33,99 zł
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 168
Marka wydawnicza Bo.wiem
Seria z Żurawiem
Projekt okładki Małgorzata Flis
Tytuł oryginału: No soy yo
Copyright © Karmele Jaio Eiguren, 2022
Represented by The Ella Sher Literary Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2023
Copyright © for the Polish translation by Maja Gańczarczyk, 2023
Wydanie I, Kraków 2023
All rights reserved
Niniejsza książka stanowi utwór chroniony na podstawie ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych. Prawami do tego utworu dysponuje Wydawca – Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bez zgody Wydawcy niedopuszczalne jest kopiowanie, rozpowszechnianie lub inne korzystanie z niniejszej książki w całości lub z jej fragmentów z wyjątkiem dozwolonego użytku osobistego lub publicznego.
ISBN 978-83-233-5255-6 (druk)ISBN 978-83-233-7451-0 (mobi, epub)
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego Redakcja: ul. Michałowskiego 9/2, 31-126 Kraków tel. 12 663 23 80 Dystrybucja: tel. 12 631 01 97 tel. kom. 506 006 674, e-mail: [email protected] Konto: PEKAO SA, nr 80 1240 4722 1111 0000 4856 3325 www.bowiem.wuj.pl
Krzyk
Piszę po nocach. Kiedy mąż i dzieci już śpią, odpalam laptopa w salonie, w kącie przerobionym na coś w rodzaju biura (metraż mojego mieszkania nie pozwala, bym miała własny pokój), i tam piszę. Zanim nadejdzie ta chwila, również piszę – na długo przed tym, jak moi bliscy ułożą się do snu, obmyślam, co stworzę w nocy. I tak, pisząc bez pisania, podjęłam wiele strategicznych dla moich dzieł decyzji. Na przykład dwa lata temu, gdy klęcząc przy wannie, namydlałam synowi głowę, wymyśliłam klucz do następnej powieści: postanowiłam wówczas, że główny bohater będzie miał ukrytą pasję, malarstwo, która odmieni jego życie; wielokrotnie też w trakcie szykowania kolacji decydowałam, że daną postać uśmiercę albo że ją jednak oszczędzę. Ubijając jajka, mogę uznać, że czyjeś życie wisi na włosku.
Nie żyję z pisania. Pracuję w bibliotece Muzeum Sztuk Pięknych, nieprzypadkowo też to pasja do malarstwa zdominowała moją ostatnią powieść. Życie osoby, która pisze, skrada się po jej twórczości niczym jaszczurka pośród kamieni.
Nie mogę powiedzieć, żebym miała złą pracę. Dzień w otoczeniu książek upływa całkiem miło, szczególnie gdy kocha się malarstwo, z przyjemnością jednak spędziłabym te osiem godzin na pisaniu, żeby nie musieć tego robić potem po nocach.
Z drugiej strony w zeszłym roku wydarzyło się coś, co całkowicie wywróciło do góry nogami moje nawyki, właściwie uniemożliwiając mi samotne siedzenie w salonie i pisanie.
Mój mąż jest wielkim fanem piłki nożnej. Wróć. Więcej niż fanem, jest jej wyznawcą. Z oddaniem kibicuje swojej drużynie, Athletic Bilbao, ale jego miłość nie ogranicza się do jednego herbu czy barwy koszulek, bo piłkę po prostu kocha i nią żyje – piłkę pisaną wielkimi literami. Przepada za piłką nożną tak, jak ktoś, kto kocha malarstwo, przepada za Monetem, ale nie przeszkadza mu to jednocześnie cieszyć się Cézanne’em, Zuloagą, Galem, Zumetą czy Kahlo.
Tak właśnie ma mój mąż. Nie przegapi meczu Barcelony albo Bayernu Monachium, z wielką ochotą obejrzy również te Eibaru czy Lemoy; cieszy się zdobytymi bramkami, podaniami i rzutami karnymi gwiazd Realu Madryt, Manchesteru United i Chelsea, ale też kontratakiem Alavés albo strzałem obronionym przez bramkarza Bermeo Futbol Club, drużyny reprezentującej wioskę, z której pochodzą jego rodzice. O rozgrywkach ogólnokrajowych nawet nie wspominam. Gdy rozbrzmiewają hymny, a zawodnicy prostują się zapatrzeni w dal, on również wyciąga szyję, jak gdyby był jednym z nich. Podczas mundialu, tego nie muszę dodawać, męża nie mam.
Nigdy jednak nie przewidziałabym, że to właśnie za sprawą piłki nożnej będę musiała zmienić swój sposób pisania, ale przecież nie zawiniła tu dyscyplina jako taka, winę ponoszą ci, którzy sprawili, że rozgrywki ustawia się również w dni robocze oraz w nocy. Odkąd mecze grane są w czasie, gdy powinno się spać, nie przesiaduję samotnie w salonie. Swoje nocne królestwo dzielę teraz z mężem. A to nie to samo.
Przez pewien czas nie byłam w stanie sklecić jednego zdania, w nocy wręcz marzyłam o nadchodzącym dniu, żeby wreszcie wrócić do pracy. Tam przynajmniej mogę nasycić oczy książkami o sztuce. W rezultacie przez dłuższą chwilę zajmowałam się wyszukiwaniem tekstów malarzy na temat ich własnych dzieł. Być może chciałam w ten sposób znaleźć wskazówkę, która pomogłaby mi zrozumieć, czego sama szukam w literaturze, albo zachętę do dalszej pracy.
Pamiętam, jak trafiłam na Edwarda Muncha opisującego, że do namalowania słynnego Krzyku zainspirował go zachód słońca, moment, gdy chmury stały się tak czerwone jak krew.„Kolory krzyczały” – wspominał malarz ową chwilę.
„Kolory krzyczały”, przeczytałam w jednej z tych książek.
Nasz salon jest duży, a kąt, w którym zazwyczaj piszę, trochę na uboczu, siedzę plecami do telewizora. Mąż zakłada słuchawki, żeby mi nie przeszkadzać.
– Zajmuj się swoim, jakby mnie tu nie było – mówi do mnie, niecierpliwie wyczekując kolejnego meczu.
Nie zdaje sobie jednak sprawy, że słyszę jego:
– Ojjj…
Słyszę jego:
– Ajjj…
Słyszę:
– Ej no, stary, nie… Przecież nie było faulu…
Jestem pewna, że nie jest tego świadomy. Wiem, że próbuje nie hałasować, i że gryzie się w język, kiedy trafiają do bramki. Nigdy nie krzyczy, kiedy pada gol. Ale to bez znaczenia, bo wiem, kiedy strzelają gola. Nagle czuję za plecami coś w rodzaju czkawki, stłumiony krzyk, który przesuwa o kilka milimetrów obrazy na ścianie, oraz przedłużające się westchnięcie. Oglądam się za siebie i widzę go nienaturalnie rozciągniętego: wyprostowane nogi, oczy szeroko otwarte, palce rozcapierzone, jakby przytrzymywał dłońmi dwa żyrandole. Chociaż nie otwiera ust, jego ciało krzyczy „Gol!”, a on nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Odkąd piszę, gdy mój mąż ogląda mecze, wielokrotnie przeszło mi przez myśl, że gdybym potrafiła swoimi tekstami wywołać w kimś choć w połowie takie emocje, jakie oglądanie piłki wzbudza w nim, byłabym spełniona. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek zadziałały tak na kogoś moje książki. Zastanawiam się czasem, po co piszę i dla kogo, i czy moje słowa rzeczywiście są w stanie kimkolwiek potrząsnąć. A jeśli nie mogą poruszyć bardziej niż tocząca się po murawie piłka, to czy warto dalej pisać, pytam siebie. Być może dlatego ostatnio szukam w tekstach słynnych malarzy jakiegoś powodu, tropu, który pozwoliłby mi uwierzyć w sztukę, w akt tworzenia.
Zamiłowanie, którym mój mąż obdarzył piłkę nożną, nie przenosi się w jego przypadku na literaturę jako taką ani na moje pisarstwo – co do tego mam jasność, odkąd opublikowałam pierwszą książkę. Czyta mnie albo, lepiej rzecz ujmując, zaczyna mnie czytać, wiem jednak, że nie kończy moich książek. Kiedy wydaję coś nowego, z zainteresowaniem bierze książkę do rąk, rzuca jakąś opinię dotyczącą okładki albo komentuje moje zdjęcie i mówi:
– Nieźle wygląda.
Albo zwraca się z pytaniem do dzieci, wskazując fotkę na skrzydełku:
– Dzieciaki, kojarzycie, co to za jedna?
Albo, po przeczytaniu pierwszego akapitu, mówi do mnie:
– Dobrze się zaczyna, no nie?
Noce mijają, a zakładka wciąż spoczywa w tym samym miejscu.
Odkąd mój mąż ogląda mecze w czasie, gdy piszę, obsesyjnie myślę o jednej rzeczy. Patrzę na ekran, potem na wpatrzonego w telewizor małżonka i pytam siebie raz i drugi: co ma w sobie ta dyscyplina, że rozpala taką namiętność? Oraz (i to dla mnie najważniejsze) czy da się przenieść tę namiętność na literaturę?
W zeszłym roku, mając to pytanie z tyłu głowy, zaczęłam eksperymentować. Postanowiłam pisać, nie spuszczając jednocześnie z oka męża w słuchawkach oglądającego mecz. Starałam się przechwycić wypełniające powietrze w salonie uczucie na ekran komputera, jakbym chciała wyssać z niego krew niczym wampir. Zapisuję kilka zdań i spoglądam na męża, zapisuję akapit i patrzę na męża, podobnie jak malarz, który spogląda w horyzont w poszukiwaniu natchnienia. Widzę, jak wierci się na kanapie tuż przed niebezpiecznym faulem i główkuję: „Jak, za pomocą jakich przymiotników i jakiej historii mogę sprawić, że jakiemuś czytelnikowi zadrży warga od wewnętrznej strony, tak jak ma to miejsce w przypadku mojego męża na chwilę przed oddaniem strzału?”.
W ostatnich miesiącach wydarzyło się coś niespodziewanego. Uświadomiłam sobie, że widok przejętego męża (nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi, że aż tak to przeżywa) inspiruje mnie do pisania. Odkąd piszę, podpatrując, jak ogląda piłkę, robię to lepiej, piszę z większym oddaniem, jakby litery same pchały się pod palcami na biel ekranu, a słowa kąsały, kiedy się je czyta. Akapity wyskakują jeden po drugim, bez ustanku. Wreszcie ukończyłam powieść, z którą nie mogłam ruszyć od dwóch lat. Obserwowanie poruszonego męża oglądającego mecz rozplątało supeł, który nosiłam w sobie od dawna i, ostatecznie, bohater mojej powieści buntuje się i rzuca wszystko, żeby zająć się tym, co go rzeczywiście porusza, czyli malarstwem. I płacze nad ukończonymi obrazami, ze wzruszenia i spełnienia; płacze z radości, czując, jak w jego żyłach na nowo burzy się krew. Zapisuję to wszystko, nie robiąc przerwy, niczym rzeka, która nie przestaje płynąć.
Gdy mój wydawca skończył czytać całość, zadzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że nic, co napisałam wcześniej, nim tak nie wstrząsnęło, nic tak go nie poruszyło, że w tych słowach, w tych zdaniach było jakieś przyciąganie.
Kiedy miesiąc temu powieść się ukazała, zdania krytyki były zbieżne – przede wszystkim wyróżniono emocje. Otrzymuję pełne wzruszenia maile od czytelników, wielu z nich dziękuje mi za powieść, bo ośmieliła ich do uwolnienia prawdziwej pasji: ktoś odważył się i zaczął pisać albo studiować to, co zawsze chciał, ktoś inny ujawnił się jako osoba odczuwająca pociąg do tej samej płci… Zwierzają się, że powieść była bodźcem potrzebnym, by odsłonić ukryte zamiłowania lub sprawić, żeby się urzeczywistniły.
Ale nie tylko czytelnicy. Powieść w nieoczekiwany sposób wpłynęła też na mojego męża. Już jakiś czas temu przeszedł stronę dziesiątą, w mijającym tygodniu krąży zaś po mieszkaniu wte i wewte z książką w ręku. Zachowuje się, jakby tym razem nie chodziło po prostu o kolejną książkę. Kiedy mówię do niego, gdy czyta, nie odpowiada, dokładnie tak, jak kiedy śledził mecze podczas mundialu.
A ja, wdzięczna piłce, czego nigdy bym się nie spodziewała, dalej piszę, wpatrując się w niego. Choć prawdę mówiąc, za każdym razem coraz bardziej go obserwuję, a mniej piszę, bo odkryłam, że dostaję szału na widok tych zapłakanych oczu, gdy jego drużyna nie strzeli karnego, wariuję od zdławionego krzyku, gdy wpada gol, czy sposobu, w jaki przełyka ślinę przed bezpośrednim faulem.
Dziś przysiadłam się do niego. Pod ręką ma moją powieść, leży na kanapie. Zakładka wskazuje, jak niewiele zostało mu do końca. Powiedziałam, że jeśli chce, to może zdjąć słuchawki, bo zamierzam trochę odpocząć i możemy razem obejrzeć mecz. Przeczytałam w gazecie, że to ważne eliminacje (odkąd piszę, przyglądając się mężowi, zaczęłam czytać strony sportowe). Poza tym było mi dobrze w jego obecności, od lat się tak nie czułam, siedzimy we dwoje i patrzymy w tym samym kierunku. Przypomniało mi to czasy, kiedy jeszcze jako narzeczeni zwykliśmy chodzić do kina.
W pewnej chwili mój mąż odrywa wzrok od telewizora, chwyta książkę i zaczyna czytać. Nie mogę w to uwierzyć. Nie spoglądam na niego, nie chcę, żeby dostrzegł moje zdziwienie, wzrok mam wbity w ekran, w mecz i widzę toczącą się po murawie piłkę oraz czterech zawodników, którzy spoceni za nią gonią.
Ten w czerwonej koszulce prowadzi piłkę prawą nogą w wielkim pośpiechu, pozostali biegną za nim, jakby wewnątrz piłki umykało, tocząc się, jego własne serce. Komentator mówi, że drużyna białych mocno naciska, przez co kontrataki drużyny czerwonych stają się bardziej ryzykowne; czerwony zawodnik jest przy piłce, mocno ją kopie, inny zawodnik wysuwa się, odbiera podanie, wybiega naprzód, biegnie, ma przed sobą bramkarza, jedynie bramkarza, komentator mówi coraz wyższym tonem i szybciej, kibice wstają, bramkarz zbliża się, ręce rozłożone, nogi szeroko rozstawione, czerwony oddaje strzał i…
– Gol!
Mąż spogląda na mnie zdumiony.
– Krzyknęłaś „gol”?
– Ja?
– Tak, właśnie krzyknęłaś „gol”.
– Nie pleć głupstw, zdawało ci się.
– Mogłabyś założyć słuchawki? Twoja książka jest ciekawa.