33,68 zł
Nazywam się Mercedes Athena Thompson Hauptman.
Mam tylko dwie supermoce – umiem zmienić się w kojota i naprawić każdego Volkswagena. Ale mam niecodziennych przyjaciół i wspiera mnie stado wilkołaków. Na szczęście, bo wygląda na to, że tym razem będę potrzebowała pomocy ich wszystkich.
Wieki temu magiczne istoty mieszkały w Podgórzu, czarodziejskiej krainie. Ta jednak zatrzasnęła przed nimi swe podwoje. Pradawni pozostawili po sobie wielkie zamki i skarbce pełne magicznych artefaktów. Porzucili swoich więźniów i pupili. Pozostawione samym sobie stwory zaczęły swobodnie grasować w Podgórzu siejąc chaos i spustoszenie. Przeżyły tylko te najbardziej zabójcze.
Teraz jeden z tych więźniów przedostał się z magicznej krainy do naszego świata. Żyje, by siać chaos i zniszczenie. Może przybrać kształt każdego człowieka, każdej istoty, którą wybierze. A dzięki ugryzieniu może przejąć kontrolę nad umysłem każdego i zmusić go do wszystkiego - nawet zabicia ukochanej osoby. Teraz, ten potwór jest tutaj, w Tri-Cities. Na moim terytorium.
Nie może tu pozostać.
I nie pozostanie.
Nie, jeśli ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 413
Dla Clyde'a, który jest graczem z pasją.
Dla Jean, która ma dobre serce i piękną duszę – i dar do zabawy.
Dla Ginny, która potrafi podporządkować sobie koty i sprawić, że im się to podoba.
Mojemu cudownemu rodzeństwu, które nauczyło mnie kochać opowieści.
Dziękuję Wam.
Wszystko w porządku, Mercy? – zapytał Tad, odłączając kable przedniego reflektora jetty z dwutysięcznego roku, nad którą pracowaliśmy.
Wymienialiśmy chłodnicę. To oznacza, że musieliśmy najpierw zdemontować całą przednią część wozu. W dodatku przypadek był pilny – z kilku powodów. Chłodnica wybuchła, kiedy właścicielka jetty jechała z Portland do Missouli w Montanie. Musieliśmy się sprężyć z naprawą, żeby zdążyła dotrzeć na miejsce na rozmowę kwalifikacyjną, czyli nazajutrz na ósmą rano.
Spieszyliśmy się tym bardziej, że właścicielka wraz z trójką dzieci do lat pięciu okupowała moje biuro. Klientka mówiła mi, że w Missouli ma rodzinę, która może popilnować dzieci, a w Portland musiałaby je zostawić pod opieką byłego męża pijaka. Dlatego zabrała je ze sobą. Żałowałam bardzo, że nie ma żadnej rodziny tu, na miejscu. Lubię dzieci, ale zmęczone szkraby zamknięte w biurowej kanciapie to zupełnie co innego.
Aby przyspieszyć naprawę, pracowaliśmy z Tadem na cztery ręce.
Podobnie jak ja, mój pomocnik miał na sobie wyplamiony smarem kombinezon. A ponieważ lato było właśnie w pełni – wielkiej pełni – nasze robocze ciuchy były również przepocone.
Włosy Tada, także mokre od potu, sterczały na różne strony, pozlepiane gdzieniegdzie smarem. Tłusta czarna smuga biegnąca przez policzek i ucho przypominała krzywo nałożoną farbę wojenną. Ale podejrzewałam, że i tak wyglądam gorzej od niego.
Naprawiałam z Tadem samochody od ponad dekady, prawie pół jego życia. Po szkole wyjechał, żeby studiować na jednym z uniwersytetów Bluszczowej Ligi, ale wrócił bez dyplomu i bez tego optymizmu, który cechował go wcześniej. Zachował za to tę swoją niesamowitą kompetencję, która zaskoczyła mnie, kiedy po raz pierwszy weszłam do warsztatu jego ojca, szukając części do mojego Królika, i zastałam za ladą nieledwie nastolatka fachowo prowadzącego biznes.
Należał do tej niewielkiej grupki osób, którym ufałam bezgranicznie. Mimo to okłamałam go.
– Jasne, w jak najlepszym.
– Kłamiesz – spod starego garbusa dobiegło mruknięcie Zee.
Samochodzik drgnął jak psiak reagujący na właściciela. Samochody zachowywały się tak czasami w obecności magicznych istot z darem żelaza. Zee powiedział coś uspokajająco po niemiecku, jednak nie wychwyciłam poszczególnych słów.
Kiedy znów zwrócił się do mnie, powiedział:
– Nie powinnaś okłamywać pradawnego, Mercy. Powinnaś powiedzieć: „Nie jesteście moimi przyjaciółmi, nie powierzę wam moich sekretów, więc nie zdradzę, o co chodzi”.
Tad skwitował burczenie ojca uśmiechem.
– Nie jesteście moimi przyjaciółmi, nie powierzę wam moich sekretów, więc nie zdradzę, o co chodzi – wyrecytowałam beznamiętnie.
– I oto, ojcze – rzekł Tad, zamaszyście odkładając reflektor i przystępując do odkręcania jednej ze śrub – kolejne kłamstwo.
– Kocham was obu – oświadczyłam.
– Mnie bardziej – droczył się Tad.
– Przez większość czasu kocham was obu – rzuciłam jeszcze i spoważniałam. – Jest coś, ale to bardzo prywatne i dotyczy kogoś innego. Jeśli coś się zmieni, dowiecie się pierwsi.
Nie zamierzałam omawiać z innymi swoich problemów małżeńskich. To byłaby zdrada.
Tad przechylił się, objął mnie i pocałował w czubek głowy, co byłoby słodkie, gdyby nie czterdzieści stopni na zewnątrz. Choć nowe stanowiska naprawcze w warsztacie zapewniały więcej chłodu niż poprzednie, wszyscy ociekaliśmy potem oraz innymi płynami, które stanowią nierozerwalną część życia mechanika volkswagenów.
– Fuj – pisnęłam, odpychając go. – Jesteś mokry i śmierdzisz. Nie ma całowania. Nie ma dotykania. Fe.
Roześmiał się i wrócił do pracy – ja również. Śmiech dobrze mi zrobił. Ostatnio mało miałam do tego okazji.
– O, proszę. – Tad wskazał na mnie grzechotką. – Znów ta smętna mina. Jeśli zmienisz zdanie i będziesz chciała z kimś pogadać, jestem do twojej dyspozycji. W razie czego mogę kogoś zabić i ukryć ciało tak, że nikt go nie znajdzie.
– Nic, tylko dramaty i dramaty – burczał stary mechanik spod garbusa. – Wy, młodzi, wszystko traktujecie jak dramat.
– Ej. Jak nie przestaniesz, to nie wybiorę cię do swojej drużyny, kiedy następnym razem trzeba będzie zlikwidować stado zombie.
Fuknął, albo na mnie, albo na samochód. Z Zee nigdy nie wiadomo.
– Nikt inny nie potrafiłby zrobić tego, co ja zrobiłem – powiedział po chwili. Brzmiało to arogancko, ale pradawni nie mogą kłamać, więc Zee uważał, że to prawda. Zresztą ja też. – Dobrze, że jestem twoim przyjacielem, Liebling, i możesz do mnie zadzwonić, kiedy twoje życie zmienia się w dramat. A jeśli masz jakiegoś trupa, to mogę się go pozbyć tak, że nie zostanie po nim nawet okruszek.
Zee był moim bardzo bliskim przyjacielem i przydawał się w wielu różnych sytuacjach, nie tylko przy ukrywaniu zwłok – w czym zdążył się już sprawdzić. W przeciwieństwie do Tada Zee nie był oficjalnym pracownikiem warsztatu, który sprzedał mi po tym, jak nauczył mnie naprawiać samochody i prowadzić interes. Nie znaczyło to, że mu nie płaciłam, tylko to, że przychodził na swoich warunkach. Albo kiedy go potrzebowaliśmy. Bo w takich chwilach zawsze mogliśmy na niego liczyć.
– Ej, Mercy, dość gadania, zabieraj się do roboty, bo wyprzedzam cię o dwie śruby – popędził mnie Tad. – A któreś dziecko właśnie przewróciło kosz na śmieci.
Też to usłyszałam, pomimo że drzwi pomiędzy biurem i halą były zamknięte. Do tego chwilę przed upadkiem kosza usłyszałam, jak znękana, przepracowana mama próbuje odwieść swoją najstarszą latorośl od poukładania części samochodowych wystawionych na sprzedaż na regałach w biurze. Tad może i był półpradawnym, ale pod pewnymi względami nie mógł się równać ze zmiennokształtnym kojotem – miałam lepszy słuch.
Mimo prawdopodobnej wizji zniszczeń dokonywanych właśnie w moim biurze naprawianie samochodu sprawiało mi satysfakcję. Nie wiedziałam natomiast, jak naprawić swoje małżeństwo. Ba, nie wiedziałam nawet, co z nim nie tak.
– Gotowa? – zapytał Tad.
Podtrzymałam belkę poprzeczną, kiedy odkręcił ostatnią śrubę. Chłodnicę przynajmniej potrafiłam zreperować.
Przed wyjściem z pracy wzięłam prysznic i przebrałam się. Mimo to weszłam do domu od tyłu, przez taras i drzwi kuchenne, żeby nie nanieść brudu z warsztatu na nową wykładzinę.
Na starej rozczłonkowałam zombie-wilkołaka, dzięki czemu wreszcie odkryłam, że jednak istnieje coś, czego Adamowy fachowiec od prania dywanów nie da rady usunąć. Trzeba ją było wymienić.
Wybrał ją Adam, bo moim jedynym kryterium było „byle nie biała”. Kupił piaskową, w ciepłym, praktycznym kolorze. Podobała mi się.
Kilka miesięcy wcześniej musieliśmy wymienić flizy w kuchni. Powoli, krok po kroku, dom urządzony przez Christy, byłą żonę Adama, zmieniał się w dom mój i Adama. Gdybym wiedziała, jak dobrze zrobi mi wymiana wykładziny, już dawno zdybałabym i poćwiartowała jakiegoś zzombiałego wilkołaka.
Przy drzwiach zdjęłam buty, rozejrzałam się po kuchni i znieruchomiałam. Poczułam się, jakbym wparowała w sam środek finalnej sceny dramatu. Nie wiedziałam, co było przyczyną tego napięcia, ale byłam pewna, że zakłóciłam coś poważnego.
Mój wzrok najpierw padł na Darryla – dominujące wilki przyciągają uwagę. Drugi Adama opierał się o blat z rękami założonymi na piersiach. Wbijał wzrok w podłogę, a jego wargi tworzyły prostą kreskę. W żyłach drugiego w hierarchii członka naszego stada płynęła krew wojowników dwóch kontynentów. Musiał się wysilić, żeby wyglądać przyjaźnie, a w tamtej chwili nie wkładał w to najmniejszego wysiłku. Wiedział, że weszłam, mimo to nie spojrzał w moją stronę. Napięcie widoczne w zesztywniałych mięśniach wskazywało na gotowość do walki.
Auriele, jego towarzyszka, roztaczała wokół siebie aurę ponurego tryumfu, choć siedziała spokojnie przy stole po drugiej stronie kuchni, z dala od Darryla. Nie dlatego, żeby się go bała. Jeśli Darryl był potomkiem chińskich i afrykańskich wodzów (a tak było, bo kiedyś powiedział mi, że jego siostra zgłębiała historię rodu), Auriele mogłaby być majską boginią wojny. Widziałam raz, jak ta dwójka walczy, nie hamując się, z bogiem wulkanu, i było to zapierające dech w piersiach widowisko. Lubiłam Auriele i darzyłam ją szacunkiem.
Miejsce, gdzie siedziała, najdalej jak się dało od Darryla bez wychodzenia z kuchni, sugerowało, że się posprzeczali. Ciekawe, ale podobnie jak Darryl, nie popatrzyła na mnie, choć wyczuwałam napięcie, z jakim zareagowała na moją obecność.
Trzecią osobą w kuchni był Joel, drugi poza mną członek stada niebędący wilkołakiem. Jak to zazwyczaj czynił w swej psiej formie, leżał rozłożony, zajmując większość wolnego miejsca na posadzce. Jasne promienie słońca wlewające się przez szyby uwidaczniały cętki, zwykle niewidoczne na ciemnej sierści. Wielki pysk ułożył na wyciągniętych łapach. Łypnął na mnie i zaraz odwrócił wzrok, ale poza tym się nie ruszył.
Podążyłam za jego spojrzeniem na dźwiękoszczelne (nawet dla wilkołaków) drzwi gabinetu Adama, obecnie zamknięte na głucho. Wracając spojrzeniem do obecnych w kuchni osób, zauważyłam leżącą na blacie torebkę mojej pasierbicy.
– Co tam? – zapytałam, zwracając się do Auriele.
Możliwe, że mój ton brzmiał nieco nieprzyjaźnie, ale pozostawiona torebka Jesse, zamknięte drzwi gabinetu, zdenerwowanie Darryla i mina Auriele, to wszystko razem wzięte oznaczało, że coś się stało. Możliwe, biorąc pod uwagę osoby dramatu i mój wgląd w bieżące sprawy Jesse, że miało to coś wspólnego z moją nemezis, byłą żoną Adama i matką Jesse, Christy.
Zmora mego życia wyjechała wreszcie do Eugene, do Oregonu, gdzie jak optymistycznie założyłam, miała stanowić mniejszy problem. Ale Christy miała prawo do opieki Adama i jeszcze większe do uczuć córki. Miała pozostać obecna w moim życiu tak długo jak oni.
Działania ofensywne Christy wobec mnie rzadko wykraczały poza złośliwości. Była niezła w subtelnych podjazdach, ale ja, dorastając, miałam do czynienia z Leigh, towarzyszką Marroka, która jeśli nawet nie dorównywała Christy inteligencją, była zdecydowanie bardziej niebezpieczna.
Zapłaciłabym cenę o wiele wyższą niż kontakt z Christy, żeby być z Adamem i Jesse, ale to nie znaczyło, że w najbliższej przyszłości zamierzałam witać ją z otwartymi ramionami. Może mogłabym ją tolerować, gdyby nie raniła regularnie Adama i Jesse.
Auriele zadarła brodę, ale to Darryl odezwał się pierwszy.
– Moja żona otworzyła list przeznaczony dla kogoś innego – oświadczył ciężko.
– To twoja wina – warknęła. I to nie na Darryla. – Twoja. Zabrałaś jej Adama, jej miejsce w stadzie, jej dom i nadal robisz wszystko, żeby nie miała nic dla siebie.
Może i lubiłam Auriele, ale ona nie odwzajemniała tego uczucia, bo Christy potrafiła wzbudzić wręcz fanatyczną troskę w stosunku do swojej osoby. Auriele była dominującą wilczycą, więc z natury startowała z pozycji opiekuńczej. Christy potrafiła podkręcić jej instynkt poza skalę.
Mimo to nie bardzo wyobrażałam sobie ją otwierającą cudze listy tylko dlatego, że to ja, a nie Christy, jestem żoną Adama. Uznałam, że mam zbyt mało informacji, by wyciągnąć jakieś sensowne wnioski z jej oskarżeń.
Dlatego postanowiłam doprecyzować.
– Otworzyłaś wiadomość od Christy czy do Christy?
– Nie – powiedział Darryl, obdarzając towarzyszkę ciężkim spojrzeniem. – Otworzyła list do Jesse.
Wzrok Auriele ześlizgnął się na stół, gdzie leżał stos poczty. Na wierzchu znajdowała się biała koperta z charakterystycznym logo Stanowego Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Wszystkie kawałki układanki wskoczyły na miejsce.
Ścisnęłam palcami nasadę nosa. Bran, Marrok, przywódca wszystkich watah w Ameryce Północnej – poza naszą – robił to tak często, że zarażał tym innych przebywających w jego towarzystwie. A ponieważ wychowałam się w jego stadzie, prędzej czy później musiałam przejąć ten nawyk. Nie zmniejszał frustracji, ale miałam wrażenie, że pomaga mi się skoncentrować. Może Marrok robił to właśnie dlatego?
– Och, na litość boską – westchnęłam. – Jesse miała zadzwonić do matki w zeszłym tygodniu. Niech zgadnę, zwlekała z tym, aż wczoraj wieczorem albo dzisiaj rano Christy zadzwoniła do ciebie. Przyszłaś tu, znalazłaś na stole list z uczelni...
– W skrzynce – sprostował Darryl.
Spojrzałam na Auriele, unosząc brwi. Wilkołaczyca jeszcze wyżej zadarła brodę, ale usztywniła się w barkach. Taaa, mimo wywołanego przez Christy obłędu tego się trochę wstydziła.
– Znalazłaś list w skrzynce – poprawiłam. – I pod wpływem presji ze strony Christy oraz jej dramatycznych spazmów, że jej córeczka nagle i niespodziewanie zmieniła plany, musiałaś otworzyć kopertę, żeby przekonać się, czy te potworności to prawda.
Jesse przyjęto na Uniwersytet Oregoński w Eugene, gdzie mieszkała Christy, oraz na Waszyngtoński w Seattle, gdzie studiował jej chłopak, Gabriel.
Obie szkoły były dobre, a Jesse dała matce do zrozumienia, że jeszcze nie zdecydowała, gdzie pójdzie. Oboje z Adamem nie mieliśmy wątpliwości, że wybierze Seattle, bo chłopak oczywiście był ważniejszy niż rodzice. Rozumiałam, dlaczego Jesse zwleka z powiadomieniem matki – wystarczyło spojrzeć, w jakim stanie znajdowała się właśnie Auriele. Tyle że odkładanie tylko opóźniało nieuchronną katastrofę.
Jednakże wszelkie plany Jesse zmieniły się w wyniku niedawnych wypadków. Nasza wataha narobiła sobie nowych, bardzo groźnych wrogów.
Tydzień wcześniej Jesse powiedziała mi, że postanowiła zostać na miejscu, studiować na Uniwersytecie Waszyngtońskim i mieszkać w miasteczku studenckim w Tri-Cities. Uważałam, że to słuszna decyzja. Jesse, z natury pragmatyczka, generalnie podejmowała właściwe wybory, o ile Christy się do nich nie wtrącała. Jedyne, co poradziłam pasierbicy, to żeby powiedziała o tym rodzicom, i to raczej wcześniej niż później.
– Ha! – stwierdziła Auriele tryumfalnie, wskazując na mnie. – Mówiłam ci, że to pomysł Mercy!
Otworzyłam usta, żeby zaprzeczyć, ale właśnie w tym momencie z gabinetu wymaszerowała zaciskająca pięści, zarumieniona Jesse. Spojrzała nade mną na Auriele z miną osoby zranionej i zdradzonej. Nie odwróciła twarzy, dopóki nie zniknęła za rogiem. Po chwili usłyszeliśmy jej tupot na schodach. Prawie że biegła.
Ruszyłam za nią. Zdążyłam dotrzeć do podnóża schodów, kiedy z gabinetu wypadł Adam. Po chwili, jaka upłynęła pomiędzy wyjściem jednego a drugiego, poznałam, że Adam usiłował dać jej odejść, ale wilk wygrał, zmuszając go do pościgu.
– Z drogi – warknął. Jego oczy jarzyły się jaskrawą żółcią. – Z tobą porozmawiam sobie o tym później.
Czułam presję dominacji, ale pozwoliłam fali omyć mnie, nie dopuszczając jej do siebie. Jestem kojotem, nie wilkołakiem. Moc Alfy nie wywołuje u mnie przemożnej potrzeby przypadnięcia do ziemi w pozycji uległości – raczej mam ochotę pokazać mu język albo pacnąć go w nos. I miesiąc temu może bym tak zrobiła.
Dzisiaj poprzestałam na zwykłym „nie”.
Adam odetchnął głęboko, starając się powściągnąć wilka, a napięcie przydało mu jakby wzrostu i masy. W innych okolicznościach rozkoszowałabym się tą małą próbą sił. Lubię takie sparringi, pod warunkiem, że nikt nikogo nie krzywdzi.
Ale Jesse już się dostało. A to mnie wkurzyło, więc nie ufałam sobie na tyle, żeby drażnić się z Adamem. To nie tak, że mu nie ufam, powiedziałam sobie w duchu.
– Co chcesz tym uzyskać? – zapytałam spokojnie. – Oczywiście, możesz ją zastraszyć i zmusić, żeby powiedziała, że zrobi, co będziesz chciał. Chcesz, żeby tak wyglądały twoje relacje z córką, która jest już dorosła?
– Weź pod uwagę, że jestem bardziej wściekły na ciebie niż na Jesse – syknął.
To mnie zaskoczyło. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że mógł pomyśleć to, co Auriele, że Jesse podjęła decyzję pod moim wpływem, nie konsultując się z nim. Zrobiło mi się strasznie przykro, powinien przecież wiedzieć, że nigdy bym tak nie postąpiła. Ale stłumiłam to uczucie, postanawiając zająć się nim później. W tej chwili najważniejsza była Jesse.
– Nie odsunę się, dopóki nie uspokoisz się na tyle, żeby złotość zniknęła ci z oczu – oświadczyłam.
– Ja pierniczę! – warknął, a potem odwrócił się na pięcie i odmaszerował do gabinetu, zwodniczo cicho zamykając za sobą drzwi. Nikt nie dał się na to nabrać.
Adam nigdy przy mnie nie przeklinał. Chyba że wokół szalało piekło i szatani. Wpatrywałam się w drzwi – w zadumie, jak sobie wmawiałam. Nie byłam zła, w domu znajdowało się wystarczająco dużo wkurzonych ludzi. Nie było mi też przykro, bo tym postanowiłam przecież zająć się później, w samotności, nie na oczach wrogów. A Auriele z pewnością postrzegała mnie jako wroga – co wcale mnie nie ruszało. Absolutnie nie. W każdym razie nie tutaj, na widoku.
– Chciałbym ci przypomnieć – zwrócił się cicho Darryl do swojej żony – że Adam uprzedził, że każdy, kto powie choć słowo przeciwko jego żonie, jego towarzyszce, zginie.
Żołądek podskoczył mi do gardła i fiknął kozła – wszystko, czego udawałam, że nie czuję, nagle zeszło na dalszy plan. No właśnie, przecież tak powiedział, prawda? Dziwne, bo przecież ta deklaracja drażniła mnie czasem jak mokra wełniana bielizna, a nie wzięłam pod uwagę jej znaczenia w tej sytuacji. Adam nie wycofałby się ze swojej groźby tylko dlatego, że jest na mnie wściekły.
Zabicie Auriele byłoby nie tylko głupotą, załamałoby go. „I właśnie dlatego, drogie dzieci, stawianie ultimatum to kiepski pomysł” – powiedziała moja pamięć głosem Marroka. Mówił to chyba do jednego ze swoich synów, ale utkwiło mi w głowie.
– Powiedziałaś na mnie coś złego od siebie? – zapytałam Auriele w napięciu. – Czy tylko powtórzyłaś słowa Christy?
Darryl odpowiedział za nią:
– Podejrzewam, że może nie będzie chciał ze mną walczyć i pozwoli nam odejść. Bo nie pozwolę mu zabić mojej towarzyszki bez walki.
Auriele zmarszczyła brwi.
– Co? Co ty gadasz? Ktoś przecież musiał mu powiedzieć, co tu się wyrabia pod jego nosem! – Z jej tonu wynikało, że w ogóle nie zauważa problemu. Darryl zerknął na mnie i odwrócił wzrok. Martwił się.
– Jesse – zaczęłam i przerwałam, bo głos mi nieco drżał. A wilkołaki ceniły sobie umiejętność panowania nad emocjami. Kiedy znów się odezwałam, mówiłam ciszej. Nauczyłam się tego triku od Adama, wtedy ludzie uważniej słuchali. – Jesse oznajmiła mi, że postanowiła, SAMA, złożyć papiery na Uniwersytet Waszyngtoński, tu, w Tri-Cities. Wydarzenia ostatniego czasu uzmysłowiły jej, że z dala od domu stanie się słabym punktem ojca, który mogliby wykorzystać jego wrogowie. – Pozwoliłam, by informacja ta zawisła na moment w powietrzu. Zobaczyłam, że zastanawiają się nad nią. – W Eugene nie ma watahy – powiedziałam, choć o tym wiedzieli. – Jest masa wampirów, ale nie ma watahy, która mogłaby jej pilnować. Co gorsza, tamtejsze wampiry to banda bezpańskich odszczepieńców.
Parę lat wcześniej wampir Frost uderzył na chmarę w Oregonie, rozbijając w pył organizację. Bran na jakiś czas przeniósł portlandzkie stado do Eugene, żeby chronić je przed bezpośrednim atakiem Frosta. Kiedy Frost został pokonany, Bran pozwolił stadu wrócić do Portland, zostawiając Eugene w rękach wampirów, które się tam ostały.
– Nie są skupione w chmarze, z tego, co wiem, nie mają przywódcy, z którym można by negocjować ochronę Jesse.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Dziękuję wszystkim, którzy pomogli ulepszyć tę książkę: Collinowi Briggsowi, Lindzie Campbell, Dave’owi i Katharine Carsonom, Ann Peters i Kaye Roberson. Czytają tekst w bardziej surowej wersji, a czasem na wyścigi. Dziękuję również mojej wieloletniej redaktorce Anne Sowards oraz Amy J. Schneider, Michelle Kasper, Alexis Nixon, Jessice Plummer, Mirandzie Hill i całemu zespołowi w Penguin Random House. Bez ich fachowych wskazówek ta książka byłaby znacznie gorsza. Dziękuję Susann i Michaelowi Bockom, którzy po raz kolejny wsparli Zee i Tada swoim niemieckim. (Szczególnie Zee jest szczęśliwy, że nie musiał zadowolić się moim). Jestem bardzo wdzięczna mojemu przyjacielowi Michaelowi Enzweilerowi, który rysuje wspaniałe i przydatne mapy do moich książek. Na koniec dziękuję czytelnikom, którzy lubią przygody moich zmyślonych przyjaciół. Jak zawsze, wszelkie błędy są moje.
Copyright © 2020 by Hurog, Inc. Copyright © by Fabryka Słów sp. z o.o., Lublin 2021
Tytuł oryginału Smoke Bitten
Wydanie I
ISBN 978-83-7964-673-9
Wszelkie prawa zastrzeżone All rights reserved
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Projekt i adiustacja autorska wydania Eryk Górski, Robert Łakuta
Ilustracja na okładce Dan Dos Santos
Tłumaczenie Dominika Schimscheiner
Projekt okładki Graficon, Konrad Kućmiński
Redakcja Agnieszka Pawlikowska
Korekta Magdalena Byrska
Skład wersji elektronicznej [email protected]
Sprzedaż internetowa
Zamówienia hurtowe Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 www.dressler.com.pl e-mail: [email protected]
WydawnictwoFabryka Słów sp. z o.o. 20-834 Lublin, ul. Irysowa 25a tel.: 81 524 08 88, faks: 81 524 08 91www.fabrykaslow.com.pl e-mail: [email protected]/fabrykainstagram.com/fabrykaslow