Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Oto Molly – sławna autorka blogu, która uważa się za eksperta do spraw męsko-damskich relacji, ale sama nadal nie doszła do siebie po ostatnim nieudanym związku. Nie szuka partnera, jedyną miłością jej życia jest teraz dalmatyńczyk Valentine. Oto Daniel – cyniczny prawnik specjalizujący się w sprawach rozwodowych. Zwolennik niezobowiązujących romansów, bo zero zaangażowania to zero cierpienia. Jego uwagę zwraca pewna atrakcyjna kobieta, którą widuje codziennie biegającą po Central Parku z dalmatyńczykiem. Wypożycza psa, uznając, że to świetny sposób, by nawiązać znajomość. I Molly, i Danielowi wydaje się, że wiedzą o związkach wszystko, ale to tylko złudzenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 405
Tłumaczenie: Magdalena Słysz
Droga Czytelniczko!
Jestem bardzo podekscytowana, że mogę kontynuować serię powieści osadzonych w Nowym Jorku.
Jako dziecko pożerałam książki, a jedną z moich ulubionych było 101 dalmatyńczyków Dodie Smith. Oprócz samej fabuły, ciepłej i oryginalnej, niezwykle podobało mi się to, że każdy pies miał w niej wyraźną osobowość.
Często wprowadzałam postaci psów do swoich powieści (pierwszym była Maple ze Świątecznych dzwonków), ale zawsze odgrywały one mniejsze, drugoplanowe role, dopóki pewnego dnia zeszłej zimy nie natknęłam się na zdjęcie dalmatyńczyka o nosie w kształcie serca. Zrozumiałam, że muszę przydzielić mu w książce główną rolę, i wiedziałam, że musi mieć na imię Valentine.
Niektórym łatwiej przychodzi kochać psy niż ludzi i tak też jest w przypadku Molly, bohaterki tej historii. Kiedy trzeba udzielać innym rad w sprawach uczuć, jest specjalistką, ale gdy chodzi o nią samą, już tak dobrze jej nie idzie. Nie wyobraża sobie, że mogłaby pokochać kogoś bardziej od swojego psa, Valentine’a, w pewnym momencie jednak poznaje seksownego prawnika, Daniela. Daniel z kolei lepiej zna się na prawie niż na psach, ale zrobi wszystko, co tylko będzie mógł, żeby zwrócić uwagę Molly – nawet gdyby oznaczało to wypożyczenie psa.
Początkowo Molly i Danielowi wydaje się, że mają ze sobą wiele wspólnego, ale w miarę jak prawda wychodzi na jaw, oboje są zmuszeni zweryfikować swój obraz samych siebie.
To historia uwalniania się od przeszłości, ale także opowieść o przyjaźni i miłości (także psiej!), o rodzinie i przyjaciołach, rozgrywająca się w piękniej scenerii Nowego Jorku. Od zielonych ścieżek Central Parku po lśniące drapacze chmur, każdy znajdzie tu coś dla siebie i jak przekonuje się Molly, czasami miasto, które nigdy nie zasypia, może być idealnym miejscem na znalezienie miłości.
Mam nadzieję, że ta książka sprawi Ci przyjemność, i dziękuję, że wzięłaś ją do ręki!
Serdeczności,
Sarah
Xxx
Członkom Washington Romance Writers,wspaniałej, zabawnej grupie ludzi.
Dziękuję, że zaprosiliście mnie do swojego ustronia.
Xxx
Czasami moimi najlepszymi partnerami w filmach były psy i konie.
Elizabeth Taylor
Droga Aggie!
Kupiłem swojej dziewczynie na urodziny ekspres do kawy. Najpierw się popłakała, a potem sprzedała go na eBayu. Nie rozumiem kobiet.
Twój Bezkofeinowy
Drogi Bezkofeinowy!
Najważniejszym pytaniem, jakie trzeba sobie zadać w każdym związku, jest: Czego pragnie partner? Co mu sprawia przyjemność? Nie mając wszystkich danych, trudno zrozumieć, dlaczego Twoja dziewczyna się popłakała, ale przede wszystkim nasuwa się wątpliwość: Czy ona w ogóle pija kawę?
Molly przestała pisać na klawiaturze i spojrzała w stronę łóżka.
– Nie śpisz? Musisz tego posłuchać. To oczywiste, że facet sam pija kawę i sprawił prezent sobie. Dlaczego mężczyźni tak postępują? Szczęściara ze mnie, że mam ciebie. Oczywiście, gdybyś kiedykolwiek sprzedał mój ekspres do kawy na eBayu, chybabym cię zabiła, ale takiej rady nie umieszczę w internecie.
Postać na łóżku się nie poruszyła, ale nie było w tym nic dziwnego, zważywszy na to, ile poprzedniego dnia dali z siebie. Po spędzonym razem czasie była spocona i wyczerpana. Bolało ją całe ciało, co tylko świadczyło o tym, że choć od kiedy go poznała, była sprawniejsza, to on wciąż kondycją bił ją na głowę. Ta jego niewyczerpana energia, między innymi, budziła jej podziw. Kiedy ją kusiło, żeby darować sobie jogging, wystarczyło jedno jego spojrzenie i sięgała po buty do biegania. To dzięki niemu straciła na wadze, odkąd przed trzema laty zamieszkała w Nowym Jorku. Czasami, kiedy spoglądała do lustra, ledwie poznawała samą siebie.
Była szczuplejsza i bardziej wysportowana.
A przede wszystkim szczęśliwa.
Gdyby teraz do pokoju wszedł ktoś z jej dawnego życia, pewnie w ogóle by jej nie poznał.
Nie to, żeby ktoś z jej dawnego życia mógł pojawić się w drzwiach.
Upłynęły trzy lata. W końcu odbudowała zrujnowaną reputację. Zawodowo była znowu na fali. A prywatnie? Ponownie zerknęła na łóżko, czując, że w środku mięknie. Wcześniej nie wyobrażała sobie, że ponownie zdoła na tyle się do kogoś zbliżyć, aby przyjąć go do swojego życia czy mieszkania, a już na pewno nie do serca.
Mimo to tak się stało – i była zakochana.
Zatrzymała jeszcze wzrok na doskonałych liniach jego zgrabnego ciała, a potem powróciła do pisania odpowiedzi. Miała szczęście, że tylu mężczyzn nie potrafiło zrozumieć kobiet. Gdyby nie to, byłaby bez pracy.
Prowadzony przez nią blog, Zapytaj dziewczynę, przyciągał wielu czytelników, a to z kolei przyciągnęło uwagę wydawcy. Jej pierwsza książka, Na całe życie. Jak znaleźć odpowiedniego partnera, trafiła na listy bestsellerów zarówno w Stanach, jak w Wielkiej Brytanii. To doprowadziło do drugiej umowy na poradnik, również wydany pod pseudonimem, co zapewniało jej i anonimowość, i bezpieczeństwo finansowe. Przekuła porażkę w sukces. No, może nie dorobiła się fortuny, ale mogła wygodnie żyć w Nowym Jorku i nie musiała wracać z podkulonym ogonem do Londynu. Pozostawiła za sobą dawny etap życia i zaczęła nowy, jak wąż zrzucający skórę.
Nareszcie jej przeszłość znalazła się tam, gdzie trzeba. Za nią. A ona starała się nie spoglądać w lusterko wsteczne.
Zadowolona, usadowiła się wygodniej w ulubionym fotelu i skupiła wzrok na ekranie laptopa.
– Dobra, Bezkofeinowy, wskażę ci, gdzie pobłądziłeś.
Wróciła do pisania:
Kobieta pragnie mężczyzny, który ją rozumie, a prezent powinien być dowodem tego zrozumienia. Nie chodzi o jego wartość, chodzi o uczucie. Powinieneś wybrać coś, co pokaże, że ją kochasz i jej słuchasz. Coś, czego…
– I tu najważniejsze, Bezkofeinowy, więc uważaj – mruknęła pod nosem.
…czego nie kupiłby jej nikt inny, bo nikt nie zna jej tak jak Ty. Posłuchaj mnie, a gwarantuję Ci, że Twoja dziewczyna będzie pamiętała te urodziny do końca życia. Tak jak Ciebie.
Uspokojona myślą, że jeśli facet weźmie sobie do serca jej radę, będzie miał szansę sprawienia przyjemności ukochanej kobiecie, Molly sięgnęła po szklankę filtrowanej wody i na zegarze w laptopie sprawdziła, która jest godzina. Pora na poranny jogging. I nie zamierzała biec sama. Niezależnie od tego, ile miała roboty, to był zawsze ich wspólny czas.
Wyłączywszy komputer, wstała i przeciągnęła się, czując szelest jedwabiu na skórze. Pisała przez godzinę, prawie bez ruchu, i bolała ją szyja. Miała jeszcze odpowiedzieć na cały szereg pytań, ale zamierzała uporać się z tym później.
Wyjrzała przez okno, patrząc, jak ciemność powoli ustępuje i pojawia się słońce. Przez chwilę na horyzoncie widać było tylko smugi ciepłego złota i blask szkła. Nowy Jork to miasto ostrych krawędzi i strzelających w górę możliwości, jego mroczną stronę maskuje oślepiające światło.
Każda inna metropolia dopiero by się budziła, ale to był przecież Nowy Jork. Jeśli się nie śpi, nie można się obudzić.
Ubrała się szybko, zmieniając piżamę na miękką koszulkę, legginsy z lycrą i ulubione czerwone buty do biegania. W ostatniej chwili wzięła jeszcze bluzę dresową, bo wczesną wiosną w Nowym Jorku chłód mógł jeszcze przeniknąć przez cienką warstwę ubrania.
Zebrawszy włosy w niedbały koński ogon, wzięła butelkę wody.
Na łóżku – bez zmian. Leżał w pościeli, z zamkniętymi oczami, nawet nie drgnąwszy.
– Hej, piękny! – Dźgnęła go rozbawiona. – Czyżbym wczoraj cię jednak wykończyła? To byłby pierwszy raz. – Był w kwiecie wieku. Sprawny i niesamowicie atrakcyjny. Kiedy biegli razem przez park, odprowadzały ich zazdrosne spojrzenia, a ona puchła z dumy, bo ludzie mogli sobie patrzeć, ale to ona wracała z nim do domu.
Na tym świecie, na którym wręcz niemożliwością było znalezienie odpowiedniego partnera, znalazła kogoś, kto był opiekuńczy, lojalny, czuły – i cały jej. W głębi serca wiedziała, że może na nim polegać. Miała pewność, nawet bez małżeńskiej przysięgi, że będzie kochał ją w zdrowiu i w chorobie, na dobre i na złe, w gorszych i lepszych czasach.
Była prawdziwą, prawdziwą szczęściarą.
W ich związku nie występowały żadne stresy ani problemy, jakie często rzucały cień na małżeństwo. Tworzyli idealną parę.
Z sercem pełnym miłości patrzyła, jak w końcu ziewnął i powoli się przeciągnął.
Ciemne oczy spoczęły na jej twarzy.
– Ty! – powiedziała do niego. – Jesteś nieprzyzwoicie piękny i masz w sobie wszystko, czego szukam u faceta. Mówiłam ci to ostatnio?
Zeskoczył z łóżka, machając ogonem, gotowy do działania, i Molly opadła na kolana, żeby go uściskać.
– Dzień dobry, Valentine. Jak się dziś czuje najwspanialszy pies na świecie?
Dalmatyńczyk tylko zaszczekał i liznął ją po twarzy; Molly się uśmiechnęła.
W Nowym Jorku wstawał nowy dzień i była gotowa stawić mu czoło.
– Wyjaśnijmy to sobie. Chcesz pożyczyć psa, żeby z jego pomocą poznać psiarę? Nie masz wstydu?
– Żadnego. – Nie zważając na dezaprobatę siostry, Daniel pedantycznie strzepnął z garnituru psią sierść. – Nie wiem jednak, co to ma wspólnego z moją prośbą.
Pomyślał o dziewczynie z parku, jej niebotycznie długich nogach i gładkich ciemnych włosach związanych w kucyk, który kiedy biegła, kiwał się jak wahadło. Od tamtego dnia, gdy zobaczył ją po raz pierwszy, biegnącą jedną z zielonych ścieżek, które niczym pajęcza sieć rozciągały się w Central Parku, z pędzącym przed nią psem, był jak urzeczony. Jego uwagę przyciągnęły nie tylko jej włosy i niesamowicie zgrabne nogi. Pociągała go pewność siebie, a ta kobieta wyglądała, jakby nie bała się życia i brała z niego to, co najlepsze.
Zawsze lubił poranny jogging. Ale ostatnio zyskał on nowy wymiar. Daniel zaczął dostosowywać porę biegania do niej, chociaż oznaczało to późniejsze przychodzenie do pracy. Mimo tego poświęcenia z jego strony, ona jak dotąd nawet go nie zauważyła. Czy to go dziwiło? Tak. W przypadku kobiet nigdy nie musiał się za bardzo starać. Zwykle same zwracały na niego uwagę. Jednak ta dziewczyna z parku sprawiała wrażenie tak zajętej bieganiem i psem, że – odwołując się do własnej kreatywności – postanowił się wysilić.
Najpierw jednak musiał dogadać się z jedną ze swoich sióstr, a jak na razie nie szło mu najlepiej. Liczył, że trafi na Harriet, a tymczasem natknął się na Fliss, która była znacznie trudniejszym przeciwnikiem.
Patrząc na niego zmrużonymi oczami, stanęła przed nim i założyła ręce na piersi.
– Poważnie? Chcesz udawać, że masz psa, aby poderwać dziewczynę? Nie uważasz, że to nieuczciwość? Oszustwo?
– To nie jest nieuczciwe. Nie będę twierdził, że jestem jego właścicielem. Wyprowadzam psa na spacer i już.
– Takie działanie sugeruje miłość do zwierząt.
– Nie mam nic przeciwko zwierzętom. Mam ci przypomnieć, że to ja w zeszłym miesiącu uratowałem tego psa w Harlemie? Nic mu nie będzie. Tylko go pożyczę. – Drzwi się otworzyły i Daniel się wzdrygnął, kiedy do pokoju wpadł pełen życia labrador. Nie miał nic przeciwko zwierzętom, dopóki nie wchodziły w zbyt bliskie relacje z jego najlepszym garniturem. – On na mnie nie skoczy, prawda?
– Tak lubisz psy, co? – Fliss mocno chwyciła labradora za obrożę. – To Poppy. Jej właścicielką jest Harriet. Zwróć uwagę na słówko „jej”. To suczka, Dan.
– Co tłumaczy, dlaczego nie może mi się oprzeć. – Tłumiąc śmiech, pogłaskał Poppy po uszach. – Cześć, piękna. Co powiesz na romantyczny spacer po Central Parku? Moglibyśmy obejrzeć wschód słońca.
– Nie ma ochoty na spacer po parku ani nic takiego. Nie jesteś w jej typie. Wiele przeszła i staje się nerwowa wśród ludzi, zwłaszcza mężczyzn.
– Znam się na nerwowych samicach. A skoro nie jestem w jej typie, niech nie zostawia sierści na moim garniturze. Szczególnie jasnej. Za kilka godzin mam być w sądzie. Wygłaszam mowę końcową. – Poczuł wibracje telefonu komórkowego, więc wyjął go z kieszeni i przeczytał wiadomość. – Obowiązki wzywają. Muszę lecieć.
– Myślałam, że zostaniesz na śniadanie. Wieki się nie widzieliśmy.
– Byłem zajęty. Połowa Manhattanu postanowiła się rozwieść, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie. To co, pies będzie jutro tu na mnie czekał? O szóstej?
– To, że kobieta biega sama, nie znaczy wcale, że jest singielką. Może ma męża.
– Jest singielką.
– I co z tego? – zganiła go Fliss. – Nawet jeśli to prawda, wcale nie musi chcieć się z kimś wiązać. Wkurza mnie, kiedy mężczyźni sądzą, że samotna kobieta tylko czeka na mężczyznę. Puknijcie się w głowy.
Daniel przyjrzał się siostrze.
– Którą nogą wstałaś dziś z łóżka?
– Mogę wstawać tą, którą mi się podoba. Jestem singielką.
– Pożycz mi psa, Fliss. Tylko nie jakiegoś małego. Musi być odpowiedniej wielkości.
– A ja myślałam, że nie potrzebujesz utwierdzać się w swojej męskości. Taki wielki macho. Nie chcesz się pokazywać z małym pieskiem, o to chodzi?
– Nie. – Zajęty odpisywaniem na esemesa, Daniel nie podniósł głowy. – Kobieta, która mnie interesuje, ma dużego psa, więc żeby dotrzymać jej kroku, też potrzebuję takiego. Nie chcę biec z pieskiem na rękach. Nawet ty musisz przyznać, że wyglądałoby to kretyńsko, nie wspominając już o niewygodzie psa.
– Och… przestań gapić się w telefon! Cały ty. Jeśli prosisz mnie o przysługę, to przynajmniej poświęć mi trochę uwagi. To byłby dowód miłości i przywiązania.
– Jesteś moją siostrą. Prowadzę twoje sprawy prawne i nie wystawiam ci za to rachunku. To mój sposób okazywania miłości i przywiązania. – Odpisał na następny e-mail. – Nie przesadzaj. Proszę tylko o jednego miłego psa. Takiego, który zwróci uwagę kobiety i ją rozczuli. Resztą zajmę się sam.
– Ty nawet nie lubisz psów.
Daniel zmarszczył czoło. Czy lubił psy? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Pies wiązał się dla niego z komplikacjami, których starał się w życiu unikać.
– To, że nie mam psa, nie znaczy wcale, że ich nie lubię. W moim życiu nie ma dla nich miejsca, i tyle.
– To wymówka. Mnóstwo pracujących ludzi ma psy. Gdyby nie mieli, Harriet i ja byśmy umarły z głodu. Bark Rangers staje się…
– Wiem, znam dane. Potrafię przywołać z pamięci wszystkie sumy. Zajmuję się nimi.
– Zajmujesz się rozwodami.
– Ale czuwam nad biznesem swoich sióstr. A wiesz, dlaczego to robię? Bo to dowód mojej miłości i przywiązania. A wiesz, jak mi się to udaje? Bo tyram po sto godzin tygodniowo. Ja sam nie mam czasu na życie. A już na pewno nie na psa. I chciałbym zauważyć, że wzrost waszych obrotów jest skutkiem nawiązania współpracy z nową firmą konsjerską, Urban Genie, którą wam poleciłem dzięki mojemu przyjacielowi Mattowi. Nie dziękuj mi, nie ma za co.
– Czasami jesteś taki wygadany, że miałabym ochotę ci przyłożyć.
Daniel się uśmiechnął, ale wciąż nie podnosił głowy.
– To co, pomożesz mi czy nie? Jeśli nie, zwrócę się do Harry. Ona mi nie odmówi, wiesz o tym.
– To ja jestem Harry.
Daniel wreszcie podniósł wzrok. Przyjrzał jej się uważnie, z obawą, czy się nie pomylił. Ale potem pokręcił głową.
– Nie, ty jesteś Fliss. – Była to sztuczka, którą bliźniaczki robiły tysiące razy w okresie dorastania.
Która to z nich?
Zawsze trafiał. Nigdy nie udało im się go zmylić.
Wyraźnie opadły jej ramiona.
– Jak ty to robisz?
– Że was odróżniam? Poza tym, że jesteś uparta jak osioł, to ja jestem waszym starszym bratem. I mam długą praktykę. Robię to od dwudziestu ośmiu lat. Jeszcze ani razu nie zdołałyście mnie oszukać.
– Któregoś dnia nam się uda.
– Niemożliwe. Jeśli chcesz udawać Harriet, musisz złagodzić ton. Postaraj się być milsza. Już w kołysce to ty darłaś się bardziej.
– Milsza? – W jej głosie pojawiła się ostra nuta. – Ty mi to mówisz? Co to za seksistowska uwaga, zwłaszcza że jak wiemy oboje, bycie miłym prowadzi donikąd.
– Nie jestem seksistą i nie każę ci, żebyś była miła. Radzę ci tylko, jak skutecznie nabrać jakiegoś biednego idiotę, że jesteś Harriet. Ja idiotą nie jestem, więc szkoda twojego czasu. – Drzwi się otworzyły, spojrzał w tamtą stronę.
– Śniadanie gotowe. Zrobiłam to, co lubisz. Naleśniki ze smażonym na chrupko bekonem. – Harriet weszła do pokoju z tacą. Miała takie same włosy jak siostra – gładkie i jasne, w kolorze maślanki – ale nosiła je spięte niedbale na karku, jakby chodziło jej tylko o to, żeby nie przeszkadzały w codziennych czynnościach. Pod względem fizycznym były identyczne: takie same delikatne rysy, takie same niebieskie oczy, takie same twarze w kształcie serca. Pod względem temperamentu nie mogły jednak bardziej się od siebie różnić. Harriet była rozważna i spokojna, Fliss – impulsywna i porywcza. Harriet uwielbiała jogę i pilates, Fliss wolała kickboxing i karate.
Wyczuwając napięcie, Harriet się zatrzymała i przeniosła wzrok z brata na siostrę. Od razu zmieniła jej się mina.
– Już zdążyliście się pokłócić?
Jak troje rodzeństwa może tak różnić się od siebie? – pomyślał Daniel. I jak bliźniaczki, które zewnętrznie dla większości ludzi są nie do rozróżnienia, mogą być tak odmienne?
– My? Pokłócić się? Niemożliwe. – Głos Fliss był przepojony sarkazmem. – Wiesz, jak uwielbiam naszego starszego brata.
– Nie znoszę, kiedy się kłócicie. – Widząc niepokój w oczach Harriet, poczuł wyrzuty sumienia, więc zerknął na Fliss. Rzucił jej spojrzenie, które wymieniali tysiące razy. Wyrażało milczące porozumienie, żeby zawiesić wrogość, dopóki Harriet nie wyjdzie.
Każde z ich trójki wypracowało własny sposób radzenia sobie z konfliktem. Harriet przed nim uciekała. Jako dziecko chowała się pod stół, żeby uniknąć krzyków, które stanowiły część ich codziennego życia rodzinnego. Któregoś razu Daniel próbował ją stamtąd wyciągnąć. Zaciskała powieki i zasłaniała rękami uszy, jakby to, że czegoś nie widziała ani nie słyszała, oznaczało, że nic się nie dzieje.
Przypominając sobie zniecierpliwienie, jakie go wtedy ogarnęło, Daniel poczuł przypływ poczucia winy. Byli tak zajęci sobą, łącznie z rodzicami, że żadne z nich nie zdawało sobie sprawy, co dzieje się z Harriet. Ujawniało się to później w każdy możliwy sposób i nawet teraz, po dwudziestu latach, nie potrafił myśleć o tamtym wieczorze w szkole, nie oblewając się potem.
Harriet nie sprawiała wrażenia twardej, ale oboje z Fliss przekonali się, że są różne rodzaje twardości. Mimo pozorów Harriet była jak ze stali.
Patrzył, jak siostra stawia tacę na stole i starannie rozkłada talerze i serwetki.
Serwetki. Kto by sobie zawracał głowę serwetkami na zwykłe śniadanie w gronie rodziny?
Harriet. To jej zasługą były wszelkie domowe wygody w mieszkaniu, które dzieliła z siostrą bliźniaczką.
Czasami się zastanawiał, czy gdyby nie Harriet, ich trójka stanowiłaby jeszcze rodzinę.
W dzieciństwie miała obsesję na punkcie lalek i ich domków. Z brakiem wrażliwości ośmiolatka uznał to za typową dziewczyńską pasję, ale teraz, gdy spoglądał wstecz, widział, że budowała coś, czego nie miała, czepiała się obrazu domu i rodziny, kiedy ich własny się rozpadał. Znalazła stabilność we własnym świecie, podczas gdy on i Fliss wyszukiwali inne sposoby ucieczki od ruin i emocjonalnie zmiennego krajobrazu małżeństwa rodziców.
Kiedy Harriet i Fliss przeprowadziły się do siebie, to Harriet stworzyła w nowym mieszkaniu dom. Pomalowała ściany na ciepły odcień żółci i wybrała dywan w stłumionym odcieniu zieleni, żeby przykryć twarde drewniane podłogi. To ona stawiała na stole kompozycje kwiatowe, strzepywała poduszki na kanapach i hodowała rośliny, które tworzyły zieloną dżunglę.
Fliss nigdy nie pomyślałaby, żeby hodować choćby jedną roślinę. Tak jak on nie chciałaby brać na siebie odpowiedzialności za coś, co wymaga uwagi i opieki. To było też powodem, dla którego ani jej, ani jego nie interesował dłuższy związek. Jedyna różnica polegała na tym, że Fliss raz spróbowała. Tylko raz, ale to wystarczyło, aby ją upewnić, że ma rację. Już raz to zrobiła. Spróbowała.
Nie rozmawiali o tym. Rodzeństwo Knightów nauczyło się, że jedynym sposobem przebrnięcia przez trudny dzień, trudny miesiąc czy trudny rok jest ruch do przodu.
– Wcale się nie kłóciliśmy – odparł Daniel spokojnie, na luzie. – Jedynie udzielałem Fliss braterskiej rady, to wszystko.
Fliss zmrużyła oczy.
– Kiedy przyjdzie taki dzień, że będę potrzebowała twojej rady, poproszę o nią. Ale do tego czasu piekło zdąży zamarznąć z dziesięć razy.
Daniel porwał z talerza kawałek bekonu i Harriet łagodnie trzepnęła go po ręce.
– Zaczekaj, dopóki nie nakryję stołu jak trzeba. I zanim zapomnę, Fliss, mamy dwa nowe zlecenia z Urban Genie. Przed nami pracowity dzień.
– Tak jak przed Danielem. – Fliss także podkradła plasterek bekonu. – Nie zje z nami śniadania. Musi iść.
– Nie? – Harriet wręczyła mu serwetkę. – Myślałam, że po to przyszedłeś.
Daniel ściągnął brwi; była to sugestia, że odwiedzał je tylko wtedy, kiedy chciał się najeść. Czy rzeczywiście? Nie. Odwiedzał je, bo mimo – a może właśnie z powodu – zaostrzonych stosunków z Fliss lubił się z nimi widywać. I chciał mieć oko na Harriet. Ale było faktem, że jego wizyty zbiegały się z porami posiłków. Dopóki przygotowywała je Harriet, był zadowolony. Fliss przypaliłaby nawet wodę.
– Dostałem wiadomość z kancelarii, więc wpadłem tylko na chwilę. Ale miło was widzieć. – Pod wpływem impulsu wstał i uściskał Harriet, podczas gdy Fliss mruknęła coś pod nosem.
– Jasne, graj na uczuciach. Harry się na to nabierze.
– Chyba wolno mi uściskać siostrę.
Fliss popatrzyła na niego znacząco.
– Ja też jestem twoją siostrą, a mnie jakoś nie ściskasz.
– Nie mam czasu wydłubywać cierni z ciała do końca dnia.
– Na co mam się nabrać? – Harriet odpowiedziała uściskiem i Daniel poczuł przypływ uczuć opiekuńczych. Wiedział, że znalazła sobie w życiu idealną niszę, ale wciąż się o nią martwił. Gdyby Fliss miała jakiś problem, w ciągu kilku minut dowiedziałby się o tym cały Manhattan. Harriet natomiast była skryta.
– Jak się czujesz?
Fliss prychnęła.
– Uwaga na czarusia. On czegoś chce, Harry. – Nałożyła sobie widelcem sporą porcję bekonu. – Przejdź do rzeczy, Dan, najlepiej teraz, zanim zwrócę śniadanie.
Daniel ją zignorował i uśmiechnął się do Harriet.
– Potrzebuję psa.
– Oczywiście, że tak. – Zadowolona odwzajemniła uśmiech. – Twoje życie tak kręci się wokół pracy, jest takie puste, że od lat ci powtarzam: potrzebujesz psa. Dałby ci poczucie stabilizacji, miałbyś kogoś bliskiego, kogo mógłbyś kochać.
– On nie chce psa z żadnego z tych powodów. – Fliss z bekonem w ustach machnęła widelcem. – Chce go, żeby zaliczyć następną.
Harriet zrobiła zdziwioną minę.
– A jak pies miałby mu w tym pomóc?
Fliss przełknęła.
– Dobre pytanie, ale mowa o naszym starszym bracie, więc uzasadnione. Potrzebny mu rekwizyt. W postaci psa. Zawoła: „Aport!” i pies przyniesie mu dziewczynę. – Nadziała na widelec kolejny plasterek bekonu. – Nawet jeśli uda ci się poderwać tę dziewczynę z pomocą psa, nie zdołasz jej zatrzymać. Co będzie, kiedy zaprosisz ją do siebie, i zobaczy, że wcale nie masz pas? Zastanawiałeś się nad tym?
– Nigdy nie zapraszam kobiet do siebie, więc nie będzie żadnego problemu. Moje mieszkanie to strefa spokoju, bez psów, kobiet i stresu.
– Mimo to prędzej czy później odkryje, że nie lubisz psów, i odejdzie.
– Ale wtedy na pewno oboje już będziemy mieli siebie dosyć, więc dla mnie brzmi świetnie. To będzie rozstanie za porozumieniem stron.
– Łamacz serc. Nie masz poczucia winy, że zostawiasz za sobą na Manhattanie sznur zapłakanych kobiet?
Daniel wypuścił Harriet z objęć.
– Nie łamię serc. Kobiety, z którymi chodzę, są takie same jak ja.
– Niewrażliwe i ograniczone?
– On nie jest niewrażliwy. – Harriet starała się za nimi nadążyć. – Tylko trochę boi się zobowiązań, i tyle. Podobnie jak my. Daniel nie jest w tym odosobniony.
– Ja tam wcale nie boję się zobowiązań – oświadczyła Fliss beztrosko. – Mam zobowiązania wobec siebie, swojego szczęścia, rozwoju osobistego.
– Ja też się ich nie boję. – Daniel poczuł, że na karku zbiera mu się pot. – A że jestem ostrożny? Tak, bo taką mam pracę. Jestem typem faceta, który…
– …sprawia, że kobieta woli być singielką? – Fliss wzięła następny naleśnik.
– Ja wcale nie chcę nią być – oznajmiła Harriet. – Chcę kochać i być kochana. Ale nie wiem, jak to osiągnąć.
Daniel pochwycił spojrzenie Fliss. Żadne z nich nie mogło udzielić jej rady w tej kwestii.
– Biorąc pod uwagę, że przez cały niezwykle długi tydzień pracy rozplątuję więzy tych, którzy jednak nie chcieli być singlami – odezwał się – powiedziałbym, że słaba płeć powinna być mi wdzięczna za to, że unikam związków. Jeśli nie weźmiesz ślubu, nie możesz się rozwieść.
– Hm, to pozytywne podejście. – Fliss polała swój naleśnik syropem. – Któregoś dnia jakaś sprytna kobieta da ci lekcję. Ale pyszne, Harry. Powinnaś otworzyć restaurację. Pomogłabym ci.
Harriet się zarumieniła.
– Pomyliłabym wszystkie zamówienia i chociaż bardzo cię kocham, nie dopuściłabym cię nawet w pobliże kuchni. To nie byłoby w porządku wobec nowojorskiej straży pożarnej.
– Nie potrzebuję lekcji na temat kobiet. – Daniel ściągnął kawałek bekonu z talerza Fliss. – Wiem o nich wszystko, co trzeba wiedzieć.
– Tylko ci się tak wydaje. Przez to jesteś sto razy bardziej niebezpieczny niż facet, który się przyznaje, że nie ma o nich pojęcia.
– Ja mam pojęcie. Dorastanie z wami było najlepszym kursem wiedzy o kobietach, ich uczuciowości i sposobie myślenia. Wiem choćby to, że jeśli natychmiast się stąd nie ulotnię, eksplodujesz. Więc się oddalę, dopóki jeszcze jesteśmy przyjaciółmi.
– Nie jesteśmy przyjaciółmi.
– Kochasz mnie. I kiedy mnie nie atakujesz, ja też cię kocham. A ty… – Uśmiechnął się do Harry. – …rzeczywiście jesteś świetną kucharką.
– Gdybyś mnie kochał – syknęła Fliss – zostałbyś na śniadanie. Wykorzystujesz mnie tak samo jak wszystkie inne kobiety.
Daniel wziął marynarkę.
– Oto rada od faceta, który myśli po męsku. Przestań zrzędzić, bo inaczej nikt nie umówi się z tobą na randkę. – Zobaczył, że siostra się nadąsała.
– Jestem sama z wyboru – wycedziła, a potem westchnęła i spojrzała na niego. – Wkręcasz mnie. Dlaczego zawsze daję się podejść? Najpierw doprowadzasz mnie do szału, a wtedy przestaję myśleć logicznie. To jedna z twoich sztuczek i dobrze o tym wiem, ale za każdym razem daję się nabrać. W sądzie też jesteś taki wkurzający?
– Jeszcze bardziej.
– Nic dziwnego, że stale wygrywasz. Twój przeciwnik pewnie chce jak najszybciej od ciebie uciec.
– To tylko jeden z powodów. A tak na przyszłość… nie wykorzystuję kobiet. Daję im się wykorzystywać, najlepiej po zmroku. – Pochylił się, żeby pocałować ją w policzek, myśląc, że drażnienie się z nią to najlepsza rozrywka, po pokerze. – Więc o której mam wpaść po psa?
Droga Aggie!
Jeśli mężczyźni są z Marsa, to kiedy wracają?
Twoja Zniecierpliwiona Ziemianka
Najpierw zauważyła psa. Owczarka niemieckiego, tak silnego i muskularnego jak jego właściciel. Codziennie od tygodnia widywała ich obu tuż po wschodzie słońca. Pozwoliła sobie nawet na jedno czy dwa spojrzenia, bo… cóż, była tylko człowiekiem, no nie? Tak samo doceniała męskie ciało jak każda kobieta, zwłaszcza w równie atrakcyjnym wydaniu jak u tego faceta. A poza tym obserwowanie ludzi należało do jej pracy.
Jak wielu innych o tej porze w parku miał na sobie strój do biegania, ale coś w jego sposobie poruszania się mówiło jej, że gdy nie biega po ścieżkach, nosi garnitur i stoi na czele jakiejś sporej firmy. Miał ciemne, krótko ostrzyżone włosy. Lekarz? Bankowiec? Księgowy? Sądząc po pewności siebie, którą emanował, musiał być dobry w tym, czym się zajmował. Gdyby musiała zgadywać, powiedziałaby, że był skupiony aż do przesady, zbyt dużo pracował i nie uznawał żadnych słabości. Oczywiście, sam je miał, jak każdy. Jako człowiek inteligentny prawdopodobnie nawet był ich świadom, ale je skrywał, bo uważał, że słabości się nie pokazuje. Był typem faceta, który gdyby usłyszał, z czego ona żyje, zaśmiałby się, a potem wyraziłby zdziwienie, że ktokolwiek potrzebuje rady w tak prostej sprawie jak związki międzyludzkie. Taki facet nie miał pojęcia, jak to jest – odczuwać brak pewności siebie, nie móc zebrać się na odwagę, żeby podejść do interesującej, atrakcyjnej kobiety.
Zupełnie taki jak Rupert.
Zmarszczyła czoło. Skąd jej to przyszło do głowy? Starała się nie myśleć o Rupercie. Miała na tyle samoświadomości, aby zdawać sobie sprawę, że znajomość z nim wpłynęła na jej ogląd świata. A szczególnie na postrzeganie związków. Według wszelkiego prawdopodobieństwa ten facet w ogóle nie przypominał Ruperta.
Jedyną przesłanką, która przeczyła jej wyobrażeniu o nim, był pies. Nie sądziła, żeby taki mężczyzna wziął na siebie odpowiedzialność związaną z posiadaniem psa. Może pies należał do chorego kumpla albo nieżyjącego członka rodzony, a jeśli tak, to spodziewałaby się raczej, że ktoś taki skorzystałby z usług wyprowadzacza, jak ona sama. W jej przypadku firmy Bark Rangers.
Ten owczarek stanowił jedyny niepasujący element układanki, którą złożyła w głowie.
Starając się, żeby nie zauważył jej wzroku, pobiegła dalej, przebierając nogami w rytmie, który przychodził jej instynktownie. Jogging był dla niej sposobem testowania siebie. Wychodzenia poza granice komfortu. A to dawało jej poczucie władzy i siły własnego ciała. Biegnąc, przypominała sobie, że kiedy już myślała, że nie ma nic do zaoferowania, wciąż mogła coś w sobie znaleźć.
Mimo że było jeszcze wcześnie, w parku panował spory ruch. Biegacze mijali się z rowerzystami, wjeżdżającymi na wzniesienia i krążącymi po ścieżkach. Za kilka godzin ustąpią miejsca rodzicom z wózkami i turystom, pragnącym zwiedzić park o powierzchni ośmiuset czterdziestu trzech akrów, rozciągający się od Pięćdziesiątej Dziewiątej do Sto Dziesiątej Ulicy z północy na południe i od Piątej Alei do Central Park West ze wschodu na zachód.
Nie potrafiła się zdecydować, którą porę roku w Nowym Jorku lubi najbardziej, teraz jednak wybrałaby wiosnę. Drzewa były obsypane kwiatami, a powietrze przesycał słodki zapach. Dzikie jabłonie, wiśnie i magnolie nadawały parkowi kremowe różowe barwy, a egzotyczne ptaki z Ameryki Środkowej i Południowej były gotowe do wiosennej migracji.
Właśnie napawała się tą wręcz ślubną scenerią, kiedy Valentine wyrwał do przodu i niemal się przez niego przewróciła.
Pobiegł za owczarkiem niemieckim, który był wyraźnie podniecony i nie chciał wrócić na wezwanie.
– Brutus! – Po parku poniósł się głos mężczyzny.
Molly zwolniła. Poważnie? Nazwał swojego psa Brutus?
Owczarek nie słuchał. Nawet nie odwrócił łba w kierunku właściciela. Nic nie wskazywało na to, że w ogóle się znają.
Molly uznała, że albo Brutus należał do psów, które uwielbiają wystawiać swojego pana na próbę, albo nieczęsto znajdował się w towarzystwie pobratymców i zabawa była dla niego ważniejsza niż posłuszeństwo.
Najwyraźniej istniało coś, co nie podlegało władzy – nieposłuszny pies. To wyrównuje różnice społeczne – pomyślała.
Gwizdnęła na Valentine’a, który bawił się z nowym kolegą.
Odwrócił łeb i ich spojrzenia spotkały się nad połacią trawnika. Po króciutkiej chwili namysłu podbiegł do niej – wdzięcznie jak tancerz baletowy, smukły i gibki. Usłyszała stłumione dudnienie jego łap na miękkiej trawie, rytmiczne dyszenie, i oto zatrzymał się przed nią, kręcąc zadem w rytm kiwającego się ogona – psi barometr szczęścia.
Z pewnością nie było bardziej krzepiącego powitania niż machanie ogonem. Tyle wyrażało. Miłość, przywiązanie i bezwarunkową akceptację.
Za Valentine’em przybiegł nowy kolega, owczarek niemiecki, który stanął przed nią niezgrabnie, bardziej osiłek niż tancerz baletowy. Rzucił jej pełne nadziei spojrzenie, szukając aprobaty.
Molly stwierdziła, że mimo cech niegrzecznego chłopca, jest śliczny. Ale jak wszyscy niegrzeczni chłopcy potrzebuje silnej ręki i wyraźnego wytyczenia granic.
Pewnie tak samo jak jego właściciel.
– Hm, śliczny jesteś. – Przykucnęła, żeby go popieścić, pogłaskać po łbie i podrapać po szyi. Poczuła na skórze jego ciepły oddech, a na nodze uderzenia ogona, kiedy zaczął krążyć z podniecenia. Próbował na nią skoczyć i oprzeć łapy na jej ramionach, tak że prawie usiadła na ziemi.
– Nie. Siad!
Pies spojrzał na nią z wyrzutem i usiadł, wyraźnie wątpiąc w jej poczucie humoru.
– Jesteś słodki, ale to nie znaczy, że chcę, abyś kładł mi brudne łapy na koszulce.
Zbliżył się mężczyzna.
– Posłuchał pani i usiadł. – Miał niewymuszony uśmiech i ciepłe spojrzenie. – Mnie nie chce słuchać. Na czym polega pani sekret?
– Grzecznie poprosiłam. – Wstała, świadoma, że mokre od potu kosmyki włosów przykleiły jej się do szyi, i zła, że to ją krępuje.
– Wygląda na to, że ma pani rękę do psów. A może to ten brytyjski akcent tak na niego działa. Brutus… – Mężczyzna spojrzał na psa surowo. – Brutus!
Pies nawet nie odwrócił łba. Jakby w ogóle nie wiedział, że facet mówi do niego.
Molly była zdziwiona.
– Często tak pana ignoruje?
– Bez przerwy. Ma problem behawioralny.
– Problemy behawioralne zwykle więcej mówią o właścicielu niż o psie.
– Och. To mnie pani usadziła. – Jego śmiech brzmiał głęboko, seksownie.
Spłynęła po niej fala gorąca.
Spodziewała się raczej, że facet przejdzie do defensywy. A zamiast tego ona do niej przeszła. Potrafiła budować mury i stawiać granice nie do przebycia, nie miała jednak wątpliwości, że ten mężczyzna o niebezpiecznie niebieskich oczach i seksownym głosie umie pokonywać przeszkody. Zabrakło jej tchu i poczuła zawrót głowy, a nie była przyzwyczajona do takich reakcji.
– Trzeba go wytresować, to wszystko. Chyba nie bardzo lubi robić, co mu się każe. – Skupiła się na psie. Wolała nie patrzeć w roześmiane oczy jego szaleńczo atrakcyjnego pana.
– Ja także za tym nie przepadam, więc nie mogę mieć mu tego za złe.
– To niebezpieczne, kiedy pies nie słucha właściciela.
– Nie boję się tego.
Nie była zaskoczona. Jedno spojrzenie na faceta powiedziało jej, że on ma swoje zdanie i chadza własnymi ścieżkami. Wyczuła również, że za tym urokiem i charyzmą kryje się żelazna wola. Takiego mężczyzny nie doceniałby tylko ktoś głupi. A ona głupia nie była.
– Nie oczekuje pan posłuszeństwa?
– Wciąż rozmawiamy o psach? Bo mamy dwudziesty pierwszy wiek i uważam się za postępowego.
Kiedy coś – albo ktoś – wytrącało ją z równowagi, próbowała zyskać dystans, wyobrażając sobie, jakiej rady udzieliłaby jej Aggie.
Brak tchu i gotowej odpowiedzi w obecności mężczyzny mogą być nieprzyjemne, ale pamiętaj, że choćby był nie wiadomo jak atrakcyjny, też ma słabe punkty, nawet jeśli nie chce się z tym ujawniać.
To jej nie pomogło. Zaczynała sądzić, że ten facet nie ma słabych punktów.
Nieważne, jak się czujesz, dopóki tego po sobie nie pokażesz. Uśmiechaj się i zachowaj spokój, a on nigdy się nie dowie, że pod jego wpływem robi się z Ciebie galareta.
Uśmiechaj się i zachowaj spokój.
To chyba najlepsza metoda.
– Powinien go pan zabrać na szkolenie z posłuszeństwa.
Uniósł brew.
– Jest coś takiego?
– Uhm. I mogłoby pomóc. To piękny pies. Kupił go pan od hodowcy?
– Pochodzi z odzysku. Ofiara burzliwej sprawy rozwodowej w Harlemie. Mąż wiedział, że żona najbardziej na świecie kocha Brutusa, więc walczył o niego w sądzie. Jego prawnik okazał się lepszy od jej prawnika, więc facet wygrał i zdobył psa, którego wcale nie chciał.
Przejęło ją to taką odrazą, że zapomniała o dziwnej słabości, która zaczęła ją ogarniać.
– Kto był tym prawnikiem?
– Ja.
Prawnik. Nie uwzględniła tego zawodu na swojej liście możliwych profesji; była zdziwiona, bo bardzo do niego pasował. Łatwo mogła go sobie wyobrazić, jak onieśmiela przeciwnika. Był przyzwyczajony, że wygrywa każdą wojnę, nie miała co do tego wątpliwości.
– Dlaczego więc nie oddał Brutusa byłej żonie?
– Po pierwsze, dlatego że przeprowadziła się z powrotem do Minnesoty, do matki, po drugie, nigdy w życiu nie zrobiłby czegoś, co by ją uszczęśliwiło, a po trzecie, chociaż uwielbiała tego psa, męża nienawidziła bardziej. Chciała uprzykrzyć mu życie, jak się dało, więc pozwoliła mu zatrzymać psa.
– To okropna historia. – Molly, która w pracy słuchała mnóstwa okropnych historii, była wstrząśnięta.
– Tak wyglądają związki.
– To tylko jeden rozwód. Nie wszystkie związki tak się kończą. Więc przyszedł pan psu na ratunek? – To odkrycie przesłoniło wszystkie jej wcześniejsze wyobrażenia na jego temat. Zakładała, że był człowiekiem, który na pierwszym miejscu stawia samego siebie, rzadko narażając się dla kogokolwiek na niewygodę, a tymczasem ocalił tego pięknego, bezbronnego psa, pozbawionego jedynej kochającej go osoby. Był przystojnym, wygadanym facetem, ale najwyraźniej miał dobre serce.
– Zachował się pan wspaniale.
Pogłaskała Brutusa po łbie, zasmucona, że zwierzę zapłaciło cenę za porażkę dwojga ludzi, którzy nie potrafili się porozumieć. Skutki rozpadu relacji potrafią być dalekosiężne. Wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
– Biedne zwierzę. – Pies trącił jej kieszeń i uśmiechnęła się na to. – Szukasz przekąsek? Wolno mu?
– Wolno. Jeśli ma pani dodatkową…
– Zawsze noszę coś dla Valentine’a. – Słysząc swoje imię, Valentine w jednej chwili znalazł się przy niej, zaborczy i opiekuńczy.
– Valentine? – Mężczyzna przyglądał się jej, gdy karmiła oba psy. – Substytut mężczyzny?
– Nie. Kiedy ostatnio sprawdzałam, był to definitywnie pies.
Rzucił jej pełne uznania spojrzenie.
– Już myślałem, że zrezygnowała pani z mężczyzn, wybierając miłość oddanego psa.
Był bliższy prawdy, niż mógł przypuszczać, ale nie zamierzała przyznawać się do tego przed nikim, a już na pewno przed kimś, kto wydawał się mieć u stóp cały świat. Skąd mógł wiedzieć, jakie to uczucie, kiedy twoja słabość zostaje ujawniona publicznie?
A ona nie zamierzała go w tej kwestii oświecać.
Jej przeszłość należała tylko do niej i nikogo innego. Stanowiła sprawę prywatną bardziej niż konto bankowe, chronione zabezpieczeniami. Gdyby istniało do niej jakieś hasło, to brzmiałoby: „Blamaż”. Albo „Wielki blamaż”.
– Valentine nie jestem substytutem nikogo ani niczego. To mój pies. Najlepszy przyjaciel.
Spojrzeli sobie w oczy i odebrała to jak rażenie prądem.
Przeszedł ją dreszcz, a nie pamiętała, kiedy ostatnio jej się to zdarzyło. To te jego diabelskie oczy. Gotowa była się założyć, że skłoniły wiele kobiet do porzucenia ostrożności. Na pewno miał gdzieś na sobie metkę z ostrzeżeniem: „Kontakt grozi niebezpieczeństwem”.
Starała się ignorować swoją reakcję, ale serce wiedziało lepiej.
O nie, Molly. Nie, nie, nie. W jej skrzynce odbiorczej pełno było listów od kobiet, które chciały wiedzieć, jak postępować właśnie z takimi mężczyznami, i chociaż była świetna w udzielaniu rad, na tym jej wiedza się kończyła.
Jakby wyczuwając, że jest tematem rozmowy, Valentine zamerdał ogonem.
Znalazła go porzuconego, gdy był jeszcze szczenięciem.
Wciąż pamiętała wyraz jego pyska. Trochę wystraszony i bardzo skrzywdzony, jakby nie mógł uwierzyć, że ktoś wolał wyrzucić go do rynsztoka, niż zatrzymać. I jakby pod wpływem tego postępku zaczął kwestionować wszystko, co o sobie myślał.
Znała to uczucie.
Odnaleźli siebie nawzajem, dwie zagubione dusze, i natychmiast złączyli swoje losy.
– Nazwałam go Valentine, bo ma nos w kształcie serca. – Ten jeden szczegół była gotowa zdradzić. Czas się pożegnać. Zanim powie albo zrobi coś więcej, co mogłoby skierować ją na drogę, którą nie zamierza podążać. – Przyjemnego joggingu!
– Proszę poczekać… – Wyciągnął rękę, żeby ją zatrzymać. – Widzę panią nie po raz pierwszy. Mieszka pani niedaleko?
Świadomość, że ją obserwował, gdy ona obserwowała jego, spowodowała u niej przyspieszenie pulsu.
– Dość niedaleko.
– Więc do zobaczenia. Mam na imię Daniel. – Wyciągnął rękę, więc zrobiła to samo, ignorując głos rozsądku. Poczuła, że jego palce zamykają się na jej dłoni, ściskając ją stanowczo. Wyobraziła sobie, że facet wie, co robić tymi rękami, i ta wizja zaparła jej dech w piersi, utrudniając racjonalne myślenie.
Nie mogła się skupić, a on w tym czasie patrzył na nią wyczekująco.
– Spróbujmy jeszcze raz – mruknął. – Ja jestem Daniel. A pani…
Czekał, żeby się przedstawiła. I sądząc z rozbawienia w jego oczach, domyślał się, dlaczego głos więźnie jej w gardle.
– Molly. – Bywały takie dni, kiedy posługiwanie się tym imieniem odbierała jako nienaturalne, co przeczyło logice, bo to było jej imię. Między innymi. To, że zaczęła go używać, gdy przeniosła się do Nowego Jorku, nie powinno mieć znaczenia.
Na tym zakończyła, ale widziała, że on zapamiętał. Czuła, że nie był z tych, którym zdarza się coś zapominać. Bystry. Ale gdyby nawet znał jej nazwisko i ją wygooglował, nic by nie znalazł. Sprawdziła.
– Pójdziesz ze mną na kawę, Molly? – Puścił jej dłoń. – Znam świetne kameralne miejsce w pobliżu, podają tam najlepszą kawę na Upper East Side.
Było to coś pomiędzy zaproszeniem a rozkazem. Zręcznie i gładko. Nic niekosztujący pierwszy krok mężczyzny, który nie zna słowa „odmowa”.
Ale się go nauczy, bo nie zamierzała pójść z nim ani na kawę, ani nigdzie indziej.
– Dzięki, ale muszę wracać do pracy. Życzę miłej przebieżki, tobie i Brutusowi.
Nie dała mu szansy, żeby zaprotestował, ani sobie, żeby zmienić zdanie. Ruszyła biegiem przed siebie. Biegła wśród plam słońca, w zapachu kwiatów, z Valentine’em przy boku, zostawiając za sobą pokusę. Nie odwracała głowy, mimo że kosztowało ją to ból szyi i stanowiło większą próbę dla siły woli niż cokolwiek innego od dłuższego czasu. Czy patrzył za nią? Był zirytowany, że mu odmówiła?
Zwolniła dopiero wtedy, kiedy oddaliła się, jak uznała, na bezpieczną odległość. Znaleźli się przy jednym z licznych niskich wodotrysków, więc zatrzymała się, żeby złapać oddech i pozwolić się napić spragnionemu Valentine’owi.
„Pójdziesz ze mną na kawę?”
A potem co?
A potem nic.
Kiedy chodziło o związki, w teorii była świetna, ale w praktyce – słaba. Jak słaba, to już zależało od tego, co kto wiedział. Najpierw miłość. A potem cierpienie.
„Jesteś specjalistką od związków, ale w samych związkach jesteś do niczego. Zdajesz sobie sprawę, jakie to głupie?”
O tak, zdawała sobie sprawę. Podobnie jak kilka milionów innych ludzi. Dlatego właśnie w ostatnim czasie wolała się trzymać teorii.
A co do wygadanego prawnika Daniela, nie sądziła, aby pamiętał ją dłużej niż przez pięć minut.
Nie mógł o niej zapomnieć.
Poirytowany i trochę zaintrygowany tym nowym dla niego doświadczeniem, Daniel nacisnął domofon. Harriet otworzyła drzwi.
Poczuł zapach świeżo parzonej kawy i jakiegoś pysznego świeżutkiego wypieku.
– Jak jogging? – Siostra trzymała pod pachą maleńkiego chihuahua, więc Daniel ujął Brutusa za obrożę, powstrzymując entuzjastyczny przypływ energii, pod wpływem której pies chciał wpaść przez drzwi do środka.
– Poważnie zamierzasz zostawić je oba razem? Brutus zje go na raz.
Harriet wyglądała na zdezorientowaną.
– Jaki znowu Brutus?
– To jest Brutus. – Daniel odpiął smycz i owczarek niemiecki wparował do mieszkania, przewracając ogonem jedną z roślin doniczkowych; ziemia i kwiaty rozsypały się po podłodze.
Harriet postawiła chihuahua i bez skargi zaczęła zbierać kawałki doniczki.
– Ten pies nazywa się Pimpek. I jest za duży, żeby tu zostać.
– Nie zamierzałem stać pośrodku Central Parku i wołać „Pimpek”, więc zmieniłem mu imię na „Brutus”. Czy czuję woń kawy?
– Psu nie można tak po prostu zmieniać imienia.
– Można, jeśli ktoś był takim kretynem, że nazwał go Pimpkiem. – Daniel wkroczył do jasnej, słonecznej kuchni i nalał sobie kawy. – Co to za imię dla dużego silnego psa? Miałby kryzys tożsamości.
– Tak go nazwano i już – odparła cierpliwie Harriet. – Zna to imię i na nie reaguje.
– To imię, które przynosi mu wstyd. Wyświadczyłem mu przysługę. – Pociągnął łyk kawy i spojrzał na zegarek. Był w ciągłym niedoczasie, ostatnio jeszcze bardziej, częściowo z powodu przedłużonego porannego joggingu.
– Wróciłeś później niż zwykle. Czy coś się stało? Miałeś w końcu okazję z nią porozmawiać? – Harriet wyrzuciła do śmieci stłuczoną doniczkę, po czym starannie zebrała roślinę.
Daniel wiedział, że gdy tylko on wyjdzie, siostra zasadzi ją ponownie i poświęci jej tyle troski, ile będzie trzeba, żeby w pełni odżyła.
– No, rozmawialiśmy chwilę. – Jeśli te kilka słów, które zamienili, można uznać za rozmowę. Zadał jej kilka pytań. Ona na nie odpowiedziała. Jej odpowiedzi były krótkie i nie stanowiły zachęty. Nie ukrywała, że bardziej interesuje ją jego pies niż on sam, co może zniechęciłoby mężczyznę mniej znającego się na kobietach – ale nie jego.
Chociaż nie było werbalnego świadectwa, że zrobił na niej wrażenie, były niewerbalne.
Ciekawiło go, kto ponosi winę za tę rezerwę. Prawdopodobnie jakiś mężczyzna. Nieudany związek. Stale stykał się z nimi w pracy. Ludzie mieli romanse, oddalali się od siebie albo po prostu się odkochiwali. Miłość jest jak bombonierka – tyle że ze złamanymi sercami i cierpieniem. Do wyboru, do koloru.
– Odezwała się do ciebie? – Harriet się rozjaśniła. – Co mówiła?
Bardzo niewiele.
– Nie spieszymy się.
– Czyli nie jest zainteresowana. – Do kuchni wkroczyła Fliss. Miała na sobie spodnie do jogi, bluzę dresową i czarne buty do biegania z jaskraworóżowymi odblaskami. Wzięła z blatu klucze. – Przynajmniej jakaś rozsądna kobieta. Albo ty tracisz urok. Czy to znaczy, że jutro nie zabierzesz Pimpka na spacer?
– Nie tracę uroku i owszem, wezmę Brutusa na spacer. A przy okazji, wygląda na to, że ma kilka problemów behawioralnych. Przede wszystkim nie przychodzi na wezwanie.
– To musi być dla ciebie nowość.
– Bardzo zabawne. Jakieś rady?
– Nie mam do zaoferowania żadnych rad dotyczących związków z wyjątkiem tej: może jednak w to nie wchodź.
– Miałem na myśli psa.
– Aha. Hm, może na początek zacznij używać imienia, na które reaguje. – Fliss skierowała się do drzwi. – A co do problemów behawioralnych, to przynajmniej coś was łączy.
Tytuł oryginału: New York Actually
Pierwsze wydanie: Harlequin Books SA 2017
Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media
Redaktor prowadzący: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Jolanta Nowak
Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech
© 2017 by Sarah Morgan
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harpercollins.pl
ISBN 978-83-276-3255-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.