9,99 zł
„Royce wrócił do swojego gabinetu. Taylor siedziała na biurku z nogą założoną na nogę. Czerwone szpilki, czerwona szminka na ustach i figlarny uśmiech na twarzy przyprawiły go o szybsze bicie serca. Gotów był paść przed nią na kolana i prosić o jeszcze jeden pocałunek. O jeszcze jeden dotyk..."
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 158
Jessica Lemmon
Tej kobiety nie wolno ci całować
Tłumaczenie: Julita Mirska
HarperCollins Polska sp. z o.o. Warszawa 2021
Tytuł oryginału: His Forbidden Kiss
Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 Jessica Lemmon
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-6712-0
Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink
Stukając obcasami o marmurową posadzkę, Taylor Thompson biegła przed siebie w wyszywanej koralikami sukni od Versace. Kupiła ją na coroczny Bal Walentynkowy w River Grove, nie sądziła jednak, że będzie zmuszona do ucieczki i że wąski dół będzie jej tę ucieczkę utrudniał.
Podciągnąwszy suknię do kolan, minęła toaletę, w której, jak podejrzewała, kłębiło się od wyfiokowanych dam, i skryła się w szatni. Która okazała się mała i ciasna.
Nie szkodzi. Potrzebowała paru sekund z dala od zaciekawionych spojrzeń. Boże, Brannon zamierza się jej oświadczyć!
Ponieważ co roku uczestniczyła w balu, nie przyszło jej do głowy, by się jakoś wykręcić. Zresztą nawet nie wypadało.
Thompsonowie wraz z rodziną Brannona Knoxa pomogli zbudować River Grove. Dwadzieścia sześć lat temu, kiedy Taylor miała dwa latka, jej zmarły niedawno ojciec Charles Thompson oraz Jack Knox, ojciec Brannona, połączyli siły i stworzyli jedną z największych firm technologicznych w kraju – ThomKnox.
Dziś Brannon chciał zawrzeć innego rodzaju związek.
- Och Bran, co ci strzeliło do łba?
Właściwie to samo pytanie mogłaby zadać sobie. Należało odmówić, kiedy Brannon poprosił, aby była jego parą na balu. A ona zgodziła się, uznając, że nazajutrz odbędą tę poważną rozmowę; że jutro mu powie: To nie ma sensu, po prostu zostańmy przyjaciółmi.
Stojąc w szatni, zastanawiała się, co ma zrobić. Przemknąć do toalety? Nie. Tam wpadłaby na panią Muelller lub na Patsy Sheffield. Zaraz całe River Grove plotkowałoby, że Taylor Thompson ukrywa się przed swoim chłopakiem.
Gdyby nie choroba nowotworowa i śmierć ojca, pewnie nie zaczęłaby umawiać się z Brannonem. Znali się całe życie, ale nigdy nie czuli do siebie pociągu. Wzdrygnęła się na myśl o czekającej ich rozmowie. Nie gniewaj się, Bran. Spotykałam się z tobą, bo byłam smutna. I wiedziałam, że tata by się ucieszył.
- Szlag! – Sfrustrowana tupnęła nogą.
W pomieszczeniu było duszno. Musi znaleźć większe; tu nie mogła się skupić.
Zacisnęła dłoń na klamce, ta jednak ani drgnęła.
- Do jasnej cholery! – Szarpnęła. Kropelki potu wystąpiły jej na czoło. Szkoda, że zostawiła torebkę na stole. Gdyby wzięła ją z sobą, przynajmniej miałaby telefon.
Nie cierpiała na klaustrofobię, ale nie chciała zemdleć z braku powietrza. Powinna była podejść do Brannona i wszystko wyjaśnić, gdy tylko zobaczyła go z pudełeczkiem od Tiffany’ego w ręce.
Wytężyła słuch. Nie dochodził tu żaden najmniejszy dźwięk. Puściła klamkę i cofnęła się. Zamierzała pchnąć drzwi, ale w tym momencie ktoś je otworzył. Ujrzała wysokiego mężczyznę ubranego w czarny smoking.
- Taylor? Co tu robisz? – Starszy brat Brannona zmarszczył brwi.
- Royce, dzięki Bogu! – Chwyciła go za przedramiona. Kiedyś, w wieku chyba szesnastu lat, idąc do limuzyny, potknęła się, a on ją złapał. Jego dotyk sprawił, że poczuła motyle w brzuchu. Dziś poczuła się identyczne. Dotyk Brannona nigdy tak na nią nie działał.
Wtedy przed laty widziała karcące spojrzenie ojca. Powiedział, żeby trzymała się z dala od starszego z braci Knoxów. Jest dla ciebie za stary.
Ojciec marzył, by jego ukochana córka wyszła za młodszego Knoxa, Brannona.
Zabrała ręce. Nie była pewna, co jej bardziej przeszkadza: to, że zaczęła umawiać się z Brannonem, czy że Royce nadal wzbudza w niej pożądanie.
- Myślałam, że tu umrę – mruknęła.
- Mało prawdopodobne. Bran cię szuka.
- Wiem. – Oczami wyobraźni zobaczyła pierścionek z brylantem. – Uciekłam przed nim.
- Dlaczego?
I nagle usłyszała:
- Widział ktoś Taylor?
Bran był za rogiem, jeszcze nie dostrzegł jej ani swojego brata. Niewiele się namyślając, Taylor wciągnęła Royce’a do ciasnego pomieszczenia. Wolała się udusić niż stawić czoło mężczyźnie, który zamierzał się jej oświadczyć.
- Hej! Co ro…?
Przyłożyła rękę do ust Royce’a.
Stali bez ruchu, wsłuchując się w odgłosy za drzwiami. Po chwili kroki zaczęły się oddalać. Taylor wypuściła z płuc powietrze i nagle zdała sobie sprawę z palców Royce’a zaciśniętych na jej nadgarstku i z ciepłego oddechu na swojej dłoni.
- Tu się zaręczyli moi rodzice – powiedziała. W słabym świetle nie widział jej twarzy, za to wyraźnie słyszał smutek w głosie. – Na Balu Walentynkowym. Mama twierdzi, że to był najbardziej romantyczny wieczór w jej życiu.
Zrobiło mu się żal Taylor i Diny. Wszyscy mocno przeżyli śmierć Charlesa. Knoxowie i Thompsonowie byli jak rodzina.
- Pewnie dlatego Bran wybrał to miejsce i ten dzień – dodała.
Zatem miał odpowiedź: wiedziała o oświadczynach, którymi Brannon planował ją zaskoczyć. Odciągnął jej rękę od swojej twarzy. W nozdrza uderzył go zapach perfum. Taylor zawsze pachniała bosko, tyle że rzadko dane mu było to czuć. Charles się o to postarał.
- Wiedziałaś, że chce ci się oświadczyć?
- Tak.
Nie brzmiała na zadowoloną. Nawet się nie zdziwił. Chodziła z Branem od… miesiąca? Dwóch? Kiedy Brannon pokazał mu pierścionek, Royce, który zawsze był człowiekiem trzeźwo myślącym, nie krył zdumienia. Nie za szybko, braciszku kochany?
- To stanowczo za szybko – rzekła.
Ogarnęła go ulga. Bran nie myślał logicznie; ludzie powinni dłużej z sobą chodzić, zanim zdecydują się na taki krok.
- Planował niespodziankę. Kto się wygadał?
- Nikt. Zobaczyłam go z pierścionkiem.
Royce puścił jej rękę. Po omacku zaczął szukać kontaktu. Kiedy w końcu udało mu się zapalić światło, zauważył trzy rzeczy: puste wieszaki, plastikowe pojemniki z dekoracjami świątecznymi oraz piękną kobietę, w której oczach malowała się rozpacz.
Do urody Taylor dawno przywykł, lecz wyraz smutku rzadko gościł na jej twarzy.
Miała ciemnoblond włosy, które zwykle nosiła rozpuszczone; dziś upięła je w kok. Usta pomalowała ciemniejszą szminką niż zazwyczaj. Od najmłodszych lat, podobnie jak on i Brannon, bywała w eleganckim świecie. Wiedziała, jak się ubrać, jak zachowywać zarówno w pracy, jak i w życiu. Tak jak oni, wyssała to z mlekiem matki.
Cechowała ją inteligencja i ambicja. Po części dlatego zdumiał go pomysł Brannona. Świetnie im się z Taylor pracowało, obaj traktowali ją jak siostrę, ciut starszą od ich rodzonej siostry Gii… Z drugiej strony, co on wie? Może faktycznie Taylor i Bran się kochają?
Chociaż nie, Taylor nie sprawiała wrażenia zakochanej. Najwyraźniej też uważała, że zaręczyny z Branem to zły pomysł.
- Gorąco tu. Spróbuj otworzyć. – Nie czekając, odsunęła go na bok i zaczęła naciskać klamkę. Potem naparła na drzwi ramieniem, a gdy i to nie pomogło, warknęła ze złością.
- Nie denerwuj się. – Próbował ją uspokoić. – Prędzej czy później ktoś nas uwolni. Weź głęboki oddech…
- Nie mogę. Mam na sobie bieliznę modelującą.
Uśmiechnął się pod nosem.
- Postaraj się… - Zgiął nogi w kolanach, tak by ich oczy znalazły się na jednym poziomie. – Oddychaj razem ze mną.
Posłuchała. Wdech, wydech, wdech… Kiedy wypuszczała z płuc powietrze, kilka łez spłynęło jej po policzku.
- Royce, nie chcę zranić jego uczuć – szepnęła, zaciskając palce na klapach smokingu.
- Wiem. – Uznał, że lepiej nie wdawać się w dyskusję.
- To wina mojego taty. Nie powinnam była umawiać się z Brannonem. Bran jest cudownym człowiekiem, ale… - Potrząsnęła głową. – Zamierzałam zerwać z nim w ten weekend. Tylko z grzeczności zgodziłam się towarzyszyć mu na dzisiejszy bal.
- Ale nie tłumacz się.
- Nie chcę go zranić – powtórzyła cicho.
- Taylor. – Popatrzył jej w oczy. – Nie musisz wbrew sobie, z grzeczności, przyjmować oświadczyn. Bez względu na to, czego by pragnął twój ojciec.
Wciąż ściskając klapy smokingu, skinęła głową. Powinien był wyprostować się, ale coś go powstrzymywało.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Zamierzał udzielić jej jeszcze kilku rad, dodać otuchy, ale nie zdołał. Nie zdołał, bo przytknęła usta do jego warg i zaczęła go namiętnie całować, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata.
Przestań! Taylor była dziedziczką fortuny Thompsonów, on jednym z dziedziców majątku Knoxów. Bez względu na to, co mu wyjawiła i co on sam sądził o pomyśle brata, nie powinien się z nią całować. Ale nie potrafił przestać.
Usta miała miękkie, kuszące. Kojarzyły mu się z szampanem i wspaniałym seksem, jakiego dawno nie uprawiał, więc delektował się ich dotykiem i smakiem. Chciał sobie przypomnieć… Nie, nie przypomnieć. Tego pocałunku nie mógł do niczego porównać. Była w nim nowość, była świeżość i witalność, był…
Zresztą nieważne. Po prostu teraz, gdy pocałował Taylor, nie mógł się od niej oderwać. Chciał poznać zakazany owoc, nacieszyć się tym, czego dotąd nie śmiał tknąć.
Ona pierwsza zaczęła go całować, ale teraz role się odwróciły. Rozchylił jej wargi, językiem dotknął podniebienia…
Prowadził uporządkowane życie, nad wszystkim zawsze miał kontrolę. Sądził, że taki się urodził; że odziedziczył po ojcu zmysł do interesów, podczas gdy Brannon odziedziczył jego spontaniczność. Cechy współzałożyciela ThomKnoxu zostały sprawiedliwie podzielone między synów, Gia zaś otrzymała podwójną dawkę wszystkiego.
Royce świetnie się czuł na stanowisku dyrektora finansowego. Doskonale znał się na budżetach i strategiach finansowych. Te sprawy nie miały przed nim tajemnic.
W ThomKnox zaczął pracować w wieku dwudziestu trzech lat. W pismach branżowych z miejsca obwołano go geniuszem. Na szczęście woda sodowa nie uderzyła mu do głowy. Koncentrował się na liczbach, które nigdy nie kłamały. W przeciwieństwie do plotkarzy na portalach internetowych.
Ale mieliby używanie, gdyby odkryli, że całuje się z wybranką swojego brata!
Ta myśl podziałała na niego jak kubeł zimnej wody. Mimo że Bran nie miał do Taylor żadnych praw – dopiero zamierzał się jej oświadczyć, a ona miała zamiar z nim zerwać – przestał ją obejmować. Cofnął się, wziął głęboki oddech.
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami; spojrzenie miała ogniste, usta otwarte, jakby chciała powiedzieć… Nie, nie wiedział co. Wiedział tylko, że jej pragnie.
Głuchy na głos rozsądku ponownie zbliżył usta do jej warg. Jeszcze jeden pocałunek. W poniedziałek rano poniesie konsekwencje, teraz liczyła się siła przyciągania, której nie potrafił się oprzeć.
Objął Taylor w pasie; ledwo zaczął ją całować, kiedy drzwi się otworzyły. Odskoczyli od siebie jak przyłapana na gorącym uczynku para nastolatków.
W progu stał Brannon. Wyraz zdziwienia na jego twarzy znikł, ustępując miejsca furii.
- Prosiłem, żebyś pomógł mi ją szukać, a nie się z nią migdalił.
- My nie…
- Nie jestem ślepy!
Royce od najmłodszych lat opiekował się bratem. Był starszy i bardziej odpowiedzialny. Oczywiście mógł powstrzymać Taylor, kiedy przyciągnęła go do siebie, ale… Ale tego nie zrobił.
- To moja wina – oznajmił.
- Rozumiem, dlaczego próbowałeś odwieść mnie od zaręczyn. Sam miałeś na nią ochotę.
- Słucham? – przerwała im Taylor.
- Miałem zamiar ci się oświadczyć.
- Wiem.
Royce nie wtrącał się do rozmowy.
Taylor nie powinna była umawiać się z Brannonem, by sprawić przyjemność swojemu ojcu. A jak już zaczęła, to powinna była wcześniej z nim zerwać. Zanim kupił pierścionek. Z drugiej strony, gdyby nie zobaczyła pierścionka, to nie uciekłaby przerażona, on nie zacząłby jej szukać i nie doszłoby do ich pocałunku.
- Jak? Skąd? – Twarz Brana przybrała kolor czerwony.
- Widziałam, jak trzymasz pierścionek i… uciekłam. Royce mnie znalazł. Ja… zawsze chciałam go pocałować.
- Co? – spytali obaj naraz.
- Bran, chciałam w ten weekend z tobą zerwać – oznajmiła, przenosząc na niego spojrzenie. – Podjęłam nieodwołalną decyzję. Nie wiedziałam, że planujesz… - Wskazała głową na wypukłość w kieszeni marynarki, gdzie znajdowało się pudełeczko z pierścionkiem.
- No tak. – Zawstydzony i zraniony, odwrócił się na pięcie.
- Brannon, poczekaj! – zawołał Royce, ale nim zdążył coś więcej powiedzieć, Taylor chwyciła go za rękę.
- Nie, to moja wina. – Rzuciła się za Branem tak szybko, jak na to pozwalała długa wąska suknia i szpilki.
Royce obserwował ją oparty o framugę. Nagle zauważył dwie kobiety stojące przed wejściem do toalety.
Taylor dogoniła Brana; razem wyszli na zewnątrz. Royce nie ruszył się z miejsca. Psiakrew, nie powinien był całować Taylor. Działał pod wpływem impulsu, ale to żadne usprawiedliwienie. Proste zasady, którymi się kierował w życiu i w pracy, czemuś służyły: porządkowały świat. Całując się z Taylor, przekroczył granicę.
To mu się nigdy wcześniej nie zdarzyło. I nigdy więcej się nie powtórzy.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej