Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Droga do samej siebie zawsze prowadzi przez innych
Mimo młodego wieku, Alicja ma za sobą wiele traumatycznych przeżyć. Jest jednak coś gorszego od kompleksów dotyczących wyglądu i poczucia, że w przyszłości nie czeka na nią nic dobrego ¬– przerażające sny, które podpowiadają jej, kim była w poprzednim wcieleniu. Być może to właśnie one są kluczem do odnalezienia właściwej drogi w życiu, ale zanim to nastąpi, Alicja będzie musiała zmierzyć się ze wszystkimi swoimi lękami. Kiedy decyduje się na podjęcie studiów medycznych, nie podejrzewa, że już wkrótce jednym z jej pacjentów stanie się mężczyzna, z którym niegdyś połączyło ją gwałtowne uczucie. Teraz jego los zależy między innymi od niej i od tego, czy uda jej się raz na zawsze odegnać demony przeszłości…
Straciła dużo krwi i aż do tej krwi była urojona. Zupełnie jak w tym wierszu…
Wtedy, po kilku dniach, wróciła do domu. Marcin czekał w salonie. Pił whisky z lodem i patrzył w telewizor. Takim nieobecnym wzrokiem. Nawet jej nie przywitał.
Powolnym krokiem ruszyła do łazienki. Tej samej, w której straciła dziecko. Skuliła się na podłodze i nie patrząc w lustro, otworzyła szafkę. Sięgnęła po żyletkę. Należała do niego.
Jej ojciec też używał żyletek. Może dlatego wtedy jeszcze wydawało jej się to męskie, a nie takie staromodne i głupie.
Anna Madejak – urodzona w Piotrkowie Trybunalskim, od 2012 roku mieszka w Krakowie. Z wykształcenia germanistka, absolwentka Uniwersytetu Łódzkiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jej pasje to gotowanie oraz języki obce.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 339
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla całej bananowej ekipy
Spojrzał, dodał mi urody, a ja wzięłam ją jak swoją. Szczęśliwa, połknęłam gwiazdę. Pozwoliłam się wymyślić na podobieństwo odbicia w jego oczach. Tańczę, tańczę w zatrzęsieniu nagłych skrzydeł. Stół jest stołem, wino winem w kieliszku, co jest kieliszkiem i stoi stojąc na stole. A ja jestem urojona, urojona nie do wiary, urojona aż do krwi. Mówię mu, co chce: o mrówkach umierających z miłości pod gwiazdozbiorem dmuchawca. Przysięgam, że biała róża, pokropiona winem, śpiewa. Śmieję się, przechylam głowę ostrożnie, jakbym sprawdzała wynalazek. Tańczę, tańczę w zdumionej skórze, w objęciu, które mnie stwarza. Ewa z żebra, Venus z piany, Minerwa z głowy Jowisza były bardziej rzeczywiste. Kiedy on nie patrzy na mnie, szukam swojego odbicia
Rok 2018
Nie, nie przysięgaj na księżyc,
który zmienia swój blask od świtu do nowiu,
bo twoja miłość podobnie zmaleje.
WILLIAM SHAKESPEARE
– Rozumiem – powiedziała Alicja, po chwili jednak zmieniając zdanie. – Nie, nie rozumiem.
Kiedyś by zrozumiała. Kiedyś, kiedy jeszcze sama była w podobnej sytuacji.
Aktualnie sytuacja była zgoła inna, bo choć od tamtego absurdu minęło już kilka lat, Alicja wciąż borykała się z problemami, które wywołał. W tej chwili skupiała się jednak bardziej na przemyśleniach, które od niedawnej rozmowy z koleżanką z biura, Sandrą, nie dawały jej spokoju. Przyglądała się siedzącej naprzeciwko w szpitalnej sali Jagodzie, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Doskonale pamiętała rozmowę z Sandrą i niesmak, który po niej pozostał. Koleżanka z biura była bezlitosna.
Alicja po raz pierwszy w życiu wiedziała, czego chce, ale oczywiście Sandra musiała jej udowodnić, że spełnienie tych marzeń nie jest możliwe. A on… ON spowodował całe to zamieszanie i tę beznadziejną biurową rozmowę, bo kiedy wysłał jej zabawną emotkę „księżyc” w środku nocy – że niby to pójdzie spać w romantycznym nastroju – ona pomyślała: Głupi! Będzie banany w środku nocy jadł! Durna.
Miała mętlik w głowie. Taki typowo babski, jakie miewała coraz rzadziej. Większość rzeczy starała się ignorować, a przynajmniej wmawiała samej sobie, że jej nie obchodzą. Nie odzywał się dwa dni, to trudno. Niech się nie odzywa. Ona nie odzywała się i dwa tygodnie. Nie chciała tłumaczeń od nikogo, bo wiedziała, że sama też nie będzie się tłumaczyć. Wiedziała to, bo kiedyś wciąż się tłumaczyła i poprowadziło ją to nad przepaść. W głowie wciąż huczały jej słowa byłego męża: Dlaczego się nie odzywałaś? Co z tego, że byłaś w pracy, chyba miałaś chwilę? Nie miałaś? A to szkoda, ale i tak się mogłaś odezwać. Chcesz się rozwijać? A po co? A po co ci ten kurs? Nie potrzebujesz tego, może lepiej coś z księgowości? Albo najlepiej to nic. Studia? Jakie studia? Po co ci studia? Jedne już przecież skończyłaś. I tak, oczywiście, że byłem zazdrosny o twój sukces w pracy.
Nigdy więcej! – myślała do czasu, kiedy spotkała na swojej drodze człowieka, dla którego jej rozwój osobisty nie był żadnym problemem. Człowieka, który wspierał ją w trudnych chwilach, był jej przyjacielem, zawsze znajdował dobre słowo i nie tylko był dla niej inspiracją, ale także pozwalał i jej być nią dla niego. I kiedy już zaczynała wierzyć, że ktoś taki naprawdę istnieje, jakby znikąd spadła „bomba atomowa”.
Bomba miała zapewne jakiś kolor włosów, ileś centymetrów wzrostu i niewątpliwie jakieś imię. Pewnie była szczupła i miała ładne oczy. Pewnie była też miła i na pewno trochę bierna w tej relacji. I z całą pewnością potrafiła być złośliwa. Ale musiała też być w nim zakochana po uszy. Mieszkała z nim w końcu!
Dla Alicji ta wyimaginowana bomba była istotnym zagrożeniem, przyprawiającym ją o niemałe wyrzuty sumienia. Przecież rozmawiała z chłopakiem tamtej tak często. Dzieliła się z nim swoim życiem, a on wysyłał jej zdjęcia z urlopu i ze świąt. Pozostawało tylko oczekiwać jakiegoś widowiskowego wybuchu. Prawdziwego wybuchu wyimaginowanej bomby atomowej.
To spotkanie kilka miesięcy temu… to miała być tylko zwykła kawa z kolegą. Zupełnie nie spodziewała się tego, że z tego koleżeństwa zrodzi się tak bliska przyjaźń. Nie wydawało jej się normalne pisanie w środku nocy do zwykłej koleżanki o swoich przeżyciach z całego dnia. Ani wysyłanie prywatnych zdjęć. Właściwie nic nie wydawało jej się normalne w tej relacji…
Chyba oszalała. Na pewno oszalała! To nie miało ani sensu, ani przyszłości… I nie było na to usprawiedliwienia. Wciąż pamiętała to okropne uczucie, jakiego doznawała, obserwując nadzwyczaj dobre kontakty innej kobiety z jej byłym już mężem. Z perspektywy czasu była jej za to wdzięczna, ale wtedy… wtedy nie potrafiła się zdobyć na wdzięczność. A teraz… teraz nie chciała być NIĄ dla innej kobiety.
Ale tak naprawdę przecież nic się nie wydarzyło. Żadna granica nie została przekroczona. Lubili się. Może odrobinę za bardzo. Może zbyt wiele sobie mówili, zbyt często dzielili się swoją codziennością.
ON. On był ciągle obecny w jej życiu. Pojawiał się i znikał, a kiedy spotykali się gdzieś przypadkiem, rzucał jej tak „ukradkowe” spojrzenia, że małpa by je dostrzegła. Nawet przeżuwając banany w środku nocy.
Siedząca naprzeciw Alicji Jagoda przechyliła głowę i przyglądała się zatopionej w rozmyślaniach dziewczynie, najwyraźniej oczekując reakcji na swoją opowieść. Alicja zaś nie była pewna, co właściwie należało odpowiedzieć komuś, kto próbował popełnić samobójstwo. Nie pamiętała już uczuć, jakie targały nią samą jeszcze nie tak dawno. W tej chwili w jej głowie wciąż siedział bananowy chłopak i to, jak zezował za nią, by przyjrzeć jej się niepostrzeżenie. Wspomnienie nie pozwalało jej się skupić.
Tamtego dnia była ubrana raczej niewyszukanie: dżinsy, trampki, prosta czarna bluzka z wycięciem na ramionach. Włosy spięła w zwykłą kitkę. Rzadko wyglądała aż tak zwyczajnie jak wtedy. A jednak on miał trudność z oderwaniem od niej wzroku. Nie rozumiała powodu, dla którego zawsze w jej obecności był taki speszony. Może był tak samo jak ona przestraszony ich nagłą bliskością? Czasami, mijając się w biurze, nawet nie witali się ze sobą. Oboje spuszczali głowy na swój widok jak dwójka zauroczonych nastolatków. I zupełnie jak nastolatkowie oboje nie potrafili się nawet uśmiechnąć do siebie, zaskoczeni tą nagłą fascynacją. O różnych porach dnia i nocy pisali natomiast do siebie o swoim życiu i dzielili się przeżyciami. Jego wiadomości potrafiły ją zaskoczyć o najbardziej absurdalnej porze doby, a zdjęcia z prześliczną siostrzenicą doprowadzić do stanu, w którym zaczynała zastanawiać się nad tym, czy kiedyś mogłaby zostać mamą.
Nie była, oczywiście, zupełnie ślepa. Bananowy chłopak nie wydawał jej się Bradem Pittem ani Johnym Deppem. A jednak podobał jej się tak, jak dawno nikt jej się nie podobał. Być może dlatego, że pozwolił jej poznać siebie jako człowieka – i zauroczyła ją jego osobowość. Wciąż pamiętała rozmowę, w której tłumaczyła mu, że nie szuka partnera, że przeszła wiele trudnych chwili i że w tym momencie jest jej dobrze samej, nie potrzebuje nikogo do szczęścia. A później poznała go trochę lepiej i zaczęło jej się wydawać, że może jednak chce mieć partnera, ale właśnie takiego jak on – takiego, który będzie jej przyjacielem. Nikt inny nie wchodził w grę.
Tak naprawdę nie miała pewności, jaką byłaby teraz partnerką, bo od dłuższego już czasu nie zdecydowała się z nikim związać. Wiedziała tylko, jaką była kiedyś, ale później wydarzyły się rzeczy, które bardzo ją zmieniły. Zdawało jej się, że to zmiana na lepsze, ale w tej chwili trudno było o porównanie. Miała za to w głowie pewien obraz tego, jaka chciałaby być dla kogoś. I jaki ten ktoś powinien być, żeby było im razem dobrze. Nie podobało jej się, kiedy ludzie podcinali sobie nawzajem skrzydła, i umiejętność akceptacji wyborów tej drugiej osoby zdawała jej się najważniejsza w potencjalnym partnerze. Dopiero teraz zaczynała rozumieć, że jej dotychczasowa niechęć do związku nie brała się znikąd. Wcześniej wydawało jej się, że skoro pogodziła się już z przeszłymi wydarzeniami, to świat stanie się teraz kolorowy, a życie łatwe. Ta niechęć musiała jednak być po prostu spowodowana tym, że na jej drodze nie stanął dotąd nikt odpowiedni. Choć i w tej kwestii miewała pewne wątpliwości, wciąż niepogodzona z nagłym pojawieniem się niezrozumiałych, a czasami wręcz przerażających snów, które towarzyszyły jej od pierwszego spotkania z tym mężczyzną.
Z rozważań na temat własnego jestestwa znów wybiło ją wyznanie Jagody. Trudno było przyjąć do wiadomości fakt, że młodziutka dziewczyna na łóżku obok dobrnęła w swoim życiu do takiego samego etapu, jaki Alicja znała ze swoich doświadczeń. Ich historie były tak łudząco podobne do siebie, że nie znajdowała słów, które przyniosłyby ukojenie pacjentce na łóżku obok. Jej milczenie przerażało towarzyszkę, która najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z ich podobieństwa. Ich spotkanie nie mogło być przypadkiem. Takie rzeczy nigdy nie dzieją się bez przyczyny. Jagoda musiała przeżyć i wysłuchać historii Ali. Z jakiego innego powodu miałaby tu być? I kto normalny po skoku z czwartego piętra wylądowałby na trawie jedynie z uszkodzoną stopą?
Jagodzie zapewne towarzyszyło uczucie wstydu. Była na oddziale raptem od kilku dni, a już widziała co najmniej sześć osób walczących o życie. A ona chciała je oddać za darmo czarnej ziemi. W zasadzie nie ona, a choroba, którą wypierała ze swojej świadomości. Rozumy jej bliskich – pana magistra i pani encyklopedii, jak ich nazywała – też to najwyraźniej wyparły. Zastanawiała się, czy płakaliby nad jej grobem. Uwierzyła, że jest nic niewarta. Nie było łatwo ostatnimi czasy, a do tego mąż narobił trochę długów…
Wyrwana z rozmyślań Alicja chciała jej wytłumaczyć, że depresja to choroba. Ten głupi pomysł ze skokiem to na pewno nie był pomysł Jagody. To depresja chciała popełnić samobójstwo. To depresja chciała zostawić jej małego synka.
Jagoda zamyśliła się nad jej słowami i po chwili odpowiedziała:
– Znacznie prościej jest żyć, kiedy wiesz, że masz dla kogo.
– Rozumiem, że to wszystko pokazało ci, dla kogo warto?
– Dokładnie. Oczywiście nasłuchałam się, jaką złą matką jestem. Patologiczną! Sąsiedzi się martwili, a brat ojca chciał mnie zamknąć w psychiatryku! – wybuchła Jagoda, a Alicja przyjrzała jej się wciąż spokojnym wzrokiem.
– Może to była jego próba pomocy? Może uważa, że wszystkiemu jest winne twoje małżeństwo, długi męża? Nie usprawiedliwiam go, ale może chciał dobrze, a wyszło mu tak, jak to zwykle wychodzi facetom?
– Wiesz, ja skoczyłam z czwartego piętra… – Jagoda zawiesiła głos. – Jak skoczyłam, tak wstałam. I wyszłam z ogródka. Dopiero tutaj, w szpitalu, okazało się, że mam złamanie wieloodłamowe lewej kości piętowej i zwichnięty staw skokowy. Miałam operację. Teraz podobno osiem tygodni z drutami. I potem nauka chodzenia i rehabilitacja… – urwała, przyglądając się swojej stopie. – Tydzień temu była tu podobno dziewczyna z drugiego piętra. Jej operacje były o wiele bardziej skomplikowane. Dwie ręce i nogi połamane, rozlana śledziona. A ja tylko pięta…
– Dla ciebie jest inny plan. Tak jak dla mnie – odpowiedziała jej Alicja, choć w tej chwili jej słowa pozostawały dla Jagody zagadką.
– Wiesz, myślę, że zamieszkamy teraz u rodziców, bo nie dam rady z teściami. Ja się mojemu mężowi w sumie nie dziwię, że mi nie pomagał. Kiedyś obierał ziemniaki, a do kuchni weszła jego mama. Usłyszał tylko jedno pytanie: co robi, przecież ma od tego żonę!
Alicja uniosła brew, zastanawiając się nad słowami teściowej Jagody.
– No tak. Jakby ktoś jeszcze nie wiedział, żona służy do obierania ziemniaków – parsknęła. – Na twoim miejscu zagotowałabym się ze złości. Zapewne szybciej niż te ziemniaki.
Jagoda znów się zamyśliła. Po chwili milczenia przechyliła głowę i zerkając na współtowarzyszkę, powiedziała:
– Zostanę z nim, dam mu szansę. Ostatnią. Dla naszego synka.
Ala spojrzała na nią dobrotliwie.
– Wiesz, najgorsze było to, że on wiedział, co chciałam zrobić – powiedziała Jagoda, spuszczając głowę. – Nie powstrzymał mnie. Sądził, że tego nie zrobię…
Jagoda pamiętała, że pobiegła wtedy do pokoju. Prosto na drzwi balkonowe, otwarte na oścież, chociaż był już luty. Płatki śniegu sypały z nieba, jakby aniołowie szykowali jej miękkie lądowanie. Trawnik był biały, choć nie bardzo, tak jakby biel śniegu miała uniewinnić ją z tego, co zamierzała zrobić. Zieleń to kolor nadziei, myślała, przyglądając się zielonej trawie przebijającej spod białej niewinności. Nie patrzyła jednak na to, czy spada na niewinny śnieg i zieloną trawę. Czarna ziemia była tym, co miało ją uratować. W innym świecie – jakikolwiek on był i gdziekolwiek się znajdował – miało być lepiej.
Zdążyłby, gdyby pobiegł za nią. Ale Grzegorz nie biegał za żoną. Naprawdę nie przypuszczał, że ona to zrobi. To, co jedni uważają za odwagę, inni za tchórzostwo… Tchórz? Nie jego żona. Nie ta, która zawsze potrafiła udźwignąć wszystko.
Usiadła na krawędzi i spojrzała na biały trawnik. Czekała. Nasłuchiwała jego kroków. A on, wciąż stojąc w kuchni, z szyderczym uśmiechem krzyczał do swojej matki: Łap ją, bo skoczy! Musiał być pewien, że tego nie zrobi. Nikt nie przyszedł. Więc…
Z krzykiem na ustach pobiegł do ogródka.
– Coś ty zrobiła! Pogotowie już jedzie! Żyjesz?!
Jagoda siedziała na trawie. W miejscu upadku zniknął biały puch. Czyn przestał być niewinny. Została już tylko zielona trawa – nadzieja, że zostanie jej kiedyś wybaczone.
Adrenalina działała. Jagoda, która za kilka dni miała ponownie stawiać pierwsze kroki, teraz zwyczajnie wstała i wróciła na czwarte piętro. Mąż zszedł powolnym krokiem na dół, kiedy pogotowie przyjechało.
– Żona jest w domu – wyjaśnił ratownikom.
– Gdzie? Czy pan sobie jaja robi?!
Zapewne myśleli, że jadą po trupa… Trup wstał jednak na ich widok i uprzejmie się przywitał, po czym samodzielnie wsiadł do karetki i pojechał na blok operacyjny.
Emocje nie opadły. Jagodzie wciąż dudniło w uszach: Łap ją, bo skoczy!
Poddała się, nie miała na to wszystko sił, za długo była silna. Codziennie wysłuchiwała oskarżeń, że znów robi coś źle. Kamień by tego nie wytrzymał. Teraz już jednak wie, kogo słuchać i z kim rozmawiać. I kto nie będzie jej oceniać. I kto nie powie jej, że ma się rozwieść. Bo ona kocha swojego męża. On ją też najwyraźniej kocha, tylko hazardowy nałóg nie pozwala mu być uczciwym. Dokumenty z banków i parabanków przychodzą na adres sąsiada – alkoholika. Jagoda spłaci jego długi, sprzedadzą samochód. Pójdą na terapię. Wyjaśnią to synkowi.
Jego widok z tamtej chwili pozostanie jednak na zawsze w jej głowie. Alicja była tego pewna. Oczyma wyobraźni widziała scenę opisaną jej przed chwilą i małego chłopca ze zdziwioną miną w oknie. Dziecko tłumaczyło sobie, że mama wiesza firankę.
A matka leciała tuż obok drabinki, po której pięła się dzika róża. Kilka centymetrów różnicy i drabinka zostałaby mordercą.
Matka mówi, że wciąż ma sny. Długi, operacje, to samo dziwne szarpanie jak wtedy, gdy leciała. Człowiek podobno umiera, kiedy wyskoczy z butów. Ona zgubiła skarpetę, poharatała tyłek. Ale nawet majtki pozostały niezdarte.
Dziewczyna nie może czytać takich rzeczy bez szminki. (Holly Golightly)
TRUMAN CAPOTE, Śniadanie u Tiffany’ego
– Ale z tymi bananami to dobre. Jak mogłaś pomylić księżyc z bananem? – zapytała rozbawiona Sandra, choć nie wiedziała nawet, o kim była mowa. Alicja uparła się, że jej nie powie, bo w firmie już i tak huczało od plotek. Tak jakby wiedza Sandry mogła coś zmienić w tej kwestii.
– Hm, wiesz, na swoje usprawiedliwienie mam to, że odczytałam tego esemesa rano w drodze do kuchni. Zamierzałam właśnie usmażyć placki bananowe…
Sandra wspierała nowy proces w firmie i dlatego siedziała teraz obok Alicji w biurze i klikała na przemian z nią na komunikatorze. Rozmawiały po niemiecku, bo pomimo tego, że mieszkała już dwa lata w Polsce, język polski nadal wydawał jej się najbardziej skomplikowanym językiem świata. Szybciej opanowałaby chyba chiński.
– Słuchaj, a fajny jakiś? Ten twój banana guy?
– Jeśli pytasz o moje prywatne zdanie, fajny. Ale zajęty – odpowiedziała Alicja, przeklikując kolejne okna w systemie.
– Jak to: zajęty? I pisze do ciebie w środku nocy?
– Ano pisze.
– Nie żebym ci coś sugerowała. Tak tylko mówię… Ale ludzie, którzy nie liczą na coś więcej, nie zachowują się w taki sposób.
Alicja spadła z krzesła. No, prawie spadła. To musiało być jak obuchem w głowę… W sumie nie myślała o tym w ten sposób. Właściwie to chyba w ogóle o tym nie myślała…
– Wiesz, może i masz rację, ale to nie zmienia faktu, że ma dziewczynę.
– Sądzę, że nie powinnaś się nad tym zastanawiać. Wiesz, może polecicie razem na ten księżyc… Skoro można wysłać teslę w kosmos, to czemu by na księżyc nie wysłać banana? Latającego banana? Przy okazji, może napiszesz nową piosenkę? Tytuł już masz…
Nagła zmiana tematu zbiła Alicję z tropu. Sandra od kilku dni próbowała przekonać ją do przyjęcia propozycji zespołu, który poszukiwał wokalistki. Wiedziała, że dziewczyna odnalazłaby się w tym bez problemu, jednak wrodzona skromność nie pozwala jej uwierzyć, że miałaby odnieść tego rodzaju sukces. Dobry tydzień biła się już z myślami po tym, jak otrzymała tę propozycję. Bananowy chłopak, zwany przez nie w korporacyjnym języku banana guy, wiedział o tym i dziwnym trafem potrafił ją wspierać niezależnie od tego, w kierunku której decyzji skłaniała się bardziej. Ona zaś była w tej chwili mniej rozgarnięta niż rzeczone banany.
– Wiesz, czasami niektórzy nie potrafią sami ogarnąć swoich spraw. Tak jak mój znajomy, który potrzebował kogoś, kto kazałby mu odwołać ślub… Ale nie było nikogo takiego – powiedziała w końcu Sandra. Jej głos sugerował, że od dobrych kilku minut paliła się do opowiedzenia tej historii. Mimo to Alicja spojrzała na nią zdumiona.
Sandra z werwą komentatora sportowego zaczęła swoją opowieść. Jej znajomi tworzyli dwie pary. Pierwszą z nich byli Barbara i Jakob, drugą Erika i Felix. Barbara kochała Felixa, a Jakob kochał Erikę. Barbara nawet nie kryła się ze swoim uczuciem do Felixa, ale ten był zainteresowany wyłącznie swoją dziewczyną…
– Chwila, czyli tacy mężczyźni faktycznie istnieją… – przerwała jej Alicja, ale Sandra kontynuowała swoją historię, zupełnie niewzruszona zdziwieniem Ali, której zielone oczy stawały się tym większe, im więcej szczegółów jej opowiadała.
– Barbara nie mogła być z Felixem, więc spotykała się z Jakobem, który w dodatku był przyjacielem Eriki…
– Zaczekaj, pogubiłam się. Kto i co?
Sandra wyciągnęła z kieszeni telefon i pokazała zdjęcie, z którego uśmiechały się cztery pary oczu. Wskazała kolejno na postacie i wytłumaczyła ponownie ich relacje.
– To jest Barbara, to Jakob. To jest Erika, a to Felix. O rany, czuję się, jakbym opowiadała fabułę Mody na sukces! – zaśmiała się, podekscytowana nagłym zainteresowaniem publiki. – W każdym razie… Z pozoru niczego nieświadomy Jakob oświadczył się Barbarze. Sama nie wiem, ile serialowych odcinków mu to zajęło, ale Barbara, choć wciąż kochała Felixa, powiedziała: tak! A potem, dwa miesiące przed ślubem, czwórka przyjaciół spotkała się na imprezie. Pili wino, zajadali przekąski i dobrze się bawili. I dopiero pod koniec Jakob szepnął do Eriki: Muszę z tobą porozmawiać, zadzwonię.
Alicji kręciło się trochę w głowie od tej relacji, jednak postanowiła jej nie przerywać. Sandra gadała jak nakręcona.
– Erika nie rozmyślała nad tym, czego mógł chcieć Jakob. Byli w końcu przyjaciółmi, to chyba normalne, że mieli wspólne sprawy, prawda? Więc nawet nie pomyślała o tym, czym może poskutkować ich spotkanie. I teraz wyobraź sobie, że spotkali się w parku, mieli iść na spacer… A on już przy wejściu do parku zaczął na nią krzyczeć! Wrzeszczał jakieś bzdety w stylu: Jak mogłaś nie zauważyć, że cię kocham? Proszę cię, powiedz mi, żebym odwołał ślub. Powiedz mi, że mnie kochasz. Chcę być z tobą!
Alicja uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że niektórzy mężczyźni potrafili się zdobyć na takie wyznanie.
Sandra nie przerywała opowieści.
– Oczywiście Eriką targały emocje, którym trudno się dziwić. Nikt, absolutnie nikt – nawet ja z perspektywy osoby trzeciej – nie zauważył uczuć Jakoba. Jedyny kłopot tkwił w tym, że Erika wciąż chciała być z Felixem, a Felix z Eriką… Nikt nie odwołał ślubu Jakoba…
– Czy ty mi właśnie próbujesz powiedzieć, że naprawdę są ludzie, którzy nie potrafią zatrzymać takich decyzji? I biorą ślub z kimś, kogo nie kochają, bo nie mogą być z tym, kogo kochają? – Alicja wtrąciła się w końcu.
Sandra postanowiła zostawić ją z tym pytaniem samą i wzruszyła ramionami. Jej samej ta historia wydawała się nieprawdopodobna, a jednak wiedziała, że się zdarzyła.
Ala wciąż patrzyła na nią zdumiona. Zastanawiała się, czy to z Jakobem coś było nie tak, czy to jednak ona sama była ograniczona w swoim myśleniu. Choć zdawało się, że właściwie to ona rozmyślała chyba stanowczo zbyt dużo…
– Ale przecież banana guy to zupełnie inna historia! Jest jakaś różnica między przyjaźnią a zakochaniem!
– Ale przecież nie wiemy, czy on kocha tę dziewczynę. Jego zachowanie raczej temu przeczy.
– No ale…
– Tak, oczywiście. Jak zwykle, nie chcesz być nieuczciwa wobec kogokolwiek, za to bardzo chcesz pozostać jego przyjaciółką. No i co ja mam z tobą zrobić… Oczywiście pewnie jeszcze zastanawiasz się, co ta jego dziewczyna może czuć w stosunku do ciebie, prawda? – Wyrzut w głosie Sandry był nader wyraźny.
– Ja wiem, gdzie jest granica, której nie przekroczę. Ale ona mnie nie zna!
Sandra pożałowała, że podsunęła jej tę myśl. Po kilku dniach jednak domyśliła się, kim był banana guy. Trudno było nie zauważyć jego reakcji na obecność Alicji. Komuś, kto zatrzymuje się w pół kroku na twój widok lub sprawia wrażenie, jakby za chwilę miał zlecieć z krzesła, kiedy do niego podchodzisz, raczej nie jesteś obojętna. Ktoś, kto traktuje cię jak zwykłą koleżankę, jest w stanie wydusić z siebie słowo cześć. Spuszczenie wzroku i podziwianie własnych butów także nie jest normalną reakcją, a korporacyjna wykładzina zwykle nie pochłania aż tyle uwagi. Ala nawet nie zaprzeczała. To nie miałoby sensu. Chyba wszyscy zauważyli już jego reakcje na jej widok i całe biuro huczało od plotek. A w tym wszystkim on dość nieporadnie próbował się od niej dowiedzieć, czemu nie przyszła na imprezę integracyjną, choć obiecywała, że będzie.
Człowiek, dla którego jesteś tylko koleżanką, zapytałby wprost: czemu nie przyszłaś? Ale nie banana guy, tu wszystko musiało być skomplikowane. On zapytał: Byłaś w końcu? Bo cię nie widziałem.
Pub, w którym zwykli spotykać się pracownicy, był wielkości pudełka od butów. Trudno tam było kogoś nie zauważyć. A Ala była trochę większa od buta. Choć najwyraźniej nieco mniej rozgarnięta od niego…
Podział na ziemię i niebo
to nie jest właściwy sposób
myślenia o tej całości.
WISŁAWA SZYMBORSKA, Niebo
Jak można kogoś kochać, nie mając serca? – pomyślała Jagoda, cytując jedną z postaci z popularnego przed laty filmu. Myśl ta była jej reakcją na opowieść Alicji, której historia nadałaby się na kolejny film.
Bawiła ją biurowa opowieść Alicji i całe to nieporozumienie spowodowane esemesem otrzymanym w środku nocy. Alicja naprawdę musiała być zaspana, jeśli nie odróżniła banana od księżyca. Jej dawne losy nie bawiły natomiast wcale.
Gdyby tylko wiedziała, jak wiele jest w stanie zrozumieć ta dziewczyna, opowiedziałaby jej więcej. Teraz jednak siedziała z rozdziawioną buzią i nie mogła zrozumieć, jak ktoś mógł postąpić w taki sposób. Przecież Alicja była wtedy tylko nastolatką! Różnica wieku pomiędzy nimi nie była duża i choć od opisanych przez dziewczynę wydarzeń minęły już lata, jej opowieść wywarła na Jagodzie ogromne i trochę przytłaczające wrażenie. Jej własna sytuacja po raz kolejny w czasie tych kilku dni spędzonych na oddziale wydawała jej się mniej dramatyczna.
Przyglądała się współtowarzyszce z nieskrywanym zaskoczeniem. Drobna, cichutka dziewczyna, krótka jasna fryzura – choć mówiła, że zawsze miała długie i rude włosy, piegi i zielone oczy. Taka typowa szara myszka. Mówiła też, że zwykle wygląda podobnie jak tutaj: włosy spięte w kitkę, zupełny brak makijażu. Wspominała, że umalowała się raz w życiu. Na studniówkę. Ubrała się wówczas w zieloną suknię za kolano, spięła kręcone włosy w piękny kok i oddała się w ręce makijażystki. Onieśmielało ją własne odbicie w lustrze, wyglądała przepięknie, do czego nie była przyzwyczajona, a z czego wyraźnie dumny był jej ówczesny chłopak, a późniejszy mąż.
W tej chwili, mimo pobytu w szpitalu, Alicja wyglądała na radosną. Smuciła ją jedynie historia Jagody, ale ten smutek wyglądał absurdalnie i kłócił się z zieloną piżamą w żaby, którą miała na sobie. Ten jeden element, szpitalny strój, różnił Alicję przebywającą obecnie w sali chorych od Alicji, którą można było spotkać na ulicy.
Patrzyła z uśmiechem na Jagodę i opowiadała swoją historię. Wtedy, pośrodku opisywanych właśnie wydarzeń, podobno też się uśmiechała. Nie wiedziała jednak jeszcze, jakie niespodzianki szykował dla niej los. Spokojnie bawiła się w balowej sukni, tańczyła, a jej zielone oczy wciąż podążały w kierunku Marcina. Nigdy nie była tak zakochana jak wówczas; biorąc jednak pod uwagę jej wiek, nie miała zbyt wielu szans na takie uczucia. Kto wie, jak rozwinęłaby się dalej ich historia, gdyby nie wymuszone małżeństwo zaraz po tym, jak Alicja ujrzała dwie kreski na teście ciążowym. Wtedy jeszcze bardzo kochała Marcina i cieszyła się, że nosi pod sercem owoc tej miłości; zaś nadchodzące egzaminy maturalne z biologii, chemii i matematyki miały jej otworzyć drogę do świata medycyny, którą zamierzała studiować w Krakowie.
Przez wszystkie szkolne lata uczyła się bardzo dobrze i sprawiała wrażenie bardzo grzecznej i ułożonej dziewczyny. Być może dlatego nikt nie zauważył, kiedy młody, radosny rudzielec zmienił się nie do poznania. W maturalnej klasie dzieliła swój czas między naukę a Marcina, sen a poranne mdłości. Termin porodu przypadał na czas już po maturze, a w sam raz, żeby od października ponownie zacząć naukę. Wystarczyłoby podzielić się opieką nad małą Różą, bo takie imię Alicja wybrała dla córki.
Ironia losu z tym felernym krzakiem pod balkonem Jagody…
Początkowo Marcin opiekował się Alicją. Czytał nawet bajki do brzucha, odbierał Alicję ze szkoły i porywał do siebie, przytrzymywał jej włosy, kiedy męczyły ją poranne wymioty. Jednak przyszedł wreszcie czas, w którym z obawy przed skandalem rodzice zaczęli nalegać na ślub. Alicja zdawała się pewna swoich uczuć, Marcin jednak z dnia na dzień nabierał wątpliwości. Czy kochał Alicję wystarczająco, aby spędzić z nią resztę życia? Czy podołałby roli męża i ojca? Z czego mieliby żyć? Jak Ala wyobrażała sobie skończenie studiów w tej sytuacji?
Pytania w głowie Marcina kotłowały się z coraz większą intensywnością. Nie było rady. Rodzina nalegała na ślub, a on zasadniczo kochał Alę i tę małą fasolkę pod jej sercem. Zasadniczo tak, ale właściwie to… chyba nie.
Alicja wyczuwała stopniową zmianę jego nastawienia; uciekała jednak w wiersze, które pisywała od lat. To w nich dawała upust swoim emocjom i chyba tylko dzięki nim nie uciekła od niego. Ślub odbył się jeszcze zimą.
Wiosną Alicja poczuła silny ból. Złapał ją w łazience, w której stała przed lustrem z tuszem do rzęs w ręce, a z pokoju dobiegały dźwięki jej ulubionej playlisty. Alicja nie miewała zachcianek. Sama nie była już pewna, w którym okresie ciąży powinna je mieć, teraz jednak jedyną jej zachcianką była dobra muzyka. Ciągle. Bez przerwy. Bujała się więc w rytm kolejnej piosenki, kiedy ból ją zaskoczył. Odruchowo kucnęła. Nie rozumiała, co się z nią dzieje, nie była w stanie logicznie myśleć. Poczuła, jak coś z niej wypływa.
Jajo płodowe oddzieliło się już na większym odcinku, szyjka się skróciła, a Alicja ujrzała krew na bieliźnie.
Kto chce malować świat w barwnej postaci,
niechaj nie patrzy nigdy prosto w słońce.
CZESŁAW MIŁOSZ, Słońce
Był marzec, morze było zamarznięte, a ona stała na południowym molo w Gdyni. Było już późno i ciemno, ale koniecznie chciała zobaczyć morze zimą. Kilka lat temu spacerowała dokładnie w tym samym miejscu. Nie była szczęśliwa. Teraz jednak uśmiechała się sama do siebie, choć zamarznięte morze przywodziło jej na myśl historię Titanica, co trochę ją przerażało. Przy brzegu stał zupełnie czarny, choć nieco ośnieżony statek. Przypominał pirackie statki widywane w filmach. Za plecami miała plac, na którym kilku szaleńców spotkało się na nielegalny drift. Piłowanie golfa na ręcznym – pomyślała rozbawiona, ale driftujące BMW też wyglądało jak w filmach, wystraszyła się więc nieco. Od pewnego czasu nosiła w sobie poczucie niezniszczalności podbudowane stwierdzeniem przyjaciółki, że to nie ona powinna bać się czegoś w życiu, to raczej wszystko powinno bać się jej. Teraz jednak wcale nie czuła się nieśmiertelna. Ludzie potrafią nie tylko uratować komuś życie, potrafią je również zabrać.
Po chwili w okolicę molo podjechał wóz policyjny. Policjanci stanęli na placu i spokojnie oczekiwali na bieg wydarzeń. BMW zaparkowało obok. Nikt nawet nie drgnął.
Dziewczyna poczuła się spokojniej, stanęła więc na molo i zrobiła zdjęcie statku na tle zamarzniętego morza. Wysłała je do niego.
Nie wiedziała, jak to się stało, że po tym wszystkim potrafiła komuś tak zwyczajnie zaufać. Był pierwszym mężczyzną, który pojawił się w jej życiu po tych wszystkich dramatycznych wydarzeniach i jednocześnie pierwszym, na którym chciała polegać. Sama nie wiedziała, kiedy to nastąpiło i nie rozumiała, w jaki sposób zbudował to zaufanie. Do tej pory dzieliła swoje życie wyłącznie z tymi, którzy przeszli z nią przez najtrudniejsze momenty w życiu, szerokim łukiem omijając pozostałych. I nagle zwykła rozmowa uświadomiła jej, że zawierzyła mu bardziej niż komukolwiek. Ucieszyło ją to, bo oznaczało, że powoli wraca do normalnego stanu psychicznego, ale i wystraszyło, nie rozumiała bowiem, jak to się stało. Człowiek, którego znała od kilku miesięcy, wiedział o niej więcej, niż jakikolwiek mężczyzna wiedział kiedykolwiek. Do tej pory była jak morze pokryte taflą lodu. Uczucia i emocje kotłowały się niczym woda pod grubą warstwą zmarzliny, komuś z zewnątrz trudno się było jednak do nich dostać. Stała więc na południowym molo i wpatrywała się w nieruchome morze lodowatym spojrzeniem. Czuła, że skorupa, którą pokryła swoje emocje, powoli pęka. Już kolejnego dnia ujrzy te pęknięcia na powierzchni morza, kiedy to południowe słońce skruszy lód, a wiatr poruszał będzie wodę widoczną pod jego pozostałościami. Ponownie stanie na molo, tym razem od północy, gdzie barierka wciąż będzie zamarznięta, a jakiś przechodzień zrobi zdjęcie krajobrazu znad uszu swojego psa. Ciekawa perspektywa – będzie myślała, a jej nieco już skruszałe lodowate spojrzenie skieruje się w stronę lekko poruszających się fal pod zamarzniętymi kawałkami morza.
Jej wiatrem był on, który stopił skorupę, którą wokół siebie stworzyła, słońcem zaś świadomość, że to się stało. Bała się teraz o wiele bardziej niż kiedyś. Zawsze była nieufna, teraz jednak jej przekonanie o własnej niewzruszoności zostało całkowicie zburzone. Emocje rozbiły grubą warstwę lodu, stopiły śnieg, a miejsce niewzruszonej kobiety zajęły fale rozbijające się o brzeg. I kiedy wieczorem stała już na kolejnym molo, tym razem w Sopocie, wiedziała, że od tej chwili będzie jak woda, której nie zmroziła nawet sroga zima. Sopockie molo – tak bardzo wysunięte w morze, że nawet tegoroczne mrozy nie unieruchomiły trzaskającej o nie wody – było od teraz symbolem jej przemiany. Wiedziała już, iż ten jeden człowiek sprawił, że stopił się cały lód jej uczuć. Wiedziała, że kiedy spotka kogoś odpowiedniego, nie zbuduje już wokół siebie bariery.
Czy nigdy w powitaniach
nie jesteś daleka,
tak jak bywa daleki
człowiek od człowieka?
WISŁAWA SZYMBORSKA, Pytania zadawane sobie
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:
Siła wyboru
ISBN: 978-83-8219-913-0
© Anna Madejak i Wydawnictwo Novae Res 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Aneta Miklas
Korekta: Magdalena Brzezowska-Borcz
Okładka: Magdalena Czmochowska
Fotografia na okładce: Małgorzata Sobczak
Modelka: Natalia Wojewoda
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek