The Prison Healer. Próby żywiołów - Lynette Noni - ebook

The Prison Healer. Próby żywiołów ebook

Noni Lynette

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

36 osób interesuje się tą książką

Opis

„Napisane po mistrzowsku powieści Lynette Noni to lektura obowiązkowa dla wszystkich wielbicieli fantasy!”

Sarah J. Maas

Siedemnastoletnia Kiva Meridan od dziesięciu lat walczy o przetrwanie w owianym złą sławą ciężkim więzieniu Zalindov, gdzie pracuje jako uzdrowicielka. Kiva podtrzymuje przy życiu umierającą Zbuntowaną Królową, która musi wziąć udział w próbie przetrwania – przeznaczonej dla najbardziej niebezpiecznych przestępców serii wyzwań związanych z czterema żywiołami: powietrzem, ogniem, wodą i ziemią. Pewnego dnia Kiva otrzymuje zaszyfrowaną wiadomość od bliskich, a w niej krótkie polecenie: „Nie daj jej umrzeć. Przybywamy”. Kiva wie, że śmiertelnie chora królowa nie ma szansy sprostać wyzwaniom, więc zgłasza się na jej miejsce. Jeśli jej się powiedzie, obie odzyskają wolność. Problem w tym, że nikt jeszcze nie przeżył próby przetrwania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 502

Oceny
4,5 (157 ocen)
99
43
12
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
paucyg

Dobrze spędzony czas

Historia wciągająca, autorka poradziła sobie bardzo dobrze w prowadzenia historii w jednym miejscu akcji, a zakończenie? Kurde, zmiotło z kapcie.
10
Solind

Dobrze spędzony czas

Początkowy zachwyt przyćmiło trochę przygnębienie jakie wylewa się z książki. Rozumiem dlaczego nie jest to historia z chichotem co stronę, ale ze względu na sporo smutku jaki znajdziemy w fabule i moją nieco gorszą formę psychiczną rozłożyłam sobie czytanie na trzy podejścia, dzięki czemu mogłam bardziej na chłodno podejść do przedstawianych wątków. Historia nie wyrwała mnie z butów, ale jest ogólnie ciekawie napisana. Bohaterowie nie są miałcy, polubiłam ich nawet całkiem szybko, ale równie szybko można zorientować się kto jest kim i dokąd zmierza. Dla niektórych to plus, dla innych minus, dla mnie zależy to od nastroju, miło czytało się to co już znam. Mamy tutaj do czynienia raczej ze znanym schematem, ale za to z zupełnie niespodziewaną lokacją, było to na swój sposób odświeżające. To co mi zazgrzytało najbardziej to zakończenie, które miało na celu zrobić wielkie WOW u czytelnika, a wywołało u mnie raczej "no tak, oczywiście, kolejne cliche wyskoczyło". Miałam nadzieję, że Autor...
10
Juskaa07

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka! Bardzo wciągająca.
10
Kira91

Nie oderwiesz się od lektury

Mega wciagajaca, nagłe zwroty zwroty akcji i bohaterka której nie da się nie lubić.
00
Chilim26

Dobrze spędzony czas

Oryginalna, angażująca historia.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału THE PRI­SON HE­ALER
Co­py­ri­ght © 2021 by Ly­nette Noni Co­py­ri­ght © 2024 for the Po­lish trans­la­tion by Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o.
Map art © 2021 by Fran­ce­sca Ba­erald
Co­ver de­sign by Jim Tier­ney
Opra­co­wa­nie pol­skiej wer­sji okładki i map, skład i ła­ma­nieRa­do­sław Stęp­niak
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ścialbo frag­men­tów książki – z wy­jąt­kiem cy­ta­tów w ar­ty­ku­łach i prze­glą­dach kry­tycz­nych – moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie­pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
Me­dia Ro­dzina po­piera ści­słą ochronę praw au­tor­skich. Prawo au­tor­skie po­bu­dza róż­no­rod­ność, na­pę­dza kre­atyw­ność, pro­muje wol­ność słowa, przy­czy­nia się do two­rze­nia ży­wej kul­tury. Dzię­ku­jemy, że prze­strze­gasz praw au­tor­skich, na­by­wasz książki le­gal­nie i nie udo­stęp­niasz ich pu­blicz­nie, np. w In­ter­ne­cie. Dzię­ku­jemy za to, że w ten spo­sób wspie­rasz au­to­rów i po­zwa­lasz wy­daw­com na­dal pu­bli­ko­wać ich książki.
ISBN 978-83-8265-859-0
Must Read jest im­prin­tem wy­daw­nic­twa Me­dia Ro­dzina Sp. z o.o. ul. Pa­sieka 24, 61-657 Po­znań tel. 61 827 08 50wy­daw­nic­two@me­dia­ro­dzina.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Sa­rah J. Mass

Dzię­kuję Ci za Twoją szczerą przy­jaźń, wspar­cie i słowa za­chęty. Przede wszyst­kim jed­nak dzię­kuję, że we mnie wie­rzy­łaś, na­wet wtedy – zwłasz­cza wtedy – kiedy ja w sie­bie wąt­pi­łam.

PRO­LOG

Śmierć przy­była o zmierz­chu.

Dziew­czynka i jej młod­szy brat zbie­rali bor­kówki nad rzeką, a oj­ciec dzieci przy­kuc­nął na brzegu lo­do­wa­tej wody, żeby uzu­peł­nić za­pas li­ści alo­esu. Po­trze­bo­wał na póź­niej ko­ją­cego żelu do opa­trze­nia po­zo­sta­wio­nych przez ostre kolce licz­nych ran na ciele córki. Ona jed­nak pra­wie nie czuła bólu, bo jej my­śli za­przą­tała ko­la­cja. Mama ro­biła naj­lep­szy dżem bor­ków­kowy w ca­łym Wen­de­rallu, a po­nie­waż sre­brzy­ste owoce były naj­słod­sze tuż po wscho­dzie księ­życa, ten zbiór za­po­wia­dał się po pro­stu wy­śmie­ni­cie. Dziew­czynka ża­ło­wała je­dy­nie, że nie ra­dzi so­bie z upil­no­wa­niem brata, który gar­ściami wpy­chał bor­kówki do ust. Gdyby nie to, już wkrótce mo­głaby zgro­ma­dzić wy­star­cza­jąco dużo, żeby ucie­szyć mamę efek­tami swo­jej pracy.

Ko­szyk był w po­ło­wie pełny, kiedy pierw­szy krzyk prze­szył nocne po­wie­trze.

Dzieci za­marły. Chło­piec roz­chy­lił wy­sma­ro­wane sre­brzy­stym so­kiem usta, dziew­czynka z nie­po­ko­jem zmarsz­czyła brwi. Spoj­rze­nie jej szma­rag­do­wych oczu po­wę­dro­wało do ojca, który stał nad zi­mo­wym stru­mie­niem z du­żym pę­kiem omsza­łych li­ści alo­esu w dłoni. Nie pa­trzył na to, co ze­brał, sku­pił całą uwagę na ma­łym domu na wzgó­rzu. Krew od­pły­nęła z jego twa­rzy.

– Tato, co to...

– Ci­cho, Ker­rin – prze­rwał sy­nowi, po czym upu­ścił lecz­ni­cze li­ście i pod­szedł szyb­kim kro­kiem do dzieci. – Pew­nie Zu­le­eka i To­rell tylko się wy­głu­piają, ale i tak po­win­ni­śmy spraw­dzić...

Co­kol­wiek chciał do­dać o ich star­szym ro­dzeń­stwie, uwię­zło mu w gar­dle, gdy na wznie­sie­niu roz­legł się drugi krzyk, a za­raz po­tem głu­chy huk.

– Tato... – ode­zwała się dziew­czynka i pod­sko­czyła, kiedy wy­rwał ko­szyk z jej dłoni.

Bor­kówki po­fru­nęły na wszyst­kie strony, a oj­ciec mocno za­ci­snął rękę na jej pal­cach. Nie zdą­żyła nic po­wie­dzieć, gdyż w tej sa­mej chwili usły­szała prze­ni­kliwy krzyk matki:

– UCIE­KAJ, FA­RAN! UCIE­KAJ!

Uścisk ojca spra­wiał jej ból. Było za późno na ucieczkę. Żoł­nie­rze z unie­sio­nymi mie­czami wy­sy­py­wali się z domu, a ich zbroje po­ły­ski­wały sre­brzy­ście w sła­bym bla­sku księ­życa.

Zja­wiło się ich kil­ku­na­stu.

Aż tylu.

Zbyt wielu...

Dziew­czynka wsu­nęła rękę w kol­cza­ste krzewy i zła­pała brata za drżącą, lepką od soku dłoń. Nie mieli do­kąd uciec, zna­leźli się w pu­łapce. Za ich ple­cami pły­nęła lo­do­wata rzeka, zbyt rwąca i głę­boka, żeby za­ry­zy­ko­wać prze­prawę.

– Wszystko w po­rządku – po­wie­dział oj­ciec drżą­cym gło­sem, pa­trząc na nad­cho­dzą­cych męż­czyzn. – Wszystko bę­dzie do­brze.

Wtedy żoł­nie­rze ich oto­czyli.

ROZ­DZIAŁ

PIERW­SZY

Kiva Me­ri­dan spoj­rzała na chłopca przy­wią­za­nego do me­ta­lo­wej ławy, po­chy­liła się i szep­nęła:

– Weź głę­boki od­dech.

Za­nim zdą­żył choćby mru­gnąć, zła­pała go za nad­gar­stek i wbiła czu­bek roz­grza­nego do bia­ło­ści skal­pela w grzbiet jego dłoni. Chło­piec wrza­snął i za­czął się rzu­cać – tak jak wszy­scy – ale za­ci­snęła palce jesz­cze moc­niej, wy­rzy­na­jąc mu w ciele trzy głę­bo­kie kre­ski, two­rzące li­terę Z. 

Ta jedna li­tera ozna­czała, że tra­fił do wię­zie­nia Za­lin­dov.

Rany się go­iły, lecz bli­zny po­zo­sta­wały na za­wsze.

Kiva pra­co­wała bły­ska­wicz­nie, a kiedy wy­cięła znak, pu­ściła rękę chłopca. Chciała mu po­wie­dzieć, że naj­gor­sze ma już za sobą, ale ugry­zła się w ję­zyk. Był na­sto­lat­kiem i umiał od­róż­nić prawdę od kłam­stwa. Utknął w Za­lin­do­vie na do­bre, a z ozna­ko­wa­nia na me­ta­lo­wej bran­so­le­cie na jego nad­garstku wy­ni­kało, że zo­stał więź­niem nu­mer H67L129. Nie cze­kało go nic do­brego, więc kłam­stwa nie miały sensu.

Po­sma­ro­wała krwa­wiącą ranę so­kiem z ży­cicy, żeby za­po­biec za­ka­że­niu, po czym przy­pró­szyła ją po­pio­łem z żywca na zła­go­dze­nie bólu. Na ko­niec owi­nęła dłoń chłopca płó­cienną szmatką i ka­zała mu nie bru­dzić i nie mo­czyć opa­trunku przez na­stępne trzy dni – co oczy­wi­ście było nie­moż­liwe, je­śli wię­zień miał tra­fić do pracy w tu­ne­lach, na far­mie albo w ka­mie­nio­ło­mie.

– Nie ru­szaj się, już pra­wie skoń­czy­łam – po­wie­działa.

Odło­żyła skal­pel i się­gnęła po no­życe, po­rdze­wiałe, ale dość ostre, żeby prze­ciąć stal.

Po­bla­dły chło­piec dy­go­tał, a jego źre­nice roz­sze­rzyły się ze stra­chu.

Nie sta­rała się pod­nieść go na du­chu, świa­doma, że w progu stoi uzbro­jona ko­bieta i ob­ser­wuje każdy jej ruch. Kiva za­zwy­czaj mo­gła ko­rzy­stać z odro­biny swo­body i nie mu­siała pra­co­wać pod czuj­nym, zim­nym okiem straż­ni­ków, któ­rzy wy­wie­rali na nią do­dat­kową pre­sję. W ze­szłym ty­go­dniu do­szło jed­nak do buntu i te­raz wszy­scy z na­pię­ciem pa­trzyli so­bie na ręce. Pod lupę tra­fili na­wet tacy jak Kiva, uzna­wani za lo­jal­nych wo­bec na­czel­nika Za­lin­dovu i trak­to­wani przez współ­więź­niów jak zdrajcy, in­for­ma­to­rzy i szpicle.

Nikt nie nie­na­wi­dził Kivy bar­dziej niż ona sama, lecz nie ża­ło­wała swo­ich wy­bo­rów, bez względu na cenę, jaką przy­szło jej za nie za­pła­cić.

Igno­ru­jąc po­ję­ki­wa­nia chłopca, po­de­szła do jego głowy i za­brała się do strzy­że­nia wło­sów krót­kimi, ner­wo­wymi cię­ciami. Przy­po­mniała so­bie, jak dzie­sięć lat wcze­śniej tra­fiła do Za­lin­dovu i jak po­ni­żona się czuła, gdy ro­ze­brano ją do naga, wy­szo­ro­wano i ostrzy­żono. Opu­ściła lecz­nicę z otartą skórą, ogo­lona na zero, w szorst­kiej sza­rej tu­nice i spodniach do kom­pletu. Ni­czego wię­cej nie miała. Do­świad­czyła w Za­lin­do­vie wielu okrop­no­ści, ale upo­ko­rze­nie w pierw­szych go­dzi­nach było jed­nym z jej naj­gor­szych wspo­mnień. Na myśl o tym po­czuła ból w bliź­nie po cię­ciu i mi­mo­wol­nie opu­ściła wzrok na swoją bran­so­letę. Wy­gra­we­ro­wany w me­talu nu­mer iden­ty­fi­ka­cyjny N18K442 nie­ustan­nie przy­po­mi­nał Ki­vie, że jest ni­kim i ni­czym i że nie­sto­sowne słowa, za­cho­wa­nie lub choćby rzut oka na nie­wła­ści­wego czło­wieka w nie­wła­ści­wym cza­sie mo­gły ozna­czać dla niej wy­rok śmierci.

Za­lin­dov nie oka­zy­wał li­to­ści ni­komu, na­wet nie­win­nym.

Zwłasz­cza nie­win­nym.

Kiva miała za­le­d­wie sie­dem lat, kiedy tu przy­była, ale okru­cień­stwa wię­zien­nego ży­cia do­ty­kały wszyst­kich bez względu na wiek. Le­piej niż kto­kol­wiek wie­działa, że jej dni są po­li­czone. Nikt nie wy­cho­dził stąd żywy. To, kiedy do­łą­czy do nie­zli­czo­nych więź­niów Za­lin­dovu, któ­rzy zmarli wcze­śniej, było je­dy­nie kwe­stią czasu.

Na­tu­ral­nie w po­rów­na­niu do wielu in­nych mo­gła mó­wić o szczę­ściu. Ten, kogo wy­zna­czono do cięż­kich ro­bót, rzadko prze­ży­wał pierw­sze sześć mie­sięcy, a w naj­lep­szym wy­padku umie­rał po roku. Ona ni­gdy nie do­świad­czyła tak wy­czer­pu­ją­cej ha­rówki.

W pierw­szych ty­go­dniach po uwię­zie­niu pra­co­wała w bloku przy­jęć, se­gre­gu­jąc odzież i przed­mioty oso­bi­ste ode­brane nowo przy­by­łym. Póź­niej, kiedy kil­ku­set osa­dzo­nych zmarło w wy­niku epi­de­mii, tra­fiła na wolne sta­no­wi­sko w pra­cowni odzie­żo­wej, gdzie na­pra­wiała i czy­ściła mun­dury straż­ni­ków. Od nie­ustan­nego pra­nia i szy­cia ro­biły jej się bą­ble na krwa­wią­cych pal­cach, ale w po­rów­na­niu z in­nymi więź­niami na­wet wtedy nie miała po­wodu do na­rze­kań. Prze­ra­żała ją wi­zja na­prawdę mor­der­czej pracy, do któ­rej jej jed­nak nie skie­ro­wano. Po tym, jak ura­to­wała ży­cie cier­pią­cemu na za­ka­że­nie krwi straż­ni­kowi, ra­dząc mu, żeby za­sto­so­wał taki kom­pres, jaki wie­lo­krot­nie przy­go­to­wy­wał dla pa­cjen­tów jej oj­ciec, tra­fiła na sta­no­wi­sko uzdro­wi­cielki w wię­zien­nej lecz­nicy. Pra­co­wał tam jesz­cze je­den wię­zień, stra­cony nie­spełna dwa lata póź­niej za szmu­giel aniel­skiego pyłu dla zde­spe­ro­wa­nych współ­więź­niów. Wtedy dwu­na­sto­let­nia Kiva prze­jęła jego obo­wiązki. Jed­nym z nich było wy­ci­na­nie znaku Za­lin­dovu na skó­rze ska­za­nych. Nie­na­wi­dziła tego na­wet te­raz, ale ro­zu­miała, że je­śli od­mówi, ani ona, ani nowi więź­nio­wie nie unikną gniewu straż­ni­ków. Prze­ko­nała się o tym znacz­nie wcze­śniej, a na pa­miątkę zo­stały jej bli­zny na ple­cach. Gdyby wtedy zna­lazł się ktoś, kto zdo­łałby prze­jąć jej obo­wiązki, za­chło­stano by ją na śmierć. Te­raz jed­nak nie bra­ko­wało kan­dy­da­tów na jej miej­sce.

Była do za­stą­pie­nia, jak każdy w Za­lin­do­vie.

Gdy w końcu odło­żyła no­życe i się­gnęła po brzy­twę, włosy chłopca przed­sta­wiały ża­ło­sny wi­dok. Cza­sami wy­star­czyło od­ciąć koł­tuny, ale zda­rzało się, że nowi przy­jeż­dżali ze sfil­co­wa­nymi, za­wszo­nymi wło­sami. W ta­kich wy­pad­kach naj­le­piej było cał­kiem ogo­lić głowę, nie cze­ka­jąc, aż małe pa­skudy przejdą na in­nych więź­niów.

– Nie martw się, od­ro­sną – po­wie­działa Kiva ła­god­nie, wspo­mi­na­jąc, jak w dniu przy­by­cia stra­ciła swoje kru­czo­czarne włosy, które te­raz znowu spły­wały jej na plecy.

Nie­po­cie­szony chło­pak na­dal dy­go­tał. Było jej co­raz trud­niej go­lić mu głowę tak, żeby go przy­pad­kiem nie ska­le­czyć.

Pra­gnęła mu po­wie­dzieć, co go czeka po wyj­ściu z lecz­nicy, ale wie­działa, że zrobi to ktoś inny, a zresztą straż­niczka na­wet na mo­ment nie spu­ściła z nich wzroku. No­wym więź­niom na kilka pierw­szych dni przy­dzie­lano do pary tych z dłuż­szym sta­żem, żeby wpro­wa­dzili ich w sprawy Za­lin­dovu, po­in­for­mo­wali o nie­bez­pie­czeń­stwach i wy­ja­śnili, jak prze­trwać – je­śli oczy­wi­ście no­wym na tym za­le­żało. Zda­rzali się bo­wiem tacy, któ­rzy po uwię­zie­niu pra­gnęli jak naj­szyb­ciej umrzeć. Ich na­dzieja wy­pa­ro­wy­wała, za­nim jesz­cze prze­kro­czyli że­la­zną bramę i zna­leźli się za zim­nymi mu­rami z wa­pie­nia.

Kiva chciała wie­rzyć, że chło­pak nie stra­cił ca­łej woli walki. Po­trze­bo­wał jej, żeby prze­trwać to, co go cze­kało.

– Go­towe – oznaj­miła, po czym sta­nęła przed nim z opusz­czoną brzy­twą. Bez wło­sów wy­glą­dał mło­dziej: miał sze­roko otwarte oczy, za­pad­nięte po­liczki i od­sta­jące uszy. – Nie było tak źle, co?

Wpa­try­wał się w nią tak, jakby za­mie­rzała po­de­rżnąć mu gar­dło. Przy­wy­kła do ta­kich spoj­rzeń, zwłasz­cza ze strony nowo przy­by­łych. Nie wie­dzieli, że tak samo jak oni była zdana na ła­skę i nie­ła­skę straż­ni­ków. Nie wąt­piła, że je­śli chło­pak prze­żyje do­sta­tecz­nie długo, znowu do niej trafi i po­zna prawdę. Kiva trzy­mała jego stronę i była go­towa mu po­móc naj­le­piej, jak po­tra­fiła, tak jak sta­rała się po­ma­gać in­nym.

– Skoń­czy­łaś? – krzyk­nęła straż­niczka przy drzwiach.

Kiva za­ci­snęła dłoń na brzy­twie, ale po chwili z wy­sił­kiem roz­luź­niła palce. Straż­niczka nie mo­gła w żad­nym ra­zie za­uwa­żyć u niej oznak buntu.

Bier­ność i ule­głość – to był jej spo­sób na prze­trwa­nie.

Więź­nio­wie czę­sto kpili z niej z tego po­wodu, szcze­gól­nie ci, któ­rzy ni­gdy nie po­trze­bo­wali jej opieki. Ten i ów na­zy­wał ją za­lin­do­vską zdzirą. „Rzeź­niczka bez serca”, sy­czeli inni, gdy ich mi­jała, ale chyba naj­gor­szym wy­zwi­skiem była „księż­niczka śmierci”. Nie mo­gła ich wi­nić za to, że tak ją po­strze­gali i dla­tego tak bar­dzo nie­na­wi­dziła tej obe­lgi. Prawdę mó­wiąc, więź­nio­wie, któ­rzy tra­fiali do lecz­nicy, czę­sto już z niej nie wy­cho­dzili, a winą za to obar­czano Kivę.

– Uzdro­wi­cielko? – Głos straż­niczki za­brzmiał bar­dziej sta­now­czo. – Go­towe?

Kiva ski­nęła głową, a uzbro­jona ko­bieta opu­ściła po­ste­ru­nek przy drzwiach i we­szła do środka.

Straż­niczki sta­no­wiły rzad­kość w Za­lin­do­vie. Na dwu­dzie­stu męż­czyzn przy­pa­dała naj­wy­żej jedna ko­bieta, która i tak w krót­kim cza­sie prze­no­siła się do in­nej służby. Ta straż­niczka była nowa. Kiva do­strze­gła ją po raz pierw­szy za­le­d­wie kilka dni wcze­śniej, ale od razu zwró­ciła uwagę na jej mło­dzień­czą twarz i bursz­ty­nowe oczy, zimne, czujne i zdy­stan­so­wane. Ko­bieta miała skórę o dwa od­cie­nie ja­śniej­szą od naj­czar­niej­szej czerni, co ozna­czało, że po­cho­dziła z Ji­rvy albo z Ha­dris. Oba kró­le­stwa sły­nęły z do­sko­nale wy­szko­lo­nych wo­jow­ni­ków. Jej włosy były przy­cięte tuż przy skó­rze, a w jed­nym uchu ko­ły­sał się ne­fry­towy kol­czyk w kształ­cie zęba, co nie wy­da­wało się zbyt prak­tyczne – ktoś mógł z ła­two­ścią go ze­rwać. Od straż­niczki biła dys­kretna pew­ność sie­bie, a pod ciem­nym mun­du­rem, skła­da­ją­cym się ze skó­rza­nej tu­niki z dłu­gimi rę­ka­wami, spodni, rę­ka­wi­czek i bu­tów, prę­żyły się ży­la­ste mię­śnie. Nie­wielu więź­niów za­ry­zy­ko­wa­łoby za­targ z tą młodą ko­bietą, gdyż taki śmia­łek za­pewne tra­fiłby pro­sto do kost­nicy.

Na myśl o tym Kiva prze­łknęła ślinę i cof­nęła się przed nad­cho­dzącą straż­niczką. Mi­ja­jąc chłopca, uści­snęła krze­piąco jego ra­mię, ale na­tych­miast tego po­ża­ło­wała, kiedy gwał­tow­nie się wzdry­gnął.

– Ja tylko... – wska­zała sto­sik ubrań, które miał na so­bie, za­nim prze­brał się w szarą wię­zienną odzież – ...za­niosę to do bloku przy­jęć, do po­sor­to­wa­nia.

Tym ra­zem to straż­niczka ski­nęła głową, po czym wbiła spoj­rze­nie bursz­ty­no­wych oczu w chłopca.

– Idziemy – roz­ka­zała.

Po­wie­trze wy­da­wało się prze­siąk­nięte wo­nią jego stra­chu, kiedy sta­nął na trzę­są­cych się no­gach, pod­trzy­mu­jąc zdrową dło­nią tę oka­le­czoną, i ru­szył za straż­niczką.

Nie obej­rzał się za sie­bie. Nikt tego nie ro­bił.

Kiva na­wet nie drgnęła, do­póki nie na­brała pew­no­ści, że zo­stała sama. Jej ru­chy były szyb­kie i wy­ćwi­czone, ale przy tym ner­wowe i nie­cier­pliwe. Co rusz zer­kała na drzwi, świa­doma, że je­śli ktoś ją przy­ła­pie, bę­dzie po niej. Na­czel­nik miał w wię­zie­niu wielu in­for­ma­to­rów, i choć da­rzył Kivę pew­nymi wzglę­dami, nie za­wa­hałby się jej uka­rać. Może na­wet ka­załby ją stra­cić.

Marsz­cząc z od­razą nos, za­częła prze­glą­dać ubra­nie no­wego więź­nia. Nie­przy­jemna woń świad­czyła o dłu­go­trwa­łej po­dróży i braku hi­gieny. Kiva sta­rała się igno­ro­wać wil­goć na swo­jej dłoni, pleśń, błoto i inne sub­stan­cje, któ­rych wo­lała nie iden­ty­fi­ko­wać. Sku­piła się na po­szu­ki­wa­niach i wy­trwale szu­kała, szu­kała, szu­kała...

Po­wio­dła pal­cami po spodniach chłopca, lecz ni­czego nie zna­la­zła, więc za­jęła się płó­cienną ko­szulą. Tka­nina była po­wy­cie­rana, gdzie­nie­gdzie roz­darta, tu i tam po­ła­tana. Kiva obej­rzała wszyst­kie szwy, ale nie do­strze­gła w nich nic god­nego uwagi, więc po­czuła się znie­chę­cona. Po­tem jed­nak się­gnęła po sfa­ty­go­wane buty i w końcu tra­fiła w dzie­siątkę. W znisz­czo­nym, roz­pru­tym szwie le­wego buta tkwił zło­żony ka­wa­łek per­ga­minu.

Roz­po­starła go drżą­cymi pal­cami i po­pa­trzyła na za­szy­fro­wane słowa.

Gło­śno wy­pu­ściła wstrzy­my­wane w ustach po­wie­trze i roz­luź­niła spięte ra­miona, od­czy­tu­jąc wia­do­mość. Je­ste­śmy bez­pieczni. Prze­żyj. Przy­bę­dziemy.

Mi­nęły trzy mie­siące, od­kąd otrzy­mała ostat­nie wie­ści od ro­dziny. Przez trzy mie­siące szpe­rała w ubra­niach no­wych, ni­czego nie­świa­do­mych więź­niów, li­cząc na okru­chy in­for­ma­cji ze świata. Gdyby nie życz­li­wość sta­jen­nego o imie­niu Raz, który z na­ra­że­niem ży­cia prze­my­cał dla niej li­sty zza mu­rów Za­lin­dovu, nie mia­łaby szansy skon­tak­to­wać się z bli­skimi. Zwię­złe i spo­ra­dyczne wia­do­mo­ści były dla Kivy na wagę złota.

Je­ste­śmy bez­pieczni. Prze­żyj. Przy­bę­dziemy.

Te same i po­dobne słowa otu­chy do­cie­rały do niej z rzadka od dzie­się­ciu lat, za­wsze, kiedy po­trze­bo­wała ich naj­bar­dziej.

Je­ste­śmy bez­pieczni. Prze­żyj. Przy­bę­dziemy.

Kiva za­mie­rzała prze­żyć, choć ła­twiej to było po­wie­dzieć, niż zro­bić. Nie wąt­piła, że pew­nego dnia bli­scy po nią przy­będą, tak jak obie­cy­wali. Bez względu na to, ile razy pi­sali te same słowa i jak długo już cze­kała, wie­rzyła w ich za­pew­nie­nia, po­wta­rza­jąc je raz po raz w my­ślach: Przy­bę­dziemy. Przy­bę­dziemy. Przy­bę­dziemy.

Pew­nego dnia uwolni się z Za­lin­dovu i znowu po­łą­czy się z ro­dziną. Już nie bę­dzie więź­niarką.

Cze­kała na tę chwilę od dzie­się­ciu lat, lecz z każ­dym mi­ja­ją­cym ty­go­dniem jej na­dzieja sła­bła.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki