Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czwarta z pięciu części przygód o niezwykłym aucie, pieszczotliwie nazywanym Szwendarrim.
Majka już nie może doczekać się jesiennego pikniku w przedszkolu. Cała rodzina, zwarta i gotowa jak nigdy, wsiada do auta, mając nadzieję, że tym razem wyjątkowo uda się im dotrzeć na miejsce. Niestety, tak się nie dzieje. Zamiast tego potańczą na dancingu, poznają paru Wikingów i... być może uratują Szwendarriego przed tłumem dzikich Słowian.
Zapnijcie pasy i wsiadajcie, mkniemy ku przygodzie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 15
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 0 godz. 29 min
Lektor: Joanna Pach-Żbikowska, Klementyna Umer, Aleksander Orsztynowicz-Czyż, Maciej Kowalik
PATRYCJAPOŁUDNIKIEWICZ-KĘDZIOR
SZWENDARRI 4
Festiwal przygód
Labreto
Cześć, jestem Majka, mam sześć lat i właśnie zaczęłam chodzić do zerówki. Mam też brata Olka, ale on jeszcze nie chodzi. Ani do zerówki, ani nigdzie. Tata go nosi w nosidle, mama na rękach, a ja czasami wożę w wózku. Urodził nam się nie tak znowu dawno, jakieś pół roku temu. Mniej więcej wtedy, gdy w naszej rodzinie pojawił się Szwendarri – auto, które nie tylko chodzi, ale przede wszystkim jeździ. SAMO! Tak, tak, dobrze słyszycie. Mamy w rodzinie auto, co samo jeździ. Gdzie chce. I dzięki niemu nigdy, przenigdy się nie nudzimy.
Szwendarri zawsze coś fajnego wymyśli: a to szybką wizytę w uroczej kwiaciarni, a to niespodziewany udział w antywyścigach na byle czym, a to wakacje w górach zamiast nad morzem. Wcześniej mieliśmy takie zwykłe auto, które samo nie jeździło. Zostało w warsztacie gdzieś na końcu świata, bo podobno nie dało się go naprawić. Trochę za nim tęsknię, ale tylko trochę, bo życie ze Szwendarrim jest pełne niespodzianek. Nigdy nie wiesz, co cię czeka. A jak nawet myślisz, że wiesz… to i tak nie wiesz.
Ja na przykład ostatnio byłam przekonana, że jedziemy na piknik do przedszkola. Wiecie, taki, na który wszyscy mieli przynieść jakieś pyszności, objeść się po kokardę i lepiej poznać: dzieci, rodzice i nauczyciele. Zapowiadało się pysznie! Mama zrobiła sernik, ja dorzuciłam kilka żelków, które znalazłam w kieszeni ogrodniczek. Nawet Oluś chciał się podzielić swoją gotowaną marchewką, ale taka przeżuta i wypluta nie nadawała się na przedszkolny poczęstunek. Trzeba jednak przyznać, że się starał chłopak.
– Gotowi? – spytał tata od progu, obładowany plecakiem, trzema reklamówkami, jakąś fikuśna torebusią, nosidłem i wózkiem. A, i jeszcze pojemnikiem na ciasto. Balansował z tym wszystkim na granicy cierpliwości.
– Gotowi! – zawołałam, zanim upocony tata stracił cierpliwość.