Tinder Jajko - Michał Toczyński - ebook

Tinder Jajko ebook

Michał Toczyński

3,8

Opis

Niech sztuczna inteligencja zostanie twoją swatką

Rok 2030. Zmiany na świecie zaszły tak szybko, że ludzie przestali je rozumieć.

Po Dniu Osobliwości, w którym sztuczna inteligencja udowodniła swoją przewagę nad człowiekiem, ludzie dobrowolnie oddali jej rządy nad światem. Internet został ograniczony, samochody stały się zbędnymi muzealiami, a w telewizji pozostały tylko trzy kanały.

W tym świecie żyje Adam, na którego codzienność składa się bezsensowna praca i samotne popołudnia. Kiedy mężczyzna postanawia zakończyć długoletni związek, AI stawia mu ultimatum. Rozwód może dojść do skutku, jeżeli Adam weźmie udział w eksperymentalnym programie. Jego szczegóły owiane są tajemnicą, ale jedno jest pewne: chodzi o zwiększenie szans na znalezienie miłości, lepszą pracę i awans społeczny. Adam zgadza się, ale jednocześnie na własną rękę przeszukuje popularną aplikację dla singli. Kto wygra w wyścigu po miłość: człowiek czy sztuczna inteligencja?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 406

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (4 oceny)
2
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
walterek1991

Z braku laku…

Intryga łatwa do przewidzenia, ale i tak im bliżej końca, tym lepiej. Męczące są te randki bohatera, za mało informacji o otaczającym świecie, wyszła taka infantylna dystopia. Bardziej trzeba tę książkę rozpatrywać jako pochylenie się nad tematem braku więzi niż coś z sci-fi. Styl trochę nieporadny, dużo dialogów bez opisów, widać, że nie pisał tego wprawiony autor. Jako czytadło na wolne chwile w sam raz.
00
love_ksiazkowe

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa, warto ją poznać 🔥🔥
00

Popularność




Michał Toczyński

Tinder Jajko

0.

– Ostatnia rzecz to coś, co cię wyróżni – słyszę w słuchawce. Komórka w trybie głośnomówiącym leży razem ze mną na łóżku.

– Co masz na myśli? – pytam, oglądając pęknięcia na starym suficie.

– Jeden dopracowany do perfekcji schemat działania. Taki wstęp, coś na dobre pierwsze wrażenie.

– Daj mi przykład.

– Kumpel z pracy ma umowę z bratem. Chwilę po tym, jak przychodzi na pierwszą randkę, dzwoni telefon. Na wyświetlaczu pojawia się słowo „Mama”. Odgrywa pilną, szybką rozmowę, w której doradza rodzicielce w jakiejś medycznej sprawie.

– Dobry syn i do tego lekarz – podsumowuję.

– I potem już leci z górki. Proste, budzące niewielką podejrzliwość i dające coś na start.

– Oślizgłe.

– Ustaliliśmy coś. – Głos staje się niecierpliwy.

– Przepraszam – reflektuję się.

– Masz jakiś pomysł?

– Za każdym razem robisz to samo?

– Trenujesz ten teatrzyk do perfekcji, aż staje się tak naturalny, że niczym lodołamacz kruszy lody pierwszych chwil.

– Nic nie przychodzi mi do głowy.

– Wysil się! Może to być jakieś zachowanie albo jakaś historia. Byle nie było sztucznie.

– No rozumiem.

Wstaję, biorę telefon do ręki i zaczynam chodzić po sypialni. Jej wyposażenie, na które składa się materac bez ramy leżący na drewnianej podłodze, chropowata ściana i popękany sufit, nie wypełnia mnie pomysłami. Przez amfiladę przechodzę do małego salonu. Dotykam kurzu na pustych półkach i zaglądam do wielkich, otwartych kartonów stojących na środku pokoju od kilku miesięcy.

– Jesteś? – pyta głos.

– Kinder jajko – mówię nagle, podnosząc żółty plastik.

– Co?

– No to czekoladowe z zabawką w środku.

– Hmm. I jak chcesz to ugryźć?

– Tak jak wąż kojarzy się z ciemną stroną człowieka, tak spotkanie ze mną to będzie miła czekoladka, pod którą kryje się tajemnica.

– Tak! Podoba mi się.

– Myślisz, że będę umiał tak udawać?

– Zaufaj mi. Przestań tyle myśleć i kup sobie kilka wytłaczanek.

– Chyba mnie przeceniasz.

Zrzucam górę ciuchów z kanapy na podłogę, kładę się i oglądam ze wszystkich stron żółty plastik, w którym kiedyś była zabawka.

– Słyszałeś, że słodycze mają strasznie podrożeć? Oczywiście dla naszego dobra.

– Jak alkohol?

– Nie, ono chce zrobić jakąś nową kategorię produktów. Dostępne dla każdego, ale za chore pieniądze.

– Skąd wiesz?

– Uprawiam seks z różnymi ludźmi – mówi bez cienia cwaniactwa w głosie.

– A skąd oni niby wiedzą, co ono planuje – prycham lekceważąco.

– Nie wiem, ale co ci szkodzi kupić sobie wytłaczankę od czekoladowej kurki? Jak się sprawdzi, to sporo wygrasz.

– Może masz rację…

– Ja zawsze mam rację – mówi pewnie. – Wyobraź sobie: przynosisz drogie jajo, opowiadasz słodką historyjkę. To będzie coś! – W tle ktoś zaczyna szybko mówić. – Dobra, muszę kończyć. Ląduje dron z jakiegoś wypadku.

– Dzięki.

– W kontakcie.

Rozłączam się, a pokój w mgnieniu oka kurczy się do klaustrofobicznych rozmiarów, co utrudnia mi wzięcie głębokiego oddechu. W samoobronie znów łapię za telefon. Wirtualny świat zmienił się drastycznie w ciągu kilku dni – od kiedy ono doszło do władzy. Sklep z aplikacjami wygląda, jak gdyby zachorował na agresywny nowotwór. Wśród kilku, których chirurg nie wyciął razem z przerzutami, znajduję tę, w którą uwierzyłem. Ogień rozgrzewa wyświetlacz. Czterema palcami ściskam telefon, niby starodawną lampę, a kciukiem pocieram szybkę, starając się wywołać dżina, który spełni moje niesprecyzowane życzenia podpatrzone u innych. Szybkim ruchem przerzucam na prawą stronę wszystkie kobiety, które choć trochę mi się podobają.

Kiedy na ekranie pojawia się komunikat: „Nie ma więcej nowych twarzy w twojej okolicy”, rzucam telefon w kąt, przysięgając sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię. Na pustych ścianach mieszkania szukam ucieczki przed setkami myśli, które surowym głosem zaczynają komentować wydarzenia ostatnich miesięcy. Przez dłuższą chwilę przyglądam się resztkom niechlujnie zerwanych plakatów poprzedniego lokatora. Nie pomaga, więc skupiam się na pęknięciach sufitu i kłębach kurzu na podłodze. Długie litanie przybierają na sile. W panice łapię za telefon i zwiększam obszar poszukiwań o kilkadziesiąt kilometrów. Przestaję myśleć, przesuwam na ekranie kolejne buzie. Głos milknie.

1.

Siedzę przy dużym oknie wychodzącym na ciemny deptak. Mały lokal jest pusty. W środku oprócz mnie i wysokiej barmanki ubranej w jeansową koszulę nie ma nikogo. Drewniany, sfatygowany stolik, tak jak cały kontuar, zrobiony jest z drewna, nie żadna tam współczesna sklejka.

W jednej z książek, które czytałem jako nastolatek, ludzką psychikę porównywano do domu. To porównanie spodobało mi się tak bardzo, że od tego czasu wyobrażałem sobie swoją psychikę jako wielki dom z ogrodem, otoczony lasem. Przez lata byłem przekonany, że moje jestestwo, które w niefunkcjonującym już prawie języku można nazwać duszą, zbudowane jest właśnie z takich porządnych materiałów. Błąd. Moja psychika, którą zawsze wyobrażałem sobie jako porządnie zbudowany dom jednorodzinny, rozczarowująco łatwo doznała architektonicznej tragedii. I to po wydarzeniu, które de facto stało się za moim… No właśnie. Za czym? Pozwoleniem, potrzebą, chceniem?

Czy każdy krok prowadził mnie ku tej zagładzie, czy może w którymś momencie popełniłem jakiś błąd? Nie miałem na to odpowiedzi. Nie wiedziałem nic oprócz tego, że dom mojej duszy miał powybijane okna, dziurawy dach i kapiący kran. Na zewnątrz zaś właśnie zaczyna się jesień.

– Cześć – wyrywa mnie z rozmyślań blada, rozczochrana blondynka, która staje przy stoliku.

– Cześć, Klara. – Wstaję i chcę ją przytulić, ale dziewczyna robi krok do tyłu i wystawia rękę.

– Przepraszam, to z rozpędu. – Ściskam jej dłoń, utrzymując fizyczny kontakt najkrócej, jak się da.

– Mogło ci się zapomnieć – mówi pod nosem.

Z torebki wyciąga chusteczki odkażające, wyciera najpierw krzesło, potem swoją część stolika, a na końcu ręce.

– Czego się napijesz? Ja stawiam – mówię, kiedy siada naprzeciwko.

– Weź mi browara i karkówkę z ziemniakami.

– OK. – Odsuwam krzesło.

– Słyszałam – uprzedza mnie dziewczyna zza baru. – Dla ciebie to samo?

– Tak. – Gratuluję awansu – zagajam.

– Dzięki. – Uśmiecha się oszczędnie.

– Kto by pomyślał, że będziesz moim szefem.

– Stąd to nieoczekiwane spotkanie? – Klara strąca z czoła rozczochrane włosy.

– Nie, oczywiście, że nie.

– Czyli gdybym nie przeniosła się do twojej kliniki, dzisiaj też siedzielibyśmy tutaj razem? Odezwałbyś się bez okazji?

– Przepraszam – wypalam. – Nie chciałem, żeby losy naszej przyjaźni tak się potoczyły.

– To po prostu dorosłe życie czy coś ci zrobiłam? – Klara patrzy na mnie niechętnie.

– Tak, właściwie tak…

– Co: tak?

– Ona nigdy cię nie lubiła – mówię ze wzrokiem utkwionym w swoich dłoniach.

– I coś się zmieniło?

Długie kończyny barmanki podają nam po kuflu bursztynowego piwa.

– Rozwodzę się. – Spoglądam w jej niebieskie oczy.

– Co?

Wzruszam ramionami.

– Zaskoczyłeś mnie. – Klara wyciera chusteczką ucho od kufla i bierze długi łyk piwa. – Mam nadzieję, że to nie jest jakiś słaby żart? – upewnia się, wycierając pianę z niepomalowanych ust.

– Bez przesady – mówię poważnie.

Patrzy na mnie, lekko mrużąc oczy.

– Kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? – pyta.

– Jadąc tu, myślałem o tym samym. Dwa lata temu, na pięcioleciu zakończenia studiów.

– Tak, może być. Wtedy wyglądaliście na idealną parę.

Znowu wzruszam ramionami. Ile razy już to słyszałem. Klara jest ostatnią z moich znajomych, która dowiaduje się o moim rozwodzie in progress. Odkąd robię to dziwne tournée, starając się wszystkim najważniejszym dla mnie osobom powiedzieć o tym twarzą w twarz, przeważnie słyszę właśnie to zdanie. No może częściej pojawia się tylko: „Bardzo mi przykro”. Cóż, mnie też się wydawało, że jesteśmy idealną parą, ale nie wiem, czy jest mi przykro. W sumie mało co wiem.

– Dziękuję, że przyszłaś – mówię, wychodząc z rozmyślań. – Przez ostatnie lata nie byłem przyjacielem idealnym.

– Ona mnie nie lubiła za coś konkretnego?

– Nie wiem.

– Teraz możesz mi powiedzieć. Już nie jesteście dwugłowym smokiem. – Uśmiecha się.

– Chyba za całokształt…

– A ty byłeś przykładnym mężem i się słuchałeś.

– Przepraszam.

Nagle robi mi się głupio i uciekam wzrokiem na puste stoliki obok nas. Rozczarowana Klara kiwa powoli głową i patrzy na mnie tak długo, aż spojrzę jej prosto w oczy.

– O coś poszło? Zdrada, słaby seks?

– Nie wiem.

– Jak to: nie wiesz? – Klara wypuszcza powietrze nosem.

– Znaczy o nic nie poszło. Po prostu zdechło.

– Za twoje nowe życie – wznosi toast i przybliża kufel w moją stronę.

Barmanka przynosi jedzenie. Dla Klary karkówka ociekająca tłuszczem, dla mnie placek w mięsnym sosie. Przez dłuższy czas przeżuwamy posiłek i gapimy się w okno. Za szybą liście kręcą się w słabym świetle latarni przy podmuchach wiatru.

– Kojarzysz go? – pyta, odsuwając od siebie czysty talerz razem ze stosem dezynfekujących chusteczek. Podsuwa mi pod nos telefon z odpalonym Tinderem.

– Tak mi się wydaje. Chyba mieszkał w moim akademiku. – Patrzę na zwyczajnego, szczupłego trzydziestolatka.

– Może. Najważniejsze, że udało mi się go puknąć na kanapie w waszej, a właściwie już naszej dyżurce – mówi dumna.

– Ooo, szybka jesteś.

Widzę, jak barmanka z braku zajęcia nadstawia uszu, pucując kufle za kontuarem.

– Dobry seks?

– Nie muszę go całować, nie szepcze mi do ucha głupot. Ideał. – Klara ponownie podnosi kufel w moją stronę i upija łyk.

– Jednorazowa akcja?

– Był kilka razy. Teraz przerwa, bo pojechał w podróż poślubną.

– Co?

Wzrokiem szukam kogoś, kto potwierdzi, że się nie przesłyszałem. Barmanka, do której Klara siedzi odwrócona plecami, z jawną niechęcią patrzy na jej plecy.

– No jest żonaty, ale właściwie za pierwszym razem jeszcze nie był.

– I uprawiał z tobą seks?

Kiwa tą blond czupryną, która rozsypuje się jeszcze bardziej. Nie chcę zdradzić kotłujących się we mnie myśli, dlatego znowu uciekam wzrokiem w szybę i gapię się na rwane podmuchami wiatru liście. Zazdroszczę im, że nie słyszały tej historii. Zaczyna mrowić mnie w głowie. Mam tak od dziecka. Kiedy coś wywoła we mnie silne emocje, czuję się tak, jak gdyby moje kręcone włosy zostały naelektryzowane balonem. Po chwili mrowienia mózg wyrzuca mi przed oczy słowa innej przyjaciółki, która tak skwitowała informację o moim rozwodzie:

– Dopóki jesteś w pierwszym małżeństwie, w jakiś magiczny sposób nie dochodzą do ciebie brudy tego świata. A potem tylko się dziwisz, coraz bardziej dziwisz.

Może nie są to jakieś błyskotliwe myśli zamknięte w zgrabnych, lekkich zdaniach. Wydają się jednak prawdziwe, zwłaszcza to ciężkie „pierwsze małżeństwo”.

– Jest ci z tym OK? Oczywiście nie oceniam w żaden sposób – dodaję szybko, odwracając się od szyby. – Sam jestem na Tinderze od kilku tygodni.

– Jego sprawa, jego sumienie – mówi bez cienia zawahania i milknie na chwilę. – Był jeszcze jeden – oświadcza, kończąc drugie piwo.

– Też żonaty? – próbuję zażartować.

– Tak – odpowiada poważnie. – Ten z dziesięcioletnim stażem. Mówił żonie, że idzie biegać.

– A biegał do ciebie?

– I po mnie. – Wyszczerza równe zęby w szerokim, cwanym uśmiechu.

– Widzę, że u ciebie też się pozmieniało.

– Na lepsze. – Klara wznosi w moim kierunku toast.

– Z Nordem długo już nie jesteś?

– A kto powiedział, że nie jestem?

– A jesteś?

– Tak.

Wypijam resztki piwa z dna kufla i daję barmance znać, że chcemy następne.

– A on wie? – pytam.

– Powiedział, że dopóki wracam do domu i go kocham, mogę robić, co chcę.

– Wie dokładnie, co robisz?

– Dokładnie to nie.

– To znaczy?

– Po prostu wie, że czasem użyję sobie seksu bez miłości.

– Coś w stylu otwartego związku?

– Tylko seks. On nie potrzebuje, a ja mogę. Taką mamy umowę.

– I jest mu z tym OK?

– Jeżeli chce, żeby ptaszek dalej mu śpiewał, nie może cały czas trzymać go w klatce.

– Niesamowite – wyduszam, a jej szare oczy błyszczą dumnie.

– Przez ostatnie dwa lata byłeś wierny jak zawsze?

– Tak, dziesięć lat całkowitej wierności.

– Sporo się zmieniło w relacjach damsko-męskich od tego czasu.

– Na to wygląda.

Oczami wyobraźni widzę, jak w domu mojej duszy odpada komin, a cegły rozsypują się po zawalonym gratami podwórku.

– Może wy też powinniście zrobić coś takiego, zamiast od razu się rozwodzić? – przerywa ciszę.

– Nie, nie mógłbym tak.

– Bo?

– Kochać kogoś, kto dotyka i jest dotykany przez kogoś innego… Nie mieści mi się to w głowie.

– Stary, po trzydziestce trzeba zapomnieć o tym czymś. – Klara macha ręką, jak gdyby odpędzała stado much gnojówek.

– O miłości – poprawiam poważnym tonem. – Jeżeli już, to trzeba zapomnieć o miłości. Nie uznaję tej nowomowy.

– Jak zwał, tak zwał. – Klara wzrusza ramionami. – Po prostu teraz nie myśl o miłości, tym czymś czy jak tam chcesz to nazywać. Zacznij trochę więcej mieścić w swojej głowie. To ci wyjdzie na zdrowie. – Znowu świeci białym uśmiechem. – Idę do kibla – oznajmia nagle i zostawia mnie z tą ciężką, trudną do strawienia myślą.

Mnie nie było tak łatwo jak jej. Młodość spędziłem z przejrzałą telewizją, niedojrzałym Internetem i z książkami. Przed dwa tysiące dwudziestym siódmym rokiem można było pokazać wszystko i napisać wszystko. Chciałeś wyrazić swoje skrajne poglądy w mediach społecznościowych? Proszę bardzo, Marzyłeś o tym, by wydać książkę, chociaż nie miałeś do przekazania nic ważnego? Pewnie, działaj! Przez to w procesie kształcenia mojego rozpaczliwie szukającego wzorców mózgu brało udział kilkoro wątpliwej sławy nauczycieli, z których najważniejszymi byli: autorzy romansów, twórcy pornosów i moja matka. Trójca, która przyłożyła rękę do tego, że kiedy Klara, jak większość mojego otoczenia, bez problemu przestawiła się na nowomowę, ja wciąż używałem takich słów jak „miłość” czy „kochać”.

– Idę do domu, jutro mam dyżur – mówi Klara, siadając naprzeciwko i dopijając piwo.

– Ja mam na szczęście dopiero w piątek.

– Zostajesz?

– Tak. Dzięki, że przyszłaś. – Wstaję razem z nią.

– Mam nadzieję, że jeszcze to powtórzymy. Prawdziwych przyjaciół chyba można dość szybko odzyskać, jak się chce.

– Jeżeli będzie pani miała ochotę, pani profesor doktor habilitowana nauk medycznych.

Puszcza mi oczko i wychodzi z baru, udając się, że buja się na boki jak największy zabijaka w mieście.

2.

Laura ma fajne ciało. Dwudziestoletnie, jędrne piersi z małymi, mocno wybarwionymi sutkami dopełnia lekko umięśniony brzuch. Za każdym razem, kiedy uprawiamy seks, dochodzi. Lubię patrzeć, jak trzęsą jej się przy tym nogi. Zabieram ją na jedzenie, trochę rozmawiamy, a potem seks. No i powtórz.

Po rozmowie o tych zdradzających mężach jest mi niedobrze i decyduję się to skończyć. Odetnę się od interakcji damsko-męskich raz na zawsze. Historia mojej ledwo odzyskanej przyjaciółki ubrudziła mi duszę i przepełniła czarę gromadzącego się we mnie obrzydzenia. Za dwa tygodnie finalizuję swój rozwód, na który w urzędzie czekamy od pół roku. Oczywiście Laura o tym nie wie. Kiedy pisaliśmy na Tinderze, powiedziałem, że mam czystą kartę. To było pełne przeciwieństwo prawdy.

„Musisz kłamać, inaczej nic nie pukniesz”.

To jeden z cytatów mistrzyni Tindera, pierwszej osoby, która dowiedziała się o moim rozwodzie. Zgodnie ze skryptem, który w kawałkach dostawałem podczas naszych krótkich rozmów telefonicznych, wymyślałem, udawałem i rozdawałem czekoladki, w których schowane były bezwartościowe zabawki. Wszystko po to, żeby mieć ten seks bez miłości. Nie miałem pewności, czy to zgodne ze mną, ale nie wiem właściwie, co jest, a nikomu innemu nie ufam tak jak mistrzyni. Nawet – a może przede wszystkim – sobie.

Tymczasem Laura weszła w etap młodzieńczego zauroczenia, zanim zdążyłem to zauważyć, i wprowadziła nową niewiadomą do planu, który stworzyła dla mnie mistrzyni. Jedynym minusem tej ważnej dla mnie persony był fakt, że oprócz pełnienia funkcji doradcy matrymonialnego była jednocześnie najbardziej zapracowanym lekarzem, jakiego znałem, więc dodzwonienie się do niej graniczyło z cudem. Dlatego też zareagować na nowe okoliczności musiałem sam. Wymyśliłem, że jeżeli wyrwałem ją na kłamstwo, prawda będzie najlepszym sposobem na ucieczkę.

– Przykro mi, że to ukryłeś – mówi do mnie ze łzami, które przed wypłynięciem na policzek zatrzymują się na długich, czarnych rzęsach.

– Tak, mnie też – odpowiadam przez ściśnięte gardło.

Łez pojawia się więcej, zaczynają omijać jej rzęsy, przeskakując z kościstego policzka na jasne jeansy. Mnie też ciśnie się do oczu parę kropli, ale osuszam je sprytnie, tak żeby Laura tego nie zauważyła.

– Dlaczego mnie okłamałeś? – pyta nagle, a jej mały pokój studencki zwielokrotnia to pytanie.

– Chciałem się z tobą przespać.

– Jebany gnój! – Dostaję w twarz z otwartej ręki.

Pieczenie policzka ułatwia podjęcie decyzji. Robię delikatny ruch i sięgam po kurtkę, która wisi na krześle przy jednoosobowym łóżku, na którym siedzimy. Jak domino, mój ruch powoduje jej ruch. Wtula się we mnie, a ja nie odmawiam. Przytulam ją i martwię się, jak ten prosty gest na nią wpłynie. Kiedy czuję, że na moją rękę kapie już mniej łez, znowu próbuję sięgnąć po kurtkę.

– Ale to nic nie zmienia – szepcze mi do ucha, trzymając mnie z niespodziewaną, jak na to drobne ciało, siłą. – Jeżeli już nie ma między wami tego czegoś. Bo nie ma, prawda? Jeszcze kilka dni i będzie po wszystkim, i wtedy szczerze spróbujemy jeszcze raz.

Wyślizguję się z jej ramion i odsuwam kilka centymetrów.

– Nie, nie ma między mną i nią miłości.

Szybko sięgam po kurtkę, a potem do klamki. Laura zrywa się, zastawia mi drzwi i popycha mnie na łóżko. Wskakuje na mnie, przyciska swoje jędrne sutki do mojej piersi. Wgryza się w moją wargę, nie żałując przy tym śliny. Mój wzwód wciska się między jej miękkie uda.

Gapię się na jej drgające nogi po raz ostatni. Razem ze mną gapi się na nie plastikowy krasnoludek, który narodził się z żółtego plastikowego jajka i zamieszkał na półce nad jej biurkiem. Mam wrażenie, że w tym popierdolonym domu mojej duszy sam sobie podkładam nogę, schodząc po wybrakowanych schodach. Potem spadając z tych schodów, strącam tych, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się na mojej drodze.

Wracam od Laury środkiem trzypasmowej arterii miasta. Dziś wydaje się wymarła, a jeszcze dwa lata temu tętniła życiem. Mknę przez ulicę na niemal zapomnianej hulajnodze elektrycznej. Obładowane przesyłkami olbrzymie drony bezgłośnie lecą kilkanaście metrów nad moją głową i razem z latarniami oświetlają mi drogę prowadzącą przez labirynt stojących w równych odstępach, porzuconych aut. Dudni mi w głowie wielokrotnie zadawane przez Laurę pytanie.

– Musisz jeździć tą hulajnogą? Nie lepiej lecieć statkiem?

– Lubię stare rzeczy, przecież wiesz – powtarzam kłamstwo, którego użyłem, żeby ją wyrwać.

– Wiem.

– To dlaczego wciąż o to pytasz?

– Jeździsz nocą…

– Daję radę. – Figlarnie puszczam do niej oczko.

To też był element gry. „Pewny siebie, starszy facet to woda na młyn dla takiej jak ona”, podpowiedziała mi mistrzyni Tindera.

– Moja przyjaciółka ostatnio wywróciła się na jakiejś wyrwie w jezdni i złamała nogę – dodaje przejęta. – Musiała się gęsto tłumaczyć, zanim dali jej odszkodowanie.

– Mam najwyższe ubezpieczenie, przecież wiesz.

– Wiesz, że nie chodzi o kasę. Po prostu się o ciebie martwię…

Tak naprawdę hulajnogą jeżdżę z zupełnie innego powodu. Któregoś dnia, dwa lata temu, każdy dostał rządowego SMS-a z nakazem, by porzucić własne auto. Bez większych protestów zostawiliśmy więc nasze pojazdy zaparkowane tam, gdzie nam kazano. Wszyscy na dobre wpadli w zachwyt nad transportem powietrznym i dziesiątki tysięcy kilometrów dróg stały się niepotrzebne. Te w miastach z dnia na dzień zaczęły pełnić funkcję parkingu dla nieużywanych aut, autostrady zaś powoli zjadał las i rdza.

Ta sytuacja trochę przypominała mi tę, która wydarzyła się później. Po kilku latach zgodnego związku Madrox zupełnie niespodziewanie oznajmiła mi, że chce rozwodu, a ja tak szybko, jak gdyby ktoś trzymał mi pistolet przy skroni, powiedziałem „tak”. Było trochę płaczu, a potem każdy poszedł w swoją stronę i czekał na oficjalne zakończenie związku. Kiedy szok opadł, nie do końca wiedziałem, co ze sobą począć. Wyruszyłem więc na długie spacery, taka medytacja w ruchu, i zabłądziłem w najbiedniejszą dzielnicę miasta, gdzie znalazłem starą wypożyczalnię hulajnóg. Właśnie ją likwidowali. Kupiłem za bezcen używany sprzęt, czerwoną hulajnogę z błyskawicą na kierownicy – i tak się zaczęło. Jeżdżę nią wszędzie, gdzie tylko się da. Sprawia mi to niewytłumaczalną radość, czuję się jak dziecko, brykając tym prostym urządzeniem po wymarłych ulicach i unikając niebezpieczeństw w postaci przewidywalnie zaparkowanych, rdzawych reliktów przeszłości.

Na trzypasmówce zapala się czerwone światło, bo ono z jakiegoś tylko sobie znanego powodu postanowiło nie wyłączać sygnalizacji. Zatrzymuję się posłusznie – takie wygłupianie się i tyle. W oczekiwaniu na zielone wyciągam stary odtwarzacz mp3 i zakładam nauszne słuchawki. Rozbrzmiewa Wonderwall Oasis. Momentalnie przypominam sobie słowa Laury:

– Fajnie, że jesteś taki retro jak ja. Lubisz stare piosenki i te bezprzewodowe słuchawki.

Laura mówiła to wiele razy w różnych kombinacjach, a ja tylko się uśmiechałem. Kolejne kłamstwa, bo tak naprawdę w dupie mam ten styl retro. Wykopaną z zaświatów Oasis wprawdzie teraz polubiłem, mimo że lata temu nie przypadła mi do gustu. Dodałem ją do mojej playlisty i zostanie tam na długie lata, tak jak w mojej pamięci zostaną trzęsące się nogi Laury.

***

Trzecia nad ranem. Przez okno mojej sypialni widzę migające światła niezliczonych dronów transportowych. Zasłonki zalałem miesiąc temu kawą i dalej leżą w koszu na pranie, tracąc nadzieję na powrót do normalności, tak jak nierozpakowane kartony. Na szczęście gałęzie gubiących liście drzew sprawiają, że światła nie rażą mnie w oczy. Małymi skokami wędrują po suficie, rozpraszając się na mniejsze, różnokształtne błyski. Potem biegną po chropowatej ścianie, przy której stoi moje łóżko, i znikają przed moją głową, a wszystko odbywa się bez najmniejszego dźwięku.

Wstaję z łóżka, robię krok nad stertą ubrań, potem wykonuję stały slalom między kartonami stojącymi na środku pokoju. Silnym strumieniem wody z kranu płuczę zabrudzony wczorajszą kawą kubek, następnie napełniam go wodą i biorę kilka głośnych łyków. Piszę mistrzyni długiego SMS-a. Kładę się na łóżku i gapię się w sufit, próbując zgadnąć na podstawie kształtu błysków, co wiezie dron.

3.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Rozdział 0
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16

Tinder Jajko

ISBN: 978-83-8373-016-5

© Michał Toczyński i Wydawnictwo Novae Res 2024

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Aleksandra Płotka

KOREKTA: Angelika Kotowska

OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek