Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Teksty w niniejszym zbiorku są idiotyczne, ponieważ zostały napisane przez idiotę. Udają mądre, udają, że coś ważnego skrywają, jednak w rzeczywistości są idiotycznym bełkotem i nic istotnego nie zawierają.
Wydawca nie poleca Mądremu Czytelnikowi tego autora-idioty, chyba że Mądry Czytelnik lubuje się w idiotyzmach. Zdjęcia autora-idioty, aby oszczędzić Mądremu Czytelnikowi przykrych wrażeń, również Wydawca nie zamieszcza, gdyż okazało się ono nazbyt w swej treści idiotyczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 17
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maciej Adamczyk
Szepty na bukowisku
© Copyright by Maciej Adamczyk & e-bookowo
Grafika na okładce: shyachlo (freepik)
Skład: e-bookowo
ISBN: 978-83-8166-320-5
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione
Wydanie I 2022
Kiedy pewnego dnia przechodząca łąką kobieta odchyliła butem trawę, jej oczom ukazała się dziewczynka z gałązką jarzębiny w rączce. Oczywiście pocałowała tę kruszynę w kędzierzawą główkę, ale niestety swój pocałunek za bardzo przeciągnęła, wskutek czego ciało dziewuszki wydłużyło się ponad normę i nie pozostało jej nic innego, jak poświęcić się karierze zawodowego jamnictwa.
Już nazajutrz biegła w sforze z ogarami, drobiła małymi kroczkami za pomocą nóg ze skarbca, aż dotarła przed wilgotną jamę, którą pobłogosławiła listkiem wyrwanym z dziecięcego drzewa. Schodząc pomału pod ziemię, marzyła o kryjówce za kuchennym stołem, poduszce na małżeńskim łożu. Wierzyła, że odmieniec zakocha się w niej od pierwszego wejrzenia, podczas gdy na górze wariowały psiska za własnym ogonem, oddawały się szalonej chuci na tylnych łapach.
Teraz mówią już pod gwoździem w ścianie, że ona jednak przepadła, że słuch po niej zaginął. Są to, rzecz jasna, bzdury wygłaszane gębą zawszawioną. Bo jeśli obudzić się w środku nocy i szepnąć: jestem złym człowiekiem, ona będzie blisko. Będzie leżała w rogu pokoju, zwinięta w śmierdzący kłębek, z policzkiem posolonym przez zimne łzy.
Wówczas można śmiało przycisnąć nogę do jej gardła, najlepiej z tym samym butem, co odchylił trawę. Zaleca się także śpiewać piosenkę weselszą niż zwykle, gdyż pomaga to zagłuszyć odgłosy cierpienia.
Jej największą winą było to, iż urodziła się w przyrzecznych śmieciach, dlatego postanowiono niezwłocznie, aby udała się z przeprosinami do babci.
I tak też uczyniła. Dygnęła przed ustawionym w kącie, twarzą do ściany, sporej postury manekinem, na którego zdziczałej głowie kisiła się płowa peruka. Babciu, babciu, czy ty mi wybaczysz?
Tłuszcza, która podążyła jej śladem, poruszyła się niespokojnie. Tu i ówdzie dało się słyszeć odgłosy wymiotowania, ktoś zagulgotał niby pomylony indyczek. Nierzadko zdarzało się, iż donoszono o przypadkach hałaśliwego używania radia, a raz zgłoszono nawet podejrzenie niesprzątnięcia przez właściciela kupy swojej surykatki towarzyszki.
Babciu, proszę cię… nie gniewaj się już na mnie…
Starano się tę przeklętą kukłę pobudzić, siąkano nosem i łaskotano ją po zramolałych piętach, jednak nic nie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Przez cały czas tkwiła babcia niezłomnie w miejscu, przeprosiny zaś nijak nie zostały przyjęte.
W końcu musiano odprowadzić winowajczynię z powrotem nad rzekę, żeby zanurzyć dziewczęcą buzię pod wodę. Kiedy ją topiono, na brzegu przysiadł nieźle uczesany chłopiec, naprawdę nieźle. Tkwił tam jeszcze długo po tym, jak już wywlekli martwe ciało na trawę. Po prostu siedział przy niej tak na wszelki wypadek, no bo skąd miał wiedzieć, czy ona by tego nie chciała, skąd mógł to wiedzieć?
Nadszedł wreszcie czas, aby wyruszyła Marysia przeciwko lalkom fryzjerskim, które od dziesiątków lat uczestniczyły w naśladownictwie najpiękniejszej ofiary Kuby Rozpruwacza, znanej jako Mary Jane Kelly.
Na zapuszczonej stacji metra, którą rodzina królewska nazywa po cichu domem publicznym, leżały te buntowniczki pod kocami z bezdomnymi, zakochane w swych małżonkach bardzo szybko, niemal od czasów dziecięcych.
Nie było dla Marysi zbytnim kłopotem, aby pledy te odepchnąć precz, co też czyniła znakomitymi ruchami przemyślnych rączek. Dzięki temu widziano teraz wyraźnie, że lalki fryzjerskie to same tylko głowy, co oznaczało, że dawno już straciły serce i dawno już miewały nogi rozkraczone, nie wspominając o poderżniętych gardłach.
Dlatego wśród cuchnących gałganów, na świętej ziemi, słychać dzisiaj płacz. A jednak to wcale nie Marysia chlipie. Taka z niej numerantka, że rzuca żarcikami na lewo i prawo, mimo iż ostatnia wojna została przegrana.
Prawda jest taka, iż koniec końców musiało dojść do tego, że w lesie żebraczym coraz częściej widywano konia żebraczego. Stał on przeważnie w tak zwanych białych miejscach, czyli tam, gdzie ludzi można obserwować wyłącznie od pasa w górę, aby nie stwarzać niepotrzebnie zagrożenia, gdy człowieka pojawia się zbyt wiele.
Taką właściwość białych miejsc, a tym samym konia żebraczego, wykorzystywały często całe rodziny, piknikując w ich pobliżu. Prosił, dajmy na to, córeńkę tatuś o wielkie z jej strony poświęcenie, o stanowcze wymaszerowanie po młodą, leżącą gdzieś na ziemi gałązkę, a chyża panieneczka uwijała się zwykle ze swoją misją w momencik czy dwa, aby powrócić triumfalnie ze znaleziskiem odważnie wsadzonym do kieszonki wycieczkowych spodni. Wtedy członkowie rodziny wisieli już na własnych gałęziach, co w danej sytuacji było jak najbardziej godne pochwały.
Co zaś tyczy się konia żebraczego, to po skończonym biesiadowaniu zwykle przepada, jednak zostawia po sobie jakiś trop (może to być wadliwe borsucze serce albo niedopałek papierosa), dzięki czemu odszukuje się go po pewnym czasie w innym zupełnie miejscu, o którym wcześniej nigdy by nie pomyślano, że może być miejscem białym.