Tears of Darkness - Angelika Kołodziej - ebook
NOWOŚĆ

Tears of Darkness ebook

Angelika Kołodziej

4,7

326 osób interesuje się tą książką

Opis

Kontynuacja historii bohaterów powieści Secrets of Darkness.

Aston zostaje oskarżony o pobicie byłego chłopaka Laurette – Raymonda Gibbsa – co skutkuje możliwością odsiadki w więzieniu. Ta sytuacja staje się nieprzyjemna dla obojga też z innego powodu: zaatakowany chłopak zaczyna szantażować dziewczynę. 

Na domiar złego do związku Astona i Laurette wkradają się sekrety i kłamstwa, a te mogą rozdzielić ich na zawsze. 

Oboje pogrążają się każde we własnych problemach. Laurette spada w coraz większą otchłań, w którą wpędzają ją problemy z odżywianiem, a Aston nie ma już tak dobrej reputacji wśród Elity. 

Jeżeli chcą, żeby w końcu sprawy zaczęły przybierać lepszy obrót, muszą połączyć siły. Czy to wystarczy, aby znowu zrozumieli, ile dla siebie znaczą?

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.                                   Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 539

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (52 oceny)
37
12
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AgaKoz2801

Dobrze spędzony czas

Fajne zakończenie historii. Chętnie przeczytam historię innych boharerów tej serii.
00
Daria36Wiki

Dobrze spędzony czas

Pierwsza część była sporo lepszą tą już taką sobie monotonna i trochę nudna ciężko było wytrwać do końca .
00
XxblackrosexX

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie się bawiłam, szybko się czytało tą książkę i bardzo wciąga. 5/5⭐️
00
Abodych

Dobrze spędzony czas

Trochę za bardzo mi się ciągnęła, a końcówka to już w ogóle była zbędna. Ale seria tak czy siak jest bardzo fajna. Już nie mogę doczekać się trzeciego tomu!
00
zn1czz

Nie oderwiesz się od lektury

Kwnxnskwk KOCHAM
00



Copyright © for the text by Angelika Kołodziej

Copyright © for this edition by Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2024

All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone

Redakcja: Alicja Chybińska

Korekta: Joanna Błakita, Natalia Szoppa, Dominika Kalisz

Skład i łamanie: Paulina Romanek

Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek

ISBN 978-83-8362-937-7 Wydawnictwo NieZwykłe ·Oświęcim 2024

Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek

Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania

OSTRZEŻENIE

Drogi Czytelniku,

Tears of Darkness jest drugą częścią serii „Kings of Darkness”, kontynuującą losy Laurette i Astona. Do przeczytania tej książki z pełnym zrozumieniem konieczne jest zapoznanie się z częścią pierwszą – Secrets of Darkness. Historia tej dwójki zamyka się na tym tomie, a następne będą opowiadać o kolejnych Królach Ciemności – Eliasie, a później Cassianie.

Postępowanie bohaterów tej powieści często jest nieodpowiednie i dalekie od jakichkolwiek norm moralnych. Ich zachowanie i sposób myślenia niestanowią wzoru do naśladowania, nie pochwalam ich, a wszystko co tu przeczytacie, to jedynie fikcja literacka.

Tears of Darkness jest przeznaczone dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia i porusza tematy, które dla niektórych mogą się okazać zbyt drażliwe: zaburzenia odżywiania (w tym obsesyjne myśli o kaloriach, prowokowanie wymiotów, odmawianie sobie jedzenia), przemoc psychiczna, przemoc fizyczna, przemoc na tle seksualnym (jedna dość obrazowo opisana scena), nadużywanie substancji psychoaktywnych.

Jeśli nie czujecie się na siłach, by zmierzyć się z takimi tematami, odłóżcie tę książkę i wróćcie do niej innym razem. ZAWSZE w pierwszej kolejności dbajcie o swoje dobre samopoczucie.

WSTĘP

Idziesz ciemną uliczką, a zewsząd otaczają cię tętniące bogactwem posiadłości. Widzisz jasne ściany, spadziste dachy, usłane zielenią ogrody i kamienne fontanny. Dostrzegasz również światło palące się w jednym z okien, a za nim garstkę ludzi.

Myślisz sobie, że pewnie są rodziną. Uśmiechają się do siebie. Gawędzą. Piją coś z kryształowych kieliszków. Wymieniają się uściskami. Ich fryzury wyglądają nienagannie, a ubrania elegancko.

Zastanawiasz się, o czym rozmawiają i jak to byłoby stać się nimi. Ich życie budzi w tobie ciekawość.

Chcesz zajrzeć pod kurtynę, lecz w tym samym momencie ktoś podchodzi do szyby i zasuwa roletę, patrząc przy tym wprost w twoje oczy. Zauważasz tylko malejący powoli uśmiech, zanim on sam ukryje się przed twoim wzrokiem.

Chwilę później światło gaśnie, a przed tobą otwierają się drzwi.

Wejdziesz? Zobaczysz, co kryje się w środku?

Chcesz się przekonać, ile obliczy ma ciemność?

Bo ta historia jest właśnie o tym. I o czymś znacznie więcej.

Tu prawda żyje tylko w ciemności. I umiera wraz ze wschodem słońca.

PROLOG

Człowiek naraża się na łzy, gdy raz pozwoli się oswoić.

Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę

Życie Laurette Anders można podzielić na dwa etapy – oba odegrały ogromną rolę w tym, jaką osobą stała się ostatecznie.

Wychowano ją w luksusie oraz przekonaniu, że jest kimś wyjątkowym i znacznie lepszym od reszty ludzi. Przez pierwsze lata dzieciństwa nie brakowało jej zupełnie niczego. Miała wszystko, o czym marzy niejeden zwykły śmiertelnik. Nigdy nie musiała się martwić o pieniądze, bowiem jej rodzina uchodziła za jedną z najbogatszych w całym kraju. Uczęszczała do najlepszych szkół, zdobywała najwyższe stopnie i miała wokół siebie mnóstwo koleżanek, które na każdym kroku próbowały się do niej upodobnić.

Wraz z upływem lat Laurette zaczynała jednak rozumieć, że bycie częścią londyńskiej elity niesie za sobą również pewne obciążenia.

Śledzono niemal każdy jej ruch. Musiała zważać na słowa wypowiadane publicznie, bo te z niezwykłą łatwością mogły obrócić się przeciwko niej.

Pojęła, że dziewczyny, które miała za swoje przyjaciółki, wcale jej tak naprawdę nie lubią. Pławiły się w możliwości znalezienia się blisko tak popularnej dziewczyny.

Wielki dom i pieniądze nie stanowiły wyznacznika tego, jaką osobą była naprawdę.

Pierwszy etap życia Laurette polegał na funkcjonowaniu w nieświadomości, na tej dziecinnej i jakże naiwnej wierze w to, że pozostanie szczęśliwa już zawsze, bo właśnie to wmawiali jej rodzice. Zakładali jej na nos różowe okulary, a ona musiała się ich w pewnym momencie pozbyć.

Gdy była małą dziewczynką, mama traktowała ją jak księżniczkę. Zabierała ją ze sobą na zakupy, zasypywała prezentami, przytulała i czytała bajki na dobranoc. Nawet wiecznie zapracowany tata gospodarował swoim czasem w taki sposób, by poświęcić jej go choć trochę.

Ale wtedy Laurette nie widziała pewnych niedogodności. Tego, że rodzice pieniędzmi próbowali przykryć bezradność wobec wychowania dziecka. Nie potrafili przekazać jej najważniejszych wartości, nie potrafili z nią rozmawiać. A gdy Laurette dorosła i zaczynała to dostrzegać, odsunęli się od niej.

Drugi etap życia Laurette to samotność. To czas, kiedy pojęła, że nic nie jest tak kolorowe, jak to sobie wyobrażała. Zaczęła rozumieć, w jak okrutnym świecie przyszło jej żyć.

Pieniądze nie są bowiem w stanie zastąpić bliskości drugiego człowieka. A tego brakowało jej najbardziej – kogoś, kto zechce zostać i trwać przy niej bez względu na okoliczności. Kto nie będzie zważał na płynące z tego korzyści.

Boże, tak bardzo tego pragnęła.

Tak bardzo nie chciała być i czuć się samotna.

Wtedy poznała Astona.

Wcześniej sądziła, że chłopak nie ma w sobie nic, co można by polubić czy uznać za wartościowe. Gardziła nim i jego przyjaciółmi. Gardziła tym, co sobą reprezentowali.

Ale nie sądziła, że w pewnym momencie staną się jej tak bliscy. Że będą dla niej niemal jak rodzina.

Szybko uzależniła się od myśli, że ktoś naprawdę dostrzegł w niej wszystko to, co inni woleli ignorować. Chłonęła całą sobą każdą spędzoną z nimi chwilę, jakby ta miała minąć bezpowrotnie oraz szybciej, niżby tego chciała. Serce biło jej mocniej za każdym razem, gdy któryś z nich otwarcie przyznawał, iż Laurette jest częścią ich życia, ich przyjaciółką.

Że jest częścią czegoś. Bo przecież nigdy wcześniej nikt nie traktował jej w ten sposób.

Laurette w tym wszystkim popełniła jeden bardzo znaczący błąd – uwierzyła, że już nigdy nie zostanie sama. Że bez względu na wszystko zawsze będzie miała przy sobie trójkę chłopaków, którzy nieraz udowodnili, jak cenna jest dla nich.

Ale w życiu człowieka nic nie jest stałe. Wszystko może się zmienić w jednej chwili.

W jednej chwili planujesz spotkanie z chłopakiem, dla którego twoje serce zaczyna bić znacznie szybciej, a w następnej policjanci wyprowadzają go ze szkoły z zupełnie nieznanych ci powodów.

W jednej chwili sądzisz, że udało ci się pogodzić z przyjaciółką, a w następnej zauważasz, jak ta trzyma dłoń twojego największego wroga, patrząc przy tym na ciebie z tym triumfalnym błyskiem w oku.

W jednej chwili czujesz się wygrana, a w następnej uświadamiasz sobie, że owe zwycięstwo wymknęło ci się z rąk.

W jednej chwili wszyscy cię uwielbiają, a w następnej już masz przypiętą łatkę zepsutej.

I choć Laurette nieraz poświęcała wiele godzin na planowanie własnej przyszłości, nigdy nie przeszło jej przez myśl, że jedno spotkanie z Astonem Richmondem pociągnie za sobą całą lawinę wydarzeń, a te sprowadzą do jej serca tak wiele mroku.

W końcu ta sama osoba, która potrafi cię naprawić, może równie szybko cię zniszczyć.

A Laurette miała się o tym przekonać na własnej skórze.

Nie zostało jej nic prócz łez wylewanych w ciemności, z dala od ciekawskich gapiów.

Tylko łzy.

Łzy, ciemność i zagubiona w swoim paskudnym świecie Laurette Anders.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

NIE DO KOŃCA

ŚWIĄTECZNA ATMOSFERA

LAURETTE

Babcia jak zwykle nie oszczędzała na świętach. Jej uroczy ogród robił prawdopodobnie za największą atrakcję okolicy, otoczony niezliczoną ilością świecących łańcuszków. Nie miałam wątpliwości co do tego, że za przystrajanie domku zabrała się już jesienią.

Choć zwykle do Bożego Narodzenia podchodziłam raczej neutralnie, to w tym roku nie potrafiłam odpędzić kroczącego za mną niczym drugi cień podłego nastroju.

Bo przecież nic nie wydawało się w porządku.

Moi rodzice kłócili się, odkąd tylko przyjechaliśmy do Lynmouth – wioseczki leżącej nieopodal miasta Lynton – czego zmuszona byłam wysłuchiwać i co babcia ignorowała, jakby uznawała to za niewarte jej uwagi.

Aston trafił do aresztu. Cholera, Aston naprawdętrafił do aresztu, prawdopodobnie pod zarzutem pobicia – to nieoficjalna informacja, więc na dobrą sprawę wciąż nie wiedziałam, co się z nim stanie, co mu grozi i kiedy ponownie go zobaczę.

Ta niewiedza wyniszczała mnie od środka. Nieustannie wyczekiwałam jakichkolwiek wieści. Zasypywałam Cassiana mnóstwem wiadomości, aż w pewnym momencie zaczął je zbywać, obiecując mi tylko, że da znać, gdy dowie się czegoś więcej.

Po tym, jak policjanci wyprowadzili Astona z balu, ten zakończył się przedwcześnie, a wszystkich uczniów odesłano do domów. Mama, usłyszawszy rozniesione w zaledwie godzinę po całym Londynie plotki, stwierdziła, że wyjedziemy do babci szybciej, niż planowaliśmy. W rezultacie nie zdążyłam się nawet przebrać, a do samochodu wepchnęli mnie w sukni balowej. W całym tym chaosie zdołałam zapakować tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy, choć i to okazało się trudne, bo ręce bez końca trzęsły mi się z nerwów.

Wszystko jest nie tak.

Znajdowałam się gdzieś na granicy załamania nerwowego. Prawie nie spałam, bowiem leżąc nocą w pokoju gościnnym, mogłam jedynie odtwarzać w zapętleniu przebieg wydarzeń tego feralnego balu.

Bez przerwy do głowy napływało mi wyobrażenie Astona, który siedzi w celi kompletnie samotny, przestraszony i zdezorientowany. Ta wizja łamała mi serce do tego stopnia, że w ciągu ostatniej doby wymiotowałam częściej niż przez całe swoje życie.

Zalewałam się łzami w obawie, że nasze kiedyś zamieni się w nigdy. A ta opcja wydawała się więcej niż prawdopodobna. I łamała mnie doszczętnie.

W ten sposób w tak krótkim czasie stałam się jedynie zlepkiem nieskończonej ilości kofeiny, nerwów i smutku – widziałam go dokładnie w swoich oczach, ilekroć zerkałam w lustro.

A wisienką na torcie w tym całym zamieszaniu była moja matka szczycąca się przy każdej możliwej okazji swoim „A nie mówiłam?”. Twierdziła, że Aston jest zwykłym kryminalistą, z którym nigdy nie powinnam była wchodzić w żadną interakcję.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam wmówić wszystkim wokół, że ten chłopak jest niewinny, wykorzystując do tego ostatki własnych sił. Tak bardzo się starałam.

I nikt mi nie wierzył.

Już nie.

Wszystkie te dręczące myśli nie dawały mi spokoju. Gdzieś po drodze przestałam poznawać samą siebie. Kiedyś ukrywanie uczuć przychodziło mi naturalnie, a teraz… Teraz traciłam kontrolę. Nad wszystkim.

Może przez to całe gadanie Astona i fakt, że tak wiele czasu spędzałam w jego obecności, nie musząc grać kogoś innego, oduczyłam się tego cennego nawyku. A teraz musiałam za to cierpieć. O ile mojej mamy nie interesował mój kiepski stan, to mój telefon wibrował nieustannie, informując o nadchodzących wiadomościach od wielu, naprawdę wielu, osób.

Niektórzy chcieli sprawdzić, jak się czuję. Na tego typu pytania zazwyczaj odpisywałam krótkim: „dobrze”, licząc, że to załatwi sprawę. Kilka osób drążyło temat – pewnie byli spragnieni plotek – ale znaczna większość, ku mojej uldze, odpuszczała.

Inni zarzucali mi oszustwo, najwyraźniej domyślając się, że całe to „zerwanie” to tylko teatrzyk. No cóż, mieli rację.

Istniała jeszcze jedna grupa osób. Ta, która zarzucała mi obronę przestępcy – nikt nie wiedział jeszcze, za co Aston został zatrzymany, ale to nie powstrzymało ich przed wygłaszaniem osądów.

Tak oto w niecałą dobę moja reputacja legła w gruzach, jakbym wcale nie budowała jej przez całe życie.

I wciąż nie wiedziałam, jak mam się z tym czuć.

Z jednej strony obchodziło mnie tylko dobro Astona. Nie odwróciłabym się przecież od niego w takiej sytuacji, nie zostawiłabym go samego. Może kilka miesięcy temu rzeczywiście bym tak postąpiła, ale teraz za bardzo zależało mi na tym chłopaku. Zbyt wiele nas połączyło.

Z drugiej strony nie potrafiłam sobie poradzić z wizją powrotu do szkoły po przerwie świątecznej, bo wtedy skupi się na mnie uwaga większa niż dotychczas.

Myśli kotłowały mi się w głowie. Miałam wrażenie, że ta puchnie i puchnie od natłoku zmartwień, nie dając mi spać ani normalnie funkcjonować. Zapijałam jedną kawę drugą, a potem leżałam w łóżku przez długie godziny, zastanawiając się, co począć.

Czasem dochodziłam do wniosku, że okrągłe trzy lata żyłam w jakimś zaślepieniu. Ray nigdy nie był moim przyjacielem. Ani Sloan. Najwidoczniej spiskowali ze sobą od dłuższego czasu, a ja pozostawałam zbyt zapatrzona w siebie i Astona, by dostrzec, że knują coś za moimi plecami.

Niemal cały dzień spędziłam zamknięta w sypialni. Zgasiłam światło, ukryłam się pod kołdrą i leżałam tak przez długie godziny, wsłuchując się w dołujące nuty melodii płynącej ze słuchawek. Świadomie pogłębiałam własny smutek i do szału doprowadzało mnie to, gdy ktokolwiek próbował wyrwać mnie z tego stanu. A tak się składa, że mama zrobiła to z najwyższą przyjemnością.

Późnym wieczorem wparowała do mojej sypialni i głośno oznajmiła, że powinnam zacząć się szykować na kolację z gośćmi – dobrymi przyjaciółmi babci mającymi syna starszego ode mnie zaledwie o rok. Podobno uczył się w Oxfordzie. Nie trzeba być geniuszem, by domyślić się, że to jedna wielka bujda i schadzka mająca na celu zeswatanie nas ze sobą.

Rzecz jasna nie miałam najmniejszej ochoty na spędzanie czasu z kimkolwiek, kto nie był Astonem.

Potrzebowałam go.

Tak bardzo potrzebowałam mojego Astona.

Tego, by mnie przytulił i tym pewnym siebie głosem wyszeptał, że wszystko będzie dobrze. Bo jedyną osobą, która mogłaby mnie uspokoić, pozostawał właśnie on. Nikt inny. Aston miał w sobie jakiś dar do usypiania wszelkich moich obaw.

Jęknęłam sfrustrowana, gdy matka po raz kolejny zapukała do moich drzwi, wołając na kolację. Gdzieś z oddali słyszałam szmery rozmów i obce głosy. W takim razie goście musieli już przyjść. Wiedziałam, że jeśli nie pojawię się w jadalni za – co najwyżej – parę minut, to później rodzice urządzą mi kilkugodzinną tyradę o dobrych manierach.

Z tą świadomością niechętnie zsunęłam się z łóżka, czując przy tym, jak spięty jest każdy mięsień w moim ciele. Zapaliłam światło, stanęłam przed lustrem i skrzywiłam się z niesmakiem na widok cieni pod oczami. Mówiły same za siebie. Wyglądałam koszmarnie i tak też się czułam.

Pospiesznie przykryłam wszystkie niedoskonałości podkładem, następnie poprawiłam materiał białej sukienki i opuściłam sypialnię z potwornym, niemal rozsadzającym mi czaszkę bólem głowy.

Już mknąc podłużnym korytarzem, zdołałam usłyszeć perlisty i odrzucająco sztuczny śmiech matki, który obrzydził mnie do tego stopnia, że zmuszona byłam stanąć na moment w miejscu i raz jeszcze się zastanowić, czy nie lepiej uciec przez okno. Chyba nawet noc spędzona na grudniowym mrozie okazałaby się przyjemniejsza od kolejnej kolacji z moimi rodzicami.

Już miałam ruszyć przed siebie z zaciśniętymi z nerwów pięściami, gdy na dźwięk kolejnego obcego mi głosu zamarłam. Chyba należał do syna przyjaciół babci. Był głęboki, a jednocześnie zabarwiony jakąś chłopięcą nutką.

Boże, błagam, oby ten chłopak okazał się normalny.

Przywołałam na twarz jeden ze swoich wyuczonych, szerokich i promiennych uśmiechów, a potem wyszłam zza rogu, by stanąć pod ostrzałem kilku par ciekawskich oczu.

Przywitałam się uprzejmie z naszymi gośćmi, którymi okazali się starsza kobieta z mężem oraz ich syn – niezbyt wysoki blondyn o jasnych oczach ubrany w beżowy sweterek, z wystającym spod niego kołnierzykiem białej koszuli. Nieznajomy uśmiechnął się do mnie życzliwie, ale odniosłam wrażenie, że jego oczy śmieją się z pewnym politowaniem, jakby też zdążył się już domyślić, po co nas tu zaproszono. Trochę mi ulżyło, bo nie okazał się ani natarczywy, ani w żaden sposób mną zainteresowany.

Całe szczęście znajomi babci też byli znośni. Co prawda mama chłopaka, którego imię wciąż mi umykało, gadała trochę zbyt dużo i zbyt entuzjastycznie jak na mój gust, ale to pierwsza od dawna kolacja wolna od kłótni rodziców. Miło było posłuchać czegoś innego od krzyków choćby przez kilka godzin.

Siedziałam obok babci i grzebałam widelcem w porcji indyka, nie potrafiąc przełknąć nawet kęsa przez ściśnięte z nerwów gardło. Co jakiś czas rzucałam okiem na blondyna, ale on spojrzenie miał utkwione w telefonie schowanym pod śnieżnobiałym obrusem.

W momencie kiedy moja matka wpadła na niesamowicie kiepski pomysł, by wkręcić mnie w nudną do szaleństwa rozmowę, uznałam, że trzeba się ewakuować. Przeprosiłam i wstałam od stołu pod pretekstem udania się do łazienki, lecz do niej, rzecz jasna, nie dotarłam. Zamiast tego skręciłam do drzwi wyjściowych i wymknęłam się na zewnątrz, by przez chwilę posiedzieć w samotności na tarasie.

Wyjęłam puchaty koc z wiklinowego koszyka i owinąwszy się nim, przysiadłam na schodkach. Wzrok wlepiłam w oświetloną przez światło księżyca łąkę i zalegający między źdźbłami trawy śnieg.

Nie potrafiłam jednak pozostać spokojna. Wierciłam się w miejscu, a serce biło mi nieznośnie szybko, aż odniosłam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie myśląc zbyt wiele, chwyciłam telefon i ponownie wybrałam numer Cassiana, choć on pewnie miał mnie już dość.

Gdy tylko odebrał i po drugiej stronie usłyszałam jakieś szmery, rzuciłam do słuchawki:

– Wiadomo coś?

Westchnął. Ostatnio robił to często, zbyt często. Wzdychał i wzdychał, a ja odchodziłam od zmysłów, uwięziona w małej miejscowości oddalonej o ponad trzysta kilometrów od Londynu.

– Laurette, mówiłem ci już. Wypuszczą go dopiero w nocy, po upływie pełnej doby.

– A potem? Co stanie się z nim potem?

Zdecydowanie brzmiałam jak jakaś desperatka. I wcale mnie to nie obchodziło.

– Nie wiem, chyba rzeczywiście chodzi o pobicie, ale na ten moment raczej nie mają żadnych dowodów. Przynajmniej tyle udało mi się na razie dowiedzieć.

– Ale to…

– Laurette – uciął ostrzegawczo, a ja dopiero po chwili pojęłam aluzję.

Ktoś mógł nas przecież podsłuchiwać. Szansa była mała, ale istniała, a w takiej sytuacji lepiej zachować ostrożność.

Cholera, nawet nie mogliśmy swobodnie porozmawiać. Nie mogłam się doczekać powrotu do Londynu, ale nie zapowiadało się na to, że rodzice szybko zechcą stąd wyjechać.

– A co u was? – zapytałam więc, nie chcąc kończyć tej rozmowy.

– Dobrze – odparł krótko.

– A Elias? – drążyłam.

– Jak to Elias. Siedzi, pije i zadręcza się od rana do nocy.

Ścisnęło mnie w piersi na myśl o pogrążonym w obawach o najlepszego przyjaciela Eliasie. Nie znałam tej jego wersji, dlatego sama wizja, że ktoś jego pokroju mógłby się czymkolwiek smucić, niesamowicie mnie dołowała.

To wszystko było zbyt zagmatwane. Cassian i Elias również mieli wiele na sumieniu, mogli zostać zatrzymani w dosłownie każdej chwili.

Nie, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Gdyby mi ich zabrali… Gdyby zabrali mi całą trójkę…

Zamrugałam kilkukrotnie, by przepędzić niechciane łzy.

– Opiekujesz się nim, prawda? – Mój głos nagle stał się paskudnie piskliwy.

– Zawsze się nim opiekuję, Laurette. – Znów westchnął.

Szlag. Miałam ochotę na niego nakrzyczeć. Albo błagać, by mi obiecał, że wszystko będzie dobrze.

– To dobrze… dobrze… – mamrotałam bez składu i ładu, kompletnie zagubiona i bezradna w obecnej sytuacji.

– A kto opiekuje się tobą? – zapytał, czym wbił mnie w chwilowe zaskoczenie.

Cassian nigdy wcześniej otwarcie nie interesował się tym, jak ja się czuję.

– Ja… Hmm… Jestem zmartwiona. To wszystko. – Spojrzałam przez ramię na drzwi wyjściowe, by się upewnić, że nikt tam nie stoi i nie podsłuchuje mojej rozmowy z Delmontem. – Szczerze mówiąc, zastanawiam się nad ucieczką – dodałam troszkę ciszej.

– To przestań się zastanawiać i nie sprawiaj nikomu problemów – odparł chłodnym tonem.

– Jak mam siedzieć spokojnie w Lynmouth? – warknęłam.

– Ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Okaż cierpliwość. Wkrótce wrócicie.

– Czyli mi nie pomożesz – mruknęłam zniechęcona.

Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Cassian nigdy nie zrobiłby czegoś tak pochopnego i ryzykownego. On, chyba jako jedyny z całej naszej czwórki, potrafił zachować zimną krew nawet w całym tym chaosie.

– Mamy tu wystarczająco duże zamieszanie. Nie potrzeba nam więcej problemów.

– Jasne, rozumiem – wydukałam. – Przekażesz Astonowi, żeby się do mnie odezwał, gdy tylko wyjdzie?

– Myślę, że nie muszę mu tego przekazywać. Pewnie pierwsze, co zrobi, to chwyci za telefon i do ciebie zadzwoni.

Choć cała ta sytuacja w żadnym stopniu nie należała do przyjemnych, zrobiło mi się ciepło na myśl, że dla Astona jestem kimś aż tak ważnym.

Już miałam coś odpowiedzieć, gdy zza pleców dobiegło mnie skrzypienie drzwi. Pospiesznie zerknęłam w tamtą stronę, a na widok blondwłosego chłopaka poczułam ukłucie irytacji. Zakończyłam połączenie z Cassianem i wlepiłam pytający wzrok w mojego niespodziewanego towarzysza.

– Wysłali mnie na poszukiwania – oznajmił, wzruszając niedbale ramionami. Następnie zszedł po schodkach na zasypany śniegiem trawnik i sięgnął do kieszeni jasnych spodni po… paczkę papierosów.

Trochę mnie tym zaskoczył. Sprawiał wrażenie dzieciaka z dobrego domu, stroniącego od kłopotów i używek.

Boże, znów wyciągałam pochopne wnioski. Paskudny nawyk.

– I jak wpadłeś na to, że jestem na zewnątrz? – zagaiłam, owijając się szczelniej kocem.

– Nie wpadłem. Po prostu skorzystałem z okazji, żeby zapalić.

Zdziwiona rozchyliłam usta.

– Wnioskuję, że ty też nie bawisz się najlepiej – rzucił, po czym odpalił fajkę i wydmuchał przed siebie obłok dymu.

Cholera, nawet sam zapach tytoniu sprawiał, że wracałam myślami do Astona.

– A dziwisz mi się?

– Ani trochę – przyznał z prychnięciem. – Też nie chciałem tu przychodzić, ale moja mama jest chyba najbardziej upartą osobą, jaką znam.

– Chcą nas ze sobą zeswatać – stwierdziłam od niechcenia.

– Taaa, zdaję sobie z tego sprawę. Tak jakbym wcale nie miał dziewczyny od trzech pieprzonych lat.

– I twoi rodzice o niej wiedzą? – Zmarszczyłam brwi.

– Mhm.

– Więc co to za szopka?

– Nie lubią jej.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem.

– To wiele wyjaśnia.

Na chwilę pogrążyliśmy się w przyjemnej ciszy, w trakcie której wzniosłam oczy ku niebu, by obserwować rozłożenie gwiazd na bezchmurnym firmamencie. Było mi zimno, bo nawet puchaty koc nie zdołał uchronić mnie przed grudniowym mrozem, ale na samą myśl o powrocie na tę śmieszną kolację robiło mi się słabo.

– Sorki, że nie zapytałem… Chcesz? – Chłopak wystawił w moją stronę paczkę fajek, na co zmarszczyłam nos.

– Nie palę.

– Spoko. – Zawiesił na mnie uważne spojrzenie, po czym dodał: – Twoja mama mówiła, że jakiś chłopak z twojej szkoły poszedł siedzieć.

Spięłam się natychmiast, a serce zabiło mi znacznie szybciej z oburzenia.

„Chłopak, który poszedł siedzieć”. Więc takie miano miał mieć teraz Aston?

– Nie jakiś tam chłopak, tylko mój chłopak – zaznaczyłam szorstko. – I wcale nie poszedł siedzieć.

Zaskoczenie rzuciło się cieniem na jego twarz.

– Luz, ja nie oceniam. Tak tylko chciałem rozpocząć jakąś rozmowę – wytłumaczył. – Więc też jesteś w związku.

– I jak widać, rodzice też nie akceptują mojego partnera – wymamrotałam.

A jeszcze do niedawna ojciec był przecież gotów bronić Astona za wszelką cenę…

– Spokojnie, kiedy tylko się wyprowadzisz, ich zdanie przestanie mieć dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.

– Już nie ma.

– Można i tak. – Parsknął śmiechem. – Wydają się dziwni. Twoi rodzice.

– Bo są dziwni. Ciągle się kłócą – odparłam, nie kryjąc rozgoryczenia. – Teraz zgrywają szczęśliwych, ale nawet ślepy ogarnąłby, że to bujda.

– No, nie wygląda to najlepiej. – Dokończył fajkę, a potem ruszył do wejścia. – Idziesz?

– Posiedzę tu jeszcze chwilę. Jeśli znów zaczną mnie szukać, to ich czymś zajmij, dobra?

– Dobra, jasne.

Odetchnęłam z ulgą, gdy ponownie zostałam zupełnie sama na dworze. Przymknęłam na chwilę powieki, w myślach modląc się jedynie o to, by wkrótce wszystko się ułożyło.

Jeśli sama o siebie nie zadbam, to nikt za mnie tego nie zrobi…

Wróciłam do jadalni kilkanaście minut później, a po następnych dwóch godzinach wreszcie pożegnaliśmy naszych gości. Matka uparła się, aby Charles – w końcu zapamiętałam jego imię – podał mi swój numer telefonu. Zapisałam go sobie w kontaktach, ku jej uciesze, ale i tak nie zamierzałam skorzystać, z czego i ja, i on zdawaliśmy sobie sprawę.

U babci nie było służby. Ona również wychowała się w bogactwie i przez większość swojego życia mieszkała w domu przypominającym pałac, gdzie miała zapewnioną całodobową obsługę, ale na stare lata chciała zaznać odrobiny niezależności. Mawiała, że to daje jej poczucie, jakby była młodsza niż jest w rzeczywistości. Gdy więc zostaliśmy już sami, zabraliśmy się do sprzątania. Ojciec od razu wymknął się na taras, zapewne chcąc odetchnąć po tej kilkugodzinnej szopce, kiedy musiał udawać szczęśliwego męża i ojca, mama z babcią pognały do kuchni, a ja zostałam w jadalni, by zebrać wszystkie talerze. Wydało mi się to co najmniej dziwne, bo prócz momentów spędzonych w domku babci, nigdy nie musiałam sprzątać po posiłkach. U nas zajmowała się tym służba i choć miałam jakąś dziwną obsesję na punkcie utrzymywania porządku, to mycie naczyń nie należało do mojej codzienności.

Chcąc jednak jak najszybciej skończyć robotę i ulotnić się do sypialni, by móc spędzić kolejną bezsenną noc na wpatrywaniu się bez celu w sufit, posegregowałam wszystkie talerze i półmiski. Wtedy ruszyłam do kuchni, ale przystanęłam w progu, gdy dobiegły mnie odgłosy rozmowy między mamą a babcią.

– Od kiedy tak dużo jesz, Mauro? – zapytała.

Jej ton zdawał się uprzejmy, choć te słowa w żadnym stopniu nie należały do przyjemnych.

– Są święta, mamo. – Westchnęła w odpowiedzi, a zaraz potem w kuchni rozbrzmiał szum wody.

– A mnie się wydaje, że przytyłaś. – Cmoknęła z przekąsem.

Coś zakłuło mnie w piersi. Coś nieznośnego.

– Nie przytyłam – spierała się. – To ta sukienka. Pogrubia mnie.

– Kontrolujesz swoją wagę?

Co?

– Kontroluję – warknęła głosem pełnym bezsilności, jakby dusiła się łzami.

Może gdybym była kimś bardziej okrutnym, ucieszyłabym się z tego, że ktoś odpłaca się mojej mamie tym samym, co robiła mnie. Ale wychodziło na to, że te wszystkie rzucane w moją stronę docinki nie wzięły się znikąd.

Nie wiem, dlaczego kobiety w mojej rodzinie miały tak wielką obsesję na punkcie kalorii, wagi oraz wyglądu. Najbardziej zastanawiało mnie jednak to, że matka wiedziała, jak bardzo krzywdzące są podobne przytyki, a i tak mnie nimi dręczyła.

Nie znała innego życia? Innego sposobu? Tak została wychowana?

Odchrząknęłam na tyle głośno, by zakomunikować swoje nadejście, po czym wyszłam zza rogu, uśmiechając się niewinnie. Przeskakiwałam uważnym spojrzeniem po twarzy mojej matki. Miałam wrażenie, że w jej oczach pobłyskiwały łzy.

Próbowałam zignorować uporczywy ból w klatce piersiowej i jak gdyby nigdy nic odłożyłam naczynia na blat przy zlewie, po czym zapytałam pogodnie:

– Pomóc wam w czymś jeszcze?

– Nie, kochanie. Dziękuję. – Babcia potarła moje ramię i wzięła się do pracy.

Wychodząc z kuchni, czułam na sobie baczny wzrok mamy, jakby próbowała się upewnić, że nie słyszałam ich wcześniejszej rozmowy. Nie dałam po sobie niczego poznać. Nie wiedziałam, jak powinnam się zachować, więc zrobiłam to, co wychodziło mi najlepiej – ukryłam się w sypialni. Z dala od podejrzliwych spojrzeń, krzywdzących słów i tej dziwnej atmosfery.

Około pierwszej w nocy wibracje telefonu wybudziły mnie z bardzo płytkiego snu.

Jak oparzona zerwałam się do siadu i chwyciłam urządzenie z nadzieją, że Aston w końcu wyszedł i próbował się ze mną skontaktować.

Tyle że czekała na mnie jedynie krótka wiadomość od Cassiana, w której informował mnie, że wypuścili Astona do domu.

Raz jeszcze sprawdziłam listę wiadomości i połączeń, a jednak poza tym jednym SMS-em nie znalazłam nic nowego.

Laurette:

Kiedy dokładnie wyszedł?

Cassian:

Godzinę temu. Nie odzywał się do ciebie?

Laurette:

Nie. A do was?

Cassian:

Tak. Daj mu czas, może zaraz zadzwoni.

Naprawdę starałam się zignorować ukłucie rozczarowania. Przez kilka następnych minut wpatrywałam się w ekran telefonu i stale musiałam sobie przypominać, że chłopak jest pewnie zmęczony i zrezygnowany po całej dobie spędzonej w celi, co było jedynym możliwym powodem, dla którego jeszcze się do mnie nie odezwał.

Ale gdy minęło trzydzieści minut, nie mogłam dłużej czekać.

Musiałam usłyszeć jego głos. Chociażby na chwilę.

Wybrałam jego numer i czekałam.

Czekałam również za drugim razem.

I za trzecim.

I czwartym, i każdym kolejnym, choć za żadnym nie odebrał.

Laurette:

Hej, możesz do mnie oddzwonić? Martwię się.

Albo przynajmniej odpisz.

Cholera jasna.

W ogóle nie interesowało mnie to, że wychodzę na namolną. Przecież zgodnie z tym, co mówił Cassian, Aston sam powinien zainicjować ze mną jakiś kontakt.

Laurette:

Aston???

Odpowiedź nie nadeszła. Nie nadeszła, co z każdą upływającą minutą łamało mi serce na coraz drobniejsze kawałki.

A gdy zaczynałam już wątpić, że on kiedykolwiek mi odpisze, telefon zawibrował ponownie. Zegar wskazywał już piątą rano, byłam wykończona po nieprzespanej nocy, a jednak ostatkiem sił udało mi się odczytać nową wiadomość. Ta zaś sprawiła, że gdzieś na dnie mojego żołądka rozgościł się niepokój.

Aston:

jest ok

ROZDZIAŁ DRUGI

ŚWIAT PEŁEN NIESPRAWIEDLIWOŚCI

ASTON

Minione dwadzieścia cztery godziny wydawały się jedynie rozmytą plamą.

Pamiętałem tylko chłód miejsca, w którym mnie zamknięto. Wszechobecną szarość. Natłok pytań i myśli krążących mi po głowie. Czas upływający wolniej niż zazwyczaj, jakby ktoś trzymał wskazówki zegara w żelaznym uścisku. Stukanie ciężkich buciorów o podłogę. Donośne głosy funkcjonariuszy. Spojrzenia pełne pogardy i oskarżeń.

Strach. Tak, on również. Towarzyszył mi od chwili, kiedy ujrzałem policjantów wkraczających na bal. Na sumieniu miałem naprawdę sporo brudów, więc umysł pękał mi w szwach od domysłów.

Pojawiła się też gorycz. Właściwie została ze mną aż do teraz.

Od ponad doby nie odwiedziłem Violet, a przecież tylko przy mnie się nie denerwowała. Musiała być przerażona moim nagłym zniknięciem. Serce krajało mi się na samą myśl, przez co teraz przechodziła.

Jeśli wcześniej pokładałem jakąkolwiek wiarę w to, że ten świat ma w sobie cokolwiek dobrego, to właśnie ją straciłem. Gniew do miejsca, gdzie przyszło mi żyć, nigdy mnie nie opuszczał, a teraz zdawał się podwoić, stał się znacznie silniejszy.

Nie mogłem znieść tej niesprawiedliwości. W wieku siedemnastu lat sam musiałem się zająć człowiekiem odpowiedzialnym za krzywdę najbliższej mi osoby, bo przecież wiedziałem, że nikt nie zrobi tego za mnie.

System leżał i, kurwa, kwiczał. Gwałciciele chodzili bezkarnie po ulicach, a ich ofiary musiały się mierzyć z traumą do końca swoich dni. A gdy chciałem wyrównać rachunki i zająć się kolejnym zwyrodnialcem, zamknięto mnie w celi, bo go pobiłem.

Pobiłem, kurwa.

Czym jest kilka złamanych kości przy tym, co zrobił mojej siostrze? Bo to, że brał czynny udział w jej krzywdzie, teraz stanowiło już dla mnie oczywistość. Nie uwziąłby się na mnie, gdyby nie miał nic na sumieniu. Niewątpliwie chciał chronić własny tyłek. Nie mogłem tego znieść.

Wszystko poszło nie tak.

Dwadzieścia cztery godziny.

Miałem naprawdę wielu wrogów, ale największym okazał się mój własny umysł – zwłaszcza to, co wyrabiał, gdy się nudziłem. A tak się składa, że siedząc bezczynnie w celi, nie miałem do roboty nic lepszego od zadręczania się nieskończoną spiralą przeróżnych myśli.

Odnosiłem nieodparte wrażenie, że zawiodłem wszystkich. Violet, którą nagle musiałem opuścić. Laurette, bo nie mogłem spełnić złożonej jej obietnicy. Ojca mającego mnie teraz nie spuszczać pewnie z oka. Chłopaków, bo zamartwiali się na śmierć.

Wszystkich. Włącznie z samym sobą.

Serce bolało niemiłosiernie. Obrosło cierpieniem. Po powrocie do domu jak szalony unikałem luster. Nie potrafiłem spojrzeć sobie w oczy. Bałem się, co w nich zobaczę.

Poniosłem najgorszą z możliwych porażek.

Przez pełną dobę analizowałem nie tylko obecną sytuację, ale także wydarzenia sprzed roku. To, że nie ochroniłem swojej ukochanej siostrzyczki, choć całe życie robiłem wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo.

Nie.

Ochroniłem.

Jej.

Ani wtedy, ani teraz. Nie udało mi się wyrównać rachunków i coś podpowiadało mi, że to dopiero początek walki. A ja przegrałem ją na samym wstępie.

Nie wiem już sam, kogo nienawidziłem bardziej – Raya, pierdolonego Daniela, systemu, świata czy może, kurwa, siebie.

W ogóle nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, co właściwie czuję. To tak, jakbym stracił zdolność analizowania własnych emocji, choć przecież niegdyś byłem w tym mistrzem.

Ogarnęła mnie po prostu… pustka.

Jakaś bezkresna pustka, która wyryła mi głęboką dziurę w klatce piersiowej.

Byłem zwyczajnie bezradny.

Nie miałem już kontroli.

Nie miałem już niczego.

Nie pamiętałem rozmowy z ojcem po tym, gdy odebrał mnie z komisariatu. Coś do mnie mówił, jego głos brzmiał spokojnie i wyważenie, ale nie zarejestrowałem ani jednego słowa. Nie pamiętałem drogi powrotnej do rezydencji. W głowie słyszałem jedynie szum, a obraz przed oczami wirował, wydawał się niezwykle niewyraźny. Nie wiedziałem nawet, czy udało mi się zasnąć choćby na sekundę w trakcie ostatnich kilkudziesięciu godzin. Nie pamiętałem już, kiedy ostatnio jadłem, piłem lub się odezwałem.

Tak samo nie miałem zielonego pojęcia, w jaki sposób dotarłem do domu dzielonego z chłopakami, ani którą mieliśmy godzinę i dzień tygodnia. Stałem się obojętny na wszelkie bodźce.

Czy tak właśnie czuła się Violet przez cały ten czas?

Gdzieś za mną rozbrzmiały ciężkie kroki. Ledwo je zarejestrowałem, a już na pewno miałem to głęboko gdzieś, dopóki nie poczułem uścisku na ramieniu i pytania zadanego przemęczonym tonem.

– Jak się czujesz? – Elias chyba jeszcze nigdy nie brzmiał tak poważnie i ponuro.

Zdołałem wzruszyć ramieniem. Gardło miałem jednak wyschnięte na wiór i zabrakło mi pewności, czy zdołałbym wydusić z siebie choćby słowo.

– Musimy to omówić – rozległ się kolejny głos, należący prawdopodobnie do Cassiana.

A gdzie jest Laurette? Gdzie jest moja Laurette?, zastanawiałem się w myślach.

– Aston. – Ostry niczym brzytwa ton Delmonta przeciął powietrze. – Rozmawiałeś z moim ojcem – stwierdził. – Ale i my musimy wszystko przegadać.

Rozmawiałem. Dobre sobie. On mówił, a ja słuchałem, i szczerze? Niewiele z tej „rozmowy” pamiętam.

Jezu, muszę coś powiedzieć, bo się nie odpierdolą.

Odchrząknąłem. Raz, a potem drugi.

– Czuję się dobrze – wymamrotałem, a z moich ust wydobył się skrzek.

Kiedy ostatnio cokolwiek piłem?

– Nie czujesz się dobrze, przecież, kurwa, widzę – zaoponował z wyrzutem Elias.

Zaciskałem dłonie w pięści, obserwując, jak bieleją mi knykcie. Nie minęła minuta, a Cassian podstawił mi szklankę wody pod nos. Mogłem być uparty jak cholera, ale miałem też resztki rozsądku, więc przyjąłem szkło i opróżniłem jego zawartość w trzech łapczywych łykach.

Od razu lepiej.

– Nie mają na ciebie dowodów. Jeszcze. – Przyjaciel zasiadając na krzesełku obok, przejął inicjatywę w tej rozmowie. – Ray może i złożył na ciebie donos, ale niczego im nie dostarczy.

– Ale to nie znaczy, że nic nie ma – spostrzegł Elias, a ja przysłuchiwałem się im, próbując jednocześnie wykrzesać z siebie choć trochę zainteresowania. – Może dostarczyć dowody w każdej chwili.

– Do tej pory tego nie zrobił.

– I to jest właśnie podejrzane – podsumował Brindley. – Myślisz, że to dopiero początek? Że zamierza nas czymś szantażować?

Kątem oka widziałem, że Cassian kiwnął głową.

– Kurwa, co za syf – dorzucił. – Niby czego mógłby od nas chcieć?

– Na pewno próbuje w ten sposób chronić siebie. Ma coś za uszami i zrobi wszystko, żeby uwaga skupiła się na nas, nie na nim.

Na nas. To, że wraz z Eliasem i Cassianem stanowiliśmy niemal jedność, wyznając zasadę, że albo robimy coś razem, albo wcale, dotąd pozostawało dla mnie oczywiste i zupełnie naturalne, jakbyśmy byli sobie przeznaczeni.

Ale teraz? Teraz to stało się moim przekleństwem.

Zaryzykowali dla mnie całą swoją przyszłością wtedy, gdy zajęliśmy się Danielem, i niedawno, gdy wywieźliśmy Raya do lasu. Jeśli ten dupek miał coś na mnie, na pewno zebrał materiały także na chłopaków.

Czy w ogóle mogłem się nazywać dobrym przyjacielem, skoro sprowadziłem na nich coś takiego?

Chujowy przyjaciel i chujowy brat.

Cała fala sprzecznych uczuć zalewała mnie z każdej strony, powodując duszności. Kłuło mnie w płucach i piersiach. I było tu tak cholernie gorąco, jakby z nieba spadała na nas lawina, a przecież mieliśmy zimę. Chyba.

– Muszę… – Odchrząknąłem ponownie, przeskakując rozkojarzonym wzrokiem po ciemnym blacie. – Muszę stąd wyjść. – Nie czekając na odpowiedź, zerwałem się z miejsca i prężnym krokiem ruszyłem do drzwi wyjściowych.

Gdy tylko poczułem na policzkach podmuchy mroźnego powietrza, trochę mi ulżyło. Dookoła widziałem jedynie biel. Nieskończoną ilość bieli. Wszędzie leżał śnieg.

Opadłem na schodki, schowałem głowę między nogami i brałem łapczywe, niemal desperackie wdechy. Zalewał mnie pot i wciąż czułem zawroty. Ostatnio przeżyłem coś podobnego w dniu, w którym Violet przyszła do mnie cała roztrzęsiona i potargana, by wyznać, że zrobiono jej krzywdę.

Ja pierdolę.

Gdzieś za moimi plecami rozbrzmiał szczęk drzwi, a potem rozległy się powolne kroki, aż wreszcie ktoś usiadł obok. Kątem oka ujrzałem Eliasa, który wpatrywał się w dal, wyjmując z kieszeni dżinsów paczkę fajek. Bez zbędnych pytań podał mi jedną. Od razu wsunąłem papierosa do ust, a przyjaciel mi go odpalił. Wkrótce wokół nas rozniosła się gęsta chmura dymu. Ten zapach zapewne nie powinien przynieść mi tak wiele ukojenia.

– Zimno, co? – zagaił wypranym z emocji głosem z oczami wciąż wlepionymi w nicość.

Kiwnąłem od niechcenia głową. Przymknąłem powieki i zwyczajnie raczyłem się fajką, karmiąc okropne uzależnienie.

Gdy moje myśli znów zaczęły płynąć w niebezpiecznym kierunku, poczułem, że muszę się od tego odciąć. Natychmiast, zanim mrok znów zechciałby mnie pochłonąć. Dlatego też zapytałem:

– Gdzie podziewa się Laurette? Dała sobie ze mną spokój?

Wcale by mnie to nie zdziwiło. Nawet bym jej za to nie winił. Miała zbyt wiele do stracenia, a ja dawałem jej zbyt mało, by utrzymywanie ze mną kontaktu było dla niej w jakikolwiek sposób opłacalne.

– Co? – Elias parsknął drwiącym śmiechem, kręcąc głową. Spojrzał na mnie z wyrazem zdziwienia w oczach, po czym, jakby w końcu pojął, że pytam serio, dodał: – Przecież wydzwania do ciebie, odkąd wyszedłeś z paki.

Powoli zmarszczyłem brwi, nie mogąc sobie nic przypomnieć. Telefon co prawda miałem chyba w kieszeni, ale nie kojarzyłem, bym z niego korzystał.

– Nie ma jej w mieście – kontynuował. – Starzy wywieźli ją do babci na święta.

– Aha.

– No.

Zaciągnąłem się ponownie w ciszy. Ta chwila milczenia między mną a Eliasem nie trwała jednak długo.

– Dlaczego się do niej nie odzywasz?

– Co?

– Czekała na twoją wiadomość, a podobno zostawiłeś ją tylko z suchym „jest ok”.

Kurwa, serio? Dlaczego nic nie pamiętam?

– Martwi się. – Skurwiel podsycał moje wyrzuty sumienia. – Nie może wrócić do Londynu. Nie teraz. Jej rodzice chyba chcieli przeczekać apogeum całej afery.

– Siedzi tam z rodzicami? – Jak na zawołanie przypomniałem sobie o tym, jak chujowo traktowała ją matka.

– No. I z babcią.

– Gdzie to jest?

– W Lynmouth.

Daleko. Za daleko, a przecież potrzebowałem jej tu właśnie teraz, w tej chwili.

– Zadzwoń do niej. Jej też jest ciężko.

– Domyślam się – warknąłem, wyciągając telefon z kieszeni spodni.

Rzeczywiście czekało w nim na mnie kilkadziesiąt nowych wiadomości i parę nieodebranych połączeń. Wszystkie od mojej Laurette.

I gdy miałem już wejść w listę kontaktów i wybrać jej numer, coś mnie powstrzymało.

A nigdy wcześniej tego nie robiłem. Nigdy się nie powstrzymywałem.

– Nie teraz – mruknąłem, chowając urządzenie.

Gdy skończyłem palić jedną fajkę, od razu sięgnąłem po kolejną.

– Każesz jej czekać – wysnuł wniosek. – Dlaczego?

– Bo nie chcę z nią rozmawiać, kiedy jestem w tym stanie – odparłem cicho, jakby ze wstydem.

Ta dziewczyna zbyt wiele razy stawała się świadkiem moich napadów furii. A przecież nie zasługiwała na coś takiego. Wolałem skontaktować się z nią, gdy nieco ochłonę.

Może to dobry objaw? Czy może tylko wmawiałem sobie te bzdury, podświadomie chcąc odwlec w czasie rozmowę z kobietą, którą w jakiś pokręcony sposób zawiodłem?

– Wiesz, co mnie bawi? – zapytał. – Tak bardzo wkurwiało nas, że Laurette wydaje niesprawiedliwe osądy, a przecież wobec niej postąpiliśmy identycznie. Nasza nienawiść okazała się bezpodstawna, bo w rzeczywistości… – Wziął głęboki wdech. – W rzeczywistości ta dziewczyna jest promieniem światła dla ciągnącego się za nami mroku.

– Czytasz za dużo poezji – rzuciłem od razu. – Zaczynasz układać dziwne zdania.

– Pierdol się. – Roześmiany uderzył mnie w ramię. – I przyznaj mi rację. Bo wiesz, że ją mam.

– Masz. Laurette jest… – Za dobra na to wszystko.

– Kochasz ją? – wypalił, wyciągając mi papierosa spomiędzy palców.

Jakby nie mógł sobie, kurwa, wziąć swojego.

Bezpośredni jak zwykle.

– A co cię to interesuje?

– Interesuje, bo o nią dbam.

– Kocham Laurette – przyznałem bez bicia, bo taka była prawda i choćbym chciał, nie potrafiłem stłumić uczuć wobec tej dziewczyny.

– Ona o tym wie? – Wygiął brew.

– Pytasz, czy wie, że ją kocham?

– Jezu, zajebali ci kilka punktów IQ w tej pace czy co? – prychnął. – Dokładnie o to pytam.

Tym razem to ja uraczyłem go pięścią, tyle że wymierzyłem cios w żebra chłopaka. Skrzywił się, rozmasowując to miejsce, a ja – korzystając z okazji – wyrwałem mu papierosa z ręki i się nim zaciągnąłem.

– Może wie. Nigdy jej tego nie powiedziałem.

– Dlaczego?

– Bo dotąd nie byłem tego aż tak pewny.

– Kiedy sobie to uświadomiłeś? – Oparł łokcie na kolanach i skupił spojrzenie na mojej twarzy.

Gdyby na jego miejscu siedział ktokolwiek inny, wkurwiłbym się na ten wywiad. Ale to Elias. Z jakiegoś powodu nie potrafiłem się na niego złościć. Nie tak naprawdę.

W rzeczywistości potrzebowałem go teraz bardziej, niż chciałbym przyznać.

– Siedząc dobę samemu w celi – odpowiedziałem z westchnieniem – miałem w kurwę czasu do namysłu.

– Hmm…

– Co? – warknąłem.

– Musisz jej to powiedzieć.

– Bo?

– Bo w to wątpi. Nie ma od ciebie żadnych wieści. Ciągle próbuję ją uspokoić, ale ta dziewczyna nigdy nie daje za wygraną. Rozważałem już nawet zajebanie ci telefonu i napisanie do niej z twojego numeru, by poczuła się lepiej.

– Trzymaj łapy z dala od mojego telefonu.

– Więc do niej napisz.

– Zrobię to później – zapewniłem.

Kiwnął głową. Wkrótce skończyłem dopalać drugiego papierosa i dopiero wówczas poczułem się nieco lepiej.

– Aston?

– Czego?

– Nie jestem dobry w tych wszystkich pocieszających gadkach…

– Więc je sobie odpuść – wtrąciłem.

– Ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że to nie twoja wina. – Zignorował moje słowa.

A ja zignorowałem jego pytanie.

Bo to była, do kurwy nędzy, moja wina.

– Aston?

– Pójdę się przespać. – Pospiesznie podniosłem się do pionu i skierowałem ku drzwiom.

– Siedź na dupie. Nie odpowiedziałeś.

– Dobranoc, Elias – odparłem, całkowicie go lekceważąc.

Nie zasługiwałem na pocieszenie.

Od kilku godzin wpatrywałem się w ekran telefonu, raz po raz czytając wszystkie wiadomości od Laurette, na które do tej pory nie otrzymała żadnej sensownej odpowiedzi. Widząc wspomniane przez Eliasa „jest ok”, doznałem olśnienia, choć wcześniej naprawdę nie pamiętałem, że w ogóle coś do niej pisałem.

Rzuciłem okiem na zegarek wskazujący kilka minut po drugiej w nocy. Zastanawiałem się, czy Laurette poszła już spać i czy w ogóle spała spokojnie od czasu tej afery.

Wziąłem głęboki wdech. I jeszcze jeden. Naprawdę nie mam pojęcia, czemu tak denerwowała mnie wizja rozmowy z dziewczyną. Wcześniej przecież każda spędzona z nią chwila niosła za sobą tylko ukojenie.

Ale teraz już nic nie było takie samo.

Jakiś cichy głosik w głowie wciąż szeptał, że jedyne, co od niej usłyszę, to to, że nie chce mnie już znać. Nie wiem, na ile ta wizja była prawdopodobna, ale i tak ją rozważałem.

A przecież wolałbym, kurwa, umrzeć, niż ją stracić. Może to egoistyczne. Na pewno tak. I na pewno powinienem rozważyć, czy przypadkiem nie odbieram jej szansy na normalne życie, skoro wciąż kręcę się u jej boku.

Już miałem odłożyć telefon, gdy nadeszła kolejna wiadomość.

Laurette:

Napisz mi przynajmniej, czy żyjesz.

Przełknąłem żal i wyrzuty sumienia. Wcisnąłem ikonkę słuchawki, przycisnąłem telefon do ucha, a Laurette odebrała już po pierwszym sygnale. Usłyszałem jej ciężki oddech po drugiej stronie, a potem ciche szlochanie. Ten dźwięk rozszarpał moje wnętrzności na miliony malutkich kawałków.

Nienawidziłem jej łez.

– W końcu – rzuciła szeptem, po czym odetchnęła z ulgą. – W końcu…

– Cześć, słodziutka – wymruczałem do słuchawki.

– Cześć – wydusiła piskliwie. – Jak się czujesz?

Wzniosłem oczy do sufitu, zastanawiając się nad odpowiedzią. Dlaczego wszyscy mnie o to pytali? Czy to nie oczywiste?

– Tęskniłem za twoim głosem. – Te słowa spłynęły z moich ust i nie miałem nad tym zbyt wielkiej kontroli.

Prawda była jednak taka, że tęskniłem za całą Laurette. Za jej głosem, dotykiem, ciągnącym się za nią zapachem brzoskwiń… Za moją Laurette. Całą.

– Ja też tak cholernie tęsknię – odparła z jakąś dziwną goryczą w głosie. – Wywieźli mnie do pieprzonego Lynmouth i udają, że wszystko gra.

– Wiadomo, do kiedy tam zostaniesz? – Przepełniała mnie nadzieja, że wróci niebawem, bo nie sądziłem, bym zdołał wytrzymać bez niej choćby minutę dłużej. Każda sekunda tej rozłąki przypominała prawdziwe piekło.

– Być może wrócę przed Nowym Rokiem.

Kurwa, a jaki mamy w ogóle dzień?

– Ale możliwe, że zostawią mnie tu samą z babcią na całą przerwę świąteczną – dorzuciła. – Chciałam uciec, ale Cassian odradził mi ten pomysł.

– Ty? Uciec? – Z jakiegoś powodu ta informacja sprawiła, że uśmiechnąłem się na krótki moment.

– Okropnie mi się tu nudzi. I okropnie tęsknię.

– Laurette?

– Tak?

– Dbasz o siebie?

– Jasne – odpowiedź padła podejrzanie szybko. – Co mam tu niby robić, jeśli nie dbać o siebie?

– Wiesz, o co pytam. – Czy jesz, skarbie? Czy ty, kurwa, przynajmniej cokolwiek jesz?

– Jest okej. A co u ciebie? Było tam bardzo strasznie?

„Tam”, czyli – jak mniemam – w areszcie.

– Znośnie.

– Gdzie jesteś teraz?

– W domu. Musiałem się zamknąć przed Eliasem, bo nie daje mi spokoju.

Zaśmiała się cicho, jednak ten dźwięk nie brzmiał radośnie. Raczej sentymentalnie, a nawet smutno.

– Przepraszam, że nie odezwałem się wcześniej. Nie chciałem powiedzieć czegoś głupiego, a naprawdę miałem jeden wielki syf w głowie i nie bardzo ogarniałem, co się dzieje.

– W porządku.

Wcale nie brzmiała tak, jakby czuła się z tym „w porządku”.

– Skrzywdziłem cię tym?

– Tym, że milczałeś?

– Mhm.

– Niepokoiłam się. To wszystko – mruknęła.

– Nie chciałbym cię skrzywdzić. Naprawdę.

– Wiem, Aston.

Wypuściłem drżący oddech, przewracając się na bok. Oddałbym, kurwa, wszystko, by mieć Laurette w tym łóżku. Teraz.

Wtuliłbym się w jej objęcia, jakby stanowiła centrum mojego wszechświata. Bo może rzeczywiście nim była.

– Jesteś zmęczony? – zapytała po chwili ciszy.

– Tak. – W inny sposób niż ten, o który mnie pytała, ale byłem. Po prostu miałem wrażenie, jakby moja dusza zestarzała się o kilka lat na przestrzeni ostatnich dni.

– Chcesz pójść spać?

Nie. Chcę cię mieć przy sobie.

– Nie wiem. Może? – Westchnąłem udręczony. – Opowiesz mi coś? Chcę cię słyszeć.

– Ja… Okej, jasne. Co mam ci opowiedzieć?

Dałem ją na głośnomówiący i ułożyłem telefon na poduszce obok swojej twarzy.

– Cokolwiek. Uwielbiam twój głos.

– Tak? – zagaiła, pociągając nosem.

Błagam, skarbie, nie płacz.

– Mhm. Uwielbiam wszystko, co związane z tobą.

Kocham. Kocham to wszystko.

– Przestań mówić mi takie rzeczy – skarciła mnie, choć na jej strunach głosowych zagrała wesołość.

– Dlaczego? – Sam też uśmiechnąłem się pod nosem, jakby nagle cały świat i ten panujący wokół chaos przestały mieć dla mnie znaczenie.

Liczyła się tylko Laurette i gładki głos płynący ze słuchawki w telefonie.

– Bo jestem gotowa wyruszyć do Londynu pieszo.

– To byłoby niemądre. Jest zimno.

– Ubrałabym się ciepło.

– I tak byś zmarzła.

– Jezu, wiesz przecież, o co mi chodzi! – Zaśmiała się przez łzy.

– Wiem, słodziutka. Ale wolę, żebyś mi coś opowiedziała. Cokolwiek. Zmyśl coś, jeśli musisz.

– Mhm, w porządku. Aston?

– Tak?

– Między nami wszystko dobrze, prawda? – Głos miała pełen obaw.

– Tak. Między nami wszystko dobrze. – Tyle że ze mną już nie. Nie było dobrze.

– Jeszcze jedno – rzuciła.

– Tak, słodka?

– Nie zostawię cię z tym samego, wiesz?

Mój puls przyspieszył niekontrolowanie.

Dlaczego? Jak mogła mówić mi takie rzeczy bez chociażby chwilowego zawahania? Czy ona w ogóle zdawała sobie sprawę, jak wiele przeze mnie traciła?

– I to nie znaczy, że przegraliśmy – ciągnęła zdeterminowana. – Dalej walczymy, tak?

Waleczna jak zwykle. Szkoda tylko, że mnie zabrakło już sił.

Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Nie chciałem o tym rozmawiać. Pragnąłem tylko przez krótką chwilę udawać, że naprawdę wszystko jest okej, że wcale moje życie nie posypało się jak domek z kart w zaledwie dzień.

– Dziękuję – powiedziałem jedynie, czując jakiś dziwny ucisk w gardle. – Czy teraz możesz mi już coś opowiedzieć?

– Hmm, tak. Myślę, że tak. Mam taką jedną historię…

Laurette opowiedziała mi przebieg jej wizyty w zoo, gdy miała zaledwie kilka lat. To okazała się radosna historia, pozbawiona tego czającego się na świecie mroku. Niewinna i zwyczajna.

Leżałem na plecach, wpatrując się w sufit i słuchając jej z zainteresowaniem. Nie wiem, jak długo to trwało, ale gdy skończyła i zapytała mnie, czy śpię, udawałem, że właśnie tak jest. Że zasnąłem, choć w rzeczywistości sen znajdował się gdzieś poza moim zasięgiem.

Ale nie chciałem jej martwić.

Mimo to się nie rozłączyła. Usłyszałem jakieś szmery, a po kilku minutach ze słuchawki wydobył się jej głęboki oddech.

A ja przez resztę nocy głowiłem się nad tym, jak uchronić tę dziewczynę.

Jak uchronić ją przed sobą.

Kiedyś spędzanie czasu z Violet przynosiło mi tylko radość. Pozostawała moim promyczkiem w życiu pełnym mroku.

Teraz, ukryta w ciemnościach, stała się jedynie źródłem przytłaczającego mnie wstydu.

Ale choćbym chciał odwlekać to spotkanie do końca życia, to nie mogłem tego zrobić. Byłem jej to winien.

Usiadłem przy łóżku siostry. Od razu rzuciło mi się w oczy to, jak zadrżała na mój widok. Pewnie napędziłem jej strachu przez tę kilkudniową nieobecność. Wciąż jednak nie wiedziałem, czy mówić jej o tym, co się wydarzyło. Mogłaby się tylko zdenerwować.

– Hej, kwiatuszku – wykrztusiłem swoją standardową kwestię i jak zawsze poczułem przy tym ukłucie w sercu. – Wybacz, że tyle mnie nie było. Miałem różne… sprawy na głowie.

Sprawy. Niezłe.

– Wiesz, że spadł już śnieg? Zawsze tak go lubiłaś… – Odchrząknąłem, by pozbyć się tej dziwnej guli w gardle. – Pamiętasz, jak którejś zimy zmusiłaś mnie do lepienia bałwana? Przez tydzień po tym chorowałem, tak bardzo zmarzłem. Nie włożyłem nawet głupich rękawiczek. – Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. – Ale było warto. W końcu sprawiło ci to tak wiele radości.

Wzrok Violet padł na mnie. Nie mogłem odeprzeć wrażenia, że tym razem w jej spojrzeniu, poza standardową pustką, tkwiło o wiele więcej. Co dokładnie? Nie wiem, ale wprawiło mnie to w chwilowe osłupienie.

– Jeśli chcesz, teraz też ulepię ci takiego. Mogłabyś patrzeć na niego przez okno. Chciałabyś?

Poruszyła palcami dłoni, co wziąłem za odpowiedź twierdzącą. Zresztą i tak bym go dla niej ulepił. Chociażby w ramach jakiejś tradycji.

– Chciałbym usłyszeć twój głos – wyznałem cicho. – Czasem łapię się na tym, że zapominam już, jak brzmiał…

Jej dłoń znów poruszyła się na materacu, wędrując w moją stronę. Zamrugałem kilkukrotnie, prawie pewien, że się przewidziałem. Lecz kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, w jej oczach odnalazłem… prośbę. Naprawdę tam była.

Bardzo ostrożnie musnąłem opuszkami palców grzbiet jej ręki. Przymknęła powieki, ale nie odsunęła się, co wziąłem za dobry znak.

– Violet? Jeśli mam przestać, zareaguj jakoś.

Nie dotykałem jej od roku. Od pieprzonego roku.

Kiedyś miała miękką skórę. Ciągle nakładała na siebie jakieś magiczne balsamy i pachniała owocami. Teraz miała popękane od odwodnienia knykcie. Za mało piła. Musiałem mieć to na uwadze.

Po kilku sekundach zawahania w końcu ścisnąłem delikatnie jej dłoń. Wówczas uchyliła powieki i zajrzała mi prosto w oczy. Odnalazłem w nich wszystko to, czego mi trzeba – wsparcie i zrozumienie.

Ten moment niestety minął. Jakby wyrwana z transu, odsunęła się pospiesznie i przykryła twarz grubą kołdrą.

Demony znów ją pochłonęły.

I mnie chyba też zaczęły pochłaniać.

ROZDZIAŁ TRZECI

OKŁAMUJMY SIĘ W MROKU I LICZMY NA TO, ŻE DZIEŃ NIGDY NIE NADEJDZIE

LAURETTE

Mimo oporu rodziców wróciliśmy do Londynu razem w sylwestra. Kosztowało mnie to kilkugodzinną sprzeczkę z mamą, która chciała zostawić mnie u babci jeszcze na tydzień aż do zakończenia przerwy świątecznej. Ostatecznie przekonało ją chyba to, że nie wzięłam z domu żadnych podręczników, a chciałam się trochę pouczyć przed powrotem do szkoły.

Podjechaliśmy pod naszą posesję późnym popołudniem, gdy słońce rzucało już ostatnie promienie na ulicę, powoli chowając się za horyzontem. Całe moje ciało drżało z niecierpliwości. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym zobaczę Astona.

Rozmawialiśmy przez telefon kilka razy, ale miałam wrażenie, że chłopak robił to niechętnie. Miał wyprany z życia głos i wymigiwał się od niewygodnych pytań, co wzbudziło we mnie całą masę przeróżnych podejrzeń. Chciałam już móc spojrzeć mu w oczy i wyczytać z nich odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania.

Dlatego też po powrocie do Londynu nie czekałam ani chwili. Zostawiłam walizki w korytarzu i od razu pognałam do sypialni. Tam zrzuciłam z siebie przepocone po podróży ubrania, wzięłam ekspresowy prysznic, wypsikałam się ulubionymi perfumami, a potem ogarnęłam włosy i włożyłam świeże ciuchy. Gotowa do wyjścia, zbiegłam na parter.

W miejscu zatrzymał mnie jednak głos. Tata wołał mnie do siebie.

Przewróciłam oczami. Narastała we mnie niecierpliwość, ale mimo to posłusznie skierowałam się do saloniku, gdzie czekał już na mnie z matką. Wyglądali, jakby mieli się zaraz pokłócić, dlatego tym bardziej zapragnęłam znaleźć się z dala od tego domu i kiepskiej atmosfery zatruwającej całe powietrze.

– Dokąd się wybierasz? – zagaił, odpinając mankiety śnieżnobiałej koszuli.

Jakimś cudem nawet po ponad trzygodzinnej podróży wyglądał doskonale.

Otworzyłam usta, gotowa wyznać im prawdę, ale wtedy dobiła mnie świadomość, że najprawdopodobniej zabroniliby mi się spotkać z Astonem. W ciągu kilku ostatnich dni narzekali na niego tak bardzo, że ten scenariusz wcale by mnie nie zdziwił.

– Do schroniska. Jest sylwester, więc pieski potrzebują towarzyszy. Niektóre bardzo boją się fajerwerków. – Prawdopodobnie naprawdę powinnam się tam wybrać, ale chęć zobaczenia Astona na własne oczy urosła po takim czasie do ogromnych rozmiarów, więc w tamtej chwili cała reszta moich zmartwień odeszła na dalszy plan.

– Mam nadzieję, że nie musimy ci przypominać, że spotkania z synem Richmonda są dla ciebie nieosiągalne – odparł, strzelając we mnie surowym spojrzeniem.

Mama w reakcji na jego słowa pokiwała głową. To dość dziwne, bo rzadko w czymkolwiek się ze sobą zgadzali.

– Nie musicie. – Westchnęłam cicho. – Przecież wiem.

– O której wrócisz?

Cholera. Nigdy wcześniej tak mnie nie kontrolowali. Zazwyczaj pytali tylko, dokąd się wybieram, i tyle im wystarczyło, a teraz? Naprawdę tak to miało od dziś wyglądać?

Równie dobrze mogłabym wyjść bez słowa. Byłam pełnoletnia, a to, że wciąż pozostawałam na ich utrzymaniu, niczego nie zmieniało. Ale czy chciałam robić sobie pod górkę w tak napiętej sytuacji? Nie, zdecydowanie nie.

– Na pewno po północy, gdy na mieście trochę się uspokoi.

– Poproś szofera, by na ciebie zaczekał.

– Jasne. Mogę już iść?

Gdy udzielił mi zgody, wybiegłam na zewnątrz, machając dłonią do kierowcy, by dać mu znać, że musi mnie dokądś zawieźć. Od razu wsiadł do limuzyny i wyjechał przed bramę, a ja pospiesznie wystukałam wiadomość do jednego z pracowników schroniska, by się upewnić, że mają wystarczającą liczbę wolontariuszy na tę noc. Mimo wszystko nie chciałam zostawiać ich na lodzie, zwłaszcza w tak stresujący dla piesków dzień.

Dość szybko otrzymałam odpowiedź, a ta uspokoiła moje wyrzuty sumienia. Wówczas wcisnęłam się na tylne siedzenie limuzyny i podałam szoferowi adres domu chłopaków.

– Nie mogę tam panienki zawieźć – odpowiedział ku mojemu zdziwieniu.

– Co? – Zmarszczyłam brwi, nic z tego nie rozumiejąc.

– Rozkaz państwa Anders.

Nie mogąc się powstrzymać, prychnęłam oburzona.

– Nie obchodzi mnie to. Nie muszą o niczym wiedzieć. – Byłam pewna, że to załatwi sprawę.

Nie załatwiło.

– Ale…

– Mam to gdzieś – wtrąciłam, ledwo utrzymując nerwy na wodzy. – Jeśli mnie tam nie zawieziesz, to przysięgam, że jutro wylecisz z roboty.

– Ale…

– No co? – warknęłam.

– Panienki rodzice zamontowali lokalizator w limuzynie – powiedział cicho i od razu spuścił głowę.

Gdyby tylko nie ogarnęła mnie taka wściekłość, pewnie zrobiłoby mi się go żal.

– Słucham? – Zaśmiałam się z niedowierzaniem, kręcąc głową. – Dobra. W takim razie zawieź mnie pod schronisko.

Tak też zrobił, a gdy tylko znaleźliśmy się u celu, nakazałam mu, by czekał tam na mnie, aż wrócę. Potem zamówiłam taksówkę i wreszcie pojechałam tam, gdzie rzeczywiście chciałam się znaleźć, mając nadzieję, że rodzice nie poszli o krok dalej i nie włączyli lokalizacji również w moim telefonie.

Było już całkiem ciemno, gdy dotarłam pod dom chłopaków, a jednak w całym tym mroku zdołałam dostrzec zarys sylwetki mężczyzny i żarzącą się końcówkę papierosa między jego palcami.

Opłaciłam przejazd i pospiesznie wyszłam na zewnątrz.

Przez parę chwil nie mogłam się ruszyć. Kilka dni rozłąki z Astonem dało mi w kość. Nie sądziłam, że człowiek jest w stanie tęsknić za kimś aż tak mocno. Nigdy wcześniej nie zależało mi na kimś w tak obezwładniający sposób.

Przełknęłam narastającą w gardle gulę. Chciałam już utonąć w jego objęciach.

– Aston! – zawołałam, nie kryjąc rozrywającej mnie ekscytacji.

Na dźwięk mojego głosu chłopak obrócił głowę w moim kierunku. W otaczającym nas mroku nie zdołałam zobaczyć wyrazu jego twarzy, ale mimo to ruszyłam biegiem w jego stronę i zrobiłam coś, czym zaskoczyłam nie tylko jego, ale i samą siebie – wskoczyłam na niego. Otoczyłam go nogami w pasie, mocno ścisnęłam, a ramiona skrzyżowałam na jego karku. W moje nozdrza od razu uderzył charakterystyczny dla Astona zapach, a woń ta przyniosła za sobą spokój.

Spokój, którego ostatnio tak bardzo mi brakowało.

A wtedy poczułam, że się pode mną spina. No i wciąż nic nie powiedział, co szybko zrujnowało mój dobry nastrój, zastępując go niepokojem.

Odchyliłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Oczy miał zamknięte, a wyraz jego twarzy nie zdradzał zupełnie nic.

– Aston…?

Trzymał mnie mocno przy sobie, ale nic poza tym.

– Cześć, słodziutka – wyszeptał z jakąś dziwną udręką.

– Hej, popatrz na mnie. – Przeniosłam dłoń na jego policzek i musnęłam delikatnie kciukiem ten tak bardzo niepasujący do niego kilkudniowy zarost.

Wreszcie uchylił powieki. Wpatrywaliśmy się tak w siebie przez dłuższą chwilę. Bez słów. Moje serce biło coraz mocniej, targane milionem obaw.

Wówczas wpadła mi do głowy niezwykle raniąca myśl i zaczęłam wierzgać, chcąc z niego zeskoczyć.

– Co ty wyrabiasz? – wychrypiał, mocniej dociskając ramiona pod moimi kolanami.

– Chcę zejść – wymamrotałam.

– Bo?

Nie każ mi tego mówić.

– Bo tak. Puść mnie.

– Nie.

– Puść mnie.

– Nie, Laurette. Daj mi się tobą nacieszyć. – Po tych słowach przytulił twarz do zgłębienia mojej szyi i mocno zaciągnął się moim zapachem.

Gdy tylko poczułam, że przejeżdża nosem po mojej skórze, wstrząsnął mną elektryzujący dreszcz.

– Dlaczego nic nie mówisz? – spytałam szeptem.

– Przecież mówię.

– Zacząłeś dopiero, gdy chciałam zejść.

– Bo trochę zaskoczyło mnie twoje powitanie, słodziutka. Tylko tyle. – Cmoknął mnie w miejsce za uchem, a ja zakwiliłam cicho.

Pragnęłam tylko, by nie przestawał mnie dotykać. Strasznie mi tego brakowało.

– Tak bardzo tęskniłem…

Uspokoiłam się odrobinę. Ale tylko odrobinę, bowiem dręczyło mnie jakieś paskudne przeczucie.

Ale może wcale nie powinno mnie dziwić jego niestandardowe zachowanie. W końcu wiele przeszedł, a ja pewnie niepotrzebnie panikowałam. Tak, na pewno chodzi właśnie o to,uparcie powtarzałam sobie w duchu.

– Wejdziemy do środka? – zagaiłam po chwili, opierając się skronią o jego ramię.

– Jest ci zimno?

– Troszkę – przyznałam.

Kiwnął głową i ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Naprawdę wolałabym pójść tam o własnych siłach. Nie chciałam, by mnie dźwigał, ale w końcu to Aston. I tak by nie posłuchał.