Światełko w tunelu - Hanna Greń - ebook + audiobook + książka

Światełko w tunelu ebook i audiobook

Hanna Greń

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ich wspólna droga była burzliwa oraz pełna emocji. I krótka. Po tragicznych wydarzeniach Gerardowi Skrzyńskiemu zostają jedynie wspomnienia o ukochanej kobiecie, kot oraz rozpacz. Policjant jest przekonany, że bezpowrotnie utracił to, co nadawało jego życiu sens.

Nieobecna Kornelia Pliszka wciąż jest winna w oczach stróżów prawa. Wśród zarzutów, jakie na niej ciążą, jest spowodowanie śmierci kobiety, której zwłoki znaleziono w strawionym pożarem domu Kornelii.

Czy Gerardowi uda się oczyścić imię ukochanej? Czy zaryzykuje karierę i swoją przyszłość, a może po raz kolejny nie da wiary w niewinność kobiety?

„Światełko w tunelu” to obyczajowo-kryminalna opowieść o zawiedzionym zaufaniu oraz ludziach, którzy błądzą w labiryncie niedopowiedzeń. I zamiast wspólnie szukać wyjścia, uparcie toczą samotną walkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 313

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 22 min

Lektor: hanna gren
Oceny
4,4 (269 ocen)
159
65
31
9
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jacekhed

Całkiem niezła

Przyjemne w czytaniu romansidło. Odskocznia do świata, w którym po burzy przychodzi słońce, a postaci bohaterów nie muszą przypominać rzeczywistych. I niech tak będzie. Wdzięcznay jestem autorce, że darowała czytelnikom wątki polityczno-społeczne.
00
fiolka88

Dobrze spędzony czas

Kontynuacja przygód Kornelii Pliszki. Przypadek, może metafizyczna pomoc ukochanej babci sprawiają,że kobieta nadal żyje, ale znika aby sobie wszystko poukładać, przede wszystkim w głowie. Kiedy wróci do domu, wiele rzeczy nie będzie już takich samych. Bohaterka mnie nie zawiodła, co prawda uciekła, a to według mnie nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem problemów, ale przemyślała co nieco i powróciła. Przy okazji odnalazła starą, zapomnianą mogiłę i w dużej mierze przyczyniła się do odkrycia tajemnicy sprzed lat. Kryminał z gatunku tych lżejszych, przyjemnie się czytających i idealnych na wakacyjny czas. Były momenty gdzie się poplułam ze śmiechu i to dosłownie...potyczki słowne i nieporozumienia wyszły autorce tak naturalnie i dodały atrakcyjności książce. Tak jak pisałam poprzednio,warto od razu zaopatrzyć się w obie części aby być całkowicie usatysfakcjonowanym lekturą.
00
Marchewka1980

Dobrze spędzony czas

Drugi tom z historią Pliszki. Zaskakuje i rozwija nowe tematy. Czyta się bardzo przyjemnie i lekko, chociaż miałam wrażenie, że nieco dłuży się do finału. Pod koniec można się nawet dobrze pośmiać. Można też odczuć wsparcie męża autorki w tematach policyjnych i może kogoś denerwować przebieg przesłuchania Kornelii, to niestety, ale tak to właśnie czasami wygląda. Absurdalnie! Momentami miałam wrażenie, że przez ten absurd skończy się to wszystko nie tak, jak powinno i nie będzie happy endu 😉
00
Ankha666

Całkiem niezła

Romans z wątkiem kryminalnym.
00
grazyna2525

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze się słucha audiobook. Powieść obyczajowa z ciekawym wątkiem kryminalnym.
00



 

 

 

 

Copyright © Hanna Greń, 2023

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Anna Rychlicka-Karbowska

Marketing i promocja: Karolina Guzik

Redakcja: Joanna Pawłowska

Korekta: Joanna Pawłowska, Joanna Jeziorna-Kramarz

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografie na okładce: © Jane Morley | Trevillion Image; Jiradelta | Istockphoto

Fotografia autorki na skrzydełku: Mateusz Sosna | Ogniskova.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67551-20-5 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jance Procner

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Część pierwsza

 

 

GERARD

 

 

 

Dom przypominał ogromną pochodnię. Z okien pozbawionych szyb buchały płomienie, usiłując karmić się tynkiem. Przez szeroko otwarte drzwi dojrzał, że wewnątrz ogień szaleje z nie mniejszą gwałtownością. Tylko że to nie miało żadnego znaczenia. Po prostu musiał tam wejść i ją uratować.

Nabrał głęboko powietrza i wskoczył w to płonące piekło, a ogień natychmiast go otoczył, rozpoznając w człowieku nową pożywkę. Włosy spaliły się pierwsze, potem przyszła kolej na ubranie i skórę, a potworny, niewyobrażalny ból sprawił, że z gardła wyrwało się nieludzkie wręcz wycie.

Zachłysnął się tym krzykiem, rozkaszlał i wreszcie zdołał pokonać senne omamy. Usiadł na wersalce, ze świstem wciągając powietrze w obolałe gardło, potem po omacku sięgnął po paczkę papierosów. Drżącą ręką wysupłał jednego, zapalił i wyszedł na balkon, pozwalając, by nocne powietrze ochłodziło rozgrzaną, zroszoną potem skórę.

Stał tak, dopóki wypalony do filtra papieros nie zaczął parzyć w palce. Pstryknięciem posłał niedopałek w powietrze i potem leniwie obserwował, jak mały, żarzący się punkcik spada coraz niżej, aż wreszcie znika.

Sam też najchętniej zniknąłby raz na zawsze, kończąc w ten sposób trwającą od prawie dwóch tygodni udrękę, i pozazdrościł niedopałkowi łatwości przejścia w niebyt. Podinspektor Jedlińska mówiła, że nie da się zapomnieć, ale można dalej żyć, lecz jakoś ciężko mu było dojrzeć tę możliwość. W dzień uparta pamięć ciągle podsuwała nowe sceny: Kornelia w jego ramionach, szare oczy rozświetlone szczęściem, jej głos i jej śmiech… A w nocy nieodmiennie koszmar, w którym wbiegał do płonącego budynku, żeby ją uratować, i budzenie się z krzykiem w chwili, kiedy tam umierał, nie wykonawszy zadania.

Cichutkie miauknięcie kazało mu wyrwać się z ponurego zamyślenia. To czarny kotek o imieniu Plamka przypominał w ten sposób, że po śmierci jego pani to Gerard musi się nim zająć. Jak co noc przywędrował tu za opiekunem, nie pozwalając mu na pogrążenie się w rozpaczy.

– W porządku, maluchu, nie skoczę z tego balkonu. Przy moim posranym szczęściu co najwyżej złamałbym sobie nogę – mruknął mężczyzna, biorąc Plamkę na ręce. – Poleżymy sobie jeszcze trochę. Może uda nam się zasnąć?

Wbrew wcześniejszej zapowiedzi nie podszedł do wersalki, tylko usiadł na fotelu i zapalił następnego papierosa. W wyschniętym gardle poczuł drapanie, rozkaszlał się, lecz papierosa nie zgasił. Problem szkodliwości nikotyny przestał go niepokoić, choć jeszcze nie tak dawno temu rozważali z Kornelią, czy nie rzucić palenia. Czy gdyby to zrobili, ona czułaby się lepiej w chwili śmierci? Umarłaby zdrowsza?

Wykrzywił twarz w gorzkim uśmiechu i wrócił do łóżka, licząc na bodaj kilka minut spokojnego snu, lecz ten nie nadchodził, skutecznie odstraszany ponurymi myślami. Wreszcie mężczyzna zapadł w drzemkę, niespokojną i męczącą, przerywaną co chwilę gwałtownym wybudzeniem. Dopiero nad ranem zasnął prawdziwym, dającym wypoczynek snem, a wówczas zadzwonił budzik.

– Żeby to jasny szlag trafił – wyrzekał Gerard, niechętnie zwlekając się z łóżka. – Zawsze musi zadzwonić wtedy, gdy się najlepiej śpi.

Czuł jeszcze większe zmęczenie niż w nocy, a dzisiaj miał wrócić do pracy po dwutygodniowej nieobecności. Właściwie cieszył się, że okres przymusowego urlopu dobiegł końca. Szef chciał dobrze. Uważał, że dręczonemu wyrzutami sumienia Skrzyńskiemu przyda się kilka dni wypoczynku z dala od brutalnej codzienności policyjnej pracy.

Tymczasem w domu wcale nie było lepiej. Nadmiar wolnego czasu sprawiał, że Gerard ciągle rozpamiętywał minione zdarzenia, a rezultatem tych rozmyślań była zawsze ta sama konkluzja – to przez niego zginęła Kornelia. Nie upilnował jej. Mało tego! To z jego powodu opuściła bezpieczny azyl i poszła tam, gdzie groziło jej największe niebezpieczeństwo. Do domu, który stał się jej całopalnym stosem.

 

 

Podczas jazdy do pracy zastanawiał się, dlaczego nikt dotąd go nie poinformował, kiedy otrzyma zgodę na pochowanie Kornelii. Był jedynym, który mógł to uczynić. Gdy po pożarze policjanci próbowali skontaktować się z ojcem kobiety, okazało się, że ten leży w szpitalu. Doznał tak ciężkiego udaru, że lekarze nie mieli złudzeń – jeśli nawet zdołają go uratować, to żyć będzie wyłącznie jego pozbawione świadomości ciało.

Po kilku dniach Mieczysław Pliszka zmarł, a Gerard zajął się jego pogrzebem. Przynajmniej tyle był w stanie uczynić dla Kornelii. Jej nie mógł jeszcze pożegnać, najpierw bowiem musiała się odbyć ciągle odwlekana sekcja. Koledzy obiecali, że dadzą mu znać niezwłocznie, a jednak do tej pory tego nie zrobili, i czuł, że coś jest nie tak.

Po zaparkowaniu samochodu długo zwlekał, zanim zdecydował się wysiąść, starając się jak najbardziej opóźnić chwilę wejścia do budynku komisariatu. Bał się współczujących spojrzeń, z niechęcią myślał o konieczności wysłuchania standardowych formułek kondolencji. Co mu po tych słowach? One nie zwrócą mu Kornelii.

Okazało się, że nie musi niczego wysłuchiwać. Zaledwie zdołał przekroczyć próg swojego pokoju, gdy do pomieszczenia wszedł komisarz Paweł Asparowicz.

– Dobrze, że jesteś. Chodź ze mną – rzucił i zrobił zwrot, kierując się na korytarz.

– Tak bardzo się stęskniłeś? Buzi też dostanę? – spytał Gerard kpiąco i posłusznie ruszył za kolegą.

Paweł nie odpowiedział, a Skrzyński uświadomił sobie naraz, że komisarz ma dziwnie ponurą minę. Najwyraźniej coś się stało.

– Słuchaj, jest problem. – Asparowicz odezwał się dopiero po zajęciu miejsca za swoim biurkiem. Wyjął z szuflady jakiś dokument i zaczął go studiować z uwagą, zapominając przy tym o gościu. Gerard odczekał chwilę, aż w końcu nie wytrzymał:

– No?! Dowiem się dzisiaj, po co mnie tu przywlokłeś, czy muszę czekać do jutra? Powinienem się odmeldować u starego… I powiedz, czy wreszcie zrobiono tę sekcję?

– Konior wie, że tu jesteś. Pójdziesz do niego potem. Ktoś ci w ogóle powiedział, że to ja prowadzę sprawę podpalenia przy Kaliskiej?

– Słyszałem o tym. Pytałem o sekcję – przypomniał Gerard. – Dalej czekacie?

– Nie, już była. W zeszłym tygodniu. Nie dałem ci znać, bo zaszły nowe okoliczności…

Paweł urwał i spojrzał na rozmówcę z obawą, jakby oczekiwał wybuchu histerii. Skrzyński zacisnął szczęki, powstrzymując cisnące się na usta przekleństwo. Miał już dosyć traktowania go jak delikatnej panienki.

– Nie bój się, nie zemdleję, możesz śmiało mówić. I powiedz, kiedy będę mógł ją odebrać. – Nie potrafił się zmusić, by określić Kornelię mianem „ciała”.

– Jak pewnie już wiesz, ustaliliśmy, że podpalenie było dziełem twojej żony – zaczął Paweł, lecz Gerard natychmiast mu przerwał.

– Czy mógłbyś się powstrzymać od nazywania jej moją żoną? Przypominam, że rozwiedliśmy się jedenaście lat temu! Pytałem, kiedy będę mógł pochować Kornelię.

Asparowicz skinął głową i kontynuował, zręcznie unikając odpowiedzi na ostatnie pytanie:

– Kamila Skrzyńska kupiła sporą ilość acetonu, co z jednej strony nie wydaje się niczym nadzwyczajnym, zważywszy że jest kosmetyczką. Tylko że na ogół kosmetyczki nie używają tej substancji w takim stężeniu i w takich ilościach. I tu znowu bardzo pomocny był jej pamiętnik. Twoja… – Komisarz urwał i znów się poprawił. – Podejrzana dość dużo miejsca poświęciła opisowi planowanej akcji. Stąd wiemy, że w internecie wyczytała, że aceton jest doskonałym przyspieszaczem pożaru, toteż natychmiast dokonała zakupu.

– Coś poszło źle czy od początku planowała zabić Kornelię?

Głos Skrzyńskiego był spokojny, niemal obojętny, lecz kolega nie dał się nabrać. Znali się zbyt długo, by nie umiał rozpoznać furii kłębiącej się pod warstwą opanowania. Wystarczyło spojrzeć na zmrużone oczy i dłonie zaciśnięte w pięści.

– Daruj sobie ten teatr, przede mną nie musisz udawać – mruknął cicho. – Z treści pamiętnika wynika jasno, że chciała ją zabić. Ale coś rzeczywiście poszło nie tak. Zamierzała wzniecić normalny pożar, tymczasem nastąpił wybuch.

Gerard spojrzał z zaskoczeniem. To była dla niego całkiem nowa informacja. Jeszcze nie bardzo wiedział, czy ma jakiekolwiek znaczenie dla sprawy, ale dla niego miała. Wywołała zainteresowanie, pomagając pozbyć się kokonu, od dwóch tygodni spowijającego mózg. Otępienie minęło i mógł myśleć z dawną jasnością i precyzją.

– Skąd to wiesz i co to oznacza?

– Od strażaków. Oni mają specjalistów od podpaleń. Najpierw zadzwoniłem do Łazów, do tego miejsca, gdzie jeżdżę na ryby. Tam pracuje taki gość, co się na tym zna, i ten Szymek powiedział, że jest sporo substancji wywołujących podobny efekt. A potem rozmawiałem tutaj właśnie z takim facetem od podpaleń, i on jest całkowicie tego pewien. Znaleźli dwa dziesięciolitrowe kanistry po acetonie i domyślili się przebiegu zdarzeń. Twoja… Kamila Skrzyńska kiepsko odrobiła lekcję. Z pamiętnika wiemy, że chciała to zwyczajnie podpalić zapałką, a to był błąd.

– To znaczy? Niezbyt się wyznaję na substancjach palnych. Nawet nie wiedziałem, że aceton się do nich zalicza.

Zamiast odpowiedzieć, Asparowicz wstał i włączył czajnik, co Skrzyński przyjął z zadowoleniem. Właśnie zamierzał oznajmić, że nie będzie kontynuować tej rozmowy, jeśli nie dostanie kawy.

Paweł wsypał do szklanek po dwie łyżeczki, potem wydobył z szuflady papierosy, podszedł do okna, dając znać nadkomisarzowi, żeby do niego dołączył, i wzruszył ramionami, widząc jego zaskoczenie.

– W razie czego zwalę na ciebie. Jesteś teraz gliniarzem specjalnej troski, więc na pewno ci się pyknie.

Palili szybko, żeby nie kusić losu nadmierną celebracją, a dokładnie zgaszone niedopałki starannie zawinęli w chusteczkę higieniczną, nie chcąc ich wrzucać bezpośrednio do kosza na śmieci.

– Czego oczy nie widzą… Lepiej zatrzeć ślady zbrodni – skwitował Asparowicz ich działania prewencyjne. Zaparzył kawę, postawił szklanki na biurku i już chciał wyruszyć na poszukiwanie cukru, lecz Skrzyński go powstrzymał.

– Po co ci cukier? Przecież nie słodzisz. Ja też nie. Co w końcu z tym acetonem? – spytał, gdy już wypili po pierwszym łyku. – Co Kamila spieprzyła?

– Nie doczytała, że w zamkniętym pomieszczeniu podpalenie acetonu wywołuje wybuch. I to nie lajtowy, lecz taki solidny. Ten był na tyle duży, że wywaliło szyby, a nic tak nie cieszy ognia jak dostęp powietrza.

Paweł przerwał relację i ze sztuczną obojętnością wyjrzał przez okno. Skrzyński wyczuł, że kolega nie powiedział jeszcze wszystkiego, sam natomiast miał wrażenie, że umyka mu coś mającego wielką wagę.

– Czekaj! Coś tu nie pasuje! – Znów się zamyślił. – Kamila zakrada się na posesję. Musi to robić ostrożnie. Wprawdzie teoretycznie jest jeszcze noc, ale w czerwcu wcześnie robi się jasno. Włamuje się do domu…

– Nie włamuje, tylko otwiera drzwi dorobionym kluczem – poprawił go Asparowicz. – Twoja była żona zrobiła doskonałe rozpoznanie, mało tego, udało jej się zostać klientką Kornelii.

– Co?!

Gerard aż podskoczył, przewracając przy okazji szklankę, w której na szczęście nie było już kawy i wypłynęła z niej tylko odrobina gęstej od fusów cieczy. Zaklął i sięgnął do kieszeni po chusteczkę.

– Masz. – Paweł podał mu rolkę papieru toaletowego, potem przez chwilę obserwował postęp prac porządkowych. – Znalazła dostęp przez Szymkowiaka, który zna jakąś bielską policjantkę korzystającą z usług Kornelii. Wystarczyło się na nią powołać. A gdy już Kamila dostała się do domu, po prostu odcisnęła klucze Kornelii na mydle i gotowe. Jak myślisz, ilu rzemieślników miałoby opory przed dorobieniem klucza z takiego wzoru, jeśli zaoferowałbyś im potrójną czy poczwórną zapłatę?

Nadkomisarz pokiwał głową. Nie miał złudzeń. Taka propozycja skutecznie odwodzi ludzi od przejmowania się względami etyki.

– Ona naprawdę wszystko to opisała w tym pieprzonym pamiętniku?! – Nie mógł uwierzyć w podobną lekkomyślność, lecz mina Asparowicza i krótkie skinienie głową powiedziały mu, że jego eksżona jednak była idiotką. – No dobra. Otworzyła drzwi kluczem. A co dalej? Co z alarmem?

– Na alarm nie znalazła sposobu, więc zrobiła sobie obliczenia i wyszło jej, że zdąży wywołać pożar i zniknąć, zanim dojadą ochroniarze. To wcale nie było takie głupie – zauważył Asparowicz, usłyszawszy pogardliwe prychnięcie kolegi. – Używając akceleratora, zyskiwała pewność, że ogień się rozprzestrzeni, zamiast zgasnąć, a ochroniarze przecież nie rzucają się do gaszenia, tylko dzwonią po straż pożarną. I dokładnie tak uczynili. Przyjechali, zobaczyli, że dom płonie, i wezwali straż.

– Wiesz co? Wszystko to pięknie, ładnie, ale dalej coś mi nie gra. Zgrzeszmy jeszcze raz, może jak zapalę, to mi zaskoczy.

W połowie papierosa rzeczywiście zaskoczyło. Jednak zanim Skrzyński do tego przeszedł, chciał wyjaśnić inną, niedającą mu spokoju sprawę.

– Weszła do domu i rozlała ten aceton. Gdzie strażacy umiejscowili ognisko pożaru? – spytał, znów markując obojętność.

– W przedpokoju na górze. Oblała podłogę i drzwi do sypialni. Tam było źródło ognia.

Paweł pieczołowicie zgasił niedopałek na zewnętrznym parapecie i dopiero wtedy spojrzał na kolegę. Gerard pobladł, usta zacisnął w wąską kreskę. Widać było, że zmaga się z sobą, próbując opanować emocje. W końcu przegrał tę walkę.

– Kurwa, przecież to nie jest normalne! Można kogoś nienawidzić, ale takie coś? Chcieć kogoś spalić żywcem? W łóżku, podczas snu? Nie rozumiem. Żyłem z psychopatką i nic nie zauważyłem. Co ze mnie za policjant?!

– Teraz to już przeginasz! – oburzył się Asparowicz. – Niby czemu miałbyś ją podejrzewać? Przecież nie obnosiła się ze swoimi planami, zresztą wtedy nie miała się jeszcze z czym obnosić.

– Może i racja, ale i tak mam obrzydliwe wrażenie, że to ja sprowadziłem zło na Kornelię. – Skrzyński westchnął i potrząsnął głową, jakby chciał w ten sposób odegnać natrętne myśli. – Powiedz mi, czy ona żyła w chwili, kiedy zaczęła się palić? Co ustalono podczas sekcji? Jaka była przyczyna zgonu? Powiedz mi prawdę! – krzyknął, widząc zmieszanie na twarzy Pawła. – Wiesz, że i tak do tego dojdę.

Komisarz zaklął cicho. Poruszenie tej kwestii było nieuniknione, zwłaszcza że w trakcie całej rozmowy zmierzał właśnie do tego punktu, a jednak teraz, gdy osiągnął cel, jakoś nie potrafił się przemóc. Niecierpliwy gest kolegi uświadomił mu, że dalsze odwlekanie nie ma sensu. To musiało zostać powiedziane.

– Przyczyna śmierci nie została określona. Patolog stwierdził poważny uraz głowy oraz rozległe oparzenia wziewne. Wszystko wskazuje na to, że siła wybuchu była tak wielka, że kobieta przeleciała nad schodami i upadła u ich podnóża. Tam znaleźli ją strażacy. Z kolei tak głębokie oparzenia wziewne świadczą o tym, że wcześniej stała tuż nad miejscem, gdzie został rozlany przyspieszacz, i ten cholerny aceton wybuchł jej prosto w twarz. Mówiąc krótko, połknęła ogień zamiast powietrza. Jeżeli nie umarła od razu, stało się to chwilę później, dlatego patolog nie był w stanie ustalić dokładnej przyczyny.

Odetchnął głęboko, szykując się do powiedzenia tego, co było głównym powodem całej tej rozmowy. Ciągle miał nadzieję, że nadkomisarz sam domyśli się przebiegu wypadków, że nie będzie musiał zadawać mu ciosu.

Skrzyński chwilę przetrawiał nowe informacje i nagle w jego oczach pojawił się dobrze znany Pawłowi błysk – znak, że kolega coś odkrył.

Gerard miał ochotę palnąć się w czoło, bo to, co mu nie pasowało w całej sprawie, było tak oczywiste jak klęska polskiej reprezentacji w kolejnym meczu piłki nożnej.

– To jest właśnie to, co cały czas chodziło mi po głowie! Skoro nastąpił nieprzewidziany wybuch, to ona powinna była tam zginąć! Przecież zapałką nie da się czegoś takiego podpalić z bezpiecznej odległości. – Gerard znów się zamyślił, a Asparowicz mu nie przerywał. Czekał. Zaduma nie trwała długo. – Jakieś dziwne to wszystko. Co w ogóle Kornelia robiła w przedpokoju? Pomagała Kamili rozlewać ten aceton czy jak?

– Właściwie wszystko wyglądało trochę… – zaczął Paweł, lecz Gerard przerwał mu w pół słowa.

– Czekaj, potem opowiesz! Zobaczymy, czy trafię z domysłami. Załóżmy, że się obudziła i wyszła z pokoju, zobaczyła rozlany płyn na podłodze i chciała sprawdzić, co to jest. W takim razie musiałaby zobaczyć także Kamilę i jakoś zareagować. – Skrzyński zauważył, że Asparowicz znowu otwiera usta i gestem nakazał mu milczenie. – Czekaj! Załóżmy, że właśnie w tej chwili Kamila zapala zapałkę. Następuje wybuch tak mocny, że wyrzuca Kornelię w powietrze. A Kamila co? Żaroodporna? Tak po prostu opuszcza budynek i znika? Nie kupuję tego. Tam musi być jeszcze coś.

Gerard zamilkł i wpatrzył się w kolegę. Oczekiwał jakiejś reakcji, choć sam dobrze nie wiedział jakiej. Wyjaśnienia niepojętego przebiegu zdarzeń, może tłumaczenia, dlaczego podpalaczka ciągle jeszcze nie została ujęta, a może bezradnego rozłożenia rąk. Wszystkiego, tylko nie litości.

– Myślałem, że się sam domyślisz – powiedział Paweł nieco drżącym głosem. – Wiem dobrze, że jak się wkurwisz, to jesteś nieobliczalny…

– Do ad remu proszę! – warknął Skrzyński, bezwiednie używając określenia, które nieraz wykpiwali, złośliwie przedrzeźniając zastępcę komendanta.

– Ja tylko chcę ci uświadomić, że jedynie przekazuję informację. Żebyś nie próbował się na mnie wyładować – odparł Asparowicz już trochę pewniej. To „do ad remu” odrobinę go uspokoiło.

– Powiedz to wreszcie, bo się naprawdę wkurwię. Wiecie, gdzie jest Kamila?

– Wiemy. W kostnicy.

– Słucham? – Głos Gerarda zabrzmiał podejrzanie spokojnie, jakby nadkomisarz nie oczekiwał innej odpowiedzi. – Dlaczego dotąd ani razu nie wspomniałeś, że były dwie ofiary pożaru?

– Bo nie były – odpowiedział Paweł znużonym głosem. – Była tylko jedna. Kamila Skrzyńska.

Więcej wyjaśnić nie zdążył, do pokoju bowiem wszedł zastępca komendanta i zirytowanym głosem zapytał, czy panów oficerów nie obowiązuje uczestnictwo w naradzie. Na to pytanie nie znaleźli dobrej odpowiedzi – Gerard o naradzie nie wiedział, a Paweł po prostu zapomniał. Znając wybuchowy charakter Koniora i jego niechęć do usprawiedliwiania cudzych błędów (nawet tych niezawinionych), woleli przyjąć taktykę milczącego potakiwania. Dzięki temu szef szybciej zapomni.

Sala była już pełna; zebrani rzeczywiście czekali tylko na dwóch maruderów. Ledwie spóźnieni zdążyli zająć miejsca, Konior zabrał głos:

– Skoro wreszcie jesteśmy w komplecie – tu posłał dwom spóźnialskim spojrzenie bazyliszka – od razu przejdę do ad remu. – Usłyszawszy od strony Asparowicza dźwięk do złudzenia przypominający prychnięcie, przybrał marsową minę, lecz nie skomentował zachowania podwładnego. – Jak wiemy, podczas sekcji ustalono, że ofiarą pożaru wbrew naszym przypuszczeniom nie padła właścicielka posesji. To ty zidentyfikowałeś denatkę jako Kornelię Pliszkę. – Tym razem wzrok skierował się wprost na Gerarda. – Można wiedzieć, skąd ta pomyłka?

Skrzyński zamrugał powiekami, usiłując zrozumieć, czego od niego chcą. Wyłączył się niemal natychmiast, gdy Konior zaczął swoją przemowę. Słowa, które wypowiedział Asparowicz chwilę wcześniej, zanim tak brutalnie mu przerwano, sprawiły, że miał ochotę rozpłakać się z radości. Kornelia nie umarła! Nieważne, że od niego odeszła, że zniknęła. Najważniejsze, że żyje, że dalej jest!

Nie miał czasu zastanowić się, co to oznacza dla śledztwa, i w gruncie rzeczy nic go to nie obchodziło, tak jak niespecjalnie go obeszło, że to jego była żona zginęła. Nie zamierzał ubolewać nad śmiercią kobiety, która w swej chorej nienawiści posunęła się do tak odrażającego czynu.

– Może pan powtórzyć?

Gdzieś z boku rozległ się stłumiony śmiech. Zastępca komendanta popatrzył groźnie, a gdy odpowiedziały mu niewinne spojrzenia, odchrząknął i powtórzył pytanie, dobitnie akcentując słowa:

– Skąd pomyłka w identyfikacji?

– A może to wcale nie była pomyłka? – rzucił aspirant Gawlik, od lat nieprzepuszczający okazji, by dociąć starszemu stopniem koledze.

Gerard policzył w myślach do dwudziestu, zanim uznał, że zdoła odpowiedzieć, nie obrzucając przy tym aspiranta stekiem przekleństw. Dawno temu, zaraz na początku pracy w Bielsku, Skrzyńskiemu wpadła w oko pewna rudowłosa ślicznotka, pracująca w sklepie opodal komisariatu. Któregoś dnia, ośmielony jej zachęcającym uśmiechem, zaproponował randkę, a ona się zgodziła. Skąd miał wiedzieć, że była zaręczona z Gawlikiem? Przecież nie miała tego wypisanego na czole! Dopiero znacznie później odkrył jej podwójną grę i natychmiast zerwał znajomość, ale skutkom nie dało się już zaradzić. Zyskał w aspirancie śmiertelnego wroga, bo ten, mimo wielokrotnych tłumaczeń, że wina leżała wyłącznie po stronie wiarołomnej narzeczonej, nie dał się przekonać i od tamtej pory pilnie śledził poczynania Gerarda, szukając okazji do zemsty.

Nadkomisarz odetchnął głęboko, wstał i podszedł do stołu, na którym leżała teczka z aktami sprawy. Widział ją po raz pierwszy. Otworzył i zaczął przeglądać, aż wreszcie natrafił na to, czego szukał.

– Szefie, proszę się temu przyjrzeć – zwrócił się do Koniora. Na Gawlika nawet nie spojrzał.

– Co ty mi tu pokazujesz?– żachnął się przełożony. – Zdjęcie spalonej kobiety? Pytałem o błąd w identyfikacji.

– No właśnie, spalona kobieta – odparł Skrzyński z niezmąconym spokojem. – Sam pan to powiedział. Naprawdę pan uważa, że ktokolwiek mógłby rozpoznać tę twarz?

– To po czym ją rozpoznałeś? Po cyckach?

Nagły błysk w oczach nadkomisarza powiedział zastępcy, że jeszcze jedna podobna odzywka ze strony Gawlika, a trzeba będzie wezwać do niego pomoc medyczną.

– Spokój! – ryknął na całe gardło przełożony. – Takie uwagi to możecie sobie, Gawlik, robić w burdelu!

Konior zaczął pracę w policji wiele lat temu, jeszcze przed stanem wojennym, i w chwilach zdenerwowania wracały stare nawyki, z czego podwładni nieraz się naśmiewali. Teraz jednak nikt nie zwrócił uwagi na sposób zwrócenia się do aspiranta, choć śmiechy rzeczywiście się rozległy. Zadany słowami cios niechcący okazał się celny, trafił prosto między oczy – chociaż Gawlik skrzętnie to ukrywał, większość współpracowników doskonale wiedziała, że niepowodzenia w sferze uczuć kompensuje sobie częstymi wizytami w agencjach towarzyskich.

Gerard powściągnął cisnący się na twarz uśmiech i odpowiedział, patrząc przełożonemu prosto w oczy.

– Zidentyfikowałem ją po naszyjniku, a konkretnie po srebrnej zawieszce w kształcie kota. Miała na sobie tę biżuterię, gdy widziałem ją po raz ostatni. Czyli jakieś osiem godzin przed wybuchem pożaru.

– Niczego więcej nie rozpoznałeś? Ubranie, buty…

– Przypominam, że z ubrania zostały jedynie nadpalone strzępy. A buty? – Skrzyński bezradnie rozłożył ręce. – Nie wiem nawet, co miała na nogach, gdy wychodziła z mojego mieszkania. A co dopiero po ośmiu godzinach.

– I nic nie wydało ci się dziwne? Niepokojące? – znów włączył się Gawlik. Zanim Gerard zdążył zareagować, wyręczył go Asparowicz.

– Niepokojące?! – odezwał się z miażdżącą ironią. – Gawlik, ale z ciebie jest tępy kutas! Facet stał nad spalonym ciałem i rozpoznał naszyjnik należący do kobiety, którą kochał. Faktycznie w takiej sytuacji mógł się odrobinę zaniepokoić!

– Daj spokój – zmitygował go Gerard. – Rozumiem intencję pytania. Nie, wtedy nic mnie nie zaniepokoiło. Zobaczyłem spalone ciało, a ta kobieta zginęła w domu należącym do Kornelii Pliszki. Wzrost mniej więcej pasował, w dodatku miała na sobie jej naszyjnik. Dopiero później zacząłem się zastanawiać, dlaczego osoba lubiąca sobie pospać była o trzeciej w nocy kompletnie ubrana i w butach.

Konior zmierzył go uważnym spojrzeniem.

– Dlaczego nie powiedziałeś nikomu o tych wątpliwościach?

– Bo z nikim się nie widywałem. Przecież sam pan wysłał mnie na urlop – wytknął nadkomisarz z wyrzutem. – A właściwie to powiedziałem. Podinspektor Jedlińskiej. – Nagle tknęła go nieprzyjemna myśl. – Zaraz! Czy ona naprawdę odwiedziła mnie po to, żeby złożyć kondolencje? A może wszczęto przeciwko mnie jakieś tajne postępowanie?

– Nie, nie wszczęto żadnego postępowania. Jedlińska przyjechała do nas, bo… – maleńka przerwa, ledwie na zaczerpnięcie powietrza – wyczytała z biuletynu o śmierci Pliszki. Dlatego do ciebie poszła, a po waszej rozmowie ponownie mnie odwiedziła i zasugerowała konieczność przyspieszenia sekcji i przeprowadzenie badań genetycznych. Więc to właściwie tobie zawdzięczamy wiedzę, kim w rzeczywistości była kobieta, która spłonęła w domu Pliszki.

Nadkomisarz słuchał z kamienną twarzą. Wyczuwał w tej rozmowie jakieś drugie dno, lecz nie potrafił wydedukować, o co może chodzić. Zawahał się, po czym dorzucił, nie umiejąc opanować zdziwienia:

– Dlaczego pan znowu pyta o to wszystko? Przecież moje wyjaśnienia muszą znajdować się w aktach.

– Pytam po to, żeby nie było żadnych wątpliwości. Takich, jakie zaprezentował aspirant Gawlik, który zdaje się myśli, że w porozumieniu z Kornelią Pliszką usunąłeś byłą żonę z tego padołu.

– Aha. To bardzo interesująca koncepcja. A jeśli to nie kłopot, czy mogę spytać, jaki mieliśmy motyw?

Skrzyński utkwił w aspirancie zaciekawione spojrzenie. Posądzenie, miast go zdenerwować czy zaniepokoić, jedynie go rozbawiło, tak bardzo było absurdalne. Gawlik poczerwieniał na twarzy, lecz nie odwrócił wzroku.

– Denatka ją prześladowała, a ty nie zrobiłeś nic, żeby temu zapobiec, więc Pliszka w końcu się wkurwiła i wzięła sprawy w swoje ręce.

– Nieźle to wymyśliłeś. – Gerard się uśmiechnął. – Ale dalej nie wiem, jaka była w tym moja rola.

– Postanowiłeś ją kryć, bo ze sobą sypiacie – odparł natychmiast Gawlik.

– I żeby ją kryć, dobrowolnie odsunąłem się od sprawy, pozbawiając się możliwości ukrycia prawdy? Zadziwiająca taktyka!

W sali rozległy się śmiechy. Aspirant poczerwieniał jeszcze bardziej i Skrzyński zaczął poważnie się obawiać, że wściekły antagonista gotów za chwilę dostać udaru.

– Mogliście razem zaplanować całą akcję. Zwabiliście twoją byłą żonę do domu Pliszki i wykonaliście wyrok.

– Motyw poproszę – warknął Gerard. Rozmowa, która początkowo go śmieszyła, teraz zaczęła już złościć. Zamiast cieszyć się faktem, że Kornelia żyje, musiał wysłuchiwać tych bredni.

– Zemsta za prześladowanie ze strony Pliszki, a z twojej zemsta za jakieś sprawy z czasów, gdy byliście małżeństwem. I być może względy finansowe. Nie dziedziczysz przypadkiem po byłej żonie?

Gawlik uśmiechnął się z takim triumfem, jakby chwilę wcześniej miał okazję zapoznać się z ostatnią wolą Kamili Skrzyńskiej. Nadkomisarz odczuwał coraz większą ochotę, żeby podejść i pięścią zmienić mu rysy twarzy na mniej wesołe. Z trudem zdobył się na spokojną odpowiedź.

– Przypadkiem nie dziedziczę. I chyba przeczysz sam sobie. Jeśli w moim małżeństwie działo się tak źle, że po tylu latach dalej chciałem się zemścić, to ona raczej nie uwzględniłaby mnie w testamencie. No i cały czas zapominasz, że to dom Kornelii spłonął. To na kim ona w końcu chciała się zemścić? Na Kamili czy na sobie?

Na ostatnie pytanie aspirant nie znalazł odpowiedzi, tak jak nie znalazł poparcia na twarzach innych, gdy szukając go, potoczył wzrokiem po obecnych. Wobec tego spróbował zaatakować z innej strony.

– Wydaje mi się, że nadkomisarz Skrzyński nie powinien brać udziału w tej naradzie. To poważny błąd, przecież on jest powiązany i z ofiarą, i ze sprawcą, a przez to jest osobą trochę mało wiarygodną.

– Wiarygodność jest jak ciąża. Nie można być trochę – odparował Gerard i odwrócił się w stronę przełożonego, lekceważąc mamroczącego aspiranta. – To jak będzie, szefie? Mam wyjść?

– Nie! – ryknął Konior. – A aspirant Gawlik niech z łaski swojej trzyma zamkniętą gębę. Chyba że ma zamiar przejąć moje obowiązki. No, aspirancie? Słucham?!

Gawlik wymruczał ciche słowa przeprosin i już się nie odezwał, ale rzucane Skrzyńskiemu nienawistne spojrzenia mówiły jasno, że nie zrezygnował.

Zastępca naczelnika potoczył wzrokiem po zebranych, jakby chciał sprawdzić, czy ktoś inny nie zaprotestuje, potem, wyraźnie usatysfakcjonowany, zwrócił się do Gerarda:

– Później Paweł przekaże ci wszystkie ustalenia, żebyś był na bieżąco.

– Czy to znaczy, że dołączam do sprawy?

– Dołączasz, ale nie jako prowadzący. Głównym szefem pozostanie komisarz Asparowicz. Aspirant Gawlik ma trochę racji, twierdząc, że nie powinieneś brać w tym udziału, bo jesteś zaangażowany uczuciowo. Ale nie mamy wyjścia. Musimy zdobyć jakieś informacje o Pliszce, bo jak na razie nic o niej nie wiemy. Żadnemu z chłopaków nie udało się dotrzeć nawet do jej znajomych.

Skrzyński nie zdołał się powstrzymać i parsknął śmiechem, a widząc potępiające spojrzenie szefa i zdziwienie kolegów, roześmiał się jeszcze głośniej.

– Witam w klubie – wykrztusił pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.

 

 

 

Słowa Skrzyńskiego wywołały w zebranych konsternację, a on dopiero po chwili zorientował się, że został źle zrozumiany. Miał na myśli to, że szukając tajemniczego prześladowcy Kornelii, również nie potrafił pojąć, jakim sposobem trzydziestoletnia kobieta może w ogóle nie mieć znajomych, tymczasem koledzy odebrali jego wypowiedź jako oświadczenie, że ci znajomi istnieją, lecz on do nich nie dotarł.

Dość dużo czasu zajęło mu wyjaśnienie nieporozumienia, a potem musiał wysłuchiwać licznych okrzyków zdziwienia. Koledzy, tak jak kiedyś on, nie mogli uwierzyć w całkowitą izolację kobiety.

– Przecież dysponujecie zebranym przeze mnie materiałem w sprawie prześladowań, a tam są szczegółowe notatki o każdej z czterech osób, z którymi Kornelia Pliszka utrzymywała bliższe relacje. – Zawahał się, a po chwili przyznał ze skruchą: – Spieprzyłem to. Darowałem sobie sprawdzanie klientek, zakładając, że sporadyczne kontakty nie mogły doprowadzić do takiej nienawiści.

– Nie musisz się umartwiać – przerwał mu Asparowicz. – Przejrzałem dokładnie zeszyt zamówień Pliszki. Gdybyś chciał sprawdzić te wszystkie baby, skończyłbyś na długo po sądzie ostatecznym. A i tak do niczego byś nie doszedł, bo Kamila przedstawiła się zmyślonym nazwiskiem.

– Ja w ogóle nie rozumiem postępowania mojej byłej żony. – Gerard bezradnym gestem przeczesał dawno niestrzyżone włosy, a pomiędzy ciemnoblond pasmami rozbłysły srebrne nitki.

– Siwiejesz, Skrzyński – zauważył odkrywczo Konior. – Wcześniej tego nie zauważyłem.

– Bo wcześniej tego nie było – odburknął nadkomisarz, a zastępca komendanta spojrzał przepraszająco.

– Sorry, to było głupie – bąknął i czym prędzej zmienił temat. – Czego nie rozumiesz?

– Bo z jednej strony była ostrożna. Wytarła płytę do czysta. Tę, której użyła do wyprodukowania kuli. Potem zakradła się pod dom tak, że nikt nie zauważył, a przecież zabicie kotów musiało jej zająć kilka minut. Planując podpalenie, wyliczyła czas tak, żeby zdążyć przed przybyciem Home Security. I znowu nikt jej nie widział, kiedy się włamywała. A z drugiej strony na kartkach zostawiła odciski palców, no i ten aceton kupiła całkiem oficjalnie, na fakturę. Same sprzeczności.

Asparowicz podniósł rękę jak uczeń zgłaszający się do odpowiedzi. Usiłował przybrać minę pełną skromności, ale uczucie triumfu wygrało, rozlewając mu na twarzy uśmiech satysfakcji. Rzadko się zdarzało, by mógł górować nad kolegą, i w takich chwilach jak ta nie potrafił zdobyć się na obojętność.

– Twoja… Kamila Skrzyńska znała Pliszkę z opowieści Szymkowiaka, a ten uważał Kornelię za mitomankę. Mało tego, powiedział Kamili, że ty również nie uwierzyłeś w historię o gwałcie. Doszła więc do wniosku, że tym razem także nikt nie uwierzy Pliszce w autentyczność prześladowań, że uznamy jej słowa za kolejną próbę rzucenia na kogoś bezpodstawnych oskarżeń.

Gerard przeanalizował wypowiedź kolegi i musiał przyznać mu rację. Tylko Jedlińska uwierzyła Kornelii, inni, w tym on, mieli ją za kłamczuchę. Przypomniał sobie własne wątpliwości, podejrzenia, że kobieta sama spreparowała pogróżki, i już wiedział, że mogło się udać. Kto wie, co by było, gdyby nie zakochał się w Kornelii?

– Co skłoniło Kamilę do nagłej ostrożności? – spytał, chociaż właściwie był pewien, iż zna odpowiedź.

– Znowu Szymkowiak. Po prostu biedak się zakochał.

Skrzyński kiwnął głową z zadowoleniem, słowa kolegi bowiem potwierdziły jego przypuszczenia.

– Rozumiem. Facet się zakochał i z tego powodu przewartościował swój osąd. Nagle doszedł do wniosku, że Kornelia naprawdę została skrzywdzona, a to kazało Kamili zachowywać się z mniejszą ostentacją.

– Dokładnie tak było. Kiedy Szymkowiak w kwietniu napisał do Pliszki list z przeprosinami, Kamila wyczuła, że rzeczywiście jest mu przykro z powodu dawnego zachowania. W pamiętniku nie szczędziła obelg pod adresem kochanka. Przeraziła się swojej dotychczasowej lekkomyślności i postanowiła w przyszłości bardziej uważać.

Zastępca komendanta przysłuchiwał się im w milczeniu. Cierpliwie czekał, żeby wyjaśnili sobie wszystkie wątpliwości, teraz jednak uznał, że dał im już wystarczająco dużo czasu. Takim gadaniem nie rozwiążą sprawy.

– Wróćmy do zasadniczego tematu – uciął rozważania, które niczego nowego do śledztwa nie wnosiły. – Więc twierdzisz, że Pliszka naprawdę nie miała znajomych. A może wiesz, gdzie obecnie przebywa?

Gerard dopiero teraz zrozumiał, co naprawdę się dzieje. Najpierw zdolności logicznego myślenia pozbawiła go wiadomość, że to nie Kornelia spłonęła w domu przy Kaliskiej. Radość owładnęła nim do tego stopnia, że nie zwrócił uwagi na nadmierne zainteresowanie jej osobą. Potem wdał się w słowną szermierkę z Gawlikiem, a jeszcze później zastanawiał się nad poczynaniami Kamili. Tymczasem to nie jego była żona była przedmiotem rozważań!

– Chwila! Czy ja dobrze rozumiem, że uważacie Kornelię za podejrzaną?! Co jej zarzucacie?

– Wywołanie pożaru ze skutkiem śmiertelnym – oświadczył Gawlik z nieskrywaną satysfakcją. – Najwyższy czas opublikować list gończy.

Wzrok Koniora błyskawicznie spoczął na aspirancie.

– Przed chwilą pytałem, czy został pan nominowany na moje stanowisko, i nie usłyszałem odpowiedzi. Jeśli rzeczywiście tak jest, to gratuluję. Ale przypominam, że odchodzę na emeryturę dopiero za trzy dni, i do tego czasu sam będę decydować, co i kiedy opublikujemy. A może ma pan jakieś specjalne pełnomocnictwa od komendanta? No, słucham! – ryknął tak niespodziewanie, że nieszczęsny aspirant aż się skulił.

Gerard nie był zainteresowany słuchaniem niezdarnych wyjaśnień Gawlika. Zamiast tego usiłował zebrać rozbiegane myśli i uformować z nich w miarę rozsądne wytłumaczenie faktu uznania Kornelii za winną podpalenia. Nie mógł się skupić, gdyż przeszkadzały mu w tym słowa, które padły z ust Koniora. Wiadomość o przejściu zastępcy komendanta na emeryturę była dla niego całkowitym zaskoczeniem i nie potrafił na szybko zdecydować, jak to wpłynie na sytuację podejrzewanej kobiety. Dobrze czy źle? Doszedł w końcu do wniosku, że będzie to zależało od osoby nowego zastępcy, a on nie miał pojęcia, kto obejmie tę funkcję.

– Mogę zadać kilka pytań? – zwrócił się do przełożonego, który zlitował się wreszcie nad biednym aspirantem i przestał poświęcać mu uwagę. – Chciałbym sobie to wszystko jakoś uporządkować, żeby móc stworzyć w miarę spójny obraz.

– To potem. Teraz powiedz, gdzie możemy jej szukać.

– Nie wiem – odparł natychmiast, a widząc niedowierzanie na twarzach większości kolegów, dorzucił gniewnie: – Jeszcze pół godziny temu byłem pewien, że Kornelia nie żyje. A teraz dowiaduję się, że jest inaczej, i że właściwie to dla niej gorzej, bo uważacie ją za winną śmierci mojej byłej żony. Tylko że jak na razie usłyszałem same niepoparte dowodami przypuszczenia, i wcale mnie one nie przekonują. Nie wierzę, że Kornelia zabiła Kamilę i podpaliła własny dom.

– Gdyby była niewinna, toby nie uciekła – skwitował krótko Konior. – Szkoda czasu. Wiesz, gdzie ona może być?

– Nie wiem! Kurwa, przecież już mówiłem, że nie wiem! – warknął, nie zważając, że zwraca się do przełożonego. – Do rodzinnego domu raczej nie pojechała, ale to pewnie już sprawdziliście. Jedyną osobą, z którą utrzymywała bliższy kontakt, jest Aurelia Stawarska, i dam głowę, że tam też szukaliście. Ewentualnie mogła pojechać do Holandii, do rodziny swojej dawnej przyjaciółki.

– Raczej nie – odezwał się Asparowicz. – Samochód Pliszki został przed domem, samolotem nie poleciała, a żaden z przewoźników jej sobie nie przypomina. No i nie rezerwowała biletu, a nawet na busy trzeba mieć wcześniejszą rezerwację.

– Może ukrywa się u niego? – mruknął Gawlik na tyle głośno, że usłyszeli wszyscy. – Schował ją, bo ją bzyka. Tak dobrze daje?

Gerard nie wytrzymał. Podbiegł i byłby uderzył aspiranta, gdyby czujny Paweł go nie przytrzymał.

– Zajebię skurwysyna! – Szarpał się wściekle nadkomisarz, usiłując zrzucić z ramion krępujące go dłonie.

– Nie będę tu tolerować żadnego mordobicia! Siadaj, Skrzyński! Natychmiast! A aspirant Gawlik od teraz przestaje zajmować się sprawą Kornelii Pliszki! – Konior potoczył wzrokiem po zgromadzonych i kontynuował już spokojniej: – Nie potrzeba mi tu gliniarza uprzedzonego do podejrzanej. Od wydawania wyroków jest sąd, nie policja. I nie chcę tu kogoś, kto będzie mi skłócał ludzi.

– Wymienia mnie pan na Skrzyńskiego?! – Urażony Gawlik nie zamierzał poddać się bez walki.

– Nie muszę się przed panem tłumaczyć, ale odpowiem. Nie, nie wymieniam. Postanowiłem, że nadkomisarz jednak nie będzie członkiem zespołu zajmującego się tym śledztwem. Co nie znaczy, że nie będzie informowany o postępach. Jest narzeczonym Pliszki, więc ma prawo wiedzieć.

– To pan tak uważa! Ciekawe, co powie pana następca! – warknął aspirant, idąc w stronę drzwi.

– Jan Karogowicz? – Konior roześmiał się głośno. – Zapomnij! Tak da wam w dupę, że stracicie ochotę na głupie dyskusje i komentarze. – Spojrzał na nadkomisarza, dając tym do zrozumienia Gawlikowi, że rozmowę z nim uważa za zakończoną. – Gerard, naprawdę nie ma nikogo innego, kto mógłby ją ukrywać? W takim razie rzeczywiście musimy uruchomić list gończy. To by było na tyle, wracajcie do pracy.

Odpowiedział mu szurgot krzeseł. Policjanci skwapliwie skorzystali z przyzwolenia i nie zamierzali zwlekać. Nie znosili tych nasiadówek, które w ich mniemaniu były tylko stratą czasu.

Gerard poszedł za Asparowiczem, postanowiwszy, że wyciągnie z niego wszystkie informacje, nawet gdyby miał użyć w tym celu siły. Musiał wiedzieć, co było przyczyną uznania Kornelii za podejrzaną. Na szczęście Paweł nie zamierzał unikać tej rozmowy. Umył brudne szklanki, nasypał do nich kawy, włączył czajnik i usiadł przy biurku, rzucając przy tym koledze współczujące spojrzenie.

– Jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie, to ja też nie wierzę w winę Kornelii. W premedytację działania. Wprawdzie spotkałem ją tylko raz, ale widziałem, jak się zachowywała w stosunku do ciebie, gdy ją obrażałeś. Ona nie umie nienawidzić. Jestem pewien, że nie zrobiła tego celowo.

Czajnik pstryknął wyłącznikiem. Gerard wstał i zalał kawę, potem podszedł do okna i sięgnął po papierosy.

– Chodź zapalić, niech trochę ostygnie.

Asparowicz dołączył do nadkomisarza i przyjął papierosa. Palili w milczeniu, nie czując potrzeby mówienia po to tylko, by mówić. Znali się na tyle długo, że słowa nie były im niezbędne.

Po zgaszeniu niedopałków wrócili na swoje miejsca, zgodnie pociągnęli po łyku kawy i dopiero wówczas Paweł przerwał panującą w pokoju ciszę.

– Kto to jest ten Jan Karogowicz? Znasz go?

– Pierwsze słyszę, znam tylko Rogowicza z CBŚ. Na pewno nikt z Bielska. Wiedziałeś, że Konior odchodzi?

– Skądże! Nawet żadne plotki nie krążyły. Umie się skubaniec kamuflować! – Asparowicz pokręcił głową z podziwem. – Ciekawe, jaki będzie ten nowy szef…

– Mam w dupie nowego szefa i jego charakter – przerwał mu Gerard. – Mów o Kornelii. Od początku!

– Zaczęło się od tego, że ta policjantka z BSW po wizycie u ciebie poszła do Koniora i opowiedziała o twoich wątpliwościach. O tym, że Kornelia o trzeciej w nocy miała na sobie ubranie i buty.

Paweł przerwał i zrobił solidny łyk kawy, dając sobie w ten sposób czas na opanowanie emocji. Nie było mu łatwo. Miał opowiedzieć o zbrodni dokonanej przez kobietę, którą polubił, w dodatku musiał to wszystko przekazać dobremu koledze, niemal przyjacielowi.

Nadkomisarz skorzystał z tej przerwy, żeby wyjaśnić, co wówczas miał na myśli. Nie chciał, żeby kolega doszedł do wniosku, że próbował coś zataić.

– Ja nie miałem żadnych wątpliwości co do tego, że to Kornelia zginęła w pożarze. Moja uwaga o ubraniu i butach brała się bardziej z nadziei, że ona…

Urwał gwałtownie, gdyż na wspomnienie tego, co wówczas czuł, zaczęło go dławić w gardle. Odchrząknął, odetchnął głęboko, lecz zanim znów się odezwał, Asparowicz dokończył za niego:

– Miałeś nadzieję, że miała na sobie ubranie, bo chciała do ciebie wrócić. Myślisz, że nie rozumiem? Nie jestem Gawlikiem. Poza tym dobrze wiem, że byłeś przeświadczony, że ona nie żyje. Te siwe włosy nie wzięły się znikąd.

– Konior od razu dał się przekonać Jedlińskiej? – spytał Skrzyński, zmieniając temat. Wolał nie wspominać tamtych pełnych rozpaczy chwil.

– Od razu to nie, ale zaczął mieć wątpliwości. Na tyle duże, że się nimi ze mną podzielił. A gdy jeszcze tego samego dnia dotarło do nas zgłoszenie, że niedaleko ulicy Kaliskiej stoi porzucony tam jakiś czas temu samochód, i że jest to auto należące do Kamili Skrzyńskiej, w głowie włączył mi się alarm.

Asparowicz znów przerwał, do pokoju bowiem wszedł młodszy aspirant, dzielący z nim to pomieszczenie. Komisarz czekał cierpliwie, lecz widząc, że tamten zasiada przy biurku i wyciąga jakieś dokumenty, wstał i dał znak Gerardowi, by za nim poszedł.

– Młody kumpluje się z Gawlikiem – wyjaśnił zwięźle, idąc w kierunku wyjścia z budynku.

Na parkingu przysiedli na murku, tym samym, na którym dwa tygodnie wcześniej Gerard siedział z białowłosą policjantką i rozmawiał o Kornelii. Teraz wydało mu się to zdarzeniem z zamierzchłej przeszłości.

– Co z tym autem? – ponaglił kolegę.

– Dokładne sprawdzenie wykazało, że samochód stał tam od pożaru, a to już było całkiem dziwne, bo dlaczego Kamila miałaby porzucać auto niemal w miejscu zbrodni? I w jaki sposób wróciła w środku nocy do domu? – Paweł utkwił w Skrzyńskim spojrzenie, w którym była spora doza poczucia winy. – W dodatku w samochodzie leżała torebka Kamili, z dokumentami, pieniędzmi, kartą do bankomatu. Nikt nie zostawia dobrowolnie w aucie takich rzeczy. Zrozum, musiałem z tym pójść do starego.

– Przecież wiem – odparł Gerard, pocierając w zamyśleniu podbródek. – Też bym poszedł. Ale dalej nie rozumiem, dlaczego podejrzewacie… – dojrzał oburzoną minę kolegi i natychmiast się poprawił – podejrzewają Kornelię o zabicie Kamili. To jakiś absurd! Byłem tam wówczas dwukrotnie, ostatni raz o północy, i w domu było ciemno, cicho, a na dzwonek nikt nie zareagował. Słuchaj, ja to widzę tak! – Zaaferowany chwycił Pawła za rękę, wytrącając mu z dłoni papierosa. – Kornelii nie było w domu, ale Kamila o tym nie wiedziała. Weszła do budynku, rozlała ten pieprzony aceton, podpaliła i dup! Coś jak samobójstwo, tylko niezaplanowane.

Zamilkł i czekając na odpowiedź kolegi, zapalił papierosa, mimo że przed chwilą zgasił poprzedniego. Dopiero drapanie w gardle i niesmak w ustach uświadomiły mu, że przesadza. Po śmierci Kornelii zaczął palić jak opętany, niejednokrotnie odpalając papierosa od papierosa, i za nic miał uwagi, że zmierza prostą drogą do grobu. Przestało mu zależeć. Teraz sytuacja zmieniła się diametralnie, działania autodestrukcyjne były niewskazane. Musiał jakoś rozwiązać tę sprawę, wyplątać Kornelię z sieci podejrzeń.

– Całkiem logiczne wytłumaczenie – przyznał Paweł. – My na początku też tak uważaliśmy i byliśmy pewni, że pani Pliszka lada moment się do nas zgłosi. Ale się nie zgłosiła, więc ogłosiliśmy komunikat w mediach.

– Jaki komunikat? Niczego takiego nie słyszałem.

Skrzyński znów sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów, potem zorientował się, co chce zrobić, i cofnął dłoń. Jednocześnie rozmyślał nad słowami kolegi. Owszem, jego uwagi nie zwrócił żaden komunikat, ale trudno było oczekiwać, że tak się stanie, skoro nie słuchał radia i nie oglądał telewizji. Nawet nie zaglądał na strony internetowe. Po prostu siedział i użalał się nad sobą.

Asparowicz chyba pomyślał to samo, bo spojrzał z politowaniem, jednak z jego następnych słów nie wynikało, że uważa nadkomisarza za kretyna. Widocznie w dalszym ciągu uznawał go za gliniarza specjalnej troski.

– Taki sam komunikat jak zawsze w podobnych przypadkach – odpowiedział cierpliwie. – Że proszona jest o szybki powrót w pilnych sprawach rodzinnych. Albo o kontakt z najbliższym komisariatem policji. Niestety Pliszka się nie zgłosiła. Nie nastąpiła żadna reakcja, więc moi koledzy uznali, że Pliszka się ukrywa, bo ma na sumieniu podpalenie własnego domu, z Kamilą w środku.