Spisek Zodiaków i Klucz Ognia - Adam Kopacki - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Spisek Zodiaków i Klucz Ognia ebook i audiobook

Kopacki Adam

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

15 osób interesuje się tą książką

Opis

W sercu Włoch, gdzie magia przenika rzeczywistość, rozgrywa się walka, która może zmienić losy świata.

Łowcy i wiedźmy od wieków toczą krwawe bitwy o najpotężniejszy artefakt – Klucz Ognia,
zdolny potęgować moce i niszczyć na zawołanie. Diana, bezlitosna łowczyni, i jej partner
Kornel, czarodziej z rodu o starożytnym dziedzictwie, wkraczają do gry z jednym celem –
odzyskać utracone dziecko. Ale im bliżej prawdy, tym bardziej ich świat pogrąża się w chaosie. Każdy sojusz jest kruchy, a zdrada czai się tam, gdzie najmniej się jej spodziewają.
Święto ognia, la ‘Ndocciata, zbliża się nieubłaganie, przyciągając rody ognistych Znaków
Zodiaku – Barana, Lwa i Strzelca – żądnych władzy i zemsty. Czy Diana i Kornel spalą
przeszłość, czy to ona pochłonie ich w płomieniach?
Spisek Zodiaków i Klucz Ognia to mroczne urban fantasy, gdzie magia przenika codzienność, a starcia żywiołów, starożytne rytuały i tajemnice przeszłości rozgrywają się wśród miasteczek, na wyspach i w ukrytych zakamarkach płonącej Italii. Tu zaklęcia są rzeczywiste, a walka o przetrwanie nigdy się nie kończy.
Sięgnij po Klucz Ognia. Otwórz drzwi do świata, w którym gwiazdy wyznaczają los, a ogień pochłania wszystko!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 371

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 21 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Tomasz Urbański

Oceny
4,9 (7 ocen)
6
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M77onika

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna 💜 brawo
00



ADAM KOPACKI

Miłośnik opowieści, magii gwiazd i tajemniczych zaklęć. Wychowany na Wiedźminie, Harrym Potterze, Władcy Pierścieni, Pieśni Lodu iOgnia, The Craft, Practical Magic, Charmed iGwiezdnym pyle, a także mitologii greckiej, Diablo II oraz Magii iMieczu. Od zawsze wiedział, że świat bez czarów to opowieść bez iskry, a los bez tajemnic – to tylko spisana rutyna.

Lubi mroczne intrygi i nierozwiązane zagadki, a gdyby dano mu wybór – pewnie podpisałby pakt z wiedźmami w zamian za klucz do świata, w którym zaklęcia są rzeczywistością. Nie wierzy w przypadki – w końcu gwiazdy zawsze mają coś do powiedzenia. Baran, Lew i Strzelec to dla niego nie tylko znaki zodiaku, lecz także ogniste siły, które napędzają wielkie opowieści.

Na co dzień eksploruje słowa, bawi się narracją i zagląda w zakamarki ludzkiej psychiki – co udowodnił w swoich thrillerach i kryminałach. Teraz zabierze Cię w podróż do świata, w którym magia płonie prawdziwym ogniem, a losy bohaterów są splecione z pradawnymi rytuałami i ukrytymi proroctwami.

Spisek Zodiaków i Klucz Ognia to książka, którą czyta się jak przepowiednię – pełna wiedźm, łowców i starożytnych rodów, walczących o potęgę w płonącej Italii. Jeśli w Twojej duszy tli się ogień i czujesz, że gwiazdy wyznaczają los, to ta historia jest właśnie dla Ciebie.

Przygotuj się na podróż, w której magia i przeznaczenie spotykają się w ogniu…

Redakcja

Kornelia Dąbrowska

Korekta

Robert Ratajczak

Konsultacje

Jakub Węgrzyn

Projekt okładki, skład i łamanie

Natalia Jargieło

Ilustracje

Anna Stephan

Fotografia autora

Katarzyna Staniorowska

© Copyright by Adam Kopacki

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

Opolgraf, Opole

Wydanie I

ISBN 978-83-68293-25-8

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2025

www.arw-vectra.pl

Barany, Lwy iStrzelcy –

niech wasz ogień nigdy nie zgaśnie!

Jesteście iskrą, która rozpala światy, magią,

która tka losy, iodwagą, która pisze legendy.

Kiedy ludzie patrzą wogień,

ich oczy są bardzo szczere.

Haruki Murakami,

Wszystkie boże dzieci tańczą

Prolog

– Ona musi zginąć. Nie ma innego wyjścia. I nikt nie może się dowiedzieć, że tu byliśmy. – Głos Szarego brzmiał jak stal, ale jego powieki nerwowo drgały. – Poczekajmy, aż zostanie sama, i zaatakujemy.

– I po co to w kółko powtarzasz? – Kobieta o zielonych oczach zaciągnęła czarny kaptur na głowę i podeszła do niego, świdrując wzrokiem. – Dobrze wiemy, co mamy robić. Przygotowywaliśmy się od dawna, więc nie panikuj, bo jeszcze przez ciebie wszystko się spieprzy.

– Zielona, Szary, koniec! – Spojrzenie Czerwonego stwardniało. – Zapamiętajcie, że tylko jeśli będziemy razem, uda nam się…

– Ją pokonać i zachować władzę – przerwała mu Niebieska. – Ale kto tu ciebie mianował szefem, Czerwony? Umowa była taka, że działamy razem i trzymamy się razem, więc nie rozumiem, dlaczego akurat ty poczuwasz się do tego, żeby rozstawiać nas po kątach. Przypomnieć ci, co to demokracja?

Jego ręka wysunęła się z długiego, ciemnego jak otaczająca ich noc rękawa. Na koniuszku palca zatańczył płomień, który Niebieska od razu zgasiła, wywołując strumień wody za pomocą pstryknięcia. Po magii Czerwonego został jedynie mały kłąb dymu.

– Już to przerabialiśmy… – westchnęła. – Lepiej oszczędzaj siły na… nasz cel. Może być krwawo, a ja wolałabym wrócić do domu bez żadnych blizn. Poza tym co ty takim płomyczkiem chciałeś mi zrobić? Co najwyżej mógłbyś nim knot zapalić, chociaż nie wiem, czy i to by ci wyszło.

Tym razem obie jego dłonie stanęły w pomarańczowoburgundowych płomieniach, a między nimi pojawiła się duża ognista kula przypominająca wirującą lawę. Szary instynktownie zaklaskał i wzbudził metrowe tornado. Srebrzysta kolumna powietrza rozerwała płonące języki na strzępy.

Zielona się schyliła i dotknęła letniej gleby, z której natychmiast wystrzeliły brązowe pędy i omotały pozostałe zakapturzone postacie, unieruchamiając im ręce grubymi węzłami.

– Czy wy jesteście normalni?! Naprawdę, gratuluję geniuszu. Co za szczęście, że właśnie z wami przyszło mi polować na tę sukę. Ja rozumiem, że w swoich krajach to coś nawet znaczycie. Ale to moja ziemia i przypominam, że tylko ja czerpię z niej moc. Jeśli wystrzelacie się ze wszystkiego, co macie, to jak ją pokonamy?

Czerwony napiął mięśnie i poderwał rękę, jednak pęd nie puścił. Prychnął cicho, jakby nic się nie stało.

– Przecież to tylko zwykła łowczyni. Daruj sobie te twoje sztuczki i lepiej sprawdź, czy jej kochaś nadal jest w domu.

Zielona wycofała pędy, ale zrobiła to tak, żeby kolce zraniły Czerwonego w nadgarstki. Następnie ponownie przyłożyła obie dłonie do gleby i zamknęła oczy. Za pomocą palców słuchała, co podpowiada jej ziemia. Jej powieki drgały, jakby oglądała obrazy widoczne tylko dla niej. Po chwili skwitowała, że partnera łowczyni już nie ma, więc mogą przejść do działania.

– Pamiętajcie, że nie możemy jej zabić, dopóki nie oddzielimy od dziecka. Inaczej skończy się tragedią.

– Szary, znowu się wymądrzasz? Dziękujemy za wykład, ale znamy ryzyko. Wiemy, że śmierć nie jest najgorszym, co może nas spotkać. – Niebieska przewróciła błękitnymi oczami, udając, że nie podziela jego obaw. – A, właśnie, na co czekasz? Gdzie zasłona?

Wyszedł przed szereg i potarł wnętrzami dłoni o siebie. Raz, drugi, trzeci. Z każdą chwilą coraz więcej mgły spowijało okolice domku położonego u zbocza Łysej Góry. Wiedzieli, że muszą zaskoczyć łowczynię. Inaczej im ucieknie, a nie mogli sobie pozwolić, aby wydało się, kim są i co zamierzali zrobić. Wykorzystując srebrzysty całun, przez który nie przebijał się blask księżyca, wyruszyli równym krokiem. Oddychali krótko, jednostajnie, jakby od zawsze trenowali do ataku – zimnego, wyrachowanego, nieodwracalnego.

Zamek stopił się od ciepła palców Czerwonego, dzięki czemu z łatwością otworzyli drzwi. W środku Zielona zaleciła, aby skręcili w lewo. Mimo skupienia dłonie Niebieskiej zaczęły drżeć, więc zacisnęła pięści, by ukryć oznaki słabości przed towarzyszami. Szary stąpał bezszelestnie z dużym lnianym workiem przerzuconym przez ramię.

Łowczyni, słuchając kojącej muzyki pianina i śpiewu ptaków, przysnęła w salonie. Dłonie spoczywały na dużym brzuchu w obronnym geście. Otworzyła powieki, gdy w twarz uderzyła ją sproszkowana mieszanka maku i selenitu rzucona przez Zieloną. Nie zdążyła nawet krzyknąć. Zemdlała od razu, a usta zastygły w grymasie przerażenia.

Zielona kiwnęła do Szarego i Niebieskiej, aby przytrzymali łowczynię, a sama zdarła z niej koronkową sukienkę, odkrywając nabrzmiałe piersi i brzuch w dziewiątym miesiącu ciąży. Czerwony ponownie przywołał ogień, którym z daleka ogrzewał ciało nieprzytomnej kobiety.

W dłoni Zielonej błysnął ceremonialny obusieczny sztylet. Przejechała palcem po brzuchu ofiary, sprawdzając ułożenie dziecka. Nagle wbiła ostrze i rozcięła nim skórę. Krew trysnęła, a Zielona zanurzyła ręce w łonie łowczyni.

Mocno pociągnęła. W salonie rozległ się pierwszy krzyk noworodka, a zaraz po nim nastąpił wybuch.

Rozdział 1

Diana tak mocno drapała się po brzuchu, że pod jej paznokciami pojawiła się krew. Wyślizgnęła się z łóżka, uważając, aby nie obudzić leżącego obok Kornela. Jej partner spał spokojnie i poczuła ukłucie zazdrości. Straciła rachubę, ile już dni z rzędu męczyły ją koszmary o tym, że zostaje nabita na pal i spalona żywcem.

Może dlatego swędziała ją skóra? Sny były tak rzeczywiste, jakby ogniste języki naprawdę lizały jej ciało aż do śmierci w męczarniach.

W łazience zapaliła światło przypodłogowe i stanęła przed lustrem. Związała kręcone brązowe włosy w kitkę, po czym nachyliła się nad umywalką. Ochlapała twarz zimną wodą, jednak wciąż czuła, jak jej policzki płoną. Spojrzała na swoje odbicie. W piwnych oczach zatańczyły ogniki, a serce na chwilę zamarło. Zobaczyła samą siebie w objęciach ognia. Ciemne włosy zniknęły w mgnieniu oka, ukazując pękające bąble na skórze głowy. Usta skwierczały i topiły się od gorąca.

Zmrużyła oczy, ale obraz się nie rozpłynął. Dopiero kiedy przejechała dłonią po lustrze, dostrzegła swoją twarz, na której zamiast płomieni malowało się niedowierzanie. Nie wypiła ani kropli wina poprzedniego wieczora, a i tak umysł płatał jej figle.

Zdjęła czarny top i rzuciła go na brzeg wanny. Oglądając ranki na brzuchu, doszła do wniosku, że nie wymagają dezynfekcji. Za to pod palcami wyczuwała zgrubienia, chociaż nie widziała zmian na skórze. W łazience panował półmrok, ale nie mogła obwiniać słabszych lamp przypodłogowych za to, że miała wrażenie, jakby pod jej pępkiem rozciągała się gruba pozioma blizna.

Nagle usłyszała, że ktoś się do niej zbliża od tyłu.

Odwróciła się, a jej prawa pięść odruchowo poderwała się do walki. Nie rozpoznała Kornela, który stanął w progu, przecierając oczy. Trafiła pod żebra, po czym powtórzyła atak. Zrobiła krok do przodu, złapała partnera za głowę i przyciągnęła ją do swojego kolana. Zastygła, zanim kopnęła go prosto w skroń. W jednym momencie puściła i odskoczyła, uderzając pośladkami o umywalkę.

– Kornel… Przepraszam! Ja nie chciałam… – Oddychała szybko. Podeszła do niego i przejechała dłonią po zaroście, jakby tym gestem wynagradzała mu niespodziewaną szarżę. – Nie wiem, co się ze mną stało… Jestem chyba trochę niewyspana…

Pomasował się po brzuchu i zakasłał. Po grymasie na jego twarzy Diana wywnioskowała, że ból nie ustępuje. Kornel mierzył ją wzrokiem, jakby próbował dociec, skąd bierze tyle siły. Wyprostował się dopiero, gdy uniosła ręce, pokazując, że nie zamierza go więcej uderzyć.

– Może niewyspana, ale za to w jakiej formie… Ponad pięć lat razem, a ja dopiero teraz dowiaduję się, że wymiatasz w mortal combat? Gdzie ty się tego nauczyłaś? Bo chyba nie na jodze.

– Nie wiem… Wystraszyłam się i… To był instynkt. – Przytuliła go, opierając głowę na barku. Dopiero wtedy poczuła, że jest cały mokry. – Dobrze się czujesz? Aż tak mocno cię uderzyłam?

– Nie, raczej nie… – Pocałował ją w policzek. Nie musiał się schylać, Diana była niewiele niższa. – Strasznie gorąco dzisiaj w nocy. Wiem, że mamy połowę sierpnia, ale to jakaś przesada.

– Klimatyzacja znowu nie działa? Wydawało mi się, że włączyłam ją przed spaniem.

– Możliwe, nawet nie sprawdzałem. To teraz nieważne. Nigdy nie uwierzysz, jaki miałem porąbany sen. Chyba zacznę chodzić do ciebie na jogę, bo coś za dużo się ostatnio stresuję.

Zacisnęła zęby, obawiając się tego, co zaraz usłyszy. Z twarzy partnera wyczytała, że naprawdę przejmuje się tym, co zobaczył podczas snu.

– No więc obudziłem się, bo śniło mi się, że spalili mnie na stosie.

Rozdział 2

Kornel zahamował w ostatniej chwili, a opony land rovera defendera zapiszczały na zakręcie czarnej drogi.

Już drugi raz zagapił się na trasie, choć znał ją na pamięć. Pięć lat temu przeprowadzili się z Dianą na Dolny Śląsk do Sulistrowiczek, a teraz jechał do apteki, którą prowadził w Sobótce, i wciąż rozmyślał o śnie tak realistycznym, że przeszedł go dreszcz na samą myśl o śmierci na stosie.

Chociaż czy nie powinien bardziej martwić się o Dianę? Doskonale zdawał sobie sprawę, że cierpi na bezsenność. Na jej owalnej twarzy malował się cień tajemnicy. Kilka razy próbował zapytać, czy może jakoś jej pomóc, ale zawsze zaciskała zęby, a potem zbywała go, żartując, że sen jest dla słabych.

Równie niechętnie rozmawiała o tym, że kiedy już zasnęła, niespokojnie wierciła się w łóżku. Jej włosy falowały jak wzburzone morze. Dwa razy w ciągu ostatniego miesiąca tak mocno uderzyła Kornela w plecy, że go wybudziła.

Jako instruktorka jogi doskonale znała ćwiczenia na rozładowanie napięcia. Ale mimo zajęć relaksacyjnych wczoraj w łazience prawie kopnęła go w twarz. Kornel wiedział, że jeśli nie zwróci się po pomoc do specjalisty, sytuacja źle się skończy. Bał się, że każda kolejna nieprzespana noc odbije się negatywnie na samopoczuciu Diany. Może potrzebna będzie farmakoterapia. Tylko czy to w ogóle wchodziło w grę, skoro odmawiała nawet kubka melisy?

Jedno było pewne – potrzebowała pomocy. Szczególnie że coraz mocniej drapała się po brzuchu. To niepokoiło go najbardziej – nabawiła się tego tiku pięć lat temu, tuż przed przeprowadzką. Po wyjeździe, z każdym rokiem, chęć tarcia skóry paznokciami ustępowała, ale w ciągu ostatnich dwóch tygodni nasiliła się na tyle, że robiła sobie krzywdę. Co chwilę trzeba było spierać krew z białych prześcieradeł. Kornel prosił, aby poszła do dermatologa, jednak i w tym przypadku nie wysłuchała jego próśb, bo przecież nie było widać żadnej wysypki.

Spojrzał na zegarek z tytanu opinający jego lewy nadgarstek. Wpatrywał się w czarną tarczę, a w szafirowym szkle odbijało się światło, przez co przypomniały mu się płomienie ze snu. Gdyby nie klakson samochodu z naprzeciwka, spowodowałby wypadek, ale w ostatniej chwili, korzystając z napędu na cztery koła, zjechał na swój pas.

Tak się rozkojarzył, że nawet nie zarejestrował, jak mało czasu zostało do dziesiątej, a dzisiaj to on otwierał aptekę. Ochłonął na moment i znów spojrzał na zegarek. Zdenerwował się, bo nienawidził się spóźniać. Oblał go zimny pot na myśl o czekających klientach, podczas gdy jego wciąż nie było na miejscu.

Wcisnął gaz do dechy, a terenówka wyrwała się jak spłoszony koń. Nagle powróciły obrazy piekielnego koszmaru. Zrobiło mu się gorąco – czuł, jak ogień pożera go kawałek po kawałku. Pot zalał mu oczy. Tuż przed wjazdem do Sobótki rozległ się ogłuszający huk.

Rozdział 3

Helena Drzewiecka, matka Kornela, zdjęła obrączkę z białego złota i zanurzyła ręce w grubej kremowej doniczce. Wilgotna próchnicza gleba ustępowała pod jej palcami, którymi delikatnie dotykała korzeni werbeny. Wąchała jasnoróżowe kwiaty, pozwalając, aby łaskotały ją w nos. Skupiła się. Myślała tylko o tym, by być jak najbliżej z naturą. Liczyła, że telepatyczna moc rośliny zadziała, mimo że Kornel mieszkał ponad trzysta kilometrów od niej.

Gdy nagle roślina zaczęła wydzielać mdły, słodkawy smród palonego ciała, Helena odskoczyła, zrzucając werbenę. Doniczka roztrzaskała się tuż przed nogami Heleny, która złapała się za pierś, jakby sprawdzała, czy jej serce nie oszalało. Dyszała, a w żołądku wszystko jej się przewracało od zapachu zwęglonych kości.

Nie posprzątała bałaganu. Wystrzeliła ze szklarni i pobiegła do domu, potykając się dwukrotnie na ogrodowej ścieżce. W oddali bzyczały pszczoły z ich prywatnej pasieki.

Wparowała do kuchni, w której jej mąż urządził małe laboratorium.

– Przestań w tej chwili! Nie rób tej mikstury! Oni… On nie może odzyskać pamięci!

Jan podniósł wzrok znad zlewki. Przechylił głowę, przez co jego pociągła twarz wydawała się jeszcze dłuższa.

– Helena, i tak minęło już za dużo czasu. Sama najlepiej wiesz, że jeśli nic teraz nie zrobimy, to się może bardzo źle skończyć. Mieliśmy podać im miksturę już rok temu…

– Naprawdę uważasz, że to im dobrze zrobi?! Nie pamiętasz, że sami nam kazali przypilnować, aby zapomnieli, co się wydarzyło? Nie pamiętasz już, jak Kornel cierpiał po stracie dziecka? Jak możesz chcieć mu to zrobić? Przecież to nasz syn!

– Kochanie, to była bardzo ryzykowna mikstura. – Mimowolnie uporządkował zlewki i ampułki. – Pamięci przecież nie da się całkowicie wymazać. I tak dziwne, że przeszłość jeszcze nie dała o sobie znać. Rozumiem, że Kornel ma większą moc, bo jest czystej krwi, więc nic mu się jeszcze nie stało. Ale Diana?

– Nie wymawiaj jej imienia w naszym domu. – Helena poprawiła biały żakiet niczym kobieta, na którą właśnie poleciał popiół z papierosa. – Żałuję, że nie podaliśmy im wtedy takiej mikstury, żeby zapomnieli także o sobie.

– Oj, nie bądź taka. – Jan się uśmiechnął, a jego twarz od razu nabrała młodzieńczego blasku. – I lepiej nie mów tego Kornelowi, bo znowu przestanie się do nas odzywać. Wiesz, że niektórych rzeczy nie da się przezwyciężyć.

– Ale przecież to wszystko przez nią! Gdyby… gdyby go nam nie ukradła, nigdy nie doszłoby do tego nieszczęścia. Nawet nam nie podziękowała za uratowanie jej życia!

– To nie zmienia faktu, że czas najwyższy, aby sobie wszystko przypomnieli.

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Byłam właśnie w szklarni. Jeśli to zrobimy, to Kornel umrze! Rozumiesz to?!

Rozmowę przerwał dzwonek smartfonu Heleny. Spojrzała na wyświetlacz i wykrzywiła twarz w grymasie obrzydzenia. Imię Diany od razu skojarzyło jej się ze smrodem ze szklarni.

– To… ona. Nie wiem, dlaczego do mnie dzwoni. Przecież wie, że i tak nie odbiorę.

Jan sięgnął po swój telefon leżący na kuchennej ladzie.

– Do mnie też dzwoniła, ale wyciszyłem dźwięki. Może złam swoją zasadę? Co, jeśli to coś ważnego?

Helena odebrała połączenie i przywitała się od niechcenia. Wpatrywała się w męża. Jej oczy rozszerzały się ze strachu, a serce tym razem zamiast się zerwać do galopu, stanęło.

Rozdział 4

– Wiesz, że gdybym nie zadzwoniła, to twoja matka pewnie wyrwałaby mi wszystkie włosy z głowy, a potem kazałaby je zjeść. – Diana poprawiła poduszkę pod głową Kornela, uważając, aby nie zahaczyć o guzy, ślad po wypadku. – I już się nie ruszaj. Ortopeda kazał ci odpoczywać.

– Bez przesady. To tylko złamany obojczyk. Skoro obyło się bez operacji, to nie muszę cały dzień leżeć w łóżku. – Przejechał lewą dłonią po czarnej ortezie, która go uwierała. – Poza tym nie zmieniaj tematu. Wciąż uważam, że niepotrzebnie zadzwoniłaś do moich rodziców. Pewnie nawet nie dowiedzieliby się, że wylądowałem w rowie. A teraz mają pretekst, żeby tu przyjechać.

– Tak? Jesteś pewien, że nikt by im nie powiedział? A to ciekawe… A co z pracownikami z apteki? – Pociągnęła za ciemne zasłony ze wzorami liści monstery, jakby chciała odciąć się od jego pretensji. – Naprawdę myślisz, że Helenka wstawiła ich do twojej placówki z dobrej woli serca? Jak ona to ujęła? „To biedni ludzie, którzy potrzebują pracy”? Wcale mi się nie wydaje, żeby byli biedni, skoro jeżdżą mazdami i mają chatę trzy razy większą od naszej.

– Ty znowu o tym, że Magda i Kamil to wynajęci agenci i donoszą mojej matce, czy i co zjadłem na śniadanie? Zaciągnij lepiej zasłony do końca, bo jeszcze zobaczą, że nie mam na sobie majtek.

– Żebyś się nie zdziwił. Wolałam powiedzieć jej pierwsza. Może dzięki temu nie rozjedzie mnie taranem. – Przejechała mu palcem po ustach, bo znowu je otworzył, żeby coś powiedzieć. – Idę po herbatę. Jeśli chociaż chwilę posiedzisz cicho, to może ci też przyniosę. I nawet nie próbuj mi wmawiać, że nic cię nie boli. Może obyło się bez operacji, ale lekarz powiedział, że przez dobrych sześć tygodni masz na siebie uważać.

Wyszła z sypialni, posyłając partnerowi uśmiech. Nigdy jej się nie układało z rodzicami Kornela, dlatego się cieszyła, że trzymał jej stronę. Jednak rozumiała, że Helenie należała się informacja o tym, że kochany syn uległ wypadkowi, bo zagapił się na zakręcie i wypadł z drogi. Diana do tej pory dziękowała za to, że jeździł praktycznie niezniszczalnym autem terenowym, bo mogło się to skończyć czymś o wiele poważniejszym.

Wstawiła wodę na herbatę i przez kilka sekund wpatrywała się w czajnik, wspominając koszmary z ostatnich dni. Żeby rozproszyć myśli, zaczęła podlewać kwiatki w kuchni. W ich domu roiło się od roślin. Atakowały z każdego parapetu i wolnej przestrzeni na półkach. Wszystkie pochodziły ze szklarni rodziców Kornela. Czasem je przelała lub zapomniała o pielęgnacji, a one i tak nigdy nie więdły.

Helena i Jan przyjeżdżali co miesiąc, aż Kornel stanowczo postawił granicę i powiedział, że jako dorosły mężczyzna nie życzy sobie niezapowiedzianych wizyt, które bardziej przypominają kontrolę niż rodzinne spotkania. Tłumaczyli, że odwiedzają go, żeby porozmawiać o aptece, bo należała do ich sieci. Przy okazji przywozili ze sobą nowe rośliny, a w innych wymieniali ziemię. Diana za każdym razem powtarzała, że więcej prezentów nie potrzebują, ale rodzice Kornela i tak wiedzieli lepiej, więc drewniany dom przypominał dżunglę.

Dlaczego Helenie aż tak bardzo zależało, żeby zaznaczyć swoją dominację? Diana czasami odnosiła wrażenie, że atakuje ją strelicja – smukła i wysoka niemal tak jak ona. Nie była alergiczką, ale dostawała wysypki, kiedy dotykała języków teściowej, znacznie mniejszych roślin. Plamy znikały tak szybko, że nigdy nie zdążyła pokazać ich Kornelowi, który się śmiał, że pewnie matka rzuciła na nie urok, aby nieoficjalna synowa zawsze trzymała się na baczności.

Dlatego teraz Diana unikała z teściami kontaktu. Przeszła do salonu i przez duże okno zauważyła, że do ich domu zbliża się samochód. Światła auta kontrastowały z ciemnością nocy. Domyślała się, że rodzice Kornela przyjadą, ale nie spodziewała się, że wsiądą do srebrnego forda kuga chwilę po rozmowie telefonicznej.

Odłożyła mosiężną konewkę i wycofała się, żeby zniknąć z zasięgu ich wzroku, ale sama doskonale widziała, jak Helena wysiada z auta. Automatyczne światło oświetliło jej szczupłą sylwetkę. Ubrana w czarną garsonkę przypominała kobietę, która wybiera się na pogrzeb. Stanęła z Janem przy bagażniku, po czym wyjęli aloes w dużej granitowej doniczce. Szli do wejścia, uważając, aby nie wypadło nawet jedno ziarenko ziemi. Widok irytujących ją teściów z rośliną o kojących właściwościach wydał się Dianie szczególnie przewrotny.

Rodzice Kornela ani nie zadzwonili dzwonkiem, ani nie zapukali. Helena użyła zapasowych kluczy, po czym wparowała do domu niczym komornik, który sprzedał duszę diabłu i bez skrupułów eksmitował samodzielną matkę z trójką małych, chorych dzieci.

Diana stanęła w przedpokoju, tarasując im przejście. Wyprostowała się, aby zademonstrować, że się nie boi. Nie zapaliła światła na znak, że to nie czas na przyjmowanie gości, chociaż dopiero co zagotowała się woda, więc i dla nich mogłaby zaparzyć herbaty.

– Kornel teraz śpi – skłamała. – Może i wy odpoczniecie w hotelu? Pewnie jesteście zmęczeni po trasie.

Jan postawił doniczkę z aloesem na szarych kafelkach niczym bastion.

– Przyjechaliśmy pomóc.

– To raczej nie będzie konieczne. – Zrobiła krok do przodu, aby wymusić na nich odwrót. – Ja zajmę się Kornelem. Nie jest z nim tak źle. Ortopeda powiedział, że obojczyk powinien się szybko zrosnąć.

Helena spojrzała w stronę Diany, która w jej zielonych oczach dostrzegła iskry.

– Chcesz powiedzieć, że zaopiekujesz się moim synem lepiej niż ja? A to dopiero ciekawe… Popatrz, jak przez ciebie skończył!

– Może trochę ciszej? Kornel właśnie śpi.

– Nie będziesz mi mówiła, co mam robić!

Jan stanął między kobietami, chwycił żonę i odprowadził z dala od Diany, która wciąż blokowała wejście w głąb domu.

– Diana, sama rozumiesz – powiedział niskim tonem głosu. Bił z niego spokój. – Zestresowaliśmy się na wieść o wypadku. W końcu to nasz syn, chcemy dla niego jak najlepiej. Ty chyba też, prawda?

– Po prostu myślę, że pomożecie, jeśli przyjedziecie później. Może jutro albo nawet pojutrze? Teraz Kornelowi potrzeba odpoczynku. Niedługo zaczyna rehabilitację, tak więc chwila, moment i stanie na nogi.

– Już ja o to zadbam. – Helena uśmiechnęła się szyderczo. – Zamieszkamy z Janem w pokoju na górze, żebyśmy mogli mieć naszego syna na oku.

Rozdział 5

Diana zerwała się z kanapy, gdy znowu w koszmarze pożarł ją rozwścieczony ogień. W popłochu próbowała ściągnąć bokserkę, bo miała wrażenie, że ta wciąż się pali. Przyszło jej to z trudem, bo materiał przykleił się do ciała i nie chciał puścić, a Dianie się wydawało, że wraz z koszulką zrywa płaty poparzonej skóry.

Helena kilka godzin wcześniej wyeksmitowała ją z jej własnej sypialni. Uważała, że Kornelowi należy się całe łóżko, żeby przypadkiem nikt mu nie przeszkadzał podczas rekonwalescencji. Normalnie Diana by się postawiła, ale w tym przypadku, nawet jeśli to był kolejny przejaw dominacji ze strony matki Kornela, ustąpiła. Mogły się nie lubić, ale doszła do wniosku, że teraz zdrowie Kornela to priorytet. On również przegrał w negocjacjach na temat tego, kto z nim może spać.

Czasami Diana się zastanawiała, dlaczego jej relacja z nieformalnymi teściami jest tak stereotypowa. Czy naprawdę każda synowa to zło wcielone, jędza, która chce zabrać i zniszczyć największy skarb innej kobiety?

A może wypadek Kornela spowoduje zmiany w ich relacji? Zanim Helena poszła spać, pierwszy raz zrobiła coś miłego i przygotowała Dianie lemoniadę. Tak bardzo ją to zdziwiło, że nic nie wypiła i pełna szklanka wciąż stała na podłodze przy kanapie, poza zasięgiem wzroku.

Zastanawiając się, czym tak bardzo zawiniła, że nikt z rodziny Kornela oprócz jego siostry jej nie akceptował, Diana podeszła do okna. Mrok otulał dom ciężkim całunem, a białe chmury przysłoniły księżyc. Zdziwiła się, bo na parapecie brakowało dwóch doniczek, do których wcześniej wlała wodę. Tak długo wpatrywała się w wystawkę roślin, próbując sobie przypomnieć, czy ich gdzieś nie wyniosła, że zakręciło jej się w głowie. Uchyliła okno, wpuszczając świeże powietrze. Liście epipremnum się zakołysały. Ich szelest przypominał jej złowrogie szepty, głosy nakazujące, aby wyszła z domu i nigdy nie wróciła.

Nagle w sypialni na parterze coś stuknęło, więc głowa Diany odruchowo skręciła w kierunku pokoju. Przesłyszała się, tak samo jak z mówiącymi do niej roślinami? Ruszyła przed siebie, chcąc się upewnić, czy to nie Kornel się obudził. Może zrzucił coś na podłogę, żeby zakomunikować, że potrzebuje pomocy? Albo Helena się zakradła do śpiącego syna i sprawdza, czy niczego nie potrzebuje?

Im bardziej Diana się zbliżała, tym lepiej słyszała, że z sypialni dochodzą przygłuszone odgłosy. Kornel nie mógł spać i włączył odcinek podcastu, którego zazwyczaj słuchali razem? Czy mamusia szeptała mu dobranockę do ucha?

Przystanęła, gdy zapach ściółki leśnej wypełnił jej nozdrza, a wokół zdawały się wyrastać świerki i dęby. Zaciągnęła się powietrzem, aż ją zamroczyło. Miała wrażenie, że przechadza się ścieżką prowadzącą na Ślężę.

Przez piekielne koszmary traciła pewność co do tego, co czuje czy słyszy. Zdała sobie sprawę, że paraduje w samych majtkach i staniku, przez co odruchowo zasłoniła piersi i brzuch. Równie szybko upomniała się w myślach, że jest u siebie w domu i nie powinna przejmować się niezapowiedzianymi gośćmi. Jeśli będzie miała ochotę, zrzuci bieliznę i nie przejmie się, nawet gdyby Helena czy Jan zastali ją nagą.

W progu sypialni stanęła jak wryta. Kornel spał, ale nie był sam. Jego rodzice nachylali się nad nim i obsypywali ziemią, jakby chcieli pochować żywcem. Zawahała się, bo nie wiedziała, czy to się dzieje naprawdę.

Dopiero kiedy zdała sobie sprawę, że jej partnera ledwo widać spod grubej warstwy ziemi, w żyłach Diany zawrzało. Wydawało jej się, że już kiedyś widziała podobną sytuację. Obudziła się w niej złość, która coraz częściej nią kierowała. Umysł podpowiedział jej, żeby chwycić Helenę i Jana za głowy, a następnie stuknąć nimi mocno o ścianę. Podbiegła do nich, ale w ostatniej chwili się opanowała i nie wymierzyła ciosu.

– Co wy wyprawiacie?! Chcecie, żeby się udusił?! – Diana garściami zrzucała ziemię z łóżka. – Przestańcie w tej chwili!

– A kto to przyszedł i świeci gołą dupą? Za długo się zgadzałam, żeby mój syn żył z taką dziwką, ale z tym już koniec! – Helena odepchnęła ją mocno brudnymi dłońmi. – Nie dość, że dziwka, to jeszcze kłamczucha. Ktoś tu chyba nie wypił lemoniady, chociaż się zarzekał, że była pyszna, co?

W oczach Diany zapłonął ogień, jednak nie zdążyła zapytać, czego Helena dodała do napoju i czy naprawdę chciała ją otruć. Matka Kornela nabrała garść mieszanki piasku i gliny, splunęła na nią, po czym cisnęła synowej w twarz.

Diana się zakołysała. Mokra gleba pachniała jak las po deszczu, jednak w niej wywoływała mdłości. Z trudem łapała oddech, aż w końcu padła i już się nie podniosła.

Rozdział 6

– Diana?! Diana, wstawaj! Diana, co jest?! – Kornel lewą ręką potrząsnął partnerką, która nie dawała znaków życia. Jej twarz była sina, skóra chłodna, jakby wyssano z niej wszelkie ciepło, a usta pobielały.

Helena zeszła z pierwszego piętra. Miała na sobie kremowy kostium, kolczyki z perłami, a długie blond włosy spięła w kok, jakby za chwilę czekało ją posiedzenie zarządu. Patrzyła na Kornela, całkowicie ignorując synową.

– Wracaj do łóżka. – Objęła go i próbowała odciągnąć od leżącej na kanapie Diany. – Musisz odpoczywać. Z samego rana zadzwoniłam do twojego ortopedy i powiedział mi, że pod żadnym pozorem nie wolno ci się nadwyrężać. Dlatego marsz do sypialni, a ja zaraz przyniosę ci śniadanie. Jajecznica z trzech jajek. Co ty na to?

– Ale nie mogę dobudzić Diany! – Mrugał szybko, patrząc to na matkę, to na partnerkę. – Nie wiem, czy ona w ogóle oddycha!

– Nic jej nie jest. – Machnęła ręką, robiąc zniesmaczoną minę. – Widziałam w śmietniku dwie puste butelki po winie. Może gdyby tyle nie wypiła, nie spałaby teraz jak… zabita.

– Ona ostatnio nic nie pije! – Podrapał się po złamanym obojczyku. – Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałem ją z kieliszkiem.

– To może powiesz mi, że to ty wstałeś w nocy? – Helena stanęła tak, żeby Kornel nie widział partnerki. – Ani ja, ani tata nie tykamy takiego taniego wina. Nic dziwnego, że mamy piętnastą, a ona jeszcze śpi. I to w samych majtkach… A może gdzieś wyszła i późno wróciła?

Kornel spojrzał na matkę, a na usta cisnęły mu się brzydkie słowa, ale zachował je dla siebie. Doceniał, że przyjechała z okolic Łysej Góry tego samego dnia, kiedy wypisano go ze szpitala, jednak coraz bardziej irytowały go złośliwe komentarze.

– Po prostu się o nią martwię. Nawet jeśli wypiła to wino, to nie powinna tak mocno spać. Myślę, że powinniśmy wezwać karetkę, bo to nie jest normalne.

– Może masz rację. – Pokiwała głową. – Zabiorą ją na izbę wytrzeźwień, a tam odpowiednią się nią zajmą. Chyba widziałeś, że w sypialni na podłodze leży pełno ziemi, prawda? Myślisz, że doniczki same się potłukły? Pewnie przyszła do ciebie w nocy, potknęła się o kwietnik i stąd ten brud. Posprzątałam najgorsze, ale takiego bałaganu dawno nie widziałam.

– Chyba bym się obudził, gdyby doniczki się roztrzaskały. Mamo, coś tu ewidentnie nie gra!

– No tak, tak. To ja i tata niczym biedni studenci wyżłopaliśmy dwa sikacze, a potem zrobiliśmy sobie imprezkę u ciebie w sypialni i stwierdziliśmy, że rzucanie doniczkami nad łóżkiem, w którym zdrowieje nasz syn, będzie najlepszą zabawą. – Uszczypnęła go delikatnie w policzek. – Synu, dostałeś tramal, a wiesz, że to bardzo silny lek. Nie dziwię się, że niczego nie usłyszałeś. Już mówiłam, wracaj do łóżka i odpoczywaj. A o nią się nie martw. Odeśpi swoje i wstanie.

Kornel wyminął matkę i nachylił się nad Dianą. Zdębiał, bo miał wrażenie, że wciąż czuje zapach ziemi z sypialni, chociaż zamknął drzwi, kiedy z niej wyszedł. Za to w ogóle nie wyczuwał woni alkoholu od partnerki.

– Ale…

– Czas się położyć. Na pewno wszystko jeszcze cię boli. – Obróciła nim i delikatnie pchnęła w stronę sypialni. – Im więcej będziesz odpoczywał, tym szybciej dojdziesz do siebie.

Z pomocą matki, która trzymała dłonie na jego plecach, ruszył przed siebie. Liczył, że Diana jednak zaraz wstanie i do niego zajrzy.

– Zaufaj mi, synu. Tak się tobą zajmę, że wszystko ci się ładnie i szybko zagoi.

– No właśnie nie wiem, czy to dzięki lekom, czy może jednak nic sobie nie połamałem, a ortopeda źle odczytał zdjęcie RTG, ale… ale ja już nic nie czuję. To dziwne, bo wczoraj napieprzało mnie bez przerwy. A dzisiaj mam wrażenie, że bez problemu podciągnąłbym się na jednej ręce. I to prawej.

Rozdział 7

Jan przed zamknięciem drzwi do sypialni na pierwszym piętrze sprawdził, czy Kornel na pewno się nie kręci na korytarzu. Spojrzał na żonę, która niespokojnie chodziła po pokoju z rękoma skrzyżowanymi za plecami. Była jego pierwszą i jedyną miłością. Zawsze dogadywali się bez słów, ale od kiedy Diana pojawiła się w ich rodzinie, Helena zachowywała się, jakby wszystko najlepiej wiedziała sama.

– Chyba trochę przesadziłaś z tym zaklęciem usypiającym.

– Czyli to wszystko to moja wina, tak? – Zatrzymała się i posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu, jej usta drgały delikatnie. – A kto nie dopilnował, żeby wypiła lemoniadę? Powinieneś mi dziękować, że się pozbyłam kłopotu. Jeszcze chwila i rytuał mógłby się wymknąć spod kontroli, a Kornel już nigdy by się nie wybudził. Za to wszystko zadziałało idealnie i teraz nasz syn jest zdrowy jak nigdy wcześniej.

– Niby tak, ale przeszłość na pewno znowu spróbuje wypłynąć na powierzchnię, jeśli jak najszybciej nie podamy mikstury. Chcesz, żeby oszalał? Przecież wiesz, że niektórych przypadłości nawet magia nie cofnie. A teraz podaj mi ametyst i wpuść tu trochę światła. Proporcje muszą być idealne, a ja praktycznie nic nie widzę.

Przejął od żony minerał i ścisnął w dłoni, mrużąc oczy. Kryształ rozpadł się na tysiące błyszczących drobinek, które opadły na jego dłonie jak delikatny pył. Jan dodał fioletowy puder do moździerza. W naczyniu znajdowały się już rozmaryn, szałwia i miłorząb klapowy. Wymieszał składniki piórem sowy, a na koniec zalał miodem gryczanym z ich pasieki. Powąchał eliksir służący przywracaniu pamięci i się skrzywił.

– Nie podoba mi się, że muszę przyrządzić tak ważną miksturę w polowych warunkach. Naprawdę musieliśmy od razu wyjechać z domu?

Stanęła przy oknie, odwracając się do niego plecami. Spoglądała na ogród i aż ją skręcało, bo Kornel z Dianą nie posłuchali żadnej z jej rad i urządzili teren tak, że ścieżki krzyżowały się w przypadkowych miejscach. Brakowało kącika ziołowego. Nie przycięli wysokich iglaków, choć blokowały przepływ powietrza i energii. Im dłużej przyglądała się bałaganowi, tym bardziej się w niej goto wało.

– Co, jeśli ta mieszanka nie zadziała? – Jan jeszcze raz powąchał eliksir. – Albo zadziała, ale źle? Nie mamy tu tyle składników, żebym mógł zrobić jeszcze jeden.

– Przepraszam bardzo, że chciałam uratować syna, który ledwo co uniknął śmierci.

– Helena, nie przesadzasz?

– A ty co?! Może jeszcze mi powiesz, że ta dziwka miała rację i Kornelowi wystarczył odpoczynek?! Wolałbyś siedzieć w domu i czekać, czy na pewno dobrze mu się zrośnie obojczyk i nie wystąpią żadne komplikacje?!

Przyłożył palec do ust, a drugą ręką wskazał drzwi. Rozumiał, że żona się denerwuje, ale w takim momencie harmonia była ich największą sojuszniczką. Podszedł do Heleny i złapał za chłodne dłonie.

– Myślę, że za bardzo się nakręcasz. Ja też się boję tego, jak zareagują, kiedy wróci im pamięć, ale…

– Dobra, skończ już. Lepiej powiedz, jak ci wyszła mikstura.

Pokręcił głową, unosząc grube brwi.

– Nie jestem przekonany. Chyba najlepiej będzie poczekać do jutra. Inaczej jeszcze bardziej namącimy im w głowach.

Rozdział 8

Diana nie zdążyła dobiec do toalety i zwymiotowała na błyszczący dębowy parkiet. Jej skronie pulsowały, w głowie huczało, jakby właśnie przeszła lobotomię bez znieczulenia. Zamknęła oczy i dodatkowo zasłoniła twarz rękoma, żeby zablokować obrazy, które zalewały jej umysł.

Ciąża. Atak w jej własnym domu. Szukanie sensu życia po utracie dziecka. Urywki z przeszłości wracały, pamięć próbowała je uporządkować, ale nie nadążała.

Na czworaka wyruszyła w stronę łazienki, ślizgając się na własnych wymiocinach, przez co straciła balans i upadła na twarz. Przed oczami przelatywały wspomnienia – była łowczynią wiedźm i czarnoksiężników, a Kornel czystej krwi czarodziejem, czerpiącym moc ze znaku zodiaku Panna, podobnie jak cała jego rodzina.

Wśród chaosu wspomnień wyłapała, że partner nawołuje ją i płacze jednocześnie. Czy i on właśnie sobie przypomniał, jak wyglądało ich życie, zanim doszło do ataku? Jak bardzo cierpieli, że aż poprosili Helenę i Jana o przygotowanie mikstury, by zapomnieli o tym, co zżerało ich od środka?

Ile lat minęło? Pięć? A może więcej?

Diana zastanawiała się, jaki właściwie jest dziś dzień, ale lawina myśli nie pozwalała jej się skupić, do tego ciało spowijał paraliż. Taki sam paraliż, który nie pozwalał jej wyjść z łóżka, gdy w przeszłości w końcu zrozumiała, że ten, kto na nią napadł, zamordował jej dziecko, a ją zostawił z dziurą w brzuchu i krwotokiem nie do opanowania.

Przejechała dłońmi pod pępkiem. Teraz nie tylko dokładnie wyczuła bliznę po nacięciu, lecz także zobaczyła dowód świadczący o tym, że naprawdę ją zaatakowano, rozcięto bez znieczulenia, a z łona wyrwano dziecko. Blizna była falista, wypukła i twarda, dużo ciemniejsza od otaczającej ją skóry. Nawet kremy Jana nie pomogły jej zniwelować, zupełnie jakby miała każdego dnia przypominać Dianie o tragicznym wydarzeniu.

Rozpacz wróciła ze zdwojoną siłą. Ile jeszcze razy będzie przeżywać stratę? Pięć lat temu sobie nie poradziła. Nawet ona, Diana Żmijewska, nieustraszona łowczyni. Czy teraz będzie inaczej?

Doczłapała się do łazienki, nachyliła nad wanną, a żołądek znowu odmówił posłuszeństwa. Magiczna mikstura ponownie wypaliła jej gardło, ale ból głowy był zdecydowanie silniejszy, bardziej natarczywy. Zacisnęła zęby i pomachała rękoma przed twarzą. Próbowała się obronić przed scenami z przeszłości, nieustannie zalewającymi jej umysł.

Ich zakazany związek. Helena, która na każdym kroku wypominała, że dziecko nie będzie czystej krwi i w związku z tym pozbawione mocy jednej z najsilniejszych magicznych rodzin w Polsce. Niekończące się kłótnie o to, czy powinni mieszkać jak najbliżej rodziców Kornela, aby pielęgnować ich magię.

Odkręciła wodę, żeby opłukać wannę. Czuła, że wzbiera w niej płacz. Nie chciała, aby ktokolwiek słyszał, jaka jest słaba. Weszła do środka i skierowała strumień zimnej wody na twarz. Dopiero wtedy pozwoliła sobie uronić pierwsze łzy.

Łkała coraz bardziej, aż zabrakło jej sił, aby powstrzymać krzyk wzbierający w niej od pięciu lat. Odpuściła i dała upust emocjom, wydobywając ból z trzewi, a wtedy stało się coś, co uznała za wytwór przemęczonej wyobraźni.

Strumień wody wylatujący ze słuchawki prysznicowej uformował się w spiralę, która krążyła wokół jej ciała, tak długo jak krzyczała. Dopiero kiedy przestała, woda w jednym momencie opadła, poddając się sile grawitacji.

Diana trzęsła się niekontrolowanie. Bała się otworzyć oczy, jakby się spodziewała, że znowu zobaczy coś, co nie miało prawa istnieć. A może to Helena dosypała czegoś do mikstury Jana? Czegoś, co nie miało leczyć, tylko powoli doprowadzić ją do szaleństwa?

Rozdział 9

Kornel nie mógł powstrzymać łez. Wspomnienia tamtej nocy uderzały w niego jak lawina ostrych kamieni, bez chwili wytchnienia. Wstrzymał oddech, żeby zablokować napływ bolesnych obrazów, ale nie pomogło. Skupienie się wydawało niemożliwe w tym momencie.

Zostawił wtedy Dianę samą. Pilna sprawa w aptece. Wybuchł pożar, więc musiał jak najszybciej pojechać na miejsce jako właściciel filii. Przeczuwał, że coś jest nie tak, ale nie zdawał sobie sprawy, że kiedy on rozmawiał z policją, jego partnerka wykrwawiała się na śmierć.

Po zakończonej procedurze wskoczył do terenowego auta i odjechał z piskiem opon. Zbliżając się do domu, zauważył, że w oknach nie ma szyb. Wyglądało to tak, jakby w środku doszło do wybuchu gazu, co było niemożliwe, bo nie mieli takiego źródła energii. Serce podeszło mu do gardła, a lodowaty dreszcz przeszył jego plecy. Czy to wiedźmy przeprowadziły atak, bo chciały się zemścić na Dianie, że przez większą część swojego życia z powodzeniem na nie polowała?

Ignorując zniszczenia, zaparkował na trawniku i wyskoczył z samochodu. Wbiegł do salonu. Na widok sinej partnerki z rozciętym brzuchem z jego oczu poleciały łzy. W morzu krwi nie dostrzegł od razu, że napastnik nie tylko zaatakował Dianę nożem, lecz także brutalnie wydobył z jej łona ich dziecko.

Biegnąc do szklarni po leczniczą ziemię, przypomniał sobie słowa ojca, który jeszcze w dzieciństwie tłumaczył mu, jak jej używać. Nabierając ziemi do wiaderka, zadzwonił po rodziców. Mówił szybko i chaotycznie. Błagał, aby przyjechali jak najszybciej. Wiedział, że jego moc może nie wystarczyć, by uratować Dianę. Wrócił do salonu i rozpoczął rytuał.

Trzęsły mu się ręce, przez co magiczna i drogocenna ziemia lądowała na podłodze, tuż obok kupki popiołu. Co się spaliło? Rozejrzał się dookoła. Poprzewracane krzesła leżały pod ścianą, a stół pękł na pół, jednak nie zauważył, aby brakowało jakiegoś mebla. Upomniał się, że inwentaryzacja nie jest teraz potrzebna, i padł na kolana. Na oślep sypał ziemię, jakby każda garść mogła zatrzymać krwotok.

Do domu wbiegli Jan i Helena, którzy również mieszkali w okolicach Łysej Góry. Powiedzieli synowi, że będzie lepiej, jeśli opuści salon, a sami zabrali się do pracy. Wymienili spojrzenia, a ich oczy urosły ze strachu i niedowierzania.

Kornel usiadł w kącie i przyglądał się, jak za pomocą maści z kory dębu, torfu i miodu spadziowego ratują Dianę. Pierwszy i jedyny raz w życiu nie byli do niej wrogo nastawieni, traktowali ją wręcz z czułością. Potrzeba było nieszczęścia, aby zaczęli okazywać oznaki troski wobec synowej? Czy może jednak zależało im na życiu wnuka, choć powtarzali, że tak bardzo go nie chcieli?

Nie miał czasu analizować zmiany w ich zachowaniu. Był wdzięczny za to, że tak szybko się zjawili i nie szczędzili swojej mocy, aby uratować kobietę, dla której stracił głowę. Cały czas obwiniał się za to, że w ogóle wyszedł z domu.

Zapach spalenizny nie dawał mu spokoju. Miał wrażenie, że wpełzał w każdą szczelinę, wsiąkał w ściany i meble. Im dłużej wpatrywał się w kupkę popiołu, tym ciemniejsze stawały się jego myśli. Spojrzał jeszcze raz na Dianę. Umysł długo wzbraniał się przed okrutną prawdą, jakby chciał ją odsunąć choć na chwilę. A potem dostrzegł to – pustkę w jej brzuchu, ziejącą jak otchłań. Gardło zacisnęło się tak mocno, że ledwo łapał powietrze, a po jego policzkach spłynęły strużki gorzkich łez przypominające grube węże.

Teraz te same gorzkie łzy ściekały po brodzie, spadając na jego dłonie. Dlaczego rodzice podali mu miksturę przywracającą wspomnienia? Przecież mówił, że wolałby umrzeć, niż znów pamiętać, że po jego nienarodzonym dziecku został tylko popiół.

Rozdział 10

Wspomnienie feralnej nocy, kiedy straciła dziecko, nie było jedynym, które męczyło Dianę. Musiała wyjść z domu, bo czuła, jakby się miała udusić. Spojrzenia i szepty Heleny potęgowały w niej złość. Powiedziała Kornelowi, żeby się o nią nie martwił i dał jej trochę czasu, aby mogła poukładać myśli.

Mikstura Jana zadziałała, co do tego nie miała wątpliwości. W jej pamięci powoli zapełniały się luki dotyczące życia sprzed spotkania z Kornelem. Niektóre wspomnienia były tak żywe, jakby dopiero co się wydarzyły. Pobiegła truchtem w stronę Przełęczy Sulistrowickiej, licząc, że ruch dobrze jej zrobi.

Przypomniała sobie, jak w dzieciństwie każdego dnia ćwiczyła wytrzymałość podczas marszobiegów. Rodzice, będący dla niej autorytetami, dbali, by Diana poznała historię łowców, co miało pomóc jej lepiej zrozumieć swoją misję. Wysyłali ją do krakowskiej biblioteki, jednak ona stroniła od książek. Wychodziła z założenia, że to mięśnie są najbardziej potrzebne do wyeliminowania złych wiedźm i czarowników. Dlatego zamiast do czytelni chodziła na treningi walk wręcz. Szczególnie lubiła muay thai – sztukę ośmiu kończyn.

Wychowywała się z Sarą i jej bratem bliźniakiem. Traktowała ich jak prawdziwe rodzeństwo, chociaż nie łączyły ich więzy krwi. Byli w tym samym wieku i przechodzili jednakowe szkolenie na łowców pod nadzorem surowych i wymagających rodziców Diany.

Początkowo Diana i Sara rywalizowały o to, która jest najzwinniejsza i najsilniejsza, jednak szybko narodziła się między nimi przyjaźń. Zrozumiały, że w walce ze złem najlepiej współpracować jak prawdziwa drużyna. Dlatego z niecierpliwością czekały, aż dostaną zadanie, aby we dwójkę wybrać się na łowy.

Rodzice Diany wychodzili z założenia, że nie warto odkładać tego do pełnoletności, skoro świat potrzebował natychmiastowego oczyszczenia, bo roiły się na nim dziesiątki plugawych wiedźm. Dlatego gdy obie skończyły trzynaście lat, wstrzyknęli im zawiesinę z bielunia, smoły brzozowej, pyłu z meteorów i rogów jelenia. Składniki zawiesiny były potężne, a jej skutki uboczne mogły prowadzić do halucynacji i osłabienia ciała. Była to cena, jaką musiały zapłacić za możliwość widzenia magii. Ich wytrenowane ciała przyjęły mieszankę bez kompli kacji.

Nadszedł czas na inicjacyjne polowanie. Cel był stosunkowo łatwy – czarnoksiężnik spod znaku Panny, który zboczył na złą drogę i zamiast wykorzystywać swoją zdolność do tworzenia leczniczych mikstur, używał jej, by produkować narkotyki. Jego używki oferowały wrażenia niepodobne do żadnych innych, a do tego silnie uzależniały i prowadziły do szybkiej śmierci.

Aby nie dopuścić do rozwoju narkotykowego imperium, zadanie zabicia dilera powierzono Dianie i Sarze, mimo ich młodego wieku. Sara chciała jak najlepiej się przygotować, więc zaproponowała obserwacje, aby zrozumieć, jak wygląda jego plan dnia, czy ma jakieś nawyki i czy może je czymś zaskoczyć. To z kolei nudziło Dianę, która powtarzała, że czas przejść do egzekucji, bo czarnoksiężnik i tak jest niedoświadczony, więc rozprawią się z nim bez żadnego problemu.

Teraz, kiedy Diana biegła coraz szybciej, przeżywając na nowo wspomnienia z przeszłości, zaciskała pięści, bo wiedziała, jak bardzo się myliła.

Wolałaby o tym zapomnieć, ale doskonale pamiętała, że zmusiła Sarę do przeprowadzenia akcji jak najszybciej, bez uprzedniej wprawy. Pod pretekstem zakupu towaru zwabiły dilera do lasu. Umówili się o dwudziestej trzeciej, poza miastem, warunki do eliminacji były ide alne.

Dianę nosiło z ekscytacji. Zaślepiona żądzą wypełnienia misji zignorowała możliwość, że czarnoksiężnik wyczuje zagrożenie. Gdy na ich widok uciekł między wysokie świerki, od razu puściła się w pogoń. Nie reagowała nawet na nawołania Sary, która prosiła ją, aby zawróciła.

– Diana, czekaj! – Sara dogoniła ją i chwyciła za ramię. – To może być niebezpieczne…

– Co on nam niby zrobi? – Nie zwolniła tempa, dalej gnała za czarnoksiężnikiem. – Nie widziałaś, jaki jest niski i chudy?

– No tak, ale zawsze może użyć mocy, a my nie mamy niczego, żeby się ochronić. Co z tego, że jesteśmy szybsze, skoro rodzice nie dali nam sprzętu do ochrony przed magią?

– Po prostu uważajmy, żeby nie sypnął nam żadnym proszkiem w twarz, i będzie po kłopocie. – Diana przeskoczyła próchniejący pień. – Poza tym jesteśmy dwie. Damy radę.

– A co, jeśli ma jeszcze inną moc? Proszek proszkiem, ale przecież mógł trenować i jego siła się zmieniła.

– Rodzice chyba by nam o tym powiedzieli. No dalej, lecimy! Bo zaraz na tyle się oddali, że go nie wytropimy! Obiecałyśmy go dopaść, więc nie wrócimy z pustymi rękoma!

Wbiegły w głąb lasu. Trochę zajęło im odnalezienie czarnoksiężnika, ale w końcu natrafiły na jego trop. Znalazły go przy dużym buku. Stał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Diana poderwała się do ataku. Była już całkiem blisko, gdy podniósł powieki, a jego zielone tęczówki zaświeciły.

– Pomocy!

W pierwszej chwili Dianie trudno było zrozumieć, że to Sara ją wzywa zza pleców. Obejrzała się i zobaczyła, że przyjaciółkę wciąga ziemia, zupełnie jakby stanęła na ruchomych piaskach. Zrozumiała, że diler skrywa jednak większą moc i potrafi także manipulować ziemią.

Mogła podbiec do Sary i ją wyciągnąć albo zabić czarnoksiężnika, a wtedy jego magia przestałaby działać. Oceniła, że przyjaciółka nie znalazła się jeszcze w najgorszej sytuacji, a że wciąż buzowała w niej adrenalina i chciała wykonać pierwotne zadanie, rzuciła się na dilera. On jednak był szybszy i przetarł jej twarz garścią ściółki.

Zakręciło jej się w głowie i upadła na kolana. Zaczęła wymiotować. Targało nią tak mocno, że nie była w stanie się podnieść. W tym czasie czarnoksiężnik uciekł, a Sarę pochłonęło jeszcze więcej ziemi, która ją zasysała, pozbawiając nadziei na przetrwanie. Ostatnie, co Diana dojrzała, zanim zemdlała, była twarz jej przyjaciółki ledwo wystająca ponad poziom ziemi, jej duże niebieskie oczy pełne wyrzutu.

Myślała, że to był najgorszy widok w jej życiu, dopóki nie zobaczyła blizny na swoim brzuchu, świadczącej o tym, że straciła dziecko. Tej nocy, kiedy doszło do ataku, również zapewniała Kornela, że sobie poradzi. Kto, jak nie ona, nie powstrzymałby wiedźm pragnących zemsty?