Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia dwóch sióstr, których losy podzieliły tysiące dzieci ocalałych z horroru II wojny światowej.
Wojna się skończyła, ale koszmar nadal trwa…
Rita Stevens ma dziewięć lat, a jej siostrzyczka Rosie zaledwie pięć, gdy ich matka, wdowa po lotniku poległym w czasie II wojny światowej, wychodzi ponownie za mąż. Jej nowy partner okazuje się tyranem, który tylko szuka okazji, by pozbyć się pasierbic. Pod wpływem presji kobieta decyduje się oddać dziewczynki do sierocińca - nie jest jednak świadoma, że dokumenty, które podpisała, pozostawiają placówce całkowitą swobodę decydowania o losie jej córek. Wkrótce zapada wyrok: grupa sierot ma zostać odesłana do siostrzanej instytucji w Australii. A wśród nich znaleźć się mają również Rita i Rosie…
Poruszająca opowieść o dramacie odrzucenia.
Fascynująca książka, od której nie sposób się oderwać.
"The Bookbag"
Pouczająca, wciągająca i wzruszająca.
"Living North"
Diney Costeloe - brytyjska pisarka, która swój debiut zaliczyła w wieku lat pięciu, gdy ojciec - wydawca z Londynu - oprawił w prawdziwe okładki jej pierwszą, pisaną ręcznie powieść. Przez lata pisała głównie do szuflady, na co dzień poświęcając się pracy nauczycielskiej i wychowaniu trojga dzieci. Przełom nastąpił, gdy dostała się do finału konkursu literackiego organizowanego przez BBC, a prawdziwa sława przyszła, gdy wydała swoje pierwsze powieści osadzone w realiach II wojny światowej. Do dziś sprzedało się ich ponad dwa miliony egzemplarzy, a pisarka ma rzesze oddanych fanów na całym świecie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 662
Tytuł oryginału
THE THROWAWAY CHILDREN
Copyright © Diney Costeloe, 2015
All rights reserved.
Projekt okładki
Agencja KS
Zdjęcie na okładce
© Daily Herald Archive/SSPL/Getty Images;
Science & Society
Redaktor inicjujący
Milena Rachid Chehab
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Maciej Korbasiński
ISBN 978-83-8234-798-2
Warszawa 2021
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Tym, które odesłano
Rozdział pierwszy
Belcaster, 1948
Znowu podniesione głosy. Rita słyszała dobiegające z dołu płaczliwe zawodzenie matki i gniewny ryk mężczyzny. Przez chwilę leżała nieruchomo w łóżku, nasłuchując. Nie rozróżniała poszczególnych słów, nie ulegało jednak wątpliwości, że się kłócili.
Rosie, jej siostrzyczka, spokojnie spała w drugim końcu wąskiego łóżka, które ze sobą dzieliły, tuląc zwiniętego w kłębek Felixa, kota przybłędę. Nigdy nie budziły jej nawet najgłośniejsze awantury na dole. Rita wyślizgnęła się spod kołdry, na paluszkach przeszła przez pokój i stanęła na podeście. Przejrzyste, zielonkawe światło latarni wpadało przez małe okienko i oświetlało wąskie schody, a żółtawa smuga wydobywająca się przez uchylone drzwi kuchenne leżała na popękanym, brązowym linoleum i wypełniała hol cieniami. Z kuchni wciąż dobiegały odgłosy sprzeczki. Dziewczynka kucnęła obok poręczy, przycisnęła buzię do słupków. Stąd mogła rozróżnić przynajmniej niektóre padające słowa.
„…moje rodzone dzieci”, wypowiedziane przez matkę.
„…cudze bachory!”, wypowiedziane przez niego.
Ritą wstrząsnął dreszcz na dźwięk głosu wujka Jimmy’ego, przyjaciela mamy. Potem mama zaczęła płakać, jej żałosny lament odbił się echem w holu.
– Rany boskie! – To znów on. – Przestań zawodzić, kobieto, bo zaraz się stąd wyniosę.
Rozległ się stukot przewracanego krzesła, snop światła stał się szerszy, ponieważ drzwi kuchenne nagle się otworzyły. Rita jednym susem wróciła do pokoju, zawiasy w drzwiach głośno skrzypnęły. Wskoczyła do łóżka, spędziła protestującego kota z kołdry i naciągnęła ją sobie na głowę. Starała się oddychać miarowo, jak pogrążona w spokojnym śnie Rosie, ale serce jej łomotało, krew głośno pulsowała, kiedy usłyszała ciężkie stąpanie na schodach. Szedł na górę.
– Rita! Wstałaś z łóżka? – Jego głos był ostry. Nie zapalił światła na schodach i kiedy pokonywał ostatni stopień, tuż przed nim znalazł się Felix; mężczyzna niemal potknął się o niego.
– Cholerny kot! – warknął, próbując go kopnąć, ale Felix już przemknął w dół schodów.
Jimmy Randall przystanął na podeście i nasłuchiwał. W pokoju dziewczynek panowała cisza. Ostrożnie podszedł do uchylonych drzwi i zajrzał do środka, ale było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć. Słyszał jedynie miarowe oddechy dwóch dziewczynek pogrążonych we śnie.
To widocznie ten przeklęty kot, pomyślał. Nie wiadomo, czemu Mavis przygarnęła tego brudnego przybłędę. Gdyby to był mój dom…
Ale nie był. Przynajmniej na razie. Lecz będzie, Jimmy nie miał co do tego wątpliwości. Schludny, mały domek przy Ship Street, w jednym ze schludnych, małych szeregowców. Prawdę mówiąc, większość z nich wcale nie była schludna, bo została mniej czy bardziej uszkodzona podczas bombardowań: framugi okienne były popękane, farba się łuszczyła, w maciupeńkich ogródkach leżał gruz, mury pozostały jednak w miarę solidne. Jimmy był nawet gotów sam wyremontować to i owo, pod warunkiem że dom będzie jego. Jego i Mavis, a nie pełen wrzeszczących dzieciaków. Musiał tylko sprawić, by jego nazwisko znalazło się w książeczce opłat za mieszkanie. Wtedy on tu będzie panem.
Rita usłyszała, jak zamknął drzwi, ale leżała bez ruchu, na wypadek gdyby to był podstęp i wujek Jimmy stał cichutko w pokoju i tylko czekał, by ją przyłapać. Minęły całe dwie minuty, nim odważyła się otworzyć oczy w pogrążonym w ciemnościach pokoju. Nikogo nie dostrzegła. Wytężyła słuch i znów dobiegł ją męski głos, już nie taki donośny, i z całą pewnością z dołu.
Przez chwilę leżała po ciemku i myślała o wujku Jimmym. Pojawił się w ich życiu jakieś dwa miesiące temu, początkowo składał im wizyty od czasu do czasu, często się uśmiechał, raz nawet przyniósł czekoladę. Właściwie to dla mamy, ale mama codziennie wydzielała córkom po kosteczce. Mimo to Rita i tak się go bała. Głośno mówił i łatwo wpadał w gniew.
Nie była przyzwyczajona do obecności mężczyzny w domu. Prawie nie pamiętała swojego taty. Mama powiedziała, że poszedł na wojnę i nie wrócił. Poszedł na tę wojnę, żeby walczyć z Niemcami, jeszcze zanim urodziła się Rosie. Rita wiedziała, że był lotnikiem, latał samolotem wysoko nad Niemcami i pewnej nocy samolot nie wrócił do bazy. Na kuchennej półce stało zdjęcie taty w srebrnej ramce. Był w mundurze i się uśmiechał. Śledził wzrokiem wszystkich obecnych w kuchni; Rita wiedziała, że bez względu na to, gdzie usiądzie, będzie się uśmiechał do niej. Kochała jego twarz, jego zmrużone w uśmiechu oczy, jego jasne, kręcone włosy, częściowo schowane pod wojskową czapką. Rosie miała takie same włosy, jasne i grube, tworzące loki wokół buzi. Rita miała włosy jak matka, ciemne, cienkie i proste. Zawsze marzyła o tym, by mieć takie same jak siostrzyczka… I tata.
Jakiś czas temu fotografia zniknęła.
– Gdzie tata? – spytała pewnego ranka, kiedy usiadła do stołu i zauważyła, że nie ma zdjęcia. – Gdzie zdjęcie taty?
Mama, nie unosząc wzroku, powiedziała:
– Zabrałam je, bo trzeba wyczyścić ramkę.
Zdjęcie nie wróciło na półkę i Ricie go brakowało.
– Mogę wyczyścić ramkę – zaproponowała. – Umiem to robić.
– Jest w naprawie – wyjaśniła matka. – Kiedy ją czyściłam, zobaczyłam, że jest pęknięta, i zaniosłam ją do naprawy.
Rita nie zadawała więcej pytań, ale domyśliła się, że zdjęcie już nie pojawi się na stałym miejscu i że ma to jakiś związek z pojawieniem się Jimmy’ego Randalla.
Odkąd zawitał w ich progach, wszystko się zmieniło. Rita i Rosie często zastawały go w domu po powrocie ze szkoły. Kiedyś mama przychodziła po nie po lekcjach, ale odkąd wujek Jimmy, jak musiały się do niego zwracać, stał się częścią ich życia, mama była zbyt zajęta i na Ritę spadł obowiązek przyprowadzania Rosie po zajęciach.
– Masz cały czas trzymać ją za rączkę – nakazała mama – i nigdzie się nie szwendaj.
Dlatego codziennie, z wyjątkiem czwartków, Rita brała Rosie za rączkę, ostrożnie przechodziła przez jezdnię i wracały z siostrą do domu. Prawie zawsze po powrocie zastawały w kuchni wujka Jimmy’ego razem z mamą.
W czwartki przychodziła po nie pod szkołę babcia i u niej jadły kolację. Czasami pozwalała im pobawić się w parku, który mijały po drodze.
– Nie lubię wujka Jimmy’ego – zwierzyła się babci Rita, kiedy pewnego razu jadły u niej kolację. – Krzyczy. Wczoraj upuściłam kubek i odesłał mnie na górę bez kolacji. A kubek nawet się nie stłukł. To niesprawiedliwe, babciu.
Babcia ją przytuliła.
– Nie przejmuj się tym, moje słonko – powiedziała. – Może wkrótce przestanie przychodzić do waszego domu. – Ona też go nie lubiła.
Lily Sharples była matką Mavis. Owdowiała, lecz nadal mieszkała w małym, murowanym domku przy Hampton Road, w którym toczyło się jej życie, odkąd wyszła za mąż. Okoliczne domy zostały zrównane z ziemią podczas nalotów Luftwaffe, a ten jakimś cudem ocalał. I mimo kolejnych bombardowań Lily uparcie odmawiała wyprowadzenia się gdzie indziej.
– Mieszkam tu od prawie trzydziestu lat – powiedziała córce. – I nie opuszczę go inaczej niż nogami do przodu.
Lily niepokoiła się o córkę i wnuczki. Mavis już od pięciu lat była samotną matką. Lily się nie zdziwiła, kiedy jej córka kogoś sobie znalazła. Uważała to za naturalne. Zresztą dziewczynki potrzebowały ojca. Wolałaby jednak, żeby nie został nim Jimmy Randall. Rozumiała, dlaczego Rita się go boi. Nie nawykł do obecności dzieci i był porywczy. Kiedyś w obecności Lily wymierzył wnuczce policzek. Dziewczynka podbiegła do niej, wtuliła w nią piekącą buzię, a ona przygarnęła małą i zwróciła się do Jimmy’ego słowami:
– To nie było potrzebne!
Jimmy spojrzał na nią spode łba i burknął:
– Przyda im się odrobina dyscypliny. Muszą się nauczyć, gdzie ich miejsce.
– Tutaj jest ich miejsce – warknęła Lily. – A nie twoje! – Lecz coraz bardziej się obawiała, że wkrótce będzie to również i jego miejsce.
Postanowiła porozmawiać z Mavis.
– Wiesz, że dziewczynki panicznie się boją Jimmy’ego? – zagadnęła ją kiedyś. – To nie w porządku, żeby bały się we własnym domu.
– A ja się nie liczę? – jęknęła. – Potrzebuję kogoś. Czy dlatego, że straciłam Dona, mam do śmierci żyć samotnie?
– Skądże znowu – odparła matka. – Ale musisz pamiętać o dzieciach. Skoro boją się Jimmy’ego, to czy jest to na pewno odpowiedni mężczyzna dla ciebie?
– Boją się go tylko dlatego, że mają robić, co im się powie – zaczęła go bronić Mavis. – Tylko dlatego, że nie są przyzwyczajone do obecności ojca. Ale przywykną. On po prostu łatwo wpada w gniew, i tyle.
– Nie kocha ich – delikatnie zauważyła Lily.
– To zrozumiałe – odparła Mavis. – To nie jego córki. Ale będzie się o nie troszczył tak samo, jak troszczy się o mnie.
– Zamierzasz go poślubić?
Mavis wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Być może.
Lily rzuciła córce przeciągłe spojrzenie, a potem powiedziała:
– Mieszka tutaj, prawda? Śpi tutaj? To nie wypada. Twój tata byłby temu przeciwny.
– Teraz wiele się zmieniło, mamo – oświadczyła Mavis. – Wojna wszystko zmieniła. Zbyt wielu żołnierzy nie wróciło do domów. Jimmy wrócił i zamierzam go zatrzymać przy sobie.
– Nawet nie ma pracy – zauważyła matka. – Z czego was będzie utrzymywał?
– Znajdzie sobie pracę – zapewniła ją Mavis. – Cały czas szuka jakiegoś zajęcia. Dowiedział się, że potrzebni są ludzie na budowach. Charlie, jego kumpel, mówi, że może mu załatwić robotę tam, gdzie sam pracuje.
Następnego dnia po tym, jak Rita słyszała awanturę na dole, dziewczynki jak zwykle poszły do szkoły. Wujek Jimmy nie jadł z nimi śniadania, a biedna mama miała siniak na twarzy.
– Gapa ze mnie – powiedziała, kiedy Rita wyciągnęła rączkę i dotknęła siniaka. – Tak gwałtownie się odwróciłam, że wpadłam na drzwi. Mama gapa!
– Mama gapa – powtórzyła Rosie, uśmiechając się do niej promiennie. – Mama gapa!
Przez cały dzień w uszach Rity rozbrzmiewały podniesione głosy. Krzyki wujka Jimmy’ego, płacz mamy, stukot przewracanego krzesła. Rita prawie nie myślała o niczym innym i została skarcona za bujanie w obłokach, ale pod koniec lekcji wiedziała, co zrobi. Złoży wizytę babci. Babcia mieszkała niedaleko, nie trzeba było przechodzić na drugą stronę ulicy. Przez całą drogę Rita będzie trzymała Rosie za rączkę.
Po lekcjach zabrała siostrę ze szkolnego dziedzińca i wyszła z nią na ulicę, ale nie skierowała się w stronę domu. Rosie radośnie dreptała obok niej.
– Dokąd idziemy? – zapytała.
– Do babci – odparła Rita, mocno trzymając ją za rączkę.
– Fajnie – ucieszyła się Rosie. – Czy da nam coś do jedzenia?
– Sądzę, że tak – powiedziała i po chwili już pukała do drzwi znajomego domu.
Kiedy babcia im otworzyła, zdziwiła się na ich widok. To przecież nie był czwartek.
– Dzień dobry – powitała wnuczki. – Co wy tu robicie?
– Nie chcemy wracać do domu – oświadczyła Rita.
– Jesteśmy głodne! – przerwała jej Rosie i złapała babcię za rękę. – Czy możemy dostać coś do jedzenia, babciu?
Lily otworzyła puszkę i dała im po herbatniku, po czym zwróciła się do Rity.
– Co to znaczy, że nie chcecie wracać do domu? Musicie wrócić do domu. Wasza biedna mama będzie zachodziła w głowę, gdzie jesteście.
– Nie chcę wracać do domu – powtórzyła Rita. – Może tam być wujek Jimmy.
– A nawet jeśli, to co z tego? – spytała Lily. – Jest przyjacielem mamusi.
– Kłócili się – powiedziała Rita. – Wujek Jimmy krzyczał, a mama płakała. Nie podoba mi się to.
Lily objęła małą dziewczynkę.
– Doskonale cię rozumiem, moje słonko. Ale i tak musicie wrócić do domu, bo inaczej mama będzie się bardzo martwiła. Poczekajcie, włożę płaszcz i was odprowadzę.
Udały się na Ship Street, Rosie podskakiwała, trzymając babcię za jedną rękę, a Rita szła w milczeniu, trzymając ją za drugą. Lily wiedziała, że zdaniem Rity ją zawiodła. Wnuczka zwróciła się do niej, szukając schronienia, a ona prowadziła ją do domu. Ale cóż innego mogła zrobić? Mavis będzie odchodziła od zmysłów z niepokoju, kiedy dziewczynki nie wrócą po szkole. Trzeba je jak najszybciej odprowadzić.
Gdy dotarły na miejsce i otworzyły drzwi, Mavis siedziała w kuchni, na stole stał imbryk z herbatą. Uniosła wzrok, kiedy weszły, i zrobiła okrągłe oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyła, że dzieci przyprowadziła jej matka.
– Cześć, mamo – powitała ją. – Co ty tu robisz?
– Przyprowadziłam dziewczynki do domu – powiedziała Lily.
– Och. – Mavis spojrzała na kuchenny zegar. – Spotkałaś je przypadkiem?
– Przyszły do mnie – odparła oględnie Lily. – Słuchaj, Mavis, musimy porozmawiać. Daj im kolację, a potem sobie porozmawiamy.
Córka wzruszyła ramionami.
– Dziewczynki, idźcie pobawić się na dworze. – Wskazała głową drzwi. – Zawołam was, kiedy kolacja będzie gotowa.
Rita złapała Rosie za rączkę.
– Chodź, Rosie. Widziałam Maggie na dworze.
Kiedy wyszły, Lily odsunęła krzesło od stołu i usiadła.
– Co ci się stało? – spytała, bo dopiero teraz dostrzegła ciemny siniak na policzku Mavis.
Córka się zaczerwieniła.
– Wpadłam na drzwi.
Lily rzuciła jej przeciągłe spojrzenie, ale postanowiła nie drążyć tematu.
– Reet po szkole przyprowadziła Rosie do mnie. Nie chciała wracać do domu. Powiedziała, że kłóciliście się z Jimmym.
– Wcale się nie kłóciliśmy! – burknęła Mavis. – Posprzeczaliśmy się trochę wieczorem, i tyle. To nic takiego.
– Rita was słyszała – powiedziała Lily. – Zdenerwowała się.
– Nie miała powodu, żeby się denerwować. To była tylko drobna sprzeczka.
– Jak twoja sprzeczka z drzwiami.
– Słuchaj, mamo – wybuchnęła Mavis. – Nie masz prawa przychodzić tutaj i wtrącać się do mojego życia. To wyłącznie moja sprawa, z kim się spotykam i jak opiekuję się swoimi dziećmi.
– Mavis, dziewczynki boją się Jimmy’ego – nie ustępowała Lily.
– No cóż, muszą pokonać swój strach – burknęła córka. – Zostanie tutaj i muszą się z tym pogodzić. – Spojrzała przez stół na matkę i nagle jej twarz się skurczyła. – Byłam dziś u lekarza, mamo. Nie, nie w związku z siniakiem. Jimmy już mnie przeprosił. Powiedział, że to się nigdy więcej nie powtórzy, nie jest damskim bokserem. Poszłam do lekarza, bo… Bo jestem przy nadziei. – Przycisnęła ręce do brzucha. – To czwarty miesiąc.
– To dziecko Jimmy’ego?
– Jasne, że Jimmy’ego. Za kogo ty mnie bierzesz?
– Ucieszył się? – spytała Lily, zastanawiając się, czy to był powód wczorajszej kłótni.
– Jeszcze o niczym nie wie – odparła Mavis. – Dopiero dzisiaj się badałam… Chociaż wiedziałam już wcześniej. Od pięciu miesięcy nie mam okresu i już dostaję brzucha.
– To kiedy zamierzasz mu powiedzieć?
– Nie wiem. Może dziś wieczorem. Muszę poczekać na odpowiednią chwilę.
– A dziewczynkom? Im też musisz powiedzieć.
– Nie muszą o niczym wiedzieć – mruknęła Mavis. – Przynajmniej na razie. I proszę, mamo, nic im nie mów, dobrze? Muszę przygotować kolację, żeby zjadły, zanim Jimmy wróci do domu. – Mavis ukroiła dwie kromki chleba i posmarowała je margaryną. – Zawołasz je?
Lily podeszła do drzwi frontowych i wyjrzała na ulicę. Dziewczynki kawałek dalej grały na chodniku w klasy. Przez kilka chwil przyglądała im się, uśmiechając się na widok Rity wymachującej rękami, by utrzymać równowagę na jednej nodze, kiedy próbowała podnieść z ziemi swój kamyk. Ale uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy przypomniała sobie, czego się właśnie dowiedziała od Mavis. Życie jej wnuczek z całą pewnością się zmieni, chociaż Lily nawet nie przypuszczała, jak bardzo.
Tamtego wieczoru Jimmy wrócił do domu przy Ship Street długo po tym, jak dziewczynki poszły spać. Mavis przygotowała dla niego kolację, spodziewając się go jak zwykle koło szóstej. Do tej pory mieszkał ze swoim owdowiałym ojcem, ale na posiłki prawie zawsze pojawiał się w jej domu, oczekując, że jedzenie będzie na stole, gotowe na jego przyjście. Dziś jednak poszedł się napić z Charliem, swoim kumplem, by uczcić fakt, że znalazł robotę na budowie. Nie była to praca, o jakiej marzył, lecz przynajmniej będzie miał pieniądze, żywą gotówkę na rękę, a było u niego krucho z forsą. Potrzebni byli robotnicy fizyczni do oczyszczania gruzowisk po zbombardowanych domach i odbudowywania tych, które mniej ucierpiały podczas nalotów. Podobno można było znaleźć różne przedmioty, tylko nie należało dać się na tym przyłapać majstrowi. Nigdy nie wiadomo, co człowiek znajdzie, usuwając gruz po zbombardowanych domach, powiedział mu Charlie. W ruinach porośniętych chwastami i chaszczami często można się było natknąć na coś wartościowego, coś, co można by sprzedać. Okazja wymagała uczczenia, więc Jimmy i Charlie ją uczcili.
Było późno, kiedy w końcu, zataczając się, wszedł do kuchni. Mavis siedziała przy stole i cerowała sweter. Nie odłożyła go, uniosła tylko wzrok i się uśmiechnęła. Nie wiedzieć czemu rozgniewało to Jimmy’ego. Powinna zerwać się na nogi, by go powitać, postawić jedzenie na stole. Miał w końcu pracę, miał pieniądze w kieszeni, a ta głupia baba oczekiwała przecież, że będzie się dokładał do rachunków za zakupy spożywcze. Z całą pewnością wiele się tu zmieni.
Klapnął na krzesło.
– Gdzie moja kolacja? – warknął.
– W piecyku – powiedziała, po czym pospiesznie odłożyła cerowany sweter i wstała. – Zaraz ci podam. Może trochę za bardzo podeschła, spodziewałam się ciebie wcześniej. – Sięgnęła do piecyka i wyjęła z niego talerz z kiełbasą i purée ziemniaczanym. Przygotowała też sos cebulowy, ale wyparował, tworząc brązową skorupę na skraju talerza.
Jimmy rzucił okiem na jedzenie, które postawiła przed nim, a potem z wściekłością spojrzał na nią.
– Nazywasz to jedzeniem? – spytał z furią. – Bardziej przypomina gówno! – Strącił ze stołu talerz, który stłukł się, upadając na podłogę. Mavis cofnęła się o krok, kiedy Jimmy wstał i chwiejąc się na nogach, utkwił w niej gniewne spojrzenie.
– Sprzątnij to – krzyknął – i przygotuj mi coś do jedzenia!
Kiedy przyklęknęła, żeby pozbierać z podłogi skorupy i jedzenie, poczuła, jak ten mężczyzna góruje nad nią. Odruchowo odsunęła się, mówiąc piskliwie:
– Nie bij mnie, Jimmy. Jestem w ciąży. Spodziewam się twojego dziecka.
Znieruchomiał, chwycił się stołu.
– Jasna cholera! Tylko tego mi potrzeba – powiedział i osunął się na krzesło. A potem położył głowę na stole i usnął.
Mavis jakoś udało się go dźwignąć i zaciągnąć na górę. Zdołała w końcu położyć go na łóżku. Zdjęła mu buty, przykryła kocem i pozwoliła mu spać. Wyślizgnęła się ze swojej sypialni i zajrzała do pokoju dziewczynek. Sądziła, że śpią. Nic nie świadczyło o tym, że się obudziły, chociaż z Reet nigdy nic nie wiadomo. Poprzedniego wieczoru musiała coś usłyszeć, bo poszła do babci na skargę i Lily uznała, że ma prawo wtrącać się w nie swoje sprawy. Przez minutę stała pod drzwiami, ale nie dobiegł jej żaden odgłos.
Mavis zeszła na dół, posprzątała kuchnię, zrobiła sobie herbaty i usiadła wyczerpana. Czy rano Jimmy będzie coś pamiętał?, zastanawiała się. Nie tak zamierzała mu powiedzieć o dziecku, nie chciała tak z tym wyskoczyć, lecz słowa same jej się wymsknęły z ust. Czy będzie pamiętał? Czy lepiej zareaguje, kiedy sobie to przemyśli, czy też rzuci ją, zostawi samą z trójką dzieci?
Chyba chciałby być ojcem, no nie? Z pewnością chciałby mieć syna; przecież wszyscy mężczyźni chcą mieć syna.
Przez chwilę myślała o Donie. Było mu obojętne, co się urodzi. „Najważniejsze, żeby było zdrowe – powiedział, klepiąc ją po wydatnym brzuchu. – Reszta się nie liczy”. I nie kłamał. Do szaleństwa kochał Ritę, z całą pewnością tak samo pokochałby Rosie, gdyby dożył dnia jej narodzin.
Jimmy z pewnością też pokocha swoje dziecko, kiedy się oswoi z myślą, że zostanie ojcem. I wtedy szybko wezmą ślub, żeby dziecko nie było bękartem.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI