Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
O KSIĄŻCE
Alice i Richard: praskie małżeństwo jakich wiele, siedemnaście lat razem, dwoje dzieci. Rzadko są wobec siebie szczerzy, namiętność wyparowała, a wspólne spędzanie czasu od dawna nie sprawia im większej radości, mimo to dalej ciągną ten wózek, bo przecież żadnemu z nich tak naprawdę nie dzieje się krzywda. Przychodzi jednak czas, kiedy muszą zastanowić się, czy dotychczasowe życie jeszczeim wystarczy, idokonać wyboru.
Petra Soukupová, „specjalistka od krojenia rodziny”, po kilku powieściach skupionych na relacjach między rodzeństwem czy rodzicami a dziećmi w swojej najnowszej książce, Sprawy, na które przyszedł czas, pierwszy raz bierze pod pisarski skalpel parę małżeńską. Wiwisekcję ich związku przeprowadza od pierwszej randki, poprzez fazę urządzania się „na swoim”, narodziny dzieci, codzienne przepychanki o bzdury i o sprawy istotne, aż do przełomu.
Napisana charakterystycznym dla autorki, lekko niechlujnym i pozbawionym ozdobników stylem historia buzuje od emocji i udowadnia, że najtrudniej być blisko z kimś, kto jest tuż obok.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 453
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Erice, Kristinie, Míšy i Terezie
Alice mierzy kolejną kurtkę, zapina ją i patrzy w lustro. Krzywi się, o nie, w życiu. Nie podoba jej się, jak zresztą wszystkie kurtki outdoorowe. Są za długie i dziwnie opięte. Czuje się w nich brzydka, pękata, a w ten weekend chce przecież wyglądać ładnie i seksi. Poza tym wolałaby taką, którą mogłaby normalnie nosić jesienią w mieście, nie tylko w górach. Ta na pewno się do tego nie nadaje. Zbyt sportowa, nie dla niej i już. W dodatku cena powala, trzy tysiące koron, Alice może i dałaby tyle za kurtkę, ale nie taką, którą założy jeden raz. Zdejmuje ją i wiesza obok trzech przymierzanych wcześniej.
A może ta? Sprzedawczyni przynosi rażąco błękitną, aż daje po oczach. Jest naprawdę fenomenalna, dwadzieścia tysięcy słupa wody.
Alice kręci głową, ohydny kolor, myśli, ale na głos tylko dziękuje. Jakiego znowu słupa wody? Oddaje kurtki ekspedientce, idzie do H&M-u i wybiera tam śliczną zielono-różową kurteczkę do pasa, może nie jest wiatroszczelna czy tam wodoodporna, ale za to cudna, a Alice chce po prostu dobrze wyglądać. Sprawdzała pogodę, ma być całkiem ładnie, a nawet jak trochę pokropi, to przecież nie jest z cukru.
No, zerka w lustro w piątek po południu, przed samym wyjściem, jest w porządku. Przynajmniej w kwestii ubioru. Mogłaby zrzucić co nieco z brzucha, pod koniec lata sobie odpuściła, ale ta kurtka maskuje fałdki, w sumie nie jest tak źle, okej, powinna ćwiczyć, ale jej się nie chce. Właśnie jedzie uprawiać sport, prawda? Zapowiada się niezły wycisk. Alice pamięta z dzieciństwa jedną taką eskapadę, na Ještěd, wtedy trochę się zmachała, ale teraz jest dorosła i ma większą wprawę, sporo chodzi, może nie po górach, raczej po Pradze, ale lubi spacery, czasem nawet wybiera się piechotą na uczelnię, a to niemal godzina drogi.
Alice wiąże swoje jedyne sportowe buty i jest gotowa. Cieszy się, ale też odrobinę denerwuje, czeka ją pierwszy wspólny weekend z Richardem, mają za sobą trzy randki, dwa razy byli na kawie, raz na winie, potem seks u niego (ona mieszka z koleżanką, Richard ma własne mieszkanie), Alice spięta, chyba za dużo wypiła, Richard też spięty, ogólnie wszystko jak to przy pierwszym seksie, ale za drugim razem, nad ranem, poszło już dobrze, tyle że to było w tygodniu, Alice musiała iść na zajęcia, a Richard do pracy, więc nie mogli sobie razem poleżeć ani nic.
Za to teraz spędzą ze sobą całe dwa dni, jadą w Beskidy, jutro wejdą na Łysą Górę, a w niedzielę jeszcze połażą, to Richard zaproponował ten wypad, był w Beskidach we wrześniu, opowiadał, jak tam ładnie, no i zapowiadali ostatni weekend babiego lata. Alice entuzjastycznie się zgodziła, żadna z niej alpinistka, ale tego Richard nie musi wiedzieć, poznali się właśnie w górach, bardzo możliwe, że wtedy coś naplotła, jak to uwielbia wędrówki (skapnęła się, że Richard je kocha, i chciała zrobić na nim wrażenie), więc teraz jadą i już.
Zaraz powinien tu być. Mówił, że może wziąć auto, ale Alice przekonała go, że pociągiem jest fajniej, no i taniej.
Dzwonek do drzwi, Alice zarzuca plecak (dużo cięższy, niż się spodziewała), sylwetka Richarda za mleczną szybą, Alice cieszy się na jego widok, jest przystojny i zawsze ładnie pachnie, dają sobie buzi, o, dziś się golił. Alice podoba się, że tak o siebie dba, Ondra, jej były, zdecydowanie się tak nie perfumował, w dodatku palił, więc w sumie raczej śmierdział, niż pachniał. Może kiedy byli razem, nie zwracała na to uwagi, ale teraz po prostu bardzo jej pasuje, że z Richardem jest inaczej. Szkoda, że na myśl o Ondrze zawsze trochę ją kłuje w brzuchu, to już prawie rok, powinno przejść, nie przeszło, szybko, musi go sobie jakoś obrzydzić, pomyśleć, jak mówił, że jej studia są do bani, albo jak strasznie chrapał po pijaku.
Idą z Richardem na tramwaj, rozmawiają o tym, co się wydarzyło od ich ostatniego spotkania, u Alice nic nadzwyczajnego, pisała pracę magisterską, uczyła się i smażyła z Klárą placki ziemniaczane, potem obżerały się nimi, popijając śliwowicą pędzoną przez dziadka Kláry. Robiły drinki z sokiem jabłkowym i lekko się urżnęły, ale nie chce o tym za dużo gadać, bo Richard już na pierwszej randce podkreślił, że nienawidzi nawalonych do nieprzytomności ludzi, a dziewczyn w szczególności.
Richard mówi o swojej nowej pracy, że bardzo mu pomógł wcześniejszy staż, bo teraz zna angielski lepiej niż jego szef, choć nie może się z tym zbytnio zdradzać, potem opowiada jeszcze o samych badaniach i projekcie, którym się zajmują, ale wtedy Alice już powoli się wyłącza i po prostu delektuje słońcem, jaki piękny dzień, zupełnie jak w lecie, gorąc normalnie, zaczyna się pocić w nowej kurtce, kupiła ją specjalnie na ten wyjazd, więc żal nie założyć, da radę. Cieszy się, dawno nie była na wycieczce, zwykle spędza weekendy w Pradze, ewentualnie u rodziców, z Ondrą też nie urządzali sobie takich wypadów, raczej leniuchowali albo szli na wystawę, jego to ciekawiło, ją nie bardzo.
Podróż pociągiem okazuje się odrobinę mniej fajna, niż Alice zakładała, a na pewno dłuższa, przeważnie jeździ bliżej, do Uścia nad Łabą, gdzie mieszkają jej rodzice. Najpierw rozmawiali, potem postanowili poczytać, w sumie Richard chciał, a Alice to nie przeszkadza, zabrała jakieś notatki, mogłaby się pouczyć, ale kupiła na dworcu nowy magazyn kulinarny, słyszała o nim wcześniej i wygląda nieźle. Alice od jakiegoś czasu zastanawia się poważnie nad praktykami w redakcji podobnego pisma, mogłaby się tam później zaczepić, lubi gotować, umie pisać, tak czy siak, chciałaby w przyszłości pracować dla jakiegoś wydawcy, a takie magazyny są teraz bardzo modne. Alice trochę się tym interesuje, czasami je czyta albo przegląda przepisy. Hm, może kiedyś ugotowałaby coś dobrego dla Richarda. Żadna frajda pichcić tylko dla siebie, a Klára wiecznie się odchudza (placki ziemniaczane to był jednorazowy wyskok, akurat dostała kosza).
Węgorz w winie. Alice nieco to dziwi, nie jest pewna, czy tak łatwo u nich kupić węgorza i zrobić z niego jakąś potrawę.
Jadłeś kiedyś węgorza? pyta Richarda.
Nie, stwierdza Richard, po czym przez kolejne dziesięć minut opowiada, że u węgorzy, tych europejskich, dochodzi do tarła tylko w jednym miejscu, w Morzu Sargassowym, płyną tam parę lat przez Atlantyk, a potem te małe rybki, które w ogóle nie przypominają dorosłego węgorza, ruszają w drogę powrotną do Europy. Co trwa jeszcze dłużej.
Alice nie bardzo chce się wierzyć, pierwsze słyszy.
Skąd to wiesz? Znasz się na rybach czy jak?
Był raz o tym ciekawy program w radiu, mówi Richard.
Aha. Ale nigdy nie jadłeś węgorza?
Nie.
Ja też nie. I chyba właśnie nabrałam na niego ochoty. Może spróbuję gdzieś dostać. Zjadłbyś?
Richard zagląda do jej pisma i wzrusza ramionami.
Czemu nie. Chociaż w domu raczej bym się na to nie porywał. Może będą mieli w jakiejś restauracji.
Alice chwilę się zastanawia, co miał na myśli, mówiąc „w domu raczej bym się na to nie porywał”, czy że to pracochłonne danie, czy raczej że Alice nie umiałaby go przyrządzić, i czy słowa „może będą mieli w jakiejś restauracji” oznaczają, że pójdą na niego razem, ale Richard w międzyczasie znów zatapia się w lekturze książki, więc Alice nie chce mu zawracać głowy.
Przesiadka w Ostrawie, potem kilka stacji do Frydlantu nad Ostrawicą. Richard wyjmuje z plecaka bluzę, zakłada ją. Nie będzie ci zimno? pyta, Alice wzrusza ramionami, może i tak, ale jej bluza jest na samym dnie, nie przypuszczała, że przyda się już teraz, przecież chyba nie mają daleko do hotelu.
Przed nami prawie cztery kilometry wędrówki, oświeca ją Richard, więc Alice wygrzebuje ubranie. Miał rację, na zewnątrz powoli zapada jesienny zmierzch i nawet w bluzie jest naprawdę chłodno.
Muszą zorganizować jakąś kolację, Alice sądziła wprawdzie, że zjedzą w hotelu, ale dowiaduje się, że wcale nie śpią w hotelu, tylko na kwaterze, gdzie można dostać ciepły posiłek pod warunkiem, że się go wcześniej zamówi, a normalnie są tylko śniadania, wchodzą więc do wiejskiej gospody zaraz za dworcem, zamawiają zupę gulaszową i piwo. Wszystko smakuje znakomicie, Alice nie ma najmniejszej ochoty się stamtąd ruszać, a okazuje się, że czeka ich jeszcze trzy i pół kilometra pod górkę. Kiedy docierają na miejsce, jest spocona jak szczur. No ładnie, chyba jednak nie ma aż takiej wprawy w chodzeniu, już teraz czuje łydki, a przecież dopiero jutro zaczyna się poważna wspinaczka. Pewnie będzie się wlec kilometr za Richardem i wyjdzie na sierotę, którą chyba faktycznie jest, skoro po głupich trzech kilometrach dyszy jak lokomotywa. Z drugiej strony już wieczór, ma prawo być zmęczona po długiej podróży, i niesie ciężki plecak, a jutro go nie weźmie, będzie rześka i wyspana. Dasz radę, uspokaja się, przecież Richard, o ile jej wiadomo, też nie jest żadnym wielkim alpinistą, w pracy całymi dniami siedzi przy kompie, przebiegnie się ze dwa razy w tygodniu i tyle. Będzie dobrze, wszystko gra, myśli Alice, wciąż ciężko sapiąc przed drzwiami górskiej chaty, gdzie mają nocować.
W ich pokoju są dwa łóżka, każde pod inną ścianą.
O, wyrywa się Richardowi, myślałem, że dostaniemy podwójne. To które wolisz?
Alice wszystko jedno, ale wybiera to bliżej kaloryfera, w pomieszczeniu jest chłodnawo, a ona nie cierpi marznąć w nocy. Idzie pod prysznic, pierwsza, potem on, a kiedy Richard się myje, Alice leży w łóżku i ma straszną ochotę coś przekąsić, szkoda, że nie kupili sobie do pokoju piwa w puszce albo jakiegoś wafelka.
Czemu właściwie nie wzięła ze sobą nic do jedzenia? No tak, Richard obiecał, że się tym zajmie. To niech już wyłazi spod tego prysznica.
Richard wypakowuje z plecaka batoniki i ciastka, Alice pochłania wafelka Mila, po czym Richard proponuje, żeby poszli spać, no, może nie od razu, ale mogliby już zgasić światło, a jeśli jej zimno, to ją ogrzeje, Alice mówi, że jej zimno, chociaż to nieprawda, gaszą światło i wiadomo, seks. I dopiero kiedy Richard kładzie się do swojego łóżka, Alice znów wraca myślami do Ondry, gdyby była tu z nim, pewnie spaliby na jednym łóżku, nawet po dwóch latach razem. Właśnie taka bliskość i mocne wtulanie się w siebie przed snem wychodziły im chyba najlepiej w całym związku. Oczywiście, o ile wcześniej nie pokłócili się okropnie z jakiegoś idiotycznego powodu, jak to, czy ludzie powinni mieć po jednym samochodzie na rodzinę (jego zdanie), czy raczej każdy ma prawo posiadać tyle aut, ile mu się podoba (opinia Alice). Niestety, w takich awanturach też byli świetni.
Z drugiej strony osobno po prostu lepiej się wyśpią, wiadomo przecież, że nie będą się całą noc szaleńczo kochać i gnieść na wąskiej pryczy, skoro jutro czeka ich wspinaczka na Łysą Górę.
Rano Alice budzi się pierwsza i przez chwilę patrzy na śpiącego Richarda, zastanawia się, czy go budzić, ostatnio, po ich pierwszej wspólnej nocy, zadzwonił budzik i szybko wygrzebali się z łóżka, ale teraz nie ustalili, o której trzeba wstać, a ona nie wie, czy Richard nie chce się przypadkiem wyspać w sobotę, skoro nie idzie do pracy, nie wie też, ile potrwa ich górska wędrówka, czy powinni się zbierać, czy nie, nie wie nawet, do której podają tu śniadanie, Alice osobiście mogłaby na nie zejść natychmiast, bo jest głodna.
Richard, szepcze Alice. Nic.
Ríša, próbuje po chwili. Jeszcze nigdy nie zwracała się do niego w taki sposób. Na razie mówią do siebie Richard i Alice. Ciekawe, jak będzie ją nazywał, jeśli coś z tego wyjdzie. Alička, jak rodzice? Byle tylko nie mówił do mnie Alek, błagam, oby nie był tym typem faceta.
Chwilę myśli, czy Richard to żartowniś, jak dotąd nieszczególnie się na takiego zanosi, może i lepiej, z Ondrą dużo się śmiali, i co, skoro nie można z nim było zaplanować niczego na poważnie. Raz się upił i zaspał na imprezę z okazji jej licencjatu, na której chciała go przedstawić rodzicom. Kiedy tak rozmyśla, dzwoni budzik Richarda. Super, śniadanko, Alice wesoło się podrywa, ale nim zdąży cokolwiek powiedzieć, Richard wyłącza budzik, przewraca się na drugi bok i zarzuca kołdrę na głowę.
Richard?
Nic, dalej mocno śpi. Alice przez moment stoi w miejscu, w pokoju znów jest zimno, mogłaby się wśliznąć do niego pod kołdrę, ale nie są jeszcze na tym etapie, wraca więc do swojego łóżka, straszny ziąb, bierze pismo kulinarne, kiepska myśl, bo teraz jeszcze bardziej chce jej się jeść.
Ej, Richard, mówi głośno.
Cisza.
Ríša!
Dalej nic. Alice nie wie, co robić, wpół do dziesiątej, idzie umyć zęby, specjalnie hałasuje w łazience, ale on ciągle śpi, wyłączył dzwonek, więc pewnie im się nie śpieszy. Skoro przyjechali razem, nie pójdzie na śniadanie sama, ale jest głodna i nie zamierza znów jeść batona czy herbatników, zresztą, nawet jakby chciała, to i tak Richard schował wszystko z powrotem do plecaka, nie będzie mu tam grzebać, nie ma już nic do czytania, chyba że notatki, nie no, bez jaj. Alice czuje narastającą złość, nie tak miał się zacząć ten dzień.
Richard, powtarza głośno, słyszy swój niezbyt miły ton. Śpisz? dodaje trochę czulej.
Mmmm, mruczy Richard po chwili, ale dalej nie otwiera oczu. Alice dłużej się nie zastanawia, podnosi kołdrę i kładzie się obok niego. Przynajmniej razem poleżą. Richard robi jej miejsce, ale nie obraca się do niej. Ważne, że już nie śpi. Mogliby się trochę poprzytulać.
Ríša, mówi w końcu Alice.
Richard odwraca się i ją obejmuje, wciąż z zamkniętymi oczami.
Już, już, zaraz wstaję. Musimy ruszać, mamrocze zaspany. Która godzina?
Po wpół do dziesiątej.
Co? Richard się podrywa. Boże, czemu mnie nie obudziłaś?
Bo nie wiedziałam, że mam cię obudzić.
Pewnie, że tak, chyba wyłączyłem budzik. Alice kiwa głową. A przecież chciałem wyjść o dziewiątej. No dobra, wstajemy, nachyla się nad nią, szybkie buzi, naprawdę chce wstać. Alice idzie się uczesać i ubrać, nici z przytulanek, trudno, i tak jest głodna.
Najedz się porządnie, obiad bym dziś odpuścił, zjemy prowiant z plecaka, mówi Richard przy śniadaniu, więc Alice wcina dwa rogaliki, pączka i miseczkę musli. Kiedy ruszają w drogę, jest pełna i wolałaby raczej znów się położyć. Albo usiąść sobie z drugą kawą na słońcu przed chałupą i patrzeć na mieniące się kolorami drzewa. Richard miał rację, pięknie tu, naprawdę cudnie, Alice mija zły humor, pogoda jak z bajki, bezchmurne niebo, bierze Richarda za rękę. Chwilkę tak idą, ale potem Richard ją puszcza, żeby się napić, i już nie łapie.
Buty cię nie cisną? Nie są nowe, co? upewnia się Richard, po czym opowiada, jak kiedyś poszedł w góry w nowych butach i zmasakrował sobie stopy, Alice mówi, że nie są nowe, to prawda, nie są, po prostu nie miała ich na sobie zbyt wiele razy w życiu, ale nie cisną, więc okej.
Wybrałem trochę dłuższą trasę, za to bardzo urokliwą, oznajmia Richard, a potem milkną, bo znów robi się pod górkę. Alice jest już nieźle zasapana, miała rację, nie nadąża za nim i daleko nie ujdzie w takim tempie, słońce raz po raz chowa się za chmurami, przyjemny chłód, Alice jest cała spocona, niepotrzebnie zakładała podkoszulkę, jacyś ludzie przy śniadaniu powiedzieli im, że są cztery stopnie, więc ubrała się ciepło, tyle że teraz jest co najmniej piętnaście, ech, ale będzie śmierdzieć od tego potu.
Richard zatrzymuje się co kilkadziesiąt metrów, czeka na nią, wygląda świeżo i na pewno w ogóle się nie spocił.
Mały odpoczynek? pyta Richard, na co Alice milcząco kręci głową, kontynuują, przez chwilę ma nadzieję, że doszli na szczyt, ale za nim jest kolejny, jeszcze gorszy. Słońce zupełnie znika za chmurami, to dobrze, już jej przeszkadzał skwar, idą w ciszy, on wciąż kawałek przed nią, Alice zaczyna uwierać jeden but, o, wiaterek, przyjemnie ją orzeźwił.
Jednak gdy chwilę później robią postój na picie i szybką przekąskę, czyli marsa na pół, Alice się telepie, ma wrażenie, że wiatr wieje teraz bez przerwy, a chmury ciemnieją, jak to, przecież cały dzień miało być ładnie. Richard wpatruje się w mapę, Alice zakłada swoją nową kurtkę, no, od razu lepiej.
Richard podaje jej połowę batona, już wszystko gra, fajna ta kurtka. Nie pada, zresztą to chyba normalne, że w górach pogoda zmienia się gwałtownie, są na miłej jesiennej wycieczce, Alice napawa się pięknym widokiem gór, nie gorszym widokiem Richarda i słodkim karmelem w ustach.
Pójdziemy niebieskim, tak będzie najkrócej, żebyśmy zdążyli dojść w razie deszczu.
Myślisz, że się rozpada?
Możliwe, Richard przygląda jej się badawczo.
To wodoodporna kurtka?
Hm… odpowiada Alice. Może lepiej nie wspominać, że kupiła ją w H&M-ie. Richard ma na sobie, rzecz jasna, wyłącznie prawdziwą odzież trekingową.
Dobra, chodźmy, ruszają bardziej stromą z dwóch rozpościerających się przed nimi dróg.
Ile jeszcze tą trasą?
Jakieś sześć kilometrów.
Sześć kilometrów po takiej potwornej stromiźnie? Boże, co za koszmar, myśli Alice, ale dzielnie drepce za Richardem, usiłując nie tracić tempa, łatwo nie jest, słyszy już tylko szum drzew i swój ciężki oddech, o nie, znów gorąco, może powinna zdjąć kurtkę, ale lepiej się nie zatrzymywać, teraz idzie jej się w miarę znośnie, chyba nabawiła się odcisku na pięcie, drugi but też ją obciera, nieważne, byle mieć to za sobą, Richard wciąż wyprzedza ją o kilka dobrych długości.
Maszerują pod drzewami, więc najpierw nie czuje deszczu, słyszy jedynie krople spadające na liście. Zaraz zaczyna go niestety także czuć, kurtka jak na razie się sprawdza. Ale potem docierają na skraj lasu i Alice widzi, że leje jak z cebra.
Poczekajmy chwilkę, mówi Richard, Alice potakuje, no pewnie, przecież nie pójdą w taką ulewę. Stoją pod drzewem.
Zjadają po ciastku.
Richard zakłada wodoodporny pokrowiec na plecak.
Czekają, ale pada coraz mocniej, deszcz od dawna przecieka przez korony drzew. Kurtka jednak nie zdaje egzaminu, przemaka, z początku tylko trochę.
Zostały nam ostatnie dwa kilometry pod górę, chodź, pokonamy je raz-dwa, a na szczycie możemy się schronić w gospodzie, decyduje Richard. Co? To znaczy, że dwa kilometry stąd jest gospoda, a my sterczymy w deszczu? Czemu od razu nie mówił?
Jasne, chodźmy.
Ruszają.
Alice w ciągu kilku sekund przemaka do suchej nitki. Durna, durna kurtka. A ja jeszcze durniejsza, że nie kupiłam durnej, paskudnej kurtki wodoodpornej. W dodatku jest strasznie pod górkę. Dwa kilometry? W życiu tam nie zajdę. Idiotka, po co w ogóle jechałam, co ja tu robię, po co to wszystko? Dla faceta? Mogłam zostać w domu, leżeć sobie w cieple, czytać albo oglądać serial, ale nie, po co, brr, zimna strużka wody spływa jej po plecach. Co z tego, że na górze jest knajpa? I tak mam wszystko mokre, nie wzięłam ani swojego plecaka, ani zapasowej koszulki, chociaż przecież mogłam o tym pomyśleć i włożyć ją do plecaka Richardowi. Najchętniej by się teraz rozbeczała, ale ledwo dyszy. Ma odciski na obu piętach i całkiem przemoczone buty. A Richard idzie sobie na luzaku, w swoich superspecjalistycznych trekingowych ciuchach, przez które nie przedostaje się ani kropelka deszczu, i nawet teraz jest parę ładnych metrów przed nią, gdyby był sam, prawdopodobnie szedłby jeszcze szybciej, porusza się tak wolno z jej powodu i w dodatku pewnie myśli, że Alice to melepeta, przez którą trzeba się wlec. Jezu, po co się zgadzała, czemu nie powiedziała, że nie lubi chodzić po górach? I dlaczego nie mogą teraz zawrócić i pójść gdzie indziej, gdziekolwiek, byle nie pod tę straszliwą górę? Mogliby przecież po prostu znaleźć najbliższą gospodę, i tak w deszczu na szczycie nie będzie widoków, nic tam nie będzie, na cholerę w ogóle tam idą?
Alice przystaje. Musi złapać oddech, dłużej nie da rady. Niech sobie Richard lezie sam. Nie zatrzymuje go, patrzy za nim, ale ten idzie dalej, jak gdyby nigdy nic. Wreszcie się odwraca.
Co tam? woła.
Już nie mogę, odpowiada Alice. Idziesz za szybko, poza tym nie zamierzam wchodzić na żadną kretyńską Łysą Górę. To drugie mówi już pod nosem, Richard na pewno nie słyszy. Mimo to zawraca.
Spoko, już idę, krzyczy Alice, żeby nie musiał się cofać, ale on dalej schodzi w jej stronę.
Wszystko gra? pyta, jakby nie widział, że nie gra absolutnie nic.
Sorry, wymiękam. Nigdy nie byłam na takiej wycieczce, nie umiem chodzić po górach, wiem, że cię opóźniam, ale po prostu dalej nie idę, zimno mi, mam beznadziejną kurtkę i…
Czuje, że zbiera jej się na płacz, ale przecież nie będzie się przy nim mazać.
Richard zrzuca plecak i zdejmuje kurtkę.
Masz.
Nie, no co ty…
Załóż. Na górze dam ci suchą koszulkę.
Ale teraz ty przemokniesz.
Mam w plecaku więcej rzeczy na zmianę, też się przebiorę na górze.
Nie, bez sensu, przecież i tak już jestem cała mokra.
To będzie ci chociaż trochę cieplej. Załóż, mówię ci.
Alice zdejmuje swoją kurtkę, zakłada kurtkę Richarda, przesiąkniętą jego zapachem, i pewnie, że nadal jest zziębnięta i przemoczona, ale rusza, Richard idzie zaraz przed nią, Alice patrzy na jego plecy, dał jej swoją kurtkę, a teraz moknie w samej bluzie, jest kochany, o nic nie ma pretensji, a ona histeryzuje tylko dlatego, że coś przez chwilę nie układało się po jej myśli. Wodoodporna kurtka Richarda jest naprawdę dobra, jakoś w niej nawet mniej zimno. Wreszcie mijają drogowskaz „Łysa Góra 0,5 km”, ulewa trochę ustępuje, mgła rzednieje i znów widać okolicę, a kiedy docierają na szczyt, jest już po deszczu. Lasy dookoła parują, a oni wchodzą do gospody, Alice przebiera się w toalecie w suchą koszulkę Richarda, która też nim pachnie. Potem zamawiają grog, zupę czosnkową i chociaż Alice wciąż ma mokrzusieńkie buty i ubranie, wszystko jest już dobrze, teraz czeka ich tylko zejście, ustalają, że pójdą najkrótszą trasą, prosto do kwatery. Alice siedzi naprzeciwko Richarda i uśmiecha się do niego, na dworze znowu świeci słońce, a kiedy zaczynają schodzić, Alice chwyta go za rękę, chwilę tak idą i puszczają się dopiero przed większym wzniesieniem. Potem znów kroczy za nim i myśli sobie, że to fajny facet i że naprawdę go lubi.
Niestety, nazajutrz Richard budzi się chory, nie kładź się lepiej koło mnie, mówi, jeszcze się zarazisz, szybko łapię przeziębienia, już tak mam. Więc nigdzie się już nie wybierają, pakują rzeczy i od razu idą na pociąg. Alice się obwinia, przemókł, bo dał jej swoją kurtkę, zrobił to, chociaż wie, że ma słabą odporność. A jej nie dolega zupełnie nic prócz bólu mięśni w nogach.
Kiedy wracają do Pragi, Alice idzie na zakupy i gotuje dla niego rosół z kury, dzwoni nawet do mamy, żeby spytać o sprawdzony przepis, rosół udaje się naprawdę doskonale, możliwe, że to najlepsza zupa, jaką w życiu zrobiła, a Richard je i mówi: Bardzo ci dziękuję, ale przez ten zatkany nos w ogóle nie czuję smaku.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Proza czeska
Jan Balabán
Wakacje / Możliwe, że odchodzimy
Którędy szedł anioł
Bianca Bellová
Jezioro
Mona
Tereza Boučková
Rok koguta
Roman Cílek
Ja, Olga Hepnarová
Emil Hakl
Zasady śmiesznego zachowania
Petra Hůlová
Plastikowe M3, czyli czeska pornografia
Macocha
Krótka historia ruchu
Zdeněk Jirotka
Saturnin
Miroslav Sehnal / Břetislav Uhlář
Godzina w niebie
Petra Soukupová
Zniknąć
Pod śniegiem
Najlepiej dla wszystkich
Petr Šabach
Gówno się pali
Podróże konika morskiego
Masłem do dołu
Pijane banany
Dowód osobisty
Babcie
Marek Šindelka
Zostańcie z nami
Mapa Anny
Kateřina Tučková
Boginie z Žítkovej
Wypędzenie Gerty Schnirch
Seria Czeska Bajka
Vojtěch Matocha
Truchlin
Truchlin. Czarny merkuryt
Iva Procházková
Pyszna środa
Nawet myszy idą do nieba
Petra Soukupová
Bercik i niuniuch
Pavel Šrut, Galina Miklínová
Niedoparki
Niedoparki powracają
Niedoparki na zawsze
Seria Czeskie Krymi
Jiří Březina
Przedawnienie
Daniel Petr
Siostra Śmierć
Iva Procházková
Mężczyzna na dnie
Roznegliżowane
Zagraj mi na drogę
Michal Sýkora
Człowiek pana ministra
Czeskie smaczki
Zofia Tarajło-Lipowska
Nowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gaf
Michael Žantovský
Havel od kuchni
Ekonomia i polityka
Václav Klaus
My, Europa i świat
Seria Nowe Polskie
Rafał Niemczyk
Mama umiera w sobotę
Tytuł oryginału: Věci, na které nastal čas
First published in 2020 by Host, Brno
Redakcja: Magdalena Lalak
Korekta: Barbara Sikora
Projekt okładki: Kasia Michałkiewicz-Hansen
Projekt makity: Mimi Wasilewska
Wydanie książki zostało dofinansowane przez
Copyright © by Petra Soukupová, 2020
Copyright © by Host – vydavatelství, s.r.o., 2020
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Afera, Wrocław 2022
Copyright © for the Polish translation by Julia Różewicz
All rights reserved
ISBN 978-83-65707-49-9
Wydanie I, Wrocław 2022
Wydawnictwo Afera
www.wydawnictwoafera.pl
kontakt: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek