Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tarot to karty.
Połączone karty to książka.
Nic więcej.
Tarot Paryski to rozmowy, ulice, ludzie posklejani słowami,
przepraszam, Słowem.
Słowem tyle.
Manuela Gretkowska
… Kawiarniane epizody, scenki z życia artystyczno-ezoterycznej bohemy Paryża, przewrotne dialogi, erudycyjne dyskusje o filozofii i symbolice Tarota. W tle tętniący życiem Paryż, jego muzea, metro, kawiarnie i biblioteki…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 139
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: XAUDIO
Copyright © Manuela Gretkowska
Copyright © for the Polish ebook edition by XAUDIO Sp. z o. o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
Warszawa, 2023
ISBN 978-83-8341-071-5
Wydawca:
XAUDIO Sp. z o.o.
e-mail: [email protected]
www.xaudio.pl
Przyjechałam do Amsterdamu zobaczyć Rembrandta. Jego obrazy są rozwleczone po większych muzeach świata jak relikwie rozdrapane ze świętości, ale duch Rembrandta został w Amsterdamie. Przyjechałam więc do Rembrandta. Jego dom zamieniono na muzeum grafiki. Nie ma w nim żadnego stylowego mebla czy nawet pokrytego patyną dzbana jak z siedemnastowiecznych martwych natur. Z epoki zostało w pustym domu kilka maszyn do tłoczenia grafik, w pustym domu bankruta, który wyprzedał to, co dało się wynieść, co miało jakąś wartość. Nie sądzę, by Rembrandtowi było żal pozbyć się drogocennych rekwizytów, zdobnych materii, srebrnych naczyń, wszystkiego, czego używał, czym się cieszył razem z Saskią. Saskia odeszła - niech odejdą świadkowie szczęścia. Zostanie tylko sprzęt do pracy, do grawerowania światła i czasu, jaki został do...
W Rijksmuseum Straż nocna, Lekcja anatomii i Żydowska narzeczona. Zaczęłam zwiedzanie od żydowskiej narzeczonej, jej suknia jest oszałamiająca. Nie malowana, ale rzeźbiona. Zawerniksowana faktura układa się w brokaty zakrzepłej czerwieni. Chciałam zobaczyć ją z bliska. Przekroczyłam narysowaną na ziemi żółtą linię i usłyszałam po holendersku, francusku, angielsku: „Zabronione”. Wróciłam posłusznie za linię, nadzorowana spojrzeniem strażnika. Zostając nogami w dozwolonej strefie, próbowałam się karkołomnie przechylić, tak by przybliżyć oczy do obrazu chociaż na dadzieścia centymetrów. Strażnik znowu wysyczał: „Zabronione”. Za mną zaczęła się tłoczyć wycieczka. Niemiecki przewodnik objaśniał: - Proszę państwa, Rembrandt van Rijn, którego obrazy i grafiki widzieliśmy już w British Museum i w Luwrze, miał na imię Rembrandt, van Rijn znaczy znad Renu. Obraz znajdujący się w tej chwili przed państwem zatytułowany został Żydowska narzeczona. Powstał prawdopodobnie w roku 1655, wymiary sto dwadzieścia i pół centymetra na sto sześćdziesiąt i pół centymetra. Przedstawia młodego mężczyznę w haftowanym złocistym kaftanie trzymającego za rękę dziewczynę ubraną w czerwoną suknię. Dziewczyna, uśmiechając się, patrzy przed siebie, jej owalną twarz przysłaniają czarne kręcone włosy, opadające na odsłonięte ramiona.
Po co opowiadać w muzeum obraz? Odwróciłam się, za mną stało kilkanaście osób w czarnych okularach.
- Temat do sceny malarz zaczerpnął najprawdopodobniej z Księgi Stworzenia, rozdział 26 wers 8, jest to zatem Izaak i Rebeka - kontynuował przewodnik. - Może też to być portret synowej Rembrandta, Magdaleny van Loo, i jego syna Tytusa. Uwadze państwa polecam fakturę obrazu.
Strażnik miał najwyraźniej ochotę na pogawędkę z przewodnikiem niewidomych. Przeszedł za nim kilka obrazów dalej. Wahałam się przez moment, czy skorzystać z nieuwagi strażnika i przekroczyć żółtą, magiczną linię. Wyprzedzili mnie jednak niewidomi. Zaczęli dotykać powierzchni obrazu. Najpierw delikatnie, opuszkami palców, powtarzając „Rembrandt, Rembrandt”, jakby chcieli się przekonać, że obraz naprawdę istnieje. Potem przeciągali po płótnie całymi dłońmi, aż jeden z nich złożył usta do pocałunku i zaczął obraz lizać. Po chwili ustąpił miejsca innym, oni także potrafili bezbłędnie obrysować językiem zarysy postaci wśród rembrandtowskich światłocieni.
- Jak smakuje żydowska narzeczona? - spytałam niewidomego wielbiciela sztuki.
- Słodkawa, tło nieco gorzkie - ocenił ze znawstwem konesera.
- Państwo tak wszystkie obrazy... zwiedzają?
- Nie zawsze strażnicy dadzą się odciągnąć, choćby na parę sekund.
- A który obraz panu... - nie wiedziałam, jakiego słowa użyć - ...podoba się najbardziej?
- Chciała pani powiedzieć: smakuje - roześmiał się, postukując białą laską o lśniące lakierki. - Największe upodobanie mam w dawnych mistrzach. Ich obrazy zachowały smak epoki, no i wtedy farby robiono z naturalnych pigmentów, zdrowiej. Współczesne malarstwo to chemikalia, takiego Pollocka strach wziąć do ust, można się pokaleczyć. Widziała pani Ewę Cranacha? Mój ulubiony malarz niemiecki. Malował kobiety jak żywe. Ciało Ewy jest słonawe, jej małe piersi cierpkie. Proszę się nie gniewać, że mówię o takich szczegółach, ale sztuka jest moją pasją. Byłem wczoraj w Luwrze, cały dzień.
- Olbrzymie muzeum, prawda? - podtrzymywałam rozmowę.
- Owszem, ale rozczarowałem się, zwłaszcza rzeźbą. Wie pani, Wenus z Milo ma odrapaną dupę.