54,90 zł
Wiktor Suworow jak zwykle w świetnej formie!
Doskonałe uzupełnienie AKWARIUM - największego hitu Suworowa.
Służby specjalne byłego Związku Radzieckiego nieodmiennie budzą fascynację. W swej najnowszej książce Wiktor Suworow opisuje je od podszewki. Były rezydent GRU w Genewie we właściwym sobie gawędziarskim stylu opowiada, jak – krok po kroku – zostawało się szpiegiem. Dowiadujemy się zatem, jak typowano kandydata, jak go kształcono, na jaką placówkę mógł trafić (lepszy Waszyngton czy Pekin – to wcale nie takie oczywiste), jakie zadania mógł tam otrzymywać i jaką rolę w jego życiu odgrywała żona. Poznajemy szczegółowo struktury GRU, sposoby werbowania agentów i zażartą rywalizację z odwiecznym wrogiem, czyli… KGB.
Mnóstwo detali, przykłady akcji, także autentycznych – wszystko to sprawia, że Szpieg, czyli… jest swego rodzaju kompendium pracy radzieckich służb specjalnych, a zarazem arcyciekawą lekturą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 475
Nie będę upierał się przy tym, że Rosja jest ojczyzną słoni. W tej kwestii zdania mogą być podzielone. Ale wiem na pewno, że Rosja jest ojczyzną wywiadu zagranicznego. Tu nie może być dwóch zdań. Skierujmy nasze przenikliwe spojrzenie na główny bastion złych mocy na świecie i zastanówmy się: czy Stany Zjednoczone Ameryki mają wywiad zagraniczny?
Każdy wie, że USA nie mają wywiadu zagranicznego. Przynajmniej na obecnym etapie rozwoju.
Żaden kraj na świecie, który można choćby na wyrost określić jako normalny, nie posiada wywiadu zagranicznego. Taką służbą nie dysponują ani Francja, ani Grecja, ani Finlandia, ani Kanada. Specjalnie sprawdziłem: czy Wielka Brytania, kraj Jamesa Bonda, ma wywiad zagraniczny? Uzyskałem jednoznaczną odpowiedź: Wielka Brytania takiego wywiadu nie ma, nigdy nie miała i, jak Bóg da, nigdy mieć nie będzie.
Muszę wspomnieć, że również Rosja do XX wieku nie miała wywiadu zagranicznego. Państwo rosyjskie doskonale dawało sobie radę bez niego. Wywiad zagraniczny wymyślili bolszewicy zaraz po tym, jak przejęli władzę. Oni w ogóle wymyślili wiele rzeczy, których dotąd na świecie nie było i na które nikt inny nie wpadł. Kołchozy, politrucy, sklepy przydziałowe, komitety partii, przechodnie czerwone sztandary, łgarstwo, dniówki, wywiad zagraniczny – to wszystko jest wyłącznie nasze, rodzime, unikatowe, domorosłe. Jeżeli będziemy opowiadać cudzoziemcowi o kołchozach albo wywiadzie zagranicznym, może nas nie zrozumieć. To wszystko jest zbyt egzotyczne, niezrozumiałe, niezwykłe.
Ktoś powie, że mimo to nie jesteśmy na świecie wyjątkiem, że istnieją albo istniały państwa, które tak jak my miały wywiad zagraniczny. To prawda, jednak mówimy wyłącznie o takich państwach i ustrojach, które zostały stworzone przez nas, na nasze podobieństwo, na naszych bagnetach, na naszych wielomiliardowych transzach, przy kojącym łoskocie gąsienic naszych czołgów.
Dobrowolnie, bez naszych nacisków, w normalnym państwie nikt nie tworzyłby wywiadu zagranicznego. Gdyby nawet powstał pod przymusem, za naszą braterską sugestią, nie przetrwałby długo. Gdy tylko podbite państwa wyrywały się spod ciepłego skrzydełka Moskwy, gdy odzyskiwały wolność, w pierwszej kolejności likwidowały kołchozy, komitety partii i wywiad zagraniczny. Proszę zwrócić uwagę: w Polsce, Czechach czy na Węgrzech wywiadu zagranicznego już nie ma. A przecież istniał. I na tym koniec, już wystarczy.
Jeszcze bliższe przykłady: Estonia, Litwa, Łotwa – ani kołchozów, ani komitetów partii, ani wywiadu zagranicznego!
Jeżeli nikt na świecie nie potrzebował wywiadu zagranicznego, to do czego był on potrzebny Związkowi Radzieckiemu?
Aby to zrozumieć, sięgnijmy do źródeł.
Czym jest wywiad? Wywiad to pozyskiwanie i analiza informacji o nieprzyjacielu. Wywiadem dysponuje każde szanujące się państwo. Jednak nikomu nie przyszło do głowy, żeby wywiad podzielić na zagraniczny i wewnętrzny. W normalnym państwie rząd służy swoim obywatelom. Rząd nie traktuje obywateli jak wrogów i dlatego nie prowadzi z nimi wojny – a więc nie prowadzi przeciwko nim działalności wywiadowczej.
W Związku Radzieckim było inaczej. Władza komunistyczna była skierowana przeciwko obywatelom. Komuniści byli prawdziwymi wrogami ludu: przejęli władzę wbrew jego woli, a potem wzniecili wojnę domową. Komuniści zniszczyli arystokrację, kupców, duchowieństwo, inteligencję, generalicję i oficerów. Wymordowali rosyjskich przedsiębiorców, urzędników i dyplomatów, zniszczyli partie polityczne oraz ich członków, eksterminowali albo zaszczuli najlepszych poetów, kompozytorów, pisarzy, inżynierów, malarzy. Napiętnowali najbardziej inteligentnych i pracowitych chłopów mianem kułaków, ogłaszając: zlikwidujemy kułaków, jako klasę! I tak zrobili.
Zainicjowali wojnę przeciwko własnym obywatelom – nie burżujom, lecz robotnikom, w których imieniu rządzili krajem. Zaczęli od rozstrzelania z broni maszynowej manifestacji robotników w Piotrogrodzie. Pod koniec Związku Radzieckiego użyli bagnetów i czołgów przeciwko własnym obywatelom na ulicach. A na końcu, niczym Hitler, skierowali na Moskwę dywizje pancerne. Ale tam, podobnie jak Hitler, skręcili sobie kark.
Wojna przywódców ZSRR z własnym narodem trwała dziesięciolecia. Była wyniszczająca, pochłonęła dziesiątki milionów ofiar. Żadne państwo w czasie dwóch wojen światowych łącznie nie poniosło takich strat jak ludy Związku Radzieckiego w „czasie pokoju” z rąk władzy marksistowsko-leninowskiej.
Komunistyczni oprawcy mordowali własny lud, ale – świadomi jego potęgi – zarazem się go bali. Przywódcy Związku Radzieckiego postrzegali własny lud jako wroga i prowadzili przeciwko niemu działalność wywiadowczą zgodnie z zasadami tego rzemiosła, które można zaliczyć do najstarszych. Już w listopadzie 1917 roku na ulicach Piotrogrodu i Moskwy pojawili się, węsząc i nasłuchując, komunistyczni szpiedzy.
Zajrzyjcie do dokumentów WCzK–GPU–NKWD z tego okresu i zwróćcie uwagę na terminologię stosowaną przez czekistów, na oficjalne nazewnictwo stanowisk: zwiadowca liniowy na ulicy Władimirskiej, zwiadowca fabryczny, zwiadowca na trasie linii Jeropkino–Ponyry, zwiadowca więzienny, zwiadowca sygnałowy na szóstym peronie dworca Kazańskiego, zwiadowca obserwator na cmentarzu Klasztoru Dońskiego, zwiadowca wewnątrzresortowy i tak dalej.
Niemal natychmiast w kraju rozpleniła się niewyobrażalna liczba szpiegów najbardziej romantycznych odmian i właściwości – od magazynowych i portowych do operujących w restauracjach i na dworcach. Z czasem było ich tylko więcej. Na utrzymanie zastępów agentów szpiegujących własnych obywateli komuniści wydawali kwoty porównywalne z funduszami na armię i marynarkę.
Ludowy komisarz spraw wewnętrznych komisarz generalny bezpieczeństwa ludowego Nikołaj Iwanowicz Jeżow uważał się za agenta wywiadu, chociaż za granicą był tylko raz i to w celu zupełnie niezwiązanym z wywiadem – leczył się z alkoholizmu i innych przypadłości. Podległy mu resort na Łubiance uważał za instytucję wywiadowczą. Poczytajcie sobie przemówienia Jeżowa – relacjonował, ilu wrogów wykrył i zamordował, dodając: będę dalej umacniać nasz chwalebny radziecki wywiad! W ostatnim liście do Stalina z 23 listopada 1938 roku Jeżow zawarł elegancko brzmiącą deklarację: „dźwignią wywiadu są czynności agenturalno-informacyjne”. Innymi słowy: fundamentem jest donosicielstwo.
Umówmy się: wprowadzić agenta do wydziału szyfrującego sztabu generalnego innego państwa – to jedno, a prowadzenie działań operacyjnych na cmentarzu czy w kilometrowym ogonku po śmierdzącą kiełbasę – to co innego. Dlatego też pojawiła się pilna potrzeba podziału funkcji sławetnych kompetentnych organów na wywiad zagraniczny i wewnętrzny.
Oto właśnie chodzi: istnienie wywiadu zagranicznego wskazuje na obecność wywiadu wewnętrznego.
USA, Wielka Brytania, Francja oraz każde inne normalne państwo też mają własny wywiad. Ale nie ma tu rozgraniczenia na zagraniczny i wewnętrzny, gdyż władze tych państw nie prowadzą wojen z własnymi obywatelami i ich nie szpiegują.
W normalnych państwach kontrwywiad łapie szpiegów i terrorystów, policja ściga złodziei i morderców, a wywiad zbiera i przetwarza informacje na temat nieprzyjaciela, który zawsze jest zewnętrzny. Gdy obywatel jakiegokolwiek normalnego państwa mówi o wywiadzie, ma na myśli tylko rozpoznanie wroga zewnętrznego. Nie musi zaznaczać, przeciwko komu działa wywiad.
Było tak również w Rosji, którą straciliśmy. Rosyjski wywiad operował przeciwko niemieckiemu cesarzowi, tureckiemu sułtanowi, przeciwko wrogowi, który zawsze znajdował się poza granicami państwa. Dlatego wywiad był po prostu wywiadem – bez podkreślania, przeciwko komu działa.
Ktoś powie: przecież mieliśmy mnóstwo donosicieli za cara Piotra, za Katarzyny, Mikołaja i Aleksandra! Zgadza się. Ale musimy uczciwie zaznaczyć, że donosy były domeną nie tylko Rosji, donosicielstwo kwitło również we Francji, w Niemczech, w Turcji i na Wyspach Wielkanocnych.
Należy jednak rozróżnić dwie kwestie.
Jedna kwestia – to naturalne (że tak powiem), niechby nawet masowe, spontaniczne, oddolne donosicielstwo.
A co innego – wojna przeciwko własnym obywatelom, prowadzona zgodnie z regułami sztuki i nawet wbrew wszelkim regułom, wojna z dziesiątkami milionów ofiar, wojna, której potrzeby realizuje dobrze zorganizowana wielomilionowa armia dobrze opłacanych „wywiadowców”. Te hordy szpiegów prowadziły w ZSRR totalną inwigilację całej populacji kraju. Zostali zorganizowani w olbrzymią piramidę o wielopoziomowej hierarchii, której wierzchołek sięgał najwyższych szczytów władzy w państwie.
W latach 80. w USA ukazała się książka pod chwytliwym tytułem KGB – oczy Rosji. Tytuł był równie krzykliwy co głupi. Przeciwko Zachodowi pracowało co najwyżej dziesięć tysięcy szpiegów KGB, a przeciwko własnym obywatelom w ZSRR – miliony „wywiadowców” z tej instytucji. Dlatego, jeżeli założymy, że KGB było oczami Rosji, to należy przyznać, że te oczy były zwrócone do wewnątrz czaszki.
Ze szczególną siłą owo wewnętrzne ukierunkowanie czekistowskich organów uwidoczniło się w czasie wojny. Proszę spojrzeć na armię w czasie pokoju i podczas wojny. Armia jest do walki z wrogiem zewnętrznym. Armia ma drużyny rozpoznawcze, plutony, kompanie, bataliony, pułki, brygady wywiadu, ma punkty, centra, wydziały i zarządy prowadzące działania wywiadowcze. Na samym szczycie – Główny Zarząd Wywiadowczy (Rozpoznawczy) Sztabu Generalnego, GRU.
Nikomu nie przyszło do głowy, żeby tłumaczyć: Główny Zarząd Wywiadowczy do walki z wrogiem zewnętrznym. To było oczywiste. Wywiad wojskowy ma proste zasady: zawsze wiadomo, przeciwko komu działa. Czekiści mają inaczej. Działają na dwa fronty: trochę przeciwko wrogowi zewnętrznemu i sporo – przeciwko własnym obywatelom. Dlatego podczas wojny czekiści mieli wywiadowców za własną linią frontu. Wprowadzono nawet specjalne określenie, żeby wyróżnić stosunkowo niewielką liczbę wywiadowców NKWD działających przeciwko wrogowi zewnętrznemu spośród głównej masy „szpiegów” pełniącej zupełnie inne funkcje. Żołnierze określali ich nie inaczej jak „też szpiedzy”, bogato okraszając to stwierdzenie epitetami, z których słynie język rosyjski, a które nie nadają się do druku.
Wiele lat po wojnie miałem okazję poznać jednego z tych „też szpiegów”. W wydziałach i zarządach mobilizacyjnych sztabów przechowywano akta męskiej populacji kraju, gdyż podczas mobilizacji wszyscy mężczyźni do bardzo sędziwego wieku podlegali obowiązkowi mobilizacyjnemu. Każdy oficer liniowy w czasie pokoju miał obowiązek poznać swoich rekrutów, którzy po mobilizacji trafią pod jego dowództwo.
Siedzę sobie w wielkiej piwnicy, przekładam papiery, aż wpada mi w ręce teczka frontowego wywiadowcy. Cała pierś w odznaczeniach. Mobilizować go już nikt nie będzie i może się okazać, że jego doświadczenie bojowe zostanie bezpowrotnie utracone. Pomyślałem sobie, że zaproszę weterana w gości do żołnierzy 808. samodzielnej kompanii wywiadowczej specjalnego przeznaczenia – niech poopowiada o wojnie. Tym bardziej że mieszka niedaleko. Odnalazłem go, zapraszam, powiadam: grzech nie skorzystać z okazji, żeby młodemu pokoleniu przekazać doświadczenie. A ten się upiera: nie wolno. Im bardziej się opiera, tym większa budzi się we mnie ciekawość: wojna już dawno za nami, a ten jakieś wielkie tajemnice skrywa!
Trochę potrwało, zanim go rozgryzłem. Rzecz jasna, sporo zjedliśmy i wypiliśmy. Opowiedział mi, że w czasie wojny pracował w wywiadzie, ale nie na froncie, tylko w miejscu dużo ważniejszym. Był wywiadowcą wewnętrznym. Całą wojnę spędził w okolicach Saratowa i Kujbyszewa, gdzie wojska niemieckie nie dotarły. W czasie wojny siedział w naszym obozie filtracyjnym.
Nieudolna władza komunistyczna zostawiła miliony swoich żołnierzy w niewoli niemieckiej. Ci, którzy ją przeżyli, po powrocie musieli przejść przez obozy filtracyjne. Wyobraźcie sobie, ilu takich obozów było trzeba, żeby przeszedł przez nie chociaż milion żołnierzy. A przecież trafiali do nich nie tylko ci, którzy zaliczyli niewolę, ale i ci, którzy wydostali się z okrążenia. Takich też były miliony.
W obozie powracającego przepytuje cała komisja śledczych: gdzie był, co robił, kogo spotkał, co może o nim powiedzieć? Każdy opowiada o sobie oraz o wszystkich, których poznał i widział. Opowiadasz o wszystkich i wszyscy opowiadają o tobie. Później porównuje się miliony takich protokołów.
Ponadto w każdym obozie filtracyjnym siedzi grupa „też szpiegów”. Nie przesiadywali w gabinetach. Znajdowali się za drutem kolczastym. Udawali takich, co wyrwali się z okrążenia albo byli w niewoli. Nazywano ich wewnątrzobozowymi albo więziennymi wywiadowcami. Dzielili się tytoniem i kromką chleba, mogli zdobyć flaszkę spirytusu (rzekomo skradzionego w więziennym szpitalu), można było z nimi na więziennej pryczy się napić, opowiadali swoje rzewne historie i uważnie wysłuchiwali cudzych. A później meldowali. Za co otrzymywali ordery. Za męstwo, odwagę i bohaterstwo.
Właśnie taki „też szpieg” siedział teraz ze mną. Przez cztery lata wojny „walczył” na głębokich tyłach, tysiąc kilometrów od linii frontu. Ale leciał mu staż wojenny: rok służby był liczony jako trzy.
Jak i całą resztę wzywano go na przesłuchania. A raczej donosy i meldunki, podczas których dokarmiano go smażonymi ziemniakami i amerykańskimi konserwami. Przysługiwała mu taka sama racja żywieniowa jak wywiadowcom, którzy pracowali na niemieckich tyłach. W tym czekolada i mleko skondensowane.
Na jego książeczkę oszczędnościową przelewano tysiące rubli. Nadawano mu stopnie wojskowe. Odznaczano orderami. Uważał się za weterana wojennego. Sądził, że jego praca w wywiadzie wewnętrznym NKWD była ważniejsza od działalności wywiadowców na froncie. Obnosił się z Orderem Czerwonego Sztandaru i Orderem Czerwonej Gwiazdy, żołnierskim medalem Za Odwagę.
Po jego doniesieniach ktoś lądował w więzieniu, a kogoś wyprowadzano na skraj dołu poza terenem obozu. Być może on sam wyprowadzał tych, z którymi wczoraj na pryczy o życiu rozmawiał. A jeżeli nie wyprowadzał, to skąd się wzięły ordery? Czołgów niemieckich nie wysadzał i do wrogich samolotów nie strzelał.
W 1991 roku nadarzyła się okazja, by jeśli nie rozwiązać, to przynajmniej zneutralizować tajną armię wrogów ludu. Ich ustrój zgnił i się rozpadał. Wszyscy wiedzieli, że w ciele społeczeństwa znajduje się wielomilionowy pasożyt, który wysysa z niego krew i zatruwa wszystko wokół.
Co z nim zrobić?
Postanowiono: niech sobie żyje!
Nikt nie nawoływał, żeby donosicieli zlikwidować. Proponowano, aby donosicieli – czyli wywiad wewnętrzny – ujawnić, podać nazwiska. Żeby w przyszłości inni nie mieli ochoty wstępować w szeregi konfidentów. Hordy szpicli zostałyby unieszkodliwione poprzez zwyczajne ujawnienie ich nazwisk.
Ale nasi dobrzy obywatele tego nie zrobili, bo przecież donosicielom można by przypadkiem krzywdę zrobić. Sądzono, że obudzi się w nich sumienie i sami przestaną donosić. Zmienią się. Zreedukują. A towarzysze z Łubianki, jak łudziło się wielu, zrezygnują z pracy, swoich pensji, dacz, premii i pójdą ulice zamiatać.
Bezpieka w tamtym momencie historycznym bardzo szybko się odnalazła. Gdy wieczorem 22 sierpnia 1991 roku po nieudanej próbie puczu na placu Łubiańskim odbył się wielki wiec i tysiące ludzi były gotowe szturmować budynek KGB, energię protestu umiejętnie skierowano na pomnik Dzierżyńskiego. KGB udało się zneutralizować sytuację: skończyło się na tym, że decyzją rady miejskiej Moskwy w nocy z 22 na 23 sierpnia figurę Żelaznego Feliksa zdemontowano i razem z cokołem wywieziono na pustą działkę w pobliżu nowego budynku Galerii Tretiakowskiej. Wrażenie było takie, jakby oni sami wyrwali trujący chwast. Ale korzeń pozostał…
Na czym opierał się komunizm?
Na strachu.
A strach?
Na donosicielach. Na wywiadzie wewnętrznym.
Komunizm rzekomo się skończył, ale mechanizm kontroli społecznej pozostał. Każdy z nas ma w piwnicach na Łubiance teczkę. W otoczeniu każdego z nas zawsze jest jakiś „też szpieg”. Tak jak kiedyś przysłuchuje się, przygląda, węszy. Społeczeństwo jest targane odwiecznym strachem, a władze mają do dyspozycji scentralizowaną, zdyscyplinowaną armią wyszkolonych bojowników niewidzialnego frontu, gotowych toczyć wojnę z obywatelami z taką samą zaciekłością jak za towarzysza Dzierżyńskiego.
Z tego trującego korzenia nie mógł wykiełkować inny niż trujący pęd. I wykiełkował. Oplótł rosyjskie państwo niczym pasożyt.
Można burzyć i budować pomniki, zmieniać nazwy instytucji państwowych, wymyślać i tworzyć demokratyczne dekoracje, jednak istota władzy państwowej w Rosji się nie zmieni: za naszymi plecami – niezliczone hordy informatorów wewnątrzresortowych, obozowych, więziennych, dworcowych i innych podobnego autoramentu.
O czym mówię? A o tym, że Rosja nie zazna szczęścia, dopóki istnieje masowe donosicielstwo i stada donosicieli. I proszę nie mylić: wywiad – to zdobywanie i analiza informacji o nieprzyjacielu. W tej książce będziemy mówić o wywiadzie wojskowym, w którym nie ma podziału na zewnętrzny i wewnętrzny zwyczajnie dlatego, że własnych obywateli nie traktuje on jak wrogów i nie toczy z nimi tajnej wojny.
Na zdjęciach zrobionych z kosmosu można rozróżnić nawet najmniejsze przedmioty. Z kosmosu można zobaczyć wszystko. Dlaczego więc w XXI wieku potrzebujemy agentów wywiadu? Czy ich pełna chwały historia nie zakończyła się w ubiegłym tysiącleciu?
Otóż wcale się nie zakończyła.
Pojawienie się satelitów bynajmniej nie wpłynęło na kluczową rolę szpiegów na polach tajnej wojny, nie usunęło ich z niewidzialnych frontów, a nawet nie pomniejszyło ich znaczenia. Przeciwnie: praca agentów wywiadu w XXI wieku przybrała na znaczeniu i w przyszłości będzie ono szybko wzrastać.
Szpieg i satelita (jak również pozostałe narzędzia wywiadu) uzupełniają się i wspierają nawzajem. Ale w żadnym przypadku nie mogą się nawzajem zastąpić. Potencjał satelity czasami znacznie przewyższa możliwości szpiega, jednak są sytuacje, w których człowiek radzi sobie znacznie lepiej.
Satelita może z kosmosu rozróżnić najdrobniejsze przedmioty. Jednakże problem polega na tym, że widzi tylko to, co się dzieje w tej chwili. Z kolei ludzie, którzy zbierają i analizują dane, chcieliby wiedzieć nie tylko, co się dzieje teraz. Interesuje ich to, co się wydarzy jutro, pojutrze albo za dziesięć lat. Takie informacje może pozyskać szpieg; żaden satelita nie będzie w stanie tego dokonać.
Istnieje jeszcze jedna przesłanka. Kamery satelity lustrują powierzchnię Ziemi. Satelita może pokazać nam dach pałacu prezydenckiego, a nawet sfotografować na nim wszystkie gwoździe. Jednak nie zobaczy sejfu w gabinecie prezydenta, a tym bardziej do niego nie zajrzy. A szpieg może otworzyć każdy sejf. Zakraść się do niego tak, żeby nikt się nie dowiedział, że tajemnice w nim przechowywane już przestały być tajemnicami.
Żaden z rodzajów wywiadu nie pozwala tak dogłębnie poznać planów i zamiarów nieprzyjaciela jak wywiad agenturalny. Dlatego na zawsze pozostanie najbardziej skutecznym narzędziem zdobywania informacji o nieprzyjacielu.
I nie trzeba sobie wyobrażać szpiega jako supermana z wytrychem. Dobry szpieg nie będzie sam otwierał sejfu. Znajdzie i zwerbuje kogoś, kto będzie miał do niego klucz.
Oto kolejny argument przemawiający na korzyść szpiegów. Wyobraźmy sobie, że nieprzyjaciel przeprowadza testy nowego czołgu. Na stacjonarnej orbicie wprost nad poligonem znajduje się nasz satelita. Za pomocą satelity możemy uzyskać odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań, lecz nie na wszystkie, a nawet nie na najważniejsze.
Pytania pozostaną. Nie wiemy, czy pancerz tego czołgu jest jednorodny, czy może wielowarstwowy. I jaką ma grubość? Skład chemiczny? Jeżeli pancerz składa się z wielu warstw, to z jakiego są one materiału, w jakiej kolejności i pod jakim kątem ułożone? Jaka jest żywotność silnika? W jaki sposób uzyskano takie osiągi? Z jakiego materiału są pociski: z rdzeniem z węglika wolframu czy stopów zubożonego uranu? Jaki mają kształt? W jaki sposób udało się uzyskać taką prędkość wylotową i celność? Żywotność lufy przy tak niewyobrażalnych obciążeniach? A jak działa mechanizm ładowania?
Pytań jest bez liku. Zdobędziemy co nieco, angażując nasłuch radiowy albo dokładnie studiując otwarte źródła. Jednak na wszystkie pytania odpowiedzi nie znajdziemy. I nie będą one wyczerpujące.
Gdyby nawet udało się odpowiedzieć na wszystkie pytania, to i tak nie na wiele to się zda. Odpowiedzi trzeba było szukać jakieś pięć lat wcześniej, kiedy nieprzyjaciel dopiero rozpoczynał prace nad nowym czołgiem. Wówczas moglibyśmy opracować i uruchomić produkcję broni, która uchroniłaby nas przed tym monstrum.
Natomiast gdy nowy czołg nieprzyjaciela znalazł się na poligonie testowym, a my dopiero zaczynamy interesować się jego danymi technicznymi, oznacza to, że jesteśmy beznadziejnie spóźnieni.
Otóż satelita jest w stanie powiedzieć, co nieprzyjaciel ma. Jednak nie może on zdobyć informacji, jak możemy zbudować taki sam albo jeszcze groźniejszy oręż. Potrafi to tylko szpieg i nikt poza nim. A przy tym szpieg może zdobyć takie dane, zanim zaczną się testy poligonowe i przegramy ten wyścig, w dniu, w którym projektanci otrzymali zadanie, ale jeszcze nie wzięli do ręki ołówków, a wtedy mamy szanse nie tylko nie przegrać, lecz wręcz uzyskać przewagę nad nieprzyjacielem.
Zgadzając się z tymi argumentami, rzucimy na stół jeden kontrargument co do roli szpiegów: 99,99 procent informacji obecnie znajduje się w internecie. Czyż nie?
Tak!
No to po co potrzebni są szpiedzy?
Odpowiedź jest prosta: skoro 99,99 procent całej informacji na świecie znajduje się w internecie, to oznacza, że 0,01 procent informacji w internecie nie ma. Bez względu na to, ile informacji trafi do sieci, zawsze pozostanie coś, co nie znalazło się w żadnych dokumentach ani na żadnych nośnikach. A gdyby nawet zostało utrwalone, to w żadnym wypadku nie trafi do sieci.
Najważniejszych informacji nikt nigdy nie wrzuci do sieci.
Wywiad agenturalny istnieje właśnie po to, żeby zdobyć te nędzne ułamki procenta, ponieważ jest to najważniejsza, najcenniejsza, najbardziej ukrywana i chroniona informacja, której wartość przekracza wszystko, co można zdobyć ze źródeł otwartych, półotwartych i nawet zamkniętych, jednak zamkniętych niezbyt szczelnie.
Współczesny świat szybko się zmienia. Staje się bardziej złożony. Jeszcze całkiem niedawno, w drugiej połowie XX wieku, współistniały dwa ustroje: jeden pod wodzą Stanów Zjednoczonych, drugi – ze Związkiem Radzieckim na czele. Szpiedzy z Zachodu polowali na tajemnice Wschodu, szpiedzy ze Wschodu szukali tajemnic Zachodu. Z grubsza rzecz biorąc, na tym to polegało.
Dzisiaj świat rozpadł się na wiele niezawisłych państw albo grup państw, a stosunki między nimi nie zawsze są braterskie i dobrosąsiedzkie.
Dlatego szpiedzy nigdy nie zostaną bez pracy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Osnowy szpionaża
Copyright © Wiktor Suworow, 2016
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2016, 2021
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Redaktor merytoryczny: Hubert Kuberski
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Zbigniew Mielnik
Fotografia na okładce
© Kamil Guliev / Shutterstock
Fotografie zamieszczone w książce © 2017 by Dobraya Kniga Publishers, chyba że zaznaczono inaczej
Wydanie II e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Szpieg, czyli podstawy szpiegowskiego fachu, wyd. I, dodruk, Poznań 2022)
ISBN 978-83-8062-805-2
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer