Zagadka zaginionego skarbu - Anna Ihrén - ebook

Zagadka zaginionego skarbu ebook

Anna Ihrén

2,3

Opis

Z początkiem wakacji Stella wyjeżdża do nadmorskiego miasteczka Smögen, gdzie spędzi u ojca całe lato. Na miejscu otrzymuje zadanie i ma pokazać wyspę chłopcu, który również tam odpoczywa. John – jak się okazuje, znajomy Stelli ze szkoły – uchodzi za dziwaka, zwariowanego na punkcie technicznych nowinek.

Pewnego dnia w ręce Stelli trafia list, w którym opisano zaginiony skarb, fascynujący mieszkańców wyspy już od niemal dwustu lat. Kiedy Stella i John wypływają łodzią w morze, trafiają w sam środek poszukiwań. W końcu postanawiają założyć pierwsze biuro detektywistyczne na wyspie. Czy znajdą zaginiony skarb z żaglowca Sankt Anna? Okazuje się, że wśród chat rybaków, różowych skał i błękitnych wód kryje się wiele tajemnic. 

Anna Ihrén znana jest z cieszących się powodzeniem kryminałów. Serią o Stelli i Johnie, detektywach ze Smögen, debiutuje jako autorka powieści dla dzieci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 131

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,3 (3 oceny)
0
0
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: Mysteriet med den försvunna guldskatten

Przekład z języka szwedzkiego: Elżbieta Frątczak-Nowotny

Copyright © Anna Ihrén, 2022

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022

Projekt graficzny okładki: Niklas Lindblad

Redakcja: Krzysztof Grzegorzewski

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-87-0238-187-0

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Dla Tima i Belli

Moich ukochanych dzieci

LEGENDA O ZAGINIONYM SKARBIE

Był ciemny, sztormowy jesienny wieczór dawno, dawno temu. Żaglowiec Sankt Anna znajdował się w drodze do portu na Smögen, by schronić się tam przed nocą. Statek przewoził worki z solą, złoto i kamienie szlachetne. Kapitan i sternik walczyli z silnym wiatrem. W końcu udało im się przeprowadzić jednostkę przez zdradzieckie płycizny, które skrywały się pod falami. Postanowili rzucić kotwicę obok niewielkiego szkieru, małej skalnej wysepki, by wyczerpani marynarze mogli odpocząć przed wschodem słońca.

Następnego dnia nadpłynęły łodzie z pilotami ze Smögen, by ratować marynarzy i skarb. Coś poszło jednak nie tak. Nagle na oczach wszystkich żaglowiec eksplodował. Złożone na najniższym pokładzie worki z solą napełniły się wodą, która przedostała się na pokład przez szczelinę w burcie, statek nabrał wody, a przewożony towar zamienił się w solne bomby. Żaglowiec Sankt Anna rozpadł się na tysiące kawałków. Piloci uratowali marynarzy, ale skarb poszedł na dno. Przez prawie dwieście lat próbowało go szukać wielu nurków, ale nikomu nie udało się znaleźć ani śladu złota czy cennych kamieni szlachetnych.

Rozdział 1

Tajemniczy list

Stella chwyciła walizkę, otworzyła furtkę i wyszła. Rozpoczynały się wakacje! Od Bożego Narodzenia dzielnie walczyła z lekcjami i zadaniami, w końcu jednak przyszła pora na długie poranki i kąpiele na Smögen. Podczas roku szkolnego mieszkała u krewnych na obrzeżach Alingsås, ponieważ jej tata pracował w Anglii, a mama od dłuższego czasu chorowała.

Kręcone włosy Stelli powiewały na wietrze, podczas kończącego rok szkolny śniadania na boisku do piłki nożnej zdążyła już w kilku miejscach poplamić trawą białą sukienkę. Rozejrzała się dookoła. No nie! Na ulicy przed szkolnym dziedzińcem stał rolls-royce taty, nazywany przez niego Srebrnym Cieniem. Kierowca Ross stał oparty o maskę, a na widok Stelli jego twarz rozpromieniła się uśmiechem. Miał na sobie granatowy garnitur i przekręconą na bakier czapkę. Dlaczego tata zawsze wysyłał po nią swój najlepszy samochód? Odwróciła się, żeby się upewnić, czy nie widział jej żaden z kolegów. Ale zobaczyła jedynie Johna z równoległej klasy, który stał sam na zewnątrz stołówki. Czasem było jej go żal. Miała wrażenie, że nie ma wielu przyjaciół, wydawał się też trochę inny. Ale czy rzeczywiście? Może po prostu był nieśmiały? Poza tym interesował się techniką. Pomachał jej, a ona – trochę zawstydzona – mu odmachała. Ross otworzył drzwi i Stella szybko wskoczyła do środka.

– Jak się miewa moja księżniczka? – spytał, kiedy już zajęła miejsce.

– Dziękuję, dobrze – odpowiedziała.

– Reginald stęsknił się za tobą – ciągnął Ross. – Ale nie tak bardzo jak ja i Frans.

– Mały Frans – podchwyciła Stella. – Mam dla niego puszkę tuńczyka.

Frans był kotem pokładowym i mieszkał obok domu taty. Miał po pięć palców na wszystkich łapkach i nikt nie wiedział, skąd się wziął. Pojawił się pewnego dnia, kiedy Stella była mała, i został. Może przypłynął na jednej z łodzi, które każdego lata przybijały do Smögen? Wiedział to tylko on sam.

– Twój tata chciałby, żebyś pomogła Signe w pewnej sprawie – powiedział Ross. – Oczywiście kiedy już przyjedziemy na miejsce – dodał.

Signe była ich sąsiadką, mieszkała w domu obok, a z jej kuchni zawsze dochodził zapach świeżo upieczonego chleba i bułeczek.

– Jeśli chce, żebym pomogła jej zjeść wszystkie słodkie placuszki, to nie ma sprawy – zażartowała Stella.

Ross ponownie się roześmiał.

– Zabawna z ciebie młoda dama – stwierdził. – Tak, na pewno właśnie to miał na myśli.

Na Smögen smażono na specjalnych patelniach słodkie placuszki z ciasta naleśnikowego i posypywano je cukrem. Zarówno Stella, jak i Frans uważali, że to najlepszy smakołyk na świecie.

* * *

Kiedy dotarli do Smögen, świeciło słońce. Z mostu Stella przyglądała się różowym skałom. Kochała tę małą wyspę – domy stały blisko siebie, na przystani też było tłoczno. Latem ściągali tu ludzie z całego świata. Wszędzie czekały przygody. Ross zaparkował samochód przy dużym domu kupca. Stella od razu pobiegła z walizką do kuchni, gdzie już czekała na nią Hanna, gospodyni taty. Ponieważ Reginald z trudem utrzymywał porządek w swoich rzeczach, nie mówiąc już o tym, że nie potrafił gotować, Hanna i Ross zajmowali się domem i dbali o jego samochód.

– Skarbie! – powitała ją Hanna. – Nareszcie jesteś!

– Tak, koniec ze spokojem na jakiś czas.

Hanna się roześmiała i wzięła od dziewczyny walizkę.

– Już gdzieś biegniesz? – spytała. – Przywitaj się najpierw z Reginaldem, jest w gabinecie.

Reginald kochał swój gabinet. Był urządzony tak samo jak jego gabinet w rezydencji w Anglii, gdzie spędzał zimy. Stella nie bardzo wiedziała, co tam robił, ale na jego starym biurku zwykle leżały dokumenty, okulary i paczka z drobnymi cukierkami miętowymi.

– Cześć, tato – powiedziała, siadając na obitym zieloną skórą fotelu dla gości.

– Witaj, Stello! – Reginald zdjął okulary. – Dobrze, że już jesteś. Pomożesz Signe? Czeka na ciebie. Możesz jej to dać?

Reginald podał Stelli starą pożółkłą kopertę zaadresowaną ozdobnym charakterem pisma.

– Co to za list? – spytała Stella zaciekawiona.

– Hanna znalazła go, kiedy poszła na strych po jakiś karton. Leżał między dwoma wymaglowanymi obrusami. Jest zaadresowany do ojca Signe, więc nie wiem, w jaki sposób tu trafił.

– Oczywiście, że go jej przekażę – oświadczyła Stella. – Zobaczymy się później!

– Tak, o szóstej jadamy obiad, jak zawsze. Nie zapomnij! – rzucił tata.

– Bardziej prawdopodobne jest to, że to ty zapomnisz – roześmiała się Stella.

* * *

Dom Signe leżał zaledwie kilka uliczek od domu Reginalda. Stella zapukała do szklanych drzwi i weszła do środka. W domu Signe i jej brata Gerharda zawsze unosił się wspaniały zapach. Pachniało tam jabłkami, łopoczącymi na wietrze świeżo wypranymi prześcieradłami, no i czymś dobrym z kuchni.

– Witaj, Stello! – Signe uśmiechnęła się, wychodząc jej na spotkanie. Na parapecie niewielkiej oszklonej werandy tłoczyły się różowe pelargonie i pnącza truskawek.

– Reginald prosił, żebym ci to dała – powiedziała Stella i podała sąsiadce list.

– Dziękuję. Zerknę na niego później. Teraz mam do ciebie prośbę. Tak się składa, że na dwa tygodnie zamieszka u mnie pewien chłopiec. Jego rodzice muszą pracować, więc będzie u mnie do czasu ich urlopu.

– Fajnie – ucieszyła się Stella. – Znasz jego rodzinę?

– Jego mama spędzała tu wakacje ze swoimi rodzicami, kiedy była mała. Nadal mamy kontakt, ale chłopca nie zdążyłam jeszcze poznać.

– Co mam zrobić? – spytała zaciekawiona Stella.

– Pomyślałam, że mogłabyś pokazać mu wyspę.

– Bardzo chętnie – oświadczyła dziewczyna.

– Jesteś aniołem. Przyjeżdża dzisiaj po południu. Powiem, żeby przyszedł na pomost przed waszym domem. – Signe się uśmiechnęła.

– Przekaż, że znajdzie mnie w łodzi.

Stella lubiła pokazywać innym swoje sekretne miejsca na wyspie, poza tym Signe prosiła ją o pomoc nie pierwszy raz.

Kobieta postawiła na stole talerz ze świeżo usmażonymi placuszkami. Stały tam już dwie miseczki, jedna z dżemem z jeżyn, druga ze śmietaną. Stella nałożyła sobie od razu trzy placuszki – były tak smaczne, jak to zapamiętała. Kiedy jadła, Signe zaczęła czytać list. Skończyła i spojrzała na Stellę.

– Będę musiała poprosić cię o jeszcze jedną przysługę – powiedziała z zagadkową miną. – Pomożesz mi znaleźć zagubioną mapę? Jak sądzę, może doprowadzić nas do cennego skarbu.

– Ciekawe – zainteresowała się Stella. – To prawdziwy skarb? – spytała.

– Wszystko ci opowiem – powiedziała Signe cicho. Odwróciła się od okna, jakby chciała mieć pewność, że nikt jej nie usłyszy. – Prawie dwieście lat temu u brzegów Smögen jesienią rozszalał się okropny sztorm. Wtedy to zatonął żaglowiec Sankt Anna. Na jego pokładzie była skrzynka wypełniona kamieniami szlachetnymi i złotymi monetami.

– I nikt dotąd nie znalazł tego skarbu? – spytała Stella.

– Nikt – odpowiedziała Signe. – Wygląda na to, że nadal leży gdzieś na dnie.

– Co jest napisane w tym starym liście? – dopytywała się Stella.

– Zaraz ci przeczytam – powiedziała Signe. – Został wysłany do mojego ojca wiele lat temu.

Drogi panie Ferdynandzie Strand!

Mam nadzieję, że cieszy się Pan dobrym zdrowiem i nie nabawił się tego okropnego przeziębienia, które szaleje w całym Bohus.

Niedawno spotkałem kupca Carlberga ze Smögen. Opowiedział mi o skarbie, który zatonął razem z żaglowcem Sankt Anna. Pamięta Pan, że rozmawialiśmy o tym ubiegłego lata? Żaglowiec zatonął niedaleko szkieru Pengeskär podczas okropnego sztormu jesienią 1837 roku. Skarbu nigdy nie znaleziono, ale Carlberg twierdził, iż dowiedział się, że jacyś nurkowie stworzyli mapę dna morskiego w miejscu, gdzie leży żaglowiec. Została ona ponoć ukryta gdzieś na Smögen, może u jednego ze starych pilotów morskichbądź w wieży obserwacyjnej. Czyż nie pora, byśmy – Pan, panie Andersson, i ja – zajęli się złotymi monetami i szlachetnymi kamieniami, które leżą gdzieś na dnie? Tak się składa, że mój syn nurkuje i ma najnowocześniejsze wyposażenie, jakie można sobie wyobrazić, a Pan, dzięki ojcu, jest członkiem Stowarzyszenia Pilotów Morskich. Mając mapę, razem powinniśmy móc dojść do tego, gdzie znajduje się skarb. Po szacunkowych obliczeniach ustaliłem, że wartość skarbu wynosi około trzech milionów koron. To zawrotna suma.

Proszę pozdrowić Pańską Małżonkę Almę i podziękować za wspaniałe poprzednie wakacje. Nadal wspominamy jej fantastyczną zupę rybną ze świeżymi krewetkami ze Smögen. Czy możemy uniżenie prosić, by pozwolił Pan odwiedzić się także tego lata?

Pozdrawiam gorąco!

Emanuel Berger

14 maja 1963 roku, Uddevalla

– Twój tata znalazł skarb? – spytała Stella.

– Nie – odpowiedziała Signe. – Przed śmiercią powiedział mi, że syn Emanuela Bergera przez wiele lat nurkował w poszukiwaniu złota, które jednak zaginęło bez śladu. Nie znaleźli nawet mapy.

– Myślisz, że nam może się udać?

– Jeśli ktoś może ją znaleźć, to właśnie ty.

– Jeśli znajdziemy mapę, łatwiej będzie dotrzeć do skarbu – wymamrotała Stella sama do siebie.

Rozdział 2

Stary zardzewiały klucz

John zapukał w jedną z małych szybek w drzwiach prowadzących na werandę. Po krótkiej chwili na spotkanie wyszła mu starsza kobieta. Białe włosy miała związane w luźny, opadający na kark węzeł. Przy czole i wokół uszu wiły jej się pojedyncze pasemka siwych włosów.

– Mam na imię Signe. Zostaw torbę na górze – powiedziała, witając go ciepłym uśmiechem. – A potem zejdź do mnie. Załatwiłam ci coś.

John postawił plecak na drewnianej podłodze obok pieca kaflowego i zszedł po schodach. Prawdę mówiąc, wolałby zostać i rozpakować komputer, ale musiał z tym poczekać na później. Za dwa tygodnie zjawią się jego rodzice i zabiorą go ze sobą, ale na razie obiecali mu, że może korzystać z komputera bez ograniczeń.

– Poprosiłam dziewczynę z sąsiedztwa, żeby pokazała ci wyspę – poinformowała go Signe. – Jesteś tu po raz pierwszy?

John skinął głową, a grzywka zakryła mu twarz.

– Czeka na ciebie na pomoście. Musisz iść prosto przed siebie – powiedziała Signe, wskazując na coś za oknem. – Jeśli dojdziesz do cukierni, to znaczy, że poszedłeś za daleko.

– Ach, tak – wymamrotał John. Wiedział jedynie, że Smögen to wyspa, założył więc, że jeśli tylko dotrze do wody, nie będzie miał problemu ze znalezieniem właściwego miejsca.

– Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebował. Ona bywa… żądna przygód – stwierdziła Signe i podała mu brązową papierową torebkę. John domyślił się, że są w niej kanapki.

Szybko dotarł do portu. Wzdłuż nabrzeża cumowały motorówki i żaglówki. Zauważył, że większość miała norweskie albo szwedzkie flagi, ale były też niemieckie i australijskie. Dokładnie naprzeciwko największego budynku zobaczył przy pomoście niewielką motorówkę.

– Cześć, Stello! – zawołał i jej pomachał.

– To z tobą mam się spotkać? – spytała zaskoczona dziewczyna.

– Zakładam, że tak – powiedział John. W pobliżu nie było nikogo innego, kto pasowałby do opisu podanego przez Signe.

Stella podała mu kamizelkę ratunkową i pokazała, że ma odczepić cumę od pomostu. Na jego krawędzi siedział kot, który się im przyglądał. Dziewczynka podrapała go za uchem, po czym wypchnęła łódkę na wodę.

– Musisz tu zostać, Frans – zwróciła się do kota. – Wiem, że nie lubisz wody, mimo że chętnie łapiesz myszy pod szopami na pomoście.

– Znasz go? – spytał John.

– Mieszka pod domem taty – odpowiedziała, włączając silnik.

John usiadł na miejscu dla pasażera i wypłynęli z portu. Stella wskazała mu miejscową cukiernię, która kiedyś leżała na szkierze i stąd wzięła się jej nazwa: Skäret, opowiedziała o nabrzeżu, gdzie handlowano rybami, i o domach na Kleven, pokrywających niemal każdy centymetr kwadratowy niewielkiej wyspy. Skały wokół Kleven dobrze spełniały swoją funkcję, chroniąc port od najgorszych wiatrów.

Okrążyli Kleven, a kiedy zobaczyli przed sobą latarnię morską na Hållö, Stella wyłączyła silnik. Wskazała na zalewany przez fale szkier. Skalna wysepka leżała obok starej latarni morskiej wzniesionej na morzu.

– Obok jest płycizna – powiedziała. – Latarnia nazywa się Pengeskär. Signe twierdzi, że właśnie gdzieś tutaj powinien być skarb.

– Jaki skarb? – spytał John.

– Kiedy żaglowiec Sankt Anna zatonął pewnej nocy podczas sztormu, razem z nim poszła na dno skrzynia pełna złota i szlachetnych kamieni. Nikt jej nie odnalazł. Po prostu zniknęła.

– Niewiarygodna historia – stwierdził John. – Na pewno skarbu szukało wielu nurków.

– To prawda – przytaknęła Stella. – Podobno jeden z nich narysował mapę dna. Ten, kto ją znajdzie, być może znajdzie też skarb…

– Wygląda na to, że musimy założyć biuro detektywistyczne – powiedział John, prostując plecy. Już od dawna chciał zostać detektywem, ale dopiero teraz pojawiła się sprawa, która naprawdę go zainteresowała. Od kiedy zaczął czytać książki o Sherlocku Holmesie, marzył, by być równie przebiegły jak ten mistrzowski detektyw. A co, jeśli Stella nie będzie zainteresowana…?

– Jak miałoby się nazywać? – spytała Stella wyraźnie zaciekawiona.

– Bardzo prosto: Biuro Detektywistyczne Stelli i Johna – powiedział John i się roześmiał.

– Myślisz, że w ten sposób łatwiej znajdziemy mapę i skarb? – Stella nie była przekonana.

– Oczywiście – odpowiedział John. – Proponuję zacząć od razu. Tylko najpierw musimy coś zjeść.

Sięgnął pod pokład po brązową torbę, którą dała mu Signe.

– To dobry pomysł. Zjemy na Hållö. Pokażę ci Marmurowy Basen – powiedziała Stella.

Dała ster w lewo, kierując się w stronę wąskiego przesmyku, i już po kilku minutach zarzucili kotwicę w turkusowym basenie przy Hållö, gdzie na szczycie skały wznosiła się duża biało-czerwona latarnia.

– Jak tu ładnie! – wykrzyknął John, wcinając jedną z kanapek, w które zaopatrzyła ich Signe.

– Tak – odpowiedziała Stella i odgryzła kawałek tortu kanapkowego z rybą, który zanurzyła w miękkim maśle. – Tak naprawdę to tajemnica… – oświadczyła, robiąc krótką przerwę, żeby zaciekawić Johna. – Ale dowiedziałam się, że mapa została ukryta gdzieś na wieży.

– Tutaj? – zapytał John zaintrygowany.

– Tak. W liście, który czytała mi Signe, napisano, że może być gdzieś tutaj.

– Musimy to sprawdzić – stwierdził John. – Pytanie tylko, jak dostaniemy się na górę.

John otworzył torbę i wyjął z niej podwójną kanapkę z indykiem i ogórkiem. Odniósł wrażenie, że na dnie jest coś jeszcze, i ponownie włożył rękę do torby.

– Może spytamy jednego ze starych pilotów – odezwała się Stella. – W ich dawnym budynku jest podobno archiwum.

– Albo użyjemy tego – powiedział John, wyciągając zardzewiały klucz.

– Skąd go masz? – spytała Stella.

– Był w torbie – odpowiedział John. – Signe musiała go tam włożyć.

– Ale czy będzie pasował? – zastanawiała się Stella.

– Jest przy nim kartka. – John pokazał jej papier, na którym napisano „Wieża obserwacyjna”.

Patrzył na Stellę i zastanawiał się, dlaczego Signe włożyła klucz do torby z kanapkami. Muszą się tego dowiedzieć. Ale najpierw chciał się wykąpać. Wskoczyli do wody i zaczęli pływać w naturalnym basenie, nurkując i schodząc do białego piaszczystego dna, gdzie między kępami wodorostów biegały kraby i raki samotniki. Wakacje zapowiadały się ciekawiej, niż początkowo przypuszczał.

Rozdział 3

Biuro Detektywistyczne Stelli i Johna

Gdy wybiła szósta, Stella zajęła miejsce przy stole w dużej jadalni. Ross zasiadł tam, jeszcze zanim Hanna wyszła z kuchni, niosąc wazę, z której unosił się cudowny zapach. Stella zjadła wcześniej dużo kanapek, ale po kilku godzinach na morzu znów była okropnie głodna. Reginald natomiast jeszcze się nie pojawił.

– Pójdę po tatę – oświadczyła Stella, kiedy Hanna postawiła wazę na środku stołu.

Ojciec siedział przy biurku, kiedy dziewczyna weszła do jego gabinetu.

– Witaj, Stello! Jak tam ten chłopak? Sympatyczny? – spytał.

– Tak, jest w porządku.

– Pokazałaś mu kraby w Valleviku?

– Jutro mu pokażę – odpowiedziała Stella. – Hanna przygotowała zupę rybną. Czekamy tylko na ciebie!

– No proszę. Już szósta? – zdziwił się Reginald.

Wszyscy zajęli miejsca przy stole i zaczęli sobie nakładać. Obowiązywała zasada, że zaczynają najmłodsi: najpierw Stella, potem Hanna, następnie Ross, a na koniec Reginald.

– Może powinienem zatrudnić nieco starszy personel – stwierdził ze śmiechem ojciec.

W pysznej zupie pływały krewetki, kawałki dorsza, łosoś i warzywa. Zupa rybna z młodymi ziemniakami była ulubionym daniem Stelli.

– Tato, nasz dom jest całkiem spory – zauważyła Stella, kiedy skończyła jeść.

– Tak, to prawda – potwierdził Reginald. – Ale raczej niewielki, jeśli porównamy go z domem w Anglii.

– Przydałby mi się własny gabinet – oświadczyła Stella.

– Po co ci gabinet? – Reginald roześmiał się, a ciemna broda zaczęła tańczyć mu wokół twarzy. Spojrzał na Hannę i Rossa.

– Ja i John zakładamy biuro detektywistyczne, dlatego potrzebny nam gabinet, w którym będziemy mogli przechowywać dowody i badać to, co znajdziemy.

– Teraz rozumiem – powiedział Reginald, który przywykł już do dziwnych pomysłów córki. – Może przejmiecie dawny pokój woźnicy? Początkowo miał zamieszkać tam Ross, ale pomieszczenie okazało się za małe.

– Dla nas będzie w sam raz – stwierdziła Stella.

Ma nawet oddzielne wejście z boku domu, pomyślała podniecona.

– Zanim się wprowadzicie, trzeba będzie tam posprzątać – powiedziała Hanna.

– Ja i John się tym zajmiemy – zapewniła ją Stella. – Dziękuje za pyszne jedzenie, ale niestety muszę już iść – rzuciła.

Pobiegła do drzwi w holu, które prowadziły do pokoju woźnicy. Chciała jak najszybciej zobaczyć swoje biuro. Reginald skinął głową Hannie i Rossowi. Najwyraźniej był zadowolony, że Stella tak szybko znalazła sobie zajęcie na Smögen.

* * *

Stella zamknęła za sobą drzwi. Prawdę mówiąc, nigdy jeszcze nie była w pokoju woźnicy, ponieważ jak daleko sięgała pamięcią, pomieszczenie to zawsze traktowano jak graciarnię i przechowywano tu rzeczy, których już nie używano. Większość z nich pochodziła z czasów, kiedy rzeczywiście mieszkał tu woźnica. Było tu niewielkie drewniane łóżko, biurko i dwa krzesła. Na ścianie wisiał obraz starego króla Oskara II, a pod oknem stały zniszczone buty do jazdy konnej. Meble pokrywała warstwa kurzu, w rogu wisiały pajęczyny. Usłyszała ciche pukanie do drzwi od strony holu. To Hanna przyniosła wiadro ciepłej wody ze środkiem czyszczącym i szmatę.

– Zetrzyj kurze – powiedziała, zamykając za sobą drzwi.

Po chwili znów rozległo się pukanie, tym razem do drzwi wejściowych. Stella otworzyła je zdziwiona i zobaczyła Johna.

– Cześć! Skąd wiedziałeś, że tu jestem? – spytała.

– Zobaczyłem cię przez okno – powiedział John, wskazując na jedno z dwóch okien.

– Ach, tak! Musimy powiesić firanki, żeby nikt nas nie podglądał.

– Możemy dostać ten pokój? – spytał podekscytowany John.

– Tak. Oto nasze biuro detektywistyczne. Z pewnością pierwsze takie na Smögen.

– Biuro Detektywistyczne Stelli i Johna – powiedział głośno John. – Potrzebujemy trochę nowoczesnej techniki, ale o to już zadbałem – oświadczył, stawiając przed sobą starą walizkę.

– Brzmi dobrze – skwitowała Stella, zdejmując ręką pajęczynę z okna.

– Musimy mieć szyld – dodał John.

– Tak, na pewno! Załatwimy to jutro – oświadczyła Stella.

* * *

Kiedy John wszystko wysprzątał, a Stella odsunęła biurko od ściany i postawiła krzesła po jego obu stronach, stwierdzili, że gabinet prezentuje się całkiem dobrze. Potrzebowali jeszcze tylko firanek i kilku poduszek, żeby kozetka mogła służyć im za kanapę.

– Pójdę spytać Hannę, czy pożyczy nam kilka ze swojej szafy.

– A ja zajmę się techniką – oświadczył John.

Kiedy Stella wróciła z jasnoniebieskimi firankami, John zdążył już ustawić komputer, tablet, torebki do zbierania dowodów i opakowanie jednorazowych rękawiczek.

– Potrzebujemy tego wszystkiego? – zdziwiła się Stella.

– Tak – potwierdził John. – A co, jeśli ktoś ukradnie skarb czy mapę? Wtedy będziemy musieli zebrać materiały, żeby dowiedzieć się, kto to był.

– W porządku – zgodziła się Stella.

Jeszcze w szkole zauważyła, że John zawsze musiał mieć wokół siebie jak najwięcej pomocy technicznych.

– A co zrobimy z kluczem? – spytał.

– Wieczorem, kiedy zrobi się już ciemno, wybierzemy się do wieży obserwacyjnej – oświadczyła Stella.

– Nie powinniśmy najpierw poprosić któregoś z pilotów o pozwolenie? – spytał John.

– Jeśli powiemy, czego szukamy, to ktoś może spróbować nas uprzedzić – odpowiedziała Stella. – Nie powinniśmy tak ryzykować.

John pokiwał głową, ale na jego twarzy malował się niepokój.

– Zakradniemy się tam koło dziesiątej wieczorem – powiedziała Stella.

– Okej – odparł chłopak z pewnym wahaniem. – Teraz muszę wracać do domu, do Signe i Gerharda.

– Zapukaj do drzwi trzy razy, kiedy wrócisz. Wtedy wymknę się z domu – powiedziała Stella.

John spojrzał na nią, skinął niepewnie głową i odszedł.

Rozdział 4

Nocne polowanie na mapę skarbu

Słońce chyliło się powoli ku horyzontowi. Stella siedziała przy biurku w pokoju woźnicy. Powiedziała dobranoc Reginaldowi, który na pewno nie zauważył, że zamiast iść na górę do swojego pokoju, poszła na dół do dawnego pokoju woźnicy. Znalazła niewielki nóż i kawałek deski. Delikatnymi ruchami zaczęła wyrzynać napis „Biuro Detektywistyczne Stelli i Johna”. Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o własnym biurze detektywistycznym i w końcu jej marzenie się spełniło. Być może zainspirowały ją historie z książek stojących na półkach w gabinecie Reginalda. I pomyśleć, że John podzielał jej zainteresowanie.

Po krótkiej chwili usłyszała trzy krótkie stuknięcia. Podeszła do drzwi i wpuściła kolegę. Jak szybko minął jej czas!

– Szyld wyszedł świetnie – wyszeptał John.

– Dzięki – równie cicho odpowiedziała Stella. – Poproszę Gerharda, żeby go wypalił.

– Nie jestem pewien, czy wyprawa na wieżę to dobry pomysł – stwierdził chłopak. – To będzie wyglądać na włamanie, a jeśli nas zauważą…

– To nie do końca tak – powiedziała dziarsko Stella. – Dostałeś klucz. To chyba normalne, że chcemy sprawdzić, do czego jest. No i pradziadek Signe był pilotem morskim, więc…

– Okej. Ale szybko wejdziemy, rozejrzymy się i wyjdziemy. Niczego ze sobą nie zabieramy.

– Będzie dobrze – zapewniła go Stella.

* * *

Zachód słońca pomalował niebo na różowo, zapadał już zmrok, ale nie zrobiło się jeszcze całkiem ciemno. Stella i John minęli szybko wąskie uliczki rozdzielające domy rybackie, po czym ruszyli schodami do punktu obserwacyjnego na wieży. Na całym odcinku schody zabezpieczono mającym chronić je przed deszczem daszkiem, więc łatwo było się tam zakraść, pozostając niezauważonym. Dawniej używano tego miejsca, by wypatrywać łodzi, które znalazły się w tarapatach podczas sztormu. Można było stamtąd szybko zbiec schodami do samego pomostu i wypłynąć w morze, by ratować marynarzy, zanim statek rozbije się o skały.

– Masz klucz? – spytała Stella, kiedy dotarli do drzwi.

– Proszę! – John wyjął z kieszeni zardzewiały klucz i jej podał.

Serce Stelli zaczęło bić mocniej, kiedy włożyła go w zamek i spróbowała delikatnie przekręcić. A jeśli ktoś ich nakryje?! Ale klucz nie dawał się przekręcić – był albo zbyt zardzewiały, albo też zamek został wymieniony. Nagle drzwi się otworzyły i Stella zobaczyła przed sobą starego Janssona. Myślała, że serce stanie jej w piersi. Jansson i Reginald zasiadali w radzie wyspy. Stella cofnęła się i niemal wpadła na Johna, który czekał tuż obok stromych schodów. Na szczęście trzymał się mocno poręczy.

– Witaj, Stello. Przyszliście obejrzeć zachód słońca? – spytał Jansson.

– Tak – przytaknęła szybko dziewczyna. – John jest tu nowy i chciałam mu go pokazać. Oczywiście jeśli wieża jest otwarta.

– Wejdźcie, proszę! – ciągnął Jansson, wskazując malusieńki pokój z oknami wychodzącymi na wszystkie strony świata.

Cała wieża skąpana była w pomarańczowym i różowym świetle, które sprawiało, że pomieszczenie wyglądało, jakby stało w płomieniach.

– O rany! – wykrzyknął John. Widok był rzeczywiście wyjątkowy.

– Uwielbiam tę porę dnia – odezwał się Jansson. – Od razu przypominam sobie, jak siadywałem tu z moim tatą, kiedy byłem małym chłopcem. Też chciałem zostać pilotem, czy też lotsmanem, jak to się wtedy mówiło.