Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szczęście pachnie lasem, mokrą trawą i chlebem pieczonym o poranku.
Wiktoria wie, że przemoc domowa jest jak stygmat, który na zawsze chciałoby się ukryć przed światem. Bita i poniżana przez swojego męża, w końcu decyduje się na radykalny krok i ucieka przed swoim oprawcą. W górskiej miejscowości Szczęśliwce, gdzie mieszka jej babcia, powoli odzyskuje spokój i wewnętrzną równowagę. Wkrótce poznaje leśniczego Krzysztofa, który, tak jak ona, próbuje na nowo poukładać sobie życie po bolesnym rozstaniu. I kiedy okazuje się, że tych dwojga zaczyna łączyć coś znacznie więcej niż tylko zamiłowanie do przyrody i długich spacerów po lesie, budzą się duchy przeszłości, o których woleliby na zawsze zapomnieć...
Szczęście to poruszająca opowieść o poplątanych rodzinnych losach, skrywanych przez pokolenia tajemnicach i odwadze, która pozwala na przerwanie tragicznego fatum. To również historia o miłości i o tym, że warto na nią czekać, a gdy się pojawi – walczyć o nią do utraty tchu.
Wiktoria z daleka ujrzała dom babci. Tyle razy pojawiał się w jej snach, teraz stał się jawą. Czerwona dachówka pięknie prezentowała się tego słonecznego dnia. Zielone okiennice i czerwone pelargonie w wiklinowych donicach na parapetach zapraszały każdego, kto chciałby choćby na chwilę znaleźć się w bajce. Wiktoria nacisnęła delikatnie klamkę i wkroczyła do zaczarowanego świata. Świata, w którym każde drzewo, każdy krzew i kwiat z namaszczeniem pielęgnowane najukochańszymi rękami babuni cieszyły się z jej powrotu. Stanęła na drewnianych schodach, zatrzymała wzrok na zwyczajnym wiejskim płocie, gdzie na sztachetach powieszone były gliniane garnki i słomiany kapelusz. Poczuła się szczęśliwa, bezpieczna, gotowa na zmiany. Wróciła do domu…
Wioletta Gocoł
Ukończyła Akademię Pedagogiczną w Krakowie. Jest żoną oraz mamą trójki dzieci. Uwielbia kawę i podróże. Szczególnie bliskie jej sercu są Włochy. W każdej wolnej chwili czyta książki – zwłaszcza te o miłości ze szczęśliwym zakończeniem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 205
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wiktoria przytuliła swoje zapłakane policzki do poduszki, na prawym pojawił się kolejny siniak wielkości śliwki. On z czasem się zagoi, ale kolejna rana, która powstała w sercu, z pewnością nigdy. Ręce położyła na brzuchu w taki sposób, aby zatkać uszka dziecku, które w sobie nosiła. Nie chciała, aby słyszało dochodzące z korytarza wyzwiska. Paweł kolejny raz nie dotrzymał obietnicy, znowu się upił. Nagle do jej uszu dotarł dźwięk przekręcanego klucza w zamku i kroki na schodach. Wyszedł. Pewnie wróci po dwóch dniach z bukietem róż. Kobieta delikatnie pogłaskała swój brzuszek.
– Nie martw się, kochanie, tatuś nie zrobi nam krzywdy – pocieszała swoją kruszynkę przyszła mama, mimo że sama drżała ze strachu i nie miała pewności co do tego, czy aby na pewno ze strony Pawła już nic im nie grozi.
Jakie to dziwne, że ojciec, który powinien stać na straży życia swojego dziecka, zagraża jego bezpieczeństwu. Wiktoria nieustannie zastanawiała się, czy jej Rozalka słyszy, jak mężczyzna wyzywa jej mamusię najgorszymi obelgami, będąc pod wpływem alkoholu. Zachodziła w głowę, czy maleńka czuje ból, gdy ojciec wymierza ciosy i kopniaki jej matce, czy ogarnia ją lęk, gdy słyszy kroki na schodach. Wiktoria doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że musi zrobić wszystko, aby wyrwać się z piekła, że musi ratować swoje dziecko i siebie samą. Tylko jak? Jak tego dokonać, kiedy się nie ma dachu nad głową, grosza przy duszy, rodziców, przyjaciół, kiedy nie można liczyć na wsparcie od kogokolwiek? Miała tylko męża alkoholika, gwałciciela i damskiego boksera, a na dodatek w gratisie otrzymała teściową o osobowości brzydszej od rozdeptanego kalafiora.
Jak się wyrwać z tego śmierdzącego gówna? – powtarzała w myślach po każdej awanturze. Paweł pił często, bo przecież zawsze znajdzie się powód do świętowania. A to urodziny kolegi, imieniny żony kuzyna, kolejny wybudowany most, wieżowiec czy inny szczęśliwie ukończony projekt. Powód był zawsze, dla chcącego nic trudnego, kto szuka, ten znajdzie… zupełnie jak w satyrze Krasickiego. Ile razy pił, tyle razy bił. Kiedy alkohol opuszczał jego ciało, padał przed nią na kolana, mówił czułe słówka, całował sińce i zadrapania, przynosił piękne czerwone róże i drogie perfumy. Błagał o wybaczenie, przyrzekał na wszystkie świętości, że to był ostatni raz, tym razem na sto procent ostatni. Wiktoria mu wierzyła. Przecież go kochała, przecież nie wyobrażała sobie życia bez niego, przecież kiedyś był inny, przecież dziecko musi mieć ojca, w końcu lepszy taki niż żaden. Mogła znaleźć setki, jeśli nie tysiące tych „przecież”. Tłumaczyła sobie, że błądzić jest rzeczą ludzką. Z czasem dotarło do niej, że popełniać wciąż te same błędy jest rzeczą diabelską. Sielanka w jej życiu trwała kilka dni, najwyżej tydzień. Potem scenariusz się powtarzał.
Oczywiście winą za swoje pijaństwo Paweł obarczał małżonkę, bo kogóż by innego? Lista przewinień Wiktorii była długa i bezustannie ewoluowała. A to okazywała mu za mało zrozumienia, a to zafarbowała w praniu jego ulubioną koszulę, a to zmechaciła sweter, który był akurat prezentem od jego mamusi. Czasami źle wyprasowała spodnie na ważną prezentację albo poczęstowała się czekoladkami, które otrzymał w podziękowaniu od zadowolonego klienta. Raz ugotowała barszcz, a on właśnie miał ochotę na pomidorówkę, a jak zrobiła pomidorową, ta okazała się za słona. Nie mogła zrozumieć, dlaczego jej mężowi wydaje się, że skoro przynosi do domu kasę, to musi wypić. No bo co to za chłop, co nie wypije. A jak wypije, to bije. I tu pojawia się kolejne motto życiowe Pawła, które głosi, że jak się żony nie bije, to jej wątroba gnije. Paweł przytaczał wiele takich mądrości ludowych w celu odkupienia swoich win i osiągnięcia wewnętrznego katharsis.
Z czasem Wiktoria faktycznie uwierzyła w to, że jej mąż jest ideałem mężczyzny, a ona to chodzące zło. Udało mu się wmówić kobiecie, że ta jest do niczego, bo nie umie gotować, prać, prasować, sprzątać. Potrafi wyłącznie prowokować kłótnie i wydawać ciężko zarobione przez męża pieniądze. Przepraszała często i obiecywała stać się wyrozumiałą żoną, pilniej strzegącą domowego ogniska.
Kiedyś bardzo chciała pracować w szkole. Kilkuletnie dziewczynki najczęściej marzą o tym, żeby zostać piosenkarką, aktorką, baletnicą. Ona marzyła, aby zostać nauczycielką. Sadzała wszystkie swoje misie i lalki na dywanie w salonie i uczyła je coraz to nowych piosenek czy wierszyków. Zabawa w szkołę należała do tych najbardziej ulubionych. Po studiach bardzo szybko dostała posadę nauczycielki w kameralnej szkole podstawowej. Mimo że w obecnych czasach znaleźć pracę w szkole bez odpowiednich znajomości graniczy z cudem, jej się udało. Bardzo chciała dzielić się z uczniami swoją miłością do literatury i języka ojczystego, ale nie było jej to dane. Paweł tłumaczył, że jego żona nie musi pracować, bo przecież on zarabia wystarczająco dużo. Gdy Wiktoria nie chciała się z nim zgodzić, swoim zwyczajem użył najskuteczniejszej siły perswazji. Agresją i pięściami wybił jej ten pomysł z głowy.
Chciał mieć nad nią pełną kontrolę, a zamknięcie żony w czterech ścianach było najskuteczniejszą metodą. Nawet na zakupy nie pozwalał jej chodzić samej. Towarzyszył jej dosłownie we wszystkim. Podpaski też kupowała, gdy on stał obok. Specjalnie wyprowadzili się na drugi koniec Polski, aby była daleko od znajomych i bliskich. Zamieszkali na Pomorzu. Z początku nawet cieszyła ją bliskość morza.
Raz w tygodniu w piątek Paweł przywoził do domu kosmetyczkę i fryzjerkę, które robiły jego żonę na bóstwo przed sobotnią imprezą ze znajomymi. Wiktoria szczerze nienawidziła tych spotkań. Wolałaby spędzić wtedy miły wieczór w domu, poczytać coś, obejrzeć jakąś komedię romantyczną. Ale nie, jak zawsze musiała dostosować się do planów Pawła. Ten zaś nigdy nie pytał jej o zdanie. Towarzystwo męża nie za bardzo jej odpowiadało, musiała się uśmiechać do wszystkich, mimo że wcale nie było jej do śmiechu. W makijażu, fryzurze i ciuchach, które dla niej na te okoliczności wybierał mąż, nie czuła się komfortowo. Mimo że wszyscy mężczyźni gratulowali Pawłowi tak pięknej żony, ona nie czuła się piękna. Czuła się wyzywająca, ale nie piękna. Nikt z uczestników imprezy nie miał pojęcia o dramacie, którego doświadczała każdego dnia za zamkniętymi drzwiami. Tylko na pozór jej życie wyglądało na bajkowe.
Wiktoria godziła się na swój los, bo nie widziała innego wyjścia. Wiele razy czytała o ofiarach przemocy domowej. Programy telewizyjne pokazywały udręczone kobiety, bite, poniżane i zniewolone przez swoich mężów. Wściekłość ją wtedy brała na to, że tak biernie poddają się woli oprawcy. Nie mogła przewidzieć, że za dwa lata będzie jedną z nich, że tak samo pozwoli się katować i upadlać. Łatwo jest krytykować innych, oglądając ich dramaty przez szybę telewizora. Gdy człowiek sam zostaje uczestnikiem trudnych wydarzeń, nie jest już tak przyjemnie.
Wiktoria była piękną dwudziestosiedmioletnią kobietą, o włosach czarnych jak heban, ciemnej karnacji i oczach, w których można było dojrzeć kolor nieba. Egzotycznej urody zazdrościły jej wszystkie koleżanki już od lat przedszkolnych. Każdy napotkany mężczyzna obiecywał jej życie jak w Madrycie, byle tylko mieć ją blisko siebie, a zwłaszcza w łóżku. Ona postanowiła oddać siebie tylko temu jedynemu, mimo wielu pokus, jakie niesie współczesny świat.
Wiktoria myślami powracała często do czasów dzieciństwa. Do piątego roku życia było jak w bajce. Miała kochających rodziców oraz cudowną, starszą o trzy lata siostrę. Mieszkała w królewskim mieście wzniesionym przez Kraka. Rodzice dbali o to, aby niczego jej nie brakowało. Starali się stworzyć jej namiastkę raju na ziemi.
Miesiąc przed piątymi urodzinami raj przekształcił się w piekło. Ojciec zginął w wypadku samochodowym. Miał trzydzieści trzy lata. Matka, nie mogąc sobie poradzić z żałobą, samotnością i wychowaniem córek, zaczęła szukać pocieszenia w lampce wina. Najpierw w jednej, potem w dwóch, a po jakimś czasie w całej butelce. Gdy wino przestało dawać ukojenie, z pomocą przyszła wódka. Pogrążoną w depresji i pijaństwie kobietę los córek obchodził jak zeszłoroczny śnieg. Nie interesowało ją to, że jej dziewczynki, które w bólach wydała na świat, wykarmiła własną piersią i wypiastowała własnymi rękami, chodzą głodne, brudne i nieszczęśliwe. W swoim alkoholowym zamroczeniu nie dostrzegała, że z jej dzieci wyśmiewa się całe osiedle, że są bite i popychane przez rówieśników, że stały się tematem drwin i żartów. Wiktoria już jako pięciolatka wiedziała, że gdyby mama nie piła, lecz była lekarką lub prawniczką, nikt nie odważyłby się nią pomiatać. Nie mogła zrozumieć, dlaczego dzieci muszą odpowiadać za błędy swoich rodziców. Jej pięcioletnia główka nie mogła pojąć, co ona złego zrobiła światu, że ten tak podle ją traktuje. To nie ona upijała się do nieprzytomności, to nie ona zataczała się, idąc ulicą, to nie ona leżała, bełkocząc pod klatką schodową, to nie ona sama sobie wybrała taki los. Gdyby tata żył, wszystko wyglądałoby inaczej. A teraz to same nieszczęścia. Któregoś czerwcowego słonecznego dnia jej ukochana siostrzyczka, powierniczka wszystkich sekretów, jedyna pocieszycielka i towarzyszka dziecięcej niedoli, spadła ze schodów i zginęła. Nie był to nieszczęśliwy wypadek, po prostu pijana matka ją zepchnęła, kiedy Ania, płacząc, wybiegła za nią, rozpaczliwie próbując zatrzymać ją w domu.
– Mamusiu, błagam cię, zostań z nami w domu. Nie idź pić, proszę, proszę. Zrób to dla mnie i dla Wikusi. – Próbowała ze wszystkich swoich dziecięcych sił zatrzymać matkę, kurczowo trzymając ją za rękę. Doszło do szarpaniny, którą ośmioletnia dziewczynka przypłaciła życiem.
Po pogrzebie Anulki rozpoczął się nowy rozdział w życiu Wiktorii, bowiem jej babcia, matka jej matki, zabrała ją do siebie do domku w górach. Wraz ze wspomnieniem babci doznała olśnienia, to przyszło jak grom z jasnego nieba.
Jak mogłam zapomnieć o tym, że istnieje jeszcze miejsce na ziemi, gdzie będziemy mogły się ukryć, gdzie nikt nas nie skrzywdzi? – myślała. To miejsce jest daleko za górami, za lasami, za dolinami, a tak naprawdę to w górach, wśród lasów, łąk i przejrzystych strumyków.
– Szczęśliwce, moje Szczęśliwce… Jesteśmy uratowane, córeczko – powiedziała szeptem do maleństwa. – Najważniejsze jest to, że Paweł o Szczęśliwcach nie ma bladożółtozielonego pojęcia. Choćby więc wściekał się jak głupi, i tak nas nie znajdzie.
Niewiele myśląc, Wiktoria spakowała w pośpiechu do walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Wzięła też trochę pieniędzy, w końcu należy się jej zapłata za służbę. Chwilę później zamówiła taksówkę. Nie interesowało ją, czy mężuś po powrocie z pracy wpadnie w furię. Miała cel i postanowiła go za wszelką cenę zrealizować. Ratować dziecko i siebie. To najważniejsze.
Wiktoria przespała prawie całą podróż z Pomorza do Małopolski. Obudziła się, gdy pociąg dojeżdżał do jej ukochanego miasta. Zostawiła walizkę w przechowalni bagażu i spacerkiem ruszyła w stronę krakowskiego rynku. Był wczesny ranek, królewskie miasto budziło się do życia, chociaż tak naprawdę ono nigdy nie zasypiało. Usiadła pod pomnikiem Mickiewicza, rozejrzała się dookoła i łzy same potoczyły się po jej delikatnych, upapranych życiem i kurzem policzkach.
Wszystkie wspomnienia z tego miasta, te dobre i te złe, przewijały się przed jej oczami. W tym mieście wszystko się zaczęło. Tutaj doświadczyła nieba i piekła. W tym mieście się urodziła, spędziła radosne lata życia i gorzkie miesiące po śmierci ojca. Tu studiowała, aby w przyszłości nieść kaganiec oświaty. Potem poznała Pawła…
To na tym rynku po raz pierwszy trzymał jej drżącą rękę w swej wielkiej, silnej męskiej dłoni, całował jej spragnione pocałunków niewinne usta. To tutaj głaskał ją po włosach, za które wkrótce po ślubie przeciągał ją po całym mieszkaniu. To tutaj wpatrywał się jej w oczy, które później wylewały przez niego morze, jeśli nie ocean, łez. To w Urzędzie Stanu Cywilnego w Krakowie założyli „podstawową komórkę społeczną”, przyrzekali uczynić wszystko, aby ich małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe oraz założyli sobie obrączki. Całość nie trwała nawet piętnastu minut, a przyniosła tyle nieszczęść. Nie był to ślub, o jakim marzyła Wiktoria. Nie było białej sukni z trenem, welonu, ołtarza i Boga za świadka. No bo po co takie ceregiele, powtarzał Paweł. Nie mogła zaprosić nawet swojej ukochanej babuni. Paweł przekonał ją, że to ich uroczystość, ich dzień i goście nie są potrzebni. Po wyjściu z urzędu mąż objął ją tak mocno, że aż poczuła ból i zimny pot na plecach. Potem z uśmiechem oznajmił:
– Teraz jesteś już tylko moja, należysz tylko do mnie. – Przygryzł jej ucho i wyszeptał: – Zrobię z tobą, co tylko będę chciał, powinnaś się bać. – Musiał chyba zobaczyć strach w jej oczach, bo puścił do niej oko. – No coś ty, głupia, chyba nie wzięłaś moich słów na serio? Żartowałem – zapewnił, obejmując ją czulej ramieniem.
O tym, że to nie żart, Wiktoria przekonała się bardzo szybko, już w czasie miesiąca miodowego, kiedy musiała spełniać wyuzdane zachcianki erotyczne Pawła. Swoją prawdziwą naturę pokazał, kiedy jakiś Sycylijczyk zawiesił na niej oko. To wtedy uderzył ją w twarz po raz pierwszy i wysyczał:
– Chcesz być dziwką, to bądź, ale tylko moją. Od tej chwili, jeżeli ktoś na ciebie spojrzy, popamiętasz.
Później było już tylko gorzej. Szczęśliwa miłość opisywana w książkach i wyśpiewywana w piosenkach odeszła w dal, pozostawiając po sobie zbrukane ciało, poranioną duszę i gorycz porażki. Wiktoria rozmyślała, wspominała, płakała. W pewnej chwili podeszła do niej kwiaciarka ze straganu obok i rzekła:
– Nie płacz, kochanie, nie płacz. Ten, przez którego wylewasz łzy, nie jest tego wart. Nie jest wart ani jednej kropli. – Spojrzała na lekko zaokrąglony brzuszek dziewczyny i dodała: – Dobrze, że od niego odeszłaś, a dziecko dasz radę wychować sama. Jak to mówią, nie ty pierwsza, nie ostatnia. No, głowa do góry i niczego się nie bój. To nie średniowiecze, nie spalą cię na stosie.
Też mi pocieszenie, pomyślała Wiktoria, a kwiaciarka rozważała dalej:
– Widocznie nie był ci pisany. Jeszcze spotkasz swojego księcia z bajki, który pokocha ciebie i twoje dzieciątko całym sercem. Długo już chodzę po tym bożym świecie i wiem, co mówię. Tylko zapamiętaj, że ten cię kocha naprawdę, kto kocha twoją duszę.
– Ale ja już nie wierzę w miłość. Nie zamierzam jej szukać ani na nią czekać – szeptała Wiktoria, połykając łzy.
– Ależ kochanie, nikt nie każe ci jej szukać. Prawdziwa miłość przychodzi sama, zapuka do twoich drzwi któregoś wieczora albo rana. Który to miesiąc? – zapytała kwiaciarka.
– Początek piątego – odpowiedziała Wiktoria, odruchowo głaszcząc brzuszek, który skrywał jej skarb.
– Do rozwiązania jeszcze dużo czasu, wszystko się jakoś ułoży. Wiem, co mówię, bo sama byłam w podobnej sytuacji. We wsi już nawet piekli ciasta na moje wesele. W sobotę przed ołtarzem miałam składać przysięgę, a kawaler mi w piątek wieczorem oznajmił, że się jednak rozmyślił. Wyobrażasz to sobie?! Rozmyślił! On poszedł świętować swoją odzyskaną wolność, a ja zostałam z brzuchem. Co przepłakałam, to przepłakałam, ile się wstydu najadłam, to najadłam. Długo mnie palcami wytykali, gadali i gadali, aż w końcu przestali, bo pojawił się ciekawszy temat do plotek, po tym jak sołtysowa urodziła dziecko, które z czasem z wyglądu bardzo przypominało naszego kościelnego. A kawaler? Zabił się kiedyś na motorze, niech mu ziemia lekką będzie – przeżegnała się kwiaciarka. – Po latach spotkałam właściwego mężczyznę, który zatroszczył się o mnie i małego Krzysia. W sumie wychowaliśmy trójkę dzieci i doczekaliśmy się wnuków. Oj, dziecino – zachichotała – jakiego ja mam urodziwego wnuka. Szkoda, że go tu nie ma, zapoznałabym was. Wychowywałam go, bo jego matka umarła podczas porodu, ale cóż… Krzyś, bo dałam mu imię po ojcu, zamiast życia w mieście wybrał egzystencję w jakiejś leśnej głuszy. Widać wdał się w mojego syna. Ten też kiedyś miał staż w jakimś nadleśnictwie. Jak wrócił do domu, nie był już tym samym chłopakiem co kiedyś. Niewiele wiem na ten temat, bo nie chciał się zwierzać, ale przeżył ponoć nieszczęśliwą miłość. Codziennie wypatrywał listów, które nie nadchodziły, a ja jako matka przyglądałam się jego wewnętrznej agonii i nie umiałam mu pomóc. Żeby tylko mojego Krzysia nie spotkało coś podobnego. Ojej, ale się rozgadałam – opamiętała się kwiaciarka i otarła dłonie o sukienkę. – Wybacz, dziecinko. A teraz przestań już płakać, bo nam Kraków zamienisz w Wenecję. Szkoda łez, zapamiętaj, że nie ma sytuacji bez wyjścia, bo kiedy zamykają przed tobą drzwi, Bóg otwiera okno. No masz, trzymaj – dodała, wręczając jej różyczkę – pasuje do ciebie, bo też ładny z ciebie kwiatuszek.
Słowa kobiety, ubranej w długą kwiecistą sukienkę i słomiany kapelusz, sprawiły, że w zbolałym sercu Wiktorii zaczęła tlić się nadzieja, że może jeszcze kiedyś zaświeci słońce. To, czego człowiek najbardziej potrzebuje, to drugiego człowieka, a proste słowa, że wszystko będzie dobrze, mają cudowną, uzdrowicielską moc.
Wiktoria przypomniała sobie, że najwyższa pora wyruszać do babci Zosi do Szczęśliwiec.
Szczęście
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-411-5
© Wioletta Gocoł i Wydawnictwo Novae Res 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Karolina Chrzanowska
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.