9,99 zł
Emma spostrzega, że jej szef, światowej sławy architekt Lucas Jackson, zapomniał zabrać ze sobą na weekend ważnych dokumentów. Wyrusza za nim do zamku pod Londynem. Liczy, że szybko załatwi sprawę i zacznie wymarzony urlop. Na miejscu zastaje przygotowane przyjęcie i żadnych gości. Lucas jest sam. Emma próbuje się dowiedzieć, co się stało. Rozmowa nieoczekiwanie przeradza się we wspólną noc…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 161
Tłumaczenie: Alina Patkowska
Żaden dzień w roku nie budził w nim takiego lęku jak ten.
Na początku próbował wszelkich możliwych sposobów ucieczki: szalonych imprez, kobiet, pracy, ale przekonał się, że bez względu na to, co robił i z kim, ból był taki sam. Starał się żyć teraźniejszością, ale nie potrafił się pozbyć ciężaru przeszłości. Wspomnienie nie chciało zblednąć, blizna nie chciała się zagoić. Cierpienie przenikało go na wylot i nie było sposobu, by przed nim uciec, więc tego wieczoru zawsze zaszywał się gdzieś samotnie i pił do utraty przytomności.
Wyłączył telefon, wyjechał z Londynu i po dwóch godzinach znalazł się w Oxfordshire, w posiadłości, którą właśnie odnawiał. Tutaj mógł znaleźć luksus samotności. Przed przednią szybą samochodu wirowały płatki śniegu. Widoczność była niemal zerowa. Po obu stronach drogi piętrzyły się wysokie zaspy, pułapki na nerwowych, niedoświadczonych kierowców. Ale Lucas Jackson nie był ani nerwowy, ani niedoświadczony, a jego nastrój doskonale harmonizował z pogodą. Wycie wiatru brzmiało jak krzyk dziecka. Zacisnął zęby, próbując się odciąć od tego dźwięku.
Widok kamiennych lwów, strzegących wjazdu na posiadłość, jeszcze nigdy nie sprawił mu takiej przyjemności. Droga wiła się po rozległym parku. Przejechał obok zamarzniętego jeziora, potem przez mostek nad rzeczką i w końcu zatrzymał się przed zamkiem Chigworth. Widok posiadłości tym razem nie sprawił mu zwykłej satysfakcji, choć jako matematyk i architekt doceniał jej doskonałe proporcje. Za imponującą kamienną bramą rozciągał się również kamienny zamek z blankami, które wzbudzały zainteresowanie historyków z całego świata. Świadomość, że przyczynia się do zachowania historycznego zabytku, łechtała jego zawodową dumę, ale nie było w tym żadnych osobistych emocji. Ten, kto powiedział, że zemsta najlepiej smakuje na zimno, mylił się. Zemsta nie miała żadnego smaku.
Tego wieczoru Lucasa zupełnie nie interesowała historyczna wartość budynku, liczyło się tylko jego odosobnienie. Zmarszczył brwi na widok światła palącego się w kilku oknach na górze. Wyraźnie polecił służbie, by wzięli sobie wolny wieczór. Kontakt z drugą ludzką istotą był ostatnią rzeczą, jakiej w tej chwili pragnął.
Przejechał przez mostek na fosie i przebył kilka ostatnich metrów dzielących go od dziedzińca. Spod opon wzbijały się tumany świeżego śniegu. Wyjechał z biura w ostatniej chwili. Gdyby jeszcze trochę poczekał, zapewne nie udałoby mu się tu dotrzeć. Służba mogła odśnieżyć teren posiadłości, ale by się tu dostać, trzeba było przebyć sieć krętych wiejskich dróg nie pierwszej kolejności odśnieżania. Pomyślał o Emmie, swojej asystentce, która znowu została w biurze po godzinach, żeby przygotować dokumenty na podróż do Zubranu, naftowego państewka w Zatoce Perskiej. Na szczęście Emma mieszkała w Londynie, niedaleko od biura.
Wysiadł z samochodu, przez zaspy dobrnął do wejścia i stanął w mrocznym holu.
– Niespodzianka! – rozległ się nagle chór radosnych głosów i dookoła rozbłysło jaskrawe światło. Oślepiony Lucas znieruchomiał na progu.
– Wszystkiego najlepszego z okazji moich urodzin! – Tara zbliżała się do niego z przebiegłym uśmiechem na pięknej twarzy, kołysząc biodrami. – Wiem, że obiecałeś mi dać prezent w przyszłym tygodniu, ale nie mogłam czekać tak długo. Chcę go dostać teraz.
Popatrzył w słynne niebieskie oczy i powoli odsunął jej dłoń z klapy swojego płaszcza.
– Co ty tu, do diabła, robisz? – zapytał cicho.
– Świętuję swoje urodziny – wydęła usta pomalowane szkarłatną szminką. – Nie chciałeś przyjść na moje przyjęcie, więc przywiozłam przyjęcie tutaj. Twoja gospodyni wpuściła nas do środka. Dlaczego nie zaprosiłeś nas tu nigdy wcześniej? To fantastyczne miejsce. Zupełnie jak plan filmowy.
Lucas podniósł wzrok. Dopiero teraz zauważył, że wielki hol, ozdobiony wspaniałymi malowidłami i tapiseriami, pełen jest serpentyn i baloników. Pod wielkim, lukrowanym na biało tortem urodzinowym leżała sterta prezentów w jaskrawych opakowaniach, a na zabytkowym stole stały otwarte butelki szampana. Nie miał najmniejszej ochoty na świętowanie czegokolwiek i w pierwszej chwili przyszło mu do głowy, że powinien zwolnić gospodynię, ale wiedział, jak przekonująca potrafiła być Tara, gdy jej na czymś zależało. Doskonale potrafiła manipulować ludźmi i nieodmiennie ją frustrowało, gdy on jeden okazywał się na to odporny.
– Mówiłem ci przecież, że to nie jest odpowiedni dzień.
Jego głos przypominał głos robota, ale Tara tylko wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, Lucas, dlaczego masz taki kiepski nastrój, ale musisz się z tego otrząsnąć. Napijesz się czegoś i zaraz o wszystkim zapomnisz. Potańczymy, potem pójdziemy na górę i…
– Wynoś się stąd.
W holu zapanowało zdumione milczenie. Przyjaciele Tary, a także ludzie, których nie znał i nie miał ochoty poznawać, wydawali się wstrząśnięci. Jedyną osobą, na której ten rozkaz nie wywarł żadnego wrażenia, była sama Tara.
– Nie mów głupstw, Lucas. To jest przyjęcie-niespodzianka.
Tylko Tara była zdolna do tego, by urządzić przyjęcie-niespodziankę z okazji własnych urodzin.
– Wynoś się stąd i zabierz ze sobą swoich znajomych.
– Przyjechaliśmy tu autobusem! – oburzyła się. – Ma po nas wrócić dopiero o pierwszej!
– Kiedy po raz ostatni wyglądałaś przez okno? O pierwszej nic tu nie dojedzie. Jeśli ten autobus nie przyjedzie za dziesięć minut, to będziecie tu uwięzieni. Wierz mi, że tego byś nie chciała.
Może sprawił to jego ton, a może wyraz twarzy, ale do Tary chyba wreszcie dotarło to, co mówił. Piękna twarz, znana z okładek magazynów, poczerwieniała ze złości i upokorzenia, kocie oczy błysnęły złowrogo.
– Dobrze – powiedziała, niemal nie poruszając ustami. – Zrobimy sobie imprezę gdzie indziej, a ty kiś się tutaj we własnym sosie. Teraz już rozumiem, dlaczego twoje związki nigdy nie trwają długo. Pieniądze, inteligencja i sprawność w łóżku nie wystarczą, skoro nie masz serca.
Mógł jej powiedzieć prawdę – wyznać, że jego serce zostało nieodwracalnie zniszczone i że czas nie leczy żadnych ran, ale nie miał ochoty na żadne tłumaczenia, więc wyminął ją bez słowa i poszedł w stronę wielkich dębowych schodów, majestatycznie wznoszących się pośrodku holu. Widok tych schodów tym razem nie sprawił mu żadnej przyjemności. Były tylko drogą ucieczki przed ludźmi, którzy wtargnęli do jego sanktuarium. Nie czekając, aż wyjdą, poszedł na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz, i zamknął za sobą drzwi sypialni w wieży. Nic go nie obchodziło oburzenie gości ani to, że właśnie zakończył kolejny związek. Ważne było tylko to, by jakoś przetrwać tę noc.
Był zimnym pracoholikiem. Emma do reszty straciła cierpliwość, usiłując utrzymać samochód na zasypanej śniegiem drodze. Był piątek wieczór i powinna odpoczywać już w domu, ciesząc się towarzystwem Jamiego, zamiast po całym tygodniu pracy uganiać się za własnym szefem po angielskiej prowincji. Na litość boską, w końcu miała jakieś życie prywatne, a w każdym razie chciałaby je mieć. Niestety, pracowała dla człowieka, dla którego życie poza pracą nie istniało.
Lucas Jackson nie miał żadnego życia osobistego i najwyraźniej uważał, że jego pracownicy również nie powinni go mieć. W osobie Emmy interesował go wyłącznie jej wkład w działanie firmy. Nie było sensu wyjaśniać mu, co czuła, bo on nie miał żadnych uczuć. Jego życie było tak odległe od jej życia, że czasami parkując samochód przed szklaną siedzibą znanej na całym świecie firmy architektonicznej Jackson i Partnerzy, miała wrażenie, jakby wylądowała na innej planecie. Ten futurystyczny budynek – śmiały, energooszczędny projekt, obmyślony tak, by maksymalnie wykorzystać światło dzienne i naturalną wentylację – uosabiał kreatywną wizję i geniusz jednego człowieka: Lucasa Jacksona. Ale geniusz i twórcze wizje wymagały skupienia i determinacji, a ta kombinacja cech składała się na trudny charakter. Bardziej przypomina maszynę niż człowieka, pomyślała Emma, próbując cokolwiek dostrzec przez gęsto padający śnieg.
Pracowała u niego od dwóch lat. Na początku zupełnie jej nie przeszkadzało, że ich rozmowy nigdy nie zahaczały o sprawy osobiste. Nie miała najmniejszego zamiaru zakochać się w swoim szefie, ale zakochała się w pracy, ciekawej i stymulującej. Lucas pod każdym względem był doskonałym pracodawcą, choć jego reputacja onieśmielała do tego stopnia, że Emma miała wątpliwości, czy powinna ubiegać się o tę posadę. Był błyskotliwym profesjonalistą i dobrze płacił. Cieszyła się, że może pracować w firmie, która stworzyła najsłynniejsze budynki ostatnich lat. Lucas niewątpliwie był geniuszem.
To były jego zalety, a wada polegała na tym, że poza pracą nic dla niego się nie liczyło. Na przykład w ostatnim tygodniu przygotowywali się do oficjalnego otwarcia Zubran Ferrara Resort, innowacyjnego, ekologicznego hotelu nad ciepłymi wodami Zatoki Perskiej i Emma miała dwa razy więcej pracy niż zwykle. Napędzana kofeiną, każdej nocy siedziała do późna, by przygotować wszystkie najważniejsze dokumenty. Ani razu jednak tego nie skomentowała i nie skarżyła się, że o drugiej w nocy powinna już spać i to raczej nie przy biurku. Jedyną rzeczą, która dodawała jej sił, była myśl o piątku. Zaczynała wtedy urlop – całe dwa tygodnie. Co roku brała urlop o tej porze. Myślała o tych dwóch tygodniach tak, jak maratończyk myśli o linii mety. To było jasne światełko na końcu długiego tunelu.
A potem zaczął padać śnieg. Padał i padał. Padał przez cały tydzień i w piątek Londyn opustoszał. Emma od rana niespokojnie wyglądała przez okno. Widziała, że pracownicy innych biur wychodzą wcześniej, brnąc przez zaspy, by jakoś dotrzeć do domu. Jako asystentka Lucasa miała prawo udzielać tego przywileju innym i robiła to, aż w końcu w całym budynku pozostały tylko dwie osoby: ona i jej bezlitośnie skoncentrowany szef. Lucas chyba nie zauważył, że śnieżyca powoli zmienia świat w strefę śmierci. Wspomniała o tym, ale nie odpowiedział. Tylko to już by wystarczyło, żeby przeklinała go przez całą drogę do domu, ale na domiar złego w chwili, gdy zamierzała zgasić światło i wyjść, jak zwykle ostatnia, zauważyła na jego biurku teczkę przygotowaną na podróż do Zubranu. W środku były dokumenty, które Lucas musiał jeszcze podpisać. Nie wracał już do biura, helikopter miał go zabrać na lotnisko bezpośrednio z domu na wsi.
Nie mogła uwierzyć, że zapomniał o tej teczce. Lucas nigdy niczego nie zapominał. Emma uświadomiła sobie, że z jakiegoś powodu przytomność umysłu opuściła go akurat w ten mroźny, piątkowy wieczór i stanęła przed dylematem. Próbowała do niego zadzwonić w nadziei, że złapie go jeszcze w Londynie, ale wciąż odzywała się skrzynka głosowa. Pewnie rozmawiał z kimś innym. Lucas wiecznie rozmawiał z kimś przez telefon. Mogła wysłać kuriera, ale w teczce znajdowały się poufne dokumenty, których nie powinna nikomu powierzać. Może była to już obsesja, ale gdyby te informacje wyciekły, straciłaby pracę. Nie mogła ryzykować i dlatego późnym wieczorem, zamiast bezpiecznie siedzieć w domu, przedzierała się przez puste, zasypane śniegiem drogi w stronę odludnego domu na wsi.
Nie miała nic przeciwko pracy, ale nie zgadzała się pracować w weekendy i Lucas Jackson z jakiegoś powodu zaakceptował to ograniczenie. Może sprawiły to jej referencje, może spokojny sposób bycia, a może fakt, że w ciągu ostatniego pół roku stracił już sześć asystentek. W każdym razie pogodził się z tym i tylko raz rzucił uszczypliwy komentarz o jej szalonym życiu towarzyskim. Gdyby zechciał się o niej dowiedzieć czegoś więcej, to odkryłby, że w jej życiu nie ma miejsca na żadne szaleństwa. Wystawne przyjęcia znała tylko z kolorowych pism, które od czasu do czasu kupowała jej siostra. Po całym tygodniu spędzonym na harówce w firmie Jackson i Partnerzy Emma marzyła tylko o tym, by się wyspać i spędzić trochę czasu z Jamiem. Lucas nie miał o tym pojęcia, bo nigdy nie zapytał.
Zerknęła na teczkę leżącą na fotelu pasażera, żałując, że nie może jej spojrzeniem teleportować do właściciela. Niestety, musiała ją zawieźć osobiście. Otwarcie tego hotelu było największym wydarzeniem od dziesięciu lat. Miało być huczne i zgromadzić mnóstwo ważnych osób. Emma znała Avery Scott, dynamiczną właścicielkę firmy Dance and Dine, która organizowała całą imprezę. Z rozmów z nią wiedziała, że goście będą pili doskonałego szampana pod namiotem udającym namiot beduinów. Potem miał się odbyć bankiet pod gwiazdami według miejscowej tradycji i zwiedzanie specjalnie zbudowanego suku z miejscowymi specjałami i rozrywkami takimi jak taniec brzucha, wróżenie czy sokolnictwo. Zwieńczeniem wieczoru miał być fantastyczny pokaz sztucznych ogni. Zapewne tak się czuł Kopciuszek, gdy się dowiedział, że nie pojedzie na bal, pomyślała Emma ponuro, drżąc w mroźnym powietrzu. Ogrzewanie w samochodzie nie radziło sobie z tą temperaturą. Owinęła się szczelnie płaszczem, wyobrażając sobie słońce i palmy. Kobiety znajdujące się na liście gości pewnie właśnie pakowały się na urlop w tropikach i zastanawiały się, co założyć, by wyglądać jak najlepiej.
Dłonią w rękawiczce odsunęła włosy z twarzy. Nie musiała spoglądać w lusterko, by stwierdzić, że nie wygląda olśniewająco. Mniejsza o imprezy dla celebrytów; byłaby szczęśliwa, gdyby udało jej się trafić do łóżka przed północą, a przy tej pogodzie zanosiło się na to, że oboje z Jamiem będą spędzać ferie świąteczne zamknięci w domu.
Naraz zadzwonił telefon. Miała nadzieję, że Lucas zdecydował się wreszcie odpowiedzieć na jej wiadomości, ale to był Jamie. No jasne, przecież już od godziny powinna być w domu.
– Gdzie jesteś, Emmo? – zapytał z wyraźną troską. Poczuła wyrzuty sumienia z powodu swoich marzeń o podróży do Zubranu i przyjęciu pod gwiazdami. Nie odważyła się w tych warunkach rozmawiać podczas jazdy; zatrzymała samochód na poboczu.
– Bardzo cię przepraszam, ale musiałam dłużej zostać w pracy. Zostawiłam ci wiadomość.
– Kiedy wrócisz do domu?
– Mam nadzieję, że wkrótce. – Popatrzyła z powątpiewaniem na padający śnieg. – Ale trochę mi to zajmie, bo drogi są trudno przejezdne. Nie czekaj zbyt długo.
Nie odpowiedział. Wiedziała, że jest przygnębiony i jej poczucie winy jeszcze się zwiększyło. Martwił się o nią, a ona w tym czasie wyobrażała sobie suknię, jaką mogłaby założyć na imprezę.
– Będziemy mieli dla siebie cały weekend i przyszły tydzień. – Gdy Jamie wciąż nie odpowiadał, westchnęła. – Jamie, nie gniewaj się. Muszę dzisiaj pracować. Wiesz, że zawsze mam weekendy wolne, ale to jest awaryjna sytuacja. Lucas zostawił w biurze ważne papiery i muszę mu je zawieźć.
Wyłączyła telefon, przeklinając Lucasa Jacksona słowami, jakich zwykle nie używała. Dlaczego nie odbierał telefonu? Mogliby się spotkać w połowie drogi albo coś w tym rodzaju. Znów uruchomiła silnik. Oczy ją piekły, w głowie jej dudniło. Nie mogła się już doczekać, kiedy wreszcie wpełznie do łóżka i zaśnie.
Widoczność spadła do zera. Wszystkie kręte, wiejskie drogi wyglądały tak samo, a nawigacja zawodziła i Emma dwukrotnie musiała zawracać. Nie spotkała żadnego innego samochodu. W końcu w tempie żółwia przetoczyła się pod bramą do posiadłości Chigworth. Dwa kamienne lwy patrzyły na nią szyderczo. Oddała im spojrzenie, myśląc, że dom wydaje się równie przyjazny jak jego właściciel. Droga dojazdowa również była długa i kręta, tak długa, że Emma zaczęła podejrzewać, że znów źle skręciła. Ta droga nie prowadziła donikąd. Gdzie, do diabła, znajdował się ten dom i po co jednej osobie taki wielki teren?
W światłach reflektorów pojawiło się jezioro i mostek, a za mostkiem budowla z miodowego kamienia z wysokimi oknami. Zatem zamek jednak tu był. Otoczony fosą, stał w miejscu, gdzie niewątpliwie stał już od stuleci.
– Blanki – westchnęła oczarowana. – Ten zamek ma nawet blanki!
W tej chwili blanki przysypane były śniegiem. Z komina unosił się dym, a w narożnej wieży paliło się światło. Emma otworzyła usta ze zdumienia. Nigdy by jej nie przyszło do głowy, że jej szef może być właścicielem takiego miejsca. Wszystkie jego projekty były bardzo nowoczesne, a ten zamek niewątpliwie był zabytkowy. To naprawdę był zamek, nieduży, ale o doskonałych proporcjach. Nieduży? Pokręciła głową, myśląc o pokoju, który wynajmowała w jednej z gorszych dzielnic Londynu. Jedyne okno wychodziło na tory kolejowe, a każdego ranka o piątej budził ją dźwięk samolotu lądującego na Heathrow. Nie było to sielankowe życie. Zupełnie inaczej niż tutaj. Jaka wielka przestrzeń, pomyślała z zawiścią, całe hektary ogrodu. Teraz wszystko pokryte było bielą, ale wyobrażała sobie, jak ta przestrzeń musi wyglądać na wiosnę: rozległe dywany niebieskich dzwonków dochodzące aż do skraju lasu. Było tu naprawdę pięknie.
Dopiero po chwili dostrzegła znajomy zarys samochodu Lucasa, niemal zupełnie przysypanego śniegiem. Czyli był tu, ale wciąż nie odpowiadał na jej telefony. Przepełniona ulgą, że udało jej się dotrzeć i nie rozbić samochodu, sięgnęła po teczkę. Dwie minuty, obiecała sobie, wyłączając silnik. Tylko dwie minuty i zaraz wracam do domu.
Wysiadła z samochodu i natychmiast się pośliznęła. Przez chwilę leżała bezwładnie w śniegu, a potem podniosła się z trudem. Posiniaczona i zła, poszła do drzwi, czując, jak buty przemakają jej na wylot. Przyciskała dzwonek przez dłuższą chwilę, ale nikt nie odpowiadał. Śnieg wpadał jej za kołnierz. Wzdrygnęła się i zadzwoniła jeszcze raz. W takim domu musiało być mnóstwo służby, a Lucas nie znosił niekompetencji w żadnej dziedzinie. Ale gdy po trzecim dzwonku nadal nikt nie odpowiadał, nacisnęła klamkę. Ku jej zdziwieniu drzwi były otwarte. Zawahała się w progu. Zwykle nie wchodziła do cudzych domów bez zaproszenia, ale nie miała zamiaru wieźć tej teczki z powrotem do biura.
– Halo! – Ostrożnie wetknęła głowę do środka, przygotowana na to, że lada moment rozlegnie się dźwięk alarmu, ale gdy nic takiego się nie stało, otworzyła drzwi szerzej. Zobaczyła ciemną boazerię, wielkie portrety olejne i imponujące schody, ale nigdzie nie było ani śladu żywej istoty.
– Halo! – powtórzyła głośniej i zamknęła za sobą drzwi, żeby nie wyziębiać holu. Zastanowiła się przelotnie, ile może kosztować ogrzanie takiego budynku. Dopiero teraz zauważyła otwarte butelki szampana, baloniki, serpentyny i tort. Coś tu się nie zgadzało. Wyglądało na to, że w zamku odbywa się przyjęcie, ale nigdzie nie było widać gości. Dookoła panowała mrożąca krew w żyłach cisza.
Przeszył ją dreszcz. Miała nadzieję, że zza załomu ściany nie wyskoczy niespodziewanie jakiś wielki pies. Pchnęła pierwsze z brzegu dębowe drzwi. Za nimi znajdowała się biblioteka. Wszystkie ściany zastawione były półkami, na których stały tomy oprawne w starą, spłowiałą skórę.
– Lucas? – Ostrożnie zajrzała do wszystkich pomieszczeń na parterze, a potem ruszyła na schody. Co za idiotyczna sytuacja, pomyślała. Nie mogła przecież przeszukiwać całego domu. Przypomniała sobie, że widziała światło w wieży i poszła w tym kierunku. Skręciła w prawo i korytarzem dotarła do ciężkich dębowych drzwi. Zastukała i pchnęła je.
– Lucas? – Przed nią znajdowała się spiralna klatka schodowa. Wspięła się po schodach i znalazła się w dużym, okrągłym pomieszczeniu z oknami wychodzącymi na wszystkie strony świata. W wielkim kominku płonął ogień. Kątem oka dostrzegła ogromne łóżko z baldachimem z zielonego aksamitu, ale jej uwagę przykuła przede wszystkim skórzana sofa, na której leżał jej szef. Nogi miał przerzucone przez poręcz, a w ręku trzymał butelkę szampana.
– Lucas?
– Mówiłem przecież, że masz się stąd wynieść.
Na dźwięk ostrego tonu zaniemówiła, cofnęła się o krok i omal nie spadła ze schodów. Jeszcze nigdy tak się do niej nie zwracał. Spojrzała uważniej i zdała sobie sprawę, że Lucas jest kompletnie pijany. Zdziwiło ją to, ale jej uraza jeszcze wzrosła. Wyłączył telefon nie dlatego, że miał coś ważnego do zrobienia, tylko dlatego, że zajęty był piciem. Bawił się doskonale, gdy ona rujnowała sobie wszystkie plany na piątkowy wieczór i ryzykowała życie, jadąc w zadymce. On tymczasem leżał wygodnie przed kominkiem i pił szampana, a do tego miał czelność ją stąd wyrzucać! Tego już było za wiele. Miała ochotę rzucić teczkę na stół i zostawić go samego, ale naraz dotarło do niej, co powiedział – nie: „wynoś się stąd”, tylko „mówiłem przecież, że masz się stąd wynieść”. Zmarszczyła brwi. Widocznie wziął ją za kogoś innego. Przypomniała sobie baloniki i serpentyny, porzucone butelki szampana i tort.
– Lucas – spróbowała jeszcze raz. – To ja, Emma.
Przez chwilę zdawało się, że jej nie usłyszał, ale w końcu otworzył oczy. Dostrzegła w nich ponury błysk i poruszyła się niespokojnie. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Zawsze był schludny i doprasowany. Nosił włoskie garnitury i koszule szyte na zamówienie. Był wyrafinowanym koneserem piękna w każdej postaci i wszystko, czego używał, było w najlepszym gatunku. Teraz jednak koszulę miał rozpiętą pod szyją, twarz pokrytą cieniem zarostu, a co najgorsze, wydawało się, że lada moment straci nad sobą kontrolę. Emma wyczuła to i cofnęła się jak przed szczerzącym kły rotwailerem.
– To tylko ja – powiedziała łagodnie, starając się zachować spokój. – Chyba wziąłeś mnie za kogoś innego.
Milczenie trwało tak długo, że już straciła nadzieję na odpowiedź, w końcu jednak Lucas się poruszył.
– Emma? – zapytał cicho.
– Od kilku godzin próbowałam się do ciebie dodzwonić. Dlaczego nie odbierałeś telefonu?
– Kto cię tu, do diabła, wpuścił?
– Nikt. Zadzwoniłam do drzwi, ale nikt mi nie otworzył, więc…
– Więc pomyślałaś, że możesz tak po prostu wejść do mojego domu. Powiedz, Czerwony Kapturku, czy często spacerujesz po lesie, w którym grasuje wilk?
Napotkała spojrzenie niebieskich oczu i odniosła wrażenie, że się dusi.
– Dzwoniłam, ale nie otworzyłeś drzwi.
– Ale i tak weszłaś. – Ten cichy głos był znacznie gorszy od ostrego tonu, którym wcześniej kazał jej się wynosić.
– Nie musiałabym tu wchodzić, gdybyś odebrał telefon.
– Mój telefon jest wyłączony. A drzwi nie otwierałem, bo nie mam ochoty na towarzystwo.
Dość tego, pomyślała.
– Sądzisz, że po całym tygodniu harówki, kiedy mogłam się cieszyć twoim towarzystwem przez średnio piętnaście godzin na dobę, jechałam tu dwie godziny w zadymce wyłącznie dla przyjemności? Przywiozłam ci teczkę, którą zostawiłeś w biurze i która będzie ci potrzebna jutro.
– Jutro? – powtórzył takim tonem, jakby jutro miało nigdy nie nadejść.
– Tak, jutro. – Popatrzyła na niego z desperacją. Czy rzeczywiście był aż tak pijany? – Zubran. Otwarcie hotelu. Dokumenty na spotkanie z Ferrarą. Czy te słowa coś ci mówią? -Wyciągnęła teczkę w jego stronę, ale zaraz pomyślała, że lepiej, by Lucas nie wstawał z tej kanapy, i położyła ją na najbliższym stole. – Proszę. Zrobiłam swoje. Możesz mi podziękować, gdy wytrzeźwiejesz.
Lucas powoli odstawił szampana na podłogę.
– Przyjechałaś tutaj, żeby przywieźć mi teczkę?
Poczuła się jak wariatka.
– Tak. Ta teczka jest ci potrzebna. Nie chciałam jej powierzać kurierowi.
– Mogłaś ją dać Jimowi.
– Jim poleciał do Dublina na długi weekend. – Dlaczego Lucas o tym nie pamiętał? Co się z nim działo?
– I postanowiłaś przywieźć ją osobiście. – Popatrzył na nią takim wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
– Tak. Przywiozłam ci ją osobiście – parsknęła. – Prawdę mówiąc, zaczynam żałować, że zawracałam sobie tym głowę, bo widzę, że nie zamierzasz być mi wdzięczny.
– Masz rozciętą głowę i mokre włosy. Co ci się stało?
Czyżby krwawiła? Dotknęła palcami guza. Och, Boże, rzeczywiście. Wyciągnęła z torby chusteczkę i przycisnęła ją do włosów.
– Pośliznęłam się, wysiadając z samochodu. A teraz wracam do domu i zostawiam cię tu razem z twoim przyjęciem. – Przypomniała sobie baloniki i tort i znów zaczęła się zastanawiać, gdzie są goście. Może w innej części domu?
– Ach tak, moje przyjęcie – zaśmiał się bez humoru i jego głowa bezwładnie opadła na kanapę. – Jedź, Emmo. Ktoś taki jak ty nie powinien się tu znaleźć.
Szła już do drzwi, ale na dźwięk tych słów zatrzymała się jak wryta.
– Ktoś taki jak ja? To znaczy ktoś, kto nie obraca się w twoich wyrafinowanych kręgach towarzyskich?
– Nie to miałem na myśli, ale nieważne.
– Nieważne! – rzuciła z urazą. – Omal nie skręciłam sobie karku i zdenerwowałam kogoś, kto mnie kocha, żeby przywieźć ci tę teczkę, a ty nawet nie pamiętałeś, że jej potrzebujesz! Byłoby miło z twojej strony, gdybyś mi podziękował. Odrobina dobrych manier czasem się przydaje.
– Ale ja nie jestem miłym człowiekiem i z pewnością nie jestem dobry – odrzekł jej szef z goryczą.
– Lucas…
– Idź stąd, Emmo. – Tym razem zwrócił się do niej po imieniu, żeby nie było wątpliwości, o kogo chodzi. – Idź stąd i zamknij za sobą te cholerne drzwi.
Tytuł oryginału: A Night of No Return
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2012
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2012 by Sarah Morgan
© for the Polish edition by Arlekin – Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Życie są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-0964-9
ŚŻ – 544
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com