The Great Library of Tomorrow. Tom 1 Księga Mądrości - Rosalia Aguilar Solace - ebook

The Great Library of Tomorrow. Tom 1 Księga Mądrości ebook

Rosalia Aguilar Solace

0,0
39,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Oficjalna seria powieści Tomorrowland

„The Great Library of Tomorrow” to pełna rozmachu powieść fantasy o grupie bohaterów walczących ze śmiertelnie niebezpiecznym złoczyńcą, który pragnie zniszczyć fundamenty ich królestw: otwartość, miłość i kreatywność.

Kiedy zapada mrok, obroni nas tylko jedność.

Helia od wieków służy jako Mędrczyni Nadziei w Wielkiej Bibliotece Jutra. Jest jedną z nielicznych wybranek stojących na straży ludzkich wartości: fundamentów królestw Papierowego Świata, które łączą się w Bibliotece magicznymi portalami kontrolowanymi przez Księgę Mądrości.

Nadzieja Helii zostaje wystawiona na ciężką próbę, kiedy ona i jej partner Xavier, Mędrzec Prawdy, zostają znienacka zaatakowani w Różanym Ogrodzie w królestwie Silvyry. Odnoszą rany i w ognistej nawałnicy stają twarzą w twarz ze śmiertelnie groźnym złoczyńcą – Człowiekiem Popiołów. Ogród, pozbawiony swojego smoczego obrońcy, zostaje zniszczony, a Xavier poświęca życie, by Helia zdołała powrócić do domu i ostrzec innych Mędrców przed nadciągającym niebezpieczeństwem.

Kiedy Helia dociera do Biblioteki, okazuje się, że Księga Mądrości – wykładnia Mędrców – stała się niepokojąco cicha. Człowiek Popiołów zyskuje na sile, a Helia zaczyna ścigać się z czasem, poszukując wskazówek na temat pochodzenia swojego wroga i wszelkich możliwych sposobów na jego pokonanie.

***

Wspaniała opowieść pełna nadziei, światła i cudów, ze wspaniałą magiczną biblioteką!

SARAH BETH DURST

Autorka bestsellera „The Spellshop”

***

To książka dla każdego: epickie fantasy, które oddaje istotę festiwalu Tomorrowland magiczną opowieścią o życiu, miłości i jedności.

STEVE AOKI

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 518

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © 2024 TL International BV/Tomorrowland

Interior art and cover image and design

by TL International BV/Tomorrowland

First published in 2024 by

Blackstone Publishing 31 Mistletoe Rd.

Ashland, OR 97520

BlackstonePublishing.com

Przekład

Dawid Świonder

Redakcja

Marek Stankiewicz, Joanna Rozmus

Korekta

Magdalena Pazura

Skład i przygotowanie do druku

Tomasz Brzozowski

Opracowanie wersji elektronicznej

Karolina Kaiser,

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejsza książka ani żadna jej część nie może być powielana ani wykorzystywana w jakikolwiek inny sposób bez wyraźnej pisemnej zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich cytatów na użytek recenzji.

Wszystkie postacie i wydarzenia w niniejszej publikacji, oprócz należących wyraźnie do domeny publicznej, są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.

ISBN 978-83-68352-04-7

StoryLight, imprint Insignis Media,

ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków

tel. +48 12 636 01 90, [email protected], insignis.pl

Instagram: @wydawnictwostorylight, @insignis_media

X, TikTok: @insignis_media

Facebook: @Wydawnictwo.Insignis

Prolog 

Popiół opadał na dno wyschniętego oceanu niczym śnieg miotany zawieją.

Samotna postać pędziła, mijając leżące dokoła trupy. Mężczyzna nie miał czasu kontemplować widoku. Ignorował rozrzucone na piasku, nienaturalnie powykręcane kończyny i poszarpane twarze. Czaszki z żuchwami rozwartymi szeroko, jakby w niemym krzyku, wyśpiewywały chóralnie pieśń agonii zamrożonej w czasie.

Przeżarte przez zło kości spoczywały wokół rozpadających się kadłubów gnijących okrętów.

Zwycięstwo ciemności uczyniło tę krainę idealnym miejscem spotkania. Wszak był to pierwszy ze światów, który uległ jej potędze. Niegdyś dom światła i miłości, oświetlany blaskiem bliźniaczych gwiazd, bogaty gęstymi lasami, mieniącymi się zielenią górami i przepastnymi oceanami. Dziś – ofiara zła, któremu służyła owa tajemnicza postać; ziemia spowita w mroku, gdzie przetrwają tylko najtwardsi.

Wokół rozciągał się ponury krajobraz pozbawionej życia pustynnej niziny. Piaszczyste podłoże dawniej bezkresnego oceanu zaściełały wysuszone szczątki wielkich stworzeń morskich. Tu i ówdzie wznosiły się posępnie wzgórza martwej rafy koralowej.

Mężczyzna potknął się, gdy jego but utkwił w żebrach nadepniętego kościotrupa. Prędko jednak strząsnął z siebie zwęglone kości nieszczęśnika i kontynuował wędrówkę po wzniesieniach, na których szczytach żarzące się popioły wirowały najintensywniej.

Jego celem był ogromny zbielały szkielet legendarnego Potwora z Miedzianego Morza, wyrastający ponad niekończącą się pustynię niczym ruiny starożytnej katedry.

Cieszył się, że postanowił zachować ludzką formę na to spotkanie, zamiast przybierać znacznie sprawniejszą i szybszą postać bezlitosnego ogara. Uważał, że w ten sposób należycie okazuje swoją służalczość Głosicielowi Mrocznych Opowieści – nawet jeśli przyjmując kruchą ludzką postać, narażał się na śmierć, od czego skręcał mu się żołądek. Panujące na pustyni zimno kąsało jego skórę, zwłaszcza wokół oczodołu, w którym niósł swego zmniejszonego kompana Myrtilusa.

Tkwiąca w czaszce mężczyzny kula zaczęła wibrować, emitując delikatne impulsy energii, za pomocą których komunikowały się orby. Nie była to mowa, lecz dający się podobnie zrozumieć schemat sygnałów.

Zbliżamy się.

Na wprost unosiła się gęsta chmura popiołów. Spowijała kościaną katedrę niczym całun, odsłaniając jedynie skrawki tego, co znajdowało się pod nią. Tak jak spodziewał się mężczyzna, im bliżej celu, tym płaty popiołu stawały się większe i liczniejsze. Spadały na ziemię u jego stóp, wypełniając otoczenie nienaturalną i gorzką wonią śmierci.

Raptem ujrzał setki twarzy obserwujących go spomiędzy wirujących wokół rozżarzonych drobin i zalegających na ziemi kości: byli to zdeprawowani mocą Złego ludzie i towarzyszące im dzikie stworzenia.

Ogromne bestie o skołtunionym futrze, płonących oczach i obnażonych kłach przypominały diabelskie ogary. Jednak to ludzie wywarli na mężczyźnie większe wrażenie. Piechurzy ciemności. Nigdy dotąd nie widział ich z bliska, a teraz widok ten aż zaparł mu dech w piersi. Ich pozornie normalne twarze – choć wyraźnie naznaczone trudami życia w tym brutalnym świecie – pokrywało gorejące i pełzające pismo, które sunęło po skórze jak stopiony atrament.

Mężczyzna dostrzegł, że słowa układają się w najmroczniejsze opowieści znane ludzkości. Wyryte na skórze wszystkich tych istot znaki podporządkowywały je woli zła. Każde słowo żarzyło się niczym ogień zarówno na skórze ludzi, jak i bestii.

Oznaczało to, że są gotowi zabijać.

Mężczyzna przyjrzał im się nieufnie i ruszył ponownie ku chmurze popiołów. Nie on był ich celem. Zjawili się, aby towarzyszyć postaci materializującej się z wolna w mroku.

Padł momentalnie na kolana.

– Stawiłem się zgodnie z rozkazem.

Przybysz postąpił naprzód, owijając się szczelnie swoim rozjarzonym płaszczem, jak gdyby chciał się przed czymś osłonić. Gdy się zbliżył, roztoczył dokoła swąd spalonego ciała. Spod płaszcza kapały krople tłuszczu i skwiercząc, lądowały na zwałach popiołu u jego stóp.

Chmura rozrzedziła się na tyle, by odsłonić białą jak zjawa głowę postaci oraz jej pozornie pozbawioną rysów twarz.

Czy wypełniłeś już moje rozkazy?

Głos dało się raczej odczuć niż usłyszeć. Fizyczna manifestacja strachu poniosła się echem w ciele mężczyzny, wprawiając jego kości w drżenie. Słowa wiły mu się pod skórą niczym robactwo, tłumiąc wszelką racjonalną myśl.

Było to pierwotne i smakowite uczucie czystego zła.

– Uczyniłem wszystko, co rozkazałeś. Przygotowania zostały zakończone – odparł, chyląc głowę. – Skaza wsącza się już do Silvyry i innych krain. Czas twojej zemsty nadchodzi.

Znakomicie. Długo na to czekaliśmy. Podobnie jak…

Postać nie dokończyła. Jeden z kościanych filarów obok pękł i się rozpadł, a istota, która się o niego opierała, straciła równowagę. Był to młodzieniec. A raczej był młodzieńcem, zanim historii jego życia nie zastąpił zdeprawowany język Dyskordii. Upadł na kolana i podparł się rękami, jakby w nadziei, że nie zostanie zauważony.

Dostrzeżono go jednak.

Postać o pozbawionej rysów twarzy natychmiast uniosła dłoń i zgięła palce. Młodzieniec krzyknął z bólu, gdy słowa na jego skórze zapłonęły intensywniej. Otwierały się jedno po drugim na całym ciele, uwalniając płomienie niczym wulkany.

Ogarnięty agonią chłopak wraz z kolejnym ruchem palców wzniósł się ku niebu. Rozległ się odgłos rozrywanego ciała, po czym jego strzępy rozleciały się w różnych kierunkach.

Postać spojrzała ponownie na mężczyznę, a wokół spadł krwawy deszcz.

A co ze smoczą obrończynią?

– Została poskromiona, mój panie. Silvyra stoi przed tobą otworem. Przed tobą i przed nimi… – Wskazał zgromadzone wokół masy, których odsłonięte miejscami ciała jaśniały płonącym tekstem.

Moi Niepisani.

– Oczywiście.

Postać nie zdradzała żadnych emocji. Wydawała się jednak zadowolona z wieści dotyczących smoczycy. Wyciągnęła ramiona przed siebie, a jej płaszcz buchnął iskrami i zajął się ogniem.

Nareszcie możemy dokończyć to, co zacząłem lata temu. Pokażę tej przeklętej Księdze potęgę mrocznych opowieści. Nadaremno próbowała je okiełznać i udawać, że nie istnieją. Jej zdrada będzie drogo kosztować całą Silvyrę.

Czując, jak krew buzuje mu w żyłach, mężczyzna ledwo panował nad ekscytacją i dumą z tego, co go czeka i w czym weźmie udział. Również Myrtilus w jego oczodole zadrżał ochoczo.

Następny krok jest najważniejszy.

– Tak, mój panie.

Wróć do Wielkiego Drzewa i zniszcz wszelkie dowody swojej dotychczasowej pracy. Zabij każdego, kto będzie stanowił zagrożenie. Zasiej chaos i strach. Sprzeciwią się nam tylko zaślepieni własną ignorancją. Bitwa zakończy się, zanim się zacznie. Utorujemy drogę naszym mrocznym opowieściom.

– Tak jest. – Skłonił głowę. – A co z twoją inwazją?

Uwolnię Silvyrę od jej kłopotliwego obrońcy i naślę śmierć na matkę wszystkich krain. Dam im przedsmak tego, co czeka cały Papierowy Świat.

Postać bez twarzy tkwiła w ciemności przez stulecia. A mimo to pamiętała, jak posługiwać się swoją mocą. Wyciągnęła rękę i przecięła palcem powietrze. Wykonała ten gest pięciokrotnie, za każdym razem rysując nici srebra, które zginały się i splatały ze sobą. Następnie gwałtownym ruchem wepchnęła dłonie w sam środek utworzonej formy i brutalnie rozchyliła ją na boki.

Powstała w ten sposób szpara ukazała świat po drugiej stronie. Niektórzy powiedzieliby, że to raj.

Ukończywszy ten nienaturalny akt, postać bez twarzy przeszła na drugą stronę.

Zaczyna się.

Rozdział 1Zasadzka

Błękitny mech Różanego Ogrodu był śliski od krwi, której ślady ciągnęły się za dwójką ludzi jak szyny kolejowe. Xavier tracił siły z każdą kroplą krwi wypływającą z ran na jego nogach. Helia prowadziła go dzielnie do miejsca, w którym miała nadzieję znaleźć pomoc.

– Daleko jeszcze? – zapytał. Mówił chrapliwym, słabym głosem, choć w jego tonie dało się usłyszeć niecierpliwość i zaniepokojenie, co było do niego niepodobne.

Helia starała się stłumić wypełniającą ją desperację oraz myśl, że mogłaby go stracić. Bez powodzenia.

Vega, jej orb, wyczuł tę panikę. Podfrunął bliżej i przekazał zaniepokojoną wiadomość w formie zielonego wiru. Kobieta zmarszczyła brwi i pokręciła głową.

Xavier zauważył tę krótką wymianę i chciał się zaśmiać, ale zamiast tego zakaszlał i jęknął z bólu. Helia zauważyła krople krwi na jego ustach.

– Aż tak ze mną źle, co? – spytał.

– Przeżyjesz – odparła z nadzieją, że to nie było kłamstwo. Wydęła policzki, walcząc z ciężarem jego ciała. Ale był to ciężar, który od zawsze kochała. Pokrzepiająca mieszanka mięśni i dobrego humoru, zapewniająca wsparcie wobec każdej przeciwności, z jaką przyszło im się mierzyć. Jednak w tej chwili ciężar ten narażał ich oboje na niebezpieczeństwo, a ona nie wiedziała co robić. Potknęła się i prawie upadła. – Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.

Dostrzegł jej udawany optymizm. Jak zawsze zresztą. W końcu był Mędrcem Prawdy. To jego dar i często jej przekleństwo.

– Wpadliśmy w pułapkę, Helio. Zostaw mnie i wracaj do Wielkiej Biblioteki. Inaczej znajdzie nas oboje i spali na popiół. Tak właśnie robi, jeśli wierzyć opowieściom. Nic się pod tym względem nie zmienił.

– Nie mamy pewności, czy to był on, Xav.

– Był.

Jej orb zasygnalizował błyśnięciem, że się z nim zgadza.

Targana myślami, spojrzała na Vegę, rozpaczliwie próbując sobie przypomnieć, co się stało, lecz nie była w stanie. Wspomnienia z ostatniej godziny spowiła mgła, a ją samą ogarnęła niemoc. Miało to zapewne coś wspólnego z raną na jej czole. Krew zalewała jej oczy. Czyżby przewróciła się i uderzyła w głowę?

Chociaż sam moment, kiedy wpadli w zasadzkę, utkwił jej wyraźnie w pamięci, nie przypominała sobie, co działo się potem. To było tak gwałtowne. Atak spadł na nich jak grom z jasnego nieba, i to w jedynym miejscu, gdzie od zawsze czuła się bezpiecznie, gdzie panował błogi spokój.

Wciąż miała na języku posmak pyłu, który unosił się wokół, gdy wyszli z portalu i postawili stopy na miękkim mchu pokrywającym peryferia Różanego Ogrodu. Nie przywitał ich jednak widok nieba. Ani znajoma mieszanka barw zachodzącego słońca – pomarańczu, różu i fioletu – przebijająca przez chmury i nadająca ów majestatyczny charakter temu niezwykłemu miejscu. Rozkosznie zielonej roślinności, kwiatom kołyszącym się na wietrze i kamiennym fontannom. Jedyne, co momentalnie napotkali, to żarzące się istoty i szponiaste łapy chwytające ich w mroku, który zapadł tak nagle.

Jednak o wiele gorsze było przeczucie tego, co znajdowało się poza mgłą.

Obecność emanująca mrokiem i złem tak potężnym, jakiego Helia nie spotkała w żadnej z odwiedzonych przez nią krain Papierowego Świata.

Nazywał się Suttaru. Choć ona znała go pod innym imieniem.

Człowiek Popiołów.

To musiał być on. Potwór z czasów założenia Wielkiej Biblioteki, a więc na długo przed przybyciem Helii. Złowroga istota wspominana jedynie szeptem w najcichszych korytarzach i zakamarkach budynku. Straszydło, o którym uczniowie i uczeni snuli opowieści przy ognisku, próbując się wzajemnie przerazić.

Wydawało się niemożliwe, że to on. Lecz prawda jawiła się jak na dłoni, szczególnie mężczyźnie, który umierał w ramionach Helii.

Piękny Xavier zawsze wyraźnie dostrzegał prawdę. Na tym polegał jego talent. Był poszukiwaczem i obrońcą prawdy. Nie powinna wątpić w jego słowa.

– Helio – szepnął głosem kochanka, na którego brzmienie ścisnęło jej się serce.

– Wszystko będzie dobrze, Xav. Obiecuję.

Balansował już na granicy życia i śmierci. Musiała się spieszyć.

Chmura wciąż ich goniła. Helia ciągnęła Xaviera ku centralnej części Różanego Ogrodu. Smoczyca Perennia z pewnością go ocali. Prawda?

Na myśl o smoczycy głowa Helii zapłonęła bólem, który eksplodował tuż za oczami. Zupełnie jakby w jej umyśle znajdowała się jakaś informacja, którą powinna znać, ale nie mogła do niej dotrzeć z powodu urazu. Pozostało jej tylko przeć naprzód. To jedyny sposób.

Ale wtedy ujrzała wszystko wyraźnie. Prawdę o tym, co się działo.

– Helio, dlaczego róże poszarzały?

Początkowo nie dosłyszała pytania Xava. Skupiała całą swoją uwagę na tym, by wciągnąć go na jeszcze jedno, ostatnie, wzniesienie. Trzymała go pod pachami, a jego stopy wciąż sunęły bezwładnie po ziemi. Kiedy dotarła z nim na szmaragdową ścieżkę, żywiąc nadzieję, że wreszcie poczuje się lepiej w znajomym i pięknym otoczeniu, nie mogła dłużej tego ignorować.

Kwiaty, które powinny zakwitać dokoła, zniknęły.

Zamiast nich wszędzie walały się pokurczone, zeschnięte płatki. Wszystkie miały szarawy kolor popiołu, jakby wyssano z nich życie za sprawą jakiejś nikczemnej magii i uczyniono z nich duchy.

Jakby je zdeprawowano.

Pod wykręconymi, więdnącymi pnączami leżały martwe lub umierające stworzenia zamieszkujące Ogród. Trzmiele o różowych odwłokach, księżycowe jaskółki i czubate zające dogorywały pośród suchych liści. Gdzieniegdzie dało się słyszeć szelest. Być może niektóre próbowały jeszcze się ratować resztkami sił. Lub po prostu dopadały je drgawki ostatecznej agonii. Większość jednak leżała nieruchomo.

Orb Helii wyemitował pociągłą smugę o czarnozielonej barwie, odpowiadającą krzykowi rozpaczy, po czym zbliżył się do niej.

Doświadczając pełni zgrozy sytuacji, Helia poczuła skok adrenaliny. To wystarczyło, by zebrała siły na ostatnią próbę.

Wbiła pięty w szmaragdową ścieżkę i ciężko dysząc przez zaciśnięte zęby, pociągnęła Xava. Jej mięśnie zapłonęły z wysiłku.

Nareszcie znaleźli się w samym środku Różanego Ogrodu.

Ale nikogo tam nie zastali.

Perennia zniknęła.

Nogi Helii odmówiły posłuszeństwa, upadła, upuszczając Xava obok siebie. Był już zbyt słaby, by krzyczeć w boleści. Pomimo własnego cierpienia wyczuł rozpacz wstrząsającą jego partnerką i ujął jej dłoń.

Spojrzała w jego bladą twarz. Resztkami sił przyciągnęła go ku sobie i wzięła w ramiona. Zarost na brodzie pokrywały mu skrzepy krwi. Z grymasem bólu podniósł się odrobinę, by wyjąć orba z kieszeni długiego płaszcza.

– Co robisz? – spytała Helia, choć już się domyślała.

– Antares powinna zostać z tobą!

Włożył w jej dłoń kulę, która teraz miała wielkość szklanej kulki do gry.

– Nie, Xav. Gdy tylko dotrzemy do Wielkiej Biblioteki, sprowadzimy uzdrawiacza. Zajmie się tobą i postawi cię na nogi. „Na zawsze zjednoczeni”, pamiętasz? To się tyczy także twojego orba.

– Nie mamy już wyboru, Helio.

Chwycił jej palce i zacisnął je na swoim niedającym oznak życia towarzyszu. Mała Antares była zaskakująco zimna. Nie ruszała się, nie wibrowała, nie mieniła się żadną barwą ani nie emitowała impulsów.

Helia nie wiedziała, czy orby mogą rzeczywiście umrzeć. Nigdy wcześniej nie musiała się nad tym zastanawiać. Ale przez cały swój wielowiekowy pobyt w Bibliotece nie widziała, by którykolwiek skurczył się w podobny sposób.

Vega, jej własny orb, opuścił się smutno obok i trącał jej rękę, próbując obudzić przyjaciółkę.

– Wszystko będzie dobrze – szepnęła Helia, choć Antares wciąż nie reagowała. Starała się mówić spokojnie i z pewnością, bo wiedziała, że musi. Nie tylko przez wzgląd na własnego orba, który i tak wyczuwał jej prawdziwe emocje, lecz także dla dobra Xaviera. Nie mogła zdradzać jakichkolwiek oznak zwątpienia. Jeśli miał przeżyć, musiała mieć nadzieję. Nadzieja to światło, które pozwala ludziom wydostać się z ciemności.

„Dum spiro spero”, pomyślała, próbując się uspokoić. „Dopóki oddycham, nie tracę nadziei”.

Słuchając płytkich oddechów Xaviera, ukryła jego orba w fałdach swojej szaty i rozejrzała się po otaczającym ich pustkowiu.

– Perennia zniknęła – orzekła, na co znów poczuła ukłucie bólu. Wzrok jej zmętniał, ale zamrugała, by pozbyć się nieprzyjemnego wrażenia. – Nie wierzę. Dlaczego jej tu nie ma, Xav? Gdzie się podziała?

Zmarszczył czoło. Powolnym ruchem przyłożył palec do jej czoła.

– Dobrze się czujesz?

Kiwnęła głową, po czym ścisnęła jego dłoń. Wiedziała, że miała w pamięci coś ważnego, czego jednak nie mogła sobie teraz przypomnieć.

– Uderzyłam się w głowę. Tak sądzę…

– Nie pamiętasz, co się stało?

– Tylko moment ataku, a potem… Nic.

– A ty, Vego? – zwrócił się do orba.

Vega wykonał ruch oznaczający frustrację. Z racji swojej więzi z Helią on również utracił to wspomnienie.

Xavier chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie obydwoje dostrzegli pierwszy ciemny płatek śmierci, który opadł z nieba.

Popiół.

Wtem Helia poczuła swąd spalenizny i dym. Smród robił się coraz intensywniejszy. Wgryzał się w gardło i szczypał w oczy, wyciskając z nich łzy. Oto niesiony wiatrem zwiastun ognia jaśniejącego na horyzoncie.

– Jest tutaj – oznajmił Xavier, nie patrząc nawet w tamtą stronę. – Uciekaj. Szybko!

Helia odwróciła się, by spojrzeć za siebie. Ciemna mgła pięła się po wzgórzu.

Ogarnął ją strach. Przeniknął do najgłębszych zakamarków jej duszy, o których zdążyła zapomnieć od swego ostatniego poranka na Ziemi. Miała wrażenie, jakby w jej piersi tkwił tysiąc spanikowanych świerszczy chcących wydostać się na zewnątrz.

A mimo to wciąż miała nadzieję – wszak z tego była znana – i ufała mocy, którą nauczyła się posługiwać. Skomunikowała się z duchem Różanego Ogrodu, szukając choćby iskierki życia, jakie dotychczas w nim tętniło. Cienkiej nitki, którą mogłaby chwycić.

I znalazła ją, chociaż ta była słaba. Pociągnęła zdecydowanie, wydobywając za jej pomocą magię.

Z umierającego ogrodu wykiełkowały raptownie cierniste pędy. Było ich tak wiele, że pokryły ścieżkę i wijąc się oraz splatając, zaczęły wzrastać pod niebo. Helia skierowała swoją energię w stronę tej roślinnej ściany, karmiła ją. Zielona masa, dzięki temu, jak wysoka i gruba się stała, zmieniła się w barierę ochronną, która otoczyła cały Ogród.

Nie była to wprawdzie najpotężniejsza osłona, jaką Helia mogłaby utworzyć, ale tylko na tyle wystarczyło jej energii. Używanie mocy w Papierowym Świecie, nawet jeśli pomagały w tym orby, zawsze było wyczerpujące dla Mędrców. Helia zdawała sobie sprawę, że bariera nie powstrzyma tak potężnego zła, ale być może pozwoli im zyskać trochę czasu.

– Uciekniemy razem – oznajmiła, próbując podnieść Xaviera.

Odepchnął ją jednak resztkami sił.

– Przyzwij Amare. No już. Ona cię stąd zabierze.

Jego głos był ledwie słyszalny. Helia poczuła za sobą wibracje powietrza wywołane zetknięciem się cienia z jej magią. Obejrzała się. Roślinna bariera powoli czerniała.

– Nie zostawię cię, Xav.

– Musisz. Przyzwij Amare, niech zabierze cię do Biblioteki. Znajdź innych i powiedz im, co się dzieje. Nie ma czasu na smutki. W obliczu zła Mędrcy muszą trwać zjednoczeni, ramię w ramię… Inaczej wszyscy przegramy.

Helia zerknęła ponownie za siebie. Nie chciała go słuchać.

– Amare jest silna. Uniesie nas oboje.

– Nie. Tylko jedna osoba może korzystać z jej magii, by przemieszczać się między krainami Papierowego Świata.

– Jak to jest, że zawsze wiesz więcej ode mnie?

Uśmiechnął się niemrawo.

– Może nie jestem najbardziej doświadczony, ale podobnie jak botanicy Wielkiego Drzewa, zawsze miałem nosa do takich spraw. Idź już. Przyzwij Amare. Helio, cokolwiek się stanie, cokolwiek będziesz musiała zrobić, wytrwaj. Wszak jesteś Mędrczynią Nadziei. Nadzieja musi przetrwać.

Helia nachyliła się i odgarnęła mu z twarzy mokre kosmyki włosów. Ucałowała czule jego czoło.

– Nigdy nie będzie drugiego ciebie, Xav.

– Prawda – przytaknął z wysiłkiem i ułożył głowę na ziemi.

Podniosła się, powstrzymując łzy. Uważała, by nie przyglądać się za długo gęstemu, czarnemu dymowi z tyłu. Pochłaniał już jej barierę z cierni i pędów, otwierając przejście wrogom.

Chwiejnym krokiem przemierzała przesiekę. Starała się o niczym nie myśleć. Odpędziła myśli o czasie spędzonym tu ze smoczycą, wspólnych rozmowach i dzieleniu się wiedzą, co było możliwe dzięki ich więzi z naturą. Nie zatrzymywała się ani nie zastanawiała, co tu się stało i dokąd zabrano Perennię. Nie próbowała też przywoływać zatartego wspomnienia.

Tymi sprawami zajmie się kiedy indziej.

Teraz skupiła się wyłącznie na znalezieniu miejsca, w którym mogłaby użyć mocy i przyzwać Amare, łącząc się z magią innych krain – tak jak nauczyli się tego dawno temu Mędrcy. Talent Helii polegał na zdolności okiełznania natury. Musiała więc odnaleźć jakąkolwiek oznakę życia, by jej wołanie o pomoc mogło wybrzmieć. Tylko czy tutaj to było w ogóle możliwe? Czy w pobliżu zostało cokolwiek, czego nie spopielono lub nie zdeprawowano?

Tam.

Po drugiej stronie okrągłej polanki wyczuła coś pogrzebanego pod śmiercią i rozkładem. Coś pozornie małego i nieznaczącego, co nagle stało się promykiem nadziei.

Był to pojedynczy pąk białej róży, która jeszcze nie zakwitła. Jedyny ocalały pośród tych zgliszczy.

Helia padła na kolana i wsunęła rękę w ciernisty krzew. Vega lewitował za nią, mocno się niepokojąc. Wibrował gorączkowo i prosił, by była ostrożna. Ona jednak nie zważała na to, że ciernie przebijają się przez rękawy i ranią jej skórę. Myślała tylko o pąku róży.

Ujęła go w palce.

Jej umysł błyskawicznie połączył się z kwiatem, z jego lichymi korzeniami, a potem powędrował w górę i z wiatrem, aż do halo słonecznego.

Wypuszczone przez nią wołanie o pomoc było najbardziej prymitywnym i instynktownym sygnałem, jaki kiedykolwiek nadano.

Nagle stała się wszystkim i niczym jednocześnie. Częścią wielkiej tkaniny istnienia. Wzniosły ciężar tylu doznań naraz przytłoczył ją, aż przymknęła oczy. Czekała na znak. Na odpowiedź. Na to, by Amare zjawiła się i ją uratowała.

Intensywność kotłujących się w niej uczuć była tak ogromna, że z trudem zachowywała przytomność. Zacisnęła palce mocniej, aż strzeliły jej kostki. Drugą dłoń wbiła w zwęgloną glebę i zaparła się.

Nie wiedziała, jak długo przyszło jej czekać na odzew. Zapewne jedynie sekundy, ale miała wrażenie, że minął miliard lat.

Usłyszała dobiegający z góry piskliwy skrzek. Zwiędła roślinność zakołysała się pod podmuchem skrzydeł wielkiego, pięknego ptaka. Jego różnobarwne pióra mieniły się i skrzyły w świetle słońca. Amare błyskawicznie zniżyła lot i ruszyła ku Helii.

Zatoczyła koło i wylądowała z gracją obok.

Helia wyciągnęła gwałtownie rękę z cierni i popędziła do ptaka. Dosiadła zwierzę, a gdy dołączył do niej lewitujący Vega, pozwoliła mu usadowić się bezpiecznie w fałdce szaty. Tkwiąca w jej kieszeni Antares wciąż się nie ruszała.

Spojrzała jeszcze na Xaviera. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale on uprzedził ją, wołając:

– Lećcie! Szybko!

Ogromny ptak przestąpił nerwowo z nogi na nogę, dostrzegłszy nieobecność smoczycy. Jednak trzask pękającej bariery roślinnej wokół Ogrodu dał mu do zrozumienia, w jak poważnym niebezpieczeństwie się znajdują.

Poderwał się i zaczął wznosić coraz wyżej, gwałtownie machając skrzydłami. Wzlatywał tak szybko, że Helia z trudem łapała oddech. Dopiero kiedy znaleźli się wysoko ponad barierą, ujrzała morze kłębiących się w dole potworów. W pewnym momencie naznaczone ogniem istoty rozstąpiły się, odsłaniając swego przywódcę. Helia wciągnęła powietrze z przestrachem.

Wychyliła się zza szyi Amare i krzyknęła do Xaviera, by go ostrzec, ale wiatr stłumił jej słowa. Vega zadrżał z przerażenia. Nigdy wcześniej tak się nie bał. Właściwie to Helia nie wiedziała, że orby mogą odczuwać strach. Jak dotąd w krainach Papierowego Świata nie było się przecież czego obawiać.

– Xavier! – zawołała ponownie. Czy on ją w ogóle słyszał? Czy wyczuwał, co się zbliża?

Chwyciwszy z całych sił grube pióra Amare, Helia zsunęła się na jej ciele najniżej, jak mogła. Xav wciąż obserwował ją z miejsca, w którym go zostawiła.

Gdy wicher ucichł na moment, usłyszała pojedyncze słowo.

Pożegnalny podarunek. Głos był ledwie słyszalny, lecz na pewno należał do niego.

– Żyj! – krzyknął.

Wiedziała już, że czas ich wspólnej egzystencji właśnie się skończył. Tak jak zapowiedzieli to starsi Mędrcy. Musiała go posłuchać. Ich chwila minęła.

Cienisty dym przegryzł się wreszcie przez jej magię.

Spomiędzy pozostałości powalonej ściany wyłoniła się postać obleczona w jaśniejący ogniem płaszcz, wokół której niczym deszcz padały drobiny popiołu.

Człowiek Popiołów prawie nie zwrócił uwagi na rannego Mędrca, gdy go mijał. Zły machnął jedynie ręką, na co Xavier dostał konwulsji i stanął w płomieniach. Po chwili zwęglone szczątki jego ciała poniósł wiatr.

Helia krzyknęła rozpaczliwie. Tym razem z pełną mocą. W jej głosie rozbrzmiała furia, gniew, ale i strach.

Nikczemna postać zadarła głowę, by zobaczyć, skąd dobiegł dźwięk. Skierowała swoją pozbawioną rysów białą twarz ku Helii.

Idę po was wszystkich – oznajmił głos rozbrzmiewający w głowie kobiety. Moi Niepisani cię znajdą. Nie masz dokąd uciec, Mędrczyni.

Helia chciała wykrzyczeć, by spopielił również ją i uwolnił od boleści, która z pewnością będzie ją prześladować.

Jednak to nie ona decydowała o swym losie.

Amare otworzyła strukturę czasu i przestrzeni, po czym wleciała w przejście. Helia po raz drugi w życiu uciekała przed dymem, popiołami i śmiercią, zostawiając za sobą kogoś, kogo kochała.

Rozdział 2Spotkanie w Wielkiej Bibliotece

Helia zacisnęła palce na piórach ptaka i przywarła policzkiem do jego szyi, przytłoczona nieszczęściem, którego właśnie doświadczyła.

Jako Mędrczyni wolno jej było podróżować między krainami, z czego korzystała wielokrotnie w swoim długim życiu. Choć mogła to robić tylko przez jeden portal w Wielkiej Bibliotece. Był to typowy sposób podróżowania Mędrców i ich orbów, gdy wyruszali na eksplorację rozległego Papierowego Świata.

Przejściu do innych krain przez Wielką Bibliotekę towarzyszył magiczny efekt znany jako Migotanie – chwilowy dreszcz przenikający ciało, jak gdyby obmywała je kaskada emocji, oraz ekstatyczne uczucie skumulowanej radości, jaka kiedykolwiek istniała we wszechświecie.

Ale tym razem było inaczej.

Amare przypominała kulę światła, ognisto-lodową kometę, która potrafiła łamać prawa rządzące Papierowym Światem. Ludzie w potrzebie mogli przyzwać ją na pomoc, by zabrała ich w bezpieczne miejsce. Jednakże podróż przez granice krain była trudna i wiązała się z ryzykiem.

Lecieli więc, niesieni kosmicznymi wiatrami, przedzierając się przez burze wielkości planet, mijając rzeki elektryczności oraz zakrzywienia czasu i przestrzeni. Helia trzymała się z całych sił, podczas gdy ptak wznosił się i nurkował, co przyprawiało ją o mdłości. Wokół powstawały z ognia nowe opowieści, a pradawne historie płonęły intensywnymi strumieniami słów. Helia mocno przycisnęła do ciała panikującego Vegę. Czuła, że orb próbuje jej coś powiedzieć, ale była zbyt pochłonięta tym, by nie spaść, i zignorowała jego przerażone pulsowanie. Miała nadzieję, że znajdująca się w jej kieszeni Antares nie obudzi się i uniknie tego wstrząsającego doświadczenia.

Sama chciałaby go uniknąć.

Trzymała się Amare najmocniej, jak potrafiła. Pozostało jej jedynie zaufać zwierzęciu.

Rozległ się ogłuszający pisk, po czym wlecieli do świetlistego tunelu, którego ściany składały się ze złotych i niebieskich pierścieni. Mijali je coraz szybciej, mknąc do celu. Aż nagle światło rozbłysło przed oczami Helii niczym fajerwerki, a Amare wpadła z gracją do podziemnej jaskini i rozpostarła skrzydła, by wyhamować.

Wylądowała miękko na mosiężnej platformie zwanej Gniazdem. Znajdowało się ono w samym środku pomieszczenia wydrążonego głęboko w skale wyspy, gdzie mieściła się Biblioteka, niedaleko miejsca, w którym odkryto pierwszą magię. Mrok jaskini rozświetlały jeziorka pełne bioluminescencyjnych organizmów, co dawało przebywającym w niej poczucie bezpieczeństwa. Pradawne lądowisko zbudowano specjalnie dla Amare na wypadek konieczności jej przywołania. A to, o ile pamiętała Helia, zdarzyło się jak dotąd zaledwie kilka razy.

Kobieta zsunęła się zręcznie z grzbietu ptaka, trzymając Vegę w dłoni.

– Nie zgubiłeś się, przyjacielu?

Orb wydał pojedynczy impuls w formie wiru o zgniłozielonej barwie, jakby chciał powiedzieć: Nie róbmy tego więcej.

Wysunął się z jej dłoni, po czym uniósł się w powietrze niczym świeżo napompowany balon.

Helia zwróciła się w stronę ptaka.

– Dziękuję – powiedziała, a słowo poniosło się po jaskini delikatnym echem.

Położyła dłoń na dziobie zwierzęcia, pogładziła mu pióra pod okiem i przyłożyła twarz do miłego w dotyku upierzenia. Ogarnął ją nieopisany zachwyt, który chwilowo złagodził żal ściskający jej żołądek. Żadna z istniejących opowieści nie oddawała tego, jak wspaniałą istotą jest Amare. A Helia dostąpiła zaszczytu dosiadania jej. Xav byłby taki podekscytowany.

Amare pochyliła głowę, odwzajemniając gest. A potem trąciła lekko Helię, jakby przekazywała jej niewypowiedzianą wiadomość.

Kontynuuj.

Helia cofnęła się i odetchnęła, po czym odwróciła się i ruszyła z Vegą lecącym tuż za nią. Pomimo przygniatającego jak głaz smutku popędziła krętymi schodami w dół, a następnie przez most, aż dotarła do drzwi. Przez cały czas uważała, by nie trząść kieszenią, w której przebywał wyczerpany orb Xava.

Za jej plecami nastąpił rozbłysk i kiedy się obejrzała, Amare już nie było.

– Znajdźmy Mwambę – powiedziała.

Vega zawirował na znak zgody.

Nu szła lekkim krokiem wzdłuż Podwórca. Miała na sobie kolorową szatę, a jej czarne włosy opadały, omiatając szyję. Z radością słuchała podekscytowanych szeptów osób, które toczyły mądre rozmowy przy stołach.

Ktoś pomachał ręką po drugiej stronie placu, czym zwrócił uwagę Nu. Na widok idącej dwójki zalała ją fala ciepła i zaparło jej dech w piersi. Nie tyle z powodu wysokiego, głupkowatego Willa w wiecznie pomiętych ubraniach, ile za sprawą blondwłosej Triss. Oraz piegów zdobiących jej nos, które tak idealnie komponowały się z haftowaną w gwiazdki suknią.

Nu z wypiekami na policzkach patrzyła, jak jej przyjaciele pchają przed sobą wózki zapełnione książkami, by odłożyć je na właściwe półki, gdzie czekać będą na kolejnych uczonych. Will posłał jej swój typowy krzywy uśmieszek, na co odpowiedziała tym samym. Jednocześnie poprawiła górną część szaty najlepiej, jak umiała, żałując, że nie założyła czegoś elegantszego.

Wtem wyrosła przed nią Triss. Uraczyła ją szerokim uśmiechem i przemówiła w języku migowym.

– Nu! Miałam nadzieję, że cię dzisiaj spotkam. – Wskazała pobliską jadalnię. – Może zjemy wieczorem wspólnie kolację i się napijemy?

Nu na moment zaniemówiła. Myśli pędziły jej w głowie.

Czy to było zaproszenie na randkę? Czyżby śniła? Zerknęła na Willa, który wciąż się szczerzył. Nie, chwileczkę. Zapewne chodziło jej o to, by zjedli we trójkę. A może będzie ktoś jeszcze?

A może Will uśmiechał się, gdyż wiedział, co takiego Triss miała na myśli? I cieszył się, że może być świadkiem, jak miesiące niezręcznego flirtu ze strony Nu wreszcie popłaciły?

Nu odpowiedziała Triss prostym gestem, unosząc kciuki.

I natychmiast tego pożałowała. Cóż za beznadziejna odpowiedź! Postanowiła więc zrobić to porządnie.

Choć jej miganie pozostawiało nieco do życzenia, w szkole było dość zajęć, by każdy – niezależnie od tego, czy chodziło o uczniów czy Mędrców z wadami słuchu – nauczył się tej formy komunikacji w zadowalającym stopniu. Co więcej, magia Wielkiej Biblioteki sprawiała, że nawet język migowy stawał się zbędny, ponieważ dzięki Księdze Mądrości nie istniały tu żadne bariery językowe. Ci, którzy przemierzali tutejsze korytarze, odkrywali, że są w stanie zrozumieć się nawzajem bez względu na to, skąd pochodzą i w jaki sposób się komunikują. To samo tyczyło się książek: nieważne, w jakim języku je napisano – wszyscy je rozumieli.

Jednakże Nu pragnęła doświadczyć prawdziwej, autentycznej komunikacji z Triss. Móc rozmawiać z przyjaciółką, z którą dorastała… i do której bardzo wcześnie zaczęła żywić ciepłe uczucia. Ciężko więc pracowała, by dało się ją zrozumieć. I wreszcie osiągnęła cel. Pozostało tylko zebrać się na odwagę i zamigać odpowiednie słowa.

– Z chęcią. Będę raczej wolna po pracy.

Nie o te słowa jej chodziło. Ale zawsze to jakieś słowa. Konkretna odpowiedź. Kto wie, być może dzięki nim pójdzie na pierwszą randkę z dziewczyną, w której podkochiwała się na odległość od tak dawna.

– Świetnie! – zamigała Triss. – W takim razie widzimy się wieczorem.

Rozeszli się w swoje strony, a Nu aż podskoczyła z radości. W tym samym momencie Will odwrócił się i krzyknął:

– Do zobaczenia! – Po czym kontynuował przyjacielską rozmowę z Triss, która czytała z ruchu jego warg i odpowiadała migami.

„Do zobaczenia”? Co to znaczyło? Motylki w jej brzuchu nagle zamarły.

Czyli Will też będzie? A może to było tylko takie ogólne pożegnanie, coś w stylu „cześć” lub „trzymaj się”?

Utkwiwszy wzrok w dwójce oddalających się przyjaciół, próbowała skupić się na dobrze znanym przeczuciu, które tliło się w jej wnętrzu. Położyła dłonie na biodrach i zacisnęła palce. Nieczęsto używała rozumienia do odczytywania uczuć osób z jej otoczenia. Uważała to niejako za naruszenie prywatności. Ale w tej chwili to nie miało znaczenia. Chodziło przecież o coś bardzo ważnego! A poza tym ludzie rozpoznają uczucia innych na różne sposoby, prawda? Po mowie ciała, tonie głosu, wyrazie twarzy.

Ten zaś był jej własnym sposobem.

– Skup się – mruknęła do siebie. – Skup się.

Niestety nie zdążyła.

Will i Triss zniknęli w tłumie.

Nu nabrała powoli powietrza.

– Ech… Co będzie, to będzie – stwierdziła nieco za głośno, gdyż mijający ją uczony przestraszył się i prawie pogubił niesione zwoje. Posłała mu niezręczny uśmiech, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła w swoją stronę. Aby się uspokoić, skoncentrowała się na ekscytującej pracy, która ją czekała.

Tuż po zakończeniu edukacji – choć tak naprawdę w Bibliotece nauka nigdy się nie kończy – Nu z radością wykonywała wszelkie prace i zadania, które jej wyznaczano. Ci, którzy dorośli w tym miejscu, byli w większości bardzo do siebie podobni. Ktoś, kto urodził się w Bibliotece, doskonale rozumiał rolę, jaką poszczególne jednostki odgrywają w czynieniu tej magicznej, niezwykle ważnej skarbnicy wiedzy tym, czym była. Miejscem, gdzie gromadzono wyniki badań prowadzonych w krainach Papierowego Świata oraz nauczano marzycieli, którzy zawędrowali tu w poszukiwaniu odpowiedzi, i zasiewano ziarna inspiracji w ich żyznych umysłach.

Nu uwielbiała zadania pozwalające jej zbliżyć się do świata poza Biblioteką. Dziś miała przywitać przybyłych stamtąd gości. Oczywiście coś takiego nie wydawało się tak ekscytujące, jak choćby praca, dzięki której mogłaby zwiedzić kawałek Ziemi, ale Nu to wystarczyło. Uwielbiała spotykać nowych ludzi i zapoznawać się z ich fascynującymi żywotami – nawet jeśli później sama często marzyła o tym, by pewnego dnia odnaleźć swój własny wyższy cel. Niekiedy zazdrościła odwiedzającym Bibliotekę, wzywano ich bowiem, aby wskazać im odpowiedzi na nurtujące pytania, co na zawsze odmieniało ich życie.

Istniało wiele dróg wiodących do Wielkiej Biblioteki Jutra. Prowadzące do niej portale pokrywały całą Ziemię, choć większość z nich była ukryta, na przykład pod postacią zmurszałych drewnianych drzwi jakiejś dawno porzuconej altany lub porośniętego bluszczem kamiennego wejścia zwieńczonego łukiem, gdzieś na końcu zapomnianej omszonej ścieżynki.

Nikt nie musiał pilnować owych osobliwych przejść, gdyż dzięki magii nadawano im najbardziej niepozorny wygląd. W ten sposób odnajdywali je tylko wybrani. W odpowiednim ku temu czasie.

Niemniej ścieżki ludzkiego przeznaczenia nieustannie się zmieniały, toteż Księga Mądrości wiedziała, że niekiedy trzeba podać komuś pomocną dłoń, by przeprowadzić go z jednego świata do drugiego. I właśnie tym zajmowała się Nu. Co jakiś czas czekała przy portalach, aby pokierować kogoś do Wielkiej Biblioteki.

Pędziła zygzakiem między strumieniami pochwyconego światła gwiazd, które padało na marmurową posadzkę, i zastanawiała się, dokąd trafi dziś. Przemierzając korytarz wiodący do Galerii Mędrców, rozradowała się na widok Mędrczyni Maï i jej towarzyszy, którzy właśnie opuścili tę komnatę. Od razu poznała Mędrczynię Uczciwości, z jej wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi i przebiegłym spojrzeniem przystającym osobie w średnim wieku.

Maïa była pierwszą Mędrczynią, którą Nu ujrzała w tym miejscu. Kobieta, wróciwszy z jednej z krain, szła, kiwając głową i uśmiechając się do mijanych osób. Tak się złożyło, że wśród nich znalazła się i Nu, która załatwiała akurat jakieś sprawy na prośbę swoich rodziców. Błysk w oczach Maï, jej filuterny uśmieszek oraz otaczająca ją i uderzająca do głowy woń letnich kwiatów wywarły na Nu tak silne wrażenie, że nigdy nie zapomniała tamtej chwili. Widok był wręcz hipnotyzujący.

Kobieta miała na sobie powłóczystą, zieloną suknię dobraną pod kolor oczu, a jej karmazynowe włosy były zaplecione wokół głowy. Mieniła się jasnymi barwami, jej strój olśniewał nawet na tle tego, co zwykle mieli na sobie ludzie w Wielkiej Bibliotece. I chociaż Maïa z reguły nosiła się bardziej ekstrawagancko niż inni, jej dzisiejszy ubiór wyraźnie wskazywał, że znów wybiera się w daleką podróż.

Nu przyglądała się jej i zastanawiała, komu poszczęści się ją gościć.

Mędrczyni skierowała się ku Azylowi, gdzie znajdowała się Księga Mądrości i portal prowadzący do innych krain. Orb kobiety trzymał się blisko jej ramienia, a tuż obok niej truchtał wiernie mały, czarny kot.

Co zabawne, Nu słyszała plotki, jakoby dziś z jakichś powodów ponownie wysłano kilkoro Mędrców do różnych zakątków Papierowego Świata. Uznała widok jednego z nich za dobry omen przed zajęciem się własnym zadaniem.

„Ciekawe, jak to jest dzierżyć taką odpowiedzialność”, zastanawiała się. „Wiedzieć, że każdy krok przybliża cię do wyższego celu”.

Przechodząc obok okazałego wejścia do Audytorium, usłyszała, że odbywa się tam jedna z sesji inspiracyjnych. Z wnętrza dobiegł ją gromki śmiech Mędrca Veera, któremu wtórowały liczne rytmy nie z tego świata. I choć każdy wygrywany był w innym tempie i wszystkie nachodziły na siebie, układały się w harmonijną całość. Gdy mijała zdobiący ścianę Audytorium plakat z Mędrcem stojącym pośrodku dużej, okrągłej sceny, jego wizerunek niespodziewanie ożył. Veer uśmiechnął się, unosząc wąsy, i zagadnął serdecznie Nu, by dołączyła do nich i zapoznała się z jego najnowszymi cudownymi odkryciami w dziedzinie muzyki. Wychylił się z plakatu na tyle daleko, że dziewczyna musiała się odsunąć. Wiedziała, że to tylko iluzja – ot, mały przykład tutejszej magii – niemniej postać Veera, nawet w formie plakatu, onieśmielała na tyle, że Nu miała wrażenie, jakby to naprawdę on do niej mówił.

Uniosła rękę w przepraszającym geście i popędziła dalej, skracając sobie drogę przez wypełnione słodkim zapachem kuchnie.

– Cześć, Nu! – powitał ją młodziutki kuchcik imieniem Smakonur. Widząc jej zaaferowanie, spytał: – Biegniesz do pracy?

Odpowiedziała skinieniem głowy i przystanęła, by wziąć sobie garść fasolek z gorzkiej czekolady, które układał na tacy wraz z innymi przysmakami, po czym pobiegła dalej, mijając mistrzów kucharskich ze wszystkich zakątków Ziemi.

Nu urodziła się w Bibliotece. Jej rodzice – mama Australijka, tata Birmańczyk – znaleźli to miejsce dawno temu, gdy mieli po dwadzieścia parę lat i obsesję na punkcie nauk ścisłych. Z czasem postanowili osiąść tu na stałe. Jak dotąd dziewczyna nie miała okazji odwiedzić rodzinnych stron, choć bardzo chciała zobaczyć, gdzie dorastali jej rodzice.

Podobnie jak wielu innych spędziła całe życie w Wielkiej Bibliotece. Z wiekiem odczuwała coraz silniejsze pragnienie wyjścia poza te wspaniałe ściany, a Ziemia wydawała się jej równie fascynująca jak magiczne krainy Papierowego Świata. Uważała za dziwne tęsknić do czegoś, co znała tylko z książek. A mimo to tęskniła.

Owszem, mogła przecież rozmawiać z ludźmi z różnych kontynentów i często zakradała się do Obserwatorium, skąd za pomocą mieszanki technologii i magii podglądała rozgrywające się na zewnątrz wydarzenia – ale to w żaden sposób nie mogło zastąpić ujrzenia Ziemi na własne oczy.

I właśnie dlatego tak bardzo uwielbiała witać gości – takich jak ten, którego miała niedługo spotkać.

Helia biegła kolejnymi korytarzami do komnat Mędrców. Mijała groty z gorącymi źródłami, gdzie można było odświeżyć się pośród stalaktytów i stalagmitów, kryształowe sale, w których żywe kamienie przekształcały każdy hałas w muzykę, oraz odwrócone ogrody, urzekające zwisającymi zielonymi pędami, które zwieńczone były kolorowymi owocami i warzywami.

Życie w Bibliotece toczyło się jak zawsze. Nikt w najmniejszym stopniu nie zdawał sobie sprawy z tego, co się stało. Helia miała nadzieję, że tak pozostanie jeszcze przez jakiś czas, choć nie wiedziała, jak sprawy potoczą się dalej. Dlatego chciała zasięgnąć rady u swego starego druha Mwamby.

Na szczęście mężczyzna, którego szukała, był tam, gdzie spodziewała się go zastać.

Gdy wraz ze swoim orbem wpadła do pomieszczenia, poczuła, jakby nawiedziło ją ciepłe wspomnienie troskliwego uścisku rodzica, który tuli dziecko wybudzone z koszmarnego snu. Wspomnienie czasów, kiedy spokój i bezpieczeństwo odnajdowało się z taką łatwością.

Właśnie tak kojarzyła jej się ulubiona czytelnia Mędrca Mwamby. I z tego powodu stanowiła jedno z jej ukochanych miejsc w Bibliotece. Teraz jednak sprawiała wrażenie niepokojąco cichej i dusznej. Nawet ona nie była w stanie ukoić bólu ściskającego serce Helii.

Na środku pomieszczenia stało stare, zużyte biurko, a jego blat pokrywały rozrzucone zwoje i stosy książek. Wokół zaś ustawiono niedopasowane krzesła. Wzdłuż ścian ciągnęły się skryte w chwiejnych cieniach regały zapełnione tomami, które zapraszały, by studiować ich zawartość. Kawałek dalej stała sztaluga z niedokończonym obrazem przedstawiającym morze i nieregularną linię brzegową. Nad płonącym kominkiem wisiał zapadający w pamięć portret dumnej czarnoskórej kobiety. Ubrana była w niebieską suknię, a w jej oczach widniała iskierka figlarności.

Helia często zastawała tu Mwambę siedzącego w swoim luksusowym, zielonym fotelu i patrzącego tęsknym wzrokiem na kobietę. Portret był jego dumą i pocieszeniem, choć mężczyzna nigdy nie wyjawił nikomu tożsamości uwiecznionej na nim postaci. Ilekroć go o nią pytano, odpowiadał jedynie uśmiechem.

Ale teraz się nie uśmiechał.

Helia powiodła wzrokiem z obrazu ku fotelowi przy kominku. Siedzący w nim Mwamba opuścił zakurzone tomiszcze, w którym się zaczytywał. Mędrzec Wiedzy nie przejawiał typowej dla siebie wesołości, a na jego twarzy odmalowało się najpierw zaskoczenie, a zaraz potem zrozumienie, gdy ujrzał, w jakim stanie jest kobieta i że wróciła sama.

– Helio – przywitał ją. Zamknąwszy księgę, położył ją sobie na kolanach. Splótł długie palce na jej oprawie, jak zawsze, kiedy zamierzał kogoś wysłuchać. Blizna szpecąca jego twarz, ciągnąca się od lewego oka do brody, drgnęła, gdy napiął szczękę.

Kanopus, jego orb, który dotąd pracował pośród regałów, przyleciał i zawisł nad ramieniem Mwamby.

Helia wyprostowała się, na ile mogła. Wciąż miała przed oczami twarz Xaviera, gdy żegnał ją prośbą o to, by pozostała silna. I chociaż czuła wzbierające w swoim wnętrzu tsunami żalu, obiecała sobie, że nie da się zatopić. Wielka Biblioteka jej potrzebowała. Później przyjdzie czas na żałobę.

– Mwambo – odezwała się, spoglądając w oczy przyjaciela i współpracownika, z którym znała się od wieków; mężczyzny, który darzył ją przez te lata ojcowską miłością. – Mamy kłopoty.

Usiadła na krześle, by opowiedzieć mu o wszystkim. Jednocześnie wsunęła rękę do kieszeni, by sprawdzić, co z Antares, ale odkryła, że mały orb – jej ostatnia namacalna więź z Xavierem – zniknął.

Nu pospiesznie minęła jadalnie i hole, przebiegła przez niewielkie atrium, po czym ruszyła ścieżką wiodącą pod wysokimi mostami, które krzyżowały się nad jej głową. Niektóre z nich były akweduktami doprowadzającymi wodę z niewyczerpanych źródeł do najdalszych zakątków Biblioteki. Inne zaś stanowiły linie, którymi cudowny szynowiec przemierzał kolejne części miasta. Nawet teraz słyszała dolatujący stamtąd stukot i wyobraziła sobie zbudowane z miedzi, stali i drewna pojazdy – istne dzieła sztuki na kołach – wiozące pasażerów na wygodnych tapicerowanych siedzeniach.

Lecz to właśnie tu, na dole, wśród ludzi, Nu najbardziej lubiła spędzać czas. Z jakiegoś powodu tutejszy zgiełk napawał ją radością. Jak gdyby przechadzając się między uczonymi, robotnikami, Mędrcami i gośćmi, mogła chłonąć ich nadzieje i marzenia.

Radości tej towarzyszyło jednak uczucie tęsknoty, pragnienie celu, odnalezienia go wreszcie, jak udało się to wielu innym. Nie miała pojęcia, jaki mógłby być jej cel, ale i tak uwielbiała pomagać wszystkim w Bibliotece. Jedyne, czego była pewna, to tej kwitnącej potrzeby w jej sercu, by robić więcej, by nieść Bibliotece, Ziemi i krainom Papierowego Świata jeszcze więcej pozytywnych emocji…

Z zamyślenia wyrwało ją jakieś zamieszanie na przedzie.

Wróciła do sieci korytarzy niedaleko czytelni Mędrców, której drzwi otworzyły się nagle i ze środka nerwowym krokiem wypadły dwie osoby. Szły odwrócone tyłem do niej, ale od razu je rozpoznała: mężczyzna o królewskiej posturze po lewej to Mędrzec Mwamba, a jego towarzyszka o czarnych, kręconych włosach świadczących o jej śródziemnomorskim pochodzeniu to Mędrczyni Helia.

Chociaż natknięcie się na troje Mędrców w ciągu jednej przebieżki po Bibliotece należało raczej do rzadkości, nie to sprawiło, że Nu zatrzymała się jak wryta i zmarszczyła brwi.

Helia wyglądała, jakby uczestniczyła w bitwie. Jej szata podróżna była w kilku miejscach nadpalona lub rozerwana i, jak się zdawało, splamiona krwią.

„Czy to jej krew?”

Na myśl, że któryś z Mędrców mógł być ranny, Nu ogarnęła panika. Powinna podejść i zaoferować pomoc? Czy nie byłoby to obraźliwe dla Mwamby, który najwyraźniej już zajął się Helią?

Najważniejsze jednak: co właściwie się stało?

Nu korciło, by za nimi pobiec, ale jednocześnie coś ją powstrzymało. Domyślała się, że dzieje się coś bardzo złego. Wiedziała też, że nie powinna im teraz przeszkadzać.

Po tylu latach przyzwyczaiła się do faktu, że potrafi odgadnąć takie rzeczy. Często też zastanawiała się, czy Księga Mądrości wie o jej dziwnym talencie. Być może to właśnie z jego powodu zlecano jej zadania takie jak dzisiejsze?

Chociaż bardzo się spieszyła, poczuła kolejny przebłysk rozumienia, które podpowiedziało jej, by zaczekała. I w tym momencie spojrzała w dół. Zobaczyła malutki przedmiot leżący na samym środku korytarza.

Był tak mały, że początkowo nie wiedziała, czy jest prawdziwy, czy może to tylko paproch w jej oku. Niewielka kuleczka, rozmiarem przypominająca szklanką kulkę do gry. Gdy się jej przyglądała, odniosła wrażenie, że obiekt się poruszył. Nu jęknęła cichutko ze zdumienia, na co kulka zaczęła toczyć się ku niej po dywanie, podskakując raz za razem niczym pisklak uczący się latać.

„To orb”.

Niepewna, co się dzieje, Nu przyklękła i wyciągnęła rękę, pozwalając, by kulka wtoczyła się na jej dłoń. Tylko Mędrcy posiadali orby. I bardzo rzadko się z nimi rozstawali. Co więcej, Nu nigdy nie widziała tak małego orba. Czyżby zmniejszono go celowo? A może został uszkodzony? Nie miała możliwości, by to ustalić.

– Witaj, mały orbie – powiedziała łagodnym tonem, żeby go nie przestraszyć. Zdawał się drżeć w jej dłoni. – Skąd się tu wziąłeś?

Orb znieruchomiał na chwilę, jakby zabrakło mu tchu.

Nu podniosła go. Maleństwo ponownie zadrżało, co prawda słabo, ale starało się jak mogło. Zawibrowało delikatnie, jakby chciało powiedzieć jej coś szeptem, którego nie potrafiła zrozumieć.

Dziewczyna musnęła palcem jego gładką powierzchnię.

– Próbujesz się ze mną porozumieć, prawda? Wybacz. Nie jestem Mędrczynią, nie rozumiem cię tak, jak bym chciała.

Orb zadrżał jeszcze raz, ledwie wyczuwalnie, po czym zamarł.

Nu ściągnęła brwi. Nie wiedziała dlaczego, ale znowu to poczuła – zrozumienie dotyczące stanu jej nowego znajomego i tego, czym jest. Niegroźną istotę, którą trzymała w dłoni, prześladował cień. Nie był to jedynie orb, który wyczerpał swoje siły. Nu pojęła, że przeszedł coś, czego nawet nie mogła sobie wyobrazić.

I zrozumiała, że jej potrzebuje.

Pogłaskała go znowu, po czym wstała ostrożnie, upewniając się, że maleństwo nie wypadnie jej z ręki. Spojrzała w głąb korytarza, gdzie zniknęła dwójka Mędrców. Czyżby należał do nich? Uzmysłowiła sobie, że to niemożliwe, bo przecież obojgu towarzyszyły ich własne orby.

Nieważne. Nie miała czasu się nad tym głowić. Musiała dotrzeć w pewne miejsce i to jak najszybciej. Powinna już być przy portalu. Nie darowałaby sobie, gdyby kogoś zawiodła, zwłaszcza jeśli Księga uznała owego gościa za godnego pobytu tutaj.

Szepnęła do swojego nowego przyjaciela:

– Nie martw się. Wezmę cię ze sobą. Obiecuję, że się tobą zajmę. A potem spróbujemy zwrócić cię komu trzeba, dobrze? – Schowała ostrożnie kulkę do kieszeni płaszcza, po czym pobiegła dalej korytarzem i skręciła w kierunku przeciwnym do tego, w którym poszli Mędrcy.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Prolog

Rozdział 1. Zasadzka

Rozdział 2. Spotkanie w Wielkiej Bibliotece

Rozdział 3. Celebracje w Wielkim Drzewie

Rozdział 4. Co pozostało z dawnej magii

Rozdział 5. Księga Mądrości

Rozdział 6. Nowi przyjaciele

Rozdział 7. Dziedzictwo

Rozdział 8. Znaki

Rozdział 9. Planetarium

Rozdział 10. Koniec przygody

Rozdział 11. Portale

Rozdział 12. Przepis na katastrofę

Rozdział 13. Goście w nowym świecie

Rozdział 14. Krótka opowiastka

Rozdział 15. Główna Uczona

Rozdział 16. Stare przyjaciółki

Rozdział 17. Wybór

Rozdział 18. Obrońca Wielkiego Drzewa

Rozdział 19. Ziarna chaosu i strachu

Rozdział 20. Opowieść w Komnacie Kronik

Rozdział 21. Sabotaż

Rozdział 22. Ratunek w Labiryncie

Rozdział 23. Zdrajca wśród Mędrców

Rozdział 24. Wizyta w Podszycie

Rozdział 25. Otruta Księga

Rozdział 26. Umyślna Szelma Troy

Rozdział 27. Skalny Most Galnaterry

Rozdział 28. Wiadomość

Rozdział 29. Pierwszy Regał

Rozdział 30. Złota Wilga

Rozdział 31. Bezlitosna pustynia

Rozdział 32. Mechaniczna Góra

Rozdział 33. Orli Książę

Rozdział 34. Zaczyna się oblężenie

Rozdział 35. Wizje

Rozdział 36. Siewca smutku

Rozdział 37. Atak na Bibliotekę

Rozdział 38. Przetrwanie

Rozdział 39. Wejście na szczyt

Rozdział 40. Przełamanie Grzbietu

Rozdział 41. Uśpiona czujność

Rozdział 42. Wizje magicznych krain

Rozdział 43. Miasto Wieczności

Rozdział 44. Kwestia czasu

Rozdział 45.

Dum spiro spero

Rozdział 46. Ostatnia bitwa

Rozdział 47. Pożegnania

Rozdział 48. Dziedzictwo nadziei

Rozdział 49. By zmienić świat na lepsze

Epilog

Glosariusz

Posłowie Steve Aoki

Posłowie Louie Schwartzberg

Podziękowania

O autorce

O Tomorrowland

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Prolog

Spis treści