Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ernest Ostrowski odzyskuje przytomność w ciemnej jaskini. Nagi, związany i zakneblowany
nie może obronić się przed porywaczką, więc pada ofiarą serii rytuałów. Krwawe obrządki są
równie bolesne, co wspomnienie ultimatum, które kilka dni wcześniej postawiła mu była
żona: albo spełni jej niemoralne żądania, albo na zawsze straci ośmioletnią córkę.
Czas ucieka, więc Ernest postanawia, że zrobi wszystko, aby uratować ukochaną Amelię. Czy szukając wyjścia z pułapki, dowie się, kto i dlaczego go porwał? Na pewno nie cofnie się przed niczym?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 308
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Monika Tomys
Korekta
Robert Ratajczak
Projekt okładki, skład i łamanie
Natalia Jargieło
© Copyright by Adam Kopacki
© Copyright by Wydawnictwo Vectra
Druk i oprawa
WZDZ Drukarnia Lega, Opole
Wydanie I
ISBN 978-83-67334-53-2
Wydawca
Wydawnictwo Vectra
Czerwionka-Leszczyny 2023
www.arw-vectra.pl
Tym,
którzy aż za dobrze rozumieją,
co to strata.
„Krew jest mrocznym sekretem,
który ukrywamy przed światem.”
Stephen King, „To”
PROLOG
Mrok zdawał się nie mieć końca.
Dopiero teraz zrozumiał, jak potężną moc ma ciemność. Mrużył oczy, zamykał na zmianę lewą i prawą powiekę, jednak nadal nic nie widział. Napiął mięśnie szyi i pokręcił głową na tyle, na ile pozwalał sznur, który wrzynał mu się w czoło przy każdym ruchu. Czy ktoś wylał mu na twarz wiadro smoły i dlatego nie był w stanie dostrzec, co czekało na niego w złowieszczej otchłani?
Krew dudniła w jego żyłach tak mocno, że szumiało mu w uszach. Odruchowo chciał pomasować się po skroniach, ale szarpnął rękami i zorientował się, że są przywiązane do kostek za plecami. Na czym siedział? Na krześle czy może lodowatym głazie, od którego szczypały go pośladki? Chociaż nie mógł przejechać dłońmi po klatce piersiowej czy udach, czuł, że ktoś go rozebrał. Nagie ciało pokryło się gęsią skórką, żeby ochronić go przed chłodem przypominającym pierwsze dni listopada.
Jednak to nie uczucie zimna najbardziej go martwiło. Zachodził w głowę, co takiego się stało, że stracił przytomność i obudził się dopiero w wilgotnej jaskini.A może to był loch? Albo zwykła piwnica? Zajęczał, kiedy dotarło do niego, że nie ma pojęcia, gdzie się znajduje. Skrępowany, bez ubrań, pozostawiony na pastwę mroku, trząsł się, próbując przegonić niepokój.
Chciał krzyknąć, ale ktoś zakneblował go materiałem cuchnącym tak bardzo, że co chwilę targały nim konwulsje, jakby miał zwymiotować. Ostatecznie tylko jęknął cicho i skarcił się, że myśli jedynie o sobie. Rozpacza nad swoim losem, jaki to jest biedny i nieszczęśliwy, a zapomniał, kto tak naprawdę potrzebuje pomocy.
Jego córka.
Ośmioletnia niewinna dziewczynka, dla której zbyt szybko skończyło się dzieciństwo. Wplątana w bezwzględną grę dorosłych, została pozbawiona okazji do beztroskiego życia. Czekała na niego i tylko on mógł jej pomóc.
Zamierzał ją uratować, spróbować oddać to, co straciła. A co zrobił? To, co zawsze. Znowu nad sobą nie zapanował. Znowu uczynił to, przez co już wcześniej wpadł w kłopoty. Po raz kolejny uległ pokusie.
Przestał się wiercić i walczyć ze sznurem. Zastygł i nasłuchiwał w nadziei, że usłyszy coś, co doda mu otuchy i motywacji do ucieczki. Nic nie widział, więc liczył na to, że przynajmniej słuch mu się wyostrzy.
Kiedy jego uszu dobiegły nieludzkie odgłosy, pożałował, że jeszcze przed chwilą liczył na jakiś dźwięk. Albo mu się wydawało, albo ktoś w pobliżu pomlaskiwał. Jedno było pewne. To brzmiało jak ostrzeżenie, że zaraz nadejdzie koniec.
W jego lewym oku zatańczyła łza. Potem druga i trzecia, aż w końcu dwie strużki spływały mu po policzkach. Im dłużej płakał, tym bardziej się stresował. Nabierał łapczywie powietrza niczym astmatyk podczas ataku choroby, jednak to tylko pogorszyło sprawę, bo chropowaty materiał przykleił mu się do podniebienia i zablokował dostęp powietrza.
Wtedy przypomniał sobie o nosie. Zamknął oczy i usta. Wstrzymał oddech, a następnie zaciągnął się przez nozdrza. To pomogło. Z każdym kolejnym wdechem ustępowały objawy paniki, jednak poczucie strachu nie wyparowało mu zgłowy. Wpadł w trans i oddychał niczym jogin, który za pomocą powietrza chce przepędzić wszystkie napięcia ze swojego ciała.
Kiedy usłyszał szurnięcie, znowu zamarł, po czym naprężył mięśnie i prawie podskoczył. A może to był stukot kopyt? To wydarzyło się naprawdę? Czy ze zmęczenia miał już omamy słuchowe? Powoli tracił wiarę w to, że ktoś go wyswobodzi i pomoże uciec, gdy znowu coś zarejestrował.
Dźwięk podobny do metalicznego stuknięcia? Kamień uderzający o inny kamień? Trzask łamanej kości?
Dlaczego automatycznie założył, że ktoś mu pomoże? Przecież sam nie zawlókł się do czarnej jaskini, a następnie rozebrał i przywiązał do czegoś w rodzaju krzesła. Skoro ktoś zadbał o to, żeby nie był w stanie się ruszyć ani wezwać pomocy, to mogło oznaczać tylko jedno. Ten ktoś miał co do niego plany i jeszcze z nim nie skończył.
Kolejny metaliczny stukot, kolejne szurnięcie, powietrze zafalowało i gdzieś w oddali pojawił się błysk.
Już na pewno nie był sam.
Z trudem przełknął ślinę i stęknął z bólu, kiedy jego żołądek odruchowo się skurczył. Co zrobić? Znowu szarpnął mocno rękami i nogami, ale sznur był tak ciasno związany, że nic to nie dało. Krzyczeć? Przecież z jego gardła wydobędzie się jedynie niezrozumiały bulgot. Co, jeśli rozwścieczy tym postać, która powoli się do niego zbliżała?
Coraz większy płomień raził go w oczy. Tak bardzo przyzwyczaiły się do ciemności, że teraz aż je paliło. Chociaż nie chciał, zamknął powieki. Kiedy ponownie je otworzył, postać znikła z zasięgu jego wzroku, ale nadal była blisko niego.
Stała zaraz za jego plecami. Poczuł ciepło jej ciała na swoim karku.
Pociągnął nosem i mruknął cicho. Potem jeszcze kilka razy. Zupełnie jakby próbował alfabetem Morse’a przekazać najważniejszą na świecie wiadomość. Tylko skąd postać miałaby wiedzieć, że błaga ją o życie? I to nie swoje, ale córki. Skąd postać, która porwała go i wtrąciła do jaskini, miałaby wiedzieć, że odda jej wszystkie pieniądze, jeśli tylko go wypuści?
Gdyby mógł, powiedziałby, że nie piśnie nikomu ani słowa. Wróci do siebie, a to wszystko wymaże z pamięci. I tak ma dużo ważniejsze kłopoty na głowie. Obecnie liczyła się tylko przyszłość jego córki.
Chciał w sposób niewerbalny zakomunikować postaci, że nie stanowi żadnego zagrożenia, kiedy nagle dopadła go myśl czarniejsza od panującego dookoła mroku.
Dlaczego postać miałaby się na to zgodzić?
Opuścił ramiona i przez chwilę się nie ruszał. Kiedy poczuł na karku zimne ostrze, wierzgnął mocno i przesunął się nieznacznie w przód. Co to było? Gwóźdź? Nóż? Czy może rzeźniczy tasak?
Starał się zapanować nad galopującą krwią, która znowu pulsowała w jego żyłach, przez co wirowało mu przed oczami. Miał wrażenie, że postać mocuje się z pochodnią, bo płomień za jego plecami tańczył i rzucał blask raz na lewo, raz na prawo. W końcu ruch ustał, dzięki czemu mógł skupić się na tym, co widział. Jednak nie zobaczył za dużo. Tylko puste, przestronne, czarne pomieszczenie.
Przewracał gałkami ocznymi i skanował przestrzeń, aby znaleźć jakiś punkt odniesienia. Postać zrobiła dwa szybkie kroki i stanęła przed nim. Zesztywniał. Cały. Myślał, że osiągnął już dno fatalnego samopoczucia, ale kiedy jego penis drgnął na widok postaci, miał ochotę zapaść się w złowrogą otchłań i już nigdy z niej nie wyjść. Zacisnął uda, jakby to miało mu pomóc zapanować nad ciałem, które ewidentnie się go nie słuchało.
Dlaczego się podniecił, zobaczywszy swojego oprawcę? A raczej oprawczynię, bo właśnie się dowiedział, że to kobieta przed nim stała. Naga jak on, a jednak dużo pewniejsza siebie, co wyczytał z postawy jej ciała. Blask rzucany przez pochodnię muskał ją między piersiami, których wcale nie zamierzała zasłonić.
Czy mu się tylko wydawało, czy kobieta wydała pomruk zadowolenia, kiedy zobaczyła, że jego penis jest w pełni gotowości?
Bał się nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Wstydził się jej. Spróbował spojrzeć jej w oczy, ale wtedy potrząsnęła piersiami, co jeszcze bardziej go rozjuszyło. Zamiast w górę, popatrzył w dół i na chwilę zapomniał, że jego życie straciło jakikolwiek sens, kiedy odebrano mu córkę.
Wiedział, że i kobieta ma na niego ochotę. Zdradziło ją jej własne ciało. Błyszczący śluz niczym wosk spływał po jej wewnętrznych udach. Gdyby mógł, rzuciłby się na nią i zlizał każdą kroplę. Tylko to teraz zaprzątało mu głowę.
Ale czy na pewno?
Ochłonął w jednym momencie, kiedy obraz jego ośmioletniej córki zamigotał mu przed oczami.
Znowu to zrobił! Zamiast skupić się na tym, co jest teraz najważniejsze, dał się zwieść zwierzęcym instynktom. Zbeształ się w myślach i wyzwał od degeneratów. Zacisnął pięści, wypuścił głośno powietrze nosem i podniósł wzrok.
Kiedy zobaczył kobietę w całości, podniecenie opadło szybciej, niż się pojawiło.
Czerwona maź pokrywała jej twarz i łysą głowę. Z karmazynowym kolorem kontrastowały duże, w całości białe oczy. Źrenice zniknęły. Czy to oznaczało, że była niewidoma? Nawet jeśli, to i tak doskonale wiedziała, gdzie znajduje się jej ofiara.
Miał wrażenie, że rzuciła na niego urok, bo mimo okoliczności wpatrywał się w nią niczym zahipnotyzowany. Zamknął oczy dopiero wtedy, kiedy wyciągnęła zza pleców sztylet długości jego przedramienia. Teraz już wiedział, czym wcześniej przejechała mu po karku. Mimowolnie przełknął ślinę, aż zafalowała mu grdyka. Obstawiał, że właśnie to miejsce zaatakuje kobieta.
Nawet się nie zdziwił, kiedy usłyszał, że się zamachnęła.
To koniec.
Może to i lepiej, że córka do niego nie wróci? Bo czy na pewno byłby w stanie stworzyć dla niej bezpieczne miejsce? Potrafiłby wyleczyć ją z traumy, przez którą moczyła się każdej nocy?
Cięcie było szybkie i precyzyjne. Od prawej do lewej strony. Krew zaczęła się sączyć i spływać niczym wiśniowa fala. Tylko dlaczego piekła go klatka piersiowa, skoro kobieta zamierzała pokiereszować mu gardło? Poszukując odpowiedzi, odważył się otworzyć oczy. Nie mógł spojrzeć na siebie, ale czuł, że krtań jest nienaruszona.
Oszczędziła go. Nacięła skórę nad sutkami, ale nie odebrała mu życia. Zgarnęła krew z jego żeber i spojrzała na czerwone dłonie.
Odetchnął, ale tylko na chwilę, bo kobieta zanurzyła zakrwawione palce między swoimi udami i stęknęła głośno. Jęknięcie zadowolenia penetrowało mu uszy, ale tym razem jego ciało nie zdradzało oznak podniecenia. Wręcz przeciwnie. Włosy na skórze się zjeżyły, bo wiedział, że to dopiero początek.
CZĘŚĆ I
ROZDZIAŁ 1
KIEDYŚ
Czy on ją właśnie chwycił za gardło?
Ernest Ostrowski przyglądał się parze, która szarpała się po drugiej stronie ulicy świętego Antoniego we Wrocławiu. Gruba szyba kawiarni Bikers Bistro blokowała dźwięk, więc nie słyszał, co obcy mężczyzna wykrzykiwał, ale domyślił się, że to nie było nic miłego, bo kobieta zatykała uszy i odwracała głowę, jakby chciała obronić się przed parzącymi słowami.
Rzucił szybko okiem, żeby sprawdzić, czy ktoś z przechodniów zareaguje, ale akurat wszystkim spieszyło się do pracy. Tylko dwie nastolatki nieśmiało podniosły wzrok znad smartfonów, ale kiedy oceniły, że sytuacja jest niebezpieczna, przyspieszyły w kierunku przejścia dla pieszych na Kazimierza Wielkiego.
Zostawił włączony laptop na stole i wybiegł przed kawiarnię prosto na ulicę, czym zezłościł taksówkarza, którego również bardziej interesował kurs niż kłócąca się para. Ernest doskoczył do nich i osłonił kobietę swoim ciałem.
– Przepraszam bardzo, a co tutaj się dzieje? Coś się stało?
– A co ciebie to interesuje, co? Już mi stąd! – Mężczyzna wyciągnął rękę, żeby zagarnąć swoją partnerkę. – Chodź no do mnie! Jeszcze z tobą nie skończyłem!
Ernest instynktownie chwycił go za nadgarstek i spokojnie, ale stanowczo powiedział:
– Proszę pana, chyba lepiej będzie, jeśli już pan sobie stąd pójdzie.
– Kto to, kurwa, jest?! Twój kolejny kochanek?! Dlaczego się tak na niego gapisz? Rozpiąć mu rozporek, żebyś nie musiała się męczyć?
Kobieta poruszała ustami, ale nie wydobyła z siebie ani słowa.
– Co tam mamroczesz? Jemu też obciągałaś?
– Nie! Przecież wiesz, że tylko ciebie kocham… Nie chciałam się tak na niego popatrzeć!
Ernest spodziewał się takiej reakcji, w końcu ofiary często usprawiedliwiały swoich oprawców. Nie zamierzał jednak odpuszczać. Trudno go było złamać. Często w kryzysowych sytuacjach potrafił zachować zimą krew. Tak jak i teraz. Nie znał tej kobiety, ale na pewno nie mógł pozwolić, aby partner pobił ją w centrum Wrocławia.
Ścisnął mężczyznę mocniej i powtórzył:
– Do widzenia.
– Co? Myślisz, że zostawię was samych, żebyście mogli pójść się pieprzyć? Widzę, jak ją pali, żeby rozłożyć nogi!
– Nie, ja naprawdę nic złego nie zrobiłam. Przepraszam!
– Oj, ty to mnie jeszcze przeprosisz. Zobaczysz. Tylko wrócimy do domu, to…
– To co? – interweniował Ernest.
Mężczyzna wyrwał się z uścisku i na chwilę zastygł, jakby zastanawiał się, co odpowiedzieć. W końcu obniżył głos i, modulując ton tak, że przypominał Ernestowi handlarza kradzionych samochodów, powiedział:
– Słuchaj, to moja sprawa, co robię ze swoją kobietą, ale… Skoro jesteś taki ciekawy, to może ci pokażę? Tu za rogiem jest hotel. Ty płacisz za pokój, ja jej tłumaczę, dlaczego powinna się mnie słuchać i… pozwalam ci patrzeć. Albo… pomożesz mi ją utemperować, jeśli sypniesz hajsem.
– Nie, nie! Proszę, tylko nie to!
Ernest wyczuł panikę w głosie kobiety, która prawdopodobnie już nieraz przeżyła podobne upokorzenie, a może nawet musiała świadczyć usługi seksualne wbrew swojej woli. Żeby ostudzić emocje, zaproponował:
– A co, gdybyśmy jednak zakończyli tę rozmowę i się rozeszli? Każdy w innym kierunku? Jest taki ładny dzień. Po co to psuć?
– Co ty pierdolisz? Ładny dzień? A to moja kobieta ci się już nie podoba? Widzisz?! – warknął do niej. – Nikt cię nie chce, bo jesteś już stara!
– Ale ja… ale ja…
– Ale ty co?
Znowu się na nią rzucił, więc Ernest podciął go nogą. Mężczyzna runął jak długi. W locie zdążył posłać jeszcze kilka obelg w kierunku kobiety, którą obwiniał za swój upadek.
– Niech pani stąd idzie. Ja go zatrzymam i zadzwonię po policję – wyjaśnił Ernest.
Uśmiechnęła się nagle, jakby wypiła antidotum, od którego mijają wszystkie troski. Podała rękę partnerowi i, patrząc Ernestowi w oczy, odpowiedziała:
– To nie będzie koniecznie. Wszystko jest w porządku. A nawet w bardzo dobrym porządku! Dzięki panu mam nadzieję, że z naszym światem nie jest jeszcze tak źle.
– Słucham?
– Czy pan wie – wtrącił nieznajomy, tym razem dużo milszym głosem – że jest pan dzisiaj pierwszą osobą, która stanęła w obronie napastowanej kobiety? Inni albo w ogóle nie reagowali, albo rezygnowali, kiedy mówiłem im, że to nasza prywatna sprawa.
Ernest, nie rozumiejąc niczego, zmarszczył czoło.
– Mam na imię Honorata, a to jest Kamil. Studiujemy psychologię na Uniwersytecie Wrocławskim i badamy, ile osób zainterweniuje, będąc świadkami przemocy wobec kobiety – wyjaśniła. – Powtarzamy eksperyment, który wykonano w Szwecji w dwa tysiące czternastym roku. Wtedy tylko jedna osoba na pięćdziesiąt trzy stanęła w obronie ofiary. Wyobraża pan to sobie?!
– Nie bardzo. Ale chwila… Czyli nic nikomu się nie stało?
– No nie. Ja tylko udawałem, że duszę Honoratę. Może aktor ze mnie marny, ale starałem się, żeby wyglądało to przekonująco. Obiecuję, że już się nie będę rzucał. – Kamil posłał mu uśmiech, który w ogóle nie pasował do awanturującego się chwilę temu mężczyzny. – Możemy teraz zadać panu kilka pytań? To potrzebne do naszych badań. Dlaczego w ogóle pan zainterweniował?
– Bo… tak trzeba?
– Co zrobiłby pan, gdyby to nie kobieta, a mężczyzna potrzebował pomocy?
– Myślę, że zachowałbym się dokładnie tak samo.
– A jak postąpiłby pan, jeśli to dziecko padłoby ofiarą agresora?
Ernesta ścisnęło w żołądku, kiedy wyobraził sobie, że ktoś napastowałby jego ośmioletnią córkę Amelię i nikt nie odważyłby się jej pomóc.
– Rozumiem, że również by pan zareagował?
Pokiwał tylko głową. Bezustannie myślał o tym, jak zachowałby się, gdyby Amelii groziło niebezpieczeństwo. W jego głowie buzowało od gorących myśli i ostrych słów, których wolał nie wypowiadać.
Honorata i Kamil zadali jeszcze kilka pytań. Poprosili, aby podpisał formularz, że zgadza się na wykorzystanie zebranych danych w ich pracy naukowej, po czym podziękowali i pożegnali się.
Wrócił do Bikers Bistro. Zajął swoje ulubione miejsce przy szybie sięgającej samego sufitu i westchnął, jakby chciał w ten sposób sobie przypomnieć, po co w ogóle przyszedł do kawiarni, a wybrał się tam, żeby popracować. Od dwunastu lat królował na rynku reklamy i był jednym z najbardziej wziętych copywriterów w Polsce. Prowadził jednoosobową działalność gospodarczą, dzięki czemu spowiadał się z obowiązków tylko sobie.
Wyrobił swoją markę na tyle, że to on decydował, jakie zlecenia przyjmie i ile będzie potrzebował czasu, żeby wykonać zadanie. Specjalizował się w tym, że nie bał się żadnego tematu, więc jednego dnia zgłębiał tajniki skomplikowanych składów chemicznych produktów budowlanych, a drugiego czytał każdy możliwy artykuł o broni palnej tylko po to, żeby napisać kilka zdań, którymi oczaruje potencjalnych kupców.
Klienci ufali mu i z drobnymi wyjątkami regularnie płacili za współpracę, więc nie martwił się o stan konta. Od dziecka był przyzwyczajony do życia w podwyższonym standardzie. Czasami nawet nie zdawał sobie sprawy, jak dużo łatwiejszy miał start od tych, którzy wychowali się w biedniejszych domach.
Z rozmyślań wyrwał go Paweł Radkowski, menadżer Bikers Bistro, kiedy podszedł do stolika, wskazał ponownie awanturującą się parę i zapytał:
– Co tam się dzieje? Trzeba wezwać policję?
– Nie, nie, to eksperyment.
– Eksperyment?
Ernest wyjaśnił mu pokrótce, dlaczego para studentów udaje, że się kłóci.
– Naprawdę? Muszą robić to akurat tutaj? Co, jeśli odstraszą klientów? – Paweł Radkowski zadał pytanie, jednak nie oczekiwał od Ernesta odpowiedzi. – Panie Erneście, jak tam dzisiaj w pracy? O czymś interesującym pan pisze?
– Jak zawsze. – Decydował się tylko na te zlecenia, dzięki którym mógł zgłębić ciekawy dla siebie temat. – Dzisiaj piszę o nowoczesnych badaniach krwi.
– To ja lepiej nie pytam. Nie znoszę strzykawek i wizyt w zabiegowym. – Aż się wzdrygnął na samą myśl o ukłuciu. – Coś jeszcze podać?
– Nie, dziękuję. Muszę się zaraz zbierać. W końcu dzisiaj…
– Dzień Dziecka – dokończył za niego menadżer. – Wiem, wiem. Pamiętam, co mi pan opowiadał ostatnim razem. Mam nadzieję, że niespodzianka się uda! A, no i, panie Erneście, skorzystam z okazji i panu przypomnę, że jutro organizujemy jedną z pierwszych aukcji po dłuższej przerwie. Tym razem obrazy od wschodzącej gwiazdy wrocławskiego świata artystycznego. Malwina Stępińska, kojarzy pan? Jeśli nie, to radzę zapoznać się z jej twórczością. Szczególnie z odważną, kontrowersyjną, ale piękną serią o wdzięcznej nazwie „Dziewczynki”, którą będziemy licytować. Zaczynamy równo o osiemnastej. Zapraszam!
– „Dziewczynki”, tak? Sprawdzę, bo muszę przyznać, że samą nazwą mnie pan zainteresował. – Uśmiechnął się i uścisnął Pawłowi dłoń na pożegnanie. – To jutro, tak? W czwartki zazwyczaj zabieram Amelkę na plac zabaw… Na razie nic nie obiecuję, ale kto wie, może mi się uda.
Wyszedł z Bikers Bistro. Para nadal się kłóciła, ale tym razem zareagował zupełnie jak inni przechodnie, którzy udawali, że niczego ani nie widzą, ani nie słyszą, i szybko oddalił się od studentów. Przypomniał sobie, co Kamil zaproponował mu podczas inscenizowanej scenki. Możliwość, aby podejrzał, jak uprawiają z Honoratą brutalny seks.
Ernest przyspieszył, jakby w ten sposób chciał pozbyć się wstydu, który zalał mu twarz. Trudno mu było się do tego przyznać, ale obsceniczna propozycja trafiła w jego upodobania. Tak bardzo, że wciąż wyobrażał sobie, jak dołącza do pary kochanków i razem z Kamilem przyszpilają Honoratę do hotelowego łóżka, po czym penetrują na zmianę z taką wściekłością, że kobieta traci przytomność i nie jest w stanie krzyczeć o pomoc.
TERAZ
Drgał. Trząsł się cały, od małego palca u stopy po sam czubek głowy. Z zimna czy przerażenia?
Sam nie wiedział. Z trudem walczył, żeby nie zasnąć. Bał się, że kiedy zamknie powieki, kobieta znowu wróci i upuści z niego jeszcze więcej krwi. Zrobiła to już dwukrotnie. Za każdym razem nacięła go w innym miejscu tylko po to, żeby obtoczyć palce w jego krwi, a następnie zanurzyć w swojej pochwie. Nic wtedy nie mówiła, jedynie cicho pomrukiwała, co odbierał jako sygnał zadowolenia.
Chciało mu się pić, nadal miał zakneblowane usta. Jak długo będzie w stanie tak wytrzymać? Uda mu się kiedyś wyswobodzić? Zwątpił, bo próbował już tyle razy, a nadal tkwił w bezruchu. Przestał walczyć ze sznurem, żeby nie tracić więcej siły. Nie miał pojęcia, ile czasu spędzi w niewoli.
Znowu otaczał go przerażający mrok. Jeszcze kilka dni temu powiedziałby, że ciemność bywa ekscytująca. Nie przypominał sobie, aby musiał zapalać światło, żeby zasnąć. Nie dostawał ataku paniki, kiedy przechadzał się ciemną alejką. Wręcz lubił ten dreszczyk emocji, który towarzyszył mu w ponurych pomieszczeniach.
Teraz wszystko się zmieniło. Obwiniał się, że nie dbał wystarczająco dobrze o wzrok, męczył go, pracując non stop przed laptopem. Skąd mógł wiedzieć, że powinien przygotować się na spędzenie ostatnich dni życia w bezkresnej ciemności? Chociaż otwierał powieki, wciąż nie wiedział, gdzie się znajduje, skoro nic nie produkowało światła. Jego bezradne oczy się zaszkliły, jakby chciały przeprosić, że nie potrafią wywiązać się ze swojego podstawowego obowiązku.
Za to umysł działał w najlepsze. Przypominał mu horrory, które kiedyś obejrzał, a czasami kreował obrazy i w jego głowie odgrywały się sceny najgorszych mordów. W ten sposób jeszcze raz zobaczył, jak znudzony życiem strażak porąbał żonę i wycisnął soki z każdego kawałka jej ciała, zanim spalił je w domowym piecu. Zakażony wścieklizną wilk rozszarpał brzuch kobiety w ciąży, a następnie przegryzł jej łydki i naruszył ścięgna Achillesa, przez co upadła i wykrwawiła się w zimnym lesie. Mały chłopiec miał dosyć chuliganów szkolnych, więc poharatał sobie cyrklem żyły na przedramionach, kiedy matematyczka wypisywała zadania z pierwiastków na tablicy.
Im bardziej siłował się z wyobraźnią, tym mocniej atakowała. Lęk przed nieznanym, przed złem, które czaiło się w ciemności, stopniowo narastał, aż w końcu Ernest zaczął się zastanawiać, czy zginie z rąk tajemniczej kobiety, czy może jego serce ulegnie stresowi i podda się w walce o przetrwanie.
Niczym rolnik, który napręża muskuły, żeby wyciągnąć wiadro pełne wody ze studni, zużył sporo siły, aby powstrzymać falę przerażających myśli, i skupił się na córce. Ona bardziej potrzebowała pomocy i to właśnie on miał ją wesprzeć.
W końcu odpuścił, przestał walczyć z wyobraźnią i po chwili fikcyjne obrazy się rozpłynęły, ale on nadal widział coś, od czego kręciło mu się w głowie. Oczy kobiety, która go porwała, pobłyskiwały w ciemnościach. Naprawdę stała niedaleko i mu się przypatrywała czy może nawiedziło go kolejne złudzenie? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Wiedział za to, że konsekwentnie realizowała swoją misję. Tylko co tak naprawdę zamierzała osiągnąć?
Liczył w myślach, żeby określić, jak długo znajduje się w jaskini, ale co chwilę się gubił. Dochodził do sześciuset sekund i zaczynał od nowa. Ile czasu minęło, od kiedy zaczął prowadzić obserwacje? Dziesięć minut czy trzy godziny? Z każdą chwilą tracił nadzieję, że uda mu się uciec i wrócić do córki, która na niego czekała.
Nagle coś szurnęło po podłodze.
To kroki? Ktoś się do niego zbliżał? Wytężył słuch i wzdrygnął się, kiedy do jego uszu ponownie nadleciał odgłos mlaskania. Coraz bardziej podejrzewał, że oprócz niego w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna ofiara. Wyglądało na to, że kobieta miała doświadczenie w porywaniu ludzi.
Nasłuchiwał uważnie, starając się odgadnąć, z kim współdzieli więzienie, kiedy w oddali pstryknęło coś metalicznego. Automatycznie napiął mięśnie, bo wiedział, że kobieta zaraz nadejdzie.A może tym razem to będzie mężczyzna z młotkiem i jednym zamachnięciem się roztrzaska mu klatkę piersiową? Albo stado szczurów wygryzie mu mięso nóg aż do kości, przez co umrze niczym więzień ze średniowiecznego lochu?
Jednak nikt nowy do niego nie dołączył. Ta sama kobieta, co wcześniej, wyłoniła się z mroku. Człapała w jego kierunku z opuszczoną głową. Napięła grzbiet i przypominała mu troglodytę. Jak zawsze w lewej dłoni ściskała sztylet, ale tym razem niosła coś jeszcze. Coś nowego.
Ernest najpierw zmrużył oczy, żeby osłonić je przed światłem pochodni, a następnie wytężył wzrok i zauważył brązowy worek. Do czego tego potrzebowała? Chciała odciąć mu głowę i zabrać ze sobą?
Przyjrzał się jej i dopiero wtedy dostrzegł blizny na jej udach i brzuchu. Dlaczego wcześniej nie zwrócił na to uwagi? W jaskini było zbyt ciemno czy może bardziej interesowało go, co kobiecie wypływa spomiędzy nóg? Albo podobało mu się to, że jest owłosiona i kępki włosów zdobią jej pachy i krocze?
Choć z jej twarzy skapywały krople krwi, nie wyglądała na zranioną. Stopy też raczej miała zdrowe, bo nie kuśtykała ani nie okazywała bólu. Gdzie się zatem znajdowali? Czy na pewno przetrzymywała go w jaskini?
Ernest odpędził pełne niepokoju myśli. Wiedział, że jeśli podda się panice, nigdy nie ucieknie. Uspokoił oddech, koncentrując się na kobiecie i próbując odgadnąć, kim jest i dlaczego go porwała.
Czy stałaby tak blisko niego, gdyby nie był skrępowany? Nie bałaby się, że się na nią rzuci i pobije? Na pewno się go nie wstydziła i nie przeszkadzało jej, że widzi każdą jej krągłość. Sprawiała wrażenie, jakby w ogóle go tu nie było. Jedynie sutki ją zdradzały. Wyglądały na twarde, a to oznaczało, że mogła odczuwać podniecenie seksualne. Chciała go więc wykorzystać czy zabić? A może i jedno, i drugie?
Jęknął. Cicho, ale nie agresywnie. Cały czas myślał o jej sterczących sutkach. W pomieszczeniu wcale nie było tak zimno, jak mu się na początku wydawało. Dlatego był coraz bardziej przekonany, że kobieta jest podekscytowana. Nie chciał jej ani spłoszyć, ani zdenerwować. Mruknął jeszcze dwa razy, jednak nawet na niego nie spojrzała, bo najwyraźniej przyszła do jaskini w innym celu.
Chociaż płomień pochodni nie rozświetlał całego pomieszczenia, Ernest doskonale widział, co wyciągnęła z worka. Zdziwił się, kiedy zauważył pięć kryształów. Przypominały mu kamienie solne. Obłe po bokach, zakończone ostrym szpikulcem podobnym do igły cyrkla, który przed chwilą zmaterializował się w jego głowie i posłużył wymyślonemu chłopcu jako narzędzie do popełnienia samobójstwa.
Kobieta odmierzała kroki i po kolei rozstawiała kryształy. Dwa razy się upewniła, że dzieli je równa odległość. Co próbowała uformować? Jaka figura składała się z pięciu boków? Dlaczego tak bardzo zależało jej, żeby wszystko było idealnie ułożone?
Ernest gwałtownie wciągnął powietrze, gdy zrozumiał, że kobieta zamierza złożyć go w krwawej ofierze.
Jeśli nie, to dlaczego utworzyła z kryształów pentagram?
Rozdział 2
KIEDYŚ
Pytanie, co by zrobił, gdyby ktoś krzywdził dziewczynkę bądź chłopca na ulicy, nie dawało Ernestowi spokoju. W życiu kierował się zasadą, że trzeba pomagać słabszym i nie wolno nikogo ranić, a w szczególności kobiet i dzieci.
Wracając do domu toyotą highlander, zastanawiał się, dlaczego tak dbał o córkę i był w stanie zrobić dla niej wszystko. Czy trudny poród, w którym wziął udział pomimo sprzeciwu żony, tylko utwierdził go w przekonaniu, że powinien przedkładać swoje dobro ponad Amelii? Za każdym razem, kiedy wspominał dzień jej narodzin, zasychało mu w ustach.
Poród przeciągał się w nieskończoność, zupełnie jakby Amelia wolała zostać w brzuchu matki, czego Ernest nie rozumiał, bo Irena, jego żona, nie za bardzo przejmowała się ciążą. Pracowała po nocach, piła red bulle, a czasami nawet dolewała do nich wódki. Nie reagowała na jego prośby i na złość jeszcze gorzej obchodziła się ze swoim ciałem. Odcinała się od męża i rzucała tylko, że i jej się coś od życia należy. Traktowała nienarodzoną córkę jak pasożyta i chciała się jej jak najszybciej pozbyć z brzucha.
Może dlatego Amelia tak długo się wzbraniała? Czuła, że matka jej nie kocha, i chciała jej uprzykrzyć ich dziewięciomiesięczną przygodę jeszcze bardziej? Ernest czasami się zastanawiał, czy coś takiego było w ogóle prawdopodobne. Dzięki temu odciągał uwagę od tego, jak przebiegał poród.
Procedura trwała już piętnaście godzin, Irena przypominała mumię po maratonie. Odmawiała współpracy i nie chciała przeć, więc w końcu ginekolog podjął decyzję, żeby użyć kleszczy porodowych. Ernest zaprotestował, bał się, że coś się stanie jego córce, ale to do Ireny należało ostatnie zdanie, a ta wręcz rozkazała lekarzowi, aby zabrał się do roboty.
Ernest prawie krzyknął, kiedy zobaczył kleszcze. Zastanawiał się, czy to na pewno przyrząd, który ma pomóc w narodzinach, czy może narzędzie tortur. Chociaż i tak nie widział, co się dokładnie dzieje, to wyobraził sobie, jak ginekolog wsuwa w Irenę parę metalowych łyżek i chwyta nimi bezbronną dziewczynkę.
Pierwsze, drugie i trzecie szarpnięcie, a po chwili w sali porodowej rozległ się najpiękniejszy dźwięk, o którym marzą młodzi rodzice. Kiedy Amelia pierwszy raz nabrała powietrza i krzyknęła, Ernestowi rozpłynęło się serce. Żadna opera, żadna wysublimowana muzyka nie równała się tej pięknej melodii.
Udał, że nawet nie słyszy Ireny, która powtarzała, jak bardzo się cieszy, że jej koszmar dobiegł końca. Przygotował się, żeby przeciąć pępowinę, i wtedy wywiązało się poruszenie w gabinecie. Ginekolog rzucił kilka niezrozumiałych haseł, po czym powiedział położnej, że trzeba zabrać dziewczynkę na salę operacyjną.
Okazało się, że podczas ryzykownego i coraz rzadziej praktykowanego zabiegu doszło do porażenia dolnej części splotu ramiennego, przez co ucierpiała prawa ręka Amelii. Ernest dowiedział się od lekarzy, że fachowa nazwa tego schorzenia to niedowład Klumpkego. Domagał się zadośćuczynienia od ginekologa, który popełnił błąd, ale Irena nakazała mu zaprzestać dyskusji. Zależało jej tylko na tym, aby nie tracić więcej czasu. Chciała jak najszybciej pojechać do domu, zregenerować się i wrócić do pracy.
W ogóle nie interesowała się stanem zdrowia Amelii i to Ernest opiekował się córką podczas późniejszych licznych zabiegów, kiedy zastęp masażystów i fizyko-terapeutów walczył zawzięcie, żeby przywrócić jej pełną zdolność ruchową przedramienia i ręki.
W tym czasie Irena realizowała się jako przedstawicielka handlowa. Nie tylko opuszczała wizyty w gabinetach lekarskich, lecz także odmawiała karmienia córki. Ernest musiał przygotowywać sztuczne mleko, czego do tej pory nie mógł wybaczyć żonie, która nie przystawiała Amelii do swoich piersi.
„Byłej żonie” – poprawił się w myślach.
Zjechał z głównej drogi i zatrzymał się przed pasami, aby przepuścić kobietę z wózkiem. Uśmiechnął się do niej, zachęcając, żeby weszła na jezdnię. Domyślił się, że boi się o swoje dziecko i woli poczekać, żeby na pewno uchronić je od wypadku. Rozumiał ją, w nim też zawsze budził się instynkt obrońcy, kiedy tylko Amelii groziło niebezpieczeństwo.
Zaparkował przed jednym z najbardziej wyróżniających się domów w okolicy i przywołał uśmiech na twarz. Na chwilę zapomniał o pracy. Chociaż lubił się rozwijać i dzięki swojemu zawodowi codziennie uczył się czegoś nowego, teraz nadszedł moment na odpoczynek. Dziś był Dzień Dziecka i Ernest zamierzał spędzić ten wyjątkowy czas z Amelią jak najlepiej. Kameralna uroczystość stała się wręcz ich małą tradycją, bo Irena nigdy nie garnęła się do tego, aby się do nich przyłączyć.
Obecnie po niedowładzie Klumpkego nie było już śladu, jednak Ernest nadal myślał o swojej córce jak o bezbronnej istocie, którą musi się opiekować. Nie chciał jednak wychowywać jej w sterylnych warunkach, przez co nie umiałaby potem poradzić sobie w dorosłym świecie, dlatego zgadzał się na jej niekończące się pomysły, nawet jeśli chodziło o ekstremalne zabawy takie jak wspinaczka czy akrobatyka na ruchomych trapezach.
Jednak Amelia tylko czasami prosiła o niebezpieczne zabawy. Ze wszystkich aktywności najbardziej kochała malować. Od kiedy się dowiedziała, że jej prababcia była słynną malarką, postanowiła, że i ona zrobi karierę jako artystka. Chwytała pędzel i przelewała swoje wizje na płótno. Często śpiewała i tańczyła przed sztalugą, tworząc coraz bardziej zaawansowane dzieła, co Ernesta podwójnie rozczulało.
Dlatego dzisiaj zamierzał zabrać ją do pracowni artystycznej, w której będzie mogła pomalować własny kubek i talerz. Stwierdził, że dzięki temu nie tylko rozwinie zdolności manualne, lecz także będzie miała pamiątkę na kilka najbliższych lat, a może całe życie. Wyobraził sobie, jak szeroko się uśmiechnie, kiedy jej powie, gdzie idą. I właśnie dzięki obrazowi szczęśliwej córki zapomniał, że jego związek z Ireną niedawno oficjalnie się zakończył.
Otworzył drzwi i poczuł skurcz w okolicach klatki piersiowej. Coś mu nie pasowało. „Gdzie jest Amelia?” – zastanowił się. Zmarszczył czoło, bo córka zawsze rzucała mu się na szyję, kiedy tylko przestępował przez próg domu, w którym można było bawić się z powodzeniem w chowanego.
Rozejrzał się dookoła. W przedpokoju brakowało butów i kurtek Amelii, ze ścian zniknęły obrazki, które namalowała w przedszkolu. Ernest nabrał powietrza, bo zakłuło go w okolicach serca. Pomasował się pod mostkiem, jednak nieprzyjemny ucisk nadal drażnił jego ciało. Żwawym krokiem ruszył przed siebie.
– Amelia? Amelka, gdzie jesteś? Chodź tutaj, mam dla ciebie niespodziankę!
Przełknął ślinę, kiedy nie usłyszał odpowiedzi.
Chociaż w domu panowała cisza, wiedział, że oprócz niego ktoś jeszcze jest w środku. Czuł to. Ufając instynktowi, skierował się do kuchni, gdzie czekała na niego była żona.
Irena – jeszcze do niedawna Ostrowska, obecnie posługująca się nazwiskiem panieńskim – unikała wzroku męża. Skubiąc skórki przy paznokciach, powiedziała:
– To koniec. Nawet nie próbuj ze mną dyskutować. Załatwmy to jak dorośli.
– Gdzie jest nasza córka?
– Masz na myśli moją córkę? Chciałam cię poinformować, że niedługo odbędzie się rozprawa w tej kwestii. Jeśli będziesz chciał się ze mną skontaktować, zadzwoń do mojego prawnika.
– Jaka znowu rozprawa? Przecież już się rozwiedliśmy!
– Naprawdę muszę to tłumaczyć? Dobrze wiemy, że to ja się powinnam nią opiekować. Teraz chcę mieć to na piśmie.
– GDZIE ONA JEST?!
– Chyba nie myślałeś, że pozwolę, aby to się nadal ciągnęło? Jesteś chory, wiesz o tym?
Nieświadomie zacisnął pięści. Kiedy poczuł, że wbija sobie paznokcie we wnętrza dłoni, oprzytomniał. Podszedł do byłej żony i powiedział:
– Zgłoszę cię na policję. Sąd zdecydował, że oboje możemy się nią opiekować. Nie wolno ci po prostu jej zabrać, jakby była lampą z Ikei!
– Właśnie, że mogę, bo to moja córka. Mo-ja.
– Irena, proszę cię… Gdzie ona jest? Nie rób mi tego… Wiesz, że… Wiesz, że… ja jej potrzebuję!
– Właśnie chodzi o to, że aż za dobrze o tym wiem. – Zerwała się z krzesła i skierowała do wyjścia. – Aż za dobrze o tym wiem…
Ernest zastygł. I chociaż mózg podpowiadał mu, żeby zatarasował jej drogę, nogi nawet nie drgnęły. Oddychał szybko. Szybciej, niż kiedy ostatnio ukończył triathlon w Mietkowie i zajął solidne miejsce w pierwszej pięćdziesiątce.
– Nawet nie próbuj nas szukać – powiedziała Irena. – Masz szczęście, że zamykamy temat w ten sposób. Za to, co zrobiłeś, powinnam… W sumie nic już nie muszę dla ciebie robić, ale dam ci ostatnią radę. Lepiej z niej skorzystaj, bo inaczej będzie z tobą bardzo źle.
Mruknął coś, ale uciszyła go dłonią. Stała tyłem do niego, a i tak głośno i wyraźnie niczym dyrektorka liceum na zebraniu z rodzicami zaleciła:
– Idź się leczyć.
TERAZ
Pentagram? Co właściwie wiedział o tym symbolu?
Odruchowo zamknął oczy, żeby się lepiej skoncentrować. Przerzucał w pamięci informacje, przypominając sobie wszystkie artykuły, które czytał na temat różnych wierzeń.
Pięcioramienna gwiazda ułożona w kształt głowy kozła zwiastowała kłopoty. Kobieta najprawdopodobniej należała do jakiejś sekty albo czciła szatana. Może obraziła swojego boga i postanowiła złożyć mu ofiarę? Liczyła, że jeśli poleje się krew, otrzyma przebaczenie.
Albo chciała przywołać deszcz? Wysłać wiadomość do zaświatów?
W jaki logiczny sposób Ernest mógł wytłumaczyć jej zachowanie? Naprawdę należała do rodziny czarownic i w jej żyłach krążyła mroczna moc czy może planowała go tylko nastraszyć?
Z chęcią wyznałby, że już jej się to udało. Na zmianę jego serce albo kołatało, albo zamierało. Czy dlatego mu się wydawało, że słyszy beczenie kozła? Czy jego mózg tak bardzo skupił się na pentagramie, który połączył z satanistycznymi obrządkami, że podsyłał mu dźwięki jednego z najbardziej grzesznych zwierząt, kojarzonych z czarnymi mszami?
Ernest miał już tego dość i chciał błagać kobietę, aby przestała. Im dłużej się z nim tak bawiła, tym trudniej mu się oddychało. Zajęczał, ale ponownie go zignorowała. Obsesyjnie poprawiała każdy z kryształów, dopóki nie uformowała idealnej figury. Przypominała mu architektkę, która projektuje ósmy cud świata i nie może się pomylić, bo inaczej z nieba spadnie trujący deszcz krwi.
I wtedy w jego zmęczonym umyśle zamigotało światełko nadziei. Czy pentagram zawsze symbolizował zło? A może pełnił też funkcję amuletu? Chyba wszystko zależało od tego, w którą stronę był zwrócony.
Jak mógł się upewnić, że akurat ten symbol, który go otaczał, kobieta skierowała jednym wierzchołkiem do góry? Gdyby tylko udało mu się obrócić głowę, odgadłby jej zamiary, ale nic z tego, bo kobieta wysoko wzniosła sztylet. Czubek znikł w ciemnościach, ale Ernest wiedział, że jest ostry, doświadczał jego mocy na swoim ciele już kilka razy. Wystarczyło tylko jedno cięcie, aby przestawał oddychać, a kobieta operowała bronią z uśmiechem na ustach i była dokładniejsza niż rzeźnik z trzydziestoletnim stażem.
Czuł, że śmierć na niego czyha, czai się w mroku, posyła mu zadziorne spojrzenie, od kiedy tylko tutaj trafił, ale nie spodziewał się, że nadejdzie aż tak szybko. Nawet nie spróbował jeszcze uciec, a przecież powinien skupić się tylko na tym, a nie na magicznych właściwościach pentagramu.
Jak mógł pomyśleć, że kobieta stworzyła wokół niego amulet? Czy naprawdę niczego jeszcze się nie nauczył? Dlaczego miałaby być dla niego miła, skoro przetrzymywała go w niewoli i oblizywała się, kiedy spuszczała z niego krew?
Gdyby mógł mówić, poprosiłby o szklankę wody. Zwykłej, niegazowanej wody. Niczego więcej nie pragnął. Ostatni raz w życiu zwilżyłby usta i ukoił palące gardło. Piłby powoli, delektując się każdą kroplą i szanując jej regenerującą siłę.
Popełnił wiele błędów, nieraz uległ pokusie, ale czy naprawdę był na tyle złym człowiekiem, że zasługiwał na śmierć w takich warunkach? Nagi, skrępowany, spragniony i pozbawiony możliwości obrony.
Ścisnęło go w żołądku, kiedy zrozumiał, że zawiódł córkę. Często powtarzał, że w całym wszechświecie liczyła się tylko ona, ale może jednak nie była dla niego najważniejsza? Jeśli tak, to czy na pewno zrobił wszystko, żeby ją odzyskać? Najwidoczniej nie, skoro wylądował w tym miejscu. Sam się wpakował w to bagno i tylko swoje niepohamowane żądze powinien za to winić.
Przygotował się na najgorsze. Patrzył na kobietę i czekał, kiedy zada mu ostateczny cios, jednak ona znowu go zaskoczyła. Powolnym ruchem nacięła sobie prawe przedramię, a następnie pozwoliła, aby jej krew spłynęła na kryształy. Obeszła Ernesta dookoła, zatrzymując się przy każdym punkcie, a dźwięk odbijających się czerwonych kropli wypełnił jaskinię.
Uniósł powieki, a jego źrenice zapłonęły. Po co ona to robi i torturuje go również psychicznie? Dlaczego marnuje tyle krwi? Przecież można by ją było zupełnie inaczej wykorzystać.
Tak bardzo doskwierało mu pragnienie, że z chęcią napiłby się krwi kobiety, która uwięziła go w mroku.
Rozdział 3
KIEDYŚ
Jak Irena mogła mu to zrobić? Dlaczego zabrała Amelię i zakazała kontaktu z jego ukochaną córką?
Ernest chodził od pokoju do pokoju i wciąż miał wrażenie, że postradał zmysły. Dom wyglądał, jakby nigdy nie mieszkała w nim mała dziewczynka. Jej sypialnia, jeszcze dzisiaj rano wypełniona tyloma sztalugami, że trzeba było krążyć między nimi niczym w labiryncie, teraz przypominała pokój porzucony w pośpiechu przez uciekającą przed nazistami rodzinę.
Nie tylko znikły atrybuty młodej malarki. Pojawiło się też coś nowego. Obecnie ściany straszyły ciemnoniebieską farbą. Wcześniej zdobiły je malunki, które powstawały, od kiedy Amelia pierwszy raz chwyciła pędzel, zanurzyła w barwniku i paćkała, gdziekolwiek dosięgnęła. Dzięki temu przestronny dom zyskał duszę, pigment nadający mu różnorodności. Teraz paleta wyschła i wszystkie uczucia szczęścia wyparowały.