Szósty zmysł codzienności. Klucz do lepszego życia - Grzegorz Strzelczyk - ebook

Szósty zmysł codzienności. Klucz do lepszego życia ebook

Grzegorz Strzelczyk

4,5

Opis

Nawet najwznioślejsze i najpiękniejsze rzeczy, które przeżywamy, składają się z drobiazgów. Są osadzone w ciągach prostych czynności oraz zwyczajnych zdarzeń.

 

Jak przeniknąć do głębi codzienności –

rzeczywistości, w której żyjemy, pracujemy i kochamy?

W jaki sposób dostrzec w niej szansę,

którą wszyscy otrzymujemy wraz z każdym kolejnym wschodem słońca?

 

Warto zrobić użytek z naszego szóstego zmysłu. Jest nim wiara, która łączy nas ściślejszymi więzami z Bogiem i ludźmi. Ksiądz Grzegorz Strzelczyk pokazuje sens i szczęście kryjące się w przestrzeniach pracy, domu, relacji z bliskimi, modlitwy oraz Kościoła. Daje konkretne wskazówki, jak je pielęgnować, a przede wszystkim unaocznia, że wiara pomaga nam pełniej je przeżywać, bo jest ona prawdziwym kluczemdo lepszego życia. Do niezwyczajnego szczęścia w zwyczajnej codzienności.

 

Ks. Grzegorz Strzelczyk – prezbiter archidiecezji katowickiej, doktor teologii, adiunkt Wydziału Teologicznego UŚ. Odpowiada za formację księży w archidiecezji katowickiej. W Wydawnictwie WAM opublikował: Wolność, wiara, BógKościół. Niełatwa miłość(Nie)dostępność Boga. Rekolekcje o modlitwieKrótki przewodnik po duchowości wspólnoty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 153

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tatek

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przydatny zbiór myśli nie oczywistych dotyczących codzienności życia w Kościele. Polecam.
00

Popularność




ks. Grzegorz Strzelczyk

Szósty zmysł codzienności

Klucz do lepszego życia

Wstęp

Mamy szósty zmysł

Życie składa się z drobiazgów. Nawet najważniejsze, najwznioślejsze, najpiękniejsze z rzeczy, które przeżywamy, osadzone są w ciągach prostych czynności i zdarzeń, które – brane osobno – wydają się pozbawione większego znaczenia. Śpimy. Chodzimy. Jemy. Pracujemy. Rozmawiamy. Modlimy się. Świętujemy. Dzielimy się. Cierpimy. Jeśli wymienionym sprawom przyjrzeć się bliżej, to one z kolei składają się z sekwencji ruchów, słów, emocji, procesów myślowych, które moglibyśmy analizować dalej, aż po zmysły, przekazujące dane o świecie do mózgu, czy aktywność nerwów pobudzających mięśnie. Proste procesy powtarzane po wielokroć – każdej godziny i każdego dnia. To jest nasza codzienność. W niej – i tylko w niej, bo żaden inny świat nie jest nam dany – spotykamy Boga i spotykamy nasze siostry i naszych braci. W niej kochamy i w niej odnajdujemy lub nadajemy sensy temu, co nas otacza. W niej – i tylko w niej – odnaleźć możemy sens naszego życia. W niej też rodzi się doświadczenie szczęścia.

I trochę o tym jest ta książka. Założenia są ambitne: chciałbym, żeby pomogła w budowaniu takiej wrażliwości, dla której wiara staje się przewodnikiem po codzienności, a z relacji do Boga płyną dane pozwalające się w niej lepiej odnajdywać. Jakby wiara była naszym szóstym zmysłem, zmysłem sensu, zmysłem więzi, zmysłem miłości. ­Powodzenia zatem!

1

Nie taka wiara daleka, jak ją malują

Bliższa ciału koszula. Bliższa życiu wiara

Gdy rozpoczynamy Wielki Post, a nasze głowy są posypywane popiołem, słyszymy: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). Jezus zakłada, że nasze nawrócenie będzie prowadziło do głębszej wiary, do tego, żeby wiarą mocniej przylgnąć do Ewangelii. A zatem warto by było na początku przypomnieć sobie, co to w ogóle jest wiara. Czasem nam się zdarza rzecz bardzo niekorzystna – bywa, że słowa „wiara” używamy właściwie tylko w odniesieniu do sfery religijnej: do Boga, Kościoła i religii jako takiej. I może się wydawać, że tylko tych wycinków życia ona dotyczy, że za nimi zaczyna się przestrzeń, w której „normalnie” na co dzień żyjemy. A tam już posługujemy się nie wiarą, ale wyłącznie rozumem, dowodami, pewnością. Gdy jednak przyjrzymy się naszemu codziennemu doświadczeniu, to okaże się, że wiary „używamy” znacznie częściej, niż sobie to uświadamiamy. Gdy ktoś przychodzi do urzędu na godzinę 9.00, to tak naprawdę kierowany wiarą w to, że ów urząd już będzie otwarty. Oczywiście, można to przyjąć za pewnik o tyle łatwiej, że zwykle ten budynek jest już o tej porze otwarty. Jak na drzwiach jest wywieszona kartka z godzinami urzędowania albo taka informacja podana jest na stronie internetowej danej instytucji, to ona na pewno będzie czynna. Nikt nie ma jednak w tej kwestii pewności matematycznej, wynikającej z przeprowadzonych dowodów. A przecież wiele się może wydarzyć pomiędzy chwilą, kiedy sprawdziliśmy godziny otwarcia, a momentem przyjścia do budynku, w którym dany organ publiczny, biuro czy instytucja się mieszczą: choroba urzędnika, nieszczęśliwy wypadek, awaria systemów informatycznych, ćwiczenia przeciwpożarowe, brak prądu etc.). A zatem niby mamy pewność, ale jak się dokładniej przyjrzeć, to chyba częściej, niż bierzemy to pod uwagę, działa w nas mechanizm wiary bądź zaufania. Można by wymieniać takie przykłady w nieskończoność. Gdy przychodzimy na przystanek i przeglądamy rozkład jazdy, to wierzymy, że autobus przyjedzie. Gdy pytamy kogoś o drogę w nieznanym mieście, mamy nadzieję, że wskaże nam trasę, która zaprowadzi nas do celu itp.

Zachęcam więc najpierw, by poobserwować się pod tym względem. Zapytać siebie o to, ile tak naprawdę w naszych codziennych pewnościach siedzi wiary i zaufania? Podejrzewam, że wynik takiego ćwiczenia będzie taki, że przy różnych okazjach sami z łatwością dostrzeżemy, że działamy „na wiarę” niemal na okrąg­ło. I to od najmłodszych lat: gdy byliśmy niemowlętami, to nie żądaliśmy od mam unijnego certyfikatu potwierdzającego, że ich mleko jest zdrowe i nadaje się do spożycia. Dziecko, zanim sobie uświadomi, że może nie ufać, to wierzy, to jest instynktownie otwarte na gesty i słowa rodziców. I nie tylko – także osób nieznanych mu, obcych. Mechanizm zaufania mamy w sobie zatem od samego początku, od zawsze. On jest w nas wpisany. Jest też oczywiście idealną bazą do budowania najsilniejszych więzi, ma swoje zalety, ale może też narazić nas na to, że ktoś nas skrzywdzi, gdy nieodpowiedniej osobie okażemy za dużo zaufania. Zauważmy zresztą, że nieufności uczymy się dopiero potem, gdy ktoś nas zawiedzie, okłamie. Wtedy zaczynamy wycofywać swoją ufność – także instynktownie, na bazie mechanizmów związanych z lękiem i strachem.

Jeżeli spojrzymy na początek historii biblijnej ujęty w symbolicznym opowiadaniu o raju i o upadku pierwszych ludzi, to ten wątek bardzo mocno w nim wybrzmiewa. Zanim Adam i Ewa zjedli owoc, to najpierw wycofali się z ufności wobec Boga. Diabeł przychodzi do nich i mówi: „a czy to prawda, że Bóg zakazał wam jeść ze wszystkich owoców tego ogrodu?” (por. Rdz 3,1). Zasiewa wątpliwość co do czystości Bożych intencji. Ludzie przestają Bogu ufać, wierzyć Mu, dlatego potem robią to, co robią. Dla nas nieufność jest szkodliwa. Oczywiście – w świecie po grzechu odruch samoobronny w postaci nieufności bywa uzasadniony. Nie da się ukryć, że jesteśmy narażeni na różnego rodzaju zagrożenia nie tylko ze strony warunków środowiskowych, ale też ze strony bliźnich. Czasami ciężkie doświadczenia, przez które przechodzimy, sprawiają, że ufanie komukolwiek staje się niezmiernie trudne, ale wtedy czuje się też na własnej skórze, jak trudno żyć, gdy człowiek jest pogrążony w podejrzliwości.

Zwróćmy jeszcze uwagę, że także niezwykle istotne dla naszego życia decyzje podejmujemy, opierając się na zaufaniu. Małżeństwo: gdy ludzie się kochają i mówią to sobie, to wierzą drugiej stronie. Nie mamy przecież możliwości empirycznego sprawdzenia, czy to, co drugi przeżywa w stosunku do nas, to jest – obiektywnie – miłość. Z trudem „wiemy to” o sobie samych! A przecież na wierze w taką nieweryfikowalną deklarację ludzie opierają decyzje dotyczące tego, z kim zwiążą całe swoje życie. Poza deklaracją przyjmowaną na wiarę są rzecz jasna jeszcze zewnętrzne przejawy miłości, postępowanie, stosunek do drugiej osoby, ale trudno zaprzeczyć, że właśnie owa wiara w deklarację stoi u podstaw takiej decyzji.

W relacji do Boga nie jest inaczej – przecież gdy słyszymy, że Bóg nas umiłował i w Chrystusie nam to pokazał, to też potrzebujemy wiary, by przyjąć do serca te słowa. Możemy przecież nie uwierzyć temu zapewnieniu. Opieramy się na tym samym mechanizmie, którego używamy nieustannie na co dzień. A on jest jedną z istotnych części naszego systemu poznawczego. Wiara jest koniec końców po prostu sposobem poznania opartym na świadectwie. Tak chyba najprościej można ją zdefiniować. I znowu – odwołajmy się do codziennego doświadczenia: gdy potrzebujemy dowiedzieć się, która jest godzina, a nie mamy zegarka bądź telefonu, pytamy kogoś spotkanego na ulicy czy na przystanku. To, co ów ktoś nam powie, przyjmiemy zwykle za prawdę. Gdy później mówimy, że „wiemy, która jest godzina”, to tak naprawdę powinniśmy powiedzieć, że „wierzymy, która jest godzina”, bo zaufaliśmy świadectwu człowieka, który spojrzał na swój zegarek i przekazał nam informację. Z wiarą na polu religijnym było i jest podobnie, to znaczy cały Kościół przez dwa tysiące lat przekazuje świadectwo o śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Temu świadectwu ufamy. Święty Jan Apostoł pisał: „[To wam oznajmiamy], co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce – bo życie objawiło się. Myśmy je widzieli, o nim świadczymy i głosimy wam życie wieczne, które było w Ojcu, a nam zostało objawione – oznajmiamy wam, cośmy ujrzeli i usłyszeli, abyście i wy mieli współuczestnictwo z nami” (1 J 1,1–3).

W przypadku wiary sprawa jest taka, że w kwestii ostatecznej – istnienia Boga bądź Jego nieistnienia – nigdy się nie wie, zawsze się wierzy. Nawet jak wybiera się niewiarę, to wierzy się w nieistnienie Absolutu, bo w tej kwestii nie jesteśmy w stanie przeprowadzić ostatecznie rozstrzygających dowodów… Ani matematycznych, ani fizycznych. Ani w jedną, ani w drugą stronę (to znaczy, nie potrafimy udowodnić ani że Bóg jest, ani że Go nie ma). Wybór, który mamy, to zatem ostatecznie decyzja, komu zaufamy, której opowieści o świecie.

Opisany wyżej mechanizm, w którym kluczowy jest świadek, bywa przyczyną trudności w sferze przekazu wiary w Kościele. Wolelibyśmy mieć pod ręką samego Boga w Jego majestacie albo „przynajmniej” Pana Jezusa, a nie proboszcza, którego tembru głosu i kazań z jakichś względów nie lubimy, albo babcię, która wszelkimi środkami usiłowała wymusić na nas jakieś zachowania religijne. O ileż lepiej by było mieć bezpośrednią opowieść o Bogu przekazaną przez Jego Syna, a nie coś, co Kościół nam daje poprzez grzesznych ludzi, wewnątrz instytucji, która czasem funkcjonuje niezbyt chwalebnie… To jest największa bolączka przekazu: ci, którzy nam opowiadają, często sami nie dorastają do tego poziomu, do którego Bóg nas chce podnieść. Wszyscy świadkowie są grzesznikami i przez to nie jest łatwo im zaufać. W związku z tym wiarygodność naszej opowieści o Bogu, który nas ukochał i pokazał to w Chrystusie, zawsze będzie nieco zaciemniona naszą słabością. To jest z jednej strony przeszkoda, ale z drugiej – paradoksalnie – szansa. Bo – odwracając nieco perspektywę – Kościół potrafi być wiarygodny właśnie dlatego, że składa się z grzeszników. Pomyślmy – gdybyśmy wyeliminowali grzeszników z Kościoła, to zostaliby Jezus i Matka Boża. Nie ma więcej możliwości. Paweł mówi: „Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych (…)” (2 Kor 4,7). Wiara przechodzi przez świadectwo osób, które są grzesznikami, ale też nasza opowieść o Bogu to jest głównie narracja o przebaczeniu, a nie o tym, że jesteśmy doskonali, wspaniali i że wszystko nam się udaje. Bóg nas umiłował, gdy jeszcze byliśmy grzesznikami, napisze św. Paweł (por. Rz 5,8). Nasze podstawowe doświadczenie jest doświadczeniem przebaczenia i tego, że Bóg nas z grzechu podnosi, że przebacza nam nasze występki. O tym przede wszystkim mówimy. I im bardziej wiara jest zaufaniem, tym większa jest szansa na przeżycie w sobie tej prawdy o wybaczeniu czy miłosierdziu.

Wymiary wiary

Zwykle jest tak, że wiara rozwija się, że ma pewne wymiary, etapy. Nie wyróżnia się ich na podstawie następstwa czasowego, raczej wskazuje się na kilka ich form czy poziomów. Pierwszy to uznanie, że Bóg istnieje. W drugim za prawdę zaczynamy przyjmować to, co Jezus o Ojcu opowiedział, a Kościół zapamiętał (czyli tu już włączamy też nauczanie Kościoła, które zaczynamy traktować jako drogę do Prawdy). To jest jednak nadal właściwie poziom światopoglądowy. A nie o światopogląd ostatecznie w wierze chodzi…

Nim opiszę trzeci etap, chciałbym przestrzec: chodzi mi w tej książce też o to, żebyśmy zajrzeli w swoją „osobistą wiarę” – zapytali się samych siebie, na jakim jej etapie jesteśmy i jak ona może wpływać na naszą codzienność. To jest zachęta do pewnej konfrontacji, która może być niełatwa. Bywa przecież tak, że człowiek przyjął coś za prawdę, a potem się strasznie męczy z tym, że to jednak jest wymagające, że są przykazania, że trzeba chodzić do kościoła etc. Jest też w tej historii niebo i piekło, więc trzeba się trochę postarać, by czynić dobro. Taka wiara z jednej strony jakoś zaspokaja potrzebę sensu i poczucia porządku w świecie, ale może również prowadzić do przekonania, że musimy się jako ludzie wierzący wysilać i to nieustannie – aż do śmierci. No bo jeśli to jest prawda, to jak nie zrobimy tego czy tamtego, to – żeby ratować ten naruszony porządek – Bóg nas sprawiedliwie ukaże albo stanie się coś innego – strasznego. Wiara z drugiego poziomu jest w dużej mierze próbą dopasowania się do wzorca, który przyjęło się za prawdę (do prawdy, przed którą nie chcę uciec, ale ona mnie jeszcze nie przemienia). To jest zwykle etap, w którym jeszcze nie odkryło się (albo już zapomniało się), że Bóg może być kimś bliskim. Etap, na którym bardziej wierzy się systemowi zdań niż ufa osobie, bardziej uznaje się za prawdę jakiś rodzaj nauczania czy światopogląd, aniżeli doświadcza się bliskości w rozmowie z Bogiem. To jeszcze wiara, która jest w dużej mierze obowiązkiem względem światopoglądu. Ona potrafi stawać się nieznośnym ciężarem i nieraz przez to w którymś momencie życia człowiek ją z siebie strząsa.

Obawiam się, że jednym z ważniejszych powodów, dla których wielu ludzi z pewną łatwością odchodzi od chrześcijaństwa, jest to właśnie, że wiara zatrzymała się w ich przypadku na etapie światopoglądowym. Ona miała się względnie dobrze do momentu, gdy nie było ideologicznego wyboru, dopóki wszyscy o świecie myśleli mniej więcej tak samo. Ale gdy na horyzoncie zarysowały się inne możliwości, może atrakcyjniejsze, kiedy pojawiła się realna konkurencja i człowiek uświadomił sobie, że może inaczej układać porządek wartości, to trzymanie się chrześcijańskich przekonań, jeszcze w ich popularnej, czyli dość prymitywnej wersji, przestało być czymś oczywistym. Niestety wiara, która jest tylko czy głównie światopoglądem, może stać się ciężarem, bo nie ma w niej tego, co najistotniejsze.

Po tym wyjaśnieniu przechodzimy do trzeciego wymiaru, poziomu czy postaci wiary. Jego istotą jest zaufanie boskiej Trój-Osobie. A zaufanie buduje się głównie przez to, że się z Bogiem rozmawia, czyli zwłaszcza przez modlitwę. Na modlitwie wypracowuje się ten rodzaj przekonania, że chrześcijaństwo i Bóg to nie są tylko idee bądź wartości, bądź filozofia, ale że Bóg to jest ktoś, z kim mogę żyć na co dzień. Zbudować więź i mieć doświadczenie bliskości. I to zaczyna nadawać w życiu znaczenie wielu rzeczom, nie tylko tym kościółkowym, ale właśnie codzienności. I to nieco inaczej, niż robią to z człowiekiem zwykłe światopoglądowe przekonania.

Zaufanie Bogu, o którym opowiadał Jezus, łatwe nie jest, bo jak się idzie za Ewangelią, to tam także odkrywa się to, że On nas wzywa, np. do radykalnego przekraczania sprawiedliwości, do robienia rzeczy trochę jednak szalonych (np. „Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące!” – Mt 5,41). Zaufanie komuś w ogóle nie jest łatwe – wymaga przekroczenia lęku przed drugim; tej granicy, w której czujemy się bezpieczni. To dla nas bardzo trudne. Tym trudniejsze, im częściej ktoś zawodził nasze zaufanie, np. jakiś duchowny – reprezentant instytucji. Dlatego czasami zostajemy w przestrzeni światopoglądu, praw, nakazów, czasem zniechęcenia, ale także pytań o to, ile wystarczy, żeby być zbawionym, czy to już jest grzech czy jeszcze nie etc. Za tym wszystkim stoi pytanie o to, co trzeba zrobić, żeby nie trafić do piekła. Pytanie o to, jakie jest to minimum, dla osiągnięcia którego człowiek jest w stanie spiąć się, by je osiągnąć. Ale właśnie pytanie o minimum, chyba jak żadne inne, zdradza, że się nie jest w pełni w przestrzeni zaufania.

Tymczasem Bóg Jezusa wzywa nas do maksimum, o którym wiemy, że jest niedosiężne, ale do którego po doświadczeniu zaufania nie można nie próbować dążyć. Prawdopodobnie mamy też takie doświadczenia z relacji z ludźmi, gdy miłość uzdalnia nas do robienia rzeczy na pozór szalonych i przekraczających nasze możliwości. I że właśnie z tych też rzeczy jest szczęście w życiu… Dlatego warto się przyjrzeć własnej wierze od tej strony: na ile jest we mnie raczej światopogląd i rozumowe uznanie za prawdę danego kościelnego nauczania, a na ile to jest zaufanie Trój-Osobie, za którą jestem w stanie dokądś pójść. Nawet jeżeli nie wiem do końca gdzie.

Kuszeni do niewiary

Zaufanie nie jest łatwe i dlatego przeciwko wierze będziemy nieustannie mieli jakieś pokusy. Najbardziej fundamentalna jest ta, która dotyczy pierwszego poziomu: Boga nie ma, dajmy sobie z tym wszystkim spokój. I należy się jej spodziewać. Ona może przyjść w bardziej neutralny, intelektualny sposób, ale może pojawić się również w momentach, kiedy zdarzają nam się trudne doświadczenia i spodziewalibyśmy się, że Bóg zadziała w oczekiwany przez nas sposób. A On zwykle nie działa tak, jak my byśmy to sobie wyobrażali. To jest moment trudny, w którym łatwo powiedzieć, że Boga nie ma, a życie nie ma sensu. Czasami to jest paradoksalne: mówimy Mu w twarz, że Go nie ma, jednocześnie potwierdzając, że jest.

Kiedy przychodzą tego rodzaju pokusy, zwłaszcza w cierpieniu, w sytuacjach, w których wydaje nam się, że nie ma wyjścia, to warto szczerze wadzić się z Bogiem. Nie wiem, czy istnieje inna droga. W Piśmie Świętym jest o tym cała jedna księga – Księga Hioba. To jest oczywiście fikcyjna historia, typowe opowiadanie dydaktyczne, które ma nam uzmysłowić coś bardzo ważnego, zasadniczego. Oto człowiek traci rodzinę, majątek, zdrowie, zostaje bez niczego. Jest pogrążony w głębokim cierpieniu, ale w środku tego bólu zwraca się do Boga, zaczyna z Nim dialogować i kłócić się aż do skutku, aż ten Bóg mu się w końcu ujawni, odpowie. Zastanawiające jest to, że ta odpowiedź nie jest wyjaś­nieniem sytuacji ani motywów Bożego postępowania. Raczej przypomnieniem, że Bóg jest Bogiem, a człowiek stworzeniem i dlatego wszystkiego nie ogarnie, nie zrozumie. To nie jest odpowiedź światopoglądowa, ale raczej doświadczenie uświadamiające Hiobowi, że zaufanie ma sens. W związku z tym: jeśli ktoś będzie doświadczał pokus przeciwko wierze, to niech kłóci się z Bogiem. Do Niego trzeba szczerze się zwrócić. Powiedzieć: „słuchaj, to już się robi trudne, irytujące, nie do zniesienia”. On nie zawsze odpowiada od razu, nie zawsze odpowiada tak jak chcemy, ale z rzadka na ten rodzaj emocjonalnej szczerości nie reaguje. Gdy jesteśmy wobec Niego szczerzy, mamy szansę doświadczyć tego, co stało się udziałem Hioba. Dzięki temu, że miał on odwagę pytać Boga, zmagać się z Nim, doświadczył Jego bliskości. W ostatnim rozdziale tej biblijnej księgi, która opowiada o losach sprawiedliwego męża z Us, czytamy jego słowa skierowane do Stwórcy: „Dotąd Cię znałem ze słyszenia, obecnie ujrzałem Cię wzrokiem” (Hi 42,5).

Nawrócić się w wierze

Zaczęliśmy ten rozdział od wątku nawrócenia i teraz pora do niego wrócić. Nawrócenie to w dużej mierze jest takie formowanie myślenia, które ma zaowocować tym, by opierać decyzje na zaufaniu. A rozstrzygnięć podejmujemy w życiu wiele: przyjść do kościoła czy nie; wybrać taką pracę czy inną; tego kandydata/kandydatkę na męża/żonę czy innego/inną, mieć następne dziecko czy nie; kupić to czy tamto… To wybory dotyczące zarówno rzeczy drobnych, jak i kwestii absolutnie ostatecznych. Wiara staje się uszczęśliwiającym doświadczeniem najbardziej wtedy, kiedy wpuszczamy Boga w nasze procesy decyzyjne i wybieramy, opierając się na zaufaniu, w świetle Jego troski o nas, Jego miłości. Wtedy, kiedy mierząc się z decyzją, bierzemy pod uwagę to, co On nam chce powiedzieć, zwłaszcza przez Ewangelię. I chyba nawrócenie w najgłębszym sensie tego słowa to próba takiego ustawiania się przy podejmowaniu decyzji, żeby w nie za każdym razem wpuszczać Boga i uwzględniać to, co Jezus opowiedział o Ojcu i o nas. Kiedy się to udaje, mamy największe szanse na szczęście – i to nie tylko wieczne, w jakimś odległym „kiedyś”, ale doświadczane tu i teraz – właśnie dlatego, że Bóg wie, jak nas stworzył. My czasami miotamy się pomiędzy różnymi pomysłami na swoje życie. One są nam też podrzucane przez media i reklamę. Jesteśmy zanurzeni w morzu propozycji dostępnych w świecie. Wiele ofert konkuruje o naszą uwagę. I wobec tego dobrze jest wsłuchać się w Jego głos, żeby nabrać dystansu i odnaleźć nieco więcej harmonii w życiu, w relacji z innymi i ze sobą. Ewangelia nam wyznacza horyzonty ku temu, pokazuje pewien ideał. Dopiero jednak zaufanie wpuszcza Jego światło i moc do wnętrza naszego życia i pomaga nie przerazić się wielkością tego ideału.

Spis treści

Wstęp

Mamy szósty zmysł

1. Nie taka wiara daleka, jak ją malują

Bliższa ciału koszula. Bliższa życiu wiara

Wymiary wiary

Kuszeni do niewiary

Nawrócić się w wierze

2. Wiara odżywia się modlitwą

Uświadomić sobie Obecność

Czy On na pewno słucha?

Czy On na pewno odpowiada?

Cisza jest złotem

Być sobą przed Nim

3. Czuć się w wierze jak u siebie w… domu

Dobrze „zaprojektowani”

Razem żyć, wierzyć i… sprzątać

Wyzwanie – świętowanie

„I że ci przebaczam aż do śmierci”

Homo emotionalis

Ugościć (w sobie) innych

4. Pracować z wiarą

Ora et labora

Po co praca?

Wiara i praca. Dobrane do pary

„Całkiem dobrze płatna praca”

Praca a rodzina

Prawda na etacie

Ktoś pracuje dla nas

My pracujemy z kimś

5. Wiara w Obecność

Uczta? Ale jaka?

Forma i materia

Spożyć Boga, by żyć

Przemienieni w Niego

„Odżywianie, wzrost, odnowa i przyjemność”

6. „Wierzę w grzechów odpuszczenie”

Sakrament odpuszczenia grzechów

Forma i materia

O „ważeniu” grzechów, czyli ciężki czy lekki

Cienka sumienia linia, czyli jeszcze pokusa czy już grzech…

Pamiętliwy czy wybaczający?

7. Wiara z pokolenia na pokolenie?

ODRĘBNEBYTY I ZMIANY, ZMIANY, ZMIANY

Wiara niedziedziczna

Alergia na autorytety

Świadectwo życia

Ad fontes

Celebrować przebaczenie

Jak uczyć modlitwy?

Naprawdę wolni

8. Troska o wspólnoty

Niekorzystna anonimowość

Równi i zróżnicowani

Struktura ma swoje zalety

Po tym poznaje się Kościół

Autorytarne autorytety?

Mieć poukładane w głowie

Jest z czego wybierać

Zmieniać czy nie zmieniać? Oto jest pytanie

9. Credo Ecclesiam

Od kiedy jest Kościół?

Wyprawka dla Kościoła

Dobrze zamaskowana Boża obecność

Boża skuteczność

Jedno ciało czy wiele ciał?

Szpital polowy i sanitariusze

Idealnie nieidealni

© Wydawnictwo WAM, 2024

Opieka redakcyjna Joanna Pakuza

Korekta Katarzyna Onderka

Skład Lucyna Sterczewska

Projekt okładki Dominik Wicher

ePub e-ISBN: 978-83-277-3432-7

Mobi e-ISBN: 978-83-277-3433-4

WYDAWNICTWO WAM

ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków

tel. 12 62 93 200

e-mail: [email protected]

DZIAŁ HANDLOWY

tel. 12 62 93 254-255

e-mail: [email protected]

KSIĘGARNIA WYSYŁKOWA

tel. 12 62 93 260 • fax 12 629 34 96

www.wydawnictwowam.pl