Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
[PK]
Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej!
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Nowa seria autorki bestsellerowych Pamiętników wampirów. Miłość nigdy nie była tak niebezpieczna...Wampiry, wilkołaki, czarownicy, zmiennokształtni są wśród nas, choć o tym nie wiemy.Należą do świata nocy, którym rządzą surowe zasady.A miłość oznacza złamanie wszystkich praw...Są piękni i śmiertelnie niebezpieczni,a ich urokowi nie potrafi się oprzeć żaden człowiek.Posiadają niezwykłe umiejętności,władają magią,są nieśmiertelni.Ale muszą też przestrzegać odpowiednich praw:za wszelką cenę ukrywać swoje istnienie przed ludźmi i nigdy nie wiązać się ze zwykłymi śmiertelnikami.Jednak gdy w grę wchodzi miłość,zapominają o wszystkich zasadach. Nawet o tych,za których złamanie mogą zapłacić najważniejszą cenę...
[opis wydawcy]
Książka dostępna w zasobach:
Miejska Biblioteka Publiczna w Oświęcimiu
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 620
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DOTYK WAMPIRA
CÓRKI NOCY
ZAKLINACZKA
Polecamy bestsellerowe serie dla nastolatków o wampirach... i romantycznej miłości
L.J. SMITHseria PAMIĘTNIKI WAMPIRÓW(sfilmowana jako serial telewizyjny)
PRZEBUDZENIE
WALKA
SZAŁ
MROK
POWRÓT O ZMIERZCHU
UWIĘZIENIE
RACHEL CAINEseria WAMPIRY Z MORGANVILLE
PRZEKLĘTY DOM
BAL UMARŁYCH DZIEWCZYN
NOCNA ALEJA
w przygotowaniu
L.J. SMITH
ŚWIAT NOCY 2
RACHEL CAINEseria WAMPIRY Z MORGANVILLE
MASKARADA SZALEŃCÓW
DOTYK WAMPIRA
CÓRKI NOCY
ZAKLINACZKA
L J. SMITH
Przekład
Ewa RatajczykEwa Spirydowicz
Redakcja stylistyczna
Dorota Kielczyk
Korekta
Jolanta Kucharska
Anna Tenerowicz
Projekt graficzny okładki
Russell Gordon
Zdjęcie na okładce
© 2008 by Howard Pyle
Skład
Wydawnictwo Amber
Monika E. Zjawińska
Druk
Opolgraf S.A. Opole
Tytuł oryginału
Night World No. 1
Secret Vampire, Daughters of Darkness, Spellbinder
Secret Vampire copyright © 1996 by Lisa J. Smith
Daughters of Darkness copyright © 1996 by Lisa J. Smith
Spellbinder copyright © 1996 by Lisa J. Smith
For the Polish edition
Copyright © 2009 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-3472-4
Warszawa 2009. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o
00-060 Warszawa, ul. Królewski
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Książkę wydrukowano
na „Przyjaznym” papierze
www.przyjaznypapier.pl
Spis treści
DOTYK WAMPIRA
CÓRKI NOCY
ZAKLINACZKA
Marilyn Marlow, wspaniałej agentce
Z podziękowaniem dla Jeanie Danek i innych cudownych pielęgniarek
Pierwszego dnia wakacji Poppy dowiedziała się, że umrze.
Stało się to w poniedziałek, w pierwszy prawdziwy dzień wakacji (weekend się nie liczy). Obudziła się cudownie beztroska i pomyślała: wolne. Przez okno sączyło się słoneczne światło, które nadawało przezroczystym zasłonom wokół łóżka złocistą poświatę. Poppy rozsunęła je, wyskoczyła z łóżka... i się skrzywiła.
Aua. Znów ten ból w żołądku. Jakby coś ją gryzło, przeżerało się w stronę pleców. Trochę ulżyło, kiedy się skuliła.
Nie, pomyślała. Odmawiam chorowania w wakacje. Odmawiam. Muszę myśleć pozytywnie.
Z ponurą miną, zgięta wpół - myśl pozytywnie, idiotko! - przeszła korytarzem do łazienki wyłożonej turkusowo-złotymi kaflami. Bała się, że będzie wymiotować, ale ból ustąpił równie nagle, jak się pojawił. Wyprostowała się i triumfalnie spojrzała na odbicie potarganej głowy w lustrze.
- Trzymaj się mnie, mała, a wszystko będzie dobrze - wyszeptała, puszczając porozumiewawczo oko. Przysunęła twarz do lustra, wpatrując się w swoje podejrzliwie zmrużone zielone oczy. Na nosie miała cztery piegi. Cztery i pół, jeżeli ma być zupełnie szczera, a na ogół była szczera do bólu. Ale dziecinne, ale... słodkie! Pokazała język i odwróciła się z wielką godnością, nie zawracając sobie głowy tym, żeby uczesać niesforne rudomiedziane loki.
Z taką wyniosłością dotarła do kuchni, gdzie Phillip, jej brat bliźniak, jadł płatki Special K. Znów zmrużyła oczy, tym razem patrząc na niego. Nie dość, że jest mata, drobna, ma kręcone włosy i że, właściwie, wygląda jak siedzący na jaskrze elf z obrazka w książce dla dzieci, to w dodatku ma brata bliźniaka - wysokiego, z jasnymi włosami wikinga, o klasycznej urodzie... cóż, to tylko dowodzi jawnej niesprawiedliwości we wszechświecie.
- Cześć, Phillip - odezwała się groźnie.
Na Phillipie nie zrobiło to wrażenia; przywykł do humorów siostry. Na chwilę uniósł wzrok znad komiksu w „L.A. Timesie”. Poppy musiała przyznać, że brat ma ładne oczy - intrygujące, zielone, z bardzo ciemnymi rzęsami. Tylko to mieli wspólne.
- Cześć - odpowiedział krótko i wrócił do komiksu.
Niewielu znała nastolatków, którzy czytali gazety, ale to w końcu Phil. Tak jak Poppy, w zeszłym roku chodził do pierwszej klasy liceum El Camino, ale w przeciwieństwie do niej, dostawał najlepsze stopnie, a przy tym był gwiazdą drużyny piłkarskiej, hokejowej i koszykarskiej. I przewodniczącym klasy. Uwielbiała go drażnić. Jej zdaniem byt za sztywny.
Zachichotała, wzruszyła ramionami i dała sobie spokój z groźną miną.
Cliff Hilgard, jeszcze większy sztywniak i bardziej zasadniczy niż Phil, od trzech lat byt ich ojczymem.
- Dobra, dobra... - Wspięła się na palce i zaczęła szperać w kredensie. Znalazła pudełko z lukrowanymi płatkami, zanurzyła rękę i delikatnie wyjęła jeden. Zjadła go na sucho.
Wcale nie tak źle być niską i drobną. Tanecznym krokiem podeszła do lodówki, potrząsając w rytm pudełkiem z płatkami.
- Jestem... demonem seksu! - zaśpiewała, przytupując.
- Nie, nie jesteś - zgasił ją Phillip z miażdżącym spokojem. - Może byś się ubrała?
Poppy spojrzała na siebie, przytrzymując otwarte drzwi lodówki. Miała na sobie za duży T-shirt, w którym spała. Wyglądał jak minisukienka.
- Jestem ubrana - odpowiedziała pogodnie, wyciągając z lodówki colę light.
Rozległo się pukanie do kuchennych drzwi. Poppy przez szklaną szybę widziała, kto przyszedł.
- Cześć, James! Wejdź.
James Rasmussen wszedł i zdjął przyciemniane ray-bany. Na jego widok Poppy poczuła skurcz - jak zwykle. Nie miało znaczenia, że od dziesięciu lat widuje go właściwie codziennie. Zawsze czuła krótkie szarpnięcie w piersi, coś pomiędzy słodyczą a bólem.
Nie tylko dlatego, że wyglądał jak przystojny buntownik, i kojarzył jej się mgliście z Jamesem Deanem. Miał jedwabiste jasnobrązowe włosy, subtelną, inteligentną twarz i szare oczy, na zmianę przenikliwe i zimne. Był najprzystojniejszym chłopakiem w El Camino, ale nie to przyciągało uwagę Poppy. Miał w sobie coś - tajemniczego, fascynującego i niedostępnego. Na jego widok serce zaczynało jej mocniej bić i dostawała gęsiej skórki.
Phillip miał na temat Jamesa inne zdanie. Jak tylko go zobaczył, zesztywniał i twarz mu zastygła. Nie potrafił ukryć niechęci.
James uśmiechnął się blado, jakby reakcja Phillipa go rozbawiła.
- Cześć.
- Cześć - rzucił Phil, ani trochę niewzruszony.
Poppy miała nieodparte wrażenie, że najchętniej wziąłby ją pod pachę i czym prędzej wyniósł z kuchni. Zawsze robił się nadopiekuńczy, kiedy w pobliżu pojawiał się James.
- Jak tam Jacklyn i Michaela? - dodał złośliwie.
James zastanawiał się chwilę.
- Właściwie nie wiem.
- Nie wiesz? No tak, przed wakacjami zawsze rzucasz dziewczyny. Chcesz być wolny, co?
- Oczywiście - odparł uprzejmie James. Uśmiechnął się.
Phillip spojrzał na niego z nieskrywaną nienawiścią.
Poppy natomiast ogarnęła radość. Żegnaj, Jacklyn; żegnaj, Michaelo. Żegnajcie zgrabne długie nogi Jacklyn i niesamowite balony Michaeli. Lato zapowiada się wspaniale.
Wielu ludzi myślało, że znajomość Poppy i Jamesa jest czysto platoniczna. Ale to nieprawda. Poppy od lat wiedziała, że za niego wyjdzie. To jedna z jej dwóch wielkich ambicji. Druga - poznać świat. Na razie nie zdobyła się jednak na to, żeby poinformować o tym Jamesa. Niech mu się jeszcze zdaje, że uwielbia długonogie dziewczyny z paznokciami od manikiurzystki i filmowymi cyckami.
- To nowa płyta? - spytała, żeby James oderwał surowy wzrok od przyszłego szwagra.
James połknął haczyk.
- Tak, etno-techno.
- Więcej gardłowych śpiewów Tuvy, nie mogę się doczekać. Chodźmy posłuchać.
Ale w tej chwili weszła jej matka - zimna idealna blondynka jak z filmów Hitchcocka. Na jej twarzy na ogół gościł wyraz niewymuszonej stanowczości. Poppy omal na nią nie wpadła, wychodząc z kuchni.
- Przepraszam, dobry!
- Zaczekaj. - Matka chwyciła ją za koszulkę na karku. - Dzień dobry, Phil; dzień dobry, James - dodała.
Phil odpowiedział, a James skinął jej głową, ironicznie uprzejmy.
- Zjedliście śniadanie? - spytała, a kiedy chłopcy potwierdzili, spojrzała na córkę. - A ty? - spytała, wpatrując się w twarz Poppy.
Poppy zagrzechotała pudełkiem lukrowanych płatków; matka się skrzywiła.
- Czemu przynajmniej nie zjesz ich z mlekiem?
- Takie są lepsze - odpowiedziała stanowczo, ale kiedy matka lekko pchnęła ją w stronę lodówki, podeszła i wyjęta litrowy karton odtłuszczonego mleka.
- Jakie macie plany na pierwszy dzień wolności? - spytała matka, spoglądając najpierw na Jamesa, później na Poppy.
- Oj, nie wiem. - Poppy zerknęła na Jamesa. - Posłuchamy muzyki, może pójdziemy w góry? Albo przejedziemy się na plażę?
- Jak chcesz - powiedział Jamie. - Mamy cale lato.
Przed oczami Poppy rozciągnęło się lato, gorące, złociste i olśniewające. Pachnące chlorem z basenu i morską solą. Czuła je jak ciepłą trawę pod plecami. Trzy długie miesiące, pomyślała. Cała wieczność. Trzy miesiące to wieczność.
Dziwne, że myślała akurat o tym, kiedy to się stało.
- Możemy zajrzeć do nowych sklepów w Village... - zaczęła, ale nagle dopadł ją ból i słowa uwięzły jej w gardle.
Niedobrze. Gwałtowny, skręcający ból sprawił, że zgięła się wpół. Karton mleka wypadł jej z rąk i wszystko zrobiło się szare.
Poppy! - Słyszała głos matki, ale nic nie widziała. Kuchenną podłogę przesłaniały tańczące czarne plamy. - Poppy, nic ci nie jest? - Teraz poczuła, że dłonie matki ściskają ją kurczowo za ramiona. Ból ustępował i zaczynała widzieć.
Kiedy się wyprostowała, zobaczyła przed sobą Jamesa. Twarz miał prawie bez wyrazu, ale znała go na tyle dobrze, żeby dostrzec w jego oczach troskę. Trzymał karton z mlekiem. Musiał go złapać w locie. Niesamowity refleks, pomyślała leniwie. Naprawdę niesamowity.
Phillip stał.
- Nic ci nie jest? Co się stało?
- Nie... wiem. - Poppy rozejrzała się i zakłopotana wzruszyła ramionami. Czuła się już lepiej i wołała, żeby przestali się tak na nią gapić. Żeby poradzić sobie z bólem, nie można o nim rozmyślać, trzeba go ignorować.
- To tylko głupi ból żołądka... Mam chyba gastro coś tam. Pewnie mi jedzenie zaszkodziło.
- Poppy, to nie jest gastroenteritis. - Matka potrząsnęła nią lekko. - Bolało cię już wcześniej, miesiąc temu, prawda? To taki sam ból?
Poppy poruszyła się niespokojnie. Prawdę mówiąc, ból nigdy nie zniknął. Cudem, w gorączce zajęć pod koniec roku, udawało jej się nie zwracać na niego uwagi, a do tej pory zdążyła się z nim oswoić.
- Tak jakby... - Grała na zwłokę. - Ale...
Matce nie trzeba było więcej. Delikatnie ścisnęła córkę i ruszyła do kuchennego telefonu.
- Wiem, że nie lubisz lekarzy, ale dzwonię do doktora Franklina. Chcę, żeby cię obejrzał. Nie możemy tego ignorować.
- Oj, mamo, są wakacje...
Poppy jęknęła, ale wiedziała, że nic nie wskóra.
Zerknął na płytę, jakby o niej zapomniał, i odstawił karton z mlekiem. Phillip wyszedł za nimi na korytarz.
Poppy wchodziła do pokoju, kręcąc głową. James wcale nie marzy o tym, żeby zobaczyć ją nagą. Niestety, pomyślała ponuro, wyciągając z szafy krótkie spodenki. Wskoczyła w nie, nie przestając kręcić głową. James był jej najlepszym przyjacielem, najlepszym z najlepszych, a ona jego przyjaciółką. Ale nigdy nie okazał nawet cienia chęci, żeby się do niej dobrać. Czasami zastanawiała się, czy on w ogóle zauważa, że ma do czynienia z dziewczyną.
Kiedyś zauważy, pomyślała i krzyknęła na niego zza drzwi.
Wszedł i uśmiechnął się do niej. To był uśmiech, jaki inni rzadko oglądali - nie szyderczy czy ironiczny, ale miły, lekki.
Spojrzała na niego przestraszona. Nikomu nie mówiła, że najgorszy ból czuje nocą, nawet Jamesowi. Ale on niektóre rzeczy po prostu wiedział. Jakby czytał w jej myślach.
Poppy wzruszyła ramionami, opadła na łóżko i wlepiła wzrok w sufit.
- Tak, bo to tańsze niż zatrudnianie zarządcy nieruchomości. - James pokręcił głową, wpatrując się w płytę, którą wkładał do odtwarzacza. - Nie narzekaj na swoich rodziców, dzieciaku. Chyba nie wiesz, jaką jesteś szczęściarą.
Poppy zastanawiała się nad tym, kiedy włączyła się płyta. Razem z Jamesem lubili trans - undergroundowe elektroniczne dźwięki, które przyszły z Europy. James był miłośnikiem techno. Poppy też przepadała za tymi rytmami. Uważała, że to prawdziwa muzyka, ostra i nieprzetworzona, grana przez ludzi, którzy w nią wierzą. Ludzi z pasją, a nie z pieniędzmi.
Poza tym dzięki etno-techno Poppy czuła się częścią innych miejsc. Uwielbiała inność i obcość tej muzyki.
Jamesa chyba też właśnie za to lubiła. Za jego odmienność. Zadarła głowę i spojrzała na niego. Przestrzeń wypełniały dziwne rytmy bębnów Burundi.
Znała Jamesa lepiej niż ktokolwiek inny, ale było w nim coś, co nawet dla niej stanowiło tajemnicę. Coś, czego nikt nie mógł uchwycić.
Inni brali to za arogancję, chłód, wyniosłość, ale się mylili. To była po prostu odmienność. Wydawał się bardziej „inny” niż uczniowie z zagranicy. Czasami Poppy myślała, że już jest bliska znalezienia przyczyny tej odmienności, ale zawsze jej się wymykała. A kilka razy, zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy słuchali muzyki albo wpatrywali się w ocean, czuła, że zaraz wyzna jej swój sekret.
I że to, co usłyszy, okaże się czymś ważnym, tak szokującym i cudownym, jakby przemówił do niej dziki kot.
Teraz, kiedy patrzyła na Jamesa, na jego wyraźny, nieruchomy profil i na faliste brązowe włosy na czole, odnosiła wrażenie, że jest smutny.
- Jamie, chyba nic się nie stało, co? To znaczy, w domu ani nigdzie? - Tylko ona jedyna na świecie mogła mówić do niego „Jamie”. Nawet Jacklyn ani Michaela nigdy się na to nie odważyły.
- A co miałoby się stać w domu? - spytał z uśmiechem, którego nie było widać w oczach. Lekceważąco pokręcił głową. - Nie martw się, Poppy. To nic ważnego, ma przyjechać w odwiedziny krewny. Niemile widziany krewny. - Jego uśmiech dotarł do oczu i zalśnił w nich. - A może po prostu się o ciebie martwię - powiedział.
Poppy chciała powiedzieć: „akurat”, ale wymamrotała tylko:
- Naprawdę?
Jej powaga chyba poruszyła w nim czułą strunę. Jego uśmiech zniknął. Siedzieli i po prostu patrzyli sobie w oczy. James sprawiał wrażenie niepewnego, niemal bezbronnego.
- Poppy...
- Tak? - Z trudem przełknęła ślinę.
Otworzył usta, nagle wstał i podszedł, żeby wyregulować wysokie stojące głośniki. Kiedy wrócił, oczy miał ciemne i nieprzeniknione.
Poppy wypuściła powietrze z płuc.
James dobrze wiedział, że Poppy potwornie boi się zastrzyków. Sama myśl o igle przebijającej skórę...
Poppy nie bardzo wiedziała, jakim cudem usłyszał, że ktoś się zbliża - w pokoju głośno grała muzyka, a na korytarzu leżał dywan. A jednak po chwili matka otworzyła drzwi.
Poppy wiedziała, kiedy jest na straconej pozycji. Pozwoliła matce zaciągnąć się do garażu, nie zwracając uwagi na Jamesa parodiującego kogoś, kto dostaje wielki zastrzyk.
Godzinę później grzecznie leżała w gabinecie doktora Franklina, odwracając wzrok, kiedy delikatnie badał jej brzuch. Był wysoki, szczupły, szpakowaty i emanował z niego autorytet wiejskiego lekarza, któremu się bezgranicznie ufa.
Delikatne palce przesuwały się, badając brzuch. Nagle się zatrzymały. Twarz lekarza się zmieniła. Poppy wiedziała już, że to nie naciągnięty mięsień. Ani rozstrój żołądka czy coś banalnego, i że wszystko zmieni się raz na zawsze.
Miał rzeczowy i opanowany głos, a jednak Poppy ogarnęła panika. Nie potrafiła wytłumaczyć tego, co się w niej działo - miała nieodparte wrażenie, że otwiera się przed nią w ziemi czarna dziura.
- Dlaczego? - spytała matka.
- Cóż... - Doktor Franklin się uśmiechnął i przesunął okulary na czoło. Uderzał dwoma palcami o leżankę. - Właściwie w celu eliminacji. Poppy mówi, że ma bóle w górnej części brzucha, które promieniują do pleców i nasilają się w nocy. Ostatnio straciła apetyt i schudła. Wyczuwam powiększony woreczek żółciowy. To objawy typowe dla wielu chorób, a USG pozwoli niektóre wykluczyć.
Poppy się uspokoiła. Nie mogła sobie przypomnieć, po co jest woreczek żółciowy, ale była przekonana, że go nie potrzebuje. Przecież organ o tak głupiej nazwie nie może pełnić żadnej ważnej funkcji. Doktor Franklin mówił dalej - o trzustce, zapaleniu trzustki i powiększonej wątrobie, a matka kiwała głową, jakby wszystko rozumiała. Poppy czuła, że panika mija. Jakby czarną dziurę szczelnie zasłoniła pokrywa, nie pozostawiając po przepaści najmniejszego śladu.
- Badania można zrobić w szpitalu dziecięcym po drugiej stronie ulicy - mówił doktor Franklin. - Proszę do mnie wrócić z wynikami.
Matka pokiwała głową: spokojna, poważna i dzielna. Jak Phil. Albo Cliff. Dobrze, zajmiemy się tym.
Poppy w pewnym sensie czuła się wyróżniona. Nie znała nikogo, kto byłby w szpitalu na badaniach.
Kiedy wychodziły z gabinetu, matka zmierzwiła jej włosy.
- No, Poppet? Co tym razem wywinęłaś?
Poppy uśmiechnęła się figlarnie. Strach całkowicie się ulotnił.
- Może będę musiała mieć operację i zostanie mi intrygująca blizna - zażartowała, żeby rozśmieszyć matkę.
- Miejmy nadzieję, że nie - odparła matka, wcale nierozbawiona.
Szpital Dziecięcy Suzanne G. Monteforte mieścił się w okazałym szarym budynku z falistymi ścianami i wielkimi panoramicznymi oknami. Poppy zajrzała do sklepu z upominkami przy wejściu. Na pierwszy rzut oka widać było, że to sklep dla dzieci, pełen tęczowych zabawek i pluszowych zwierzaków, które przychodzący z wizytą dorośli mogli kupić w prezencie w ostatniej chwili.
Ze sklepu wyszła dziewczyna niewiele starsza od Poppy; siedemnasto-, osiemnastoletnia. Była ładna, miała subtelny makijaż i fajną bandanę, która nie do końca ukrywała brak włosów. Wyglądała na szczęśliwą, miała pełne policzki, a spod chustki wystawały dyndające wesoło kolczyki, jednak Poppy ogarnęło współczucie... Ta dziewczyna jest poważnie chora. Szpitale są właśnie dla takich jak ona - dla poważnie chorych. Poppy chciała już jak najszybciej być po badaniach i stąd wyjść.
USG nie było bolesne, ale dość nieprzyjemne. Pielęgniarka posmarowała jej brzuch maziowatą galaretą, a potem przesuwała po nim zimnym skanerem, który bombardował falami dźwiękowymi, żeby wydobyć obraz wnętrza. Poppy wróciła myślami do ładnej dziewczyny bez włosów.
Wołała myśleć o czymś innym... o Jamesie. Nie wiedzieć czemu, przypomniał jej się dzień, kiedy zobaczyła go pierwszy raz w przedszkolu. Blady, chudy, z dużymi szarymi oczami. Miał w sobie coś niezwykłego. Starsi chłopcy od razu wzięli go na cel. Na podwórku ganiali za nim jak psy myśliwskie za lisem - aż w końcu Poppy się zorientowała, co jest grane.
Już w wieku pięciu lat miała porządny prawy sierpowy. Wparowała w środek gromady, zaczęła walić po twarzach i kopać w piszczele, aż tamci pouciekali. Później odwróciła się do Jamesa.
- Chcesz się kolegować?
Po krótkiej chwili wahania nieśmiało kiwnął głową. W jego uśmiechu była dziwna słodycz.
Poppy szybko się zorientowała, że jej nowy kolega jest trochę dziwny. Kiedy zdechła klasowa jaszczurka, bez obrzydzenia wziął ją do ręki i spytał Poppy, czy chce potrzymać. Nauczycielka była przerażona.
Wiedział też, gdzie znaleźć martwe zwierzęta. Pokazał jej pustą działkę - tam, w wysokiej brązowej trawie leżały szkielety kilku królików W ogóle go to nie ruszało.
Kiedy podrósł, starsze dzieciaki przestały go dręczyć. Dogonił ich wzrostem, byt zadziwiająco silny i szybki; przylgnęła do niego opinia twardego i niebezpiecznego. Kiedy się wkurzył, w jego szarych oczach pojawiał się przerażający blask.
Ale na Poppy nigdy się nie złościł. Byli najlepszymi przyjaciółmi. W pierwszej klasie liceum zaczął się umawiać z dziewczynami - marzyły o nim wszystkie w szkole - ale z żadną nie chodził długo. I nigdy im się nie zwierzał, był tajemniczy i skryty. Tylko Poppy znała jego drugie oblicze - bezbronnego i troskliwego chłopaka.
- Dobrze. - Pielęgniarka potrząsnęła Poppy, przywołując ją do rzeczywistości. - Skończone, zetrzemy z ciebie ten żel.
- I co wyszło? - Poppy spojrzała na monitor.
- Lekarz prześle opis do gabinetu twojego lekarza - poinformowała pielęgniarka zupełnie obojętnym tonem.
Poppy spojrzała na nią surowo.
W poczekalni u doktora Franklina Poppy wierciła się niespokojnie, a matka przeglądała nieaktualne czasopisma.
W końcu z gabinetu wychyliła się pielęgniarka.
- Pani Hilgard?
Wstały obie.
- Hm, nie. - Pielęgniarka wyglądała na spłoszoną. - Pani Hilgard, doktor chce porozmawiać tylko z panią.
Poppy i matka spojrzały na siebie. Po chwili matka odłożyła czasopismo „People” i poszła za pielęgniarką.
Poppy patrzyła za nią.
O co tu chodzi? Doktor Franklin nigdy wcześniej tego nie robił.
Serce bito jej mocno. Nie szybko, a mocno. Bum, bum, bum. Wstrząsało wnętrznościami, aż Poppy kręciło się w głowie.
Nie myśl o tym. To pewnie nic takiego. Poczytaj gazetę.
Ale jej palce odmawiały posłuszeństwa. Kiedy w końcu zdołała otworzyć czasopismo, błądziła wzrokiem po wyrazach, ale treść nie docierała do mózgu.
O czym matka i doktor Franklin tam rozmawiają? Co jest grane? Tyle czasu...
Chwila się przeciągała. Poppy czekała, miotając się między dwiema skrajnymi myślami: to nic poważnego, matka wyjdzie i będzie się śmiała, że coś takiego w ogóle przyszło córce do głowy; dzieje się coś okropnego i trzeba się poddać jakiemuś strasznemu leczeniu. Zakryta dziura i odkryta dziura. Raz wszystko wydawało się śmiechu warte i Poppy czuła się zawstydzona melodramatycznymi myślami, a po chwili miała wrażenie, że całe jej dotychczasowe życie było snem, a teraz dopada ją brutalna rzeczywistość.
Szkoda, że nie mogę zadzwonić do Jamesa, pomyślała.
- Poppy? Wejdź - powiedziała w końcu pielęgniarka.
W gabinecie doktora Franklina, na ścianach wyłożonych boazerią wisiały zaświadczenia i dyplomy. Poppy usiadła w skórzanym fotelu i starała się nie wpatrywać nachalnie w twarz matki.
Matka wyglądała... zbyt spokojnie. Spokój podszyty był napięciem. Uśmiechała się, ale jakoś dziwnie. Wargi lekko jej drżały.
O Boże, pomyślała Poppy. Coś jest nie tak.
- Nie ma powodów do paniki - zaczął lekarz, a Poppy natychmiast ogarnęła jeszcze większa panika. Jej dłonie przywarły do skórzanych poręczy fotela. - Na twoim USG widać coś niezbyt typowego, dlatego chciałbym wykonać kilka innych badań - ciągnął doktor Franklin rzeczowym tonem, żeby ją uspokoić. - Do jednego musisz być na czczo. Twoja mama mówi, że nie jadłaś dziś śniadania...
- Zjadłam jeden płatek kukurydziany - odpowiedziała mechanicznie.
- Jeden płatek? Cóż, możemy uznać, że to nic. W takim razie zaczniemy dzisiaj. Moim zdaniem najlepiej położyć cię do szpitala. Zrobimy tomografię komputerową i ERCP. To skrót nazwy, której nawet ja nie potrafię wymówić. - Uśmiechnął się. Poppy mu się przyglądała. - Niczego się nie bój - dodał łagodnie. - Tomografia przypomina prześwietlenie. ERCP polega na wprowadzeniu rurki przez gardło i żołądek do trzustki. Do rurki wstrzykuje się płyn, który umożliwi kontrast...
Jego wargi się poruszały, ale Poppy przestała słyszeć słowa. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była tak przerażona.
Z tą intrygującą blizną tylko żartowałam, pomyślała. Nie chcę być naprawdę chora. Nie chcę iść do szpitala i nie chcę mieć żadnych rurek w gardle.
Spojrzała na matkę w milczącym błaganiu. Matka wzięła ją za rękę.
- To nic takiego, kochanie. Pojedziemy do domu i spakujemy trochę rzeczy, a potem wrócimy.
- Muszę iść do szpitala dzisiaj?
- Tak byłoby najlepiej - stwierdził doktor Franklin.
Poppy zacisnęła dłoń na dłoni matki. Pociemniało jej przed oczami.
- Dziękuję, Owen - powiedziała matka, kiedy wychodziły z gabinetu.
Poppy nigdy nie słyszała, żeby wcześniej matka zwracała się do doktora Franklina po imieniu.
Ale o nic nie pytała. Nie odzywała się, kiedy wychodziły z budynku i wsiadały do samochodu. Po drodze do domu matka zaczęła mówić o zwykłych rzeczach przyjemnym, spokojnym głosem, a Poppy zmuszała się, żeby odpowiadać. Udawała, że wszystko jest jak zwykle, mimo że cały czas szalał w niej potworny niepokój.
Dopiero kiedy znalazły się w jej pokoju i pakowały do małej walizki ulubione książki i bawełnianą piżamę, spytała prawie od niechcenia:
- A tak właściwie, co mi jest?
Matka nie odpowiedziała od razu. Spoglądała w dół na walizkę.
- Doktor Franklin nie wie, czy w ogóle coś ci jest - odparła w końcu.
- Ale co podejrzewa? Przecież musi coś podejrzewać. Mówił o trzustce, więc pewnie przypuszcza, że mam coś z trzustką. Badał też chyba woreczek żółciowy...
- Kochanie. - Matka chwyciła ją za ramiona.
Poppy zaczęła się denerwować. Wzięła głęboki wdech.
- Ja tylko chcę znać prawdę. To moje ciało i mam prawo wiedzieć, czego szukają, tak?
Trochę się zagalopowała. Tak naprawdę chciała powiedzieć coś zupełnie innego. Potrzebowała otuchy, zapewnienia, że doktor Franklin szuka jakiejś banalnej choroby. Że nic złego się nie wydarzy i nie będzie żadnej tragedii. Niestety, nie usłyszała tego.
- Tak, masz prawo wiedzieć. - Matka powoli wypuściła powietrze, potem zaczęta wolno: - Poppy, doktor Franklin od początku niepokoił się o twoją trzustkę. To, co się dzieje w trzustce, może powodować zmiany w innych organach, w woreczku żółciowym i wątrobie. Kiedy doktor Franklin wyczuł te zmiany, wysłał cię na badania...
- Powiedział, że USG jest nietypowe. Jak bardzo nietypowe? - Poppy z trudem przełknęła ślinę.
- To wszystko tylko wstępne... - Matka zauważyła jej minę i westchnęła. Niechętnie ciągnęła dalej. - USG wykazało, że możesz mieć coś w trzustce. Coś, czego nie powinno tam być. Dlatego doktor Franklin chce zrobić inne badania, które dadzą nam pewność. Ale...
- Coś, czego nie powinno tam być? Mamo, masz na myśli... nowotwór? Raka? - Dziwne, jak bardzo trudno było wypowiedzieć te słowa.
Matka skinęła głową.
- Tak. Raka.
Poppy nie mogła myśleć o niczym innym niż ładna łysa dziewczyna w sklepie z upominkami.
Rak.
- Ale... ale oni chyba mogą coś z tym zrobić, co? - Nawet we własnych uszach jej głos brzmiał bardzo młodo. - Najwyżej wytną mi trzustkę.
- Och, kochanie, oczywiście. - Matka wzięła ją w ramiona. - Obiecuję, jeżeli coś jest nie tak, zrobimy wszystko, żeby to naprawić. Poszłabym na koniec świata, żeby ci pomóc. Przecież wiesz. Na razie wcale nie wiadomo, czy coś jest nie w porządku. Doktor Franklin powiedział, że u nastolatków rak trzustki zdarza się niezwykle rzadko. Nie martwmy się na zapas.
Poppy trochę ulżyło. Znów nie widziała dziury. Ale gdzieś w głębi duszy nadal czuła chłód.
- Muszę zadzwonić do Jamesa.
Matka skinęła głową.
- Tylko się nie rozgaduj.
Poppy zaciskała kciuki, wybierając numer. Proszę, James, bądź tam, proszę, bądź, myślała. I był.
- Co się stało? - spytał krótko, gdy tylko się odezwała.
- Nic, to znaczy... wszystko. Może. - Poppy usłyszała swój dziki śmiech, zupełnie nieszczery.
- Co się stało? - powtórzył ostro James. - Pokłóciłaś się z Cliffem?
- Nie, Cliff jest w biurze. A ja idę do szpitala.
- Czemu?
- Podejrzewają, że mam raka.
Kiedy to wypowiedziała, poczuła ulgę, coś w rodzaju emocjonalnego uwolnienia. Znów się roześmiała.
Cisza na drugim końcu linii.
- Halo?
- Jestem - odezwał się James. - Już jadę.
- Nie, nie ma sensu. Za chwilę muszę wychodzić. - Czekała, żeby powiedział, że przyjedzie do niej do szpitala, ale nie zrobił tego.
- James, mogę cię o coś prosić? Dowiedz się wszystkiego o raku trzustki, dobrze? Na wszelki wypadek.
- Podejrzewają raka trzustki?
Poppy odłożyła słuchawkę z uczuciem pustki. Matka stała w drzwiach.
James siedział bez ruchu, wpatrując się w telefon pustym wzrokiem.
Poppy była przerażona, a on nie potrafił jej pomóc. Nie umiał sypać jak z rękawa krzepiącymi frazesami. To nie w moim stylu, pomyślał ponuro.
Żeby dzielić się pozytywnymi myślami, trzeba mieć pozytywne podejście do życia. A James zbyt dobrze poznał świat, żeby mieć jakiekolwiek złudzenia.
Jednak mógł poradzić sobie z suchymi faktami. Odsunął na bok stos rozmaitych klamotów, włączył laptop i połączył się z Internetem.
Po kilku minutach przeszukiwał zasoby Krajowego Instytutu Onkologicznego CancerNet. Znalazł pierwszy plik: „Rak trzustki”, przeznaczony dla pacjentów. Przebiegł treść wzrokiem. Opowiadała o funkcji trzustki, o stadiach choroby i leczeniu. Nic strasznego.
Później przeszedł do: „Rak trzustki. Dla lekarzy”. Sparaliżowała go już pierwsza linia.
Rak gruczołu trzustki jest rzadko uleczalny.
Czytał dalej.
Duży odsetek zgonów... przerzuty... słaba reakcja na chemioterapię, naświetlanie i operację... ból...
Ból. Poppy jest dzielna, ale zmaganie się z ciągłym bólem złamałoby każdego. Zwłaszcza kiedy widoki na przyszłość są tak marne.
Jeszcze raz spojrzał na górę artykułu. Przeciętna przeżywalność mniej niż trzy procent. Jeżeli rak się rozprzestrzenił, niecały jeden procent.
Na pewno jest więcej informacji. James natrafił na kilka artykułów z gazet i czasopism medycznych. Były jeszcze gorsze niż pliki z CancerNetu.
Eksperci twierdzą, że zdecydowana większość pacjentów umrze, i to w krótkim czasie. Rak trzustki jest na ogół nieoperacyjny, szybko postępuje i wyniszcza organizm. Średnia długość przeżycia z rakiem w zaawansowanym stadium wynosi od trzech tygodni do trzech miesięcy...
Trzy tygodnie do trzech miesięcy.
Wpatrywał się w ekran komputera. Miał ściśnięte gardło, kłuło go w piersiach i prawie nic nie widział. Usiłował wziąć się w garść. Powtarzał sobie, że to jeszcze nic pewnego. Poppy robią badania, ale to nie znaczy, że ma raka.
Jednak przeczytane informacje nie dawały mu spokoju. Już jakiś czas temu się zorientował, że Poppy coś jest. Coś w niej było zakłócone. Wyczuwał inny rytm ciała, wiedział, że dziewczyna mało śpi. I ból - zawsze go wyczuwał. Tylko nie zdawał sobie sprawy, że teraz ból jest aż tak poważny.
Poppy też wie, pomyślał. Głęboko w duszy wie, że dzieje się z nią coś bardzo złego, inaczej nie prosiłaby mnie, żebym szukał informacji. Ale czego właściwie się spodziewa? Że wejdę do niej i powiem, że za kilka miesięcy umrze?
A ja mam stać z boku i się przyglądać?
Jego wargi lekko odsłoniły zęby. Nie był to miły uśmiech, raczej dziki grymas. Przez siedemnaście lat widział wiele zgonów. Znał stadia umierania. Wiedział, że istnieje różnica między chwilą, kiedy ustaje oddychanie, a momentem, kiedy przestaje pracować mózg. Widział charakterystyczną bladość świeżego trupa. Wiedział, że gałki oczne zapadają się po pięciu minutach od wyzionięcia ducha. Ten akurat szczegół zna mało kto. Pięć minut po śmierci oczy robią się płaskie i mętnoszare. Ciało zaczyna się kurczyć. Człowiek robi się mniejszy.
Poppy już jest taka malutka...
Zawsze się bał, żeby nie zrobić jej krzywdy. Wyglądała na bardzo kruchą, a on, gdyby był nieostrożny, mógł skrzywdzić kogoś o wiele silniejszego. Między innymi dlatego utrzymywał między nimi dystans.
To jeden z powodów. Nie najważniejszy.
Innym było coś, czego nie potrafił ubrać w słowa, nawet przed samym sobą. Zbliżał się do tego, co zakazane. Ale musiał przestrzegać zasad, które wpajano mu od urodzenia.
Ludziom nocy nie wolno się zakochać w człowieku. Karą za przekroczenie prawa jest śmierć.
W tej chwili to nie miało znaczenia. Wiedział, co musi zrobić. Dokąd jechać.
Wylogował się z Internetu. Był opanowany i myślał racjonalnie. Wstał, wziął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je na nos. Wyszedł na bezlitosne czerwcowe słońce, zatrzaskując za sobą drzwi.
Poppy z nieszczęśliwą miną rozejrzała się po pomieszczeniu. W zasadzie nie wyglądało tak strasznie poza tym, że było za zimne... no ale to w końcu szpital. Taka prawda kryła się za ładnymi niebiesko-różowymi zasłonkami, telewizją sieciową i menu kolacji ozdobionym postaciami z bajek. Wiadomo że tutaj człowiek ląduje tylko wtedy, gdy jest naprawdę ciężko chory.
Oj, przestań, zganiła siebie. Rozchmurz się trochę. Co się stało z mocą Poppytywnego myślenia? Gdzie się podziała Poppyanna, kiedy jest ci potrzebna? Gdzie Mary Poppyns?
Boże, już sama siebie usiłuję rozbawić, pomyślała.
Uśmiechnęła się blado, mimo że niewiele ją bawiło. Pielęgniarki były miłe, a łóżko bardzo wygodne. Z boku miało pilota, którym ustawiało się materac w każdej możliwej pozycji.
Akurat kiedy się nim bawiła, weszła matka.
- Złapałam Cliffa, przyjedzie tu później. Chyba powinnaś się przebrać do badań.
Poppy spojrzała na swój szpitalny szlafrok z krepy w niebiesko-białe paski i poczuła bolesny spazm, promieniujący od żołądka do pleców. W najgłębszym zakamarku duszy pomyślała: Proszę, jeszcze nie teraz. Nigdy nie będę gotowa.
James podjechał integrą na parking przy Ferry Street, niedaleko Stoneham. To nie była przyjemna część miasta. Turyści zwiedzający Los Angeles omijali tę okolicę.
Zrujnowany budynek - kilka opustoszałych pięter, okna zabite dyktą, graffiti na ścianach z pustaków pokrytych wyblakłą farbą.
Nawet smog wydawał się tu gęstszy. Powietrze było żółte i mdłe. Jak trujące wyziewy, nawet najjaśniejszy dzień oblekało w szarość. Wszystko wyglądało nierealnie i złowieszczo.
Okrążył budynek. Z tyłu znajdowały się drzwi na zaplecze sklepów. Na jednych nie było graffiti. Na szyldzie nad nimi zamiast napisu narysowano czarny kwiat.
Czarny irys.
Zapukał. Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, a przez szparę wyjrzał kościsty dzieciak w pogniecionej koszulce, z zaspanymi oczami.
Drzwi otworzyły się tylko na tyle, żeby James mógł wejść do środka. Kościsty chłopak wystawił głowę na zewnątrz, rozejrzał się podejrzliwie, potem zatrzasnął drzwi.
Miejsce przypominało kawiarenkę. W mrocznym pomieszczeniu jeden przy drugim stały okrągłe stoliki. Na drewnianych krzesłach siedziało kilkoro nastolatków. Z tyłu sali dwóch chłopaków grało w bilard.
James podszedł do stolika, przy którym siedziała dziewczyna. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i usiadł.
- Cześć, Gisele.
Podniosła wzrok. Miała ciemne włosy i niebieskie oczy. Skośne, tajemnicze, obrysowane czarną konturówką - w stylu starożytnego Egiptu.
Wyglądała jak czarownica i to nie był zbieg okoliczności.
- James. Tęskniłam za tobą. - Mówiła cichym, chropawym głosem. - Co słychać? - Wzięła ze stołu niezapaloną świeczkę i energicznie machnęła dłońmi, jakby uwalniała uwięzionego ptaka. Knot świeczki zapłonął. - Wyglądasz wspaniale, jak zwykle. - Uśmiechnęła się do niego w rozedrganym złotym świetle.
- Ty też. Prawdę mówiąc, sprowadza mnie tu interes.
Uniosła brew
- Chyba jak zawsze?
- Tym razem to coś innego. Chcę cię prosić... o profesjonalną opinię w pewnej kwestii.
Rozłożyła szczupłe dłonie, połyskując w blasku świecy srebrnymi paznokciami. Na palcu wskazującym miała pierścień z czarną dalią.
- Moja moc jest do twojej dyspozycji. Chcesz kogoś przekląć? A może przyciągnąć szczęście i powodzenie? Bo zaklęcia miłosne nie są ci potrzebne.
- Potrzebuję czaru, który wyleczy chorobę. Nie wiem, czy musi być dostosowany do choroby, czy podziała coś bardziej ogólnego. Jakieś ogólne zaklęcie dla zdrowia...
- James. - Roześmiała się leniwie, położyła dłoń na jego dłoni i lekko ją potarła. - Jesteś mocno zdenerwowany, prawda? Nigdy cię takiego nie widziałam.
To fakt, zupełnie stracił głowę. Przywołał się do porządku.
- O jakiej konkretnie chorobie mówimy? - spytała, bo James się nie odezwał.
- O raku.
Odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała.
- Chcesz powiedzieć, że tacy jak ty mogą mieć raka? Nie wierzę. Mów co chcesz, ale nie próbuj mnie przekonywać, że lamie chorują na ludzkie choroby.
To była najtrudniejsza część.
- Nie chodzi o osobę taką jak ja ani jak ty. To człowiek - powiedział cicho.
Uśmiech Gisele zniknął.
- Ktoś z zewnątrz? - Jej głos nie był już leniwy ani chropawy. - Obcy? Oszalałeś, James?
- Ona nie wie nic o mnie ani o świecie nocy. Nie zamierzam łamać zasad. Chcę tylko, żeby była zdrowa.
- Jesteś pewien, że już nie złamałeś zasad? - Jej skośne niebieskie oczy przesunęły się na jego twarz. - Na pewno się w niej nie zakochałeś? - dodała szeptem, bo James sprawiał wrażenie, że zupełnie nie rozumie, o co jej chodzi.
Zmusił się, żeby wytrzymać badawcze spojrzenie.
- Nie mów tak, chyba że chcesz konfrontacji - odezwał się spokojnie, ale groźnie.
Gisele odwróciła wzrok. Bawiła się pierścionkiem. Płomień świecy zamigotał i zgasł.
- James, znam cię od dawna - powiedziała, nie podnosząc wzroku. - Nie chcę, żebyś wpakował się w kłopoty. Wierzę ci, skoro twierdzisz, że nie złamałeś zasad, ale lepiej zapomnijmy o tej rozmowie. Po prostu wyjdź, a ja będę udawać, że nigdy nie zamieniliśmy na ten temat ani słowa.
- A zaklęcie?
- Nie ma takiego zaklęcia. A nawet jeśli, na pewno bym ci nie pomogła. Idź.
Wyszedł.
Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł. Pojechał do Brentwood. Okolica różniła się od poprzedniej jak diament od węgla. Zatrzymał samochód na zadaszonym parkingu przy osobliwym ceglanym budynku z fontanną. Po ścianach, aż na hiszpańską dachówkę, pięła się czerwona i fioletowa bugenwilla.
Przeszedł pod lukiem na dziedziniec i znalazł się przed biurem ze złotym napisem na drzwiach. Doktor Jasper J. Rasmussen. Jego ojciec byt psychoterapeutą.
Nie zdążył wyciągnąć ręki do klamki, bo drzwi otworzyły się i z budynku wyszła kobieta. Typowa klientka ojca - po czterdziestce, bogata, w designerskim dresie i sandałach na obcasach.
Wyglądała na lekko otumanioną i rozespaną, a na szyi miała dwie małe, szybko gojące się punktowe ranki.
James wszedł do biura. Miało poczekalnię, ale bez recepcjonistki. Z gabinetu dobiegała muzyka Mozarta. Zapukał.
- Tato?
W drzwiach stanął przystojny ciemnowłosy mężczyzna, w doskonale skrojonym szarym garniturze i koszuli z mankietami na spinki. Wyczuwało się w nim siłę i stanowczość.
Ale nie ciepło.
- Co jest, James? - spytał takim tonem, jakim zwracał się do klientów: uważnym, wyważonym i uprzejmym.
- Masz minutę?
Ojciec spojrzał na roleksa.
- Następny klient przychodzi za pół godziny.
- Muszę z tobą porozmawiać.
Ojciec spojrzał na niego surowo i wskazał tapicerowany fotel. James usiadł na samym brzegu.
- Co jest?
James szukał odpowiednich słów. Wszystko zależy od tego, czy ojciec go zrozumie. Ale jakie słowa będą odpowiednie? Postawił na brutalną szczerość.
- Chodzi o Poppy. Od jakiegoś czasu choruje, podejrzewają nowotwór.
- Przykro mi to słyszeć. - Doktor Rasmussen sprawiał wrażenie zaskoczonego, jednak w jego głosie nie było smutku.
- To rak. Niesamowicie bolesny i prawie w stu procentach nieuleczalny.
- Szkoda. - W głosie ojca znów dało się słyszeć tylko lekkie zaskoczenie.
James nagle zrozumiał, skąd ono wynika. Ojca nie dziwiło, że Poppy jest chora, ale to, że James wybrał się do niego, żeby o tym powiedzieć.
- Tato, jeśli to rak, ona umrze. To dla ciebie nic nie znaczy?
Doktor Rasmussen splótł palce i wpatrywał się w rudawy blat mahoniowego biurka.
- James, już to przerabialiśmy - mówił powoli i stanowczo. - Wiesz, że twoja matka i ja martwimy się, że za bardzo się zbliżyłeś do Poppy. Za bardzo... się z nią związałeś.
James poczuł nagły przypływ głuchej wściekłości.
- Tak jak z panną Emmy?
Ojciec nawet nie mrugnął.
- Mniej więcej.
James odpędził obrazy, które zaczęły pojawiać się w jego myślach. Nie może teraz myśleć o pannie Emmie, musi być bezstronny. Inaczej nie przekona ojca.
- Tato, znam Poppy całe życie. Potrzebuję jej.
- Po co? Nie w celach oczywistych. Chyba nigdy nie piłeś jej krwi, co?
James z trudem przełknął ślinę, czując mdłości. Pić krew Poppy? Tak ją wykorzystywać? Na samą myśl o tym zrobiło mu się niedobrze.
- Tato, ona jest moją przyjaciółką. - Przestał się silić na obiektywizm. - Po prostu nie mogę patrzeć, jak cierpi. Nie mogę. Muszę coś zrobić.
- Rozumiem. - Twarz ojca się rozjaśniła.
- Rozumiesz? - Jamesowi zakręciło się w głowie od niespodziewanego poczucia ulgi.
- James, czasami nic nie poradzisz na pewien przypływ... współczucia dla ludzi. W innym wypadku bym tego nie przyznał, ale znasz Poppy długo. Żal ci, że cierpi. Jeżeli chcesz, żeby cierpiała krócej... tak, potrafię to zrozumieć.
Poczucie ulgi prysnęło jak bańka mydlana. James wpatrywał się w ojca przez kilka sekund.
- Zabójstwo z litości? Myślałem, że Starsi zakazali zabójstw na tym terenie.
- Zachowaj rozsądek i dyskrecję. Nie będzie trzeba angażować w to Starszych.
James poczuł metaliczny smak w ustach. Wstał i roześmiał się lekko.
Ojciec najwyraźniej nie usłyszał sarkazmu.
Na dziedzińcu oparł się o ceglany mur i wpatrywał w pluskającą fontannę.
Skończyły mu się pomysły. Skończyła się nadzieja. Trzeba się trzymać zasady świata mocy.
Jeżeli Poppy naprawdę ma raka, to umrze.
Kiedy Poppy bez apetytu wpatrywała się w tacę z kolacją - kawałki kurczaka i frytki, do sali wszedł doktor Franklin.
Badania miała już za sobą. Tomografia okazała się nie taka najgorsza poza tym, że mogła przyprawić o klaustrofobię, ale ERCP było straszne. Poppy czuła w gardle nieistniejącą rurkę za każdym razem, kiedy przełykała ślinę.
- Gardzisz takim wykwintnym szpitalnym posiłkiem - zażartował ostrożnie lekarz. Zdobyła się na uśmiech.
Mówił o rzeczach bez znaczenia. Ani słowa o wynikach badań, a Poppy nie miała pojęcia, kiedy można się ich spodziewać. Jednak wobec doktora Franklina była podejrzliwa. Coś wzbudzało jej niepokój - to, że delikatnie pogłaskał jej stopę pod kołdrą, a może jego podkrążone oczy...
Kiedy od niechcenia zaprosił jej matkę „na mały spacer po korytarzu”, utwierdziła się w podejrzeniach.
Powie jej. Ma wyniki, ale nie chce, żebym wiedziała.
W jednej chwili w jej głowie zrodził się plan.
- Idź, mamo, jestem trochę śpiąca. - Ziewnęła.
Położyła się i zamknęła oczy.
Jak tylko wyszli, wyskoczyła z łóżka. Obserwowała ich Oddalające się plecy na korytarzu. Poszła za nimi cicho w samych skarpetkach.
Kilka minut postała przy dyżurce pielęgniarek.
- Chciałam rozprostować nogi - wyjaśniła, kiedy pielęgniarka spojrzała na nią pytająco.
Musiała udawać, że tak sobie spaceruje, i dopiero kiedy pielęgniarka poszła do jednej z sal, szybko ruszyła dalej korytarzem.
Na końcu znajdowała się poczekalnia. Widziała ją już wcześniej. Był tam telewizor i sprzęt kuchenny, żeby oczekującym krewnym zapewnić komfortowe warunki. Poppy podeszła na palcach do uchylonych drzwi. Słyszała głos doktora Franklina, ale nie wyłapywała słów.
Bardzo ostrożnie podeszła bliżej. Zaryzykowała i zajrzała do środka.
Od razu się zorientowała, że nie musi szczególnie uważać. Wszyscy byli pochłonięci rozmową.
Na jednej kanapie siedział doktor Franklin. Obok niego Afroamerykanka w okularach z łańcuszkiem, w białym fartuchu lekarskim.
Na drugiej kanapie - ojczym Poppy, Cliff. Zwykle idealnie ułożone ciemne włosy miał lekko rozczochrane, a na ogół nieruchoma jak skała szczęka ciągle drgała. Ramieniem obejmował żonę. Doktor Franklin mówił do obojga, trzymając matkę za rękę.
Matka szlochała.
Poppy odsunęła się od drzwi.
O Boże. Mam raka.
Nigdy wcześniej nie widziała, żeby matka płakała. Ani kiedy umarła babcia, ani w trakcie rozwodu z ojcem. Matka była specjalistką od radzenia sobie ze wszystkim. Poppy nie znała drugiej tak twardej osoby.
A teraz...
Mam go. To pewne, bez dwóch zdań.
Ale może nie jest aż tak źle? Mama przeżyła szok, dobra, to normalne. Ale to wcale nie znaczy od razu, że umrę. Stoi za mną cała współczesna medycyna.
Powtarzała to sobie, oddalając się od poczekalni.
Nie zdążyła jednak odejść w porę. Jeszcze usłyszała zmieniony, zbolały głos matki.
- Moje dziecko. Och, moja mała dziewczynka.
Poppy zamarła.
- Chce mi pan powiedzieć, że nie ma ratunku? - odezwał się Cliff głośno i ze złością.
Poppy nie czuła własnego oddechu. Mimowolnie wróciła do drzwi.
- Doktor Loftus jest onkologiem, ekspertem jeśli chodzi o ten rodzaj raka. Wytłumaczy to państwu lepiej niż ja - oznajmił doktor Franklin.
Wtedy włączył się nowy głos - drugiej lekarki. Z początku Poppy wyłapywała tylko strzępy zdań, które nic jej nie mówiły: adenocacrinoma, niedrożność żył nerkowych, stadium trzecie. Medyczny żargon.
- Ujmując rzecz prościej - powiedziała w końcu doktor Loftus - ... problem w tym, że rak się rozprzestrzenił. Są przerzuty w wątrobie i naczyniach limfatycznych wokół trzustki. To znaczy, że jest nieresekcyjny, nie możemy operować.
- Ale chemioterapia... - zaczął Cliff.
- Spróbujemy połączyć naświetlanie i chemioterapię substancją zwaną 5-fluorouracil. Daje pewne rezultaty. Ale nie będę państwa oszukiwać. W najlepszym przypadku przedłuży chorej życie o kilka tygodni. Na tym etapie szukamy środków paliatywnych, żeby zmniejszyć ból i żeby czas, który jej został, przeżyła jak najlepiej. Rozumieją państwo?
Tłumiony szloch matki. Poppy nie była w stanie się ruszyć. Miała wrażenie, że słucha radia. Jakby to zupełnie jej nie dotyczyło.
- Tu, w południowej Kalifornii, prowadzi się pewne programy badawcze. Eksperymenty z immunoterapią i chirurgią kriogeniczną. Ale powtarzam, mówimy o metodach paliatywnych, nie o leczeniu...
- Do jasnej cholery! - wybuchnął Cliff. - Tu chodzi o młodą dziewczynę! Jak to możliwe, że doszło do... do trzeciego stadium i nikt tego nie zauważył? Przecież dwa dni temu tańczyła przez całą noc!
- Przykro mi, panie Hilgard. - Doktor Loftus mówiła tak łagodnie, że Poppy ledwie słyszała jej słowa. - To rak bezobjawowy. Symptomy pojawiają się dopiero, kiedy choroba jest bardzo zaawansowana. Dlatego wskaźnik przeżycia jest tak niski. Muszę państwu powiedzieć, że Poppy jest drugim nastolatkiem, u którego widzę ten rodzaj nowotworu. Doktor Franklin postawił bardzo trafną wstępną diagnozę.
- Powinnam była wiedzieć - wychrypiała matka. - Powinnam przyprowadzić ją wcześniej... Powinnam...
Rozległ się łomot. Poppy odruchowo zajrzała przez drzwi. Matka jak opętana waliła pięściami w stół z formiki. Cliff usiłował ją powstrzymać.
Poppy się wycofała.
O Boże. Muszę stąd iść. Nie chcę tego widzieć. Nie mogę na to patrzeć.
Ruszyła z powrotem przez korytarz. Jej nogi poruszały się. Jak zwykle. Zadziwiające, że normalnie funkcjonują.
Dookoła nic się nie zmieniło. Dyżurka pielęgniarek jeszcze udekorowana z okazji czwartego lipca. Na wyściełanym siedzisku okiennym w jej sali nadal leży walizka. Drewniana podłoga ciągle jest twarda.
Wszystko takie samo jak wcześniej. Jak to możliwe? Jakim cudem ściany nadal stoją? Jakim cudem w sąsiedniej sali ryczy telewizor?
Umrę, pomyślała Poppy.
Dziwne, ale nie była przerażona. Czuła tylko niebywałe zaskoczenie, które narastało z każdą myślą, przerywaną tym jednym słowem.
To moja wina, bo (umrę) nie poszłam wcześniej do lekarza.
Cliff przeze mnie powiedział: „do jasnej cholery” (umrę). Nie wiedziałam, że aż tak mnie lubi, żeby zakląć.
Myśli wirowaty jak oszalałe.
Umrę przez coś, co siedzi we mnie, jak obcy w filmie. To jest we mnie teraz. Teraz.
Położyła dłonie na brzuchu i zadarła koszulkę. Skóra była gładka, nieskazitelna. Żadnego bólu.
Ale to tam jest i przez to umrę. Niedługo. Ciekawe, jak szybko? Nie słyszałam, jak o tym mówili.
Potrzebuję Jamesa.
Sięgając po telefon, miała wrażenie, że ręka jest odłączona od ciała. Wybrała numer, powtarzając w myślach: „Proszę, bądź”.
Tym razem nie zadziałało. Telefon dzwonił i dzwonił. Po sygnale Poppy zostawiła wiadomość: „Zadzwoń do mnie do szpitala”. Rozłączyła się i wpatrywała w plastikowy dzban lodowatej wody przy łóżku.
Wróci i do mnie zadzwoni. Muszę tylko wytrzymać do tego czasu.
Nagle to stało się jej celem. Wytrzymać do rozmowy z Jamesem. Do tego czasu nie musi myśleć o niczym, wystarczy, że przeżyje. Dopiero potem się zastanowi, co powinna czuć i co powinna zrobić.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Przestraszona Poppy uniosła wzrok; zobaczyła matkę i Cliffa. Przez chwilę była w stanie skupić się tylko na ich twarzach i odnosiła dziwne wrażenie, że głowy unoszą się w powietrzu.
Matka miała czerwone, zapuchnięte oczy. Cliff był biały jak kreda, co podkreślało ciemny zarost na twarzy.
O mój Boże, czyżby zamierzali mi powiedzieć? Nie mogą. Nie mogą kazać mi tego słuchać.
Poppy poczuła nieodpartą chęć ucieczki. Była na skraju paniki.
- Kochanie, przyszło do ciebie kilkoro przyjaciół - powiedziała matka. - Phil powiedział im, że jesteś w szpitalu, no i właśnie są.
James, pomyślała Poppy i coś chwyciło ją za serce. Ale Jamesa nie było wśród osób tłoczących się w drzwiach. Stały tam głównie dziewczyny ze szkoły.
Nic nie szkodzi. Zadzwoni później. Nie musisz teraz o tym myśleć.
Zresztą przy tylu gościach nawet nie dato się myśleć. I dobrze. Nie do wiary, że potrafiła tak z nimi siedzieć i gadać, chociaż duchem była dalej niż Neptun. A jednak rozmawiała i dzięki temu mogła wyłączyć umysł.
Nikt nie miał pojęcia, że jest poważnie chora. Nawet Phil, który z zapałem okazywał braterską miłość. Rozmawiali o zwykłych rzeczach, o imprezach, rolkach, muzyce i książkach. O rzeczach z dawnego życia Poppy, które nagle oddaliło się o sto lat.
Cliff odnosił się do niej milej niż wtedy, kiedy zalecał się do matki.
Goście w końcu wyszli, została tylko matka. Co chwilę dotykała córki lekko drżącymi dłońmi. Nawet gdybym nie wiedziała, tobym się domyśliła, pomyślała Poppy. Mama zachowuje się zupełnie inaczej niż zwykle.
- Chyba zostanę na noc - oznajmiła. Nie bardzo jej się udał beztroski ton. - Pielęgniarka powiedziała, że mogę spać na siedzeniu na oknie, bo to właściwie leżanka dla rodziców. Zastanawiam się tylko, czy nie wpaść do domu po kilka rzeczy.
- Jasne, jedź. - Poppy nie mogła powiedzieć nic innego, jeżeli nadal chciała udawać, że nie wie. Poza tym, mama na pewno potrzebuje trochę czasu dla siebie z daleka od szpitala.
Jak tylko matka wyszła, pielęgniarka w bluzce w kwiaty i szpitalnych spodniach zmierzyła Poppy gorączkę i ciśnienie. I zostawiła Poppy samą.
Zrobiło się późno. Z daleka nadal dochodziły odgłosy telewizji. Przez uchylone drzwi widać było korytarz pogrążony w mroku. Na oddziale najwyraźniej zapanowała cisza nocna.
Poppy czuła się bardzo samotna, a ból pożerał ją głęboko od środka. Spod gładkiej skóry brzucha dawał o sobie znać rak.
Najgorsze, że James nie zadzwonił. Jak mógł? Chyba wie, że go potrzebuję?
Jak długo jeszcze uda jej się nie myśleć o nadchodzącej śmierci.
Może powinna postarać się zasnąć. Wyłączyć świadomość. Wtedy nie będzie mogła myśleć.
Kiedy tylko zgasiła światło i zamknęła oczy, wokół niej roztańczyły się duchy. Nie obrazy ładnej łysej dziewczyny, ale szkielety. Trumny. A najgorsza ze wszystkiego była nieskończona ciemność.
Jeżeli umrę, nie będzie mnie tutaj. Ale czy w ogóle gdzieś będę? Czy po prostu nie będzie mnie wcale.
To najbardziej przerażająca rzecz, jaka kiedykolwiek przyszła jej do głowy. Niebycie. Zaczęła o tym myśleć i nie mogła nic na to poradzić. Straciła panowanie. Zaczął ją zżerać potworny strach, przyprawiający o dreszcze pod sztywną poszwą i cienkim kocem. Umrę, umrę, umrę...
- Poppy.
Otworzyła oczy. Przez sekundę nie rozpoznawała czarnej postaci w ciemnym pokoju. Przemknęła jej szalona myśl: oto przyszła Śmierć we własnej osobie.
- James?
- Nie wiedziałem, czy śpisz.
Wyciągnęła rękę do przycisku przy łóżku, żeby włączyć światło.
- Nie, nie zapalaj - poprosił. - Musiałem przemknąć obok pielęgniarek, nie chcę, żeby mnie wyrzuciły.
Poppy z trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłonie na fałdzie koca.
- Cieszę się, że jesteś - powiedziała. - Myślałam, że już nie przyjdziesz. - Tak naprawdę pragnęła rzucić mu się w ramiona, szlochać i krzyczeć.
Ale nie zrobiła tego. Nie dlatego, że nigdy wcześniej tak się nie zachowywała. Powstrzymało ją coś w Jamesie. Coś nieuchwytnego, a jednak niemal... przerażającego.
To, jak stoi? To, że nie widzi jego twarzy? Wiedziała tylko, że nagle wydał jej się obcy.
Odwrócił się i bardzo ostrożnie zamknął ciężkie drzwi.
Ciemność. Jedyne światło wpadało przez okno. Poppy czuła się dziwnie odcięta od reszty szpitala, od reszty świata.
Przebywanie sam na sam z Jamesem powinno być miłe. Gdyby nie to przejmujące uczucie, że jest jakiś inny.
- Znasz wyniki - powiedział cicho. To nie było pytanie.
- Mama nie wie, że wiem - odparła. Skąd się biorą takie sensowne słowa, skoro ma ochotę tylko krzyczeć? - Podsłuchałam, jak doktor mówił... James, mam go. I... to zły rodzaj raka. Podobno już są przerzuty. I chyba... - Nie mogła wydobyć z siebie ostatniego słowa, chociaż skrzeczało jej w myślach.
- Umrzesz - powiedział James. Wydawał się cichy i skupiony. Nieobecny. - Przeczytałem o tym. - Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. - Wiem, że jest groźny. Piszą, że powoduje wielki ból.
- James. - Poppy westchnęła.
- Czasami operują tylko po to, żeby zmniejszyć cierpienie. Ale nieważne, co zrobią, i tak cię nie uratują. Chemia, naświetlania nic nie dadzą, umrzesz. Pewnie zanim skończy się lato.
- James...
- To twoje ostatnie lato.
- James, zmiłuj się! - To był niemal krzyk. Poppy łapczywie nabierała powietrza, ściskając koc. - Czemu mi to robisz?
Odwrócił się i jednym ruchem złapał ją za nadgarstek.
- Chcę, żeby do ciebie dotarło, że oni ci nie pomogą - powiedział wzburzony. - Rozumiesz?
- Tak, rozumiem. - Poppy słyszała narastającą histerię w swoim głosie. - Przyszedłeś mi to powiedzieć? Chcesz mnie zabić?
- Nie! - Jego palce zacisnęły się boleśnie. - Chcę cię uratować. - Wypuścił powietrze i powtórzył to ciszej, ale równie stanowczo. - Chcę cię uratować, Poppy.
Przez kilka chwil skupiała się na tym, żeby regularnie oddychać. Robiła wszystko, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Ale nie jesteś w stanie - odezwała się w końcu. - Nikt nie jest w stanie.
On też roześmiał się krótko. Chwycił mocno jej dłonie, a później odsunął od siebie.
Poppy czuła się jak sparaliżowana. Nie mogła pojąć, dlaczego James nawija o sobie, skoro ona umiera. Ale zdobyła się na wyrozumiałość.
Przez chwilę siedziała bez ruchu. Nagle rzuciła się do stolika przy łóżku. Zacisnęła palce na stosie małych misek w kształcie półksiężyca i cisnęła w niego wszystkimi.
James uchylił się, kiedy Poppy celowała w niego książką.
- Poppy...
- Ty gnojku! Padalcu! Jak możesz mi to robić? Ty zepsuty, samolubny, niedojrzały...
- Ćśśś... Usłyszą cię...
- Niech słyszą! Jestem w szpitalu, dopiero co się dowiedziałam, że umrę, a tobie w głowie głupie kawały. Durne, obrzydliwe kawały. Po prostu nie wierzę. Myślisz, że to śmieszne? - Z wściekłości zabrakło jej tchu.
James, który machał rękami, żeby ją uciszyć, zamarł i spojrzał w stronę drzwi.
- Pielęgniarka tu idzie - powiedział.
- I dobrze, poproszę ją, żeby cię wyrzuciła - odparła Poppy. Złość opadła, doprowadzając ją prawie do tez. Nigdy w życiu nie czuła się tak strasznie zdradzona i samotna. - Wiesz co? Nienawidzę cię.
W drzwiach stanęła pielęgniarka w bluzce w kwiaty i szpitalnych zielonych spodniach.
- Co tu się dzieje? - spytała, włączając światło. Dostrzegła Jamesa. - No, no, chyba nie jesteś z rodziny. - Uśmiechała się, ale w jej głosie słychać było autorytet, którego zaraz miała użyć.
- Nie jest i chcę, żeby stąd wyszedł - oznajmiła Poppy.
Pielęgniarka poprawiła poduszki i delikatnie położyła dłoń na czole Poppy.
- Tylko członkowie rodziny mogą zostawać na noc - zwróciła się do Jamesa.
Poppy wpatrywała się w telewizor i czekała, aż James wyjdzie. Nie wyszedł. Obszedł łóżko i stanął przy pielęgniarce. Ta zadarła głowę, żeby na niego spojrzeć, nie przestając poprawiać pościeli. Nagle jej dłonie zwolniły i znieruchomiały.
Poppy rozejrzała się zdumiona.
Pielęgniarka wpatrywała się w Jamesa. Dłonie trzymała nieruchomo na kołdrze i patrzyła na niego jak zaczarowana.
A James wpatrywał się w nią. Przy włączonym świetle Poppy widziała jego twarz i znów miała dziwne wrażenie, że go nie poznaje. Był bardzo blady i wyglądał niemal srogo, jakby robił coś, co wymaga nie lada wysiłku. Miał zaciśnięte zęby, a oczy nabrały barwy srebra. Prawdziwego, mieniącego się w świetle.
Przypominał wygłodniałą panterę.
Kobieta zamrugała i rozejrzała się po sali, jakby właśnie obudziła się z drzemki.
Wyszła. Poppy przyglądała się jej z zapartym tchem. Potem powoli, poruszając tylko oczami, spojrzała na Jamesa.
Wstał i pochylił się nad Poppy. Nie skrzywiła się, ale czuła, że oczy otwierają jej się szeroko.
Prosta czynność, zaskakujący skutek. Transformacja. W jednej chwili zmienił się z bladego, ale dość zwykłego Jamesa, w coś, czego nigdy wcześniej nie widziała - inne ludzkie stworzenie.
Jego oczy migotały srebrem, a cała twarz nabrała drapieżnego wyglądu. Poppy prawie tego nie zauważyła. Przyglądała się jego zębom.
Nie zębom. Kłom. Miał kły jak kot. Wydłużone, zagięte, ostro zakończone.
Zupełnie nie przypominały sztucznych zębów wampira sprzedawanych w sklepach z gadżetami. Wyglądały na bardzo mocne, bardzo ostre i bardzo prawdziwe.
Poppy krzyknęła.
James zakrył jej usta dłonią.
- Nie chcemy tu znów pielęgniarki.
- O mój Boże. O mój Boże - wybełkotała Poppy, kiedy uniósł rękę.
- Pamiętasz, ile razy mówiłaś, że czytam w twoich myślach? - odezwał się James. - Pamiętasz, że słyszałem odgłosy, których nie byłaś w stanie usłyszeć, i że poruszałem się szybciej niż ty?
- O mój Boże...
- To prawda, Poppy. - Uniósł pomarańczowe krzesło i skręcił jedną metalową nogę. Bez wysiłku, z lekkością. - Jesteśmy silniejsi niż ludzie - wyjaśnił. Przywrócił nodze pierwotny kształt i odstawił krzesło. - Lepiej widzimy w ciemności. Zostaliśmy stworzeni do polowania.
Poppy w końcu udało się zebrać jedną pełną myśl.
- Nieważne, co potrafisz zrobić - powiedziała przenikliwym głosem. - Niemożliwe, żebyś był wampirem. Znam cię, odkąd miałeś pięć lat. Rosłeś jak ja. Wytłumacz to.
- Wszystko, co wiesz, to nieprawda. - Westchnął. - O wampirach naczytałaś się w książkach albo naoglądałaś w telewizji - zaczął jeszcze raz. - Wszystko to zostało wymyślone przez ludzi, zapewniam cię. Nikt ze świata nocy nie zdradziłby tajemnic.
- Świat nocy? Gdzie jest ten świat nocy?
- To nie miejsce. To coś w rodzaju tajnego stowarzyszenia wampirów, czarownic i wilkołaków. Samych najlepszych stworzeń. Wyjaśnię ci to później - dodał ponuro. - A na razie, słuchaj, to proste. Jestem wampirem, bo moi rodzice są wampirami. Taki się urodziłem. Jesteśmy lamiami.
Poppy była w stanie myśleć tylko o panu i pani Rasmussen, ich luksusowym domu w stylu rancza i złotym mercedesie.
- Twoi rodzice?
- Lamia to dawne określenie wampira, ale dla nas oznacza tych, którzy się takimi urodzili - ciągnął James. - Rodzimy się i starzejemy jak ludzie, tyle tylko że proces starzenia możemy zatrzymać, kiedy zechcemy. Oddychamy. Chodzimy w dziennym świetle. Możemy nawet żywić się normalnym jedzeniem.
- Twoi rodzice... - powtórzyła Poppy słabym głosem. Spojrzał na nią.
- Tak. Moi rodzice. Słuchaj, jak myślisz, dlaczego moja mama jest dekoratorką wnętrz? Nie dla pieniędzy. Dzięki temu poznaje wielu ludzi. Tak jak mój tata, psychoterapeuta snobów. Wystarczy kilka minut sam na sam z człowiekiem, który potem tego nie pamięta.
Poppy poruszyła się niespokojnie.
- Więc ty pi jesz ludzką krew? - Mimo tego, co widziała, nie potrafiła zachować powagi.
James spojrzał na sznurówki swoich adidasów.
- Tak, oczywiście - odparł łagodnie. Znów popatrzył jej prosto w oczy.
Źrenice miał koloru czystego srebra.
Poppy oparła się o stos poduszek. Może łatwiej było jej uwierzyć dlatego, że dziś rano wydarzyło się w jej życiu coś niewiarygodnego. Rzeczywistość wywróciła się do góry nogami i, prawdę mówiąc, jeszcze jedno nieprawdopodobieństwo nie robiło wielkiej różnicy.
Umrę, a mój przyjaciel jest krwiopijcą, pomyślała.
Sprzeczka wyssała z niej resztki sił. Patrzyli na siebie w milczeniu.
Łagodnie, nie patrząc na nią, położył dłoń na jej piszczeli pod kołdrą. Delikatnie, z czułością, potrząsnął jej nogą.
Uniosła obie pięści do twarzy i zaczęła płakać.
Odsunął ją delikatnie, żeby móc spojrzeć jej w twarz.
- Więc umrzesz. Nie masz wyboru. Rozejrzałem się, pytałem nawet czarownicy. W świecie nocy nie istnieje nic innego, co by ci pomogło. Wszystko sprowadza się do jednego pytania: chcesz żyć czy nie?
Umysł Poppy, który znów pogrążył się w chaosie, nagle skupił się na tym pytaniu. Było jak światło latarki w czarnym pokoju.
Czy chce żyć?
O Boże; jasne, że tak.
Aż do dzisiejszego dnia zakładała, że ma bezwarunkowe prawo do życia. Nie odczuwała nawet wdzięczności za ten przywilej. Teraz już zrozumiała, że nie należy przyjmować tego za rzecz oczywistą, i wiedziała też, że o to będzie walczyć.
Obudź się, Poppy, wołał jej zdrowy rozsądek. On mówi, że może uratować ci życie.
- Poczekaj chwilę. Muszę się zastanowić - powiedziała trzeźwo. Łzy przestały płynąć. Odsunęła Jamesa od siebie i intensywnie wpatrywała się w białą szpitalną poszwę.
Dobra. Dobra. Myśl logicznie, dziewczyno.
Wiedziałaś, że James skrywa tajemnicę. Nigdy nie przypuszczałaś, że to coś takiego. No i co? To nadal James. Może i jest przerażającym krwiopijcą, ale mu na tobie zależy. Nikt inny nie jest w stanie ci pomóc.
Zorientowała się, że ściska go za rękę.
- Jak to jest? - spytała przez zaciśnięte zęby, nie patrząc na niego.
- Inaczej - wyznał spokojnie i rzeczowo. - Nie polecałbym tego, gdyby istniało inne wyjście, ale... jest w porządku. Kiedy twoje ciało zacznie się zmieniać, będziesz się źle czuć, ale później nigdy już na nic nie zachorujesz. Będziesz silna, szybka i nieśmiertelna.
- Nieśmiertelna? A będę mogła zatrzymać swój wiek? - Już widziała się jako wieczną starowinkę.
Skrzywił się.
- Poppy, przestaniesz się starzeć w jednej chwili. Tak się dzieje z ludźmi przemienionymi w wampiry. W zasadzie umrzesz jako śmiertelnik. Będziesz wyglądać jak martwa. A potem... się obudzisz.
- Rozumiem. - Coś jak Julia w grobie, pomyślała Poppy. I nagle się przeraziła. O Boże, mama i Phil...
- Powinnaś wiedzieć jeszcze jedno - ciągnął James. - Niektórym się nie udaje.
- Co się nie udaje?
- Przemiana. Ludziom, którzy skończyli dwadzieścia lat, prawie nigdy. Nie budzą się. Ich ciała nie potrafią przystosować się do nowej formy i umierają. Nastolatki na ogół przeżywają, ale nie zawsze.
Dziwne, ale ta informacja pokrzepiła Poppy. Warunkowa nadzieja wydawała się bardziej wiarygodna niż absolutna pewność. Żeby żyć, musi zaryzykować.
- Jak to zrobisz? - Spojrzała na Jamesa.
- Tradycyjnie - stwierdził z uśmiechem jak u ducha. - Wymienimy się krwią - dodał poważnie.
No, świetnie. A ja się bałam zastrzyku. Teraz wbiją się we mnie kły. Z trudem przełknęła ślinę i zamrugała, wpatrując się w próżnię.
- To twój wybór, Poppy. Decyzja należy do ciebie.
- Chcę żyć, Jamie - powiedziała po długiej przerwie.
- Będziesz musiała stąd odejść. Zostawić rodziców. Oni nie mogą wiedzieć.
- Tak przypuszczałam. Jakbym dostała nową tożsamość od FBI?
- To coś więcej. Zaczniesz żyć w nowym świecie, w święcie nocy. Samotnym, pełnym sekretów. Ale będziesz się po nim poruszać, zamiast leżeć w ziemi. - Ścisnął ją za rękę. - Chcesz zacząć teraz? - spytał bardzo cicho i bardzo poważnie.
Poppy zamknęła oczy i skuliła się tak, jak przed zastrzykiem.
- Jestem gotowa - wydusiła przez zaciśnięte usta.
James nie zdołał opanować śmiechu. Opuścił poręcz łóżka i usiadł przy Poppy.
- Na ogół kiedy to robię, ludzie są zahipnotyzowani.
- No, trudno, gdybym krzyczała, możesz mnie zahipnotyzować - wycedziła Poppy, nie otwierając oczu.
Rozluźnij się, nakazała sobie stanowczo. Choćby nie wiem jak bolało i było okropne, wytrzymasz. Musisz. Od tego zależy twoje życie.
Serce waliło jej tak mocno, że wstrząsało całym ciałem.
- Tutaj. - James dotknął jej szyi zimnymi palcami, jakby szukał pulsu.
No, dalej, pomyślała Poppy. Zaczynaj.
Czuła ciepły oddech, kiedy pochylał się nad nią i delikatnie chwycił za ramiona. Każdy jej nerw reagował na jego obecność. Nagle poczuła zimno na szyi i zaraz potem, zanim zdążyła cofnąć głowę, podwójne ukąszenie.
Kły zanurzyły się w jej ciele, robiąc dwie małe ranki, przez które James mógł napić się jej krwi...
Teraz naprawdę zacznie boleć, pomyślała. Nic już nie pomoże. Znalazła się w rękach myśliwego. Była jak królik owinięty zwojami węża, jak mysz w pazurach kota. Nie czuła się jak najlepsza przyjaciółka Jamesa, tylko jak jego obiad...
Poppy, co robisz? Nie walcz. Przykro mi, kiedy się opierasz.
James do niej mówił, chociaż ciepłe wargi na jej szyi się nie poruszały. Głos słyszała w swojej głowie.
Nie opieram się, pomyślała. Nastawiam tylko na to, że będzie bolało.
Poczuła pieczenie w miejscu ukłucia. Czekała na coś gorszego - ale nic takiego nie nastąpiło. Było niezwykle.
Och, pomyślała.
Poczucie ciepła okazało się nawet przyjemne. Wrażenie ulgi, dawania.
I bliskości. Ona i James stawali się coraz bliżsi, jak dwie krople wody dążące ku sobie, żeby się połączyć.
Dotykała umysłu Jamesa. Wyczuwała jego myśli i doznania. Przepływały przez nią jego emocje.
Czułość... troskliwość... opiekuńczość. Bezwzględna czarna wściekłość na chorobę. Rozpacz, że nie ma innego sposobu, żeby pomóc. I tęsknota... za tym, żeby z nią być, żeby ją uszczęśliwić.
Tak, pomyślała.
Fala słodyczy przyprawiła o zawrót głowy. Poppy wyciągnęła rękę po dłoń Jamesa. Ich palce się splotły.
James, pomyślała z zadziwieniem i radością. Słowo, które do niego posłała, było nieśmiałą pieszczotą.
Poppy. Czuła jego zaskoczenie i rozkosz.
Nierzeczywista przyjemność cały czas narastała. Była tak intensywna, że Poppy drżała.
Jak mogłam być tak głupia, żeby się tego bać. To nie jest okropne. Jest... miłe.
Nigdy wcześniej nie doświadczyła takiej bliskości. Miała wrażenie, że są jedną istotą, połączeni, nie jak drapieżnik i ofiara, ale partnerzy w tańcu. Poppy i James.
Czuła dotyk jego duszy.
Dziwne, ale on się tego bat. To też wyczuwała. Poppy, nie... - tyle mrocznych rzeczy... - lepiej, żebyś nie wiedziała...
Mrok, zgadza się, pomyślała. Ale nie mrok i potworność. Mrok i samotność. Bezgraniczna samotność. Wrażenie, że nie przynależy do żadnego z dwóch światów, które zna. Nie należy nigdzie. Poza...
Nagle ujrzała obraz siebie. W jego umyśle była krucha i słodka jak szmaragdowooki duszek powietrzny. Sylf - z duszą z czystej stali.
To niezupełnie ja. Nie jestem wysoka i piękna jak Jacklyn czy Michaela...
Słowa, które usłyszała, nie były skierowane do niej - wyrażały coś, co James myśli o sobie samym albo są wspomnieniem z dawno przeczytanej książki.
Dziewczyny nie kocha się za jej urodę. Kocha się ją dlatego, że śpiewa pieśń, którą tylko ty rozumiesz...
Tej myśli towarzyszyło silne poczucie troski. Wreszcie się dowiedziała, co czuje wobec niej James. Jest dla niego czymś niezwykle ważnym, co należy chronić za wszelką cenę...
Za wszelką cenę. Bez względu na to, co się z nim stanie. Poppy usiłowała zanurzyć się głębiej w jego umysł, podążając za tą myślą. Wyczuła zasady, a właściwie prawa...
Poppy, niekulturalnie przeszukiwać czyjś umysł bez pozwolenia. Słowa Jamesa naznaczone były desperacją.
Poppy się wycofała. Nie zamierzała być wścibska. Chciała tylko pomóc...
Wiem, przyszła do niej myśl Jamesa, a wraz z nią strumień ciepła i wdzięczności. Rozluźniła się i rozkoszowała uczuciem jedności.
Chciałabym, żeby to trwało wiecznie, pomyślała, i właśnie wtedy się skończyło. Ciepło z szyi zniknęło, a James się odsunął i wyprostował.
Westchnęła, protestując, i usiłowała z powrotem go do siebie przyciągnąć, ale jej nie pozwolił.
Była spokojna i rozleniwiona.
Siedzieli razem w ciszy, a James bardzo delikatnie głaskał ją po głowie.