39,99 zł
Rozwiń w sobie wyjątkową, społeczną superkompetencję i zmień swoje życie na lepsze
Henrik Fexeus od lat uczy, jak korzystać z mowy ciała, technik psychologicznych i komunikacji niewerbalnej, aby być lepiej rozumianym, budować relacje i wpływać na innych.
W książce Sekrety mentalisty idzie jednak o krok dalej. Uczy jak zdobyć społeczną kompetencję dotychczas dostępną nielicznym. Ludzie posiadający wyczucie społeczne wyróżniają się niezwykłą wrażliwością i empatią. Często zostają liderami, szybciej awansują i w krótkim czasie potrafią nawiązać głębokie relacje z innymi. Są prawdziwymi mistrzami w rozwiązywaniu konfliktów i przewodzeniu ludziom. Ludzie lgną do nich - wnoszą bowiem do ich życia sens i wartość. Henrik Fexeus wyjaśnia, jak rozwinąć tę wyjątkową, społeczną superkompetencję. Techniki opisane w Sekretach mentalisty są nie tylko bardzo przydatne, ale wręcz niezbędne, by prowadzić satysfakcjonujące życie. Nasze umiejętności społeczne i empatia gwałtownie maleją. Nigdy wcześniej nie dochodziło do tak wielu nieporozumień między ludźmi. Tymczasem badania pokazują, że jedynym, co tak naprawdę daje szczęście, są dobre relacje z innymi. Dzięki technikom zawartym w Sekretach mentalisty zyskasz narzędzia do wzmocnienia swoich umiejętności społecznych, a także sprawisz, że twoje życie, będzie takie, jakie chcesz. Henrik Fexeus wyjaśnia wszystko w sposób praktyczny i zrozumiały, w lekkim, humorystycznym stylu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 338
1
Dotykam twoich palców
Tu wszystko się zaczyna
Wiedza. Czuję, jak mnie wypełnia! Nieźle!
Gir, Invader Zim
Wasza przyszłość będzie taka, jaką sobie stworzycie. Postarajcie się więc, by była dobra.
Doktor Emmett Brown, Powrót do przyszłości III
Bardzo się cieszę, że postanowiłeś otworzyć tę książkę. Przyda ci się. Bardziej, niż sądzisz. Nawet jeśli jesteś naprawdę bystry. Napisałem wiele książek na temat komunikacji i zjawisk zachodzących w naszych głowach. Te książki powstały, bo temat mnie interesował, ale też chciałem, by więcej osób nauczyło się lepiej komunikować i poznało siebie. Kiedyś na swoich wykładach mówiłem słuchaczom, że na naukę komunikacji powinni poświęcać nieograniczony czas, bo gorzej być nie może. Ważne, by po prostu to robić.
Myliłem się jednak. Nasz czas nie jest nieograniczony. Wręcz przeciwnie – więc musimy się spieszyć. Najświeższe badania ujawniły dwa fakty. Po pierwsze to, że niewerbalna, nieuświadomiona część komunikacji międzyludzkiej jest ważniejsza, niż dotychczas przypuszczaliśmy. Jak wykazano, ma to kluczowe znaczenie w pozornie niezwiązanych ze sobą dziedzinach, na przykład przy podejmowaniu właściwych decyzji inwestycyjnych czy ustalaniu wysokości zaciąganego kredytu. Po drugie: nigdy nie byliśmy tak słabi w komunikacji jak teraz. A do tego ta umiejętność zanika w zastraszającym tempie. Współczesny świat sprawia, że coraz gorzej rozumiemy naszych bliźnich i wykazujemy w stosunku do nich mniej empatii. W świecie, w którym uchodźcy na łodziach nie są już materiałem na pierwszą stronę gazety, lecz elementem codzienności, przez granice uciekają miliony ludzi, zawalają się gospodarki całych państw, klimat polityczny stoi pod znakiem wielkiego niepokoju o przyszłość, a poglądy, którym daleko do humanitarnych, generują ogromne zyski, brak wystarczającego zrozumienia innych może mieć katastrofalne skutki.
Nie musisz działać na poziomie globalnym, by je odczuć. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że sam również ucierpiałeś. Podejrzewam, że czasem się denerwujesz na kolegów z pracy, czujesz, że nawet w związku nie jesteś tak rozumiany, jak byś chciał, a wolny czas upływa ci na oglądaniu seriali albo leniwym surfowaniu po sieci. Dawno nie należałeś do żadnego klubu czy stowarzyszenia i rzadko masz czas na spotkania z przyjaciółmi. Kiedy ludzie pytają, co słychać, odpowiadasz, że wszystko dobrze, choć tak naprawdę masz na myśli tylko udany ostatni projekt w pracy albo to, że przynajmniej nie jesteś chory. W środku czujesz jednak dokuczliwą frustrację i nie wiesz, jak się jej pozbyć. Niedawno byłeś zdołowany. Ale nikomu o tym nie powiesz. Ludzie i tak by nie zrozumieli.
Jeśli przynajmniej jedna trzecia powyższych stwierdzeń odnosi się do ciebie, gratuluję. Należysz do fantastycznej grupy jednostek, które nazywamy współczesnymi ludźmi. Dzielisz te odczucia z dużą częścią ludzkości.
Tak dalej być nie może. Mam plan – poradźmy coś na to wspólnie.
W tej książce spróbuję wyjaśnić, z czego wynika zapaść komunikacyjna, i dać ci narzędzia do przeciwdziałania jej. Ale to nie wszystko. Chcę ci przekazać jak najpełniejszy obraz społecznej wrażliwości1. Rozumiem przez to umiejętność poruszania się w środowisku społecznym w sposób, który będzie korzystny dla wszystkich, a jednocześnie przybliży cię do realizacji twoich celów, przy okazji wspierając i wzmacniając relacje z innymi. Nie wiem, w którym punkcie drogi do kompetencji społecznych się znajdujesz, więc zacznę od początku – spojrzenia, w jaki sposób nawiązujesz kontakt z innymi (i jak odczytujesz, czy chcą kontaktu). Sprawdzę też, czy na pewno nigdy nie potrzebujesz gadki o byle czym i zawsze możesz rozmawiać na ważny temat. Potem zbadamy, w jaki sposób naprawdę słuchasz, by stworzyć unikalną więź z rozmówcą. Ten temat jest omawiany w wielu poradnikach, ale często błędnie. Potem nauczysz się, jak sprawić, by to inni słuchali ciebie, gdy masz coś ważnego do powiedzenia albo chcesz coś zmienić. Zajrzymy również do twojego wnętrza, bo ważna przeszkoda na drodze do kompetencji komunikacyjnych znajduje się w mózgu. Zmienimy, co trzeba. Wreszcie zagłębimy się w strategiach i technikach zapobiegania sytuacjom konfliktowym, a jeśli to niemożliwe, pokażę, w jaki sposób postępować, by wszyscy wychodzili z nich jako zwycięzcy, zamiast ze złością i bez rozwiązania.
Nie nauczysz się za to, jak machnąć ręką i powiedzieć: to nie są droidy, których szukacie, by sterować czyjąś wolą, ale uważam, że ten trening zbliży cię do mistrza Jedi tak bardzo, jak to możliwe, bez pozwu od Disneya. A jeśli ta metafora na ciebie nie działa, potraktuj tę książkę jako narzędzie do poradzenia sobie w każdej sytuacji społecznej, od rozmowy na imprezie po poważny konflikt. Krótko mówiąc, osiągniesz doskonałość społeczną.
Zacznijmy jednak od tego, co odróżnia ludzi od zwierząt.
My, ludzie, mamy w sobie coś wyjątkowego. Jesteśmy zarazem indywidualistami i istotami społecznymi. Każdy z nas jest racjonalny, potrafi oceniać sytuacje i podejmować decyzje. Jednocześnie jesteśmy emocjonalni i umiemy nawiązywać głębokie więzi z innymi. Douglas Adams się mylił – świata nie podbiły ani myszy, ani delfiny. Nie zrobiły tego również Czerwone Lektroidy, choć nieporadnie próbowały w filmie Przygody Buckaroo Banzai. Przez ósmy wymiar. To my, ludzie, złożyliśmy sobie świat u stóp. Nie z powodu świetnych zdolności budowania prymitywnych narzędzi z kamieni i patyków. I nie dlatego, że potrafimy unieść dwa kciuki w górę. Powodem, dla którego dziś uważamy się za właścicieli całej planety, jest nasza umiejętność rozumienia, co myślą inni.
Oczywiście, wiele zwierząt też to potrafi. Najświeższe badania wykazały, że nawet myszy mają pewnego rodzaju samoświadomość. Od tego już niedaleko do zbudowania opinii o innych. Co nie jest zaskakujące, zwierzętami najbliższymi nam pod względem zrozumienia toku myślenia swoich towarzyszy są ssaki naczelne. Jednak nawet nad nimi mamy dużą przewagę. Już jako małe dzieci zostawiamy je w tyle. W testach na orientację w terenie dwulatki uzyskują takie same wyniki jak dorosłe szympansy. Małpy te są równie dobre w rozpoznawaniu, dokąd ktoś przeniósł jedzenie, jakie narzędzia są potrzebne do danego zadania i tak dalej. Jednak kiedy trzeba zrozumieć myślenie kogoś innego, dzieci radzą sobie o wiele lepiej. W konkurencji polegającej na podążaniu za czyimś spojrzeniem, by zrozumieć, gdzie schował pożywienie, ludzie deklasują swoich bardziej włochatych kuzynów. Podczas badania, które przeprowadzili Esther Herrmann i jej współpracownicy z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka w Lipsku, dwulatki rozwiązały siedemdziesiąt cztery procent zadań, a szympansy zaledwie trzydzieści sześć. A przecież w odróżnieniu od dzieci miały już całe życie na naukę.
Tym, co odróżnia nas od zwierząt i daje wręcz niesprawiedliwą przewagę nad nimi, jest więc nie samo zrozumienie sposobu myślenia innych, lecz jego bardzo zaawansowany poziom. Albo, jak sformułowała to Herrmann, właściwe naszemu gatunkowi umiejętności kulturowe. To właśnie jest podstawa funkcjonowania społecznego. Umiejętność zrozumienia innych sprawia, że możemy płynąć przez życie, omijając po drodze wiele raf.
Intuicyjnie czujesz, że to prawda.
Raczej nie uniesiesz ze zdziwieniem brwi, kiedy ci powiem, że ludzie z dobrze rozwiniętymi kompetencjami społecznymi mają też bliższych przyjaciół, bardziej owocne relacje, żyją w lepszych małżeństwach i są ogólnie szczęśliwsi. Ta umiejętność wpływa na całe ich życie. Lider jest lepszy, kiedy wie, w jakim stopniu zostały zrozumiane jego polecenia. Szef potrafi zmotywować pracowników, tylko jeśli zna ich potrzeby. A sprzedawcy nie sprzedadzą niczego, jeśli nie będą rozumieli, czego chcą klienci.
Ta umiejętność ma tylko jedną słabą stronę: kiepsko z niej korzystasz. Nie zrozum mnie źle: to, co teraz robisz, z pewnością się sprawdzało w twoim przypadku, ale oznacza to tylko tyle, że znalazłeś najniższy działający poziom. A tymczasem możesz i powinieneś być znacznie lepszy.
Rozumiem, jeśli masz inne wrażenie. W końcu sam się chyba dobrze orientujesz, jak to z tobą jest, prawda? Oczywiście, możesz mieć rację. Jednak prawdopodobnie jej nie masz, a tylko tak ci się wydaje. Jesteśmy bowiem zawstydzająco słabi w ocenie własnych możliwości. W swoim badaniu Anu Realo, dawniej pracująca w Swedish Collegium for Advanced Study w Uppsali, a obecnie profesorka w Warwick w Anglii, poprosiła grupę uczestników o pokazanie, jak dobrze wychodzi im odczytywanie innych. W tym celu pokazała im zdjęcia twarzy wyrażających jedną z siedmiu podstawowych emocji – złość, pogardę, obrzydzenie, strach, radość, smutek lub zaskoczenie – a potem poprosiła, by połączyli zdjęcia z odpowiednimi emocjami. Prosta sprawa. Następnie uczestnicy mieli ocenić, jak bardzo się zgadzają ze stwierdzeniami: Potrafię rozpoznać czyjąś osobowość na pierwszy rzut oka, Wiem, co czują inni, nawet jeśli próbują tego nie okazywać i Często wiem z wyprzedzeniem, co ktoś powie. W ten sposób można było również zmierzyć ich wrażenie, jak dobrze potrafią czytać innych. Okazało się, że związek między wrażeniem a rzeczywistą umiejętnością był… zerowy. Nie zachodził.
Inne badania wykazały to samo. Po prostu gdy budujemy sobie wyobrażenie o tym, co się dzieje pod czaszką u kogoś innego, nie jesteśmy w stanie ocenić, czy mamy rację.
Jednak choć nie potrafimy stwierdzić, jak bardzo jesteśmy (lub nie jesteśmy) kompetentni w tym zakresie, pożądamy tej kompetencji. W badaniu przeprowadzonym przez Marist (amerykański ośrodek badania opinii publicznej) zapytano ludzi, jaką supermoc najbardziej chcieliby posiąść. Na pierwszym miejscu znalazły się ex aequo czytanie w myślach i podróżowanie w czasie. Czytać w myślach chciałoby niemal dwa razy więcej osób, niż latać (odpowiednio 28 i 16 procent), i trzy razy więcej, niż móc się teleportować (11 procent) lub być niewidzialnym (10 procent). Oczywiście jako profesjonalnemu czytaczowi w myślach i mentaliście zrobiło mi się ciepło na sercu, bo to oznacza, że jeszcze przez jakiś czas nie będę musiał się rozglądać za nowym zajęciem (rozumiem też, dlaczego na pierwszym miejscu są również podróże w czasie – to praktyczne, jeśli jednocześnie umiesz czytać w myślach, bo pozwala korygować zachowanie towarzyskich fajtłap). Możemy się uśmiechnąć, ale widać tu poważniejszy problem. Rozumienie innych uchodzi za tak nieosiągalne, że zostaje uznane za supermoc. Nie powinno tak być.
Może uważasz, że niesprawiedliwie twierdzę, iż to dotyczy również ciebie. Przecież nie jesteś jedną z tych osób, które nie potrafią ocenić, czy rozumieją innych. Wiesz, którzy z twoich przyjaciół bądź kolegów z pracy czy ze studiów cię lubią, a którzy nie. Wiesz, kto cię rozumie, z kim się fajnie bawisz, a kto jest idiotą, którego lepiej unikać. To chyba powinno wystarczyć? Zgadza się, powinno. Gdybyś miał tę wiedzę. Ale jej nie masz.
Inne badania, tym razem przeprowadzone przez Davida Kenny’ego z Uniwersytetu w Connecticut i Nicholasa Epleya z Uniwersytetu w Chicago (między innymi), wykazały, że jesteśmy tylko minimalnie lepsi od rzuconej monety w stwierdzaniu, kto nas lubi, kto chce z nami pójść na kolejną randkę i czy zrobiliśmy dobre wrażenie na rekruterze podczas rozmowy o pracę.
Nie chodzi o to, że błądzimy po omacku. Mamy pewną orientację w tym, jak jesteśmy oceniani przez innych. Tyle tylko, że ta wiedza jest praktycznie nieistotna, skoro – jak pokazują badania – niewiele przewyższa metodę na chybił trafił.
Jak to więc możliwe, że tak przeceniamy swoje umiejętności? Jedno z wyjaśnień mówi, że kiedy chcemy ocenić, jak dobrze rozumiemy innych, bazujemy na informacjach, których nam dostarczają. Te informacje zawsze są starannie wybrane, nawet jeśli nieświadomie. Przefiltrowane przez to, co zdaniem innych chcesz usłyszeć, jak bardzo swobodni chcą być przy tobie, a co wstydzą się zdradzić, przez wyuczone normy społeczne, kodeksy zachowań i tak dalej. Inaczej mówiąc, informacje, których używasz do oceny, co się dzieje w czyimś wnętrzu, mają bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością. Osoba, która według ciebie bardzo cię lubi, może tak naprawdę pielęgnować wewnętrzną nienawiść, ale nauczyła się tego nie pokazywać w sytuacjach, w których byłoby to złamaniem normy społecznej. Z kolei ci, których skreśliłeś jako nieciekawych, tak naprawdę cię lubią, ale uważają, że lepiej się nie pokazywać z tak prywatnej strony. Sygnały, które pozwalają odkryć prawdę, są obecne, ale trudno je dostrzec, gdy są zduszone przez tak wiele warstw filtrów, a ty nie wiesz, czego szukać.
Bez treningu nie pomoże nawet spędzenie całego życia z daną osobą. Profesor psychologii Kenneth Savitsky i jego współpracownicy odkryli, że wzajemne zrozumienie małżonków wcale się nie poprawia z wiekiem. Silniejsze jest jedynie złudzenie, że lepiej się rozumieją.
Niedawno podczas wykładu zapytano mnie, jak mogę jednocześnie twierdzić, że nie umiemy się komunikować i że kompetencje komunikacyjne są w nas zaprogramowane. Jak pamiętasz, nasza zdolność rozumienia tego, co czują i myślą inni, pomogła nam zawładnąć światem. Czy w takim razie sam sobie zaprzeczam? Warto potraktować to pytanie poważnie, a nie znalazłem żadnych badań, które próbowałyby na nie odpowiedzieć. Widzę jednak dwa możliwe wyjaśnienia, dlaczego oba te stwierdzenia są prawdziwe.
Może nasze kompetencje społeczne były lepsze w dawnych czasach, gdy zależało od nich, czy przeżyjemy. Jeśli nie potrafiliśmy odczytać czyjegoś strachu jako znaku, że trzeba zachować ostrożność, zostawaliśmy zaatakowani przez tygrysa, którego inni, w przeciwieństwie do nas, dostrzegli. Jeśli nie widzieliśmy chorego, sami też zjadaliśmy trujące jagody. A jeśli nie potrafiliśmy sprawnie się poruszać w obrębie relacji społecznych, kończyło się to wykluczeniem z grupy, a więc utratą dostępu do ochrony, pożywienia i ciepła. Po prostu nie mogliśmy sobie pozwolić na błędy. Jednak w dzisiejszym społeczeństwie konsekwencje złej komunikacji nie są równie natychmiastowe ani wyraźne. To sprawia, że po raz pierwszy w historii możemy pozwolić sobie na zaniedbanie umiejętności, które zapewniły nam tysiące lat dominacji, nie ryzykując tym samym utraty życia.
To pierwsze wyjaśnienie, dlaczego nasze umiejętności społeczne się pogarszają. Drugie, które mnie bardziej przekonuje, jest takie, że nadal jesteśmy tak samo dobrzy w rozumieniu sytuacji społecznych jak zawsze. Różnica polega tylko na tym, że w sytuacjach społecznych, w których się znajdowaliśmy pięćdziesiąt tysięcy lat temu, było znacznie łatwiej funkcjonować niż w dzisiejszych. Współczesne społeczeństwo stawia naszej komunikacji zupełnie inne wymagania – takie, z którymi nigdy wcześniej nie musieliśmy się mierzyć, a zatem nie zostaliśmy przeszkoleni, jak sobie z nimi radzić. Poruszamy się w niewiarygodnie złożonym i ulegającym ciągłym zmianom układzie uprzedzeń, moralności, wartości, ról płciowych, winy, samooceny, ambicji i wielu innych czynników, które nie mają znaczenia dla naszego przetrwania, ale którymi należy umieć dobrze operować, by mieć udane życie. Nasz system operacyjny do interakcji społecznych może i jest z góry zaprogramowany, ale ominęły nas kluczowe aktualizacje z ostatnich kilku stuleci. Współczesne życie domaga się funkcjonalności jak z kolejnej aktualizacji Windowsa, ale nasze mózgi wciąż działają pod DOS-em2.
Kilka miesięcy przed wykładem, na którym zostałem zapytany, czy sam sobie zaprzeczam, prowadziłem wykład dla departamentu szkolnictwa i edukacji w jednej ze szwedzkich gmin. Jeśli teoria, że nasze kompetencje społeczne są niewystarczające we współczesnych systemach, jest słuszna, to ten brak czy niekompetencja powinny być tym wyraźniejsze, im większa jest nasza świadomość systemu, w którym żyjemy. W pierwszych latach życia sfera społeczna powinna być stosunkowo prosta, a potem powoli coraz bardziej się komplikować. Ponieważ moi słuchacze owego dnia składali się z dyrektorów i przedstawicieli wszystkich szczebli edukacji od przedszkola do liceum, miałem doskonałą okazję, by ich o to zapytać.
Czy tego rodzaju niekompetencja społeczna jest widoczna u dzieci już od samego początku? A może moi słuchacze zaobserwowali, że przychodzi stopniowo? A jeśli tak, to w jakim wieku zaczyna się pojawiać społeczna nieporadność? Czy można oszacować punkt w czasie, w którym zaprogramowane narzędzia stają się niewystarczające do radzenia sobie z kodami społecznymi?
Sam podejrzewałem, że następuje to w nastoletnim wieku zmagań z tożsamością, który większość z nas wspomina jako wyjątkowo niekomfortowy. Z drugiej strony mówi się, że wiek wszystkich przełomowych momentów w życiu ulega obniżeniu, więc może widać to już w późnej podstawówce?
Zebrani dyrektorzy byli jednak uderzająco zgodni, że błądzę we mgle. Co do zasady miałem rację, ale moje szacunki były zbyt optymistyczne. Wspólny wniosek był taki, że uczniowie szkół zaczynają mieć problemy z kodami społecznymi już w wieku dziewięciu–dziesięciu lat.
Zastanówmy się nad tym przez kilka sekund.
Jeśli kiedykolwiek przebywałeś w towarzystwie dzieci w wieku przedszkolnym, wiesz, że ich życie to jeden wielki eksperyment społeczny. Pierwsze pięć lat spędzamy na próbach zrozumienia, na czym polegają interakcje z innymi. Właśnie w tym okresie dowiadujemy się, że pożyczanie swoich zabawek jest w porządku. Że nie powinniśmy sami otwierać prezentu, który właśnie daliśmy komuś na urodziny. Że tata się zdenerwuje, kiedy pierdniemy mu w twarz, choć jeszcze cztery lata wcześniej uważał, że to słodkie. W wieku sześciu lat jesteśmy w miarę przystosowani społecznie. Jednak najwyraźniej już po bardzo krótkim czasie – nie dłuższym niż trzy–cztery lata – wymagania społeczne znów zaczynają nas przerastać. Rozwojowi mózgu jeszcze bardzo wiele brakuje do kompletności3, a my już mamy problemy. Jeśli ta obserwacja dotycząca wieku dzieci szkolnych jest prawdziwa nie tylko dla gminy, w której wykładałem (a nie widzę powodu, by tak miało nie być), nie mamy cienia szansy.
Aby komunikacja miała sens, musisz rozumieć drugą osobę (a wspomnieliśmy, że nie wiesz, czy tak jest). Jednak samo zrozumienie nie wystarczy. Musisz także potrafić przetworzyć informacje, które otrzymujesz, sprawić, by wpłynęły one na resztę komunikacji, a także przekazywać własne myśli i uczucia w sposób, który zostanie zrozumiany i dobrze przyjęty. To całkiem sporo. Technik, których do tego używasz, nauczyłeś się od innych uczestników komunikacji. Pierwszymi instruktorami, którzy prawdopodobnie wywarli na ciebie największy wpływ, byli twoi rodzice. Oni z kolei nauczyli się komunikacji od swoich rodziców. Wpłynęli na ciebie znajomi (którzy uczyli się komunikować od rodziców, a oni od swoich). Pomogli też nauczyciele ze szkoły i trenerzy. Wszyscy oni z pewnością mieli dobre intencje. Ale skąd pewność, że byli dobrymi nauczycielami relacji z innymi? Kiedy w dorosłym wieku uczysz się nowego języka, pewnie wystarczy ci, że twój nauczyciel dobrze go opanował, zna reguły gramatyki i ma przygotowanie pedagogiczne. Kiedy jednak chodzi o kluczową dla twojego życia komunikację społeczną, musiałeś polegać na instruktorach, którzy prawdopodobnie sami byli nie dość wykształceni w tej dziedzinie.
Twój sposób komunikacji kształtowały także inne czynniki – jak radio, podcasty, telewizja i internet. Moi kumple dorastali z serialem Przyjaciele (sam wolałem oglądać Z Archiwum X, co z punktu widzenia kompetencji społecznych było pewnie gorszym wyborem). Problem z czerpaniem wskazówek komunikacyjnych z fikcji w rodzaju Przyjaciół polega na tym, że w prawdziwym życiu nikt nie mówi w taki sposób. Nikt nie jest tak błyskotliwy i zabawny, nie ma tak dobrych relacji jak koledzy z najpopularniejszych programów telewizyjnych/internetowych/radiowych. Dlatego ich lubimy. Są nieosiągalnymi ideałami. Mogą nas rozśmieszać, ale jako nauczyciele komunikacji nie pomagają ani trochę. Prawdziwy świat tak nie wygląda. W najlepszym razie możemy od nich pożyczyć jakieś powiedzonko i potem go używać ku rosnącej irytacji naszych przyjaciół.
Bazinga!
Przy całym tym bagażu chyba nie powinno dziwić, że już w 1979 roku ekspert w dziedzinie komunikacji Robert Bolton stwierdził, że 80 procent osób, które nie radzą sobie w pracy, ma z tym problem dlatego, że nie udało im się stworzyć dobrych relacji. Innymi słowy, nie są w stanie komunikować się w taki sposób, w jaki powinni. Jak wielki to problem, stało się jeszcze bardziej widoczne, gdy dziennik „Dagens Industri” w 2016 przyznał Gazelę Roku. Nagroda wyróżnia firmy, które dobrze sobie radziły w danym roku, i jest wręczana podczas uroczystej gali w Konserthuset – sztokholmskiej filharmonii. W rozmowach z dziennikarzami żaden z laureatów nie powiedział, że zawdzięcza wygraną genialnej głowie do interesów. Za to praktycznie wszyscy mówili, jak ważna jest możliwość pracy z ludźmi, których się lubi. Sami twierdzili, że aspekt społeczny nie tylko jest kluczowy dla ich spektakularnych sukcesów, ale wręcz nadaje sens wszelkiej działalności. Spośród wszystkich najwybitniejszych firm ze Szwecji tylko w jednej w ogóle wspomniano o aspekcie finansowym.
Cokolwiek robimy, dobra komunikacja i dobre relacje wciąż są naszym najważniejszym zasobem.
Jednak nawet jeśli komunikacja międzyludzka jest naszym najlepszym wynalazkiem, statystyczny człowiek nie jest w niej zbyt dobry. A wręcz staje się coraz gorszy. Nieefektywna, zła komunikacja tworzy między tobą a pozostałymi przepaść, która wpływa na wszystkie aspekty twojego życia. Nieskuteczna komunikacja to nie tylko sytuacja, w której kogoś źle zrozumiesz i podajesz mu masło zamiast hasła. To coś gorszego. Czujesz się niezrozumiany i samotny. Masz problemy rodzinne. Uważasz swoich współpracowników za niekompetentnych i źle się czujesz w pracy lub w szkole. Jesteś w stresie, źle się czujesz psychicznie i fizycznie, co prowadzi do depresji i chorób. Możesz nawet umrzeć. Robert Bolton, o którym wspomniałem wcześniej, stwierdził, że ta rosnąca społeczna przepaść między ludźmi stała się jednym z największych problemów w naszym społeczeństwie. Przerażające, że widział to już w 1979 roku, analizując badania przeprowadzone przez psychiatrów takich jak Harry Stack Sullivan i David Riesman, firmę medyczną Hoffman-La Roche i innych. A przecież ówczesne problemy komunikacyjne to bułka z masłem w porównaniu z tym, co nastąpiło w naszym lśniącym nowością świecie rodem z science fiction. Internet wszystko pogorszył. Zacznijmy od tego, że nie mamy już dla siebie czasu.
Jestem taki jak ty. Nie umiem żyć bez internetu i żeby funkcjonować jak człowiek, muszę mieć w kieszeni bank, maila, pogodę, plan treningowy na cały tydzień i Wikipedię. Jednak za nowy styl życia płacimy wysoką cenę. Postęp techniczny zapoczątkowany w latach pięćdziesiątych sprawił, że mamy więcej wolnego czasu niż kiedykolwiek. Poza tym dostarczył więcej czynników odwracających uwagę. Dawniej tę odrobinę wolnego czasu, którą mieliśmy do dyspozycji, wykorzystywaliśmy na spotkania z ludźmi. Aktywności społeczne były na pierwszym miejscu i prawdę mówiąc, po prostu nie było tak wielu innych zajęć do wyboru. Jeździliśmy na rowerze, urządzaliśmy kempingi, grillowaliśmy, chodziliśmy na koncerty albo na tańce. Lata pięćdziesiąte przyniosły ogromną zmianę społeczną w postaci telewizji. W zaledwie kilka lat spotkania towarzyskie zostały zastąpione przez wpatrywanie się w czarno-białe programy. Mimo że przez długi czas mieliśmy tylko dwa kanały, kontynuowaliśmy to przez dziesięciolecia.
Przeskoczmy do dnia obecnego, gdy ze wszystkich stron zalewają nas rozrywka i odwracacze uwagi – wszystkiego jest zbyt dużo, byś zdążył to poznać. Masz dostęp do prawie całej światowej muzyki za pośrednictwem Spotify, do większej liczby filmów i seriali, niż mógłbyś sobie wyobrazić, na Netfliksie, i do tysięcy fantastycznych gier w App Store i Google Play. A mówię tylko o tym, co masz w swoim telefonie. Wspólne dla wszystkich tych pokus jest to, że najczęściej korzystasz z nich w pojedynkę. Samotnie. Jeśli jakaś cyfrowa aktywność skłania cię do osobistych spotkań z innymi ludźmi, jak gra Pokémon Go, jest to tak nietypowe, że trafia na czołówki gazet.
Nie jest też tak, że przestaliśmy oglądać telewizję kosztem interakcji z nową ofertą medialną. Zwyczajne oglądanie też zyskuje na popularności. Komitet MMS, zajmujący się mierzeniem czasu spędzanego przez Szwedów przed telewizorem i w sieci, ustalił, że w roku 2019 przeciętny mieszkaniec naszego kraju oglądał telewizję 127 minut dziennie. To prawie 773 godziny oglądania rocznie. Samej telewizji. Nie jest w to nawet wliczony czas poświęcony platformom streamingowym, takim jak Netflix, HBO czy Amazon Prime. Możemy do tego doliczyć również 3 godziny i 43 minuty, bo tyle każdego dnia patrzymy w telefon, według badań przeprowadzonych przez Asurion, firmę zajmującą się ochroną danych4. Dochodzimy już do 2130 godzin rocznie. A to nawet nie jest skrajność, tylko przeciętny czas oglądania telewizji i korzystania z telefonu. Do tego należy dodać wszystkie inne czynności, które wykonujesz na komputerze. Według Asuriona wszyscy staliśmy się uzależnieni od technologii. Zgadza się z tym szwedzki komik Tobias, który w filmie Morran i Tobias mówi: Któregoś razu zerwało mi połączenie z siecią. Dostałem gorączki.
Oto zabawne porównanie. Liczba dni roboczych w roku waha się w przedziale od 224 do 229 (bez weekendów), w zależności od tego, jak wypadają święta i lata przestępne. Powiedzmy, że dzień pracy ma osiem godzin. Jeśli jesteś zatrudniony na cały etat, zastanów się, ile dałeś radę zrobić w ubiegłym roku. Pomyśl o wszystkim, co robiłeś przez cały rok od stycznia do grudnia, poczynając od drobnostek, jak wymiana tonera w drukarce, a kończąc na zamkniętych dużych projektach czy nawiązanych nowych kontaktach. Może też gdzieś wyjechałeś. Powiedzmy, że ten rok był jednym z najbardziej pracowitych od dawna, bo liczył aż 229 dni roboczych. A zatem przepracowałeś 1832 godziny. To dużo. Ale wciąż o prawie 300 godzin (lub 37 dni roboczych) mniej, niż poświęciłeś na oglądanie telewizji i swój telefon.
Ale może nie pracujesz. Dokonajmy zatem innego porównania, by jeszcze bardziej podkreślić, o co mi chodzi: Wikipedia jest być może największą bazą danych na świecie. Społeczność poświęciła jej nieprawdopodobnie wiele, już w 2008 roku wyliczono, że jest to mniej więcej 100 milionów godzin pracy. Nie da się ogarnąć rozumem, jak wiele to czasu. Poza tym od 2008 roku Wikipedia ogromnie się powiększyła. Porównajmy tę gigantyczną liczbę z czasem, który mieszkańcy Stanów Zjednoczonych w tym samym roku spędzili przed telewizorem. Tylko telewizorem. Były to dwa miliardy godzin. Jak zauważa pisarz Clay Shirky, w takim czasie można by było stworzyć 2000 nowych kompletnych Wikipedii.
Ciekawe wobec tego, jak często mówimy, że nie nadążamy. Niemal codziennie słyszę tę skargę: że mamy za mało czasu na to, co chcemy lub musimy zrobić. Bo jeśli cokolwiek mamy, to właśnie czas. Mnóstwo czasu. Ale rozumiem to uczucie. Nasz czas jest bowiem jednocześnie ograniczony. Tim Urban na swoim znakomitym blogu WaitButWhy.com zauważył, że jeśli masz mniej więcej trzydzieści lat i czytasz pięć książek rocznie, przed śmiercią zdążysz ich przeczytać jeszcze około trzystu (o ile będziesz to robić aż do dziewięćdziesiątego roku życia). To dwa regały Billy z Ikei. Wszystkich innych istniejących książek nigdy nie poznasz.
Mam nadzieję, że zaczynasz dostrzegać, co mam na myśli. Dziś masz dostęp nie do trzystu, lecz do kilku tysięcy książek dzięki księgarniom internetowym, Google Books i Storytel (że nie wspomnę o serialach, dostępnych na jedno kliknięcie).
Trzeba się z tym pogodzić.
Nie zdążysz.
Ale może lepiej dostrzec tu sygnał, że nie musisz nawet próbować. Przesyt technologiczny, którego doświadczamy, mówi nam, że czas zacząć ustalać priorytety. I nie chodzi mi o to, że powinieneś się zastanowić, czy obejrzeć wszystkie sezony Nie z tego świata przed zaliczeniem ośmiu sezonów Świrów czy po. Chcę powiedzieć, że powinieneś się zastanowić, czy w ogóle oglądać Nie z tego świata. Lub robić to, na co poświęcasz 2130 godzin rocznie. Może powinieneś się skoncentrować na czymś innym. A raczej na kimś innym. W tym samym poście na wspomnianym blogu lekko przygnębiony Tim Urban stwierdził, że jego rodzice pewnie pożyją jeszcze maksymalnie trzydzieści lat (sam Tim w chwili pisania miał trzydzieści cztery lata). Odkąd w wieku osiemnastu lat wyprowadził się z domu, odwiedzał rodziców mniej więcej dziesięć razy do roku. Gdyby to utrzymał, w swoim życiu zobaczyłby się z nimi jeszcze ze trzysta razy. A zatem liczba dni, które spędziłby z żyjącymi rodzicami, była mniejsza, niż spędzał z nimi w ciągu jednego roku wcześniej, gdy mieszkał w domu. Na kolejnych dwóch stronach znajduje się ilustracja. Czarne gwiazdki to dni, które do tej pory spędził z matką i ojcem, a białe – dni z nimi, które mu pozostały na kolejne trzydzieści lat.
To, co profesor psychologii Larry Rosen określił mianem technostresu, może być nowoczesnym zjawiskiem, ale niezdolność do ustawiania priorytetów wydaje się wspólna wszystkim ludziom. W książce Sztuka myślenia Ernest Dimnet pisał:
Czy naprawdę nie masz czasu? Czy szczerze mówisz, czy tylko powtarzasz to, co mówią inni? Brak czasu! Skrajne ubóstwo! Być może w twojem przekonaniu mieć czas nie znaczy mieć trochę czasu dla siebie, lecz znaczy mieć wszystek czas, nic nie mając do zrobienia. Zbadaj swoje sumienie i daj odpowiedź. Pewnik: ludzie bardzo zajęci zawsze mają czas na wszystko. I odwrotnie – ludzie mający dużo wolnego czasu nie mają czasu na nic5.
Język jest może nieco staroświecki, ale to dlatego, że książka powstała w 1928 roku.
Tak to wygląda w przypadku większości z nas. Czas nie jest nieskończony. Pytanie brzmi, na co chcesz go spożytkować. Nawet jeśli Nintendo lepiej uwalnia dopaminę (substancję chemiczną, która powoduje, że czujesz satysfakcję, zbierając czarne monety z gwiazdkami w Super Mario Run) niż nasze relacje z innymi, to badania mówią jednoznacznie:
Jedyne, co w ostatecznym rozrachunku daje sens i szczęście, to dobre relacje z innymi istotami ludzkimi.
Norman H. Nie i Dione Sunshine Hillygus to dwoje badaczy z Uniwersytetu Stanforda. Odkryli, że z każdą godziną, którą spędzasz w domu przed komputerem, twoje kontakty z innymi ludźmi skracają się o pół godziny. A jeżeli rezygnujesz ze spotkań, coraz gorzej sobie na nich radzisz. Kompetencje społeczne mogą być wrodzone, ale żeby się rozwijały, należy je ćwiczyć. Potrzeba lat osobistych spotkań twarzą w twarz, abyś potrafił zarówno kontrolować siebie, jak i precyzyjnie czytać innych. Kompetencje społeczne i czujność wymagają interakcji. Zadawania pytań, słuchania i – czasami – popełniania błędów6.
Tym samym docieramy do kryzysu umiejętności prowadzenia rozmów. W rozwiniętym technicznie świecie roznosi się epidemia płytkiej i nonsensownej paplaniny. Szczytem komunikacji stało się dla nas fotografowanie posiłków (nie zawsze przed spożyciem) albo opowiadanie, jak dobrze nam poszło na siłowni. Lub tylko udostępnianie „zabawnych” GIF-ów. Według Portio Research w skali globalnej ludzie wysyłają około 690 miliardów wiadomości tekstowych miesięcznie. Organizacja Text Request wyliczyła, że już w 2018 roku wysyłałeś 2820 esemesów miesięcznie. A dziś prawdopodobnie wysyłasz i dostajesz ich jeszcze więcej. Jak wiele z nich to rozmowy, które inspirują, pocieszają, poruszają, motywują albo są naprawdę ważne? Prawda jest taka, że kompetencje społeczne, a wraz z nimi udane życie, toną w naszym własnym szumie informacyjnym. A brak znaczących rozmów ma na nas wpływ. Kiedy wysyłasz esemes, w drodze do odbiorcy może on się nawet odbić od Księżyca, ale bywa, że tego samego nie jesteś w stanie powiedzieć osobiście. Najczęstszym powodem rozstań par w krajach Zachodu jest dziś nieumiejętność komunikacji. Nic dziwnego, skoro przeciętna para spędza więcej czasu na patrzeniu w telewizor niż na rozmowie.
Kiedy rezygnujemy z „prawdziwych” spotkań, zanikają nasze podstawowe umiejętności społeczne, takie jak odczytywanie wyrazu twarzy czy rozumienie emocjonalnego znaczenia gestu. Kiedy nie trenujesz tych umiejętności, w twoim mózgu osłabiają się połączenia odpowiedzialne za wprawę w kontaktach społecznych. Interakcje stają się nieporadne, masz tendencję do niewłaściwego rozumienia lub wręcz niezauważania subtelnych sygnałów w mowie ciała, gestach czy wyrazie twarzy. Okazuje się, że długie korzystanie z internetu może mieć poważne konsekwencje psychologiczne. Znajoma sztokholmska psycholożka dzieci i młodzieży powiedziała mi, że dostrzega wyraźny związek między nastolatkami, które zrezygnowały z fizycznych (społecznych) aktywności, by spędzać wolny czas przed komputerem, a rozwojem depresji. Badania pokazują, że częste korzystanie z internetu może wywołać nie tylko depresję, ale też silne osamotnienie, dezorientację, niepokój, wyczerpanie i uzależnienie, a wszystko to jeszcze bardziej niszczy umiejętności społeczne.
Komunikacja online jest w dalszym ciągu znacznie bardziej anonimowa i odizolowana niż spotkania bezpośrednie, a poza tym nie zapewnia potrzebnego feedbacku od innych. Spotkania twarzą w twarz pozwalają ci trenować odpowiadanie odruchowe, bo nie masz czasu do namysłu, który daje ci czat. Spotkania uczą cię także norm społecznych, na przykład rozmowy z obcymi, witania w pracy kogoś nowego czy zachowania podczas eleganckiej kolacji. Filmik instruktażowy na YouTubie może być praktyczny, ale nie zastąpi realnego doświadczenia, bo tylko ono wzmacnia połączenia w mózgu konieczne do radzenia sobie ze złożonymi interakcjami na co dzień.
Dowody, że tracimy umiejętności społeczne, są wszędzie. Sara Konrath, Edward O’Brien i Courtney Hsing z Uniwersytetu Michigan przeprowadzili metabadanie, w którym połączyli 72 różne badania obejmujące prawie 14 tysięcy studentów na przestrzeni trzydziestu lat. Wykazało ono, że zdolność empatii u nastolatków radykalnie się zmniejszyła, ale najsilniejszy trend spadkowy przypadł na okres od roku 2000 do teraz. Wytłumaczenie podane przez badaczy zabrzmi znajomo: młodzi ludzie poświęcają mniej czasu na aktywności społeczne i w znacznie mniejszym zakresie niż dawniej należą do stowarzyszeń czy uczestniczą w podobnych sytuacjach sprzyjających trenowaniu empatii. Przez świat Zachodu przetacza się fala narcyzmu, w której młodzi ludzie nie są już zainteresowani innymi.
Wszyscy zmagają się z tymi samymi problemami społecznymi. Również politycy. Trochę trudno sobie wyobrazić międzynarodowe spotkanie z udziałem poważnie skonfliktowanych ze sobą krajów, podczas którego uczestnicy błędnie rozumieją swoje wyrazy twarzy i sygnały emocjonalne. Albo są pozbawieni empatii. A jednak wielu badaczy twierdzi, że właśnie do takiej sytuacji zmierzamy.
To, co przeczytałeś do tej pory, może się wydawać sprzeczne z rzeczywistością, w której żyjesz – przecież media społecznościowe otworzyły świat. Tych 690 miliardów esemesów stanowi dowód, że komunikujemy się ze sobą jak nigdy przedtem. To prawda. Jesteśmy bardziej połączeni i globalnie świadomi niż kiedykolwiek w historii ludzkości.
Jednak Facebook, Instagram i Snapchat nie odwróciły trendu słabnącej empatii – raczej go spotęgowały. Nigdy wcześniej nie byliśmy dla siebie tak niemili bezkarnie. Sieci cyfrowe są dobre w szerzeniu informacji, ale jak dotąd, z nielicznymi wyjątkami, znacznie gorzej sobie radzą z szerzeniem empatii. Badanie przeprowadzone na Uniwersytecie w Göteborgu wykazało, że im więcej czasu poświęcamy na Facebooka, tym gorsze jest nasze samopoczucie. Ludzie, których widzimy w mediach społecznościowych, są ulepszonymi, wyretuszowanymi wersjami siebie. To nie są osoby, lecz raczej „persony”. Jeśli większość naszych spotkań odbywa się przez media społecznościowe, wyciągamy wniosek, że wszyscy są szczęśliwsi i atrakcyjniejsi od nas. Czujemy się więc źle (i może próbujemy sobie to wynagrodzić, wrzucając na fejsa lepsze zdjęcie profilowe od poprzedniego).
To nic nowego. Wcześniej zastępowaliśmy przyjaciół i rodzinę telewizją, naszymi przyjaciółmi stawali się ci, których oglądaliśmy na ekranie. Zapytaj kogokolwiek, kto śledził sitcom przez szereg sezonów, a powie ci, że „zna” występujących w nim bohaterów. Wcześniej wspomniany serial Przyjaciele odniósł jeden z największych sukcesów w historii. Ma tytuł, który na pierwszy rzut oka zdaje się odnosić do więzi między postaciami, ale jednocześnie jest zadaniem dla widza. To są teraz twoi przyjaciele.
Różnica między kumplami z telewizora a znajomymi na Facebooku polega na tym, że najczęściej zdawaliśmy sobie sprawę, że postaci z telewizji są zmyślone7. Dylan i Brenda z serialu Beverly Hills, 90210 wydawali się wiarygodni, ale wiedzieliśmy, że nigdy nie spotkalibyśmy kogoś takiego na ulicy. Jednak w mediach społecznościowych granica między fantazją a rzeczywistością się zaciera. Ludzie, którzy wydają się równie atrakcyjni, bystrzy i szczęśliwi jak postaci z serialu, są teraz osobami, które istnieją „naprawdę”. Mamy ich na liście znajomych. I tak jak przedtem aspirowaliśmy do życia oglądanego w fikcyjnych produkcjach telewizyjnych – przez co mieliśmy wyższe wymagania materialne i jednocześnie więcej niepokoju, gdy nie zostały spełnione – tak teraz dążymy do nieosiągalnego ideału z mediów społecznościowych. Przewijamy feed i niczym współczesne echo piosenki All by Myself pytamy z niepokojem, gdzie są nasi przyjaciele, gdy tak dobrze się bawią. Dlaczego nas z nimi nie ma? Też chcielibyśmy mieć taką drogą rzecz jak oni.
Gamla stan w Sztokholmie kontra Pokémon Go. Rząd ludzi jest prawie tak długi jak budynki. Zdjęcie zostało zrobione sekundy przed tym, jak schowany za rogiem krzyknąłem: Jaaa! Dragonite!, żeby sprawdzić, jak to będzie wyglądało, gdy dwieście osób jednocześnie zrozumie, że są w złym miejscu.
Jednak bardzo trudno się do tego przyznać. Jesteśmy ekspertami w znajdowaniu wymówek tłumaczących, dlaczego dana nowa technologia dobrze wpłynie na nasze relacje społeczne. Wcześniej podałem przykład Pokémon Go. Kiedy piszę te słowa, histeria związana z grą wciąż jeszcze się nie uspokoiła. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie grają w Pokémon Go, chyba że przed maskę samochodu wyskakuje mi ktoś z nosem w telefonie, próbujący złapać potwora. Jeśli chcesz grać, nie będę cię powstrzymywał. Po prostu czuję smutek za każdym razem, gdy słyszę, że granie w Pokémon Go jest dla nas dobre. Bez względu na to, czy rozmawiam z graczem, czy czytam artykuły na internetowych stronach lifestyle’owych, obrona brzmi mniej więcej tak:
Człowiek wychodzi, ma trochę ruchu i to bardzo towarzyska aktywność, bo wciąż się spotyka innych graczy. Są na to badania.
Nie całkiem. Badania wykazały, że ludzie cierpiący na agorafobię albo silne stany lękowe, którzy z tego powodu nie wychodzili z domu, mogą zmienić zachowanie, gdy gra zmusi ich do wyjścia. Ale to wszystko. Z punktu widzenia celu tej książki nie wystarczy pójść w konkretne miejsce, a potem stać tam nieruchomo, pochylając głowę i skupiając się na telefonie. To, że na tym samym metrze kwadratowym stoi kilkaset osób, robiąc to samo, nie oznacza, że macie kontakt społeczny. Znaczy to tylko, że stałeś się równie łatwym łupem dla kieszonkowców jak inni miłośnicy Pikachu.
Okej, wiem, wiem. Słyszę cię aż tutaj, na tej stronie książki. Nic z tego nie dotyczy ciebie. Nawet jeśli używasz telefonu nieco częściej, niż jest to absolutnie konieczne, masz wspaniałe spotkania z innymi. Rozumiesz, że media społecznościowe to nie rzeczywistość, i najczęściej potrafisz dobrze się komunikować. W twoim przypadku nie trzeba wiele poprawiać. Oczywiście, może tak być.
Zróbmy więc mały test, żeby się przekonać, czy rzeczywiście potrzebujesz tej książki (ktoś mógłby pomyśleć, że taki test powinien był się znaleźć na początku, ale lepiej późno niż wcale). Poniżej wypisałem dwadzieścia jeden pytań z obszarów, w których społeczne kompetencje mózgu ulegają stopniowemu pogorszeniu w miarę rozwoju techniki. Zastanów się szczerze nad każdym z nich i odpowiedz „tak” lub „nie”. Zrób to tylko dla siebie. Nikt inny nie musi znać twoich odpowiedzi.
Czy uważasz, że trudno jest utrzymać kontakt wzrokowy, kiedy ktoś z tobą rozmawia?
Czy masz trudności z odczytywaniem nastroju albo znaczenia mowy ciała drugiej osoby?
Czy inni mają trudności z odczytaniem ciebie i twojego samopoczucia?
Czy słyszysz czasem, że wydajesz się nieobecny?
Czy często ktoś cię pyta, czy coś jest nie tak?
Czy czujesz się niekomfortowo, poznając nowe osoby i podając im rękę?
Czy proszenie o radę jest dla ciebie trudne?
Czy kiedy popełnisz błąd, masz problem z przyznaniem się do tego?
Czy masz trudności z wyrażaniem swoich poglądów w grupie?
Czy czasem zgadzasz się na coś wbrew woli, tylko dlatego, że nie chcesz kogoś rozczarować?
Czy trudno ci rozmawiać szczerze o swoich uczuciach?
Czy tracisz zainteresowanie, gdy ktoś zaczyna szczegółowo opisywać, jak się czuje?
Czy trudno ci postawić potrzeby i uczucia innych na pierwszym miejscu, przed własnymi?
Czy kiedyś przestałeś się przyjaźnić z kimś, kto wzbudził w tobie negatywne uczucia, zamiast o tym porozmawiać?
Czy czujesz się wyłączony albo zdystansowany, gdy przyjaciel albo członek rodziny zaczyna opowiadać o swoich problemach?
Czy czujesz się niekomfortowo, rozmawiając o uczuciach z ludźmi, na których ci zależy?
Czy motywowanie innych jest trudne?
Czy inni cieszą się z bliskości z tobą?
Czy inni rozumieją twoje życzenia? Czy je spełniają?
Czy doprowadzasz do zmian zachowania, które przenoszą się także na innych?
Pytania obejmują takie dziedziny jak komunikacja niewerbalna, samoocena, empatia, zdolność słuchania, rozwiązywania konfliktów i umiejętności przywódcze. Jeśli odpowiedziałeś twierdząco na któreś z pierwszych osiemnastu pytań albo przecząco na któreś z trzech ostatnich, proponuję, abyś jeszcze trochę poczytał. Są to bowiem dziedziny, które musisz opanować, jeśli chcesz mieć wyczucie społeczne.
Pielęgniarka Bronnie Ware przez wiele lat pracowała w tak zwanej opiece paliatywnej, czyli z ludźmi, którym zostało od trzech do dwunastu tygodni życia. Zapytała niektórych z nich, czego najbardziej żałują w życiu, gdy już się skończyło (wiem, nie jest to najbardziej podnoszące na duchu pytanie, które można zadać osobie dziesięć minut przed śmiercią). Ani jedna osoba nie odpowiedziała, że umieściła za mało postów na Instagramie, poznała za mało vlogów czy obejrzała tylko czternaście pierwszych sezonów Dallas zamiast wszystkich. Pytani żałowali, że pracowali zbyt ciężko i nie pielęgnowali relacji, które były dla nich najważniejsze, przez co nie dali sobie szansy na tak szczęśliwe życie, jakie mogli mieć. Jak wyjaśnia Bronnie: Wielu z nich dopiero pod koniec życia zrozumiało, że szczęście to wybór.
Jeszcze raz ci przypomnę. Jeśli jesteśmy odłączeni od zmysłów, myśli i uczuć innych, omija nas jeden z głównych składników szczęścia: angażujące relacje z innymi ludźmi.
Rekordowo długie badanie zdrowia i dobrostanu osób dorosłych zostało rozpoczęte na Harvardzie w roku 1938 i aktualnie pracuje przy nim drugie pokolenie badaczy. Przewodzący badaczom profesor Harvard Medical School tak komentował wyniki z roku 2017 dla „The Harvard Gazette”: Zaskakujący wniosek jest taki, że relacje międzyludzkie i to, jak bardzo jesteśmy w nich szczęśliwi, mają duży wpływ na nasze zdrowie.
Można ubolewać, że zrozumienie tego przychodzi nam z takim trudem. Psycholog Nicholas Epley przeprowadził badanie wśród ludzi dojeżdżających pociągiem do pracy w Chicago. Najpierw zapytał, jak pozytywnym doświadczeniem byłaby dla nich jazda, gdyby w jej trakcie: a) mogli się cieszyć samotnością, b) rozmawiali z kimś siedzącym obok lub c) robili to samo co zwykle. Ludzie odpowiadali, że najmniej komfortowo czuliby się, gdyby musieli rozmawiać z kimś siedzącym obok. Podczas późniejszej podróży poproszono pasażerów, by: a) siedzieli sami, b) rozmawiali z pasażerem obok, c) robili to samo co zwykle. Zgadnij, do której grupy należeli ludzie, którzy po wszystkim najlepiej ocenili podróż. Oczywiście ci, którzy zostali zmuszeni do rozmowy z nieznajomym.
Tak się składa, że właśnie taką metodę na podryw jeden z moich kolegów z powodzeniem wykorzystywał w metrze. Rano w drodze do pracy zagadywał nieznajome kobiety, które wyglądały na znudzone. Może się wydawać, że to najgorsze miejsce i czas na próbę flirtu, ale tak naprawdę rozmówczynie miały interesujące spotkanie towarzyskie zamiast kolejnej nudnej podróży, więc efektem było wiele numerów telefonu w kieszeni.
Dobrze, wystarczy tych katastroficznych scenariuszy. Wiesz już, o co chodzi. Na szczęście wspomniany rozwój wypadków da się odwrócić. A twój mózg życzyłby sobie tego. Kiedy badacz mózgu Leonhard Schilbach z Instytutu Psychiatrii im. Maxa Plancka badał tomografem ludzi uczestniczących w interakcjach społecznych, odkrył nie tylko, że podczas interakcji z innymi aktywują się inne obszary mózgu niż podczas obserwowania wydarzeń, ale też że w mózgu uruchamia się wtedy mechanizm nagrody.
Ćwiczenie umiejętności społecznych daje ci w pakiecie kolejne pozytywne rezultaty. Chociażby taki, że dzięki kontaktom z innymi stajesz się bystrzejszy. Psycholog Oscar Ybarra zbadał 3500 osób i stwierdził, że codzienne kontakty społeczne mogą usprawnić pracę mózgu i poprawić zdolności poznawcze. Odkrył bezpośredni związek między tym, jak często rozmawiasz z przyjaciółmi i jak dobrze sobie radzisz w testach pamięciowych. Ci z uczestników eksperymentu, którzy przed testem spędzili dziesięć minut z przyjaciółmi, osiągnęli lepsze wyniki od tych, którzy przez dziesięć minut czytali albo oglądali telewizję. Może nie powinno to dziwić. Kiedy rozmawiasz z innymi, twój mózg uczestniczy w intensywnej wymianie informacji, w wielu kierunkach jednocześnie, w której mieszczą się zarówno treści przekazywane słownie, jak i sygnały niewerbalne. Musisz również się odnieść do treści waszej rozmowy, biorąc pod uwagę to, o czym rozmawialiście wcześniej, i starać się pamiętać odpowiednie fakty. Nie dziwi więc, że pamięć i uwaga są przez to stymulowane bardziej niż przez czynności pasywne, takie jak czytanie – jakkolwiek umysłowo stymulujące potrafi być pod innymi względami.
Ćwicząc wyczucie społeczne, możesz tylko zyskać. I nie będzie to kłopotliwe, bo mózg sam chce, byś to robił. Przecież cię karze, gdy czujesz się oddzielony od świata i samotny, a nagradza, gdy jesteś społecznie zaangażowany i połączony z otoczeniem. To uczucie życia na sto procent. Kiedy jesteś zakochany, twój mózg wypełnia dopamina. Chemiczna nagroda za to, że wypróbowujesz konkretny rodzaj aktywności. To uczucie silnie kontrastuje z poczuciem kompletnego braku tej nagrody – a właśnie ono ci towarzyszy, gdy jesteś odcięty od społeczeństwa.
Matthew Lieberman z australijskiego Macquarie University zbadał tomografem mózgi osób grających w grę wideo. Gra polegała na rzucaniu piłeczki do innego gracza, który nie przebywał w tym samym pokoju. A przynajmniej takie było polecenie. W rzeczywistości drugi gracz nie istniał. Uczestnicy eksperymentu nie wiedzieli, że grają z komputerem. Gra była zaprogramowana w taki sposób, że po jakimś czasie komputer przestawał odrzucać piłeczkę i zaczynał się nią bawić sam. Kiedy podłączony do aparatury gracz już nie otrzymywał podań i tym samym zostawał odcięty od aktywności społecznej polegającej na rzucaniu wirtualną piłeczką, w jego mózgu aktywowały się obszary odpowiedzialne za przetwarzanie bólu fizycznego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Będę jednak unikał poruszania kwestii, o których pisałem w swoich poprzednich książkach, żeby nie zajmować ci czasu podawaniem dwa razy tych samych informacji. Wprawdzie o języku ciała przeczytasz także tutaj, ale po więcej informacji odsyłam do nich (przyp. aut.). [wróć]
Właściwie ta metafora technologiczna jest nieodpowiednia. Jeśli cokolwiek hamuje nasze kompetencje społeczne, to właśnie technologia, i w tej książce zobaczysz na to więcej dowodów. A przy okazji, jeśli jesteś zbyt młody, by pamiętać DOS (czy też MS-DOS, jak brzmi pełna nazwa), wyjaśniam, że był to pierwszy system operacyjny dla komputerów wydany komercyjnie przez firmę Microsoft. Później narodził się z niego Windows. Który nadal był DOS-em, tyle że atrakcyjniej ubranym (przyp. aut.). [wróć]
Co niewątpliwie jest częścią problemu. Współczesny świat domaga się racjonalnego namysłu, a nie tylko działania pod wpływem emocji. Tymczasem myślenie racjonalne rozwija się w mózgu jako ostatnie. Jednak gdyby to była jedyna przyczyna naszej niekompetencji, zostawalibyśmy społecznymi ekspertami wraz z ukończeniem dwudziestego piątego roku życia, gdy nasze mózgi są kompletne. A tak się niestety nie dzieje (przyp. aut.). [wróć]
Zamierzałeś już uzasadnić te ponad trzy godziny stwierdzeniem, że kiedy masz skrzynkę mailową w telefonie, jesteś bardziej produktywny. Niestety, to nieprawda. Badania pokazują, że znakomitą większość tego czasu spędzasz w mediach społecznościowych i na słuchaniu podcastów (przyp. aut.). [wróć]
Fragment w przekładzie Z. Czerniewskiego (przyp. tłum.). [wróć]
Skoro twoje korzystanie z komputera nie zwiększa liczby godzin, które ma doba (choć byłoby to praktyczne), któraś z twoich innych aktywności musi się skrócić o pół godziny, żeby pokryć całą „godzinę komputerową”. Nie i Hillygus nie wyjaśniają, w jaki sposób zostaje nam odebrane drugie pół. [wróć]
Choć nie zawsze. Osoby w depresji niekiedy idą w tym o krok dalej i naprawdę odbierają telewizyjnych bohaterów jako swoich przyjaciół. To może wyjaśniać, dlaczego szwajcarskie badanie przeprowadzone w 2005 roku przez Brunona Freya, Christine Benesch i Aloisa Stutzera, a także to z 2008 roku, w którym badaczami byli John Robinson i Steven Martin z Uniwersytetu Marylandu, wykazały, że ludzie nieszczęśliwi spędzają przed telewizorem znacznie więcej czasu niż szczęśliwi. Nie tylko mają mniej udanych interakcji, ale też porównują się ze szczęśliwymi „personami”, które widzą w telewizji, i nie są zdolni zrozumieć, że to fikcja. Dziś w taki sam sposób postępujemy z Facebookiem (przyp. aut.). [wróć]