażby podziękowania. Z tym jednak mogłam żyć. Ale nie sądziłam, że postanowi wysłać to do kogoś jeszcze. Co niby chciał przez to osiągnąć?

To naprawdę straszne, że ludzie są gotowi zrobić niemal wszystko dla chwilowego poczucia przynależności – na przykład godzić się na tak okrutne traktowanie. Czasem brzydziłam się własnymi czynami, tą przemawiającą przeze mnie desperacją, która ostatecznie wpakowała mnie w prawdziwe kłopoty. Przez to wszystko teraz miałam stać się kukiełką w bestialskich rękach Richmonda. Z jednego bagna do jeszcze głębszego.

W którymś momencie przestałam płakać, ale za to w gardle zbierał mi się wściekły krzyk. Znalazłam się na ruchliwej ulicy, obok mnie przechodziło sporo spacerowiczów, więc znów musiałam stłumić swoje prawdziwe uczucia, bez względu na to, jak ciężko przychodziło mi to tego dnia.

Gdy na horyzoncie ujrzałam swój dom, dopadła mnie rezygnacja. Najchętniej zaszyłabym się gdzieś, gdzie nikt nie mógłby mnie znaleźć, a tymczasem musiałam wrócić do murów, które tylko popychały mnie w sidła podłego nastroju.

Trzypiętrowy budynek z każdej strony otaczała stalowa brama z całą gamą systemów zabezpieczeń, których mój umysł nie był w stanie ogarnąć. Przed wjazdem stacjonował za to jeden ochroniarz. Nie wiem, czy rzeczywiście istniała potrzeba tak wielkiej ostrożności. Owszem – należeliśmy do elity, nasza rodzina pławiła się w pieniądzach i wpływach, ale raczej nie mieliśmy wrogów. Jedyne, co nam zagrażało, to łakomi bogactwa złodzieje.

I ludzie tacy jak Aston Richmond, dodałam w myślach.

Z westchnieniem minęłam postawnego mężczyznę po czterdziestce. Ochroniarzom nie wolno było ze mną rozmawiać, więc jedynie rzucił na mnie okiem i odbezpieczył bramę, której próg przekroczyłam chwilę później.

Przede mną rozciągał się widok na ogromnych rozmiarów rezydencję. Ściany wykonane z jasnego kamienia i pokryte w kilku miejscach zadbanym bluszczem z pewnością robiły wrażenie na przechodniach, ale mnie dopadały mdłości na sam ich widok. Przystrzyżony jak od linijki trawnik był wynikiem wielogodzinnych prac ogrodników, tak jak i pnące się przy płocie krzewy. Musiałam zadrzeć podbródek, by pochłonąć wzrokiem całość tej zatrważającej budowli.

Ruszyłam wzdłuż wąskiej ścieżki, aż dotarłam na pierwszy z trzech podestów. Wygrzebałam klucz z torebki, przekręciłam go najpierw w jednym, a potem w drugim zamku i w końcu dostałam się do środka. Zimna i bezosobowa przestrzeń sprawiła, że momentalnie obeszły mnie nieprzyjemne dreszcze. Koszmarna atmosfera jakby unosiła się w powietrzu. Gdy tylko postawiłam krok w stronę korytarza, usłyszałam krzyki.

– Kim ona jest, do cholery?!

– Uspokój się, Mauro – odparował mój ojciec. – Jestem zajęty.

– Dokąd znowu się tak stroisz, co? Szykujesz się na spotkanie ze swoją dziwką?!

Wywróciłam oczami, stawiając stopy na pierwszych stopniach szerokich schodów. Wolałam nie wnikać w kolejną awanturę, bo zaraz rodzice wciągnęliby mnie w sidła swojej nienawiści. Kochałam matkę, ale była naprawdę naiwną kobietą bez grosza szacunku do samej siebie. Pozwalała ojcu na każdy głupi wybryk i liczne zdrady, choć mogłaby go po prostu zostawić.

Znajome, co?

– Ciężko haruję na ten dom i wszystkie twoje zachcianki. Chyba należy mi się coś od życia?

– Nie wystarczam ci?! – Jej płaczliwy wrzask wstrząsnął mną do głębi.

Pognałam na piętro w ekspresowym tempie, a następnie wpadłam do swojej sypialni i zatrzasnęłam drzwi. Dysząc ciężko, oparłam się o ich powierzchnię. W głowie wirowało mi od tak wielu uczuć, które zdawały się odzierać moje serce z kolejnych i kolejnych warstw.

Nie mogę się rozpaść, powtarzałam sobie w myślach. Jeśli sama o siebie nie zadbam, nikt za mnie tego nie zrobi.

Zabrakło mi sił w nogach i wkrótce opadłam na podłogę. By jakkolwiek odciągnąć swoje myśli od koszmaru na dole, chwyciłam za telefon. Czekało na mnie kilka nieodebranych połączeń od Sloan, mojej jedynej koleżanki, i wiadomość.

Sloan: Szkoda, że nie było cię na treningu :( Gdzie zniknęłaś?

Gdybyś tylko wiedziała…