Tak zapamiętałem - Marek Nowakowski - ebook

Tak zapamiętałem ebook

Marek Nowakowski

0,0
24,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Tak Zapamiętałem – zbiór niepublikowanych wspomnień jednego z najwybitniejszych prozaików polskich XX i XXI wieku, autora takich książek jak Benek Kwiaciarz, Książę nocy, Homo Polonicus. Ludzie sportretowani w tej książce swoim życiem obejmują zwykle trzy epoki. Nowakowski opisuje rodowody bohaterów wywodzących się sprzed II wojny światowej, był przenikliwym świadkiem i krytykiem epoki PRL-u, a także znakomicie utrwalał procesy transformacji ustrojowej po 1989. Potrafił genialnie portretować człowieka, jego wierność i odejścia od siebie. Cieszyć się nim. Najczęściej zatapia go w tajemnicy, będąc świadom, że nasze postrzeganie drugiego jest ułomne. Nowakowski jest zafascynowany urodą człowieka, nie idealizuje go ani nie patrzy na niego przez jego ułomności. Patrzy z uśmiechem, dystansem. W Tak zapamiętałem  znajdziemy kilka portretów osób z Kultury Paryskiej, jak Jerzy Giedroyic, Zygmunt i Zofia Hertzowie, Gustaw Herling-Grudziński, Jerzy Stempowski, Jan Lebenstein, ale i takich, którzy budowali polską kulturę, a których nazwiska niewiele dziś mówią. Nowakowski miał niesamowitą wrażliwość na ludzi, pięknych, ciekawych, z zagadką.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 110

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Marek Nowakowski Tak zapamiętałem ISBN: 978-83-65521-09-5 Copyright © Marek Nowakowski, 2014 All rights reserved Redakcja: Jan Grzegorczyk, Paulina Jeske-Choińska Projekt okładki: Agnieszka Herman Zdjęcie na okładce: PAP/Andrzej Hrechorowicz Opracowanie graficzne i techniczne wersji papierowej: Barbara i Przemysław Kida Zdjęcia w książce pochodzą z archiwum Autora, poza: s. 9 Artur Pawłowski/Reporter s. 149 Danuta Łomaczewska/East News, oraz zdjęciami na stronach: 35, 43, 45, 51, 53, 87, 101, 109 z archiwum Kultury Paryskiej, Copyright © Instytut Literacki Wydanie I Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Spotkania z Zygmuntem Kubiakiem

Po raz pierwszy zobaczyłem go w kawiarni hotelu Polonia. Godzina południowa. Gwar jak w ulu. Dziwki, stręczyciele, waluciarze, orientalni cudzoziemcy. Giełda interesów półjawnych i całkiem niejawnych. Siedział samotnie pośrodku sali. Przed nim na stoliku rozłożone książki, słowniki, papiery. Kartkował grubą księgę, szukał czegoś. Znalazł, zapisał. Przymknął oczy. Osobliwie odmienny w tej śródmiejskiej kawiarni. Obojętny na jej odmienność. Szczelnie odseparowany. Byłem zaskoczony. Cóż za dziwak w tym miejscu! Dopiero znacznie później dowiedziałem się, kto to jest. To Zygmunt Kubiak, znawca kultury antycznej, przekłada z łaciny, greki i angielskiego. Opracował antologię poezji starożytnego Rzymu, tłumaczył Szekspira, Byrona. Pisze eseje o kulturze śródziemnomorskiej. Erudyta o rozległej wiedzy, nazywany z szacunkiem Profesorem.

Nadal napotykałem go w kawiarniach i restauracjach, w których na ogół nie pokazywali się artyści, uczeni, pisarze. Siadywał samotnie w dziennej Kameralnej na Foksal. Blat stołu obłożony książkami i papierami. Czytał i notował. Niekiedy podnosił głowę znad książek i wodził po sali nieobecnym wzrokiem. Biesiadna wrzawa, tak typowa dla tej restauracji, nawiedzanej przez ludzi trunkowych, wcale mu nie przeszkadzała w skupieniu. Szczupły, przygarbiony, wieniec kędzierzawych włosów, okulary. Typowy mól książkowy, oddaje się lekturom pośród handlarzy, rzemieślników, przedsiębiorców, całej tej charakterystycznej warszawskiej społeczności, nazywanej w PRL-u prywatną inicjatywą. Oni wcale mu nie przeszkadzali. On im też. Oryginalna symbioza. Przeczytałem jego książkę pt. „Wędrówki po stuleciach”. Ciekawa, pobudzająca do myślenia, choć o bardzo odległych sprawach. Często można było go spotkać w drodze do Biblioteki Uniwersyteckiej, pałacu Staszica czy Państwowego Instytutu Wydawniczego na Foksal. Zawsze dźwigał skórzaną, wypchaną teczkę. Dzień dzielił na pracę w domu i lektury w czytelniach, bibliotekach. Przerywnikami, które ożywiały jego umysł i wyobraźnię, były pobyty w kawiarniach, restauracjach, odmiennych od modnych w środowisku artystyczno-intelektualnym przybytków w rodzaju kawiarni Marca, Galińskiego, Spatifu czy kawiarni literatów na Krakowskim Przedmieściu. Takich miejsc unikał. Nie pił alkoholu, ale potrzebna mu była specyficzna knajpiana atmosfera. Było to mocno zabawne. On, Helleńczyk, znawca i smakosz poezji Owidiusza i Horacego, piewca ładu i harmonii, elegancji i stylu, zanurzał się z ochotą w anarchicznym, trywialnym żywiole, odartym z urody, barbarzyńskim i przydeptanym przez socjalistyczną urawniłowkę.

Zygmunta Kubiaka poznałem bliżej około roku 1966, bodaj w Państwowym Instytucie Wydawniczym przy jakieś okazji. Następnie, już jako znajomi, niejako koledzy po piórze (starszy, rocznik 1929) spotykaliśmy się w nieoczekiwanych miejscach. Szlaki miał różnorodne, zapuszczał się w odległe rewiry. Pewnego razu, dumając samotnie w kawowym barku taksówkarzy przy Moniuszki, zobaczyłem Zygmunta Kubiaka, który wszedł i zajął miejsce w kącie pustej o tej porze kawiarenki. Wyciąga z teczki swój warsztat pracy, książki, słowniki, manuskrypty. Zamawia kawę. Ucieszył się na mój widok. Zwierzył się, nad czym pracuje. Zafascynował go Konstandinos Kawafis, grecki poeta z Aleksandrii. Czytał wszystko, co ten napisał. Dotarł do wszystkiego, co pisano o nim w różnych językach. To było niezapomniane posiedzenie. Zygmunt Kubiak, jeżeli czymś się zajmował, oryginalną twórczością, naukowym opracowaniem czy przekładem, czynił to z całym oddaniem. Dzień był upalny, duszny. Słońce grzało niemiłosiernie, wdzierając się do kawiarni. I oto w tej niesprzyjającej aurze wskrzeszona została Aleksandria początku XX w., miasto magiczne, pełne śladów helleńskiej przeszłości, starożytnej historii. Antoniusz, Kleopatra, Ptolemeidzi. Słynna Biblioteka Aleksandryjska sprzed wieków. Mędrcy, kabaliści, Grecy, Żydzi, Arabowie. Istny tygiel. W tym kosmopolitycznym kręgu Kawafis, zadziwiający poeta. Pochodził z zamożnej kupieckiej rodziny, kształcił się w Anglii, pracował w magistracie miasta, dział wodociągów i kanalizacji. Otoczony przez przeszłość, pogrążony w historii dawnych Greków, bogów, herosów, ludzi. Chłonący również współczesność swojego miasta. Kafejki, zaułki, bazary, burdele. Pisał wspaniałe wiersze, pełne odwołań do mitycznej Hellady, zarazem nasycone realizmem, dyszące zmysłowością. Dorobek miał szczupły, kunsztownie cyzelowany. Perfekcjonista poetyckiego słowa. Oszołomił mnie Zygmunt Kubiak żarliwym monologiem o Kawafisie. Pogrążony w benedyktyńskiej pracy nad przekładem z greckiego jego wierszy. Tom utworów zebranych Konstandinosa Kawafisa z obszerną przedmową — esejem o jego życiu i twórczości ukazał się w PIW-ie w 1981 r.

Zygmunt Kubiak, Helleńczyk, erudyta

Ciekawe były spotkania z Zygmuntem Kubiakiem, przeważnie przypadkowe. Perypatetyk spotykał perypatetyka. Kiedyś zaciągnąłem go do podłego szynku, kusząc specyficznie plebejskim, prawie przedwojennym urokiem. Dał się namówić na alkohol, co prawda wybrał trunek nader osobliwy, likier miętowy. Wypiliśmy brudzia. Wtedy zaczął opowiadać o swoich latach uniwersyteckich. Był żarliwie wierzącym katolikiem, nieprzemakalnym na wpływ ideologii marksistowskiej. Studiował filologię klasyczną. Z zapałem uczył się łaciny i greki. Pochłaniał wiedzę o starożytnym Rzymie i Grecji. Czytał Cycerona, Ksenofonta. Żył historią opowiadaną przez Tukidydesa. Perykles, Alcybiades, Katon byli dla niego jak żywi. Widział ich, słyszał. Obwarował się w tej przeszłości jak w twierdzy. Przeżył bolesny dramat rodzinny. Jego starszy brat, żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, utalentowany poeta, uległ komunistycznej władzy, stał się jej orędownikiem, dworskim poetą reżimu. To był dla Zygmunta Kubiaka cios. Wyrósł mur między braćmi. Znałem Tadeusza Kubiaka. Chyba nie miał spokojnego sumienia. Pisał służebne wiersze i pił, permanentnie pił. Był stałym bywalcem knajp. Tak pił latami i zapił się na śmierć. Zygmunt Kubiak mówił o nim jak o kimś zupełnie obcym. Drugim, jeszcze bardziej bolesnym przeżyciem stała się dla niego śmierć najmłodszego brata, zdolnego historyka sztuki. Zabrała go nagła choroba. Długo rozmawialiśmy w szynku U Klimka na Próżnej. Zygmunt Kubiak spotykał się z podobnymi do siebie erudytami w Państwowym Instytucie Wydawniczym na półpiętrze, w pokoju zwanym czytelnią. Ci encyklopedyści dzielili się informacjami potrzebnymi do pracy nad przekładami, opracowaniami przypisów itp. Ścisłe grono tworzyli: Paweł Hertz, poeta, wydawca, tłumacz; Marian Bizan, redaktor; Wacław Zawadzki, bibliofil, varsavianista zwany Puchatkiem; Marian Toporowski, rusycysta, znawca poezji rosyjskiej; Juliusz Żuławski, poeta, tłumacz poezji angielskiej, autor biografii Byrona. Dopuszczony kilka razy do tego zacnego grona słuchałem, jak rozprawiają o opowieściach chasydów spisanych przez Martina Bubera. Tom tych opowieści przekładał na polski Paweł Hertz. Przywołany został Stanisław Vincenz, piewca Huculszczyzny, autor monumentalnego dzieła „Na wysokiej połoninie”, w którym dużo miejsca poświęcił chasydom z Karpat Wschodnich. Zygmunt Kubiak pisał nie tylko o starożytnych Grekach i Rzymianach. Pisał o korzeniach kultury śródziemnomorskiej w Polsce. Odkrywał poetów naszego renesansu, baroku. Dla niego dziedzictwo Polski to starożytność, Rzym, chrześcijaństwo. Uważał, że wcale nie byliśmy nieszczęsną sierotą Europy, lecz jej integralną, twórczą częścią. W rozprawach nasyconych solidną wiedzą, ale nigdy nieprzytłaczających, pisanych klarownych stylem jakby rodem ze spiżowej łaciny, opowiadał o tych istotnych umocowaniach Polaków w zapomnianej lub celowo wymazywanej przeszłości.

Z latami zbliżyliśmy się znacznie i stałym miejscem naszych spotkań stał się Dom pod Królami, siedziba ZAIKS-u na Hipotecznej, w którym kierowniczka działu wydawniczego pani Grażyna Kukowska podejmowała nas gościnnie. Dzieliliśmy się wrażeniami z ostatnich lektur, komentowaliśmy wydarzenia w kraju. Zmiany, które nastąpiły, przyjmował początkowo z entuzjazmem. Ale z czasem stawał się coraz bardziej krytyczny wobec kierunku, w którym idziemy. Pani Grażyna darzyła Zygmunta sympatią i uznaniem dla jego twórczości. Nie było tygodnia, żebyśmy się tam nie spotkali. Zygmunt Kubiak, niezaradny w sprawach urzędowych, chętnie korzystał z pomocy kierowniczki działu wydawniczego ZAIKS-u biegłej w arkanach i niuansach prawa autorskiego. Klubem nazywaliśmy pokój na drugim piętrze w ZAIKS-ie. To było dobre miejsce. Spokojna oaza w czasach chaosu. Najlepiej zapamiętałem telefony do Zygmunta Kubiaka. Coś chciałem wiedzieć. Nigdzie nie mogłem znaleźć odpowiedzi. Było to pytanie o unitariański Kościół i jego genezę. O jakiegoś boga z Olimpu. O Padwę, w której studiował Jan Kochanowski. O rynsztunek Beotów. Takie pozornie nieprzydatne do niczego wiadomości działają na wyobraźnię. Przydają się nie wiedzieć kiedy. Odpowiedzi Zygmunta Kubiaka były natychmiastowe i wyczerpujące. Pod koniec swojego skromnego, pracowitego życia doczekał się sukcesów wydawniczych. Jego książki: „Mitologia Greków i Rzymian” (1997 r.) i „Dzieje Greków i Rzymian. Piękno i gorycz Europy” (1999 r.) stały się bestsellerami. Liczba sprzedanych egzemplarzy była imponująca. Poczuł się doceniony. Miał dalsze, rozległe zamiary twórcze. Śmierć przyszła nagle w 2004 r. Została po nim wyrwa. Nie mam już do kogo zadzwonić, żeby dowiedzieć się czegoś, co bardzo chciałbym wiedzieć.

Felicja Krance z Nowego Jorku

Smukła, długowłosa i szybka. Mimo wieku młoda. Błękitne oczy pełne ciekawości życia. Wyglądała jak dama z powieści o wiktoriańskiej Anglii. Dystyngowana i zarazem naturalna, swobodna. Przylatywała z Nowego Jorku do nas od lat siedemdziesiątych. Działała w komitecie wspomagającym zakład dla ociemniałych w Laskach. To była rodzinna sprawa. Ze strony matki, Wieniawskiej z domu, postępująca utrata wzroku była chorobą dziedziczną tej rodziny, z której wywodził się też słynny skrzypek wirtuoz i kompozytor Henryk Wieniawski.

Nagroda Jurzykowskiego

Pani Felicja zbierała fundusze na Laski w kręgach Polonii amerykańskiej. Nie tylko. Związana od lat z kapitułą Nagrody im. Alfreda Jurzykowskiego w Nowym Jorku wyszukiwała w kraju kandydatów wśród ludzi nauki, sztuki, literatury. Fundatorem był polski przemysłowiec i wynalazca Alfred Jurzykowski, który podczas II wojny światowej znalazł się w Brazylii i tam dorobił się fortuny. W 1964 r. ustanowił dwie nagrody, jedną dla uczonych brazylijskich, drugą zaś dla Polaków w kraju i za granicą. Po jego śmierci odłożonym na ten cel kapitałem zarządzały dwie jego córki i to one powołały kapitułę nagrody. Prestiż wyróżnienia tą nagrodą był wysoki i wystarczy wymienić niektórych nagrodzonych od 1964 r., żeby tę ocenę potwierdzić. Cała plejada luminarzy sztuk pięknych, nauk. Stanisław Pigoń, Roman Ingarden, Stanisław Baliński, Roman Brandstaetter, Karol Borsuk, Juliusz Wiktor Gomulicki, Wacław Jędrzejewicz, Leszek Kołakowski, Stefan Korboński, Karolina Lanckorońska, Jan Józef Lipski, Józef Mackiewicz, Maria Ossowska, Czesław Miłosz, Witold Lutosławski, Tadeusz Różewicz, Julian Stryjkowski, Stefan Wiechecki, Kazimierz Wierzyński, Józef Wittlin, Feliks Topolski, Hugo Steinhaus, Marian Hemar, Jan Lebenstein, Hilary Koprowski, Zbigniew Herbert. Nagroda im. Alfreda Jurzykowskiego z naszą skłonnością do przesady nazywana bywała „polskim Noblem” i stanowiła również znaczne wsparcie finansowe, szczególnie dla uhonorowanych nią „krajowców”.

Z domu Lilpopówna

Trudno o lepszego poszukiwacza kandydatów niż Felicja Krance. Od przedwojnia mocno związana ze sferami intelektualnymi i artystycznymi stolicy. Sióstr było cztery. Córki wziętego architekta Franciszka Lilpopa, którego niektóre dzieła — pałacyki, kamienice, gmachy publiczne ocalały z wojny i Powstania.

„Salon warszawski” na Manhattanie. Od lewej mecenas Gustaw Seidenman, Felicja Krance

Podczas naszych spotkań i spacerów pani Felicja nieraz przypominała sobie z nostalgią dawne życie młodych dziewczyn z zamożnej, patrycjuszowskiej rodziny w Warszawie. Bardzo szybko poznały ówczesny areopag muzyczny, Grzegorza Fitelberga, Emila Młynarskiego, Karola Szymanowskiego, Romana Maciejewskiego, Artura Rubinsteina. Krąg towarzyski poszerzył się o przedstawicieli innych dziedzin sztuki — malarzy, rzeźbiarzy, poetów. Wyprawy do Ziemiańskiej, Zodiaku, kabarety, wieczory literackie, koncerty w Filharmonii. Świat był bajecznie kolorowy, wirujący, pełen niespodzianek, elektryzujących doznań. Urodziwe panny robiły furorę na karnawałowych balach w Sztuce i Modzie, Instytucie Propagandy Sztuki. Halina została żoną znakomitego dyrygenta Artura Rodzińskiego. Najmłodsza Maria związała się węzłem małżeńskim ze Zbigniewem Uniłowskim, nadzieją polskiej prozy, autorem powieści „Wspólny pokój” i „Dwadzieścia lat życia”. Serce Felicji zdobył świetnie zapowiadający się pianista, kompozytor. Wesele zgromadziło cały światek artystyczny Warszawy.

Warszawa na Manhattanie

A potem nastąpił gwałtowny kres pięknej epoki. Pani Felicja z mężem znalazła się we Francji. Wojenna tułaczka zakończyła się w Stanach. Rozpoczęła nowe życie. Ciężkie, wszystko trzeba było zaczynać od początku. Język, obyczaje, sytuacja materialna. Nie ma już mowy o sztuce, komponowaniu, wirtuozerii pianistycznej. To staje się prywatnym marginesem. Mąż zakłada wytwórnię karmy dla zwierząt. Harówka, szukanie odbiorców, samemu trzeba być pracodawcą, pracownikiem, sprzedawcą. Pani Felicja dzielnie pomaga w tym przedsięwzięciu. Wytwórnia rozwija się i umacnia. Daje szansę na spokojną egzystencję. Miłość do sztuk pięknych nie wygasła. Pani Felicja udziela się w życiu kulturalnym polskiej emigracji w Stanach. Przy East River Drive w Nowym Jorku w mieszkaniu jej siostry Haliny, wdowy po Arturze Rodzińskim, powstaje „salon warszawski”, oaza przedwojennej Warszawy na Manhattanie. Bywają tu Kazimierz Wierzyński, Józef Wittlin, Jan Lechoń, Artur Rubinstein, Aleksander Hertz, prof. Wacław Jędrzejewicz, który kieruje Instytutem Józefa Piłsudskiego, mecenas Gustaw Seidenman, adwokat, prowadził renomowaną kancelarię adwokacką na Kapucyńskiej w Warszawie, równie wzięty jako adwokat w Nowym Jorku, miał wielu klientów o nazwiskach powszechnie znanych z historii najnowszej, między innymi Aleksandra Kiereńskiego i córkę Stalina, Swietłanę Alliłujewą. W atmosferze tego salonu, gdzie ściany zdobią obrazy i karykatury Zdzisława Czermańskiego, znanego rysownika, kronikarza epopei Legionów Piłsudskiego, zapewne nieraz zebranych ogarniały wspomnienia czasu przed potopem; wieczory skamandrytów, występy Hanki Ordonówny i Zuli Pogorzelskiej, koncerty w Filharmonii, wyprawy do tatrzańskich schronisk z Karolem Stryjeńskim, Rafałem Malczewskim, Augustem Zamoyskim. Nie ma już Manhattanu. Przeszłość jest wypierana przez teraźniejszość. Salon egzystował do lat dziewięćdziesiątych. Dwie siostry, Felicja i Halina, trwały na posterunku. Najmłodszej Marii już nie było między żywymi. Czwarta z sióstr, Aniela Mieczysławska, mieszkała w Londynie; była wieloletnią towarzyszką życia b. prezydenta RP na Uchodźstwie, Edwarda Raczyńskiego.

Spotkanie w Polsce

Pamiętam przyjazd do Polski pani Felicji Krance w 1987 r. Prosiła o spotkanie z prof. Januszem Sławińskim, wybitnym literaturoznawcą z Instytutu Badań Literackich. Był kandydatem do Nagrody im. Alfreda Jurzykowskiego. Otrzymał ją w 1988 r. Spotkaliśmy się z panią Felicją na placu Zamkowym. — Jaki pan młody! — zareagowała spontanicznie na widok profesora. Janusz Sławiński, szczupłej postawy, o pociągłej, delikatnej twarzy, z kosmykiem włosów niesfornie sterczącym nad czołem nie miał w sobie nic z akademickiej dostojności. Student, początkujący adept, najwyżej asystent. Bardzo szybko oficjalna konwersacja ustąpiła wartkiej bezpośredniości. Pani Felicja znała nieźle dorobek naukowy profesora i z ciekawością dopytywała się, nad czym obecnie pracuje. Generacja młodych ludzi dających silny odpór ideologii komunistycznej, choć wyrosłych w oparach tej indoktrynacji, fascynowała ją nadzwyczaj. Dawała nadzieję, że Polska się odrodzi.

Nieraz spacerowałem z panią Felicją ulicami naszego miasta. Pokazywała domy, które wybudował jej ojciec. Dom handlowy braci Jabłkowskich przy Brackiej. Siedziba telewizji na placu Powstańców to dawny Bank Zjednoczonych Ziem Polskich — też dzieło Franciszka Lilpopa. Również klasztor Sióstr Nazaretanek przy Czerniakowskiej, pamiętny z zaciekłych walk w Powstaniu Warszawskim. Kamienica przy Alei Róż, w której mieszkała rodzina Lilpopów i gdzie siostry spędziły szczęśliwe lata dzieciństwa i wczesnej młodości… Cieszyła się, że chociaż tyle pozostało. Może dlatego pani Felicja opatrzyła swoje wspomnienia w 1991 r. tytułem „Powroty”?

Jaś Kiwi

Nie było jeszcze komórek, Internetu i innych sposobów błyskawicznej relacji między ludźmi. Jaś Kiwi newsy przekazywał osobiście. Bywał wszędzie i wiedział wszystko, co wiedzieć należało na Szlaku, który prowadził od Starówki Krakowskim Przedmieściem przez plac Trzech Krzyży do Wiejskiej i SPATiF-u w Alejach Ujazdowskich. Posiadał ów tor wodny swoje dopływy: Miodową, Trębacką, Ordynacką, Foksal, Chmielną. Był wizytówką miasta. Przyciągał magnetycznie jako korso elegancji i kobiecej urody. Ile pięknych dziewczyn wysiadywało w Harendzie przy Oboźnej! Artyści parający się sztukami pięknymi chętnie przemierzali Szlak. Spojrzeniami przechodniów potwierdzali swoją pozycję, popularność. Również inne osobistości lubiły się pokazywać. „Rotmistrz”, rekin czarnego rynku, przejeżdżał powoli sportowym autem prowadzonym przez osobistego kierowcę. Król życia. Triumfował. Aż nagle upadek, nikt. Słyszało się pieśni zwycięzców i skowyt pokonanych. Niektórych Szlak zasysał bez reszty i stawali się ślepi i głusi na prawdziwe życie, które przecież toczyło się wokół. W monotonii i szarzyźnie tamtych lat Szlak wydawał się taki bajeczny, kolorowy…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki