Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pełzało zło, na które Sedruni nie byli odporni. Nadchodził czas, w którym ziemia zamieniała się w lód tak kruchy, że złamać go mogło nawet delikatne stąpnięcie.
Sedrun Waro, przeklęty przez magów, nieśmiertelny, obdarowany śmiercionośnym dotykiem i przez to skazany na samotność, spotyka na swej drodze nieustraszonego zwiadowcę.
Gdy świat pogrąża się w chaosie, a rosnące w siłę zjawy wychodzą z trzewi ziemi, obaj muszą stanąć twarzą w twarz z wrogiem, przeznaczeniem i wzajemną fascynacją.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 305
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Anna Nazabi & e-bookowo
Korekta: Marta Bluszcz
Projekt okładki: Anna Nazabi & e-bookowo
ISBN e-book: 978-83-8166-427-1
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione.
Wydanie I 2024
Książka jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwa do osób i zdarzeń rzeczywistych są przypadkowe.
Gai wraz z Felicją wyjechali zza wzniesienia. Za nimi na dwóch koniach kłusowało czterech uchodźców, pozostali rozbiegli się, działając w amoku na widok umierających żołnierzy.
Zjawy wyszły poza pole bitwy i rozpierzchły się, a część podążała śladem uciekających. Gai obejrzał się za siebie, korowód upiorów nie odpuszczał. Pełzły za nimi niczym glisty z truchła, nawet ptaki się ich bały. Żałość ściskała mu serca. Musiał być dzielny dla Felicji, ale nikt go nie przygotował na koszmar, jaki rozegrał się na jego oczach, odsuwający od niego moment śmierci.
W powietrzu unosiły się ostatnie wydechy konających i niczym mgła wżerały się w serca świadków ich paskudnego końca.
Gai wiedział, że niełatwo przyjdzie mu zapomnieć tamte twarze, zasuszone i straszne, chociaż przed chwilą tliło się w nich życie, krew buzowała w żyłach, a metalowymi ostrzami dzierżonymi w dłoniach odprawiali taniec śmierci. Laron i Ainiki zniknęli w tłumie walczących, ferwor walki wessał ich niczym trąba powietrzna, kapryśnie igrając z ich losem.
Gai wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego nie uciekli, skoro ich szanse topniały niczym śnieg na szczytach Myślącej Góry, na którą wspinał się w dzieciństwie z Laronem.
Zatrzymał konia, ignorując fakt, że zjawy podążały za nimi niczym wygłodniałe wilki. Patrzył, jak ich świecące ślepia zlewają się z materią nieba. Skoro dało się je zabić, musiał istnieć sposób, żeby je pokonać, ale to, co ujrzał na polu bitwy, nie napawało optymizmem. Godzone mieczem objawiały swoją szpetotę i znikały, być może po chwili odradzając się w innym miejscu. Gai rozważał, czy ich śmierć nie była chwilową iluzją, chociaż nie miało to aktualnie znaczenia.
Spojrzał w niebo, czując kłucie w sercu. Felicja ścisnęła go mocniej za ramiona, wtulając twarz w jego sfatygowaną koszulę.
Nie powinien uciekać jak szczur, zresztą, jak długo zdoła? Na polu bitwy Ainiki przegrywał ze zjawami, jego brat i Hugon – wyszkolony dowódca – również. Czy miał więc inne wyjście aniżeli ucieczka? Serca Gaia biły jak szalone. Nie był pewny, czy zjawy podążające ich śladem odpuszczą swój pościg. Poruszały się wolno, ale musiał kiedyś zmrużyć oko, a Felicja nie potrafiła jeździć konno. Gdyby tylko dało się je wyprowadzić na manowce, zgubić i wysłać na przyczółek cywilizacji, ku innym ofiarom.
Przełknął nieetyczne myśli, bo jego chęć przetrwania nie powinna ruszyć potwornej machiny innych zgonów.
– Dlaczego się zatrzymaliśmy? – spytała Felicja.
Oczy młodego mężczyzny napełniły się łzami.
– Gai, co jest? Odpowiedz mi, co się stało?
Łzy ciekły mu po twarzy. Wolał umrzeć, niż pozostać sam, ale Felicja miała w Pikadorze rodzinę, być może narzeczonego, nie miał prawa narażać jej życia, bo uniósł się honorem. Nie mógł skazać na śmierć tej jasnowłosej dziewczyny, która przylgnęła do niego z ufnością i nadzieją, że ją ochroni.
– Gai, słyszysz?! Ktoś jedzie.
Na czarnym jak smoła wierzchowcu mknęła w ich stronę postać w kapturze, ale jeździec zdawał się ich nie dostrzegać. Nad jego głową leciała chmara ptaków niczym parasol ochronny przed złowieszczo zbierającymi się na niebie chmurami. Postać nie wyglądała jednak na potrzebującą ochrony. Oblicze przepełnione spokojem było już widoczne jak na dłoni. Gai patrzył nań rozszerzonymi oczami. Czy to Sedrun Waro, posłaniec, o którym tyle słyszał?
Wraz ze zbliżaniem się jeźdźca nabierał pewności, że to Przeklęty mknął w ich stronę i serca wypełniła mu nadzieja.
Felicja zacisnęła palce na jego ramieniu i mocno wtuliła się w plecy, szepcząc, że się boi. Ten drobny gest wystraszonej dziewczyny spowodował, że poczuł determinację tak wielką, aż Szanam okręciła się dookoła i wierzgnęła wściekle, wyczuwając jego intencje.
Ruszył więc Sedrunowi naprzeciw, w ogóle nie lękając się, że Przeklęty go stratuje.
Posłaniec, dostrzegłszy innego jeźdźca, zatrzymał się, a ptaki ruszyły im naprzeciw i zatańczyły nad ich głowami.
Felicja zaczęła wrzeszczeć, uchodźcy nie zapanowali nad koniem, który zrzucił ich z grzbietu, druga para uciekła, nie zważając na nic, zapewne zorientowawszy się, kim był jeździec na czarnym wierzchowcu.
– Panie! – Gai zeskoczył z konia i odganiając od siebie natrętne ptaszyska, pobiegł w stronę posłańca, po czym rzucił się przed nim na kolana.
Wrony, zyryki i te paskudne dziobate rechnie, które atakowały mucze i krowy wypasane na pastwiskach królewskich od razu poleciały za nim, od czasu do czasu dziobiąc go w materiał odzienia, we włosy, a nawet uszy. Gai nienawidził ich skrzeku, a teraz fruwały nad jego głową i atakowały niczym wściekłe, jakby chciały go rozszarpać. Brakowało mu tchu, w dłoniach ścisnął materiał koszuli, ledwie szepcząc pytanie przed obliczem tak posępnym, że trudno mu było nabrać powietrza w płuca. – Panie, czy jesteś potężnym Sedrunem Waro?
– Kto chce to wiedzieć? – zabrzmiał mroczny głos. Koń posłańca wierzgnął, chcąc stratować intruza klęczącego mu przed kopytami niczym bezmyślny głupiec.
– Jestem Gai, panie, młodszy syn władcy Burkatsu – mówił, patrząc na brunatną ziemię, bojąc się, że czarne ślepia posłańca wessą jego duszę. Nie podniósł wzroku, bał się, że obrazi najpotężniejszego z potężnych. Jego wyobrażenie o Przeklętym miało się nijak do jego upiornej i władczej obecności. – Zostaliśmy zaatakowani przez zjawy. Za kopcem toczy się walka, ale z góry przegrana. Panie, pomóż nam, twoja potęga nie zna granic i nie masz sobie równych.
Sedrun patrzył z kamienną twarzą na klęczącą, ciemnowłosą postać.
– Myślisz, że zaprzątam sobie głowę losem śmiertelników?
– Nie, panie, chociaż oni poświęcają ci wiele myśli, nie sądzę, żeby byli dla ciebie ważni. Moja prośba… – Zaschło mu w gardle, ale zebrał siły, by nie uciec i kontynuować samobójcze żebry. – Panie, uratuj ich, a zrobię, co tylko zechcesz.
– Oferujesz więc transakcję?
– Nazwij to, panie, jak chcesz, możesz też zażądać, czego chcesz, będę twoim dłużnikiem aż po grób. Chociaż niewiele znaczę, a ty, panie, jesteś nieśmiertelny, potężny i wszyscy się ciebie lękają, być może będę w stanie uczynić coś na twój rozkaz.
Sedrun patrzył na chłopca, którego bicie serc słyszał aż nadto wyraźnie.
– Za kopcem, powiadasz?
– Za kopcem, panie.
– Nie sądzę, że ktoś mógł przeżyć atak zjaw, ale spełnię twoją prośbę, a potem wrócę po zapłatę.
– Zrobię, panie, co zechcesz i oddam ci, co tylko posiadam.
– Nie wątpię.
Posłaniec ruszył w stronę kopca, a oszołomiona Felicja zeszła z konia i podbiegła do Gaia.
– Jesteś głupcem – warknęła. – A jak Sedrun zażąda zbyt wiele? – Oczy dziewczyny płonęły złością, w kącikach zbierały się łzy.
– Liczy się tylko to, żeby ich uratował, może jest jeszcze szansa.
– A jeżeli zażąda, byś przelał czyjąś krew albo dopuścił się zdrady?
Gaiowi zaschło w gardle.
– Nie pomyślałem o tym.
Chwyciła się pod boki.
– Nie można oferować czegokolwiek, zwłaszcza Sedrunowi. Myślisz, że kogoś takiego jak on mógłbyś oszukać? Będziesz musiał posłusznie robić, co zażąda lub oddać mu, o co tylko poprosi. Są zapewne gorsze rzeczy, o których nam się nie śniło. Co, jeżeli każe ci zamieszkać w Lesie Nieumarłych albo zechce, żebyś mu towarzyszył w drodze do końca twego żywota?
Gai nie miał ochoty słuchać jej czarnych przepowiedni, był pewny, że posłaniec nie zażyczy sobie jego wątpliwie przyjemnego towarzystwa. Spojrzał za postacią Sedruna znikającą w tumanach kurzu. Zjawy, które ich śledziły, rozpłynęły się w powietrzu, a to znaczyło, że posłaniec znał na nie sposób.
Zerwał się z klęczek.
– Felicjo, musimy jechać.
– Gdzie?
– Za nim!
Dosiadł na powrót konia, oszołomieni uchodźcy też ruszyli ich śladem.
– Boję się go. – Przytulanie się do Gaia weszło jej w krew, a i jego samego przestała peszyć bliskość dziewczyny. Nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało. To jego odpowiedzialność!
– Ja też się boję, ale…
Żałość nie pozwoliła mu skończyć. Jeżeli Ainiki nie żył, jeżeli zobaczy tam jego wysuszone ciało, jeżeli oni oboje… Gai przełknął gulę w gardle i przyspieszył. Dlaczego tak się to potoczyło? Nie docenili zagrożenia. Ainiki mówił, że tego, co dzieje się na polu walki, nie da się przewidzieć. Miał rację! Łzy ciekły Gaiowi po twarzy, Sedruna już nie było widać. Miał nadzieję, że to wszystko okaże się sennym koszmarem.
– Wracamy tam? – wrzasnął młodzian z niedowierzaniem w głosie, gdy ich konie się zrównały. – To samobójstwo.
Gai mu nie odpowiedział, przyspieszając Szanam. Liczył się tylko Laron i Ainiki. Tylko oni!
Gdy dojechali do kopca, na niebie krążyły ptaki, ale po Przeklętym nie było śladu. Ciała leżały oświetlone płomieniami z ogniska i blaskiem księżyców, gdzieniegdzie ułożone w małe kopce. Gai wszedł na pobitewne cmentarzysko, by odszukać wśród martwych swojego brata i toporu Ainiki. Nie był gotów na widok ich zgasłych oczu.
Czy wszyscy nie żyli?
Felicja również zeszła z konia, wrzeszcząc, że ma natychmiast wracać. Gai jej nie słuchał, drżał na całym ciele, a gdy chodził między ciałami, miał wrażenie, że straci przytomność. Czuł bicie serc w skroniach, a w ustach wióry. Nie był przygotowany na tak miażdżący widok.
Nagle ktoś chwycił go za rękę. Spojrzał na twarz oblepioną czarną mazią. Laron! To był jego brat!
– Żyjesz?! – Klęknął nad jego postacią, niezdolną chwilowo, by się unieść. – Nic ci nie jest? Nie jesteś ranny?
– Wykończony – szepnął, patrząc nań mętnym wzrokiem.
Pomógł bratu stanąć na nogi i wówczas pośród martwych dostrzegł również Athanina. Tropiciel leżał na ziemi, całkowicie bez ruchu, oblepiony krwią i mazią. Gai doskoczył ku niemu i przyłożył mu dłoń do tętnicy szyjnej. Czarna skóra wyglądała niczym osmolona, ale Ainiki żył.
Laron rozglądał się dookoła zaalarmowany przez ptaki. Latały nad ich głowami jak wściekłe. Słyszał też dziwną melodię, jakby dźwięki fletu, odległą niczym echo niesione wiatrem. Niebo było ciemne, chmury jeszcze ciemniejsze.
– Ainiki, zbudź się! Ainiki! – prosił Gai.
– Przestań! – Laron spojrzał nań nieprzytomnie. – Nie żyje. Cały czas mnie chronił, to zbyt wiele, nawet jak na Athanina.
– Żyje! Czuję puls. Musimy go stąd zabrać.
Laron nachylił się nad Hugonem, ignorując słowa brata. Wysuszona twarz dowódcy wyglądała tak upiornie, że zwiadowcą wstrząsnął dreszcz. Z cmentarzyska powstał zmartwychwstały żołnierz, który od razu wyzionął ducha. Oboje z Gaiem wstrzymali oddechy, a Laron sprawdził, czy nieszczęśnik na pewno nie żyje. Niestety, wyglądało na to, że nikt więcej nie przetrzymał ataku zjaw.
– Dlaczego ojciec… – szepnął Laron i zakrył usta dłonią. – Dlaczego ojciec cię tutaj wysłał? Akurat tutaj.
– Laron, o czym ty mówisz? – Sławny zwiadowca z Burkatsu, do którego wszyscy Gaia porównywali, pierwszy raz w życiu wyglądał, jakby sytuacja go przerosła. Załzawiona twarz brata, brudna od krwi, zmizerniała, ścisnęła Gaiowi serca z żalu.
– Wiele w życiu widziałem i wiele przeżyłem, ale zjawy... Najbardziej nie mogę sobie wybaczyć, że byłeś tego świadkiem. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że żyjesz, ale nie wybaczę ani sobie, ani ojcu, że cię tutaj wysłał.
– Laron! – Gai nim potrząsnął. – Laron! Opamiętaj się! Skąd mieliście wiedzieć?!
Nie chciał słuchać bluźnierczych oskarżeń brata i ponownie nachylił się nad Ainiki. Jasne kosmyki oblepiała czarna maź. Odsunął mu włosy z twarzy, palcami dotykając policzka, na który kapały jego łzy.
– Musimy go stąd zabrać. Potrzebuje medyka.
– Gai, mówiłem ci już, że Ainiki nie żyje! – Laron warknął niczym w amoku, a jego obłąkańcze oczy zdawały się patrzeć w bliżej nieokreślony punkt. Nie docierał do niego sens słów, które słyszał.
– Ainiki żyje!
Dopiero po przeciągającej się chwili zwiadowca nachylił się nad przyjacielem, jakby bał się zobaczyć go martwym. Twarz Larona miała kamienny wyraz, ale Gai dostrzegł w jego oczach żałość. Dotknął drżącymi palcami szyi Athanina i maska obojętności opadła, gdy dotarło do niego, że Ainiki żył. Laron Dio załkał głośno, a jego rzewny płacz rozdzierał to samotne cmentarzysko niczym dźwięk grzmotu senną dolinę. Przez długą chwilę tulił do piersi nieprzytomnego przyjaciela, obiecując mu łamiącym się głosem, że już nigdy więcej go nie zrani.
Gai patrzył na nich obu mętnym wzrokiem. Nad ich głowami latały ptaki. Gdzie tylko wzrokiem sięgnąć, walały się zwłoki. Wiedział, że do końca swych dni nie zapomni tego koszmarnego widoku.
Felicja usiadła pod drzewem. Wykończona stresem podciągnęła nogi ku sobie i oparła się o masywny pień, zamykając oczy. Zbyt wiele przeszła w ostatnich dniach. „Nawet więcej niż ja sam” – pomyślał Gai. Miał u swego boku Ainiki i brata. Ona została całkiem sama, a jej rodzina nie miała pojęcia, jak wielkie groziło jej niebezpieczeństwo.
– Ainiki, dlaczego to zrobiłeś? – zapytał Laron, nie potrafiąc opanować drżenia. – Mogłeś się uratować. Mogłeś...
– Przysięgnij. – Athanin otwarł oczy i szepnął ledwo słyszalnie, podczas gdy Laron klękał nad nim z językiem uwięzionym w gębie.
– Co masz na myśli? – zapytał, przecierając załzawione oczy.
– Powiedziałeś, że więcej mnie nie zranisz. Przysięgnij na mój topór, że nigdy mnie już nie opuścisz.
Tropiciel, mimo wycieńczenia i ran, wyglądał, jakby bardzo mu na tym zależało. Odzyskiwał utracone siły, a jego spojrzenie stawało się coraz bardziej obecne.
– Mam przysięgnąć na twój topór? – Laron pociągnął nosem, a potem wstał. Milczał.
Gai szarpnął brata za rękaw rozdartej koszuli.
– Powiedz coś.
Ale Laron milczał niczym grób ich matki w wysokiej trawie na tyłach zamku. Latem Gai sadził tam lawendę, a późną jesienią ozdabiał grób wrzosami.
– Jak mam ci coś takiego przysięgnąć? – zapytał przez łzy, mimo wszystko patrząc krystalicznie przejrzystym spojrzeniem.
Gai zaniemówił. Nigdy wcześniej nie czuł między nimi tak kamiennego napięcia.
– Jest taki czas, gdy muszę być sam – mówił Laron. – Kiedy wyjechałem na swoją ostatnią wyprawę, wiem, że trwało to zbyt długo – szepnął z rezygnacją. – Ale taki jestem, Ainiki, taki już jestem. Są chwile, gdy muszę być z sobą samym i z nikim więcej. Jeżeli to cię rani... – Przełknął łzy i oddalił się, a Gai z zaskoczeniem w oczach przyglądał się twarzy Ainiki. Zrobiło mu się niedobrze, a fala gorąca oblała całe jego ciało, gdy dostrzegł w oczach Athanina cierpienie. Wciąż nie rozumiał, o co im poszło. Czyżby nie chodziło wcale o Serfinę? Wodził wzrokiem za bratem, który błąkał się pośród ciał.
– Gai? Wszystko w porządku?
Głos Tropiciela zabrzmiał łagodnie. Ainiki żył, oddychał, a jednak nic nie było w porządku. Nagle nic nie było w porządku! Do oczu znów napłynęły mu łzy. Miał już tego dosyć. Laron był narwany i rzucał oskarżeniami, jakby raniące słowa nie miały konsekwencji. Ubzdurał sobie coś i uznawał to za prawdę. „Muszę być z sobą samym” – brzęczało Gaiowi w uszach. Laron wyjechał na półtora roku! Zostawił Burkats, zostawił Ainiki, nawet ojciec nie miał od niego wieści. Półtora roku, bo „musi być z sobą samym”?Gai zacisnął dłonie w pięści. Wzrok uciekł mu ku martwej twarzy Hugona, a potem snuł się po ciałach. Patrzył na trupie oblicza, wysuszone i przerażające, jakby chciał ten obraz wyryć sobie w pamięci. Na dłonie kurczowo trzymające miecze, z których i tak nie mieli pożytku. Patrzył, co zostało z martwych żołnierzy, których ciała będą musieli porzucić na tej ziemi. Spozierał i trząsł się cały. Wszystko było nie tak, wszystko się waliło, a gdy jego pamięć odtworzyła czarne oczy posłańca, zemdlał w ramionach Athanina, któremu ostatkiem sił udało się go uchwycić.
***
Gai oprzytomniał i podniósł się do pozycji siedzącej. Czuł chłód przejmujący do szpiku kości, a czarne jak smoła oczy patrzyły na niego z bezmyślnym wyrazem.
– Gdzie jestem? – zapytał, zdając sobie od razu sprawę, że w jakiejś pieczarze. Posłaniec i tak nie odpowiedział.
Na głowę skapnęła mu kropla wody, powietrze przesiąkał zapach błota. Wilgotny i metaliczny powiew drażnił nozdrza i utrudniał oddech. Czarne oczy wciąż wpatrywały się w niego z taką samą intensywnością. Sedrun Waro z bliska nie wyglądał już tak groźnie, ale Gai nasłuchał się zbyt wiele na temat posłańca, żeby uśpić swoją czujność. Wiedział, że zażąda, co mu obiecano, od tego nie było ucieczki.
– Panie, gdzie mój brat? – Zacisnął dłonie w pięści. – Zabrałeś mnie, panie, ze sobą. Robisz, co chcesz, chociaż… kto by cię powstrzymał?
Nad jego głową przefrunął nietoperz. Sedrun uchwycił go jakby w niewidzialną sieć i ukręcił kark, a Gai poczuł na powrót przejmujący strach.
– Gdzie mój brat?!– powtórzył drżącym głosem, a Waro zmarszczył brwi.
Gai wpatrywał się jego oblicze, w przerażająco czarne źrenice, które zdawały się przenikać go na wskroś. Bał się, że wypowie słowa, które urażą posłańca. Nie mógłby się z nim przyjaźnić, był wówczas głupcem, gdy bezmyślnie klapał jęzorem. Napięcia, które spinało mu wszystkie mięśnie, z niczym nie dało się porównać.
– Żyje, odjechali. – Mroczny głos zadźwięczał mu w uszach.
– Czego ode mnie chcesz, panie?
– Nie teraz, nad ranem – wysyczał. – Ptaki zawróciły, muszę polować.
– Panie, proszę cię, powiedz mi przynajmniej, co się wydarzyło. Nic nie pamiętam, jedynie tyle, że stałem wśród martwych.
– Napsuli mi krwi śmiertelnicy niewdzięczni. Nie lubię konfliktów, muszę iść polować.
Gai nie zamierzał się zamknąć.
– Panie, mój brat, Laron, on jest narwany, przyjmij przeprosiny ode mnie i nie chowaj urazy. Nie liczy się ze słowami, które nieraz ranią. Nie wiem, dlaczego taki jest, panie. Przez tyle lat nie udało mi się do niego dotrzeć.
– Czyżby? – Sedrun zdjął kaptur, a Gai zobaczył czarne jak smoła, półdługie, rozwichrzone włosy. Wszystko w twarzy Przeklętego było surowe i intensywne: wyrazistość spojrzenia, barwa tęczówek, usta zaciśnięte w wąską linię i prosty, szpiczasty nos. Jego oblicze zdawało się emanować chłodem, nieprzychylnością, ale i smutkiem. – Nie dotrzymują słowa. Zabiorą, ile im dać, wciąż będzie im mało.
– Panie, wierzę, że mój brat sabotował zabranie mnie tutaj, ale spróbuj zrozumieć jego opór. ‒ Gai nabrał powietrza w płuca. Nie przywykł do tego, by zważać, co mówi, każde słowo mogło być gwoździem do jego trumny. – Nie oceniaj pochopnie nas, śmiertelników – dodał, chociaż słowa parzyły go w język. Sedrun miał się za kogoś lepszego – jego prawo, ale to tylko słabość ciała i Gaia zabolał ten niesprawiedliwy osąd. – Mamy wady, ale nie jesteś, panie, w naszej skórze. Bycie potężnym czyni cię ślepym na świat, jaki widzimy. Pogodzę się z losem, o ile nie zrobiłeś krzywdy mojemu bratu i jego przyjacielowi.
– A jeżeli zrobiłem?
Gai przygryzł wargę. Czarne oczy przez setki lat pochłonęły wiele nienawiści, która zaczęła się z nich wylewać. Emanowały smolistą, przebrzydłą energią, jakby wessały w siebie zło świata.
– Spróbowałbym cię, panie, zabić. Oczywiście z marnym dla mnie skutkiem.
Sedrun zacisnął zęby, jego oczy się rozszerzyły, a tęczówki jeszcze pociemniały.
– Nie po to ich ratowałem, aby teraz zabijać – wycedził, chociaż nie było w tym złości.
– Liczyłem, panie, że jesteś rozsądny. – Gai nabrał powietrza w płuca. Rozmowa z posłańcem kosztowała go coraz więcej nerwów. Brakowało mu tchu, ważył każde słowo, miał wrażenie, że stąpa po cienkim lodzie, który lada chwila pęknie mu pod stopami i wciągnie go w lodowate odmęty.
– Co ma do tego rozsądek?
– Miałem na myśli, że jesteś miłościwy. – Przetarł czoło. W takich chwilach jak ta żenująco się pocił.
– Cóż, nie jestem. Zabrałem, co mi obiecano. To była transakcja.
– W jakim celu, panie?
– Potrzebuję twej duszy.
– Chcesz mnie zabić? – wyszeptał ogłuszony wyrokiem, którego się nie spodziewał. Wyobrażał sobie, że zapłata dla posłańca będzie dotkliwa, ale nie, że zakończy jego żywot.
– Słuch masz przytępiony? – odpowiedział tamten i zmarszczył brwi, patrząc nań wnikliwie.
Gai chciał uchwycić dłoń posłańca w błagalnym geście, ale odrzuciła go mroczna siła. Pozbierał się szybko, tylko żałość ściskająca mu gardło nie chciała odpuścić. – Panie, po co ci moja dusza?! Powiedz mi, co z nią uczynisz?
– Lepiej, żebyś nie wiedział.
Zacisnął zęby, zacisnął pięści, czując się jak bezmyślna gadzina.
– Czy mój brat o tym wie?
– Mówiłem już, że śmiertelnicy są niewdzięczni, ale pogodzą się ze stratą, jak i ty z losem. Czas leczy rany, chociaż trzeba się postarać.
– Czy będę coś czuł? Będę świadomy?
– Nie wiem.
– Powiedz mi tylko, panie, czy gdy zabierzesz mą duszę, to ona… – Nie potrafił dokończyć myśli, wdychał powietrze, jakby brakowało w nim tlenu. Trząsł się cały, tylu rzeczy chciał jeszcze doświadczyć, a miał umrzeć, w dodatku na zawsze i bez szansy na odrodzenie.
– Twoja ofiara nie będzie daremna. Nawet ja czegoś się lękam. A gdy ja się lękam, śmiertelnicy będą umierać z przerażenia.
– Coś grozi naszemu światu?
Sedrun potwierdził, a Gai poczuł, jak serca kamienieją mu w piersi.
– Chciałem zostać dowódcą, zakochać się, być może jakaś kobieta urodziłaby mi dzieci. Nie przypuszczałem, że moja linia życia jest tak krótka.
– Pokaż mi dłoń, ale z daleka – poprosił Sedrun, a Gai rozprostował palce. Trząsł się, nie potrafił utrzymać dłoni w pionie. Wciąż przepraszał, nie potrafiąc zapanować nad emocjami.
– Czy mógłbyś mnie, panie, ogłuszyć? Proszę, nie chcę być już świadom swego losu.
– Jesteś pewny?
– Jestem pewny i jeżeli nie uznasz tego, panie, za zbyt zuchwałe, proszę, oddaj moje ciało ojcu. Chciałbym, żeby mnie pochował w Burkatsie. Tam jest mój dom.
– Już im to obiecałem.
Laron siedział przy ognisku, dłubiąc patykiem w ziemi, Ainiki pił pod drzewem, obaj zamroczeni wydarzeniami, które się rozegrały kilka godzin wcześniej.
Posłaniec pojawił się znikąd. Najpierw nadleciało więcej ptaków, czarnych i skrzeczących. Latały nad ich głowami, powodując mdłości, a potem Laron patrzył już tylko na postać w czarnej pelerynie. Sedrun Waro we własnej osobie, przeklęty męczennik, o którym tak wiele słyszał, stał z nim twarzą w twarz, a jego czarne ślepia wyglądały, jakby płynęła w nich zaczadzona lawa.
Podróżując po Wedonie, nie raz widział i doświadczał, jak biografia posłańca rozpalała gawędziarzy, wywoływała rozmarzenie u dziewek i inspirowała wieszczy. Bali się go żołnierze, opowiadali o nim królowie, a teraz ta postać patrzyła Laronowi w oczy i nie umiał oderwać odeń wzroku.
– Kim jesteś? – zapytał mroczny głos, a Larona przeszył dreszcz.
– Zwą mnie Laron Dio, panie. – Ukłonił się. – Najstarszy syn króla Navae z Burkatsu.
– Zabieram twojego brata i go unicestwię. Ciało oddam, nim zgnije.
– Co powiedziałeś, panie? – Laron zacisnął usta i dotknął rękojeści miecza.
– Dlaczego miałbyś to zrobić, czarny jeźdźcze? – Ainiki uklęknął obok Larona, widząc, jak straszne szaleństwo planuje popełnić. – Moglibyśmy wiedzieć, co między wami zaszło?
– Ma u mnie dług, spłaci go duszą.
– Dług za uratowanie naszego życia? – zapytał Ainiki, a Laron drżał cały, jakby trawiła go gorączka.
– Tak, szkoda, żeby jego poświęcenie poszło na marne – odrzekł, świdrując zwiadowcę zwęglonymi tęczówkami, a mroczna siła uniosła nieprzytomnego Gaia z pola bitwy i ułożyła jego postać na grzbiecie Szanam.
Laron wpadł we wściekłość i gdyby Ainiki go nie powstrzymał, zapewne zginąłby z ręki posłańca. Gdy koń Sedruna zniknął im z pola widzenia, Laron niczym w amoku wygrażał wszystkim wkoło. W efekcie wygnał uchodźców, grożąc im śmiercią. Nie miał ochoty troszczyć się o obcych, podczas gdy jego własny brat miał stracić życie z ręki Przeklętego. Był Laronem Dio, nieustraszonym zwiadowcą, a natrafił na skałę, której nie potrafił skruszyć.
Sedrun pozostał głuchy na jego prośby, niewrażliwy na błaganie i łzy, których tym razem Laron się nie wstydził. Chciał zająć miejsce Gaia, błagał o to, wyzbywając się dumy i przełykając upokorzenie. Klękał przed Sedrunem, na przemian go błagając i nieudolnie wygrażając, ale dla posłańca umowa była świętością, a zawarł ją z jego młodszym bratem, nie z nim.
– Napij się galopu – zasugerował Ainiki, ale Laron pokręcił głową.
– Pamiętasz, jak udaliśmy się z Gaiem do pieczary przy urwisku? Prawie spadł, wisiał nad przepaścią uchwycony gałęzi i nie uronił łzy. Miał tylko dziesięć lat. Pomyślałem sobie wtedy, że chociaż jest drobny i kruchy, ma silną wolę przetrwania. Czasem jest to ważniejsze niż tężyzna fizyczna i góra mięśni. Teraz ma zostać zamordowany przez samego Sedruna Waro, a jego dusza ulegnie unicestwieniu na wieki. Jego wola przetrwania nic tutaj nie dała, bo przehandlował swoje życie za nasze. Jak mam to wyznać ojcu? Ainiki, jak mam mu powiedzieć, że jego ukochany syn oddał się dobrowolnie w łapy posłańca, który otwarcie przyznał, że go zabije?
– To mi nie daje spokoju. Dlaczego Sedrun zawarł z nim umowę? Po co mu dusza Gaia?
– Nie wiem, to przeklęty.
– Właśnie, i para się magią. Jego matką jest duch lasu. Istnieje możliwość, że chce jego duszę złożyć w ofierze podczas rytualnego obrzędu.
– Mówisz o tym spokojnie, jakby cię w ogóle nie obchodził jego los.
– Wiesz, że to nieprawda.
– Po co mnie broniłeś na polu bitwy? Trzeba było uciec. Pomyślałeś, co by się stało, gdybyś zginął? Co z obietnicą, którą złożyłeś tamtego dnia jasnowłosej dziewczynie?
– Dlatego mnie zostawiłeś?
– A myślałeś, że czemu? Nie możesz mieszać się w sprawy Burkatsu. Myślisz, że dlaczego chciałem cię od tego wszystkiego odciągnąć i półtora roku temu, i teraz? Myślałeś, że chcę władzy, że dlatego staram się odseparować cię od spraw związanych z królestwem? Nie, Ainiki, robię to, bo masz do wykonania misję, bardzo ważną misję dla twojego ludu i wyspy Atha’liles. Półtora roku temu, kiedy cię zostawiłem, miewałeś sny, w których ją wzywałeś. Nie mogę stać wam na drodze. Nie teraz, gdy wszystko zaczynasz sobie przypominać, gdy to wraca. Muszę nauczyć się żyć bez ciebie, bo i tak kiedyś cię stracę. Też powinieneś, skoro czas waszego spotkania nadchodzi. Chciałem przekonać ojca, żebyś nie jechał na tę wyprawę, nawet musiałem rzucić na ciebie cień podejrzenia, ale to wszystko na nic. Mój głupi, biedny brat stanął za tobą murem, a teraz za nami dwoma, co przypłacił życiem. – Laron starł łzy rękawem. – Ainiki, musimy się kiedyś rozstać. Musisz porzucić Burkats i walczyć o Atha’liles, bo obiecałeś! Bo przysiągłeś!
– Nie mam ochoty. – Athanin upił kolejny łyk. – Nie akceptuję twoich decyzji podjętych w pojedynkę. I wiem, że chcesz być wolny. Czy ja kiedyś powiedziałem, że pragniesz władzy? Laron, znam cię od dziecka i wiem doskonale, że masz gdzieś rządzenie i królewskie przywileje. – Spuścił wzrok. – Ale bolało, umiesz sprać po mordzie – szepnął. – Mogłeś mnie zabić, gdybym...
– Myślisz, że nie wiem, ile potrafisz znieść i co może cię zabić? Trzeba się było bronić.
– Gdy wpadasz we wściekłość, jesteś przerażający.
– Boisz się mnie?
– Twojej obojętności się boję – szepnął Athanin. – I porzucenia.
– Ainiki, będziesz żył długo po mojej śmierci. Rozumiesz? Musisz zainteresować się własnym życiem, a nie tkwić u mego boku.
– Kocham cię. Jak mam żyć swoim życiem?
– Przestań! – Laron wyrwał ku niemu, jakby znów chciał obić mu twarz, ale tylko ścisnął szorstką dłoń Athanina w nieśmiałym geście, przez chwilę ginąc w przeszywającym błękicie jego smutnych oczu. – Zraniłem cię? – szepnął pozbawionym emocji głosem, a może wypłakał już tyle łez za bratem, że niewiele ich pozostało dla Ainiki. Puścił jego dłoń i spojrzał w bezkres nieba. – Nie jestem wylewny, nie potrafię okazywać miłości, a na pewno nie wtedy, gdy wiem, że to spowoduje tylko cierpienie osoby, którą kocham.
Laron zamilkł, a Ainiki wypił do dna wszystko, co miał w podręcznym bukłaku. Zwiadowca zacisnął pięści, spoglądając ponownie w twarz przyjaciela i myśląc, że zawsze wybierał najlepszy moment na wyznania. Cienie pod oczami i cierpiętniczy wyraz twarzy zmieniły go nagle w inną osobę. Ainiki nie miał natury męczennika, ale w tej chwili strasznie cierpiał.
– Laron, to nie najlepszy moment na wyznania.
– Co ty nie powiesz – szepnął z rezygnacją.
– Teraz najważniejszy jest Gai, musimy go uratować.
– Walcząc z Sedrunem Waro?
– Któremu chciałeś obić mordę. – W oczach Ainiki zamigotał ognik.
Laron nabrał powietrza w usta.
– Nie chciał niczego w zamian – ani mnie, ani ciebie. Nic już nie możemy zrobić. Co zdziała zwykły śmiertelnik mojego pokroju? Próbowałem wszystkiego. Nie zamierzał dobić targu.
– Jesteśmy, widać, mało interesujący lub zbyt brzydcy.
– Nie wiem, jak możesz żartować w tej chwili. Sedrun powiedział, że będziemy go mogli pochować!
– Więc ciało Gaia jest mu zbędne!
– Chce duszę, nie chce ciała, czyli będzie próbował uprawiać magię?
– Posłaniec miał w przeszłości zatargi z magami, przypłacił to klątwą, być może planuje… – Ainiki odłożył bukłak i wstał. Jego wzrok zdawał się być nieobecny, aż Laron zaczął się lękać, a gdy dosiadł swojego wierzchowca, Laron był już przerażony.
– Gdzie jedziesz?!
Athanin nie odpowiedział, więc zwiadowca zerwał się jak oparzony, żeby jechać za nim.
– Zostań! – nakazał mu Ainiki. – Zbyt wiele już Sedrunowi napsułeś krwi.
– Przecież nie dałeś rady go wytropić, czemu teraz miałoby się udać?
Laron czekał na odpowiedź, która nie nadeszła, a tylko jedno słowo przywiał mu podmuch spod końskich kopyt.
– Zostań!
Wzrok uciekł mu w stronę śpiącej Felicji. Serca tłukły mu się w piersi, ale nie mógł jej zostawić. Kopnął wielki kamień, który przeleciał nad jej głową. Niewiele brakowało, żeby ugodził dziewczynę, ale nie potrafił ostudzić nerwów. W środku aż się gotował. Wyczerpanie tępiło mu wzrok, a nawet myśli. Nie dość, że musiał porzucić ciała żołnierzy, żeby zgniły w palącym słońcu, pozwolił Sedrunowi zabrać Gaia, w dodatku został porzucony przez Ainiki i będzie musiał niańczyć jakąś przypadkową dziewkę. Chwycił swój bukłak i napił się duszkiem. Mocny trunek nigdy wcześniej tak bardzo mu nie smakował.
***
Sedrun poczłapał do wystygłego paleniska i wybrał ze środka popiół. Pasmo magii wciąż wirowało, naprzemiennie znikając i pojawiając się w mroku jaskini. Było niczym rój świetlików – pełne uspokajającego blasku.
Na bladym obliczu chłopca leżała czarna tkanina, którą posłaniec zerwał z jego twarzy i rzucił w kąt. Kolejny raz mu się nie udało. Magia rozbłysła i zniknęła. Wnętrze nawiedził mrok, a twarz chłopca przestała być widoczna. Posłaniec pożałował, że oddał potomkowi Jagienny duszę Elfa. Wciąż nie miał ani jednej. Zaczął się obawiać, że nie zdąży. Nagle czas miał jakiś inny wymiar, jakieś znaczenie. Okazje nie trafiały się często, a jego samotniczy tryb życia nie ułatwiał zadania.
Wyszedł z jaskini i oniemiał na widok siedzącej pod drzewem postaci.
– Gdybym obiecał, klnąc się na swoje życie, że pomogę ci, panie, wybić Szarych Elijak co do jednego, myślisz, że nie byłbym głupcem? – odezwał się blondwłosy mężczyzna i chciał podejść, ale posłaniec wystawił dłoń przed siebie i pokręcił głową.
Ainiki cofnął się zgodnie z życzeniem. Chwilę patrzył w oczy posłańca, nim ponownie się odezwał:
– Wiem, czym mógłbym próbować zyskać twoją przychylność, ale jesteś, panie, zbyt potężny i tylko głupiec mógłby pomyśleć, że może ci coś ofiarować. A jednak Gai to zrobił i ty, panie, wbrew przewidywaniom poszedłeś z nim na układ.
Zamilkł, żeby przełknąć narastającą w przełyku gulę. Pociły mu się dłonie, a serce waliło w piersi. Klęknął przed posłańcem i zniżył głowę w geście poddania. Nad jego głową jaśniały księżyce, a czuł się, jakby wisiał nad nią jego własny topór.
– Gdy byłem pewny, że nic nie mogę poradzić na los, który go spotkał, ta myśl właśnie rozjaśniła mi umysł i dała nadzieję. Poszedłeś na układ ze śmiertelnikiem, jest więc coś, czego potrzebujesz. A tym czymś jest świeca z pięciu dusz, żeby wskrzesić miłość Bogów, którzy byli w Wedonie jako pierwsi. Musisz czuć, panie, że nadchodzi zło tak potężne, że śmiertelnicy nie poradzą sobie z nim bez pomocy Bogów. Czy chodził o zjawy?
– Słyszałeś o Świecy Pięciu Bogów?
Ainiki przełknął ślinę. Ojciec opowiadał mu, że o artefakcie pisano w czarnej księdze magów, która spłonęła w gniewie pięciu Bogów z Gwiazdy Wszechświata, aby świeca z pięciu dusz nigdy nie powstała. Powiadali też, że magowie z Manilli mieli kopię księgi. W jaki sposób weszli w jej posiadanie, Ainiki nie wiedział. Podobnie jak tego, czy informacja była prawdziwa.
– Nie ze szczegółami – szepnął.
– Stworzenie świecy wymaga ofiary. Dusz, które poświęciły siebie same.
– Ale czy nie muszą być wyszarpane z ciał czystokrwistych? – zapytał. – Krew Gaia nie jest czysta, panie.
Sedrun wbił w Ainiki swoje czarne ślepia.
– Ukrywaliśmy przed nim pochodzenie jego matki. Nie wie, że Laron to jego brat przyrodni.
Tropiciel podejrzewał, że kilka osób z przeszłości, które w dziwnych okolicznościach straciło życie, było po prostu dla króla niewygodnych. To, że Navae miał dłonie splamione krwią, wiedział od dawna, ale jak każdy władca musiał wybierać pomiędzy czystością sumienia a władzą. Zapewne dlatego Laron nie chciał być następcą tronu, ale Ainiki wiedział, że kiedyś ten czas nadejdzie.
Sedrun zignorował tę informację i powiedział:
– Wedon powstał z tchnienia Bogów Zun i Valu, którzy wbrew wszystkiemu, będąc swoimi antagonistami, pokochali się prawdziwą, płonącą ogniem namiętności miłością – mówił, sycząc, aż Athaninowi przeszły ciarki po ciele. – Stworzyli dla siebie miejsce, Wedon, gdzie z dala od wszystkiego mogli trwać w swojej miłości. Kiedy pozostali Bogowie z Gwiazdy Wszechświata uznali, że stają się oni jednym, zaburzając porządek wszechrzeczy, stworzyli świecę z cząstki swej wiecznej energii zwanej duszą i odebrali Bogom Zun i Valu ich wspomnienia, które zgasły, gdy tylko zapłonęła Świeca Pięciu Bogów.
– Świeca wydaje się więc osobliwością. Wytłumacz mi, panie, znaczenie twych słów. Jestem zbyt głupi, by zrozumieć istotę twojego przekazu.
– W Gwieździe Wszechświata Bogów jest siedmiu. Nadal nie rozumiesz?
Ainiki ze wstydem potwierdził.
– Nie wiem, dlaczego ci to w ogóle mówię. – Sedrun popatrzył nań wnikliwie. – Może dlatego, że chociaż trochę jesteś w stanie zrozumieć mój ból. Jak długo już żyjesz?
– Ponad sześćdziesiąt lat, panie.
– Szalenie krótko. – Waro wyglądał na zawiedzionego.
– Możesz żyć, panie, chwilę i doświadczyć poruszających serce uniesień, ale możesz też trwać długie lata, ciągnące się niczym wieki, i nie poznać smaku żywej emocji. Nie jestem z tych, których serce łatwo się wzrusza, ale błagam cię, panie, oszczędź tego młodego nicponia, który nikogo nie skrzywdził i ma dobre serce.
– Potrzebuję dusz, żeby stworzyć świecę. Dusz, które poświęciły same siebie. To niełatwe zadanie, okazja nie zdarza się często.
– Ale dusza Gaia nie pozwoli ci osiągnąć celu. Proszę cię, panie, nie zabijaj go. – Ainiki schylił głowę bardziej uniżenie, drżąc na całym ciele. Słyszał, że świecę da się stworzyć z duszy czystokrwistych, ale nie musiała to być wcale prawda.
Księżyce zaglądały w twarz zwiastuna, barwiąc jego źrenice atłasem światła.
– Panie, zabranie komuś duszy jest najgorszym z występków, powinno być więc karą za zło. Nie każ go na wieczne nieistnienie tylko dlatego, że chciał nas ratować i ośmielił się prosić o pomoc najpotężniejszego z potężnych. Żyję zbyt długo, by cenić życie jak on. Jeżeli taka jest twoja wola, panie, by karać niewinnych, weź moją duszę w zamian. Straciłem tej nocy przyjaciela, poległ na polu bitwy, jego duszę pochłonęły zjawy, z którymi walczyliśmy, czując, że walka i tak jest przegrana. Moje życie też miało dotrzeć dziś do swego kresu. Chętnie poddam się, panie, losowi, który zaplanujesz dla mej duszy.
– Jesteś czystej krwi?
– Nie wiem, panie. Mój ojciec był Athaninem na pewno, ale matka, powiadali, że pochodziła z Iszmaru. Przyjechała na wyspę, żeby odwiedzić krewnych, gdzie już pozostała do dnia swej śmierci, wcześniej znalazłszy w Atha’liles miłość.
– Nie sądzę, byś mi się przydał. Nie będę po raz kolejny wykonywał rytuału nadaremno. Wykańcza i dewastuje ciało, a sam tracę cenną energię. Kilka dni minie, nim dojdę do siebie.
– Panie, dlaczego nadaremno?
– Bo nie wiesz, czy jesteś czystej krwi. – Sedrun uchwycił w dłoń nadlatującego ptaka.
– Nie o to chciałem…
– Cii – przerwał mu posłaniec.
Chwilę milczeli, a Ainiki patrzył, jak tamten się syci.
– Musi dużo znaczyć, skoro obaj chcecie się ofiarować w zamian. – Sedrun ponownie poświęcił mu uwagę, rzucając truchło ptaka na popękaną ziemię. Z kącików ust wyciekła mu krew.
– To niedojrzały młokos, ale jest dla mnie jak rodzina.
– Oddał mi duszę. – Posłaniec syknął wrogo, oblizując wargi.
– Oddał? – Ainiki poczuł jak obraz mu się zamazuje, a żal ściska gardło.
– Jeszcze żyje – burknął posłaniec, przyglądając się Athaninowi badawczo.
– Panie! – Ainiki przełknął ślinę, dławiąc żałość. – Co innego, gdy ktoś świadomie odda ci duszę, ale Gai nie wiedział, czego zażądasz. Na pewno by się wówczas nie zgodził.
– Nie próbował się nawet targować.
Głos posłańca wskazywał na zniecierpliwienie, Ainiki podniósł wzrok.
– Głupiec z niego – szepnął, a Sedrun usiadł na kamieniach, wpatrując się w księżyce.
– Nie jestem tak potężny, jak się wszystkim wydaje. Mam swoje lęki i wiele słabości. Nie da się przetrwać czasu w pojedynkę, nie zaznając smutku. Gdybym żył chwilę, pewno bym tego nie wiedział, ale setki lat ciążą mi jak wór kamieni, który noszę na swych barkach. Każdy dzień jest taki sam, każda minuta odlicza czas, który się nie kończy i więzi mnie w swojej pętli. Chciałbym nie istnieć. Wy śmiertelnicy nie macie pojęcia, jak wygląda moje życie.
– Masz, panie, rację. – Ainiki spuścił głowę. – Samotność bywa przekleństwem. Zdążyłem się o tym przekonać.
– Muszę dostarczyć depeszę z Zezmaru Szarym Elijak. Od setek lat trzymam swoje nerwy na wodzy, żeby ich nie wybić co do jednego. Ale obiecałem mej matce, że nie będę się mieszał w sprawy śmiertelników i zakłócał harmonii świata. Niech sami zdecydują o swoim losie i poniosą konsekwencje. Mogę trzymać się z daleka, ale gdy wjadę na teren Argu, gdy poczuję smród najemnika, boję się, że dopadnie mnie również chęć tak wielka, by przelać ich krew, że nic mnie nie powstrzyma. Zapewnię ci eskortę, a gdy dojedziemy do Argu, dostarczysz depeszę wodzowi Godonowi.
– Zgodzę się, panie, na wszystko.
– To dobrze.
– Panie, a co z Gaiem?
– Jest mieszanej krwi, jego dusza i tak na nic mi się nie zda. Rytuał się nie udał, był jednak wyczerpujący, dlatego chłopak jest w śpiączce. Powinienem był skorzystać z oferty jego brata, coś mi podpowiada, że jego krew nie była mieszana.
– Uwolnisz go, panie?
– Nie planowałem tego, ale skoro nie mogę mieć jego duszy, jakiż miałbym pożytek z niedojrzałego młokosa?
Ainiki zaniemówił, patrząc w bezdennie czarne oczy posłańca. Na jego nieszczęście księżyce świeciły mocno i posępną twarz Sedruna widział dokładnie.
– Panie, masz władzę nad zwierzętami, zaspokój moją ciekawość. Dlaczego nie posłużysz się nimi, by dostarczyć depeszę?
– Zwierzętami kierują instynkty. Moje rozkazy nie mają takiej mocy, żeby okiełznać istotę ich jestestwa, dzikość, pragnienie wolności. Wcześniej czy później nasza więź się luzuje. Gdy uda mi się zapanować nad dowódcą stada, wówczas mogę się nimi posłużyć, ale nigdy w pełni nie okiełznam ich zwierzęcego instynktu. Czuję ból zwierząt, mogę do nich przemówić, ale gdy do głosu dochodzi pierwotna iskra, nawet ja niewiele mogę zrobić.
– Kierowałeś, panie, smokami, które spaliły Akwenomol, pokonałeś zjawy, dlaczego umniejszasz swoje zasługi?
– Nie da się ich pokonać, można jedynie je przepłoszyć.
– Jak ci się to, panie, udało?
– Myślisz, że wszystko ci powiem?! – syknął Sedrun i zmrużył oczy.
– Wybacz, panie. – Ainiki ponownie schylił głowę. – Byłeś wylewny, niecnie chciałem to wykorzystać.
Twarz posłańca złagodniała.
– Wiesz, panie, dokąd zmierzają i po co?
– Próbuję się tego dowiedzieć.
– Mówiłeś, że nie interesujesz się losem śmiertelników, czyli zjawy zagrażają i tobie, panie?
– Są śmiertelnym zagrożeniem nawet dla ducha lasu, mej matki Drzewonici.
Ainiki spojrzał na księżyce. Poczuł, jak wielki ciężar spoczął nagle na jego barkach. To, czego się dowiedział, było udręką.
– Trzymaj się z daleka. Nie lubię towarzystwa – nakazał posłaniec i zniknął w głębi pieczary.
***
Rwąca woda jak jadowity wąż kąsała kamienie, rzeźbiąc szerokie koryto. W przeddzień tragedii woda w rzece była zimna niczym lód, ale siła prądu nie pozwoliła jej zamarznąć.
Ainiki stał po kostki w wodzie i próbował złowić rybę. Wypatrywał i wypatrywał, ale nigdy nie był dobry w połowach. Udało mu się raz złapać raka i na tym kończyły się jego sukcesy.
Darinna podwinęła sukienkę i weszła do rzeki, stając obok i z miną znawcy wytykała mu błędy. Wszystko robił źle. Już to wiedział, że za cokolwiek się brał, zawsze było nie tak, jak powinno. Darinna wciąż narzekała, ale przy tym stawała się z każdym dniem piękniejsza.
Kiedy wstawał o poranku, słońce padało na jej twarz, a długie, ciemne rzęsy, rzucały cień aż na malinowe usta.
Gdy zostali sami, Ainiki podjął się ważnej misji, żeby nigdy już nie musiała się bać. Poczuł się jak mężczyzna, chociaż był zaledwie chłopcem, na tyle jednak dużym, by zacząć dostrzegać jej walory i piękny uśmiech.
Wciąż czekali, aż ktoś się zjawi, jak obiecał Seduzen. Mijał dzień za dniem, jednak nikt nie przychodził.
Mieli sad i kilka zwierząt, trzymali się więc z dala od miasta. Zamieszki się nasilały, na szczęście ich dom znajdował się na uboczu, a w tamtą noc, gdy zginął Seduzen, nikt ich nie zaatakował. Schowali się w piwnicy, a następnego dnia wykopali głęboki dół i zakopali zwłoki. Potem Darinna upiekła ostatni chleb z ostatniego woreczka mąki, jaki im pozostał. Ainiki patrzył w bladą twarz księżniczki i czuł się winny, tak bardzo winny, że piekący ból ściskał mu serce.
Otworzył oczy, noc była zimna.
„Czy to sen?” – pomyślał, a gdy odwrócił głowę, zobaczył wejście do pieczary. Śnił więc. Tyle lat minęło. Dlaczego musiał o niej myśleć właśnie w tej chwili? To przez Larona, który przypomniał mu o obietnicy. Czy nie mógł po prostu o tym zapomnieć jak o baśni? Ainiki żałował, że opowiedział zwiadowcy o swojej przeszłości, która stała mu na drodze. A jednak wciąż czuł się winny. Przypomniał sobie dziecięcą twarz Darinny: duże oczy, delikatne rysy. Zapewne dawno już nie żyła. Czy byłby ją w stanie rozpoznać po tylu latach? Oboje mieli fizjonomię dzieci, ale że Athanie wcześniej dorastali psychicznie niż fizycznie, pamiętał, że serce mocniej mu biło na widok jej twarzy.
Spojrzał raz jeszcze w stronę pieczary. Posłaniec kazał mu trzymać się z daleka, nie mógł igrać z ogniem, nie bardziej, niż już to zrobił. Wiele zyskał, nadal wiele mógł stracić. Zamknął ponownie oczy, opierając głowę o pień drzewa.
Pierwszy raz, odkąd utracił Darinnę, miał wrażenie, że serce kurczy mu się w piersi, jednocześnie otwierając się na nieznane mu dotąd uczucia. Teraz, gdy emocje opadły, Ainiki próbował rozgryźć samego siebie, ale ponownie zapadł w sen, zamroczony alkoholem, po który sięgnął, by uciszyć walące serce.
ZIEMIA NICZYJA
Układanka z Przeklętym
Świeca Pięciu Bogów
Cover