Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Lynette Noni to mistrzyni opowieści. Must read dla wszystkich, którzy kochają fantasy!”
Sarah J. Maas
Mroczny i zagadkowy drugi tom trylogii „The Prison Healer”.
Kiva Meridan zamienia jedną klatkę na drugą, gdy z ciężkiego więzienia trafia do najeżonego niebezpieczeństwami pałacu.
Wyszła z opresji obronną ręką. Przetrwała pobyt w Zalindovie, a do tego sprostała wyzwaniom, którym nie miała prawa podołać. Teraz musi nie tylko przeżyć, ale i dokonać zemsty. Przez dziesięć lat pragnęła tylko wrócić do rodziny i ukarać ludzi odpowiedzialnych za jej nieszczęście. Gdy jednak uciekła z Zalindovu, jej misja ogromnie się skomplikowała.
Kiva rozpoczyna nowe życie w stolicy, gdzie się dowiaduje, ilu cierpień doświadczyli jej bliscy i jak bardzo zmieniły się ich przekonania. Wkrótce wychodzi na jaw, że nie tylko wrogowie, ale i członkowie rodziny mają przed nią tajemnice.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 566
Dla Mamy –
za pingwina
PROLOG
Uciekali.
Musieli uciekać.
Noc była ciemna, zimno przenikało ich do szpiku kości, a jednak nie mogli się zatrzymać, bo czuli oddech śmierci na karku.
– Mamo, dokąd...
– Cichutko, kochanie – przerwała kobieta córce, oglądając się przez ramię, żeby sprawdzić, czy ktoś nadal ich goni.
– Ale co z tatą? – wyszeptał chłopczyk. – Co z...
– Ciii – ucięła kobieta.
Mocniej chwyciła jego dłoń i pociągnęła go za sobą.
Chłopiec i jego starsza siostra umilkli, wyczuwając pośpiech matki i widząc nieme łzy, które płynęły po jej policzkach i połyskiwały w świetle księżyca.
Biegli dalej. Nikt nie mówił ani o tych, których zostawili, ani o tym, co przepadło tego wieczoru.
Za każdym razem gdy kobieta opuszczała powieki, przed jej oczami pojawiał się obraz płonącego rodzinnego domu, a także męża i najmłodszej córki odciąganych przez królewskich strażników, najmłodszego syna...
Z jej gardła wydobył się szloch, zanim zdążyła go stłumić.
Jej syn nie żył.
Nie żył.
Kobieta przygryzła język, żeby znowu nie załkać. Na szczęście na jej polecenie dwoje starszych pozostało w ukryciu, podczas gdy ona zakradła się z powrotem, żeby ocenić sytuację. Dzięki temu nie widzieli tego, co już na zawsze miało prześladować ją w koszmarach.
Miecza przeszywającego drobną pierś jej syna.
Męża błagającego o pomoc.
Córki, która z krzykiem usiłowała chwycić i ocalić brata.
Było jednak za późno.
– Mamo, to boli.
Słysząc cichy jęk chłopca, poluzowała uścisk.
– Przepraszam – szepnęła.
Dławiona przez falę emocji, nie mogła się zdobyć na nic więcej.
Godzinami szli brzegiem krętej rzeki Aldon, ani na chwilę nie zwalniając i nieustannie oglądając się za siebie, żeby sprawdzić, czy ktoś podąża ich tropem. Nigdzie nie było śladu strażników, ale kobieta nie zaryzykowała odpoczynku, dopóki nie znaleźli się u samych stóp gór Armine, z dala od cywilizacji. Powiedziano jej, że jest tam kryjówka, miejsce, w którym znajdzie schronienie, gdyby ją i jej bliskich spotkało coś złego.
Kiedy te słowa padły na targu z ust nieznajomego w pelerynie, roześmiała się, jakby to był żart. Oświadczyła, że nie ma pojęcia, dlaczego jej rodzina miałaby kiedykolwiek znaleźć się w niebezpieczeństwie. Dodała, że pokornie służą ludziom: jej mąż jest uzdrowicielem, a ona oddaną żoną i matką.
Nie miała pojęcia, jak ją wytropili. Latami pozostawała w ukryciu, przez całe życie trzymając w sekrecie, czyja krew płynie w jej żyłach.
Niektórzy mówili, że to krew zdrajców.
Inni, że krew królów.
Robiła, co mogła, żeby ignorować pogłoski o rosnącej grupie buntowników szukających potomków dawno zaginionego króla. Przyjęła nowe nazwisko i stała się innym człowiekiem. Niczego nie pragnęła bardziej niż spokojnego życia z ukochaną rodziną.
Tego wieczoru brutalnie odebrano jej połowę tej rodziny.
Coś w niej pękło, gdy na to patrzyła i nie mogła nic zrobić.
Już nigdy nie chciała czuć się tak bezradnie.
Już nigdy nie zamierzała dopuścić do tego, żeby czuć się tak bezradnie.
Właśnie z tego powodu, kiedy wraz z dwójką pozostałych dzieci dotarła do krytego słomą domu głęboko w zaśnieżonych lasach, podjęła decyzję.
Trzykrotnie załomotała zdrętwiałą pięścią w drewniane drzwi, nim się otworzyły. W świetle luminiowych lamp zobaczyła człowieka w pelerynie, którego spotkała na targowisku, a także grupkę innych ludzi. Wszyscy siedzieli przy kominku i zerkali z ciekawością w kierunku nowo przybyłych.
– Co za niespodzianka – odezwał się mężczyzna w pelerynie, wpuszczając kobietę i dwójkę jej rozdygotanych dzieci.
Spod częściowo ściągniętego kaptura wyglądała zniszczona twarz. Kobieta spojrzała szmaragdowymi oczami w jego oczy, po czym mocniej przytuliła syna i córkę.
– Zjawiliśmy się, żeby do was dołączyć – oświadczyła.
Ludzie w pomieszczeniu zamarli jak posągi, jedynie mężczyzna w pelerynie przechylił głowę.
– Dołączyć? – powtórzył.
– Wiem, kim jesteście i kogo szukacie – powiedziała śmiało. – Nie uda wam się beze mnie.
Mężczyzna uniósł brwi. W pomieszczeniu zapadła cisza, jakby wszyscy wstrzymali oddech.
– Czego chcesz w zamian?
Kobieta przypomniała sobie wszystko, przez co przeszła tej nocy. Nadal słyszała krzyki, widziała krew.
– Zemsty – wyszeptała krótko.
Na twarzy mężczyzny wykwitł uśmiech, a on sam ukłonił się nisko.
– A zatem wejdź, Tildo Corentine – oświadczył, a ludzie za nim wstali i również się ukłonili. – Twoi buntownicy od dawna na ciebie czekają.
Kobieta, odrzucając resztki wątpliwości, wraz z nieliczną garstką swojej rodziny przestąpiła próg chaty. Już nie miała nazywać się Tilda Meridan, ani nie zamierzała wypierać się pochodzenia swojego i dzieci.
Krwi zdrajców.
Królewskiej krwi.
Tilda była zdecydowana wypełnić treścią jedno i drugie – zdradzić swoje wieloletnie przekonania i zawalczyć o to, co jej się należało z mocy prawa.
Nic nie mogło zmienić wydarzeń tego wieczoru, ale Tilda Corentine postanowiła, że nie pozwoli, żeby sprawcom uszło to płazem, choćby ją miało piekło pochłonąć. I że dokona zemsty w taki czy inny sposób, bez względu na koszt.
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Mężczyzna był martwy.
Kiva Meridan, znana nielicznym jako Kiva Corentine, wpatrywała się w zwłoki, zwracając szczególną uwagę na zapadnięte policzki i popielatą skórę. Stopień wzdęcia wskazywał na to, że mężczyzna odszedł w zaświaty trzy do czterech dni wcześniej, czyli na tyle dawno, żeby czuć było od niego woń śmierci, choć oznaki rozkładu jeszcze się nie pojawiły.
– Mężczyzna w średnim wieku, przeciętnego wzrostu i budowy, wydobyty z rzeki Serin dzisiaj wczesnym rankiem – referowała uzdrowicielka Maddis, wyraźnie artykułując każde słowo. – Kto zechce odgadnąć przyczynę śmierci?
Kiva milczała, pamiętając, że wolno jej przebywać w sterylnie czystej sali sekcyjnej jedynie w roli obserwatorki.
– Nikt? – ponagliła studentów uzdrowicielka Maddis. Wszyscy stłoczyli się wokół zwłok leżących na metalowym stole na środku niewielkiego pomieszczenia. – Nowicjusz Waldon?
Młody człowiek w dużych okularach zamrugał jak sowa.
– Hm, utonął?
– Oszałamiająca umiejętność dedukcji – oświadczyła Maddis z ironią, po czym odwróciła się do studentki obok. – Nowicjuszka Quinn?
Młoda kobieta natychmiast się zgarbiła.
– Może zawał? – wyszeptała niemal niesłyszalnie. – Albo... albo udar?
Uzdrowicielka Maddis postukała czubkiem palca o usta.
– Niewykluczone. Ktoś jeszcze?
Kiva przestąpiła z nogi na nogę, czym ściągnęła na siebie uwagę uzdrowicielki.
– A nasz gość? – Słowa Maddis sprawiły, że wszyscy wbili wzrok w Kivę. – Panna Meridan, tak?
Zachęcona tym, że starsza uzdrowicielka rzuca jej wyzwanie, Kiva stłumiła lęk i podeszła bliżej denata, po czym uniosła jego bezwładną dłoń i wskazała smugi pod paznokciami.
– Przebarwienie w tym miejscu świadczy o zaburzeniu immunologicznym. Zapewne chorował na syfinus albo kretamot – oznajmiła. W przeszłości diagnozowała już podobne przypadki. – Nieleczone mogą prowadzić do nagłego obrzmienia naczyń krwionośnych. – Zerknęła na dwoje wezwanych do odpowiedzi nowicjuszy. – I Waldon, i Quinn się nie mylą. Najprawdopodobniej miał zawał serca albo udar mózgu, spowodowany niezdiagnozowaną chorobą, po czym wpadł do rzeki i utonął. – Puściła rękę mężczyzny. – Ale tylko pełna sekcja może to potwierdzić.
Pełen aprobaty uśmiech rozświetlił pomarszczone ciemne oblicze naczelnej uzdrowicielki.
– Trafna obserwacja – pochwaliła Kivę, po czym wygłosiła wykład o powszechności chorób układu odpornościowego.
Kiva słuchała jednym uchem, nadal nie mogąc uwierzyć w to, gdzie się znajduje.
Trafiła do Akademii Silverthorn, najsłynniejszej akademii uzdrowicielskiej w Evalonie, a zdaniem niektórych, w całym Wenderallu.
Gdy Kiva była dzieckiem, jej ojciec często mówił o Silverthornie. Dorastał w mieście Fellarion, ale wykorzystywał każdy pretekst, żeby odwiedzać Vallenię i ukradkiem wślizgiwać się na zajęcia w akademii. Najbardziej żałował, że nigdy nie przeniósł się na teren miasteczka akademickiego i nie podjął studiów. Zamiast tego został praktykantem u mistrza uzdrowiciela bliżej domu – było to godne szacunku stanowisko, ale nie mogło się równać ze studiowaniem w Silverthornie.
Celem życia Farana stała się pomoc ludziom. Kiva odziedziczyła po nim to podejście do tego stopnia, że nawet uwięziona w koszmarze wykorzystywała wszystko, czego jej nauczył, do poprawy jakości życia innych.
Zasępiła się na wspomnienie długich lat, które miała już za sobą. Spędziła dekadę za grubymi wapiennymi murami i bramami nie do pokonania.
W więzieniu Zalindov.
Dla większości skazanych był to wyrok śmierci, ale Kiva przeżyła i teraz znalazła się tutaj, w samym sercu marzenia swojego ojca, choć powinna być gdzie indziej. Gdziekolwiek indziej.
Nic nie usprawiedliwiało jej dzisiejszego zachowania, ale kiedy nadarzyła się sposobność wizyty w Silverthornie, nie zdołała się powstrzymać mimo świadomości, że jej własne pragnienia powinny znajdować się na samym dole listy priorytetów.
Minęło sześć tygodni, odkąd uciekła z Zalindovu. Sześć tygodni od odkrycia, że następca tronu pomógł utrzymać ją przy życiu w trakcie śmiertelnie niebezpiecznej próby przetrwania, złożonej z czterech zadań związanych z żywiołami. Podjęła się tego wyzwania, żeby ratować życie Zbuntowanej Królowej, Tildy Corentine.
Swojej matki.
Te wysiłki spełzły na niczym, gdyż Tilda zginęła podczas brutalnych więziennych zamieszek. Zbuntowana Królowa straciła życie, ale Kiva wraz z dwojgiem starszego rodzeństwa kontynuowała jej dzieło. We trójkę zamierzali zemścić się za to, co odebrano im wiele pokoleń wcześniej, i odzyskać tron Evalonu dla rodu Corentine’ów.
Problem polegał jednak na tym, że Kiva nie miała pojęcia, jak odnaleźć brata i siostrę. Jedyną wskazówką, którą dysponowała, była zaszyfrowana notatka, przejęta przez nią jeszcze w Zalindovie, z jednym słowem: Oakhollow.
To miasteczko leżało zaledwie pół godziny drogi od Vallenii, ale Kiva nie miała chwili dla siebie, odkąd przybyła do stolicy dwa dni wcześniej. Poprzednie tygodnie spędziła w sercu gór Tanestra, czekając na wiosenne roztopy. Pierwsza okazja, żeby wymknąć się z pałacu, pojawiła się właśnie dzisiaj. Zamiast jednak ją wykorzystać i odszukać zaginione rodzeństwo, Kiva postanowiła spełniać własne marzenia.
Tilda Corentine by się wściekła.
Faran Meridan byłby zachwycony.
Kiva wybrała marzenie ojca, bo doszła do wniosku, że krucjata matki może jeszcze poczekać.
Gdy tego ranka podejmowała decyzję, dręczyły ją wyrzuty sumienia, lecz jej lęk, przejawiający się uciskiem w żołądku, nieco osłabł. Nie miała powodu denerwować się spotkaniem z rodzeństwem, ale... dziesięć lat to szmat czasu. Nie była już beztroskim dzieckiem, więc zakładała, że i oni się zmienili. Zbyt wiele spotkało ich wszystkich.
Pozostawała jeszcze kwestia ich planów...
Podskoczyła, gdy w jej myśli wdarł się dźwięk dzwonków. Tak reagowała po latach spędzonych na nasłuchiwaniu najcichszych odgłosów, które mogły zwiastować jej śmierć. Nie tkwiła już jednak w Zalindovie, a spokojne dzwonienie, odbijające się echem od ścian sterylnej sali sekcyjnej, oznaczało jedynie koniec lekcji.
Uzdrowicielka Maddis pożegnała się ze studentami w nieskazitelnie białych szatach, którzy pośpiesznie spisywali ostatnie słowa notatek.
– I pamiętajcie! – zawołała, gdy ruszyli do drzwi. – Osoby zamierzające spędzić weekend na świętowaniu niech nie liczą na litość w poniedziałek, jeśli zanadto oddadzą się libacji. Potraktujcie to jako ostrzeżenie – dodała zupełnie bez przekonania, a jej szare oczy łobuzersko błysnęły.
Co odważniejsi studenci odpowiedzieli jej uśmiechem, nim wyszli z sali.
– Panno Meridan, można na słowo? – usłyszała nagle idąca za nimi Kiva.
Przystanęła na progu pomieszczenia.
– Tak, naczelna uzdrowicielko?
Użyła formalnego tytułu, który należał się Maddis nie tylko ze względu na jej wiek i doświadczenie, ale i na to, że piastowała zaszczytną funkcję dyrektorki Akademii Silverthorn.
– Niewiele osób zauważyłoby przebarwienie u nasady paznokci tak szybko jak pani – oznajmiła Maddis, nakrywając denata prześcieradłem. – A jeszcze mniej wśród tych bez stosownego przeszkolenia. – Podniosła wzrok i spojrzała Kivie w oczy. – Zrobiła pani na mnie wrażenie.
– Dziękuję – wymamrotała Kiva z zakłopotaniem.
– Faranowi Meridanowi też kiedyś udała się ta sztuka.
Kiva momentalnie zapomniała o skrępowaniu.
Uzdrowicielka Maddis uśmiechnęła się do niej, a jej zmarszczki się pogłębiły.
– Wiedziałam, czyją jest pani córką już w chwili, gdy stanęła pani w drzwiach.
Kiva nie była pewna, czy uciekać, czy też zostać i się przekonać, co uzdrowicielka ma do powiedzenia. Nie musiała długo czekać.
– Jak się miewa pani ojciec? – spytała Maddis. – Nadal ratuje świat, lecząc pacjenta za pacjentem?
Milion odpowiedzi cisnęło się Kivie na usta, ale odparła jedynie:
– Zmarł dziewięć lat temu.
Maddis natychmiast się zachmurzyła.
– Och, przykro mi to słyszeć – powiedziała.
Kiva tylko skinęła głową. Nie zamierzała zdradzać, jak i gdzie zmarł ojciec.
Naczelna uzdrowicielka odkaszlnęła i oznajmiła:
– Pani ojciec był moim najlepszym studentem – naturalnie jeśli zignorujemy fakt, że tak naprawdę wcale nie studiował w Silverthornie. Młody Faran Meridan nieustannie wślizgiwał się na moje zajęcia, zachowując się jak nieopierzony nowicjusz. – Prychnęła z rozbawieniem. – Tak dobrze się zapowiadał, że nigdy nie doniosłam na niego ówczesnej naczelnej uzdrowicielce, która z pewnością zabroniłaby mu wstępu na teren akademii. Ktoś z tak intuicyjnym talentem zasłużył na to, żeby pogłębiać swoje umiejętności. Tak wtedy uważałam. – Umilkła. – Teraz też tak sądzę.
Na widok spojrzenia Maddis Kiva wstrzymała oddech.
– Śmierć Farana to tragedia, ale cieszy mnie, że znalazł godną siebie następczynię – ciągnęła uzdrowicielka. – Jeśli pani chce, chętnie przyjmę panią na studia w Silverthornie. Nie musi pani się zakradać na zajęcia.
Kiva otwierała i zamykała usta jak ryba. Studia w Silverthornie byłyby spełnieniem jej marzeń. Tyle mogłaby się tu nauczyć... Poczuła, że ma łzy w oczach.
Po chwili napłynęło ich jeszcze więcej, bo wiedziała, że nie może przyjąć zaproszenia.
Matka nie żyje.
Jadę do Vallenii.
Pora odzyskać królestwo.
Uciekając z Zalindovu, Kiva napisała ten list do brata i siostry, a teraz musiała trzymać się swoich deklaracji, nawet jeśli oznaczało to wyrzeczenie się własnych ambicji na rzecz rodziny.
– Proszę to przemyśleć – powiedziała uzdrowicielka Maddis, kiedy Kiva milczała. – Jak długo pani zechce. Ta propozycja pozostanie otwarta.
Mrugając, żeby odpędzić łzy, Kiva już miała odmówić, ale kiedy w końcu się odezwała, odparła jedynie:
– Zastanowię się nad tym.
Mimo tych słów zdawała sobie sprawę, że Silverthorn nie jest jej pisany. Maddis cofnęłaby zaproszenie, gdyby tylko się dowiedziała, gdzie przez ostatnią dekadę Kiva doskonaliła swoje umiejętności. Wystarczyło jedynie podciągnąć rękaw i pokazać dłoń z blizną w kształcie litery Z.
Nie mogła tego zrobić. Nie mogła sabotować samej siebie tak ostentacyjnym zachowaniem, więc tylko pożegnała się cicho i wyszła.
Kręciło jej się w głowie, gdy szła długim, sterylnie czystym korytarzem, nie zwracając uwagi na otoczenie. Mijała odzianych w biel uzdrowicieli i studentów, a także gości i pacjentów w codziennych ubraniach. Już wcześniej tego dnia odbyła wycieczkę po kampusie i odkryła, że są tu trzy duże lecznice – terapii urazów psychicznych, długotrwałej opieki medycznej i rehabilitacji, oraz ostatnia, w której przebywała w tej chwili: diagnozowania i leczenia dolegliwości fizycznych związanych z konkretnymi chorobami i obrażeniami. Na terenie miasteczka akademickiego znajdowało się też kilka mniejszych budynków, jak na przykład pracownia aptekarska, izolatka, kostnica i rezydencje uzdrowicieli. Tylko główne lecznice były dostępne dla wszystkich. Łączyły się ze sobą zewnętrznymi ścieżkami z łukowatymi murkami, za którymi roztaczał się widok na ogrody w centralnej części kompleksu. Park Silverthorn, jak nazywano te ogrody, był miejscem, w którym pacjenci i uzdrowiciele mogli zażyć odpoczynku i relaksu, nacieszyć się spokojem szemrzącego strumyka i wonią polnych kwiatów na szczycie wzniesienia górującego nad miastem, gdzie kręta rzeka Serin wpadała do Morza Tetrańskiego.
Kiva opuściła największą lecznicę i skierowała się prosto do parku. Przez chwilę wędrowała kamienną dróżką, a gdy z niej zeszła, zanurzyła sandały w bujnej trawie. Słońce późnego popołudnia szybko wypędziło chłód z jej kości. Maszerowała bez celu, aż dotarła do kładki nad wąską strużką i oparła się o drewnianą poręcz, próbując zebrać myśli.
– Oho, rozpoznaję tę poważną minę.
Zamarła na dźwięk znajomego głosu, ignorując uczucie, jakie w niej wywoływał – a właściwie cały wachlarz uczuć. Gdy po chwili się odwróciła, nowo przybyły zatrzymał się tuż obok niej.
Jaren Vallentis, czy też raczej książę Deverick, gdyż pod tym imieniem znał go świat, był towarzyszem jej ucieczki z więzienia, kompanem w podróży, niegdyś przyjacielem – a potencjalnie kimś więcej – i zaprzysięgłym wrogiem jej rodziny.
Zaprzysięgłym wrogiem Kivy.
– To moja zwykła mina. – Próbowała się na niego nie gapić.
Granatowa koszula ze złotym haftem na kołnierzyku wyglądała na nim aż za dobrze, podobnie jak szyte na miarę marynarka i spodnie. Kiva musiała bardzo się postarać, żeby oderwać od niego wzrok.
– Owszem, i jest stanowczo zbyt poważna – zauważył Jaren, po czym wyciągnął rękę i założył za jej ucho kosmyk ciemnych rozwianych włosów.
Kiva poczuła się tak, jakby jej żołądek zrobił fikołka, i skrzywiła się w duchu. Jaren często okazywał, co do niej czuje. Nawet kiedy byli razem w Zalindovie, zachowywał się aż nazbyt przyjaźnie. Odkąd uciekli, starała się trzymać go na dystans, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Czasem czuła się tak, jakby urodził się tylko po to, żeby ją kusić i odwracać jej uwagę od najważniejszego zadania.
A to było nie do przyjęcia.
– Miło spędziłaś dzień? – spytał Jaren, wpatrując się w nią niezwykłymi niebiesko-złotymi oczami.
Kiva wygładziła cienki biały sweter na skromnej zielonej sukni, zastanawiając się nad odpowiedzią. Znalazła się w Silverthornie dzięki Jarenowi – załatwił jej dzisiejszą wizytę i to za jego sprawą o świcie wybiegła z Pałacu na Rzece, żeby skorzystać z jedynej w swoim rodzaju okazji i spędzić dzień w najlepszej akademii dla uzdrowicieli w królestwie.
Kiva miała wiele powodów, żeby nienawidzić następcy tronu, ale nie zdołała wzbudzić w sobie niechęci, którą powinna go darzyć. Obwiniała za to Jarena. Odkąd się poznali, okazywał jej troskę i zainteresowanie, a do tego był jej całkowicie oddany. Nawet gdy się dowiedziała, że zataił swoją tożsamość, nie potrafiła odwrócić się do niego plecami i dać mu umrzeć od ran w tunelach pod Zalindovem. Rozpaczliwie próbowała zamknąć przed nim swoje serce w tygodniach spędzonych w jego rodzinnym pałacu w górach Tanestra, a także podczas długiej podróży do Vallenii, ale na nic się to nie zdało. Po prostu był piekielnie sympatyczny, co znacznie utrudniało przeprowadzenie planu, jaki miała w stosunku do niego i jego rodziny.
Chociaż nigdy nie przyznałaby tego nawet przed samą sobą.
– Był... – zaczęła, niepewna co powiedzieć. Dzień był niesamowity, niezwykły i najlepszy pod słońcem. Znała jednak swoją przyszłość i wiedziała, że odrzuci propozycję Maddis, więc odparła krótko: – ...interesujący.
– Cóż za wstrząsający zachwyt. – Jaren uniósł złociste brwi.
Kiva postanowiła zignorować sarkazm w jego głosie.
– Co tu robisz? – spytała.
Nikogo nie było w pobliżu, ale i tak popatrzyła nerwowo na ludzi w parku oraz spacerowiczów na dróżkach między lecznicami.
– Przyszedłem po ciebie. – Mrugnął wesoło. – Pierwszy dzień szkoły i tak dalej.
Kiva pokręciła głową.
– Nie powinno cię tu być.
– Au. – Jaren przycisnął rękę do serca. – Zabolało. O tutaj.
– Jeśli ktoś cię rozpozna...
Miał czelność zachichotać.
– Ludzie w Vallenii przywykli do tego, że ja i inni członkowie mojej rodziny poruszamy się swobodnie po ulicach. Nosimy maski tylko przy wyjątkowych okazjach, więc przez resztę czasu łatwo nas rozpoznać. Nie przejmuj się. Nie jesteśmy aż taką atrakcją, jak ci się wydaje.
– Wątpię, żeby Naari się z tobą zgodziła. – Kiva popatrzyła nad jego ramieniem. – A w ogóle to gdzie ona jest?
Od wyjazdu z Zalindovu i czasu, który tam razem spędzili, Jaren rzadko pojawiał się gdziekolwiek bez swojej Złotej Tarczy, najbardziej lojalnej królewskiej strażniczki. Teraz nie było przy nim Naari Arell, co dało się wytłumaczyć na dwa sposoby: albo doszła do wniosku, że powinien mieć więcej swobody i obserwowała go z oddali, albo...
– Zrobiłbym na tobie wrażenie, gdybym powiedział, że udało mi się jej wymknąć?
Na widok jego pełnego satysfakcji uśmiechu Kiva drwiąco wykrzywiła usta.
– Będę pod wrażeniem, jeśli uda ci się przeżyć jej furię – odparła.
Uśmiech Jarena zniknął, zastąpiony przez grymas.
– No tak. Cóż. – Wyprostował się. – Później zajmę się tym problemem.
– Powiem coś miłego na twoim pogrzebie – obiecała mu Kiva.
Jaren cicho parsknął śmiechem.
– Nie przesadzaj z uprzejmością. – Chwycił ją za rękę i pociągnął z powrotem w kierunku dróżki zdobionej murowanymi łukami. – Chodź, musimy się pośpieszyć, jeśli nie chcemy tego przegapić.
Kiva usiłowała uwolnić rękę, ale Jaren jeszcze mocniej zacisnął palce. Ustąpiła, starając się nie myśleć, jak przyjemny jest jego dotyk, i skoncentrowała się na tym, żeby nie zostać w tyle.
– Czego przegapić?
– Zachodu słońca – odparł i umilkł.
– Może cię to zaszokuje, ale jutro będzie następny – zauważyła z nieskrywaną ironią.
Jaren lekko ją pociągnął.
– Mądrala. – Jego rozbawione spojrzenie sprawiło, że zrobiło jej się cieplej, co też zignorowała.
Ostatnio musiała ignorować sporo kwestii dotyczących Jarena.
– Doroczne Święto Rzeki zaczyna się dzisiaj o zachodzie słońca – powiedział. – Potrwa przez cały weekend, ale pierwsza noc jest zawsze najlepsza, więc musimy dopilnować, żeby mieć dobry widok.
– Na co?
– Zobaczysz – oświadczył tajemniczo.
Kiva podjęła szybką decyzję. Postanowiła dać sobie jeszcze jedną noc, żeby doświadczyć Święta Rzeki i nacieszyć się towarzystwem Jarena ze świadomością, że ich wspólne dni dobiegają końca.
Jedna noc, a potem wyruszy do Oakhollow, gdzie wprowadzi w życie swój plan z Zalindovu.
Nieważne, co czuła. Nieważne, że następca tronu zdołał odnaleźć drogę do jej serca. Nadeszła pora na upadek rodu Vallentisów.