Studium zatracenia - Ava Reid - ebook + audiobook + książka

Studium zatracenia ebook i audiobook

Ava Reid

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Effy Sayre od zawsze wierzyła w baśnie. Jednak tak naprawdę nie miała innego wyboru.

Od dzieciństwa nawiedzały ją bowiem wizje przedstawiające Baśniowego Króla. Odnajdywała ukojenie jedynie w Angharad – uwielbianej przez wszystkich powieści Emrysa Myrddina opowiadającej historię dziewczyny, która zakochuje się w Baśniowym Królu tylko po to, żeby potem go zniszczyć.

 

To właśnie ta książka jest jedynym, co ratuje Effy, gdy przychodzi jej zmierzyć się z duszną atmosferą na wydziale architektury prestiżowej llyrskiej uczelni. Gdy więc rodzina Myrddina ogłasza konkurs na zaprojektowanie domu zmarłego pisarza, dziewczyna jest przekonana, że w końcu odnalazła swoje przeznaczenie.

 

Ale odbudowa Dworu Hiraeth jest praktycznie niemożliwa. To zrujnowana posiadłość mieszcząca się na krawędzi urwiska. A w dodatku, gdy Effy przybywa na miejsce, odkrywa, że Preston Héloury – napuszony, młody student literaturoznawstwa – bada dokumenty Myrddina, chcąc udowodnić, że autor był oszustem.

 

W ten sposób rozpoczyna się zaciekła rywalizacja między dwójką studentów, którzy wkrótce odkrywają, że Hiraeth nie jest jedynym tajemniczym elementem ich świata. Istnieją mroczne siły zarówno te  zrodzone w zwyczajnym świecie, jak i magiczne, które zrobią wszystko, żeby uniemożliwić im dojście do prawdy. A prawda może doprowadzić młodych studentów do  klęski.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                        Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 464

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 34 min

Lektor: Monika Wrońska
Oceny
3,7 (431 ocen)
124
144
102
52
9
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lena0603

Nie polecam

Książka jest fatalna, przynajmniej w polskiej wersji językowej. Redakcję i korektę uznaję za nieistniejącą. Autorka potrafi wymyślić fabułę, ale same wątki to zbyt mało, aby stworzyć dobrą książkę. Pomysł na historię miał potencjał i został zaprzepaszczony. Świat trzyma się na ślinę, jest niedopracowany i nieprzemyślany. Autorka pozwala sobie na słowotok mroczności. Wilgoć i woda wszędzie, to tylko obrazki, które są całkowicie fałszywe w cywilizacji elektryczności, samochodów i opieki zdrowotnej. Wszędzie kapie, ale pościel nie gnije, drewno się nie wypacza, a żelazo nie rdzewieje, no i ludzie zdrowi i zupełnie obojętni na otaczające ich warunki. Mogę wybaczyć to, że wiem co się stanie, ale górnolotności i naruszenia języka, totalnie nieadekwatnego do treści wybaczyć nie potrafię. Dla mnie to zaprzepaszczony potencjał na dobrą książkę. Szkoda, bo wyszło fatalnie. Nie polecam, chyba że ktoś ma ochotę się popastwić nad marnościami. Tylko potencjału żal. Polska wersja " omnia vanitas".
40
annlegimi92

Nie oderwiesz się od lektury

Na początku wypadałoby się poznać. Główna bohaterka studiuje architekturę. Mieszka w akademiku. Effie kocha też książki jak Ty czy ja. Jednak nas nie nawiedza wizja bohaterów powieści, które czytamy... Sądzę, że życie ludzkie często składa się z trzech fundamentów. Osób, które powinny pachnieć dla nas domem i bezpieczeństwem. Miejsc, które odbijało najczęściej echo uśmiechu. Poznanych ludzi, którzy są strzałą wskazującą dobry kierunek, a nie grotem wbijanym w plecy. Co jeśli, gdy wszystkie te podstawy są jedynie gruzem leżącym pod obolałymi nogami? Nie dajcie się zwieść bajkowemu klimatowi. Wątki fantastyczne się pojawiają, jednak najbardziej obrazowa i trafiająca w serducho jest warstwa obyczajowa. To, co dzieje się (i działo) w życiu głównej postaci potrafi rozłożyć człowieka emocjonalnie. Nigdy nie powinno wyrastać się z baśni, jednak co wtedy, gdy bajkowy świat nie staje się odskocznią, lecz ucieczką? Duszny klimat dark academia wprowadza w atmosferę mroku połączonego ze s...
40
Angela9090

Z braku laku…

ujdzie ,ale szału nie ma 😬
31
Eayazja

Z braku laku…

Zarówno opis, jak i okładka przyciągnęły mnie do tego tytułu już jakiś czas temu. Byłam naprawdę pozytywnie do niego nastawiona, dlatego okropnie się rozczarowałam. Bo jasne, sam mroczny, baśniowy, utrzymany w stylu dark academia klimat serio był dobry. Tak samo jak pomysł na fabułę. Problem w tym, że cała reszta była albo nijaka, albo, cóż, dość kiepska. Sama akcja okropnie się wlecze, pierwszą połowę męczyłam okropnie długo. Tak naprawdę czułam się jakbym ciągle czytała to samo, a fabuła zataczała koło. W dodatku ciągłe powtórzenia, jakby czytelniczy nie byli w stanie zapamiętać jakiejś informacji i było trzeba ją powtarzać co dwa rozdziały. Dobra, bohaterka nie ma jednego palca. Ale po co podkreślać to po raz enty, w momencie, w którym to nawet nie jest ważne dla fabuły? Dialogi były czasami strasznie sztywne i nienaturalne, nie wiem na ile to kwestia tłumaczenia. W dodatku czułam się, jakby na siłę wepchnięto tam niektóre z nich, żeby pokazać jakie to postacie nie są mądre. I s...
20
Ruddaa

Dobrze spędzony czas

rozkreca sie powoli i pierwsze rozdzialy nie zachęcają ale sluchajcie dalej. Świetna ksiazka, z tajemnicą do odkrycia, romand3m slow burn(ktory nie jestvtu nachalny!). Tylko chwilami główna bohaterka mnie irytowala bo zachowywala sie jak nieogarnięta panienka no ale w sumie mlodziutka jest to kozna jej wybaczyć ;)
20

Popularność




Tytuł oryginału

A Study in Drowning

Copyright © 2023 by Ava Reid

Wydawnictwo Nowe Strony

All right reserved

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

Redakcja:

Alicja Chybińska

Korekta:

Sandra Pętecka

Karolina Piekarska

Estera Łowczynowska

Redakcja techniczna:

Mateusz Bartel

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-972-2

Jeden

Zaczęło się to tak samo jak wszystko inne: dziewczyna na brzegu, przerażona i spragniona.

Angharad, Emrys Myrddin, 191 AD

Plakat wyglądał staro, był postrzępiony i przywodził na myśl kartkę wyrwaną z czyjejś ulubionej książki. Z pewnością, był to zamierzony efekt, pomyślała Effy.

Afisz został wydrukowany na grubym, żółtym pergaminie, podobnym do płócien kreślarskich. Brzegi zawijały się same – jakby nieśmiało lub z zamiarem schowania się, jakoby pergamin miał do ukrycia jakąś tajemnicę.

Effy wygładziła papier obiema dłońmi, a potem zmrużyła oczy, przyglądając się pismu pełnemu zawijasów. Było odręczne, rozmazane w kilku miejscach i naznaczone plamą wody o nieokreślonym kształcie, przypominającej znamię albo narośl pleśni.

Do Szanownych Studentów Kolegium Architektury,

zarządca posiadłości narodowego autora Llyru EMRYSA MYRDDINA poszukuje projektantów dworu poza rodzinnym miastem zmarłego twórcy Saltney, w Zatoce Dziewięciu Dzwonów.

Prosimy, aby proponowana budowla – DWÓR HIRAETH1 – była wystarczająco duża, aby pomieścić obecną rodzinę Myrddinów, a także obszerną kolekcję książek, manuskryptów i listów, które pozostawił po sobie Myrddin.

Życzymy sobie, aby projekty odzwierciedlały charakter Myrddina, a także ducha jego ogromnej i jakże wpływowej twórczości.

Projekty prosimy przesyłać pocztą na poniższy adres najpóźniej do połowy jesieni. Ze zwycięzcą skontaktujemy się do pierwszego dnia zimy.

Trzy warunki podobnie jak w jednej z baśni Myrddina. Serce Effy zaczęło bić bardzo szybko. Niemal nieświadomym gestem sięgnęła w górę i chwyciła zwykłą czarną wstążkę, którą upięła swoje złote włosy. Wygładziła pojedyncze kosmyki, które unosiły się po bokach jej twarzy w delikatnej sennej bryzie, stojąc zatopiona w słońcu wlewającym się w przestrzeń uczelnianego holu.

– Przepraszam. – Usłyszała czyjś głos.

Effy zerknęła przez ramię. Za nią stał inny student architektury, ubrany w brązową tweedową marynarkę. Kołysał się na piętach z wyraźnym poirytowaniem.

– Jeszcze chwilę – powiedziała. – Jeszcze nie skończyłam czytać.

Nienawidziła tego, jak drżąco zabrzmiał jej głos. Student prychnął w odpowiedzi. Effy odwróciła się z powrotem w stronę plakatu, choć teraz krew w jej żyłach tętniła szybciej, ale nie pozostało jej już nic więcej do przeczytania poza adresem na dole ogłoszenia – nie było ani podpisu, ani końcowego zwyczajowego życzenia „powodzenia!”.

Stojący za nią student zaczął nerwowo przebierać nogami. Dziewczyna sięgnęła do torby i zaczęła ją przeszukiwać, aż znalazła pióro – bez zatyczki, co świadczyło o jego oczywistym i bezceremonialnym porzuceniu w pośpiechu – a jego stalówkę pokrywała gruba warstwa kurzu. Przycisnęła końcówkę do opuszki palca, ale nie pojawiła się ani jedna plamka atramentu.

Jej żołądek zwinął się w supeł. Jeszcze raz przycisnęła pióro do palca. Chłopak stojący za nią przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą, a stara drewniana podłoga jęknęła pod jego stopami. Effy włożyła pióro do ust i zaczęła ssać tak długo, aż poczuła metaliczny smak atramentu.

– Na Świętych – warknął chłopak.

Pośpiesznie zapisała adres na wierzchu ręki i wrzuciła pióro do torby. Odsunęła się od ściany i od plakatu, a także od chłopaka, zanim ten zdążył zrobić lub powiedzieć coś więcej.

Gdy energicznym krokiem szła korytarzem, zdążyła usłyszeć końcówkę wymamrotanego przez niego przekleństwa.

Rumieniec wstąpił na jej policzki. Dotarła do swojej pracowni i usiadła tam, gdzie zwykle, unikając spojrzeń innych studentów idących do swoich stanowisk. Zamiast tego wpatrywała się w krwawiący atrament na wierzchu ręki. Słowa zaczynały się rozmazywać, jakby adres był zaklęciem i to trwającym szyderczo krótko.

Okrutna magia była typowa dla Baśniowego Ludu, który tak często pojawiał się w książkach Myrddina. Przeczytała je wszystkie tyle razy, że logika stworzonego przez niego świata nałożyła się na jej światopogląd niczym połyskująca kalka na oryginał.

Effy skupiła się na słowach, zapamiętując je, zanim atrament zupełnie się rozmył. Gdyby zmrużyła oczy, tak mocno, aż zaczęłyby łzawić, byłaby w stanie niemal zapomnieć o wyszeptanym przez chłopaka przekleństwie. Ale jej umysł podążał własną ścieżką i podsuwał jej wszystkie powody, dla których student mógł na nią prychnąć i z niej szydzić.

Po pierwsze: była jedyną dziewczyną na wydziale architektury. Nawet jeśli ten chłopak nie spotkał jej wcześniej, choćby przelotnie na korytarzu, to z pewnością widział jej nazwisko na wynikach egzaminu, a później na wywieszonej w holu liście studentów. Trzy dni temu jakiś anonimowy, samozwańczy stróż prawa wziął do ręki pióro i zmienił jej nazwisko, Sayre2, w pewne niecenzuralne słowo, zachowując przy tym dwie ostatnie litery.

Po drugie: była jedyną dziewczyną na wydziale architektury i plasowała się wyżej od niego na egzaminie wstępnym. Uzyskała wystarczająco dobre noty, aby dostać się na studia literackie, ale nie przyjmowano tam kobiet, więc zdecydowała się na architekturę, co prawda mniej prestiżową, mniej interesującą i, zdaniem Effy, wręcz porażająco trudniejszą. Jej wyobraźnia nie funkcjonowała ani w liniach prostych, ani pod kątami dziewięćdziesięciu stopni.

Po trzecie: ten student wiedział o mistrzu Corbenicu.

Gdy Effy o nim pomyślała, natychmiast stanęły jej przed oczami pojedyncze obrazy. Złoty zegarek, który tkwił w ciemnych, gęstych włosach jego przedramion. Jego dojrzałość ją zszokowała. Była jak uderzenie w brzuch. Niewielu chłopców z jej college’u – a tym właśnie byli, chłopcami – miała tak gęste włosy na ramionach, a jeszcze rzadziej nosili oni drogie zegarki, które chowałyby się w ich gąszczu.

Effy zacisnęła powieki, chcąc, aby wspomnienie zniknęło. Gdy ponownie je uniosła, tablica wyglądała jak lśniące okno w środku nocy. Mogła sobie wyobrazić, że za nią rozciągały się tysiące rozmazanych, na wpół odkrytych zjaw.

Mistrz Parri, profesor wykładający w pracowni, dokonywał tradycyjnego wprowadzenia, tyle że po argantcku. Była to nowa polityka uniwersytecka, która została wprowadzona dopiero na początku jej pierwszego semestru sześć tygodni temu. Według oficjalnych informacji wynikało to z szacunku do nielicznych argantckich studentów uniwersytetu, ale nieoficjalnie powodem był pewien zapobiegawczy strach. Czy gdyby Argant wygrał wojnę, naciskałby na to, aby cały Llyr przyjął jego język? Czy dzieci dorastałyby, kształtując samogłoski i czasowniki, zamiast uczyć się poezji llyrskiej?

Dlatego byłoby dobrze, gdyby uczniowie na uniwersytetach zaczęli przyzwyczajać się do tego trochę wcześniej.

Ale nawet wtedy, gdy mistrz Parri przeszedł z powrotem na język llyrski, myśli Effy wciąż szalały jak psy, które nie mogły zasnąć. Mistrz Parri chciał, aby do końca zajęć wykonano dwa przekroje poprzeczne. Effy zdecydowała się wykonać zadanie, bazując na Muzeum Snu. To najbardziej uwielbiana przez turystów atrakcja w mieście Caer-Isel, a także domniemane źródło llyrskiej magii. W Muzeum Snu siedmiu Śpiących spało w szklanych trumnach, w milczeniu chroniąc Llyr przed zagrożeniami. Według niektórych wierzeń czekali oni na najczarniejszą godzinę kraju, aby podnieść się z letargu i stanąć do boju, by chronić swoją ojczyznę. Był to albo lokalny przesąd, albo prawda objawiona – wszystko zależało od tego, komu postawiono to pytanie.

Odkąd pochowano Myrddina, a miało to miejsce tuż przed rozpoczęciem semestru, bilety zostały wyprzedane, a kolejki do muzeum ciągnęły się wokół budynku. Effy trzy razy próbowała dostać się do środka. Czekała godzinami tylko po to, aby zostać odprawioną przy kasie biletowej. Nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko wyobrażać sobie Śpiących i szkicować ołówkiem rysy ich pogrążonych we śnie twarzy. Szczególną uwagę poświęciła Myrddinowi. Nawet po śmierci wyglądał na mądrego i łagodnego, tak jak powinien wyglądać ojciec.

Ale teraz, podczas gdy głos Parriego nieustannie przetaczał się ponad nią jak odpływ po linii brzegowej, Effy otworzyła szkicownik na nowej stronie i napisała ołówkiem słowa „DWÓR HIRAETH”.

Gdy zajęcia w pracowni dobiegły końca, Effy poszła do biblioteki. Oddała tylko jeden z dwóch żądanych przekrojów, który w dodatku nie okazał się zbyt dobry. Elewacja zupełnie jej nie wyszła – była pochylona, jakby muzeum zbudowano na skalistym zboczu zamiast na starannie zaprojektowanym placu Caer-Isel. Budynki uniwersytetu wiły się wokół niego jak spirale muszli z białego marmuru, której powierzchnię znaczyły żółte ślady muśnięć promieni słonecznych.

Nigdy nie wyobrażała sobie, żeby miała oddać tak tandetną pracę podczas nauki w szkole średniej, w swoim rodzinnym mieście. Ale tak wiele rzeczy się zmieniło w ciągu sześciu tygodni, od kiedy zaczęła studia. Nawet jeśli przybyła do Caer-Isel z nadzieją, pasją czy choćby z małostkową chęcią rywalizacji, wszystko to szybko w niej umarło. Czas wydawał się jednocześnie skompresowany i nieskończony. Toczył się ponad nią, jakby była zatopionym posągiem, spoczywającym na dnie morza, a innymi razy rzucanym, jakby była bezwładnym ciałem miotanym przez fale.

Teraz jednak słowa „Dwór Hiraeth” wdarły się do jej głowy jak haczyk wędkarski i popychały ją w kierunku jakiegoś celu, jakiegoś przeznaczenia, nawet jeśli to wszystko wciąż pozostawało mgliste. A może właśnie dlatego czuła takie przyciąganie? Z powodu tego, że było mgliste? Znacznie łatwiej sobie wyobrazić, że cel znajdował się w zasięgu jej ręki, gdy usunięto z obrazu wszystkie irytująco rzeczywiste szczegóły.

Biblioteka znajdowała się nie dalej niż pięć minut od wydziału architektury, ale gdy wiatr znad jeziora Bala smagał jej policzki i lodowatymi palcami przeczesywał włosy, czas zdawał się wydłużać. Wypuściła oddech, a on zamienił się w biały obłoczek na zimnym powietrzu, i w pośpiechu przeszła przez podwójne drzwi. Potem znalazła się w środku i ogarnęła ją nagła gęsta cisza.

Pierwszego dnia na uniwersytecie – dzień przed mistrzem Corbenikiem – Effy odwiedziła bibliotekę i była nią zachwycona. Przemyciła ze sobą filiżankę kawy i usiadła w jednym z nieużywanych pokoi na szóstym piętrze. Nawet winda wydawała się wyczerpana i jeszcze zanim dotarła do wyznaczonej kondygnacji, jęczała i drżała, wydając z siebie grzechot, który brzmiał jak dźwięk wydawany przez małe kości potrząsane w kolekcjonerskim pudełku.

Na szóstym piętrze znajdowały się najstarsze księgi, które poruszały najbardziej tajemnicze tematy. Można było tutaj znaleźć tomy rozprawiające o llyrjskiej historii przemysłu polowań na selkie3 (Effy odkryła, że to zaskakująco lukratywna dziedzina, która doprowadziła do tego, że wszystkie selkie zostały wytępione). Był też przewodnik po grzybach argantckich, z kilkustronicowym przypisem, jak odróżnić trufle argantckie od ich znacznie lepszych llyrjskich odmian. I była też relacja z jednej z wielu wojen pomiędzy Llyrem a Argantem, opowiedziana z perspektywy świadomego karabinu.

Effy zaszyła się w najbardziej oddalonej i ukrytej niszy, jaką mogła znaleźć, położonej tuż pod oknem skąpanym w deszczu, i czytała te tajemne księgi. W szczególności szukała książek o wróżkach i całymi godzinami wertowała tom o czarodziejskich kręgach poza Oxwich, a potem zanurzała się w kolejnej etnografii dawno zmarłego profesora na temat Baśniowego Ludu napotkanego na tamtych terenach. Te liczące sobie setki lat relacje zostały uznane przez uniwersytet za południowe przesądy. Zaś znalezione przez nią książki zostały złośliwie odłożone na półki z tabliczką Fikcja.

Ale Effy w to wierzyła. Wierzyła we wszystko: w wyryte w pamięci akademickie relacje, w pełen przesądów folklor Południa i w epicką poezję, która ostrzegała przed podstępami Baśniowego Króla. Gdyby tylko mogła studiować literaturę, napisałaby własne pełne ognia traktaty broniące jej wiary. Ale fakt, że utkwiła na wydziale architektury, odbierał jej głos zupełnie tak, jakby ktoś nałożył na nią kaganiec.

Jednak teraz, gdy stała w holu, biblioteka nagle wydała się jej przerażającym miejscem. Samotnia, która kiedyś ją pocieszała, teraz sprawiała wrażenie ogromnej, pustej przestrzeni, w której mogło się wydarzyć tak wiele złych rzeczy. Nie wiedziała dokładnie, co to mogło być – czuła jedynie wzburzony, niesprecyzowany strach. Cisza była okresem poprzedzającym nieuchronną katastrofę, tak jakby patrzyła na szklankę kołyszącą się na krawędzi stołu i czekała na ten moment, w którym w końcu się przechyli i rozbije. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego niegdyś znajome rzeczy teraz wydawały się wrogie i obce.

Nie zamierzała tu dzisiaj zostać. Wspięła się po ogromnych, marmurowych schodach, a odgłos jej kroków odbijał się echem od ścian. Łukowate sufity i zdobienia z drewna sprawiały, że czuła się tak, jakby znajdowała się w bardzo eleganckiej, antycznej szkatułce na biżuterię. Kątem oka obserwowała drobinki kurzu pływające w kolumnach złotego światła.

Dotarła do biurka w kształcie podkowy i położyła dłonie płasko na lakierowanym drewnie. Kobieta za biurkiem spojrzała na nią bez zainteresowania.

– Dzień dobry – powiedziała Effy, uśmiechając się przy tym tak radośnie, jak tylko była w stanie.

Bo „dzień dobry” było stwierdzeniem dość niepasującym do sytuacji. Zegar wskazywał drugą piętnaście, ale ona była na nogach dopiero od trzech godzin, co stanowiło wystarczająco długi czas, aby włożyć na siebie jakieś ubranie i zdążyć na zajęcia w pracowni.

– Czego dzisiaj szukasz? – zapytała niewzruszona kobieta.

– Ma pani jakieś książki o Emrysie Myrddinie?

Wyraz twarzy kobiety zmienił się, w jej oczach zabłysła pogarda.

– Musisz zadać bardziej skonkretyzowane pytanie. Interesuje cię beletrystyka, literatura faktu, biografia, teoria…

– Literatura faktu – wtrąciła szybko Effy. – Wszystko o jego życiu i rodzinie. – Mając nadzieję, że zdobędzie sympatię bibliotekarki, dodała: – Mam już wszystkie jego powieści i tomiki poezji. Jest moim ulubionym autorem.

– Twoim i połowy uniwersytetu – podsumowała lekceważąco kobieta. – Zaczekaj tutaj ‒ poleciła i zniknęła w przejściu za ladą.

Effy zaswędział nos od zapachu starego papieru i pleśni. Z sąsiednich pokoi dochodził trzepot przewracanych stron i powolne obracanie się łopat wentylatorów zawieszonych pod sufitem.

– Hej – usłyszała czyjś głos.

Był to ten chłopak z uniwersyteckiego holu, ten sam, który stał za jej plecami, aby zobaczyć plakat. Tweedową marynarkę trzymał teraz pod pachą, przez co mogła zobaczyć, że miał szelki naciągnięte na białą koszulę.

– Hej – odpowiedziała. Był to bardziej odruch niż cokolwiek innego. Przywitanie brzmiało dziwnie w całej tej cichej, pustej przestrzeni. Odsunęła ręce od biurka.

– Jesteś z wydziału architektury, prawda – odezwał się, a w jego słowach nie przebrzmiewała nawet nuta pytania.

– Tak – odpowiedziała z wahaniem.

– Ja również. Zamierzasz wysłać propozycję? Odnośnie do projektu Dworu Hiraeth?

– Chyba tak. – Nagle dopadło ją bardzo dziwne wrażenie, jakby znajdowała się pod wodą. Ostatnio zdarzało jej się to coraz częściej. – A ty?

– Chyba tak. Wiesz, moglibyśmy pracować nad tym razem. – Chłopak zacisnął dłoń wokół krawędzi biurka, a siła jego uścisku sprawiła, że zbielały mu knykcie. – To znaczy, moglibyśmy wysłać wspólną propozycję. W regulaminie nie jest napisane, że nie można tego zrobić. Razem mielibyśmy większe szanse na wygranie kontraktu. Stalibyśmy się sławni. Zaraz po skończeniu studiów zostalibyśmy zgarnięci przez najbardziej prestiżowe firmy architektoniczne w Llyrze.

Wspomnienie wyszeptanej przez niego obrazy zabrzęczało z tyłu jej głowy. Było ciche, ale natarczywe.

– Nie jestem pewna. Chyba już wiem, co będę chciała zrobić. Szkicowałam to przez całe zajęcia w pracowni. – Roześmiała się cicho, mając nadzieję, że dzięki temu złagodzi ukłucie wywołane odrzuceniem.

Ale chłopak nie roześmiał się ani nawet nie odwzajemnił uśmiechu. Przez dłuższą chwilę rozciągała się pomiędzy nimi cisza.

Gdy ponownie się odezwał, jego głos zabrzmiał wyjątkowo nisko.

– Jesteś taka ładna. Naprawdę. Jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem. Wiesz o tym?

Gdyby odpowiedziała „tak, istotnie” wyszłaby na zarozumiałą harpię. Gdyby pokręciła głową i odrzuciła komplement, byłaby fałszywie skromna i udawałaby nieśmiałą. To oszukańcze zagranie jak z baśni. Nie istniała taka odpowiedź na jego pytanie, która nie skazałaby jej na przekleństwo.

Więc zamiast tego powiedziała cicho:

– Może mógłbyś mi pomóc z przekrojami na zajęcia z Parrim? Moje są naprawdę słabe.

Chłopak uśmiechnął się i wyprostował jak struna.

– Pewnie – zgodził się. – Pozwól, że dam ci swój numer.

Effy wyjęła pióro z torby i mu je podała. Zacisnął palce na jej nadgarstku i napisał siedem cyfr na grzbiecie jej ręki. Biały szum, niczym szmer deszczowej wody, ponownie wszystko zagłuszył – nawet brzęk wentylatorów.

Drzwi za biurkiem otworzyły się i bibliotekarka wróciła na swoje miejsce. Chłopak puścił rękę Effy.

– W porządku – mruknął. – Zadzwoń do mnie, gdy będziesz chciała popracować nad przekrojami.

– Pewnie.

Effy zaczekała, aż chłopak zejdzie po schodach, po czym odwróciła się z powrotem do bibliotekarki. Jej ręka zdrętwiała.

– Przepraszam – zaczęła bibliotekarka. – Ktoś wypożyczył wszystkie książki o Myrddinie.

Effy nie powstrzymała piskliwego tonu głosu, gdy powtórzyła:

– Wszystkie?

– Na to wygląda. Nie jest to zaskoczeniem. Jest popularnym tematem prac literackich. Ponieważ niedawno umarł, jest gruntem, który pozwala na szerokie eksploracje. To niewykorzystany potencjał. Każdy student literatury chce być pierwszym, który napisze opowieść o jego życiu.

Żołądek Effy podskoczył.

– Więc to student literatury je wypożyczył?

Bibliotekarka skinęła głową. Sięgnęła pod biurko i wyciągnęła stamtąd dziennik. Każdy wiersz i każdą kolumnę kartek zeszytu zapełniały tytuły książek i nazwiska osób, które je wypożyczyły. Otworzyła stronę z listą pozycji biograficznych i uznanych prac. W rubryce „Wypożyczający” widniało to samo nazwisko, wypisane raz po raz ściśniętym, ale precyzyjnym pismem: „P. Héloury”.

Było to argantckie nazwisko. Effy poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył.

– Cóż, dziękuję za pomoc – powiedziała. Jej głos był ochrypły od powstrzymywanego płaczu. Wbiła paznokcie w dłoń. Nie mogła się tutaj rozpłakać. Nie była już dzieckiem.

– Oczywiście – powiedziała bibliotekarka. – Zadzwonię do ciebie, gdy książki zostaną zwrócone.

Gdy Effy wyszła na zewnątrz, tarła oczy tak długo, aż przestały łzawić. To było takie niesprawiedliwe. Oczywiście, że student literatury jako pierwszy sięgnął po te książki. Spędzali całe dnie, nurzając się w każdej zwrotce słynnej poezji Myrddina, rozprawiając nad każdym wersem jego najsłynniejszej powieści Angharad. Mogli całe dnie spędzać na tym, na co Effy miała czas tylko w nocy, dopiero po tym, jak byle jak skończyła swoje zadania z architektury. Pod kołdrą, w bladej kałuży światła lampy, ślęczała nad swoją poniszczoną kopią Angharad mającą swoje stałe miejsce na nocnym stoliku dziewczyny. Effy znała każde pęknięcie na jej grzbiecie, każde zagięcie stron.

I ten Argantianin. Nie mogła pojąć, jakim cudem dostał się na wydział literatury, będącym jednym z najbardziej prestiżowych na uniwersytecie, i jakim cudem zgłębiał prace Myrddina. Przecież był to narodowy pisarz Llyru. Wszystko to wydawało się przewrotną zagrywką losu, przywodzącą na myśl osobisty i złośliwy policzek w twarz. W jej myślach wciąż unosiło się nazwisko zapisane precyzyjnym pismem: P. Héloury.

Dlaczego w ogóle pomyślała, że to mogłoby się udać? Effy nie była wspaniałą architektką; spędziła dopiero sześć tygodni na pierwszym semestrze na uniwersytecie i już groziło jej, że zawali dwa przedmioty. Trzy, jeśli nie odda tych przekroi. Matka powiedziałaby jej, żeby nie marnowała czasu. „Po prostu skup się na swoich studiach” – tak by rzekła. Oraz: „Skup się na swoich znajomych. Nie biegaj jak szalona za czymś, co jest poza twoim zasięgiem”. Nie mówiłaby tego ze złośliwości.

Studia, wyimaginowany głos matki niósł się echem w jej głowie i Effy pomyślała o pogardliwym spojrzeniu mistrza Parri. Uniósł jeden z jej przekrojów i machał nim w jej stronę, aż kartka się pomięła. Zupełnie tak, jakby Effy była owadem, którego próbował uderzyć.

Znajomi. Effy spojrzała na numer na wierzchu ręki. Nakreślone przez chłopaka liczby „0” i „8” były wypukłe i grube, jakby próbowały pokryć niebieskim atramentem jak największy fragment jej skóry. Nagle zrobiło jej się naprawdę niedobrze.

Ktoś przecisnął się gwałtownie obok niej i Effy zdała sobie sprawę, że blokowała wejście do biblioteki. Zamrugała z zawstydzeniem, zbiegła po schodach i przeszła na drugą stronę ulicy, przemykając pomiędzy dwoma turkoczącymi na jałowym biegu czarnymi samochodami. Przed nią znajdowało się małe molo z widokiem na jezioro Bala. Pochyliła się nad poręczą i potarła trzeci knykieć prawej dłoni, jakby był kamieniem zmartwień. Kończył się gwałtownie, właśnie w tym punkcie zwieńczonym lśniącą warstwą tkanki bliznowej. Jeśli tamten chłopak zauważył brak jej serdecznego palca, to nie dał tego po sobie poznać.

Przechodnie przechodzili obok niej. Studenci ze skórzanymi torbami zmierzali na zajęcia, z niezapalonymi papierosami włożonymi w usta. Turyści z szerokokątnymi aparatami przesuwali się niezgrabną, powolną masą w kierunku Muzeum Snu. Usłyszała ich dziwny akcent. Musieli pochodzić z najbardziej wysuniętego na południe regionu Llyru, z Dolnej Setki.

Fale jeziora Bala nieśmiało muskały kamienne molo. Biała piana toczyła się jak ślina z psiego pyska. Effy wyczuła niebezpieczną frustrację pod potulnością przypływu, było to coś spętanego, co pragnęło wolności. Burza mogła nadejść w ułamku sekundy. Ulewa zmyłaby z ulicy wszystkich turystów i sprawiłaby, że czarne parasole wyrosłyby jak grzyby po deszczu.

Przez wszechobecną mgłę Effy z trudem dostrzegła drugą stronę jeziora i rozciągającą się tam zieloną krainę. Argant ‒ wojowniczy, północny sąsiad Llyru. Kiedyś uważała, że problem polegał na tym, że Argantianie i Llyranie za bardzo się od siebie różnią i dlatego nie mogą przestać wojować i nienawidzić się nawzajem. Teraz jednak, po sześciu tygodniach życia w podzielonym mieście, zrozumiała, że problem leżał zupełnie gdzie indziej. Argantianie zawsze twierdzili, że skarby i tradycje llyrjskie należą właśnie do nich. Llyr nieustannie oskarżał Argant o kradzież swoich bohaterów i wydarzeń historycznych. Wybór narodowych autorów, którzy ostatecznie stali się Śpiącymi, był próbą Llyru, aby stworzyć coś, czego Argant nie zdoła mu odebrać.

To archaiczna tradycja, ale posłusznie jej przestrzegano, nawet jeśli większość mieszkańców Północy nie wierzyła w przesądy z Południa: że gdy llyrjskie czołgi toczyły się po tej zielonej krainie, gdy ich karabiny wystawały z okopów, które wykopali na argantckiej ziemi, chroniła ich magia Śpiących. Że gdy argantckie działa zacinały się albo gdy niespodziewana mgła pełzła nad polem bitwy, to również była to magia Śpiących.

Od kilku lat wojna stała w miejscu. Od czasu do czasu niebo drżało od odgłosu odległych wystrzałów, choć łatwo można było pomylić je z grzmotami. Mieszkańcy Caer-Isel, w tym również Effy, nauczyli się traktować to jak uliczny szum, który ‒ owszem ‒ był irytujący, ale nieunikniony. Miała nadzieję, że wraz z wyświęceniem Myrddina na Śpiącego, los odmieni się na korzyść Llyru.

Nie miała innego wyboru, jak tylko uwierzyć w magię Śpiącego, w magię Myrddina. To fundament, na którym zbudowano jej życie. Choć po raz pierwszy przeczytała Angharad, gdy miała trzynaście lat, śniła o Baśniowym Królu na długo przed tym.

Krople słonej wody pocałowały ją w policzki. Do diabła z tym studentem literatury, z tym Argantianinem, P. Hélourym. Do diabła z Parrim i z tymi okropnymi przekrojami. Była zmęczona. Zmęczona walczeniem o coś, czego nawet nie chciała. Była zmęczona strachem, że może zobaczyć mistrza Corbenica na korytarzu albo w holu uczelni. Była zmęczona wspomnieniami, które nocą pływały pod jej powiekami, tymi małymi fragmentami pamięci: o ogromnej rozpiętości jego palców, o tym, jak jego kostki bielały, gdy zaciskał i rozluźniał pięść.

Effy wstała i jeszcze raz związała włosy. Niebo nad jej głową przybierało kolor żelaza, a chmury nabrzmiały złowrogą furią. Przejeżdżający tramwaj zadzwonił, zagłuszając zbliżający się grzmot – tym razem prawdziwy grzmot, a nie wystrzał. Akurat gdy zapięła kurtkę i pośpiesznym krokiem ruszyła do akademika, zaczął padać deszcz.

Gdy weszła do środka, jej włosy były zupełnie mokre, krople kapały z jej rzęs, a woda zbierała się w butach. Effy zdjęła je szybko i rzuciła w głąb korytarza, a gdy upadły, rozległy się dwa, tępe uderzenia. Oczywiste, że dzisiejszy dzień musiał skończyć się tym, że dopadła ją nieszczęsna jesienna caer-iselska ulewa, mimo że robiła wszystko, aby uciec przed deszczem.

Opanowawszy odrobinę furię wywołaną porzuceniem, Effy spokojnym gestem odwiesiła kurtkę i wycisnęła włosy.

Drzwi do sypialni jej współlokatorki otworzyły się z wahaniem.

– Effy?

– Wybacz – szepnęła, a rumieniec wpełzł na jej szyję. Jej buty wciąż leżały opuszczone na końcu korytarza. – Nie wiedziałam, że jesteś w domu.

– Nic się nie stało. Maisie też tutaj jest.

Effy skinęła głową i odrętwiała z zawstydzenia poszła po swoje buty. Rhia patrzyła na nią, stojąc w progu, jej ciemne loki były w nieładzie, a biała bluzka została niezdarnie zapięta. To nie pierwszy raz, gdy Effy przerwała intymne spotkanie pomiędzy Rhią a jej ukochaną, przez co cała sytuacja stawała się jeszcze bardziej upokarzająca.

– Wszystko dobrze? – zapytała koleżanka. – Na zewnątrz jest paskudnie.

– Tak, jest w porządku. Po prostu nie miałam ze sobą parasolki. I prawdopodobnie zawalę trzy przedmioty.

– Rozumiem. – Zacisnęła usta. – Wygląda na to, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś się czegoś napiła. Co masz na ręce?

Effy spojrzała w dół. Deszcz sprawił, że niebieski atrament spływał po jej nadgarstku.

– Och – powiedziała. – Zostałam poturbowana przez gigantyczną kałamarnicę.

– Brzmi strasznie. Gdy już się wytrzesz, to wejdź do środka i napij się herbaty.

Effy zdobyła się na to, aby uśmiechnąć się z wdzięcznością i poszła do łazienki.

Wszyscy jej mówili, że pokoje w akademiku są obrzydliwe, ale kiedy tutaj trafiła, myślała o tym w kategoriach przygody, jakby był to biwak w lesie. Teraz jednak odbierała to jako po prostu nudne i niedorzecznie obrzydliwe.

W fudze pomiędzy kafelkami zalegał brud, a wokół krawędzi wanny roztaczał się okropny, pomarańczowy pierścień mydlanych mętów. Gdy ściągnęła ręcznik z wieszaka, zobaczyła nienaturalnie wielkiego pająka, który odbiegł i zniknął w szczelinie w ścianie. Nie miała nawet siły krzyknąć.

Kiedy wyszła z powrotem na korytarz – tym razem nie ociekając już wodą – drzwi do pokoju Rhii stały otworem, a jego wnętrze wypełniało delikatne żółte światło lampy. Maisie siedziała na skraju łóżka z parującym kubkiem w dłoni; jej kasztanowe włosy zostały upięte w pośpieszny kok.

– Widziałam w łazience Watsona – powiedziała Effy i opadła na krzesło przy biurku Rhii.

– Niemożliwe. Zabiłam Watsona, pamiętasz? To musiał być Harold.

– Racja – zgodziła się Effy. – Watson odszedł w blasku chwały. – Wycieranie ze ściany łazienki czarnej papki, która po nim została, zajęło dziesięć minut.

– Dlaczego wszystkim pająkom nadajecie męskie imiona? – zapytała Maisie, gdy Rhia napełniała kubek Effy.

– Bo wtedy rozgniata się je z większą satysfakcją – odparła Rhia i opadła obok niej na łóżko.

Widząc, w jaki sposób zwinęła się wokół Maisie, z tak swobodną intymnością, Effy poczuła się nagle jak intruz.

Było to uczucie, które towarzyszyło jej nieustannie – wrażenie bycia niechcianą. Bez względu na to, gdzie się znalazła, zawsze obawiała się, że jest obca.

Upiła łyk herbaty. Ciepło pomogło odrobinę złagodzić jej dyskomfort.

– A więc mam wrażenie, że obleję te zajęcia – powiedziała. – A mamy dopiero środek jesieni.

– To dobrze, że jest dopiero środek jesieni – podsumowała Maisie. – Masz mnóstwo czasu, żeby to nadrobić.

Rhia z roztargnieniem bawiła się kosmykiem włosów dziewczyny.

– Albo możesz po prostu zrezygnować. Mogłabyś dołączyć do nas na wydziale muzyki. Orkiestra potrzebuje więcej flecistów.

– Jeśli w tydzień nauczysz mnie, jak grać na flecie, to nie ma sprawy.

Effy nie przyznała, że choć architektura była frustrująca, to studiując ją, miała mniejsze poczucie poniesienia porażki, niż gdyby miała się przenieść na muzykę. Kolegium architektury to drugi najbardziej prestiżowy kierunek na uniwersytecie. Jeżeli nie mogła studiować literatury, tak jak chciała, to przynajmniej mogła udawać, że architektura była jej pierwszym wyborem od samego początku.

– Nie jestem pewna, czy to do końca realne, kochanie – zauważyła Maisie, po czym spojrzała na Effy. – Więc co zamierzasz zrobić?

Effy niemal powiedziała im o plakacie. O Emrysie Myrddinie i o Dworze Hiraeth, i o najnowszym rysunku w jej szkicowniku.

Rhia była impulsywna i miała głowę pełną szalonych pomysłów, do których można zaliczyć (choć nie tylko): nauczę cię grać na flecie w tydzień oraz zakradnijmy się na dach wydziału astronomicznego. Ale Maisie była wręcz irytująco racjonalna. Powiedziałaby Effy, że szaleństwem było coś takiego w ogóle rozważać.

Na ten moment wizja Dworu Hiraeth, wizja snu, należała do niej i tylko do niej. Nawet jeśli to nieuniknione, że cała ta sprawa nie przetrwa próby czasu, Effy chciała śnić ten sen choćby trochę dłużej.

Więc na koniec tylko wzruszyła ramionami i pozwoliła, aby Rhia spróbowała przekonać ją do gry na organach. Effy dopiła herbatę i życzyła im dobrej nocy, ale gdy weszła do swojego pokoju, nie miała najmniejszej ochoty kłaść się spać. Swędzenie wywołane frustracją i tęsknotą, które rozciągało się tuż pod jej skórą, nie zamierzało odpuścić.

Usiadła na niepościelonym łóżku i zamiast się położyć, wzięła do ręki swój podniszczony egzemplarz Angharad.

Angharad. Najsłynniejsze dzieło Myrddina. Powieść obejmowała historię młodej dziewczyny, która została oblubienicą Baśniowego Króla. Baśniowy Lud był okrutny, przebiegły, a jego chciwość nie miała granic. Ludzie to dla nich nic więcej niż zabawki, które śmieszyły swoją żałosną, kruchą śmiertelnością. Czar Baśniowego Ludu nadawał im wręcz hipnotycznie pięknego wyglądu, podobnie jak jaskrawo wzorzysta skóra węża, którego ukąszenie jest śmiertelne. Używali swoich zaklęć, aby ludzie grali na skrzypcach tak długo, aż odpadną im palce, lub aby tańczyli do chwili, aż ich stopy zaczną krwawić. Jednak czasami Effy była na wpół zakochana w Baśniowym Królu. Kruche centrum jego okrucieństwa sprawiało, że jej serce zaczynało mocniej bić. Przypuszczała, że dostrzegała coś intymnego w całej tej przemocy. W końcu im bliżej z kimś jesteśmy, tym bardziej możemy tę osobę skrzywdzić.

W książce główna bohaterka miała w zanadrzu swoje sztuczki, aby uniknąć lub oczarować Baśniowego Króla: chleb i sól, srebrne dzwonki, jarząb górski, gorset z żelaza. Effy miała swoje tabletki nasenne. Mogła połknąć jedną, czasem dwie i zanurzyć się w śnie bez snów.

Spojrzała na rewers książki, gdzie zamieszczono zdjęcie i biografię Myrddina. Był pustelnikiem i samotnikiem, zwłaszcza w ostatnich latach poprzedzających jego śmierć. Pisano o nim bezduszne i oficjalne artykuły w gazetach, a sam autor słynął z tego, że odmawiał wszystkich wywiadów. Czarno-białe zdjęcie zostało wykonane z dużej odległości, na ziarnistej kliszy. Ukazywało jedynie profil Myrddina. Stał przy oknie, jego sylwetkę skrywał cień, a twarz odwrócił od obiektywu. Z tego, co jej wiadomo, to jedyne istniejące zdjęcie Myrddina.

Każdy dom, który szanował Myrddina, musiał być równie zagadkowy. Czy na wydziale architektury był ktoś, kto to rozumiał? Czy ktoś inny znał jego prace wzdłuż i wszerz? Effy w to wątpiła. Reszta studentów pragnęła sławy i nagrody pieniężnej, tak jak ten chłopak w bibliotece. Nikogo z nich nie interesowało, że chodziło o Myrddina. Nikt z nich nie wierzył w starą magię.

Tej nocy jej tabletki nasenne leżały nietknięte na szafce. Zamiast je zażyć, Effy wyciągnęła szkicownik i rysowała do białego rana.

Dwa

Sztuka opowiadania historii zasługuje na najwyższy szacunek, zaś autorów należy uważać za strażników dziedzictwa kulturowego Llyru. W związku z tym wydział literatury będzie prowadzić najbardziej ekskluzywny program studiów licencjackich dostępnych na uniwersytecie, wymagane będą najwyższe wyniki egzaminów i spełnienie najbardziej rygorystycznych wymagań.

Mając na uwadze powyższe, niestosownym byłoby przyjmowanie kobiet, które, jako płeć, nie wykazały się znaczącymi zdolnościami w zakresie analizy literatury, tudzież jej pojmowania.

Orędzie, Sion Billows, po założeniu Uniwersytetu Llyrskiego, 680 BD

– A więc naprawdę tam pojedziesz – powiedziała Rhia.

Effy skinęła głową, przełykając palący łyk kawy. Wszędzie dookoła nich siedzieli studenci z głowami pochylonymi nad książkami, w dłoniach poplamionych atramentem trzymali pióra i w skupieniu przygryzali wargi. Słychać było dźwięki mielenia i pomruk ekspresu do kawy oraz brzęk naczyń, gdy serwowano tarty i scones4. Senny Poeta to ulubiona kawiarnia studentów w Caer-Isel i znajdował się jedynie przecznicę od Muzeum Snu.

– Nie zamierzam psuć ci planów, albo, na Świętych, brzmieć jak Maisie, ale nie sądzisz, że to wszystko jest trochę dziwne? Chodzi mi o to, że po co mieliby wybierać studentkę pierwszego roku architektury do tak ogromnego projektu?

Effy sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej złożoną kartkę. Manewrując wokół swojej filiżanki z kawą i na wpół zjedzonego ciastka Rhii, wygładziła papier płasko na stole, a potem zaczekała, aż Rhia wyciągnie szyję, by przeczytać to, co zostało starannie napisane ciemnym atramentem.

Szanowna Pani Sayre,

piszę ten list, aby Pani pogratulować i poinformować, że wybrałem złożoną przez Panią propozycję projektu Dworu Hiraeth. Otrzymałem bardzo wiele zgłoszeń, ale zamysł dostarczony przez Panią jest moim zdaniem tym, który najtrafniej uhonorował spuściznę mojego ojca.

Z radością zapraszam Panią do Saltney, aby móc osobiście porozmawiać o Pani projekcie. Żywię nadzieję, że pod koniec Pani pobytu będę miał zestaw sfinalizowanych planów, abyśmy mogli szybko rozpocząć prace nad realizacją.

Aby dostać się do Hiraeth, musi Pani wsiąść do najwcześniejszego pociągu z Caer-Isel do Laleston, a następnie przesiąść się do pociągu jadącego do Saltney. Z góry przepraszam za długą i uciążliwą podróż. Poproszę mojego adwokata, pana Wetherella, aby odebrał Panią z dworca.

Żegnam się z największym entuzjazmem,

Ianto Myrddin

Gdy tylko Rhia podniosła wzrok znad listu, Effy powiedziała pośpiesznie:

– Pokazałam to już dziekanowi Foggowi. Pozwolił mi pojechać do Saltney na następne sześć tygodni i pracować tam nad projektem domu. A także wpłynął na mistrza Parriego, aby zaliczył to jako moją pracę na zajęciach w pracowni. – Starała się brzmieć na pewną siebie, ale przede wszystkim czuła ulgę. Żałowała, że nie mogła być w gabinecie podczas tej rozmowy, aby zobaczyć, jak mistrz Parri trzymał się za grzbiet nosa, gdy dziekan Fogg przekazał mu tę wiadomość.

– Cóż – zaczęła Rhia po chwili. – Myślę, że to brzmi całkiem wiarygodnie. Ale Dolna Setka… Wiesz, że tam jest trochę inaczej niż tutaj.

– Wiem. Zdążyłam już kupić sobie nowy płaszcz przeciwdeszczowy i kilka nowych swetrów.

– Nie to miałam na myśli – zaoponowała Rhia z niewyraźnym uśmiechem. – Chodziło mi o to, że… w moim rodzinnym mieście wszyscy wierzą, że Śpiący powstrzymują Argant przez zbombardowaniem całego Llyru. Na Świętych, zanim konsekrowano Myrddina, moi rodzice żyli w przekonaniu, że nastąpi drugie Zatopienie. Tutaj nikt w ogóle nie wierzy w Śpiących.

Ale ja wierzę. Effy zachowała tę myśl dla siebie. Rhia pochodziła z Południa i często mówiła z pogardą o swoim małym rodzinnym miasteczku i jego głęboko religijnych mieszkańcach. Effy nie czuła się dobrze, próbując z nią o tym dyskutować – i nie chciała przyznawać się przed nią do własnych przekonań. Tego rodzaju przesądy nie pasowały do grzecznej dziewczyny z Północy, która studiowała na drugim najbardziej prestiżowym kierunku w Llyrze i pochodziła z dobrej północnej rodziny.

Więc Effy zachowała swoje prawdziwe myśli dla siebie, a zamiast tego powiedziała:

– Rozumiem. Ale nie zostanę tam długo. I obiecuję, że nie wrócę śmierdząc solanką.

– Och, gdy wrócisz, będziesz w połowie rybą – zapewniła Rhia. – Uwierz mi.

– Która połowa będzie rybia?

– Dolna – odparła po chwili zastanowienia.

– Pomyśl tylko, ile pieniędzy zaoszczędzę na butach.

Biblioteka była cudownie pusta, prawdopodobnie po części z powodu zimna. Mgła spłynęła z zielonych wzgórz Argantu i zawisła nad Caer-Isel jak horda upiorów. Uniwersytecką dzwonnicę spowijały cienie jak wdowę schowaną za żałobną woalką. Studenci nie palili już papierosów pod kolumnadą na zewnątrz, bo obawiali się, że przebiją ich wiszące sople lodu. Każdego ranka pomnik założyciela uniwersytetu, Siona Billowsa, pokrywała nowa warstwa szronu.

Effy nigdy nie otrzymała telefonu od bibliotekarki w sprawie książek Myrddina. Kimkolwiek był P. Héloury, z pewnością nie zamierzał odstąpić od lektury i oddać woluminy w najbliższym czasie. Ta świadomość zżerała ją przez trzy tygodnie – był to płytki, kipiący gniew, który zbierał się w dole jej brzucha. W myślach ćwiczyła kłótnie z nieznajomym i wyobrażała sobie scenariusze, w których zwycięsko wychodzi z tych werbalnych sporów i pyszni się swoim triumfem. Ale nawet to nigdy nie ukoiło jej wściekłości.

Dziś jednak Effy przyszła do biblioteki z innego powodu. Wjechała windą do działu geografii znajdującego się na trzecim piętrze. Pokój był przepełniony labiryntem regałów tworzących wiele zakurzonych, skrytych zakamarków. Zdjęła z półki duży atlas i znalazła dla siebie jeden z kątów tuż pod pokrytym szronem oknem.

Otworzyła książkę na mapie wyspy. Ciągnęła się tam rzeka Naer, która przecinała wyspę pionowo – była niczym niebieska żyła na dłoni. Widziała też miasto Caer-Isel i oczywiście – wraz z adnotacją przypominającą jego argantcką nazwę, Ker-Is – duży fragment wraku w samym centrum jeziora Bala.

Oficjalną granicę pomiędzy Llyrem a Argantem stanowiło ogromne stalowe ogrodzenie, zwieńczone zwojami z drutu kolczastego. Dzieliło centrum miasta i przechodziło niemal przez Muzeum Snu. Effy poszła je zobaczyć podczas swojego pierwszego tygodnia studiów, a surowa autorytatywność wprawiła ją w osłupienie. Wzdłuż przęsła stało kilku ubranych na szaro strażników – mieli futrzane czapki i twarze, na których nie gościł uśmiech. Effy obserwowała, jak mała grupa – rodzina – nadeszła od argantckiej strony i rozpoczęła długi proces rozkładania dokumentów i paszportów. Strażnicy poruszali się energicznie, a twarze dzieci czerwieniały od stania na mrozie. Ponad ich głowami dwie flagi walczyły ze sobą i z wiatrem: czarny wąż na zielonym polu dla Argantu i czerwony wąż na białym polu dla Llyru. Po pewnym czasie oglądanie tej sceny stało się zbyt trudne i Effy odeszła w pośpiechu, czując dziwny wstyd.

Jej palec wędrował po mapie. Północny Llyr przepełniały zielone wzgórza, przywodził na myśl mozaikę promieni słonecznych i mgły; usiany przysadzistymi drzewami, kamiennymi domami, małymi miasteczkami z wąskimi uliczkami i największym miastem ‒ Draefen. To administracyjna stolica Llyru i miejsce, w którym znajdowała się jej rodzinna kamienica, gdzie Effy dorastała, mieszkając z matką i dziadkami. Draefen było otulone doliną pomiędzy dwoma górskimi szczytami i rozciągało się po obu stronach Naer. Niebo zasnuwały chmury i dym z fabryk, a linię horyzontu strzępiły czubki białych żagli wystających z powierzchni jeziora jak płetwy potworów, w których istnienie nikt na Północy nie wierzył. Myślała, że jeśli zobaczy ten obraz, choćby jako szkic na pergaminie, to wywoła on w niej tęsknotę za domem, ale przede wszystkim przypomniała sobie zapach oleju, soli i rybich wnętrzności. Effy szybko przemknęła wzrokiem gdzie indziej.

Niżej, na południe od Draefen i od Laleston, leżało ostatnie miasto, które odwiedziłby ktokolwiek o zdrowych zmysłach – Dolna Setka. To najbardziej wysunięte na południe sto mil Llyru stanowiące postrzępione wybrzeże i wioski rybackie, rozpadające się białe klify i szorstkie, brzydkie plaże, których kamienie przebijały buty. Nawet ilustracja wydawała się wykonana pośpiesznie, jakby artysta chciał ją skończyć i zająć się czymś bardziej wartym jego uwagi.

Zatoka Dziewięciu Dzwonów wyglądała, jakby pies wgryzł się w stary, zgniły kawałek mięsa. Effy przesunęła po niej kciukiem, śledząc ząbkowany zarys. Emrys Myrddin pochodził właśnie stąd, z samego dna Dolnej Setki, z miejsca tak ponurego i odległego, że wyobrażenie o nim z trudem mieściło się jej w głowie. Pomyślała, że to miejsce tak odmienne, że równie dobrze mogłoby należeć do obcego kraju. Do innego świata.

Drzwi zaskrzypiały, a Effy podskoczyła. Wyjrzała zza regału i zobaczyła, że do sali wszedł kolejny student. Trzymał kurtkę pod pachą i wciąż z trudem wywołanym przeszywającym zimnem łapał oddech. Położył płaszcz i torbę na jednym ze stolików i skierował się w jej stronę. Dreszcz przebiegł po plecach Effy. Myśl o tym, że mógł zobaczyć ją skuloną w kącie na podłodze była zarówno zawstydzająca, jak i dziwnie przerażająca. Effy wstała i spróbowała bezszelestnie zniknąć z pola widzenia, ale i tak została zauważona.

– Hej – przywitał się, a jego głos brzmiał dość przyjaźnie.

– Hej – odpowiedziała powoli.

– Wybacz… nie musisz wychodzić. Myślę, że jest tu dość miejsca dla nas dwojga. – Uśmiechnął się, delikatnie pokazując zęby.

– Wszystko w porządku – zapewniła. – I tak już wychodziłam.

Effy próbowała przejść obok niego, aby odłożyć atlas na miejsce, ale chłopak nie odsunął się, aby ją przepuścić – zrobił to dopiero w ostatniej sekundzie, więc ich ramiona otarły się o siebie. Serce podskoczyło jej do gardła.

Głupia, zbeształa się natychmiast. Nie zrobił nic złego. Mimo to powietrze w sali stało się ciężkie i gęste. Musiała się stąd wydostać.

Wtedy jej wzrok przykuła naszywka na jego kurtce. Były to insygnia wydziału literatury.

– Och! – wykrzyknęła nagle i zdecydowanie za głośno. – Studiujesz literaturę?

– Tak. – Chłopak napotkał jej spojrzenie. – Jestem na pierwszym roku. Dlaczego pytasz?

– Właśnie się zastanawiałam… – Zawahała się. Była pewna, że jej pytanie wyda mu się dziwne. Ale chorobliwa, gorzka ciekawość dręczyła ją już od tak dawna. – Kojarzysz może jakichś argantckich studentów na swoim wydziale?

Zmarszczył brwi.

– Nie sądzę. Cóż, może kilku, będących na drugim lub trzecim roku. Ale nie ma ich dużo. Jestem pewien, że możesz sobie wyobrazić dlaczego. To znaczy, ilu Argantian chciałoby studiować literaturę llyrjską?

Tutaj dokładnie leżała jej wątpliwość.

– Więc nie znasz żadnego z nich z nazwiska?

– Nie. Wybacz.

Effy starała się nie wyglądać na wyraźnie rozczarowaną. Wiedziała, że robienie z P. Héloury’ego sztandaru całej jej goryczy było dziecinne. Ale to tak okropnie niesprawiedliwe. Argant od wieków pozostawał wrogiem Llyru. Dlaczego Argantianin mógł studiować literaturę tylko dlatego, że był mężczyzną, a ona nie mogła tylko dlatego, że była kobietą? Dlaczego nie miało znaczenia, że znała książki Myrddina niemal na pamięć, że prawie połowę życia spędziła, śpiąc z Angharad leżącą na jej nocnym stoliku? Dlaczego nie miało znaczenia, że kiedyś próbowała zrobić żelazny gorset i że położyła gałązki jarzębu górskiego na progu swojego pokoju?

– Nic się nie stało – odparła, ale i tak smutek wkradł się w ton jej głosu.

Chłopak patrzył na nią ze zdziwieniem, więc poczuła potrzebę, aby się wytłumaczyć.

– Chodzi o to, że chciałam wypożyczyć jakieś książki o Myrddinie…

– Och – wtrącił. – Jesteś jedną z wielbicielek Myrddina. – Ton jego głosu zabrzmiał lekceważąco.

Twarz Effy poczerwieniała.

– Lubię jego dzieła. Wiele osób je lubi.

– Wiele dziewczyn. – Jego twarz przybrała wyraz, którego nie była do końca w stanie odczytać.

Spojrzał na nią, mierząc jej sylwetkę od stóp do głów.

– Słuchaj, jeśli kiedykolwiek będziesz chciała ze mną podyskutować o Myrddinie albo o czymkolwiek innym…

Jej żołądek podskoczył.

– Wybacz – powiedziała. – Naprawdę muszę już iść.

Chłopak otworzył usta, aby odpowiedzieć, ale Effy nie czekała ani chwili dłużej. Po prostu rzuciła atlas na stół i wybiegła z sali. Jej serce biło jak szalone. Dopiero gdy zjechała windą na parter, wyszła przez podwójne drzwi biblioteki i stanęła na przejmującym mrozie, zdołała znów odetchnąć. Ten sam wewnętrzny głos powiedział jej, że zachowuje się dziecinnie i absurdalnie. Wystarczyło kilka słów i zwężenie powiek, a ona zareagowała tak, jakby ktoś dźgnął ją nożem.

Przez całą drogę do akademika obraz przed jej oczami wydawał się zamglony. Rhii nie było w domu, a pokój Effy był niemal pusty. Wszystko zostało już spakowane do kufra, który miała zabrać ze sobą do Saltney. Tylko jej kopia Angharad leżała otwarta na wymiętej stronie, na której Baśniowy Król po raz pierwszy kocha się z Angharad. Obok książki stała szklana fiolka z tabletkami nasennymi.

Wysypała jedną z nich i połknęła ją bez popijania. Wiedziała, że gdyby tego nie zrobiła, tej nocy śniłaby o Baśniowym Królu.

Pozostawała do zrobienia jeszcze jedna rzecz.

Drzwi do gabinetu jej opiekuna wydawały się szersze i wyższe niż pozostałe drzwi w korytarzu. Były jak jedna z tych ozdobnych liter w starym rękopisie – upiększona, barokowa i dużo większa od zwykłego tekstu następującego po niej.

Effy uniosła dłoń i położyła ją płasko na drewnie. Zamierzała zapukać, ale gdzieś po drodze jej ciało porzuciło plan umysłu.

Ale to i tak bez znaczenia. Po drugiej stronie rozległo się szuranie, wyszeptane przekleństwo i drzwi otworzyły się na oścież.

Mistrz Corbenic zamrugał i spojrzał na nią z góry.

– Effy.

– Czy mogę wejść?

Skinął głową jeden raz, jego gest miał w sobie pewną sztywność, a następnie mężczyzna odsunął się, aby ją przepuścić.

Jego gabinet wyglądał tak, jak go zapamiętała: w każdym kącie, wzdłuż ścian niemal do sufitu spoczywały książki i do biurka prowadziła tylko wąska ścieżka od drzwi; zakurzone rolety zostały zaciągnięte, wpuszczając jedynie wąskie ostrze światła. Oprawione w ramki dyplomy wisiały na ścianie jak trofea z głów wypchanych zwierząt.

– Proszę – powiedział. – Usiądź.

Zamiast tego Effy stanęła za zielonym fotelem.

– Przepraszam, że nie umówiłam się wcześniej. Chciałam tylko… – Urwała, nienawidziła tego, jak cicho zabrzmiał jej głos.

Rękawy mistrza Corbenica były podwinięte do łokci, odsłaniały pasma ciemnych włosów na ramionach i połyskujący w nich złoty zegarek.

– To żaden problem – zapewnił, choć jego słowa niosły w sobie taki chłód, że Effy chciała się skurczyć i zniknąć w tej maleńkiej szczelinie pomiędzy roletami. – Domyśliłem się, że prędzej czy później tutaj wrócisz. Słyszałem o twoim małym projekcie.

– Och. – Jej żołądek zacisnął się w supeł. – Przypuszczam, że dziekan Fogg panu przekazał.

– Tak. Jakimś cudem ponownie ze mną rozmawia. – Ton mistrza Corbenica stał się jeszcze chłodniejszy, mężczyzna skrzyżował potężne ramiona na piersi. – Saltney jest daleko od dużego miasta.

– Właśnie o tym chciałam z panem porozmawiać. – Zaczęła skubać nitki wystające z fotela. – Dziekan Fogg powiedział, że mogę spędzić tam sześć tygodni, zaczynając od ferii zimowych, i nakłonił mistrza Parriego, aby zgodził się zaliczyć to jako mój udział w zajęciach w pracowni, ale mimo to…

– Chciał, aby twój opiekun się pod tym podpisał – dokończył beznamiętnym tonem. Jego wbijające się w biały materiał koszuli palce wyglądały na ogromne.

Westchnęła głęboko i oparła się o fotel. Wyciągnęła z oparcia tak dużo zielonej nici, że wyglądało to, jakby ściskała pęk winorośli. Ale ten fotel był obszarpany już wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Na początku semestru, ilekroć Effy wracała z gabinetu mistrza Corbenica, całymi godzinami wyciągała z włosów te małe zielone nitki.

Powoli sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej złożony pergamin.

– Potrzebuję po prostu pana podpisu.

Stało się. Powiedziała to, a z jej klatki piersiowej jakby zniknął wielki ciężar. Duży, stojący w rogu zegar wybijał kolejne sekundy, a każda z nich spadała jak kropla deszczu na podłogę. Jej dłoń zadrżała, gdy podała mu kartkę, a on przez chwilę nic nie mówił, nic nie robił, aż nagle przechylił się do przodu.

Gdy wyrwał jej pergamin z ręki, Effy zrobiła chwiejny instynktowny krok w tył.

Mistrz Corbenic roześmiał się niskim głosem.

– Och, na Świętych. Nie ma potrzeby, żebyś zachowywała się teraz jak mała, wstydliwa panna.

Jej serce biło tak głośno i gwałtownie, że ledwie słyszała własne słowa.

– Wciąż jest pan moim opiekunem…

– Owszem, czy to nie zadziwiające… Byłem pewien, że dziekan Fogg skreśli cię z listy studentów albo mnie wyrzuci.

– Nikomu nic nie powiedziałam – wykrztusiła z siebie, jej twarz płonęła.

– Cóż, plotki mimo to się rozeszły, prawda? – zauważył mistrz Corbenic bez animuszu, po czym oparł się o biurko. Przeczesał czarne włosy ogromnymi palcami. – W zeszłym tygodniu spotkałem się z dziekanem Foggiem. Był rozwścieczony. To mogło mnie kosztować karierę.

– Wiem.

Naprawdę o tym wiedziała. Cały czas miała to w głowie, gdy on stał nad nią, a ona siedziała w fotelu. Gdy trzymał dłoń z tyłu jej głowy, gdy blade promienie słońca odbijały się w sprzączce jego paska – Effy była w stanie myśleć tylko o tym, jakie to wszystko niebezpieczne. Mistrz Corbenic był młody i przystojny, był ulubieńcem wydziału. On i dziekan Fogg pili razem herbatę. Nie potrzebował jej.

Ale, och, sprawił, jakby było zupełnie odwrotnie.

– Jesteś taka ładna – oświadczył, a jego głos brzmiał, jakby coś zapierało mu dech w piersi. – To agonia, patrzeć, jak przychodzisz tu co tydzień. Twoje zielone oczy i złote włosy. Gdy odchodzisz, myślę tylko o tym, kiedy przyjdziesz tu z powrotem i jak mam przeżyć, widząc coś tak pięknego i nie mogąc tego dotknąć.

Podszedł do niej szybkim krokiem i chwycił jej twarz w dłonie. Trzymał ją z taką czułością, z jaką kustosz muzeum obchodzi się z artefaktami. A Effy czuła szybkie bicie własnego serca i to samo poruszenie, które towarzyszyło jej, gdy czytała swoje ulubione fragmenty Angharad, te znajdujące się na wiecznie wymiętych stronach.

– To wszystko, czego ode mnie potrzebujesz? – Mistrz Corbenic odwrócił się w stronę biurka, zamaszystym gestem postawił parafkę i wcisnął pergamin w jej dłonie. Następnie parsknął cichym, krótkim śmiechem. – Wiesz, co o tym myślę, Effy. Jesteś bystrą dziewczyną. Masz potencjał, jeśli nie będziesz bujać w obłokach. Ale studentka pierwszego roku, która podejmuje się projektu na taką skalę? To cię przerośnie. Nie mogę pojąć, dlaczego dwór Myrddinów w ogóle ogłosił to wśród studentów. A poza tym… zakładam, że nigdy wcześniej nie byłaś na południu od Laleston. Prawda?

Effy pokręciła głową.

– Cóż. Dolna Setka to miejsce, z którego młode dziewczęta raczej wyjeżdżają, a nie takie, do którego uciekają. Łatwiej byłoby po prostu zostać tutaj, w Caer-Isel, i spróbować poprawić swoje stopnie. Jeśli potrzebujesz korepetycji z zajęć mistrza Parriego, to mogę ci w tym pomóc.

– Nie – odparła szybko Effy, chowając pergamin do kieszeni. – Jest w porządku.

Mistrz Corbenic wpatrywał się w nią nieodgadnionym wzrokiem. Na tarczy jego zegarka wzbierały małe plamy późno popołudniowego słońca.

– Jesteś typem dziewczyny, która lubi utrudniać sobie życie. Gdybyś nie była taka ładna, już by cię wyrzucili.

Gdy Effy wyszła z gabinetu mistrza Corbenica, jej oczy piekły, ale nie chciała wybuchnąć płaczem. Przechodząc przez hol uczelni, spojrzała na spis studentów. Jej nazwisko zostało przekreślone i zastąpione słowem „dziwka”.

Effy upewniła się, że jest sama na korytarzu, a następnie zdarła kartkę, zgniotła ją w kulkę i wyniosła z budynku. Serce waliło jej jak szalone. „Dolna Setka to miejsce, z którego młode dziewczęta raczej wyjeżdżają, a nie takie, do którego uciekają”.Być może faktycznie uciekała. Być może utrudniała sobie życie. Ale nie mogła tego znieść – szumu wezbranej wody w jej uszach, mgły, która opadła jej na oczy, koszmarów, które tłumiła jedynie niszczycielska moc tabletek nasennych. Nie pochodziła z Południa, ale mimo to nieustannie tonęła.

Minęła bibliotekę i wyszła na molo. Stała tam, pochylona nad poręczą, a wiatr kąsał jej policzki. Po chwili wrzuciła zmiętą kulkę papieru do skutych lodem wód jeziora Bala.

1Hiraeth – walijskie słowo niemające bezpośredniego tłumaczenia; oznacza uczucie głębokiej tęsknoty, nostalgii i żalu (przyp. tłum.).

2 Chodzi o słowo „whore” (z ang.) – dziwka (przyp. red.).

3 Selkie – mityczne istoty występujące w szkockim folklorze oraz w celtyckiej i nordyckiej mitologii. Według legend były to foki, które zrzucając skóry, potrafiły przemieniać się w kobiety. W opowieściach często padały ofiarą ludzi, którzy kradli ich focze skóry, uniemożliwiając tym samym ich przemianę w zwierzę, a następnie zmuszali je do małżeństwa. Sam termin „selkie” pochodzi z języka scots i oznacza fokę (przyp. tłum.).

4 Scones – wywodzący się ze Szkocji rodzaj wypieku przypominający słodkie bułki lub babeczki, często podawany na śniadanie (przyp. tłum.).