Świąteczna przygoda - Anna Ihrén - ebook + audiobook

Świąteczna przygoda ebook i audiobook

Anna Ihrén

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Stella i John wracają na Smögen, gdzie mają spędzić Boże Narodzenie. Po raz pierwszy od lat całą wyspę pokrywa śnieg i skuwa lód. Stella zabiera Johna na przystań, by udekorować szopę na łodzie. Okazuje się, że w porcie wcale nie jest tak cicho, jak sądzili. Dlaczego ktoś zostawia na pomoście worek ze śmieciami, zerkając przez ramię, by upewnić się, że nikt go nie widzi?

Tymczasem gospodyni Hanna dostaje w świątecznej poczcie tajemniczy list. Ukrywa go przed domownikami, ale Stella dostrzega, że nadawca nosi takie samo nazwisko jak Hanna. Czy gospodyni ma jakichś krewnych, o których nigdy dotąd nie wspominała? Dlaczego utrzymuje list w takiej tajemnicy?

W dodatku John prosi, by Stella pomogła mu wywiercić dziurę w lodzie. Chłopiec chce sprawdzić działanie magnesu, ale dziewczynka się waha. To wcale nie brzmi jak dobry pomysł…

Anna Ihrén jest znana z cieszących się powodzeniem kryminałów. Serią o Stelli i Johnie, detektywach ze Smögen, debiutuje jako autorka powieści dla dzieci. „Świąteczna przygoda” to drugi tom serii. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 118

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 13 min

Oceny
4,5 (11 ocen)
9
0
0
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Jul­my­ste­riet på Smögen

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Elż­bieta Frąt­czak-No­wotny

Co­py­ri­ght © Anna Ih­rén, 2022

This edi­tion: © Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2022

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Niklas Lindblad

Re­dak­cja: Krzysz­tof Grze­go­rzew­ski

Ko­rekta: Jo­anna Kłos

ISBN 978-91-8054-078-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dla mo­ich uko­cha­nych

Tima i Belli!

Poszukiwacz skarbów układa plan

Męż­czy­zna odło­żył ma­ry­nar­ską czapkę, usiadł w fo­telu i spoj­rzał na ob­raz wi­szący nad starą ko­modą, którą odzie­dzi­czył po dziadku. Pew­nego razu oj­ciec po­wie­dział mu, żeby opie­ko­wał się ob­ra­zem i ko­modą, po­nie­waż na­le­żały do ojca dziadka dziadka jego dziadka, Nilsa Svens­sona, który dawno temu był ma­ry­na­rzem na statku Sankt Anna. Ob­raz przed­sta­wiał piękny ża­glo­wiec pod­czas sztor­mo­wej nocy na mo­rzu nie­da­leko Smögen. W dzien­niku Nils na­pi­sał, że okręt wy­le­ciał w po­wie­trze z po­wodu na­są­czo­nych wodą wor­ków z solą. On i po­zo­stali ma­ry­na­rze wpa­dli do wody, ale zo­stali ura­to­wani przez lot­sma­nów, jak daw­niej na­zy­wano pi­lo­tów stat­ków, któ­rzy ru­szyli w ło­dziach z po­mocą. W za­pi­skach zna­la­zła się też in­for­ma­cja, że tam­tej li­sto­pa­do­wej nocy ra­zem z ża­glow­cem po­szedł na dno cenny skarb. Męż­czy­zna był zde­cy­do­wany go od­na­leźć. Za nic w świe­cie nie po­zwoli, żeby para szcze­nia­ków ama­to­rów zna­la­zła go przed nim. Je­śli ktoś miał prawo do skarbu, to wła­śnie on, syn wnuka syna wnuka Nilsa Svens­sona. On i jego przy­ja­ciel za­opa­trzyli się we wszelki ko­nie­czny sprzęt. Nie­udane próby od­na­le­zie­nia skarbu nie zmieniły pla­nów Karla Ber­gera.

Żona męż­czy­zny krzyk­nęła, że obiad jest go­towy. Po po­koju roz­szedł się cu­do­wny za­pach. Sia­da­jąc do stołu, uśmiech­nął się do niej sze­roko.

Rozdział 1

Tajemniczy worek z prezentami

Płatki śniegu pa­dały ni­czym gwiazdy na czer­wony płasz­czyk Stelli, gdy prze­dzie­rała się przez za­spy. Po raz pierw­szy za jej pa­mięci Smögen po­kry­wała tak gruba war­stwa bia­łego pu­chu. Z da­chów ry­bac­kich do­mów zwi­sały so­ple lodu, lśniły w słońcu ni­czym wiel­kie dia­menty. Na­wet przy­stań była cała biała. Stella szła w stronę cy­pla Län­nud­den, gdzie znaj­do­wały się szopy na ło­dzie. Na ziemi dało się za­uwa­żyć po­je­dyn­cze ślady bu­tów i od­ci­ski drob­nych ła­pek ja­kie­goś psa. Fe­rie bo­żo­na­ro­dze­niowe, śnieg i zbli­ża­jąca się Wi­gi­lia. Cze­kały ją trzy ty­go­dnie wol­nego na Smögen. Cu­dow­nie. Na wy­spie pra­wie nie było lu­dzi, ale to jej nie prze­szka­dzało.

– Stello! Stello! – usły­szała na­gle za sobą.

Od­wró­ciła się i zo­ba­czyła bie­gną­cego w jej kie­runku Johna. Ucie­szyła się, że tu jest. W szkole nie­wiele ze sobą roz­ma­wiali, więc nie znała jego pla­nów.

– Ty tu­taj? – spy­tała, obej­mu­jąc go. – Co za nie­spo­dzianka.

– Mama i tata mają sporo pracy przed świę­tami – po­wie­dział. – Po­tem do mnie do­łą­czą. Wy­na­jęli mały do­mek ry­backi. To tam bę­dziemy w tym roku ob­cho­dzić Boże Na­ro­dze­nie.

– Kiedy zdążą go przy­ozdo­bić? – W gło­sie Stelli po­brzmie­wał nie­po­kój. De­ko­ro­wa­nie domu na święta było ulu­bio­nym za­ję­ciem jej i go­spo­dyni ojca.

– Po­ra­dzą so­bie – po­wie­dział John, ale nie za­brzmiało to prze­ko­nu­jąco.

– Po­je­dziesz dzi­siaj ze mną i z Ros­sem, kie­rowcą taty, po cho­inkę? Może wy­bie­rzesz też ja­kieś nie­wiel­kie drzewko dla sie­bie.

– Nie można chyba ot tak ści­nać so­bie cho­inek w le­sie – stwier­dził ze śmie­chem John.

– Nie można, ale ten las jest wła­sno­ścią zna­jo­mego ojca, który co roku po­zwala nam wy­brać so­bie cho­inkę – wy­tłu­ma­czyła Stella. – Te­raz spie­szę się na przy­stań, żeby zro­bić po­rzą­dek w szo­pie na ło­dzie – do­dała, ma­cha­jąc torbą pełną świą­tecz­nych de­ko­ra­cji. – Pój­dziesz ze mną? – rzu­ciła.

– Chęt­nie ci po­mogę.

Ru­szyli w stronę przy­stani, mi­ja­jąc po dro­dze nie­liczne sklepy, które na­dal były czynne.

– Może ku­pię ja­kieś pre­zenty – po­wie­dział John, wska­zu­jąc na le­żącą na wy­sta­wie jed­nego z nich dużą po­duszkę z na­pi­sem „Smögen”.

– Sprze­dawca na pewno się ucie­szy. Zimą w miej­sco­wych skle­pach nie ma du­żego ru­chu – po­wie­działa Stella.

Po przy­jem­nym spa­ce­rze do­tarli do czer­wo­nej szopy na ło­dzie, która znaj­do­wała się przy po­mo­ście. Stella zdjęła kłódkę i otwo­rzyła drzwi na oścież. Słońce oświe­tliło beczki na ho­mary, sieci ry­bac­kie i stare boje, które wy­peł­niały nie­wiel­kie po­miesz­cze­nie.

– Wy­sta­wisz na ze­wnątrz sto­lik i dwa krze­sła? – spy­tała Stella, kła­dąc torbę na ła­wie, na któ­rej Ross i jej oj­ciec zwy­kle spra­wiali ma­krele. Za­mie­rzała po­wie­sić w oknach bo­żo­na­ro­dze­niową gwiazdę. Od­pa­ko­wała też nie­wielką ro­dzinę kra­snali, ku­pioną kie­dyś przez Re­gi­na­lda w skle­pie z ce­ra­miką na przy­stani. Hanna spa­ko­wała także dwa świą­teczne ob­rusy, któ­rymi Stella na­kryła sto­liki. Na każ­dym po­sta­wiła świą­teczną la­ta­renkę ze świeczką, a na jed­nym z nich do­dat­kowo do­niczkę z hia­cyn­tami. Szopę wy­peł­nił wspa­niały za­pach. Gdyby nie su­rowy za­kaz miesz­ka­nia w szo­pach na ło­dzie, Stella chęt­nie spę­dza­łaby tu cały rok. La­tem cu­mo­wała tu mo­to­rówka Stella ze Smögen, zimą też było tu ład­nie i przy­jem­nie, cho­ciaż w inny spo­sób.

Usie­dli przy sto­liku na ze­wnątrz. Po obu stro­nach po­mo­stu Ross za­mon­to­wał pa­ra­wany chro­niące przed wia­trem, więc kiedy świe­ciło słońce, było tu za­wsze cie­pło.

– Pa­mię­tasz na­sze let­nie przy­gody? – spy­tał John.

– Ni­gdy ich nie za­po­mnę. A już na pewno nie za­po­mnę, jak zna­la­złam cię na wpół ży­wego na wy­spach Bu­skär­söarna. My­śla­łam, że wy­biła twoja ostat­nia go­dzina – po­wie­działa Stella, wzdry­ga­jąc się na samo wspo­mnie­nie bla­dego, nie­przy­tom­nego Johna.

– Nie­wiele z tego pa­mię­tam, ale przy­po­mi­nam so­bie, że ty i Si­gne od­wie­dzi­ły­ście mnie w szpi­talu.

– Mia­łeś wtedy szczę­ście – pod­su­mo­wała dziew­czyna. Za­uwa­żyła, że w oczach Johna po­ja­wił się ja­kiś ciemny cień, który jed­nak szybko znikł. Je­sie­nią w szkole nie roz­ma­wiała z nim o ich biu­rze de­tek­ty­wi­stycz­nym, ale te­raz, gdy oboje znów byli na wy­spie, za­częła się za­sta­na­wiać, czy nie po­winni go otwo­rzyć. Na­wet zimą mo­gła prze­cież po­ja­wić się ja­kaś cie­kawa sprawa.

– Po­słu­chaj… – ode­zwał się na­gle John. – Naj­wy­raź­niej inni też ob­cho­dzą tu święta.

Zza pa­ra­wanu do­szły ich głosy; ktoś był na nie­wiel­kim ka­mien­nym molo, które pod­czas sztor­mów peł­niło funk­cję fa­lo­chronu.

Stella po­de­szła bli­żej, usi­ło­wała roz­róż­nić głosy.

– Wy­cią­gniemy go na po­most! – po­wie­dział ja­kiś męż­czy­zna.

– To bez­pieczne? – spy­tała druga osoba, tym ra­zem ko­bieta. Stella nie roz­po­znała gło­sów, ale zwró­ciła uwagę, że ko­bieta jest prze­zię­biona.

– Może spo­koj­nie po­le­żeć tu kilka mi­nut – stwier­dził nie­zna­jomy. – Wkrótce go stąd za­biorą.

– A je­śli ktoś zo­ba­czy, że zo­sta­wiamy tu wo­rek? – spy­tała za­nie­po­ko­jona ko­bieta. – Jego za­war­tość jest bar­dzo cenna.

Stella się wzdry­gnęła. Od­nio­sła wra­że­nie, że para zaj­muje się czymś, co za wszelką cenę chce ukryć przed in­nymi. Za­cie­ka­wiła się.

– My­ślę, że szansa wy­gra­nia głów­nej na­grody na ko­niach jest więk­sza – za­żar­to­wał męż­czy­zna. – Zimą nie ma tu ży­wego du­cha.

– Masz ra­cję – zgo­dziła się ko­bieta. – Ale nie czuję się z tym do­brze.

Stella usły­szała, jak para cią­gnie coś po po­mo­ście, po czym kie­ruje się w stronę za­par­ko­wa­nego na wą­skiej dróżce za szo­pami sa­mo­chodu. John szybko pod­szedł do okna w tyl­nej ścia­nie szopy.

– Od­je­chali srebrną fur­go­netką – po­wie­dział, gdy wró­cił. – Zdą­ży­łem za­pa­mię­tać trzy ostat­nie cy­fry ta­blicy re­je­stra­cyj­nej. Osiem, sześć, trzy. Ale to może nie wy­star­czyć, żeby zna­leźć wła­ści­cieli.

– Być może – wy­szep­tała Stella. – Mu­simy iść i zo­ba­czyć, co zo­sta­wili na po­mo­ście! – stwier­dziła, na­dal pod wra­że­niem tego, co przed chwilą usły­szała.

– Wy­gląda na to, że wła­śnie otwo­rzy­łaś na­sze biuro de­tek­ty­wi­styczne – po­wie­dział John i się uśmiech­nął. – Tylko co z na­szymi fe­riami?

***

John stał na cza­tach, a Stella skie­ro­wała się w stronę po­mo­stu. Tuż obok pierw­szej szopy le­żał to­bo­łek. Uchy­liła bre­zent, któ­rym był przy­kryty, i uj­rzała brą­zowy wo­rek z juty. Je­den z koń­ców zwią­zano sznur­kiem. Żeby zo­ba­czyć, co jest w środku, mu­sie­liby go roz­plą­tać. Stella po­ma­cała wo­rek. Był miękki, ale wy­czuła też ja­kieś twarde rze­czy. John pod­szedł do niej.

– Co to ta­kiego? – spy­tał.

– Nie wiem – po­wie­działa dziew­czyna i po­chy­liła się, żeby po­wą­chać wo­rek.

– Czu­jesz coś?

– Pach­nie wil­got­nym wor­kiem ju­to­wym, ale też jesz­cze czymś in­nym.

– My­ślisz, że w środku jest coś nie­bez­piecz­nego? – spy­tał John, marsz­cząc czoło.

– Za­cze­kaj! – za­wo­łała Stella. – Coś sły­szę.

Z od­dali do­szły ich dźwięki ja­dą­cego po lo­dzie qu­ada.

– Przy­kryj wo­rek bre­zen­tem i zni­kamy – po­wie­dział John.

Szybko scho­wali się za szopę, po chwili we­szli do środka i cze­kali.

– My­ślisz, że nas wi­dzieli? – spy­tała Stella, wy­glą­da­jąc ostroż­nie przez drzwi.

– Nie są­dzę. Wy­da­wali się bar­dzo za­jęci szu­ka­niem miej­sca, gdzie mo­gliby za­cu­mo­wać i wyjść na po­most. Sły­szę ich głosy. Wzięli wo­rek i chyba już wra­cają.

Po­now­nie usły­szeli dźwięk qu­ada. Naj­wy­raź­niej mi­nął już cy­pel i je­chał da­lej, kie­ru­jąc się na Smy­ghålet, nie­wielki prze­smyk mię­dzy por­tem a otwar­tym mo­rzem, przez który prze­pły­wały je­dy­nie naj­mniej­sze łódki. Te­raz jed­nak na­wet tam był lód. To wła­śnie od tego prze­smyku po­cho­dziła na­zwa wy­spy, Smögen. Tak przy­naj­mniej mó­wiono.

Usie­dli przy sto­liku na ze­wnątrz. Stella na­kryła go ob­ru­sem, który dała jej Hanna ra­zem z ter­mo­sem i pu­deł­kiem pier­nicz­ków. Na­lała go­rącą cze­ko­ladę do kub­ków.

– Jak my­ślisz, co było w to­bołku? – spy­tał John, sia­da­jąc przy sto­liku.

– Nie mam po­ję­cia – po­wie­działa Stella, otwie­ra­jąc pu­dełko z pier­nicz­kami. – Wła­ści­wie przy­po­mi­nało to wo­rek Świę­tego Mi­ko­łaja, ale z roz­mowy wy­ni­kało, że było w nim coś, czego nikt nie po­wi­nien zo­ba­czyć.

– Z pre­zen­tami pod cho­inkę też tak jest – wszedł jej w słowo John. – Nikt nie chce, żeby ktoś się do­my­ślił, co Święty Mi­ko­łaj ma w worku.

– Mia­łam wra­że­nie, że tu cho­dzi o coś wię­cej – stwier­dziła Stella.

– Chyba masz ra­cję – przy­tak­nął John, się­ga­jąc po pier­ni­czek.

Oboje mil­czeli. Stella po­my­ślała o biu­rze de­tek­ty­wi­stycz­nym. Na pewno mu­sieli od­po­cząć, ale czuła, że jed­nak po­winni po­now­nie je otwo­rzyć. Miała wra­że­nie, że John my­śli tak samo. Wi­działa to w jego oczach.

***

Za­mknęli szopę i ru­szyli do domu. John obie­cał po­móc Si­gne od­śnie­żyć ulicę przed do­mem. Schody oczy­ścił już rano, żeby Ger­hard, brat Si­gne, mógł zejść po pocztę. Oboje zgo­dzili się, żeby John spę­dził u nich lato, więc te­raz ro­dzice zwró­cili się do nich z za­py­ta­niem, czy może spę­dzić u nich kilka dni fe­rii zi­mo­wych, za­nim do­jadą na Boże Na­ro­dze­nie. Kiedy John do­wie­dział się, że spę­dzi święta na Smögen, bar­dzo się ucie­szył. Całą je­sień my­ślał o skar­bie, któ­rego nie udało im się zna­leźć pod­czas wa­ka­cji. Nie­mal dwie­ście lat temu ża­glo­wiec Sankt Anna za­to­nął u wy­brzeży wy­spy pod­czas strasz­li­wego sztormu, a wraz z nim po­szła na dno skrzy­nia pełna złota i ka­mieni szla­chet­nych. Do tej pory ni­komu nie udało się jej od­na­leźć. A przy­naj­mniej nikt się do tego nie przy­znał. Na­wet Karl Ber­ger, który szu­kał jej już do­bre trzy­dzie­ści lat, ni­gdy na nią nie tra­fił. Stella i John zna­leźli an­da­lu­zyt, ro­dzaj ka­mie­nia szla­chet­nego, lecz była to je­dyna war­to­ściowa rzecz, na którą tra­fili, nur­ku­jąc przy szkie­rach. An­da­lu­zyt na­dal le­żał w biu­rze de­tek­ty­wi­stycz­nym. Ale skarb był na pewno znacz­nie więk­szy. I mu­siał być gdzieś na dnie! Te­raz, kiedy lód skuł całe wy­brzeże, mo­gli wyjść w mo­rze, za­bie­ra­jąc ze sobą ogromny ma­gnes, który Stella do­stała la­tem w pre­zen­cie uro­dzi­no­wym. Wy­ci­na­jąc dziurę w lo­dzie, mo­gli pró­bo­wać szu­kać me­ta­lo­wych przed­mio­tów. John wi­dział na YouTu­bie, że lu­dzie wy­ła­wiali z wody naj­róż­niej­sze rze­czy: ro­wery, mo­nety, stare sprzęty ry­bac­kie, a na­wet pi­sto­lety.

– My­ślisz, że da się już bez­piecz­nie cho­dzić po lo­dzie? – spy­tał, gdy szli wzdłuż na­brzeża. Ka­wa­łek od brzegu stali węd­ka­rze i ło­wili w prze­rę­blach.

– Przy­pusz­czam, że tak – od­po­wie­działa Stella. – Ale tata zgo­dzi się na to tylko pod wa­run­kiem, że Ross pój­dzie z nami. W mło­do­ści Ross rą­bał lód, więc się na tym zna.

– Rą­bał lód?

– Tak. Daw­niej na wsi uży­wano blo­ków lodu do chło­dze­nia żyw­no­ści.

– Tak jak ro­bił to Sven w Kra­inie lodu? – do­cie­kał John.

Stella przy­tak­nęła. Po chwili skrę­cili w nie­wielki za­ułek za skle­pem z ry­bami. Dziew­czyna po­szła do domu, a John ru­szył da­lej.

– Wpad­niesz póź­niej do na­szego biura? – spy­tała Stella. – Bo chyba znów je otwo­rzymy?

– Na pewno. No i mu­simy spraw­dzić, jak działa ma­gnes. Spy­taj tatę, czy mo­żemy ju­tro wyjść na lód. Ma świe­cić słońce i nie bę­dzie wiało.

– Spy­tam – obie­cała Stella. – Ale ty też po­roz­ma­wiaj z ro­dzi­cami. Pa­mię­tasz, co było la­tem.

John by­naj­mniej nie za­po­mniał nie­szczę­snego nur­ko­wa­nia pod­czas let­nich wa­ka­cji. Wszystko skoń­czyło się do­brze, ale po­szu­ki­wa­nie skarbu mo­gło go kosz­to­wać ży­cie. Po­że­gnał się ze Stellą i ru­szył pod górę przez ciężki śnieg do domu Si­gne i Ger­harda.

Rozdział 2

Tajemniczy świąteczny list Hanny

Roz­cho­dzące się w holu za­pa­chy wy­peł­niły jej noz­drza. O ile się nie my­liła, Hanna sma­żyła klop­siki na święta. Cy­na­mon, kar­da­mon, pieprz i jesz­cze je­den skład­nik, któ­rego na­zwy Hanna nie chciała zdra­dzić, wy­peł­niały cały dom za­pa­chami i trudno było się im oprzeć.

– Je­dze­nie go­towe? – za­wo­łała Stella w stronę kuchni.

– Koń­czę sma­żyć klop­siki – po­wie­działa ro­ze­śmiana Hanna. – Ale po­dam je do­piero na Wi­gi­lię. Może zjesz dzi­siaj gu­lasz?

– W ży­ciu – za­pro­te­sto­wała nie­za­do­wo­lona Stella. Ross stał przy wy­spie ku­chen­nej i for­mo­wał klop­siki, pod­czas gdy Hanna ocho­czo je sma­żyła. Star­czy­łoby ich dla ca­łego Smögen.

– Żar­to­wa­łam! – za­wo­łała Hanna, chcąc prze­krzy­czeć skwier­cze­nie do­cho­dzące z że­liw­nej pa­telni. Wy­da­wała się za­do­wo­lona, że udało jej się oszu­kać Stellę. – Sia­daj do stołu – do­dała. – Do­my­ślam się, że Re­gi­nald już za­jął swoje miej­sce.

Stella po­bie­gła na górę do ja­dalni, ale ni­kogo tam nie za­stała. Ru­szyła więc do ga­bi­netu ojca i go tam zna­la­zła. Jak zwy­kle sie­dział przy biurku. Prze­glą­dał świą­teczną pocztę.

– Cześć, tato – po­wie­działa, sia­da­jąc na­prze­ciwko niego.

– Już wró­ci­łaś? – spy­tał Re­gi­nald, za­głę­biony w lek­tu­rze jed­nego z li­stów. – My­śla­łem, że cały dzień spę­dzisz w szo­pie na po­mo­ście.

– Przy­je­chał John, ale obie­cał Si­gne, że po­może przy od­śnie­ża­niu, więc wró­ci­li­śmy do domu. – Stella nie chciała zdra­dzać, że ich biuro de­tek­ty­wi­stycz­nie praw­do­po­dob­nie zy­ska nową sprawę.

– Po­rządny z niego chło­pak – po­wie­dział oj­ciec, po­sy­ła­jąc jej prze­ni­kliwe spoj­rze­nie. – Po­mo­żesz mi roz­dzie­lić pocztę? Ta kupka jest dla Rossa, a ta dla Hanny. Poza tym jest kilka li­stów i ja­kieś kartki świą­teczne ad­re­so­wane do cie­bie i do mnie.

– Ojej, jak ich dużo – zdzi­wiła się Stella. – Nie wie­dzia­łam, że mamy tylu zna­jo­mych.

– Nie? – Re­gi­nald się ro­ze­śmiał. – Kiedy czło­wiek żyje tyle lat co ja, to na­zbiera też przy­ja­ciół.

Stella wzięła pocztę i po­szła do ja­dalni, gdzie przy miej­scu każ­dego z do­mow­ni­ków zo­sta­wiła kupkę li­stów i kar­tek. Je­den z li­stów ad­re­so­wa­nych do Hanny na­pi­sano ład­nym, nieco sta­ro­mod­nym pi­smem. Ko­perta była lekko po­żół­kła, a na od­wro­cie znaj­do­wała się kapka czer­wo­nego laku z pie­czę­cią.

Chcia­ła­bym umieć tak pi­sać, po­my­ślała Stella. W szkole ra­dziła so­bie do­brze, ale na­uczy­cielka zwró­ciła jej kie­dyś uwagę, że jej pi­smo nie jest zbyt czy­telne i po­winna nad nim po­pra­co­wać.

– Tu je­steś i wę­szysz – za­żar­to­wała Hanna, bio­rąc od niej ko­pertę.

– No pro­szę, nie wie­dzia­łam, że masz ta­jem­ni­czego wiel­bi­ciela – od­gry­zła się Stella.

– Ja też nie! – od­po­wie­działa Hanna, czer­wie­niąc się, a Ross aż za­gwiz­dał.

– Sia­daj­cie do stołu – rzu­ciła szybko Hanna.

Na stole stała mi­ska pełna klop­si­ków. Stella na­ło­żyła so­bie na ta­lerz sporą por­cję, do tego ziem­niaki i przy­go­to­waną przez Rossa sa­łatkę z bu­racz­ków, wi­no­gron i ja­błek. Wszy­scy za­częli jeść. Po chwili Re­gi­nald wziął do ręki je­den z li­stów. Do tra­dy­cji na­le­żało, że każdy czy­tał na głos frag­menty li­stów i kar­tek, po­nie­waż czę­sto były w nich po­zdro­wie­nia dla wszyst­kich do­mow­ni­ków. Oj­ciec Stelli otwo­rzył ko­pertę no­żem z ko­ści sło­nio­wej i prze­le­ciał list wzro­kiem.

– Od mo­jej sio­stry – oświad­czył. – Ona i jej ro­dzina czują się do­brze i ser­decz­nie po­zdra­wiają.

Na­stęp­nie Ross od­czy­tał kilka li­ni­jek li­stu od swo­jej matki, która miesz­kała w Szko­cji. Poza skur­czami na­czy­nio­wymi, na które cier­piała, wszystko było u niej w po­rządku. Py­tała tylko, kiedy Ross ją od­wie­dzi.

– Ile lat ma twoja mama? – spy­tała Stella.

– W przy­szłym roku skoń­czy dzie­więć­dzie­siąt. Pa­trz­cie, to zdję­cie mamy i ojca.

– Ojej – po­wie­działa Stella, przy­glą­da­jąc się zdję­ciu. Nie znała ni­kogo, kto byłby tak stary.

Ona sama do­stała dwa li­sty. Je­den był od mamy. Ob­ra­cała go chwilę w dłoni, po czym po­ło­żyła na sa­mym spo­dzie. Po­sta­no­wiła, że prze­czyta go póź­niej, w swoim po­koju. Się­gnęła po świą­teczną kartkę od Bon­nie, jej przy­ja­ciółki ze Smögen. Kartka przed­sta­wiała dziew­czynkę z mnó­stwem pre­zen­tów. Prze­czy­tała ją po ci­chu. Nie była długa, ko­le­żanka prze­sy­łała po­zdro­wie­nia od swo­jego chło­paka Me­lvina. Mieli spę­dzić święta u jej ro­dzi­ców na Smögen i miała na­dzieję, że się zo­ba­czą.

– To miło, że Bon­nie chce się z tobą spo­tkać – po­wie­działa Hanna ra­do­śnie.

Ko­perty za­adre­so­wa­nej ład­nym pi­smem nie było na stole. Stella za­uwa­żyła, że jej rą­bek wy­sta­wał z kie­szeni far­tu­cha Hanny. Kto wy­słał ten list? Stella ni­gdy wcze­śniej nie wi­działa ta­kiego cha­rak­teru pi­sma. Na­zwi­sko nadawcy brzmiało tak samo jak na­zwi­sko Hanny: An­ders­son. Czyżby na­pi­sał do niej je­den z jej krew­nych? W ta­kim ra­zie był to ja­kiś bar­dzo ta­jem­ni­czy krewny, po­nie­waż Hanna naj­wy­raź­niej nie za­mie­rzała czy­tać li­stu na głos. Od­czy­tała na­to­miast po­zdro­wie­nia od przy­ja­ciółki z dzie­ciń­stwa, która obec­nie miesz­kała w Sztok­hol­mie.

Stella uznała, że lek­tura świą­tecz­nych ży­czeń i li­stów prze­bie­gała w tym roku ina­czej niż zwy­kle. Za­równo tata, jak i Ross ukryli część ko­re­spon­den­cji. Za­in­try­go­wało ją to, ale nie chciała za­da­wać im py­tań. Szybko po­dzię­ko­wała i po­bie­gła do biura de­tek­ty­wi­stycz­nego. Czuła, że na­de­szła pora, by znów wy­wie­sić szyld. Ta­jem­ni­czy wo­rek z pre­zen­tami, a te­raz ta­jem­ni­cze li­sty… Pora, by Biuro De­tek­ty­wi­styczne Stelli i Johna wzno­wiło dzia­łal­ność.

***

Płatki śniegu wi­ro­wały mię­dzy do­mami, po­kry­wa­jąc co­raz grub­szą war­stwą skrzynki na li­sty, płoty, da­chy do­mów i schody. John brnął w śniegu. Przed chwilą skoń­czył od­śnie­żać uliczkę przed do­mem Si­gne i Ger­harda, a te­raz śnieg znów za­czął pa­dać. To prawda, że wy­glą­dało to ład­nie, ale było bez sensu.

– Coś ty taki skwa­szony? – po­wi­tała go Stella. Stała z szyl­dem z na­zwą biura de­tek­ty­wi­stycz­nego w ręku i usi­ło­wała do­się­gnąć pręta, na któ­rym na­le­żało po­wie­sić łań­cuch.

– Po­móc ci? – spy­tał John.

– Po­pro­szę – od­po­wie­działa Stella i unio­sła szyld tak wy­soko, jak tylko mo­gła.

– Czy to zna­czy, że na­sze biuro znów jest otwarte? – spy­tał John, bio­rąc do ręki je­den z łań­cu­chów. Sam sły­szał, że jego głos brzmiał raź­niej.

– Tak. Dzieje się tu tyle dziw­nych rze­czy, że uzna­łam, że już pora – stwier­dziła Stella.

– Su­per! Nie są­dzi­łem, że się zgo­dzisz – po­wie­dział John, mo­cu­jąc szyld. – O, te­raz znów jest na miej­scu. I co da­lej?

– Usiądźmy przy biurku i ułóżmy plan – oznaj­miła Stella.

– Wrócę do domu po kom­pu­ter i inny po­trzebny sprzęt. Zo­ba­czymy się za chwilę – rzu­cił John i ru­szył bie­giem do domu.

Kiedy wró­cił, Stella sie­działa już na swoim miej­scu w ga­bi­ne­cie. Tak na­prawdę dawne miesz­ka­nie woź­nicy, któ­rego jej oj­ciec im uży­czył, było czę­ścią domu kupca. Od dawna nie miesz­kał tu już ża­den woź­nica, ale nie­wiele się tu zmie­niło od czasu, gdy wy­pro­wa­dził się ostatni z nich. W po­koju na­dal stały jego stare buty do kon­nej jazdy, wi­siało lu­sterko do go­le­nia, były też inne przy­bory, pod ścianą znaj­do­wało się wą­skie łóżko. Stella i John po­wie­sili fi­ranki i po­sta­wili biurko na środku po­koju, tak by oboje mo­gli przy nim pra­co­wać, każde po swo­jej stro­nie. John otwo­rzył lap­top i po­sta­wił go na bla­cie. Na­stęp­nie się­gnął po pu­dełko pełne pu­stych kar­tek. Nie­które były wyż­sze od po­zo­sta­łych i miały wy­pi­sane na gó­rze li­tery al­fa­betu.

– Co to ta­kiego? – spy­tała Stella.

– Kar­to­teka – po­in­for­mo­wał dum­nie John. – Mo­żemy tu zbie­rać wszyst­kie ważne in­for­ma­cje, spi­sane na fisz­kach i uło­żone al­fa­be­tycz­nie.

– Nie można tego zro­bić w kom­pu­te­rze? – spy­tała Stella.

– Można. Ale oboje bę­dziemy mieli ła­twiej­szy do­stęp do fi­szek.

– No do­brze. Za­cznijmy od spi­sa­nia spraw, któ­rymi po­win­ni­śmy się te­raz za­jąć.

– Opo­wiedz mi wszystko.

John był wy­raź­nie za­cie­ka­wiony. Za­po­mniał już o pa­da­ją­cym na­dal śniegu, który zni­we­czył jego od­śnie­ża­nie.

– Przede wszyst­kim mamy nie­wy­ja­śnioną sprawę skarbu – za­częła Stella. – Uwa­żam, że na­dal po­win­ni­śmy go szu­kać.

– Zga­dzam się. Bę­dziemy to ro­bić do skutku, na­wet je­śli mia­łoby to za­jąć nam kilka lat.

– La­tem zro­bi­li­śmy wszystko, co w na­szej mocy – we­szła mu w słowo Stella. – Ale oczy­wi­ście wró­cimy do tego. Ju­tro spró­bu­jemy wy­wier­cić dziurę w lo­dzie obok Pen­ge­skäru i uży­jemy ma­gnesu. Za pierw­szym ra­zem bę­dzie to­wa­rzy­szył nam Ross, ina­czej tata się nie zgo­dzi. Ale póź­niej na pewno bę­dziemy mo­gli cho­dzić tam sami. Stary woź­nica miał spe­cjalne drew­niane raki, które daw­niej za­kła­dano na buty. Przy­da­dzą się nam – po­wie­działa Stella, wska­zu­jąc na ścianę, gdzie na haku rze­czy­wi­ście wi­siały wy­cięte z drewna i zwią­zane czer­wo­nym sznur­kiem raki.

– Ło­wie­nie na ma­gnes za­po­wiada się su­per – stwier­dził pod­nie­cony John.

– Poza tym jest wo­rek, który wi­dzie­li­śmy dzi­siaj na po­mo­ście. Cie­kawe, co w nim jest, skoro tak bar­dzo się z tym kryli. Mamy cy­fry ta­blicy re­je­stra­cyj­nej sa­mo­chodu, więc mo­żemy szu­kać go tu, na Smögen. No i chęt­nie do­wie­dzia­ła­bym się, do kogo na­leży quad, który sły­sze­li­śmy.

Stella za­pi­sała coś na kartce.

– Do­brze się za­po­wiada – stwier­dził John, no­tu­jąc coś na jed­nej z fi­szek z kar­to­teki. Dni na wy­spie za­wsze były tak cie­kawe, że zdą­żył już za­po­mnieć o ta­jem­ni­czym worku. – Mamy coś jesz­cze? – spy­tał.

Stella mil­czała, naj­wy­raź­niej się wa­hała.

– Do­brze, po­wiem ci – oświad­czyła w końcu. – Ale obie­caj, że za­cho­wasz to dla sie­bie.

– Wszystko, o czym roz­ma­wiamy tu, w biu­rze, po­zo­sta­nie ta­jem­nicą – po­wie­dział John, otwie­ra­jąc sze­roko oczy. – Ni­gdy z ni­kim nie będę o tym roz­ma­wiać.

– Do­brze! – ucie­szyła się Stella. – Bo to wy­jąt­kowa sprawa. I zde­cy­do­wa­nie pry­watna.

John pę­kał z cie­ka­wo­ści, cho­ciaż sta­rał się nie dać ni­czego po so­bie po­znać. Nie chciał, by Stella zmie­niła zda­nie.

– Dzi­siaj do­sta­li­śmy świą­teczną pocztę – za­częła Stella. – Tata po­pro­sił, że­bym ją roz­dała, więc każdy do­stał swoją kupkę.

– Aha – po­wie­dział John, który nie do końca ro­zu­miał, do czego zmie­rza ko­le­żanka.

– Każde z nich, Hanna, Ross i tata, ukryło ja­kiś list. Naj­wy­raź­niej nie chcieli, żeby inni je zo­ba­czyli – po­wie­działa Stella.

– To rze­czy­wi­ście wy­gląda na coś bar­dzo oso­bi­stego – stwier­dził John. – Ty też to zro­bi­łaś?

Stella mil­czała chwilę.

– Nie – po­wie­działa w końcu, ale w jej gło­sie sły­chać było wa­ha­nie. Szcze­rze mó­wiąc, John od­niósł wra­że­nie, że chyba kła­mie. – Nadawca li­stu, który do­stała Hanna, nosi ta­kie samo na­zwi­sko jak ona: An­ders­son – do­dała Stella po chwili.

– To chyba nie ta­kie dziwne – stwier­dził John. – Może to jedno z jej ro­dzeń­stwa albo ktoś z ro­dziny?

– Ale Hanna po­wie­działa kie­dyś, że na ma żad­nych krew­nych. Twier­dziła, że ma tylko nas – upie­rała się Stella.

– To rze­czy­wi­ście brzmi ta­jem­ni­czo – zgo­dził się John. – Ale jak się do­wiemy, kto wy­słał ten list? Mo­żesz ją o to spy­tać?

– W ży­ciu – za­pro­te­sto­wała Stella. – Uzna­łaby, że wtrą­cam się w sprawy, które mnie nie do­ty­czą.

– To prawda – przy­znał John. – Zo­stawmy więc to i skupmy się na ma­gne­sie i worku na po­mo­ście. Py­ta­nie brzmi, jak mo­żemy się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej.

– To nie ta­kie pro­ste… – za­częła Stella. Spra­wiała wra­że­nie za­wie­dzio­nej. – Może jed­nak… – za­częła po­now­nie i prze­rwała, bo w tym mo­men­cie roz­le­gło się pu­ka­nie do drzwi i po chwili do środka we­szła Hanna. Miała na so­bie świeżo wy­pra­so­wany czer­wony far­tuch i białą bluzkę. Włosy zwią­zała je­dwabną wstążką w koń­ski ogon.

– Kiedy wra­ca­łam ze świą­tecz­nego jar­marku, za­uwa­ży­łam, że otwo­rzy­li­ście wa­sze biuro de­tek­ty­wi­styczne, więc po­my­śla­łam, że może chce­cie się na­pić go­rą­cej her­baty.