Siostra Smoka - Ioanna Karazinou - ebook

Siostra Smoka ebook

Ioanna Karazinou

3,3

Opis

W czasach, gdy magia wciąż jeszcze współistniała z życiem codziennym, a leczeniem duszy i ciała zajmowali się szamani, swoją pierwszą posadę, zaraz po szkole, objęła Dorweryn. Dziewczyna nie miała łatwego życia, bo nie stała za nią rodzina, nie miała koligacji a wszystko, co osiągnęła, zawdzięczała swojej ciężkiej pracy. Pojawiła się na niewielkiej wyspie, gdzie życie ludzi toczyło się nieco inaczej od tego, do którego była przyzwyczajona. Już pierwsze dni przyniosły jej wiele wrażeń. Okazało się, że ma wokół siebie ludzi, na których zawsze może liczyć, a dowodem na to było przyjęcie jej do rodziny. Jednak magiczny świat na wyspie okazuje się być równie niebezpieczny – zaczynając od złośliwych stworzonek, które wprowadzają wiele rozgardiaszu w gospodarstwie, a kończąc na smoku…
Niezwykła opowieść pełna magii i ciekawych przygód, okraszona sporą dawką humoru. Ukazująca prawdziwą przyjaźń i miłość, które są motorem do działania i pokonania wszystkich przeciwności.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 437

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (10 ocen)
2
3
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ioanna Karazinou
Siostra Smoka
TOM I
BURAKI, STRZYGI I SMOK

Wersja Demonstracyjna

Wydawnictwo Psychoskok Konin 2022

Ioanna Karazinou „Siostra Smoka”

Copyright © by Ioanna Karazinou, 2022

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. 

Żadna część niniejszej publikacji nie

 może być reprodukowana, powielana i udostępniana 

w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Redaktor prowadząca: Renata Grześkowiak

Projekt okładki: Robert Rumak

Zdjęcie na okładce: grandfailure - stock.adobe.com

Korekta: "Dobry Duszek", Bogusław Jusiak

Skład epub, mobi i pdf: Kamil Skitek

ISBN: 978-83-8119-860-8

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psychoskok.pl/http://wydawnictwo.psychoskok.pl/ e-mail:[email protected]

Rozdział 1.

Z udawaną pewnością, której wcale nie czuła, wkroczyła na ląd. Próbując się zdecydować, co dalej zrobić i dokąd się udać, rozejrzała się dookoła i zobaczyła nieopodal zbitą grupę ludzi, którzy jak zmoczone wróble tulili się do siebie pod lichą wiatą. Postanowiła podejść bliżej i zdobyć informacje, dokąd powinna właściwie pójść.

Podchodząc, zauważyła, że stłoczone wróble szepczą do siebie konspiracyjnie, ale była za daleko, żeby cokolwiek usłyszeć. Będąc w odległości kilku metrów, zaczęła rozróżniać słowa:

– Młoda jakaś…

– No, może to nie ona?

Jakiś szept wszystkowiedzącym tonem odpowiedział:

– Ona, ona. Tera to wszytkie one takie młode.

– A jakoś na wiedźmę to ona mi się nie widzi…

I znów wszystkowiedzący szept:

– Tera to nie wiedźmy, tylko szamany się nazywają.

Inny głos się zachłysnął.

– Szatany?!

Wszystkowiedzący szept skorygował ze złością:

– Szamany!

– Ciiiiiii, idzie!

Tak naprawdę to już od chwili stała przed nimi, ale jak widać, zimno ograniczało ich percepcję.

– Przepraszam, jestem nową szamanką z przydziału, czy ktoś z państwa może wie, dokąd powinnam się udać?

Cisza… „Państwo” tylko patrzyło na nią wybałuszonymi oczyma.

– Byłabym wdzięczna za pomoc w dotarciu do mojej kwatery.

Wreszcie z tłumu wycisnęła się pulchna, niska postać zamotana w kwiecistą chustę. W czerwonej twarzy jarzyły się wrednością dwa małe oczka, które natychmiast zlustrowały ją z góry na dół. Gdy zamotana postać przemówiła, została natychmiast rozpoznana jako właścicielka wszechwiedzącego szeptu.

– Dobry, panienko. A to wy na miejsce starej Urli?

– Dzień dobry, tak, to ja. Nazywam się Dorweryn Urs’Sellen i jestem waszą nową szamanką.

– A co to, tera już takich młodych też szamanami robią? – dociekała kobieta w kwiecistej chuście, a małe oczka rozjarzyły się jeszcze bardziej, wyczuwając możliwość sensacji.

– Rzadko, ale tak.

Dorweryn w tej chwili zupełnie nie miała ochoty na tłumaczenie się z czegokolwiek. Chciała tylko dotrzeć do nowego domu jak najszybciej, by się zagrzać.

– Ja bardzo was przepraszam, ale odbyłam długą podróż i jestem zmęczona. Jeśli chcecie, możemy porozmawiać jutro.

Kobieta w chuście nie kryła głębokiego zawodu w głosie:

– Jak tam chcecie, w końcu to wy mądre, a nie my. Yaaartaaan!

Okazało się, że wzywany tak przeszywającym krzykiem był zupełnie obok i aż podskoczył przestraszony.

– Niech się matka nie drze, ja żem tu.

– Pokaż panience drogę – rozkazała kobieta w kwiecistej chuście i nie kryjąc pogardy, spojrzała na nią przeszywająco.

– Dziękuję, jestem bardzo wdzięczna. Do widzenia.

Podrostek zwany Yartanem zachęcił ją ruchem głowy, by podążyła za nim.

Zanim Dorweryn znalazła się poza zasięgiem słuchu, uchwyciła jeszcze kilka zdań.

– Za młoda.

– No, takie to myślą, że wszystkie rozumy pozjadały. Zobaczycie, jeszcze kłopoty z tego będą. Ja to w kościach czuję – zapewniała syczącym głosem kobieta w kwiecistej chuście.

– Tak jak moja babka.

Dorweryn już się nie dowiedziała, co miała czyjaś babka do sprawy, bo musiała wydłużyć krok, żeby nadążyć za żwawo idącym chłopcem. „W przeciwieństwie do mnie, nie jest obciążony dużą, ciężką torbą” – pomyślała kwaśno.

Szli wąską, błotnistą drogą, mijając niskie chaty pokryte strzechą. Zagrody wyglądały buro i ponuro o tej porze roku. Dorweryn zastanawiała się, jak tu jest wiosną, gdy kwitną sady. Szybko jednak otrząsnęła się i skoncentrowała na plecach podrostka, który maszerował przed nią.

– Daleko jeszcze? – zawołała do niego.

– A nie, pani. To za chatą starej Salachy. Będzie tylko kawałek – bez odwracania się odpowiedział chłopak.

Młodzieniec zapomniał tylko o małym szczególe, że ona nie ma zielonego pojęcia, gdzie ta chata starej Salachy jest.

Okazało się, że ten kawałek to był spory kawał, bo zajęło im dobry kwadrans, zanim chłopak wreszcie skręcił do furtki. Osłonięty sadem dom był niewidoczny, ale sądząc po dobrze przyciętych, teraz bezlistnych drzewach, musiał być w lepszym stanie niż reszta wioski, która sprawiała raczej ubogie wrażenie.

„No to wreszcie dotarłam na swoje pierwsze miejsce przydziału. Jestem teraz prawdziwą szamanką, przed bogami i przed prawem. Wreszcie będę odpowiedzialna sama za siebie, na dobre i złe” – pomyślała Dorweryn.

Weszła na ścieżkę prowadzącą przez sad i po chwili zobaczyła dom. Był to długi drewniany budynek z wysokim dachem, ale niepokryty strzechą, jak pozostałe domy, które widziała we wsi, tylko dachówką. W zapadającym jesiennym zmierzchu wyglądał jak z dziecięcych opowieści. „Koronkowe firanki w oknach, maleńkie balkoniki na poddaszu, latem pewnie tonie w kwiatach” – pomyślała, krocząc przed siebie.

Po widoku lichych zagród i byle jak skleconych obejść oczekiwała czegoś w rodzaju komórki albo bacówki, a nie tak bajkowego i na pewno, na miejscowe warunki, luksusowego zakwaterowania. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy wnętrze. Czuła się jak mała dziewczynka przed otwarciem urodzinowego prezentu. Podekscytowana przygotowała się do wejścia przez rzeźbione drzwi, gdy nagle otworzyły się one z impetem na całą szerokość i usłyszała krzyk:

– Moje drogie dziecko, zamierzasz tam stać do następnego Samhain?

Z wnętrza wydobyło się ciepłe powietrze i dopiero ten podmuch spowodował, że zdała sobie sprawę, jak naprawdę była zziębnięta i przemoczona. Zmuszając odrętwiałe członki do wysiłku, przekroczyła próg i natychmiast znalazła się w innym świecie. Zewnętrzny świat, zimny i mokry, był odległy o dziesiątki galaktyk. Stała teraz w kosmosie wypełnionym ciepłem i domową atmosferą i czuła się tak, jakby po latach podróży wreszcie wróciła do domu.

W epicentrum owego wszechświata krzątała się kobieta, dobrze zbudowana, w średnim wieku, która teraz całą uwagę skupiła na Dorweryn. Jasne oczy patrzyły na nią z matczynym ciepłem, ale zarazem z naganą, gdy dostrzegła stan jej garderoby.

– W ten sposób to tylko jakiejś choroby się nabawisz, moje dziecko. Przygotowaliśmy ci gorącą kąpiel. To dlatego nie wyszliśmy po ciebie na przystań. Mam nadzieję, że nam wybaczysz.

Za gorącą kąpiel była teraz w stanie wybaczyć dużo gorsze rzeczy.

– Leć się kąpać, a ja przyszykuję jedzenie.

Tego nie trzeba było jej powtarzać. Z prędkością światła znalazła się przy wskazanych drzwiach w głębi kuchni. Otwierając je, została pochłonięta przez aromatyczną parę. Zamknęła drzwi i zrzuciła z siebie zabłocone i przemoczone ubrania, nie zadając sobie trudu, by je powiesić na stojącym pod ścianą krześle.

Zanurzyła się w ogromnej drewnianej wannie wypełnionej po brzegi parującą wodą. Miała ona zapach ziół i kwiatów. „Och, jak bardzo tego potrzebowało moje zmarznięte ciało!”

Zamknęła oczy i skierowała energię do Ducha Wody, prosząc o oczyszczenie duszy i ciała. Otworzyła się na moc Wody, poczuła, jak całe zmęczenie z niej wypływa, a negatywna energia nazbierana podczas podróży znika.

Do rzeczywistości przywróciło ją stukanie do drzwi.

– To ja, Anni. Przyniosłam czyste ubrania.

„Anni? A tak, to musi być kobieta z kuchni”. Dorweryn zdała sobie sprawę, że nawet się nie przedstawiła, i to ją trochę zawstydziło.

– Tak, wejdź, proszę.

Kobieta weszła i położyła poskładane ubrania na krześle.

– Jak będziesz gotowa, moje dziecko, to chodź do kuchni, wszystko już jest gotowe.

Anni zakrzątnęła się i już jej nie było, razem z mokrymi ubraniami.

Dorweryn z chęcią pomoczyłaby się jeszcze długo, ale głód, teraz już w rozgrzanym ciele, nie dawał o sobie zapomnieć. Wstała i wytarła się puszystym ręcznikiem znalezionym na szafce obok wanny.

Ubrana w suchą i czystą suknię, w którą zaopatrzyła ją gosposia, weszła do kuchni.

Wspaniały zapach jedzenia wywołał głośne burczenie w brzuchu. Miała jednak nadzieję, że nikt tego nie usłyszał. Nieopodal wesoło trzaskającego kominka, przy stole, siedzieli mężczyzna i kobieta. Kobietę widziała już wcześniej, choć jej imię poznała dopiero wtedy, gdy przyniosła jej czyste ubrania, ale mężczyzna był jej zupełnie nieznany. Miał mniej więcej tyle lat co Anni i posturę niedźwiedzia. Nie to, żeby był gruby, tylko wielki. Gładko ogolona twarz uśmiechała się zapraszająco.

– To mój mąż, Vlod, a ja jestem twoją gosposią i mam na imię Anni – powiedziała kobieta.

– Dorweryn. Przepraszam, że nie przedstawiłam się wcześniej – odparła, siadając do stołu.

Anni natychmiast postawiła przed nią talerz i nie czekając, zaczęła jej nakładać jedzenie.

– Nic się nie stało, moje dziecko. Po takiej podróży nikt nie oczekuje od ciebie dworskich manier – odpowiedziała gosposia, uśmiechając się ciepło.

– A zwłaszcza tutaj, w naszej wsi – dodał Vlod, a ogień z kominka wesoło tańczył, odbijając się w jego dużych okularach.

– To nie nasza wieś, nie jesteśmy stąd. Tylko tu mieszkamy i nigdy nie będziemy tacy jak oni – zwróciła się do męża oburzona Anni.

– Ludzie jak to ludzie – filozoficznie stwierdził Vlod i nie czekając na dalszy ciąg dyskusji, zaczął jeść.

Głodna jak wilk Dorweryn poszła w jego ślady. Jedzenie było proste, ale przepyszne. Tak smacznych lepiańców jeszcze nie jadła. Bogato polane roztopionym masłem były najlepszym posiłkiem, jaki mogłaby sobie zażyczyć.

Zajadając ze smakiem, słuchała Anni, która opowiadała o ich życiu w tym miejscu.

– Bo widzisz, przyjechaliśmy tutaj z przydziału. Ja byłam nauczycielką w szkole królewskiej. Uczyłam historii sztuk pięknych i trochę technik gospodarstwa, a Vlod jest druidem, mistrzem pierwszego stopnia w zielarstwie i też wykładał, tylko że komuś coś w nas się nie podobało. Po koronacji nowego króla zmieniła się też polityka, a my znaleźliśmy się w opozycji do niej, zatem, gdy tylko nadarzyła się okazja, to nas zesłali tutaj, do tej dziury, gdzie nawet diabeł się nie pokazuje, żeby powiedzieć dobranoc. Ale nie narzekamy… Trochę ciężko, bo nie pasujemy do miejscowej ludności, ale dajemy sobie radę. Vlod ma swój las i zioła, a ja mam ogród i was. – Anni zaśmiała się wesoło.

„Widać, że są to ludzie dobrzy i wesołego usposobienia. Na pewno będzie mi tu dobrze, zwłaszcza jeżeli będę codziennie tak jadała” –  pomyślała Dorweryn.

– Osobiście wydaje mi się, że wszelkie rozmowy i wywiady możemy zostawić na jutro, a teraz to po prostu pójdziemy spać – stwierdził Vlod, odsuwając pusty talerz.

Mężczyzna, zapewne znając dobrze swoją żonę, uprzedził ją, by nie zasypała pytaniami nowo przybyłej.

– Tak, masz rację. Czas na odpoczynek. Jutro mamy dzień wolny, to będziemy mogli narozmawiać się do bólu – zgodziła się Anni, wstając od stołu, i zaczęła zbierać naczynia.

Dorweryn podniosła się ociężale po ogromnej ilości pochłoniętych lepiańców i zaczęła pomagać przy myciu talerzy.

– Moje dziecko, zostaw to, ja wszystkim się zajmę. Ty idź się połóż spać, musisz wypocząć po podroży – zupełnie swojsko pogoniła ja Anni.

Dorweryn, wobec odrętwienia mózgu po zmęczeniu drogą, jakże relaksującej kąpieli i przepysznym jedzeniu, nie była w stanie odmówić odpoczynku. Skinęła tylko głową, jednocześnie zgadzając się i żegnając swych nowych gospodarzy.

Szurając ociężałymi stopami, powlokła się za Vlodem, który zaoferował, że odprowadzi ją do sypialni. Pokój znajdował się na piętrze i zadanie pokonania dość stromych schodów okazało się prawie ponad jej siły. Z trudem wgramoliła się na górę, przytrzymując się balustrady. Nie pamiętała, kiedy ostatnio była tak zmęczona. Musiało to być wieki temu. Ale tak naprawdę to teraz nic nie pamiętała i niewiele ją to obchodziło. Chciała tylko jak najszybciej znaleźć się w łóżku.

Wreszcie dotarli do drzwi w głębi korytarza. Vlod otworzył je i odsunął się na bok, by ją przepuścić.

– W kominku będzie się palić do rana, więc nie zmarzniesz. Ale jak zechcesz podłożyć, to drewno jest w koszu obok. No to śpij i wypoczywaj. Jutro jemy śniadanie później, więc nie musisz się martwić, że zaśpisz. Tak czy inaczej Anni na pewno ci na to nie pozwoli. – Uśmiechając się łobuzersko, zamknął drzwi i zostawił ją samą.

Szamanka, jak stała, tak położyła się do świeżo zaścielonego łóżka i ostatkiem sił naciągnęła na siebie ciepłą kołdrę, po czym natychmiast zasnęła.

Koniec Wersji Demonstracyjnej