Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy telefon przerywa jej spokojny sen, Sarah jest pewna, że usłyszy ciepły głos męża Geoffreya, który pracuje w londyńskim banku. Ku jej przerażeniu pracownik Departamentu Stanu informuje ją o śmierci męża w pożarze hotelu w Berlinie.
Zaszokowana Sarah uważa, że zaszła pomyłka. Nie wierzy w śmierć Geoffreya i rozpoczyna własne śledztwo. Przypadkowo trafia na ślad międzynarodowego spisku szpiegowskiego, w który zamieszani są wysoko postawieni politycy, agenci CIA i Mossadu. Przemierzając kolejne europejskie miasta, Sarah odkrywa, że jej mąż nie był tym, za kogo się podawał, a szukanie prawdy może być śmiertelnie niebezpieczne.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Berlin
Wystarczy przez dwadzieścia sekund uciskać tętnice szyjne, by człowiek stracił przytomność. Po kolejnych dwóch minutach następuje nieuchronna śmierć. Simon Dance nie nauczył się tego z żadnego podręcznika medycyny. Takie rzeczy znał z doświadczenia. Wiedział też, że garotę należy mocno zacisnąć i nie wolno jej rozluźnić, bo najmniejszy dopływ cennej krwi do mózgu ofiary przedłuża jej opór. Taki brak profesjonalizmu może być niebezpieczny. Umierający człowiek potrafi wpaść w prawdziwą wściekłość.
Kucając w ciemnościach, Simon Dance owinął garotę wokół dłoni i spojrzał na świecącą tarczę zegarka. Minęły dwie godziny, odkąd zgasił światło. Jego zabójca bez wątpienia jest człowiekiem ostrożnym i musi mieć pewność, że Dance mocno zasnął. Jeżeli jest zawodowcem, to wie, że podczas pierwszych dwóch godzin sen jest najgłębszy. Nadchodzi właśnie pora, by uderzyć.
Podłoga na korytarzu lekko zatrzeszczała. Simon Dance znieruchomiał, a potem uniósł się powoli i czekał w ciemnościach przy drzwiach. Nie zwracał uwagi na mocne bicie własnego serca. Czuł znajomy przypływ adrenaliny, która pozwalała mu na błyskawiczne reakcje. Rozsunął dłonie, naciągając garotę.
Klucz wsuwał się do zamka powoli. Simon słyszał delikatny, metaliczny dźwięk. Klucz zachrzęścił i zamek otworzył się z cichym trzaskiem. Przez uchylone drzwi wpadła z korytarza smuga światła. Zaraz potem jakiś cień zaczął przesuwać się powoli w kierunku łóżka, na którym widniał zarys śpiącej postaci. Cień uniósł rękę. Trzy kule, wystrzelone przez tłumik, głucho wbiły się w poduszki. Przy trzecim strzale Dance zaatakował.
Zarzucił garotę na szyję napastnika i szarpnął w górę oraz do tyłu. Lina zacisnęła się dokładnie na tętnicach szyjnych, tuż pod dolną szczęką. Pistolet upadł na podłogę. Mężczyzna rzucał się jak ryba złapana na haczyk, próbując się uwolnić. Szarpał się rozpaczliwie, by dosięgnąć paznokciami twarzy Dance'a. Jego nogi i ręce zaczęły wykonywać gwałtowne chaotyczne ruchy, ale po kilku chwilach stały się miękkie i bezwładne. Dance liczył upływające minuty, czuł ostatnie spazmy ciała, ostatnie próby walki umierających komórek mózgu. Nadal nie zwalniał ucisku.
Kiedy minęły trzy minuty, rozsunął pętlę. Ciało osunęło się na podłogę. Dance zapalił światło i wpatrywał się w mężczyznę, którego właśnie zabił.
Pokryta plamami twarz wydawała mu się znajoma. Może widział kiedyś tego człowieka w pociągu albo na ulicy, nie miał jednak pojęcia, jak się nazywa. Szybko przeszukał kieszenie denata, ale znalazł jedynie pieniądze, kluczyki od samochodu i trochę zawodowego wyposażenia: dodatkową amunicję, nóż sprężynowy oraz wytrych.
Bezimienny profesjonalista, pomyślał Dance, zastanawiając się przez chwilę, ile zapłacono mu za to zadanie.
Wciągnął ciało na łóżko i odsunął na bok trzy poduszki, które wcześniej ułożył pod kołdrą. Ocenił, że mężczyzna ma mniej więcej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, czyli podobnie jak on. To dobrze, bo dzięki temu zamienił się z denatem ubraniami. Nie było to może konieczne, ale Dance zawsze starał się być dokładny. Potem zdjął obrączkę ślubną i spróbował włożyć ją na palec zabitego mężczyzny. Nie chciała się przecisnąć przez zgrubiały staw, więc poszedł do łazienki i posmarował ją mydłem. Pomogło. Na koniec usiadł i wypalił kilka papierosów. Zastanawiał się, czy nie przeoczył jakiegoś istotnego szczegółu.
Jasne, jeszcze trzy kule. Przeszukał dokładnie poduszki, ale udało mu się odnaleźć jedynie dwa pociski. Trzeci utknął pewnie w materacu. Już miał przystąpić do dalszych poszukiwań, kiedy na korytarzu usłyszał kroki. Czyżby zamachowiec miał pomocnika? Dance chwycił pistolet, wymierzył w drzwi i czekał. Kroki przybliżyły się, a potem ucichły. Fałszywy alarm. Mimo to uznał, że wykorzystał już swój limit czasu. Dłuższe pozostawanie w pokoju może być fatalne w skutkach.
Z szuflady komody wyjął butelkę z rozpuszczalnikiem. Palił się łatwo i nie pozostawiał śladów. Polał nim ciało, łóżko i leżący na podłodze chodnik. W pokoju nie było czujników przeciwpożarowych ani automatycznych zraszaczy. Właśnie dlatego wybrał ten stary hotel.
Postawił popielniczkę obok łóżka, a do torby na śmieci wrzucił przedmioty należące do napastnika i butelkę po rozpuszczalniku. Potem podpalił łóżko.
Płomienie uniosły się z lekkim sykiem i niemal natychmiast objęły całe ciało. Dance poczekał jeszcze parę chwil, by upewnić się, że szczątki będą nie do rozpoznania. Wziął torbę i wyszedł z pokoju. Na końcu korytarza znalazł skrzynkę z alarmem pożarowym. Nie chciał zabijać niewinnych ludzi, więc zbił szybę i pociągnął za dźwignię. Potem zszedł na parter.
Stojąc w niewielkiej alejce po przeciwnej stronie ulicy, widział, jak płomienie wystrzeliwują przez okno. Goście hotelu zostali ewakuowani i ulica wypełniła się zaspanymi ludźmi zawiniętymi w koce. Po dziesięciu minutach pojawiły się trzy wozy strażackie. Do tego czasu pokój hotelowy zamienił się w płonące piekło.
Ugaszenie pożaru zajęło godzinę. Do drżących z zimna gości hotelowych dołączały kolejne grupki gapiów. Dance przyglądał się ich twarzom i utrwalał je w pamięci. W przyszłości widok jakiejkolwiek z nich będzie dla niego ostrzeżeniem.
Nagle zauważył czarną limuzyną jadącą wolno wzdłuż krawężnika. Rozpoznał mężczyznę na tylnym siedzeniu. A więc CIA też tu jest. Interesujące.
Wystarczyło mu to, co zobaczył. Robi się późno, a on ma jeszcze przed sobą drogę powrotną do Amsterdamu.
Trzy przecznice dalej wrzucił do śmietnika torbę z butelką po rozpuszczalniku. W ten sposób pozbył się ostatnich śladów. Udało mu się zrobić to, po co przyjechał do Berlina. Uśmiercił Geoffreya Fontaine'a. Teraz musi się rozpłynąć.
Pogwizdując cicho, zniknął w mroku.
Amsterdam
– Geoffrey Fontaine nie żyje. – Ta pilna wiadomość obudziła starszego mężczyznę o trzeciej nad ranem.
– Jak? – spytał krótko.
– Pożar w hotelu. Podobno palił w łóżku papierosa.
– Wypadek? To niemożliwe. Gdzie jest ciało?
– W kostnicy w Berlinie. Niemal doszczętnie spalone.
To oczywiste, pomyślał starszy mężczyzna. Można się było spodziewać, że zwłok nie da się zidentyfikować. Simon Dance jak zawsze dokładnie zaciera za sobą ślady. A więc znów go zgubili.
Ale starszy mężczyzna miał jeszcze jedną kartę do zagrania.
– Wspominałeś o jakiejś żonie w Ameryce – powiedział. – Gdzie ona mieszka?
– W Waszyngtonie.
– Trzeba ją śledzić.
– Ale dlaczego? Przecież on nie żyje.
– On żyje. Jestem tego pewien. A ta kobieta może wiedzieć, gdzie go szukać. Chcę znać każdy jej krok.
– Powiem moim ludziom…
– Nie. Poślę swojego człowieka. Kogoś, na kogo mogę liczyć.
Zapadła chwila ciszy.
– Zdobędę jej adres.
Starszy mężczyzna odłożył słuchawkę, ale nie mógł już zasnąć. Pięć lat oczekiwania. Pięć lat poszukiwań. Był już tak blisko i znów się nie udało. A teraz wszystko zależy od tego, ile wie ta kobieta z Waszyngtonu.
Musi być cierpliwy i czekać, aż się z czymś zdradzi. Pośle do niej Kronena. Nigdy go nie zawiódł. Ma swoje metody zdobywania potrzebnych informacji – metody, którym trudno się oprzeć.
Waszyngton
Kiedy telefon zadzwonił, było już po północy. Jego dźwięk przebijał się do świadomości Sarah przez grubą zasłonę snu, jakby dochodził z odległego pokoju. Próbowała się obudzić, ale utknęła w dziwnym świecie między snem a jawą. Musi odebrać ten telefon. To na pewno jej mąż, Geoffrey.
Cały wieczór czekała, by usłyszeć jego głos. Była środa, a Geoffrey zawsze dzwonił do domu w środy, kiedy wyjeżdżał w comiesięczne służbowe podróże do Londynu. Sarah położyła się dziś wcześniej, kaszląc i kichając, pokonana przez wirusa grypy, który niedawno pojawił się w Waszyngtonie.
Był to wyjątkowo dokuczliwy szczep A-63 z Hongkongu. Z jego powodu ucierpiała już niemal połowa jej kolegów z laboratorium mikrobiologii. Sarah przez godzinę dzielnie walczyła ze snem, próbując czytać, ale połączenie leku przeciw grypie i ostatniego numeru „Journal of Microbiology” miało działanie silniejsze niż tabletka nasenna. W ciągu zaledwie kilku minut osunęła się na poduszki z okularami na nosie. Tylko na chwilę, mówiła sobie, to będzie tylko krótka drzemka. Ale sen był coraz bliżej i w końcu musiała mu ulec.
Obudziła się gwałtownie i zauważyła, że nocna lampka nadal się pali, a „Journal of Microbiology” leży na jej piersi. Zarys pokoju był rozmazany, więc poprawiła okulary i zerknęła na zegarek stojący na nocnym stoliku. Dwunasta trzydzieści. Telefon milczał. Czyżby jej się śniło?
Aż podskoczyła, gdy zadzwonił ponownie. Pospiesznie sięgnęła po słuchawkę.
– Czy pani Sarah Fontaine? – zapytał jakiś mężczyzna.
To nie był Geoffrey. Nagły lęk przeszył ją niczym prąd elektryczny. Stało się coś strasznego. Usiadła na łóżku całkowicie rozbudzona.
– Tak, słucham – powiedziała.
– Mówi Nicholas O'Hara z Departamentu Stanu. Przepraszam, że dzwonię o tej porze, ale… – Zawiesił głos. Ta cisza najbardziej ją przeraziła. Była zaplanowana, wielokrotnie przećwiczona. Miała przygotować ją na uderzenie. – Mam dla pani złą wiadomość – dokończył.
Poczuła ucisk w gardle. Miała ochotę krzyczeć: „Niech mi pan natychmiast powie, co się stało!”, ale zdobyła się jedynie na cichy szept:
– Słucham pana.
– Chodzi o pani męża, Geoffreya – mówił dalej. – Miał wypadek.
To nie może być prawda, pomyślała, zamykając oczy. Gdyby Geoffreyowi coś się stało, na pewno bym to wyczuła, na pewno bym wiedziała.
– To było jakieś sześć godzin temu – ciągnął O'Hara. – W hotelu, w którym zatrzymał się pani mąż, wybuchł pożar. – Kolejna chwila milczenia. – Pani Fontaine, czy pani mnie słyszy? – zapytał z troską w głosie.
– Tak, proszę mówić dalej.
O'Hara odchrząknął.
– Bardzo mi przykro, pani Fontaine. Pani mąż nie żyje.
Pozwolił jej na chwilę milczenia, kiedy próbowała zapanować nad bólem. Głupie irracjonalne poczucie dumy kazało jej zasłonić usta dłonią, by stłumić szloch. Nie chciała dzielić swojej rozpaczy z kimś obcym.
– Pani Fontaine, dobrze się pani czuje? – spytał cicho.
Udało jej się wreszcie zaczerpnąć powietrza.
– Tak – powiedziała szeptem.
– Nie musi się pani martwić o żadne… formalności. Załatwię wszystko z naszym konsulatem w Berlinie. Oczywiście trzeba będzie trochę poczekać, ale kiedy niemieckie władze wydadzą pozwolenie na odbiór ciała, nie będzie już żadnych…
– W Berlinie? – wpadła mu w słowo.
– Tak. Otrzymamy pełny raport, kiedy tylko berlińska policja…
– Ale to niemożliwe!
Nicholas O'Hara w duchu nakazał sobie zachować cierpliwość.
– Bardzo mi przykro. Potwierdziliśmy tożsamość. Nie ma wątpliwości, że…
– Geoffrey był w Londynie! – zawołała.
Zapadło dłuższe milczenie.
– Pani Fontaine – powiedział wreszcie irytująco spokojnym głosem – wypadek wydarzył się w Berlinie.
– A zatem to jakaś pomyłka. Geoffrey pojechał do Londynu. Nie mógł zginąć w Berlinie.
Chwila milczenia była jeszcze dłuższa. Wydawało jej się, że teraz O'Hara jest zaskoczony. Z całych sił przyciskała słuchawkę do ucha i przez jakiś czas słyszała jedynie mocne bicie własnego serca. To na pewno pomyłka. Jakieś idiotyczne nieporozumienie. Geoffrey nie mógł zginąć. Wyobraziła sobie, jak się śmieje z tej absurdalnej wiadomości o własnej śmierci. Tak, razem będą się z tego śmiać, kiedy on wróci do domu. Jeżeli istotnie wróci…
– Pani Fontaine – odezwał się wreszcie O'Hara – w którym hotelu w Londynie zatrzymał się pani mąż?
– W Savoyu. Miałam tu gdzieś numer telefonu, chwileczkę…
– W porządku, sam go znajdę i zadzwonię. Spotkajmy się jutro. – Starannie dobierał słowa, mówił pozbawionym emocji głosem biurokraty, który opanował sztukę nieujawniania niczego. – Może pani przyjechać do mnie do biura?
– Gdzie ono jest?
– Przyjedzie pani samochodem?
– Nie, nie mam samochodu.
– W takim razie przyślę po panią auto.
– To jakaś pomyłka, prawda? Przecież zdarza się wam popełniać pomyłki? – Prosiła go jedynie o odrobinę nadziei. O cienką linę, której mogłaby się przytrzymać. Tyle mógłby jej ofiarować, okazać choć trochę dobroci.
– Zobaczymy się rano – powiedział krótko. – Około jedenastej.
– Chwileczkę! Przepraszam, ale trudno mi zebrać myśli. Może pan powtórzyć swoje nazwisko?
– Nicholas O'Hara.
– Gdzie jest pańskie biuro?
– Proszę się nie martwić. Kierowca dowiezie panią na miejsce. Dobranoc.
– Panie O'Hara!
W słuchawce rozległ się ciągły sygnał, widomy znak, że Nicholas O'Hara już się rozłączył. Natychmiast wybrała numer hotelu Savoy w Londynie. Jeden telefon i wszystko się wyjaśni.
– Hotel Savoy – odezwała się recepcjonistka po drugiej stronie kuli ziemskiej.
Sarah z trudem utrzymywała słuchawkę drżącą ręką.
– Poproszę z pokojem pana Geoffreya Fontaine'a.
– Przykro mi, ale pan Fontaine wyprowadził się przed dwoma dniami – wyjaśniła recepcjonistka.
– Jak to wyprowadził się? – krzyknęła Sarah. – Dokąd?
– Tego nie wiem. Ale jeżeli chce pani zostawić jakąś wiadomość, to przekażemy ją pod jego stały adres.
Nie pamiętała, czy w ogóle powiedziała „do widzenia”. Wpatrywała się w telefon, jakby widziała ten przedmiot po raz pierwszy w życiu. Zadrżała, czując, jak wzbierająca fala bólu podchodzi jej do gardła. Miała ochotę się rozpłakać, ale łzy nie chciały płynąć.
Osunęła się na łóżko i schowała twarz w poduszkę. Czuła zapach Geoffreya. Zapach jego skóry, włosów, słyszała jego śmiech. Przycisnęła do siebie poduszkę i zwinęła się w kłębek na środku, tam gdzie zawsze leżał Geoffrey. Prześcieradło było lodowato zimne.
Geoffrey może już nigdy nie wrócić. Zaledwie dwa miesiące temu wzięli ślub.
Nick O'Hara opróżnił trzecią filiżankę kawy i gwałtownym szarpnięciem rozluźnił krawat. Po dwutygodniowych wakacjach, kiedy nosił jedynie plażowe spodenki, krawat uwierał go jak lina wisielca. Wrócił do Waszyngtonu zaledwie trzy dni temu, a już był rozdrażniony.
W Departamencie Stanu urzędował od ośmiu lat i miał dość tej pracy. Kręcił się w kółko jak statek pozbawiony steru. Jego kariera zatrzymała się w martwym punkcie, co nie do końca było jego winą. Stopniowo tracił cierpliwość do różnych gierek politycznych. Trzymał się jednak swojej pracy, wierząc, że ma ona jakąś wartość. Od pokojowych marszów, w których uczestniczył w młodości, po rozmowy pokojowe w wieku dojrzałym.
Ale jak szybko mógł się przekonać, ideały do niczego nie prowadzą. A już z pewnością dyplomacja nie działa zgodnie z ideałami. Działa zgodnie z protokołem i polityką wyznaczaną przez partie. Protokół udało mu się doskonale opanować, ale polityki nie rozumiał. Nie dlatego, że nie potrafił. Nie chciał.
Zdawał sobie sprawę, że to jest powód, dla którego nie nadaje się na dyplomatę. Niestety, przełożeni podzielali jego zdanie, dlatego powierzono mu w Waszyngtonie to nędzne stanowisko, a jego praca polegała na przekazywaniu wdowom złych wiadomości. To było jak policzek, i to niezbyt delikatny. Mógł oczywiście odmówić i wrócić do wygodnej pracy na uniwersytecie. Musiał to dokładnie przemyśleć. Dlatego potrzebował dwóch samotnych tygodni na Bahamach.
Z westchnieniem otworzył teczkę z napisem „Fontaine, Geoffrey H”. Jedna rzecz nie dawała mu przez cały ranek spokoju. Od pierwszej w nocy wpatrywał się uważnie w ekran komputera, wyciągając wszystko, co się da, z pojemnych rządowych archiwów. Przez pół godziny rozmawiał ze swoim starym kumplem, Wesem Corriganem, z konsulatu w Berlinie. Był coraz bardziej sfrustrowany. To miał być rutynowy telefon do wdowy z wyrazami współczucia, ale powoli sprawa się komplikowała. Zaczynała przypominać układankę, w której brakuje wielu elementów.
Tak naprawdę Nick dysponował jedynie szczegółami o śmierci Geoffreya Fontaine'a, a nie lubił układanek, które miały luki. Doprowadzało go to do szaleństwa. Jeśli chodzi o poszukiwanie brakujących informacji czy faktów, był niezmordowany. Teraz jednak, biorąc do ręki cienką teczkę Fontaine'a, miał wrażenie, że trzyma torbę wypełnioną powietrzem: nie było w niej nic konkretnego poza imieniem i nazwiskiem. I faktem śmierci.
Piekły go oczy. Odchylił się do tyłu na krześle i ziewnął. Był głodny. O szóstej rano wrzucił w siebie trzy pączki. Duża dawka cukru plus kawa dodały mu sił.
Podniósł wzrok. Do pokoju wszedł jego kolega, Tim Greenstein.
– Bingo! Znalazłem! – odezwał się od progu.
Rzucił na biurko teczkę i posłał Nickowi swój szeroki uśmiech. Z reguły uśmiechy te były skierowane do ekranu komputera. Tim miał niezwykłą umiejętność wyszukiwania danych, które nie znajdowały się tam, gdzie powinny.
– Mówiłem ci, że znajdę – obwieścił, opadając na skórzany fotel. – Poprosiłem kumpla z FBI, żeby trochę poszperał, ale nic nie wykopał, więc musiałem się rozejrzeć na własną rękę. Przyznaję, nie było łatwo dobrać się do poufnych danych. Mają tam jakiegoś idiotę, który uparł się, żeby dobrze pracować.
Nick zmarszczył brwi.
– Musiałeś przejść przez zabezpieczenia?
– No. Jest tego jeszcze więcej, ale nie udało mi się zdobyć dostępu. Wywiad ma mnóstwo materiałów na temat tego twojego faceta.
Nick otworzył teczkę i w zdumieniu wpatrywał się w jej zawartość. To, co zobaczył, wzbudzało jeszcze więcej pytań, na które nie było odpowiedzi.
– Co to, do diabła, znaczy? – mruknął.
– Dlatego nic nie mogłeś znaleźć na temat Geoffreya H. Fontaine'a – rzucił Tim. – Jeszcze rok temu ten facet nie istniał.
Nick aż otworzył usta.
– Znajdziesz mi coś więcej?
– Nick, coś mi się zdaje, że wkraczamy na nie swoje podwórko. Chłopaki z Firmy mogą się lekko wkurzyć.
– Więc niech mnie pozwą do sądu. – Wzmianka o CIA nie zrobiła na Nicku wrażenia. – Ja tylko wykonuję swoją pracę – powiedział, wzruszając ramionami. – Mam do czynienia z wdową pogrążoną w żałobie.
– Ale ta sprawa sięga naprawdę głęboko.
– Więc ty też tam sięgnij.
Tim wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– O co chodzi, Nick? Postanowiłeś zostać detektywem?
– Nie, to zwykła ciekawość. – Popatrzył z niechęcią na dokumenty, którymi miał się zająć tego dnia. Kupa biurokratycznych bzdur, zmora jego życia, ale musi się z tym uporać. Sprawa Fontaine'a nie dawała mu spokoju. W zasadzie powinien jedynie poklepać wdowę po ramieniu, wygłosić zwyczajową formułkę z wyrazami współczucia, a potem zapomnieć o wszystkim. Geoffrey Fontaine, czy jak tam się naprawdę nazywał, jest martwy.
Ale informacje Tima rozpaliły w Nicku niepohamowaną ciekawość. Spojrzał na przyjaciela.
– A może znalazłbyś coś na temat jego żony, Sarah Fontaine? Może to nas gdzieś doprowadzi?
– Dlaczego sam nie poszukasz?
– Co za pytanie. To ty wiesz, jak się dobrać do różnych danych.
– A ty za to masz na głowie tę kobietę. – Tim skinął głową w kierunku drzwi. – Chyba sekretarka wymieniła jej nazwisko. Sarah Fontaine już na ciebie czeka.
Sekretarka była siwiejącą kobietą w średnim wieku, z jasnoniebieskimi oczami i wąskimi, zaciśniętymi ustami.
Na stoliku obok kanapy leżały czasopisma, które można było znaleźć w każdej poczekalni, oraz kilka numerów „Foreign Affairs” i „World Press Review” z nalepką z nazwiskiem odbiorcy: dr Nicholas O'Hara.
Kiedy sekretarka odwróciła się z powrotem do monitora, Sarah opadła na kanapę i wpatrywała się bezmyślnie w swoje dłonie splecione na kolanach. Nie pozbyła się jeszcze objawów grypy, było jej zimno i czuła się osłabiona, jednak w ciągu ostatnich paru godzin ogarniało ją coraz większe odrętwienie, które jak ochronna skorupa oddzielało ją od tego, co widziała i słyszała.
Zdała sobie sprawę, jak beznadziejnie się ubrała. Poszczególne części garderoby w ogóle do siebie nie pasowały. Tyle że podświadomie wybrała rzeczy, które dawały jej jakieś ukojenie: ulubioną szarą wełnianą spódnicę, stary sweter i brązowe sportowe półbuty. Życie nagle stało się przerażające, więc potrzebowała wokół siebie czegoś, co dobrze znała.
Z interkomu na biurku sekretarki rozległ się głos:
– Angie, zaproś panią Fontaine do mojego pokoju.
– Dobrze, panie O'Hara. – Sekretarka skinęła głową w stronę Sarah. – Może pani wejść.
Sarah poprawiła okulary, podniosła się z kanapy i weszła przez drzwi z tabliczką „N. O'Hara”. Zatrzymała się na chwilę na grubym dywanie i spojrzała na mężczyznę po drugiej stronie biurka.
Był wysoki i szczupły, ale miał nieco przygarbione ramiona – wyglądał na zmęczonego. Wstał, by się z nią przywitać. Ubrany był w pogniecioną niebieską koszulę, rozluźniony krawat zwisał na szyi.
– Witam panią – odezwał się. – Nazywam się Nick O'Hara.
Natychmiast rozpoznała głos z telefonu. Głos, który sprawił, że jej świat rozpadł się na kawałki.
Wyciągnął do niej rękę w geście, który wydał jej się aż nazbyt automatyczny. Zawodowa uprzejmość okazywana wszystkim wdowom. Ale uścisk jego dłoni był mocny. Kiedy O'Hara znalazł się dalej od okna, światło padło na jego twarz. Zauważyła pociągłe rysy, mocno zarysowaną szczękę i poważne usta. Wyglądał na trzydzieści parę lat, może nieco więcej. W jego ciemnych włosach przeświecały na skroniach nitki siwizny. Szare oczy były podkrążone z niewyspania.
Podprowadził ją do krzesła. Dopiero kiedy usiadła, dostrzegła w pokoju drugiego mężczyznę. Miał okulary i gęstą brodę. Zajmował fotel stojący w rogu. Przypomniała sobie, że widziała go, kiedy wcześniej mijał ją w recepcji.
Nick oparł się o krawędź biurka i spojrzał na Sarah.
– Bardzo mi przykro z powodu pani męża – powiedział łagodnie. – Wiem, że to dla pani szok. Większość ludzi nie może uwierzyć w taką wiadomość. Chciałem spotkać się z panią osobiście i zadać pani kilka pytań. Z pewnością pani też chciałaby o coś zapytać. – Wskazał głową na mężczyznę z brodą. – Nie ma pani nic przeciwko temu, że pan Greenstein będzie obecny przy rozmowie?
Zaprzeczyła, zastanawiając się przez moment, co pan Greenstein tu robi.
– Obaj pracujemy w Departamencie – ciągnął Nick. – Ja zajmuję się sprawami konsularnymi w służbie dyplomatycznej, a pan Greenstein jest w dziale technicznym.
– Rozumiem. – Zadrżała z zimna, więc otuliła się mocniej swetrem. Znów miała dreszcze, bolało ją gardło. Zastanawiała się, dlaczego w budynkach rządowych jest zawsze tak chłodno.
– Dobrze się pani czuje? – spytał Nick.
– Zimno tu u pana – powiedziała z wysiłkiem.
– Może napije się pani kawy?
– Nie, dziękuję. Chciałabym porozmawiać o moim mężu. Nadal nie mogę w to uwierzyć. Wciąż myślę, że zaszło jakieś nieporozumienie.
Nick pokiwał głową ze współczuciem.
– To typowa reakcja.
– Naprawdę?
– Zaprzeczenie. Każdy przez to przechodzi. Pani też.
– Ale nie zaprasza pan każdej wdowy do swojego biura na rozmowę. Sprawa Geoffreya musi być szczególna.
– To prawda – przyznał.
Odwrócił się, sięgnął po teczkę i wyciągnął z niej kartkę pokrytą notatkami. Pismo było ledwo czytelne. Pomyślała, że to muszą być jego notatki, bo tylko autor jest w stanie odczytać takie bazgroły.
– Po rozmowie z panią skontaktowałem się z naszym konsulatem w Berlinie. Poruszyło mnie to, co pani powiedziała. Uznałem, że muszę sprawdzić parę faktów.
Zawiesił głos, więc popatrzyła na niego wyczekująco. Zauważyła, że przygląda jej się z wielką uwagą.
– Rozmawiałem z Wesem Corriganem, naszym konsulem w Berlinie. Dowiedziałem się paru ciekawych rzeczy. – Zerknął do notatek. – Wczoraj, około ósmej wieczorem czasu berlińskiego, mężczyzna o nazwisku Geoffrey Fontaine wprowadził się do hotelu Regina. Zapłacił czekiem podróżnym. Podpisy się zgadzają. Jako dokumentu tożsamości używał paszportu. Cztery godziny później, około północy, ktoś z hotelu wezwał straż pożarną. W pokoju pani męża wybuchł pożar. Zanim go ugaszono, pokój spłonął doszczętnie. Oficjalny raport mówi, że pani mąż zasnął, paląc w łóżku papierosa. Obawiam się, że szczątki nie nadają się do identyfikacji.
– Więc skąd wiadomo, że to on? – wyrzuciła z siebie. Do tej pory słuchała słów Nicka z narastającą rozpaczą, ale ostatnie zdanie otwierało wiele nowych możliwości. – Ktoś mógł ukraść jego paszport – zauważyła.
– Proszę pozwolić mi skończyć.
– Przecież powiedział pan, że nie byli w stanie zidentyfikować ciała.
– Postarajmy się myśleć logicznie.
– Ale ja myślę logicznie!
– Nie, to są emocje. To zrozumiałe, że wdowa chwyta się każdej nadziei, ale…
– A skąd pan wie, że ja w ogóle jestem wdową?
Bezradnie uniósł ręce.
– W porządku. Przyjrzyjmy się zatem dowodom. Po pierwsze, w pokoju znaleziono jego walizkę. Aluminiową, ognioodporną.
– Geoffrey nigdy nie miał takiej walizki.
– Zawartość walizki ocalała. Był w niej paszport pani męża.
– Ale…
– Jest jeszcze raport policyjny. Lekarz obejrzał ciało, a właściwie jego szczątki. Ten mężczyzna był tego samego wzrostu co pani mąż.
– To jeszcze nic nie znaczy.
– Wreszcie…
– Panie O'Hara…
– Wreszcie – powiedział z nagłą stanowczością – mamy ostateczny dowód znaleziony na ciele. Przykro mi, pani Fontaine, ale to musi panią przekonać.
Miała ochotę zasłonić sobie uszy dłońmi i krzyczeć, żeby przestał do niej mówić. Przedstawione do tej pory dowody nie zrobiły na niej wrażenia, ale nie mogła już dłużej słuchać. Nie mogła pozwolić, by jej nadzieja legła w gruzach.
– Chodzi o obrączkę ślubną. Udało się odczytać napis. Sarah 14 II. – Podniósł wzrok. – To jego obrączka, prawda?
Zarysy pokoju rozmazały się, kiedy łzy napłynęły jej do oczu. Pochyliła głowę w milczeniu. Okulary zsunęły jej się z twarzy i upadły na kolana. Niewiele widząc, zaczęła szukać w torebce chusteczki, ale Nick podsunął jej natychmiast całe pudełko.
– Proszę – powiedział miękko.
Patrzył, jak wyciera z twarzy łzy i jak próbuje dyskretnie wytrzeć nos. Pod jego uważnym spojrzeniem poczuła się głupia i niezdarna. Nawet palce odmówiły jej posłuszeństwa. Okulary spadły z kolan na podłogę, nie była w stanie zamknąć torebki. Chciała natychmiast wyjść, więc pozbierała jakoś swoje rzeczy i wstała z krzesła.
– Proszę usiąść, pani Fontaine, jeszcze nie skończyłem.
Jak posłuszne dziecko Sarah usiadła ponownie na krześle i wpatrywała się w podłogę.
– Jeżeli chodzi o szczegóły dotyczące pogrzebu, to…
– Nie, tym zajmiemy się później, kiedy już sprowadzimy ciało. Muszę jeszcze panią o coś zapytać. Po co mąż poleciał do Europy?
– W sprawach służbowych.
– Czym się zajmował?
– Pracował dla Bank of London.
– Dużo podróżował?
– Co miesiąc wyjeżdżał do Londynu.
– Tylko do Londynu?
– Tak.
– A zatem dlaczego znalazł się w Niemczech?
– Nie wiem.
– Nie domyśla się pani?
– Nie mam pojęcia.
– Czy zdarzało się, że nie mówił pani, gdzie jedzie?
– Nie.
– Więc po co pojechał do Niemiec? Musiał być jakiś powód. Może miał drugą pracę? Drugą…
Spojrzała na niego ostro.
– Drugą kobietę? O to panu chodzi?
Nie odpowiedział.
– O to mnie pan pyta?
– To całkiem uzasadnione podejrzenie.
– Nie w przypadku Geoffreya.
– W każdym przypadku. – Patrzył jej prosto w oczy, ale ona nie odwracała wzroku. – Byliście małżeństwem zaledwie dwa miesiące – zauważył. – Jak dobrze znała pani swojego męża?
– Znałam? Ja go kochałam, panie O'Hara.
– Nie mówię o miłości, cokolwiek by to miało znaczyć. Pytam, czy dobrze pani znała tego człowieka. Kim był, czym się zajmował? Jak dawno się poznaliście?
– Jakieś sześć miesięcy temu. Poznałam go w kawiarni, niedaleko swojej pracy.
– Gdzie pani pracuje?
– W Narodowym Instytucie Zdrowia. Jestem mikrobiologiem, prowadzę badania naukowe.
Zmrużył oczy.
– Jakie badania?
– Nad genomami bakterii. Łączymy DNA.
– Czy te badania są tajne?
– Nadal nie rozumiem, po co…
– Czy są tajne?
Sarah wpatrywała się w niego, zaskoczona ostrym tonem jego głosu.
– Tak, część jest tajna – powiedziała cicho.
Pokiwał głową i wyciągnął z teczki kolejną kartkę.
– Poprosiłem konsula w Berlinie, żeby przejrzał paszport pani męża – ciągnął spokojnie. – Przy każdym wjeździe do jakiegoś kraju w paszporcie pojawia się pieczątka z datą. Pani mąż miał kilka takich pieczątek. Londyn, Schiphol w Amsterdamie. I na końcu Berlin. Wszystkie z ostatniego tygodnia. Domyśla się może pani, po co tam pojechał?
Z osłupieniem potrząsnęła przecząco głową.
– Kiedy dzwonił do pani ostatnio?
– Tydzień temu. Z Londynu.
– Jest pani pewna, że z Londynu?
– Nie. To było automatyczne połączenie.
– Czy pani mąż miał polisę na życie?
– Nie. To znaczy nie wiem. Nigdy o tym nie wspominał.
– Czy ktoś mógł skorzystać finansowo na jego śmierci?
– Chyba nikt.
Przyjął to ze zmarszczonymi brwiami. Usiadł ponownie na biurku, skrzyżował ramiona na piersi i na chwilę odwrócił wzrok. Sarah niemal widziała, jak w myślach przetrawia fakty i próbuje z nich złożyć jakąś całość. Była tak samo zdezorientowana jak on. To wszystko zdawało się nie mieć sensu. Wydawało się wręcz niemożliwe. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem Nick O'Hara nie ma racji. Geoffrey był jej mężem, ale czy naprawdę go znała? Może jedyne, co ich łączyło, to dom i łóżko?
Nie, to nieprawda. Ufała Geoffreyowi. Dlaczego miałaby wierzyć temu obcemu mężczyźnie? I dlaczego on jej to wszystko mówi? Ma w tym jakiś ukryty cel? Nagle poczuła do Nicka O'Hary antypatię.
– Jeżeli to już wszystko… – zaczęła, ponownie wstając z krzesła.
Spojrzał na nią, jakby na moment zapomniał o jej obecności.
– Jeszcze nie skończyłem.
– Źle się czuję. Chciałabym wrócić do domu.
– Ma pani zdjęcie męża? – spytał nagle.
Zaskoczona tym niespodziewanym pytaniem, Sarah sięgnęła do torebki i wyjęła z portfela fotografię. Była zrobiona na Florydzie podczas ich trzydniowej podróży poślubnej. Geoffrey patrzył swoimi niebieskimi oczami prosto w obiektyw. Miał jasne włosy, padające z boku światło słoneczne podkreślało jego rysy. Był niezwykle przystojny. Uśmiechał się. Od początku jego twarz ją pociągała. Chodziło nie tyle o sam wygląd, co o siłę i inteligencję widoczną w oczach.
Nick O'Hara wziął zdjęcie i przypatrywał mu się bez słowa. Przekazał na chwilę fotkę Greensteinowi, a potem oddał ją Sarah. Zamknęła torebkę i spojrzała na niego.
– Dlaczego pan mnie o to wszystko pyta?
– Przykro mi, ale muszę. To bardzo ważne. Nie zna pani jeszcze raportu berlińskiej policji. Chodzi o okoliczności śmierci pani męża.
– Powiedział pan, że to był wypadek.
– Powiedziałem, że wyglądało na wypadek. – Mówiąc to, patrzył na nią uważnie, jakby starając się uchwycić każdą zmianę wyrazu twarzy, najmniejszy błysk w oczach. – Po mojej wcześniejszej rozmowie z konsulem w Berlinie wyszły na jaw nowe fakty. Podczas rutynowego przeszukania pokoju w materacu znaleziono pocisk.
Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
– Chce pan powiedzieć…
Pokiwał głową.
– Policja uważa, że to było zabójstwo.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: Call After Midnight
Pierwsze wydanie: Harlequin Intrigue, 1987
Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media
Ilustracja na okładce: 123RF. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Redaktor prowadzący: Alicja Oczko
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
Korekta: Władysław Ordęga
© 1987 by Terry Gerritsen
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2008, 2011, 2015, 2019, 2022
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Niniejsze wydanie zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-9370-9
Konwersja do formatu EPUB: Legimi S.A.