Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ta walka jest już wygrana
Opowieść o Wielkim Przegranym
Sekretne życie demonów to naturalna kontynuacja Sekretnego życia aniołów. Gdzieś między rzeczywistością anielską a rzeczywistością niebiańską, do której zmierzamy, jest wymiar duchowej walki, którą każdy z nas musi stoczyć w swej drodze do nieba – przestrzeń zmagań z tym, który w tej drodze chce nam przeszkodzić.
Moja opowieść o Wielkim Przegranym nie jest czysto teoretycznym zreferowaniem tego, co o złym duchu mówi chrześcijańska demonologia. To teoria w dużej mierze potwierdzona i zweryfikowana w praktyce.
Zły duch, szatan, demon, diabeł czy anioł upadły... – możemy przypisywać mu różne określenia – jest śmiertelnym wrogiem dla każdego chrześcijanina. Mamy więc obowiązek toczyć z nim walkę na śmierć i życie. W rzeczywistości ta walka już jest wygrana, bo, żyjąc autentycznie w zjednoczeniu z Chrystusem, mamy pewność zwycięstwa.
Chodzi o to, żeby zwycięstwo w pełni się objawiało w naszym życiu. Walczymy o to, by iść prostą drogą, by nie wikłać się w niepotrzebne trudności, których możemy uniknąć w tej wędrówce, a przede wszystkim – mimo że jesteśmy na zwycięskiej pozycji, a zbawienie mamy na wyciągniecie reki – żebyśmy nie zeszli na manowce, z których nie ma już powrotu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 139
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Sekretne życie demonów
dr hab. Aleksander Bańka dla RTCK S.A.
Autor: Aleksander Bańka
Produkcja: RTCK S.A.
Nowy Sącz 2021
Wydanie I
© RTCK S.A. 2021
ISBN EPUB: 978-83-66523-82-1
ISBN MOBI: 978-83-66523-83-8
Wydano za pozwoleniem władzy kościelnej.
Odpowiadając na pisemną prośbę z 2 września 2021 r., na podstawie „nihil obstat" udzielonego przez ks. prof. dr. hab. Janusza Królikowskiego, delegata Biskupa Diecezjalnego do oceny ksiąg treści religijnej wyrażam zgodę na wydanie publikacjiSekretne życie demonów autorstwa dr. hab. Aleksandra Bańki.
Z pasterskim błogosławieństwem
† Stanisław Salaterski
WIKARIUSZ GENERALNY
Redakcja: Beata Cynkier
Korekta: Seiton, www.seiton.pl
Skład, łamanie, wersja epub i mobi: Barbara Wrzos, Graphito, www.graphito.pl
Projekt okładki i projekt typograficzny książki: Jakub Kosakowski
Zdjęcie Autora: Dorota Czoch
RTCK S.A.
ul. Zielona 27, WSB, bud. C
33-300 Nowy Sącz
tel. 531 009 119
www.rtck.pl
Dołącz do społeczności ludzi, którzy chcą robić to, co kochają.
Zapisz się na www.rtck.pl, a będziemy Cię wspierać na tej drodze,
wysyłając wartościowe materiały!
„Sekretne życie demonów” to opowieść, która stanowi naturalną kontynuację „Sekretnego życia aniołów” – konferencji i stworzonej na jej podstawie książki o niewidzialnym świecie czystych duchów. W sercu i w planach jest jeszcze trzecia część – ufam, że będzie dopełnieniem całości – opowieść o niebie, o kodzie nieśmiertelności, który w pewien sposób nosimy w sobie, a Bóg chce, żebyśmy go rozwijali aż po wieczne, szczęśliwe życie z Nim. Gdzieś między rzeczywistością anielską, którą – mam nadzieję – jako chrześcijanie coraz lepiej poznajemy i odkrywamy, a rzeczywistością niebiańską, do której zmierzamy, jest jeszcze jeden wymiar – na tyle ważny, że warto przyjrzeć się mu trochę bliżej. To wymiar duchowej walki, którą każdy z nas musi stoczyć w swej drodze do nieba – przestrzeń zmagania z tym, który w tej drodze chce nam przeszkodzić.
Nie ukrywam, że traktuję tę opowieść bardzo osobiście, i to z dwóch powodów.
Przede wszystkim dlatego, że zły duch (szatan, demon, diabeł czy anioł upadły – możemy przypisywać mu różne określenia) jest – czy też powinien być – śmiertelnym wrogiem dla każdego chrześcijanina. Mamy więc obowiązek toczyć z nim walkę na śmierć i życie. W rzeczywistości ta walka już jest wygrana, bo żyjąc autentycznie w zjednoczeniu z Chrystusem, mamy pewność zwycięstwa. Chodzi o to, żeby to zwycięstwo w pełni się w naszym życiu objawiało – żebyśmy mogli je przyjąć, niejako „zaktualizować” w naszych realiach. Walczymy więc o to, by iść prostą drogą, aby nie wikłać się w niepotrzebne trudności, których możemy uniknąć w tej wędrówce, a przede wszystkim – mimo że jesteśmy na zwycięskiej pozycji, a zbawienie mamy na wyciągnięcie ręki – żebyśmy nie skończyli na manowcach, z których nie ma już powrotu.
Drugi powód łączy się z pewnym wątkiem osobistym, o którym chcę na początku uczciwie powiedzieć, choć nie będę go szerzej rozwijał. Mianowicie przez ponad 15 lat było mi dane regularnie współpracować z posługującyvmi na terenie mojej diecezji egzorcystami – w sumie z pięcioma prezbiterami wyznaczonymi przez biskupa do misji uwalniania osób dręczonych demonicznie. Przez te wszystkie lata, zazwyczaj raz na dwa tygodnie, czasami co tydzień, uczestniczyłem w egzorcyzmach, modlitwach o uwolnienie i towarzyszyłem egzorcystom w ich posłudze wobec osób nękanych na rozmaite sposoby przez złego ducha, a nawet opętanych. Widziałem więc rzeczy, które nie mieszczą się w normalnym, ludzkim, przytomnym, naturalnym sposobie rozumienia rzeczywistości, diabelskie manifestacje, które niejednokrotnie niemal przeczyły prawom fizyki i rzucały wyzwanie nauce. Widziałem, jak demon przegrywa z Bożą mocą, jak nie może się ostać wobec Jego chwały, potęgi i majestatu. Dlatego również z tego względu traktuję Wielkiego Przegranego jako śmiertelnego wroga. Przez 15 lat mieliśmy dużo okazji do tego, żeby stawać po dwóch stronach barykady w walce o rzeczy najcenniejsze – o ludzką duszę. Dlaczego o tym mówię? Po pierwsze – aby pokazać, że moja opowieść o Wielkim Przegranym nie jest czysto teoretycznym zreferowaniem tego, co o złym duchu mówi chrześcijańska demonologia pod szyldem Świętego Tomasza z Akwinu, bo do niego właśnie – podobnie jak w „Sekretnym życiu aniołów” – będę się często odwoływał. To teoria w dużej mierze potwierdzona i zweryfikowana w praktyce. Po drugie – aby na początku przeciąć wszelkie spekulacje. Mówiąc o złym duchu, nie będę nigdy powoływał się na jego słowa z egzorcyzmów, ujawniał szczegółów tego, w czym uczestniczyłem, wyciągał z tego teologicznych wniosków i okraszał mojej opowieści szczegółami demonicznych manifestacji. Teoretycznie mógłbym to zrobić. W praktyce chcę być wierny zaleceniom Kościoła, które zakazują ujawniania szczegółów tego, co się dzieje w czasie egzorcyzmów, jasno podkreślając, że ta sfera nie powinna być przedmiotem ludzkich dywagacji, ciekawości czy poszukiwania sensacji. Nie powinniśmy więc z tego źródła czerpać wiedzy teologicznej o świecie duchowym nie tylko dlatego, że diabeł jako upadły anioł – ojciec kłamstwa – jest od nas o wiele inteligentniejszy i łatwo przychodzi mu wyprowadzić nas w pole, lecz także ze względu na szacunek i delikatność względem jego ofiar. Tego rodzaju sensacyjne historie rodem z egzorcyzmów przypominają bowiem często bezpardonowe i pozbawione wrażliwości żerowanie na ludzkim dramacie. Wreszcie – i to chyba najważniejszy powód – choć moja opowieść jest o Wielkim Przegranym, to nie on jest jej głównym bohaterem. Prawdziwym bohaterem jest Ten, który go zwyciężył – Jezus Chrystus, nasz Pan i Zbawiciel. Jestem przekonany, że to właśnie On, a nie diabeł, jest najbardziej godny uwagi i to właśnie Jego Dobrą Nowinę, a nie pokrętne „nauki” demona, mamy głosić. Dlatego nie będę odwoływał się wprost do tego, czego przez ponad 15 lat doświadczałem, choć był to ważny etap mojego życia, wiele pomógł mi zrozumieć i zweryfikować, więc w takim sensie na pewno wpłynie na moją opowieść.
Gdy wspominam tamten czas, mam w głowie wiele obrazów. Mam również świadomość tego, jak bardzo realny i bliski nam jest świat duchowy, w którym – choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę – nieustannie się poruszamy. Tym bardziej zależy mi na tym, aby opowiedzieć o nim w sposób przystępny i kompetentny, wiem bowiem, jak ważne jest, aby zachować właściwe proporcje w jego rozumieniu. Nie chodzi więc o to, aby straszyć złem, ale o to, aby pokazać, jak możemy w sposób pozytywny zwyciężać złego – nie naszą mocą i osobistymi zdolnościami, lecz przez więź z Chrystusem, potęgą Jego miłości. W końcu to właśnie Jezus Chrystus – Ten, w którym mamy zwycięstwo nad wszelkim złem, grzechem i naszą ludzką słabością – jest jedynym prawdziwym Bogiem. On prowadzi nas osobiście, abyśmy w naszym życiu pokonywali knowania diabła, a także abyśmy spokojnie, bezpiecznie i w sposób pewny osiągnęli niebo – wieczne szczęście z aniołami i świętymi w sercu Trójcy Świętej.
Warto, abyśmy na samym początku od razu wskazali pewną myślową pułapkę, w którą wielu wpada, podejmując temat złego ducha. Trzeba bowiem podkreślić, że czas, w którym żyjemy, nie ułatwia nam poprawnego zrozumienia tego tematu. W zasadzie można powiedzieć, że nie tylko współcześnie, ale w dużej mierze już od czasów nowożytnych diabeł występuje w rozmaitych bajkowych czy baśniowych narracjach, opowieściach o podłożu tradycyjnym, kulturowym, a nawet coraz częściej w nauczaniu teologów jako swoista personifikacja – ukonkretnienie bliżej nieokreślonego zła, metafora nieprawości, pozbawiona realności postać rodem z mitycznego piekła. Mamy więc do czynienia ze swoistą mistyfikacją – próbą nierzadko świadomego sprowadzania tej groźnej osoby do poziomu symbolu, nieszkodliwego mitu, który ma na celu obrazowe pokazanie prawdy o ludzkim grzechu. Zgodnie z taką narracją diabeł tkwi w każdym z nas, a postać złego ducha staje się częścią kulturowej konwencji, którą coraz mniej osób bierze na poważnie. Bywają jednak i tacy – grupa wcale nie taka mała – którzy z kolei traktują złego ducha w sposób przesadnie lękowy, drżą przed nim i wszędzie widzą przejawy jego działania. To dwie skrajności widoczne wśród chrześcijan. Jedni diabła zupełnie bagatelizują, traktują jako ludzki wymysł i w takim kierunku próbują także naginać nauczanie Kościoła. Drudzy zachowują się, jakby diabeł był mrocznym odpowiednikiem Boga, zdolnym wypowiedzieć Mu autentyczną wojnę. To grupa przypominająca krąg fascynatów, którzy czytają Ewangelię oraz interpretują naukę Kościoła niemal tak, jakby cały czas była tam mowa o diable. Szatan urasta do rangi ich głównego bohatera. To są dwie niepokojące tendencje, których chrześcijanin powinien unikać.
Trzeba więc sprawę postawić bardzo jasno. Niezależnie od tego, czy myślimy o Szatanie jako o przywódcy złych duchów, czy używamy słowa „szatan” jako zbiorczej nazwy dla całej społeczności upadłych aniołów, musimy powiedzieć sobie wyraźnie, że nie mamy w tej kwestii do czynienia ani z mitem, ani z kimś równym Bogu. Szatan, którego Jezus zwyciężał w czasie swojej posługi, uzdrawiając chorych, uwalniając dręczonych przez diabelskie siły i egzorcyzmując opętanych – ten, przez którego Jezus był kuszony na pustyni i dręczony w czasie męki – nie może być tylko zwykłym wytworem ludzkiej fantazji czy produktem jakiejś imaginacji. Nie można go sprowadzać do literackiej metafory, kulturowego reliktu czy intelektualnej konstrukcji, która ma nam służyć do uwypuklenia prawdy o grzechu. Nie, to jest coś więcej, czy raczej – ktoś więcej. Nauczanie Kościoła bardzo mocno i jednoznacznie pokazuje, że diabelskiej siły nie należy bagatelizować, ale też nie można jej przeceniać – że musimy znaleźć złoty środek i nabyć pewną umiejętność poruszania się między tymi skrajnościami w myśleniu i mówieniu o złym duchu.
Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że w 1975 roku Kongregacja Nauki Wiary wydała dokument pt. „Wiara chrześcijańska i demonologia”. To oficjalne stanowisko Kościoła, porządkujące sprawy związane z katolickim rozumieniem demonologii. Opublikowany tekst jest bardzo dobrym przewodnikiem i pomocą w tym, jak należy mówić o złym duchu, żeby nie popadać w skrajności – nie przeakcentować jego miejsca w historii stworzenia i zbawienia, a jednocześnie nie bagatelizować demonicznej rzeczywistości. Ten dokument, mówiąc o złym duchu, nie tylko przekrojowo odwołuje się do historii Kościoła i do głównych punktów katolickiego nauczania, lecz także pokazuje, że ojcowie Kościoła, którzy tworzyli podstawy chrześcijańskiej teologii, byli przekonani, że szatan jest realnym wrogiem ludzkiego odkupienia. Ojcowie Kościoła jednoznacznie o tym nauczali i nie wahali się tego przypominać, abyśmy także i dziś tej wiedzy nie zagubili.
Znamienny pod tym względem jest choćby przykład Świętego Ireneusza, który mówił wprost o diable, że jest aniołem apostatą. Nazywając go tak, tłumaczył, że Chrystus, konfrontując się z jego agresją, musiał także stawiać mu konkretny opór u początku swej posługi. W Ewangeliach nie znajdujemy więc wyłącznie symbolicznej zapowiedzi naszej walki duchowej, którą toczymy przeciw mocom ciemności. Chrystus również stoczył własną zwycięską walkę duchową z siłami zła. Kuszenie na pustyni jest tego przykładem. Jednak ojcowie Kościoła ukazywali Jezusa nie jako tego, kto jednorazowo, epizodycznie walczy ze złym duchem, lecz jako Syna Bożego, który w czasie swej ziemskiej misji porusza się w przestrzeni duchowej walki. Między kuszeniem na pustyni a zmaganiem w Ogrójcu są również: zdrada Judasza, którego szatan opętał, faryzejskie knowania i zatwardziałość serca uczonych w Piśmie, a wcześniej jeszcze – mordercze zamiary Heroda. To wszystko przekracza wyłącznie ludzki poziom nieprawości. Jest w tym ślad zła metafizycznego, z którym Jezus w swym człowieczeństwie również musiał się zmagać. Tym bardziej więc my nie powinniśmy tej rzeczywistości bagatelizować.
Kościół nienawiści złego ducha nie lekceważy. Wydaje też konkretne orzeczenia, pozwalające uporządkować naszą wiedzę w kwestii demonologii. Warto je znać – przynajmniej w ogólnym zarysie – żebyśmy wiedzieli, co tak naprawdę mądrość Kościoła mówi nam na temat diabła.
Powiedzmy to wprost – oficjalnych dokumentów Kościoła na temat złego ducha nie ma zbyt wiele. Magisterium Kościoła nie poświęciło temu zagadnieniu bardzo dużo uwagi – i słusznie. Dlaczego? Dlatego że zły duch nie jest wart nadmiernej uwagi. To nie jest ktoś, kim warto szczególnie się interesować i szczególnie zajmować. Nie powinniśmy tego robić przesadnie intensywnie. Te oficjalne orzeczenia Kościoła, którymi dysponujemy, wypowiadają się w kwestii diabła wystarczająco precyzyjnie. Mamy więc kilka ważnych orzeczeń, które jasno nazywają, co powinniśmy przyjąć jako prawdę wiary. Otwierają one również pewną perspektywę dla rozmaitych namysłów teologicznych, dając teologom możliwość głębszej refleksji i interpretacyjnego rozwinięcia pewnych wątków nauczania o złym duchu.
Jednym z najważniejszych dokumentów jest wypowiedź Soboru Laterańskiego IV z 1215 roku. To jest właśnie ten sobór, który wśród innych swych orzeczeń sformułował również wypowiedź na temat aniołów – ich istnienia oraz ich duchowej natury. Warto jednak przytoczyć ją w całości. Najpierw więc ojcowie soborowi ogłaszają: „Całą mocą wierzymy i bez zastrzeżenia wyznajemy, że jeden tylko jest prawdziwy Bóg, który wszechmocną swoją potęgą równocześnie od początku czasu utworzył z nicości jeden i drugi rodzaj stworzeń.
Istoty duchowe i materialne, to znaczy aniołów i świat. A na koniec naturę ludzką jakby łączącą te dwa światy złożoną z duszy i ciała”. Ta część soborowego nauczania o aniołach została głębiej rozwinięta w książce Sekretne życie aniołów”, nie będziemy się więc nią w tej chwili dłużej zajmować. Z punktu widzenia nauki o złym duchu szczególnie istotna jest bowiem druga część, której wówczas głębiej nie analizowaliśmy, teraz natomiast zajmiemy się nią bliżej. Ojcowie soborowi kontynuują w niej wątek anielski, ogłaszając, co następuje: „Diabeł bowiem i inne złe duchy zostały przez Boga stworzone jako dobre z natury, ale same stały się złymi. Człowiek zaś zgrzeszył za podszeptem diabła”.
Mamy zatem do czynienia ze sformułowaniem dość powściągliwym. Sobór ogranicza się do stwierdzenia, że diabeł, jako reprezentant demonicznej społeczności, oraz inne złe duchy są stworzeniami jednego Boga i nie są złe w swej istocie, ale staly się takie na mocy decyzji ich wolnej woli. To wymaga oczywiście pewnego rozwinięcia. Sobór nie precyzuje, jak to się dokonało. Nie została również wyjaśniona natura tej winy ani żaden jej szczegółowy kontekst. Krótka, treściwa wypowiedź Soboru Laterańskiego IV jest zatem otwarta na spekulacje oraz analizy teologów. I faktycznie przez wieki tak się działo. Teolodzy zajmowali się tym tematem przy okazji wielu innych zagadnień – zazwyczaj jednak w związku z refleksją nad naturą aniołów, nad naturą świata, nad grzechem ludzkim czy nad sensem odkupienia. Często wówczas pojawiał się również wątek diabelski.
Ważny jest przy tym fakt, że trzymający się katolickiej ortodoksji teolodzy jasno pokazywali, że diabła należy uznać za stworzenie Boże – na początku dobre i pełne wzniosłości, piękna,światłaoraz majestatu, które jednak później, na skutek wolnej decyzji swej woli, sprzeniewierzyło się w pewien sposób swej naturze i swemu powołaniu. Odwracając się od prawdy, w której zostało stworzone, zbuntowało się przeciwko Bogu. A zatem źródło zła i egzystencjalna sytuacja złego ducha, w której się znalazł, nie wynika z jego natury, ale jest efektem wyboru. Dlaczego to jest tak ważne? Otóż trzeba podkreślić, że nauczanie katolickich teologów przeciwstawia się mocno upraszczającej, nieprawdziwej wizji świata, do której często się skłaniamy. Chodzi o taki model manichejskiego, dualistycznego myślenia, zgodnie z którym są jakby dwa światy – dobra i zła – które zmagają się ze sobą, a my nie do końca wiemy, jak ta walka się zakończy. Nawet jeśli wierzymy, że na końcu dobro zatriumfuje, świat zła jest pokazywany jako mroczny, przerażający, potężny, a Bóg – jak ktoś niemal bezradny wobec szalejącej demonicznej potęgi. Takie myślenie ma w sobie wiele z gnostyckich błędów, z herezji i jest głęboko niechrześcijańskie.
Jaki jest główny błąd w tego rodzaju myśleniu o świecie i o działaniu złego ducha? Przede wszystkim – przeakcentowanie jego roli, mocy i niszczycielskich możliwości. Wielu chrześcijan zarażonych gnostyckim myśleniem czyni z diabła kogoś niemal równego Bogu – takiego anty-Boga stającego w opozycji do dobrego Stwórcy. Otóż takie podejście jest z gruntu fałszywe. Szatan, diabeł, zły duch – niezależnie od tego, czy postrzegamy ich jako poszczególnych aniołów upadłych, czy określamy w ten sposób całą demoniczną rzeczywistość – to jedynie stworzenia. Z natury są dobre, stworzone w pewnej naturalnej doskonałości, posiadające światły intelekt i silną wolę, głęboką samoświadomość i określoną osobowość, jednak ze względu na swój wybór – w konsekwencji świadomie podjętej decyzji odrzucenia Boga – dogłębnie moralnie zepsute. To zepsucie nie powoduje, że zły duch stał się jakąś alternatywą dla Boga albo że mógłby w jakikolwiek sposób z Bogiem się równać. Nie, on dalej pozostaje czystym duchem, to znaczy bytem duchowym o duchowości doskonałej, a zatem wolnym od jakichkolwiek materialnych uwarunkowań oraz ograniczeń i podobnym co do natury innym aniołom. Główna różnica polega natomiast na tym, że jest pozbawiony łaski. Jako taki całą swą agresję kieruje przeciwko człowiekowi, ponieważ ani z Bogiem, ani z aniołami błogosławionymi, żyjącymi w świetle Bożej chwały – obdarzonymi łaską, nie może się równać.
Zły duch nie ma więc takiej mocy i potęgi, jakie często pochopnie mu się przypisuje. To nieżaden liczący się przeciwnik Boga.Natomiast prawdą jest, że ma pewne możliwości, aby szkodzić ludziom – jest naszym realnym przeciwnikiem. Paradoksalnie jednak – trzeba to podkreślić – te możliwości otwiera mu nasza wolna wola. Zły duch nie może zrobić nam niczego bez nas. To, czy nam w życiu zaszkodzi, zależy głównie od tego, na ile mu na to pozwolimy. Oto bardzo ważny klucz do tej naszej opowieści. Ważne bowiem, żebyśmy – nabywając określoną wiedzę – nie pozwalali demonowi w naszym życiu na zbyt wiele; żebyśmy nie bali się diabła jako kogoś, kto jest w stanie zrobić nam samowolnie jakąś krzywdę, rozedrzeć nas na kawałki i wepchnąć do piekła. Zły duch nie ma takiej władzy. Powinniśmy zatem, wiedząc o tym, kim on jest i jak działa, lepiej poznać siebie, aby odkryć w sobie te słabe punkty i takie mechanizmy (często nawet na pierwszy rzut oka w naszym życiu wewnętrznym ich nie widzimy), które wikłają nas w grzech i w rozmaite duchowe pułapki. Zły duch często je zastawia, a później wykorzystuje nasz upadek, aby odciągnąć nas od życia z Bogiem, wyrwać ze stanu łaski i pozbawić nieba albo przynajmniej utrudnić drogę do tego celu. To jednak, czy Wielki Przegrany pozostanie przegranym także w naszym życiu, czy – przeciwnie – zwycięży, zależy tylko od nas. Wystarczy nam Bożej pomocy i wsparcia, aby pokonać go w duchowej walce. Żyjąc z Bogiem, jesteśmy na wygranej pozycji. Zwycięstwo jest już w naszych rękach – trzeba tylko w nim wytrwać.
Ta opowieść nie powstała więc po to, żebyśmy się złego ducha bali, ale po to, żebyśmy łatwiej pokonywali go w realiach naszej codzienności. Będziemy więc mówić również o tym, co dotyczy nas samych, naszych rozmaitych uwarunkowań i słabości – głównie po to, byśmy lepiej poznali samych siebie, a przez to odkryli, na jakie rodzaje pokus jesteśmy szczególnie narażeni, czemu nie powinniśmy ulegać i przed czym powinniśmy się chronić. Chodzi bowiem o to, żebyśmy żyli w sposób przyzwoity – jak w jasny dzień, w sposób wolny, szczęśliwy i godny synów Bożych.
Nauka Kościoła dotycząca złego ducha jest spójna – widać to również w orzeczeniach, które powstały jeszcze przed Soborem Laterańskim IV. Ważne dokumenty, choć o nieco mniej istotnej randze niż wypowiedzi soboru, pojawiały się już wcześniej, przed 1215 rokiem, i stworzyły doktrynalne tło dla formuł soborowych. Mam na myśli zwłaszcza orzeczenia I Synodu w Bradze, z 561 roku. Wypowiedzi tego Synodu pochodzą z połowy VI wieku, są więc chronologicznie wcześniejsze niż orzeczenia Soboru Laterańskiego IV. Można powiedzieć, że swoją pełnię zyskują właśnie w świetle rozstrzygnięć soborowych. Co nam mówią?
Interesująca nas formuła brzmi: „Jeżeli ktoś twierdzi, że diabeł nie był najpierw dobrym aniołem stworzonym przez Boga i że natura jego nie była Bożym dziełem, ale twierdzi, że wyłonił się on z ciemności i że nie miał żadnego Stwórcy, że jest początkiem substancji zła, niech będzie wyłączony ze społeczności wiernych”. O co chodzi? Właśnie o to, żebyśmy nie przeceniali możliwości i natury złego ducha. I wszyscy ci, którzy dzisiaj robią ze złego ducha jakąś niemal boską istotę, którzy posługują się często tym, co diabeł mówi na egzorcyzmach i na podstawie tego rodzaju „orędzi” budują swoje nauczania, powinni mocno się zreflektować. To nie jest chrześcijańskie podejście do rzeczywistości duchowej. Zły duch i jego „mądrości” nie powinny być dla chrześcijan żadnym punktem odniesienia. Demon nie ma samodzielnego początku, nie jest żadną substancją zła. Przeciwnie, jest stworzeniem i – jak każde stworzenie – ma swe ograniczenia. Warto je znać, aby nie popadać w przesadny lęk przed demoniczną siłą, ale także po to, aby jej nie bagatelizować i skutecznie chronić się przed tym, w czym może nam zagrażać.
Dlatego papież Paweł VI, nauczając o złym duchu, mówi o tajemniczej i przerażającej rzeczywistości, podkreślając zarazem: „Oddala się od nauczania biblijnego i kościelnego ten, kto odmawia uznania jej [tej rzeczywistości demonicznej] za istniejącą lub kto przypisuje jej samoistny początek, uznając, że nie zawdzięcza ona, tak jak każde stworzenie, swojego powstania Bogu, albo określa ją jako pseudorzeczywistość pojęciową i fantastyczną personifikacji nieznanych przyczyn naszych nieszczęść”. Z papieskiego nauczania wynika, że nie jest właściwe ani traktowanie złego ducha jako samodzielnej siły, która zwalcza tych, którzy do Boga należą, ani traktowanie diabła wyłącznie jako nieokreślonej personifikacji naszych namiętności – figury literackiej. Obie drogi są błędne i wszyscy powinniśmy to ostrzeżenie papieża wziąć sobie mocno do serca.
Wiara poucza nas, że zły duch – znowu odwołam się do słów Pawła VI – to „żywa, zdeprawowana i deprawująca istota”. Z kimś takim mamy do czynienia. Ale autentyczna wiara w Boga daje nam także pewność, że moc złego ducha nie może przekroczyć narzuconych mu granic. Chrześcijanin powinien żyć w przekonaniu, że zły duch, choć jest w stanie nas kusić, to jednak nie może siłą wydrzeć naszej zgody na zło. On nie może zgodzić się na nieprawość w naszym życiu za nas, nie może nas omamić, związać i zniewolić bez naszego przyzwolenia.
Przede wszystkim jednak – i to jest najważniejsze – wiara otwiera nasze serce na modlitwę i pozwala nam ufać, że w relacji z Bogiem – gdy budujemy z Nim więź – już możemy przeżywać zwycięstwo nad złem i dzieje się to właśnie dzięki potędze Boga. Mocą krwi Chrystusa, mocą Jego męki, śmierci i zmartwychwstania dokonało się już definitywne zwycięstwo nad złem, a zły duch jest Wielkim Przegranym. On już przegrał, czyli nie może odwrócić losów zbawienia; nie może zrobić niczego nieprzewidywalnego, co zniweczyłoby plan Boga dla świata. Może jednak odebrać nam zbawienie – pod warunkiem że mu na to pozwolimy, że się na to zgodzimy. I o to właśnie toczy się cała batalia – żebyśmy się na jego propozycje nie godzili.
Aby zobaczyć cały przebieg tej batalii i to, w jaki sposób w praktyce naszego życia możemy zwyciężać złego ducha, jak możemy zwycięstwo odniesione przez Chrystusa aktualizować w konkretach naszego życia – trzeba powrócić do pytania, kim tak naprawdę jest zły duch. Warto zapytać o to w perspektywie jego początku – tego, jak to się stało, że odwrócił się od Boga – bo gdybyśmy chcieli rozprawiać o jego duchowej naturze, musielibyśmy powielić to, o czym była już mowa w książce „Sekretne życie aniołów”.
Gdy więc chrześcijańska nauka o aniołach przekonuje nas, że anioł jest czystym duchem, co znaczy, że w swoim istnieniu i działaniu jest niezależny od materii, że poznaje rzeczywistość dogłębnie, intuicyjnie, bez wysiłku, dzięki wiedzy wrodzonej, że ma silną, niezmienną w swych decyzjach wolę, że przemieszcza się bez wysiłku poruszania się (jest tam, gdzie działa) i mówi bez słów i bez komunikacyjnych błędów (przez przekazywanie myśli), to w tym wszystkim mieści się również prawda o naturze złego ducha. On przecież, jako anioł upadły, ma taką samą naturę jak aniołowie błogosławieni – wierni Bogu. Nie jest jakąś inną rzeczywistością, jakimś kolejnym, odrębnym rodzajem bytu. Diabeł to anioł, który sprzeniewierzył się swojej funkcji, bo przecież słowo „anioł” oznacza posłańca, a więc zadanie, misję. Kiedy mówimy o aniele upadłym, to mówimy o kimś, kto się sprzeniewierzył swej pierwotnej funkcji, byciu wysłannikiem Boga. Natomiast co do swej natury – podobnie jak aniołowie wierni Bogu – jest czystym duchem, z tą jednak różnicą, że po odrzuceniu Boga nie może już rozwinąć wszystkich wspaniałych możliwości swej natury, a przede wszystkim – został pozbawiony uwznioślającej go i jednoczącej łaski, wynoszącej jego egzystencję na jeszcze wyższy duchowy poziom.
Aby dobrze zrozumieć, co naprawdę odróżnia złego ducha od aniołów błogosławionych, trzeba zatem zacząć od postawienia pytania o jego początek. To właśnie tam, u źródeł jego buntu przeciw Bogu, zaczyna się jego odrębna historia – los inny od życia tych aniołów, którzy wybrali Boga. Pytanie o anielski początek dotyczy bowiem dwóch kwestii. Po pierwsze tego, skąd się aniołowie wzięli, a po drugie – jak to się stało, że właśnie u samych swoich początków część z nich odrzuciła swego Stwórcę.
Teologia stawia dwie hipotezy. Pierwsza z nich mówi, że aniołowie zostali stworzeni jeszcze przed stworzeniem świata. Według tej hipotezy Bóg stworzył najpierw duchowy wymiar rzeczywistości – świat aniołów – a dopiero później świat materialny. To, co mówi nam współczesna kosmologia o początkach materii, a więc teoria Wielkiego Wybuchu i wszystkich jego konsekwencji, nastąpiłoby dopiero po stworzeniu aniołów. Jest jednak i druga hipoteza, bliższa stanowisku Świętego Tomasza z Akwinu, który będzie niejednokrotnie powracał w naszych rozważaniach jako mistrz rozstrzygający pewne anielskie kwestie. Ta hipoteza mówi, że aniołowie zostali stworzeni wraz ze światem materialnym. W momencie Wielkiego Wybuchu, gdy stworzone zostają zalążki materialnego świata, ukształtowałby się również świat czystych duchów. Przypomina to trochę monetę, która ma dwie strony: awers i rewers. Jedna strona to ta, w której poruszamy się naszymi zmysłami – sfera procesów fizycznych, materialny wymiar rzeczywistości, którą opracowuje nauka, opisują tajniki fizyki Newtona, Einsteina oraz innych wielkich mistrzów. To jakby nasze zaplecze, w którym jesteśmy osadzeni i które jesteśmy w stanie empirycznie zbadać. Biada nam jednak, gdy ulegniemy złudnemu przekonaniu, że poza tym wymiarem nie istnieje nic więcej. Druga strona rzeczywistości nie jest dostępna zmysłom. W ten wymiar sięgnąć możemy tylko wiarą. Nie dysponujemy żadnymi narzędziami, żadnym dowodem, który w sposób jednoznacznie i bezdyskusyjnie przekonujący wykazałby istnienie świata czystych duchów. Zgodnie z ową drugą hipotezą Bóg stwarza go wraz ze światem fizycznym. A zatem istnienie aniołów jako bytów duchowych o duchowości doskonałej, choć niezależne od materii, zaczęłoby się w tym samym momencie, co istnienie świata.
Czy możemy jakoś wyobrazić sobie ten moment, zawieszając na chwilę nasze wyobrażenia związane z fizyczną stroną świata i próbując zrozumieć, co stało się po tej jego „drugiej” stronie, gdzie nie ma materii, czasu, przestrzeni? Chrześcijańska nauka o aniołach przekonuje, że w jednym momencie Bóg stwórczym aktem swej doskonałej wolnej woli powołał do bytu potężną ilość duchów czystych, które, jak pisał Święty Tomasz z Akwinu, zostają jednocześnie stworzone w stanie naturalnej szczęśliwości. Czym jest owa „naturalna szczęśliwość”? Otóż, krótko mówiąc, to głęboka anielska samoświadomość tego, kim naprawdę są oni sami w sobie. To świadomość związana z pełnym oglądem, poznaniem i zrozumieniem własnej natury.
Żeby to dobrze pojąć, potrzebna jest najpierw mała dygresja. Kiedy my przychodzimy na świat, nasza świadomość dopiero się budzi. Można powiedzieć filozoficznie, że jako malutkie dzieciątka jesteśmy jeszcze bardziej w możności niż w akcie. Znaczy to, że sami z siebie niewiele jeszcze możemy, że jesteśmy jakby „zwinięci”, „nierozpakowani”, a nasz osobowy potencjał dopiero zacznie się aktualizować, rozwijać, kształtować. Jesteśmy więc w pełni ludźmi, mamy całą pełnię człowieczeństwa, ale nasza osobowość jeszcze nie rozwinęła całego swojego potencjału. To się dopiero zacznie dziać na przestrzeni kolejnych lat, w procesie naszego dorastania i osobowego rozwoju. Dopiero wtedy, rozwijając się, zaczniemy poznawać siebie oraz innych. Co więcej, to nie będzie poznanie w pełni bezpośrednie, to znaczy – nigdy w tym życiu nie uzyskamy prostego, dogłębnego wglądu do substancji naszej duszy. Nie możemy więc na żadnym etapie naszego rozwoju zaglądnąć do naszego wnętrza tak, aby poznać je w sposób jednoznaczny, prosty i wyraźny. To, kim jesteśmy, jak działamy, jak funkcjonujemy, poznajemy zazwyczaj w sposób pośredni, analizując nasze myśli, uczucia i działania. Nasze życie wewnętrzne jesteśmy w stanie uchwycić na drodze refleksji nad myślami, które w nas powstają, uczuciami, które przeżywamy, czy słowami, które wypowiadamy. Nie mamy jednak wglądu w substancję naszej duszy. W naszej psychice istnieje również część nieświadoma, do której nie mamy bezpośredniego dostępu. Pochodzą z niej rozmaite impulsy – stymulują one często nasze działania, które wówczas niejednokrotnie nas samych zaskakują. Nasze życie wewnętrzne jest bowiem uwarunkowane wieloma podświadomymi mechanizmami. Nie mamy z nimi pełnego kontaktu, wielu z nich nigdy nie poznamy, a pewna część z nich odsłania się nam stopniowo, w miarę naszego rozwoju i pracy nad sobą. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ z natury nie mamy pełnego wglądu w siebie – nie jesteśmy czystymi duchami, lecz duchami ucieleśnionymi, nie mamy więc bezpośredniego widzenia naszej duszy.
Otóż anioł nie przechodzi etapu dorastania – jego poznanie siebie nie jest uzależnione od stopnia rozwoju i pracy nad własnym życiem wewnętrznym. Jako czysty duch został stworzony z pełną samoświadomością, w dogłębnym poznaniu samego siebie, i całkowicie wyposażony w kompletną wiedzę na temat rzeczywistości. Posiada więc bardzo wyraźny ogląd własnej natury. On dokładnie wie, kim jest. Wie, jakie ma doskonałości, jaką ma godność, wie też, od kogo zależy. Jest stworzony w stanie naturalnej szczęśliwości i jednocześnie od samego początku ma pełną świadomość tego, że swą naturalną szczęśliwość zawdzięcza Bogu, mimo że w momencie stworzenia nie oglądał Go jeszcze twarzą w twarz. Trzeba to podkreślić: u samych swych początków, zanim podjął decyzję, że chce Bogu służyć lub Go odrzucić, anioł nie widział jeszcze Boga, ale mocą własnego samopoznania i wglądu we własną naturę wiedział, że to, kim jest i jaki jest, wynika z faktu istnienia Kogoś o doskonalszej naturze, kto powołał go do bytu. Mimo tego, że anioł nie oglądał wtedy swego Stwórcy twarzą w twarz, jego pewność co do faktu istnienia Boga oraz intuicja Jego wspaniałości i doskonałości były zdecydowanie pełniejsze niż nasze dzisiaj. Łączyło się to z faktem, że – mając głęboki ogląd swej natury – w zdecydowanie pełniejszy niż my sposób rozumiał swoją genezę, przyczynę swego istnienia i ostateczny cel, do którego powinien zmierzać; wiedział więc dokładnie, skąd się wziął – od kogo pochodzi. Ta wiedza oraz doświadczenie własnego piękna i doskonałości tworzyły od samego początku właściwy wszystkim aniołom stan naturalnej szczęśliwości, w którym zostali stworzeni. U samych swych początków posiadali go więc również aniołowie upadli. W chwili stworzenia wszyscy aniołowie tacy po prostu byli. Nie posiadali jednak jeszcze czegoś takiego, co się nazywa w teologii szczęściem nadprzyrodzonym, czyli nie oglądali Boga twarzą w twarz. Ten wyjątkowy stan uzyskali dopiero, gdy aktem dobrowolnego wyboru Boga zwrócili się ku Niemu.
Co zatem dokonało się wówczas, w pierwszym momencie istnienia aniołów? Trzeba podkreślić, że mówienie o tym jest dość ryzykowne nie tylko dlatego, że poruszamy się w świecie teologicznych hipotez, lecz także ze względu na nasz język. Próbujemy bowiem opisać w kategoriach „chwili”, „momentu” coś, co przecież nie podpada w ogóle pod takie pojęcia. Duchowej rzeczywistości aniołów nie warunkuje ani przestrzeń, ani upływ czasu, nie zachodzą więc w niej wszystkie te procesy, które po naszej, materialnej stronie układają się w jakąś sekwencję zdarzeń i tworzą historię. Aniołowie znają i rozumieją upływ czasu, mają też pewne doświadczenie czasu wewnętrznego (sekwencji swych myśli i ich biegu w sobie), ale nie podlegają żadnej czasoprzestrzennej zmianie. Gdy więc mówimy o anielskich początkach, musimy wziąć pod uwagę ograniczone możliwości naszego języka i fakt, że opisujemy to, co się stało „w chwili” ich stworzenia w sposób analogiczny do naszych ziemskich realiów, a zatem bardzo niedoskonale. Mimo to spróbujmy jednak pomyśleć przez chwilę o aniele, który – stworzony w stanie naturalnej szczęśliwości – staje równocześnie wobec konieczności dokonania pewnego tajemniczego wyboru. Jego skutkiem będzie albo nadprzyrodzona szczęśliwość – łaska oglądania Boga twarzą w twarz, albo jej utrata.
Na czym zatem dokładnie polega ta nadprzyrodzona szczęśliwość? Jest ona uszczęśliwiającym widzeniem Bożej istoty. Czymś znacznie przerastającym naturalną szczęśliwość aniołów i jakby uzupełniającym ją – wynoszącym na wyższy poziom. My również będziemy w niej uczestniczyć w niebie. O tym, jak wspaniałe, niezwykłe i niepojęte będzie to doświadczenie, spróbuję opowiedzieć bliżej w kolejnej części tej anielskiej „trylogii”, mówiąc o naszym „kodzie nieśmiertelności”. Oczywiście, z naszej ziemskiej perspektywy nie jesteśmy w stanie ogarnąć tego, co będzie się z nami działo w wieczności – mamy w tej kwestii więcej ograniczeń niż możliwości – jednak Bóg w swojej łaskawości, Kościół w swym autorytecie i święci przez swoje doświadczenia dają nam kilka tropów. Możemy się ich uchwycić, aby mieć przynajmniej cień poczucia tego, jak olśniewające, cudowne i niezwykłe będzie nasze życie po drugiej stronie, w wieczności.
Aniołowie również nie od razu mieli to życie w całej pełni. Ich nadprzyrodzona szczęśliwość była konsekwencją wyboru, którego dokonali, co więcej – nie wszyscy ją posiedli. Święty Tomasz z Akwinu podkreślał, że aby ten wybór był faktycznie możliwy i skuteczny, aniołowie potrzebowali specjalnej łaski, zwanej uświęcającą. Na samym początku zostali więc stworzeni zarówno w stanie naturalnej szczęśliwości, jak i w uświęcającej ich łasce. Po co im była ta łaska? Odpowiedź jest prosta. Otóż bez niej nawet tak potężny umysł, jakim dysponuje anioł, nie mógłby samodzielnie zwrócić się ku Bogu i wybrać Go skutecznie, to znaczy w taki sposób, żeby ten wybór zaowocował wejściem w światło Bożej chwały. Dlaczego? Dlatego, że jest to rzeczywistość tak wspaniała, doskonała i wzniosła, iż żadne stworzenie nie jest w stanie dokonać tego o własnych siłach. Żaden byt, choćby najdoskonalszy, nie może mocą własnej natury osiągnąć Boga. Dlatego nie tylko aniołowie, lecz także my wszyscy potrzebujemy Bożej pomocy – łaski. Kościół nazywa ją łaską uświęcającą, przywróconą nam przez chrzest. Możemy cieszyć się nią wtedy, gdy żyjemy w przyjaźni z Bogiem, z dala od grzechu ciężkiego. Otóż aniołowie zostali w tej łasce stworzeni – wyposażeni i uzdolnieni do wyboru Boga. To jakby rodzaj nadprzyrodzonej pomocy – Boży dar, w którym On sam udzielał się ich naturze i pociągał do siebie, dzięki czemu ich decyzja mogła być skuteczna – zaowocować otrzymaniem tego, co wybrali. Dlatego stworzony w naturalnej szczęśliwości anioł był jednocześnie, dzięki łasce uświęcającej, uzdolniony do tego, żeby wykonać ruch swej woli w kierunku Boga, przylgnąć do niego całą swą naturą i jednym aktem nadprzyrodzonej decyzji otworzyć się na przyjęcie udzielającej mu się miłości Stwórcy. Dzięki temu, wybierając Boga, od razu mógł wejść do świata Jego chwały, oglądać Boga twarzą w twarz, przylgnąć do Niego w sposób całkowity i definitywny – na całą wieczność, w bezgranicznej nadprzyrodzonej szczęśliwości. Trzeba jednak pamiętać, że łaska uświęcająca jest uzdolnieniem, ale nie przymusem. Wyposażony w nią anioł zachował całkowicie wolną wolę i nie musiał z tego nadprzyrodzonego wsparcia skorzystać. Dlatego właśnie pewna część aniołów mogła Boga odrzucić, kierując się innymi, tajemniczymi racjami.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej