Zachód słońca w Central Parku - Sarah Morgan - ebook + książka

Zachód słońca w Central Parku ebook

Sarah Morgan

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Frankie jest konkretna i rzeczowa, nie lubi wylewności, nie wierzy też w romantyczne związki. Ale choć wygląda na silną i opanowaną, kłębi się w niej mnóstwo emocji. Rozwód rodziców i złośliwość rówieśników mocno ją zraniły, dlatego Frankie ukrywa się za pozą twardzielki i za okularami. Nie może jednak udawać i maskować się w nieskończoność. Na szczęście może liczyć na przyjaciółki, a zwłaszcza brata jednej z nich, Matta, który szczególnie ją lubi. Lecz co robić, kiedy to właśnie Matt, najlepszy przyjaciel, staje się problemem, odkrywając przed nią własne sekrety?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 379

Oceny
4,1 (111 ocen)
42
41
23
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nagardakiw

Dobrze spędzony czas

polecam
00
Agnieszkagrzesiak

Nie oderwiesz się od lektury

kocham tę serię
00
Empaga

Nie oderwiesz się od lektury

cudna.ciepla. pełna miłości.polecam
00

Popularność




Sarah Morgan

Zachód słońca w Central Parku

Przełożyła: Elżbieta Regulska-Chlebowska

Droga Czytelniczko,

jako dziecko podziwiałam swoją matkę, ponieważ potrafiła nazwać każdą roślinę, niekiedy po łacinie. Często wystawiałam ją na próbę, aby złapać na pomyłce. Szarpałam mamę za rękę i wskazywałam na jakiś listek lub kwiatek, nierzadko ukryty za inną roślinką, pytając: „A co to?”. Zawsze wiedziała. Zazdrościłam jej, chciałam popisywać się przed ludźmi taką znajomością przyrody. Niestety nadal mi to nie wychodzi (choć wiem, jak wyglądają róże), ale jedną z przyjemnych stron pisania książek jest możliwość tworzenia postaci, które są zupełnie inne niż autorka.

Bohaterka tej książki, Frankie, jest niezrównana w swojej dziedzinie. Podobnie jak moja mama potrafi z kilku zielonych pędów stworzyć dzieło godne podziwu. To silna, niezależna kobieta, która czerpie radość z pracy i kontroluje każdy aspekt życia poza jednym – tym, gdzie w grę wchodzi jej serce. Musiałaby zapomnieć o strachu przed miłością, jaki towarzyszy jej od dziecka. Jedyną osobą, która może na nią wpłynąć, jest Matt, starszy brat jej najlepszej przyjaciółki.

Od przyjaźni do miłości – to wątek, który uwielbiam. Z przyjemnością patrzyłam, jak wieloletnia bliskość Frankie i Matta pogłębia się i zmienia charakter, a moja bohaterka zaczyna ufać mężczyźnie po latach wznoszenia barier chroniących ją przed światem.

Dziękuję Ci za przeczytanie tej książki! Mam nadzieję, że Zachód słońca w Central Parku pozostawił po sobie trochę słonecznego światła w Twoim życiu. Nie zapomnij sięgnąć po historię Evy, Cud na Piątej Alei; książka ukaże się w tym roku. Jeśli jesteś na Facebooku, zapraszam do siebie: www.Facebook.com/authorsarahmorgan.

Najserdeczniej Cię pozdrawiam

Sarah

XX

Z miłością dla mojej drogiej przyjaciółki Dawn

Nigdy jeszcze strumień

wiernej miłości nie płynął spokojnie.

William Shakespeare

(tłum. Leon Urlich)

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Śpiąca Królewna nie potrzebowała księcia,

tylko mocnej kawy.

FRANKIE

Spodziewała się serc, kwiatów i uśmiechów. Nie łez.

– Mamy problem. Na drugiej. – Frankie postukała w słuchawkę; dobiegła z niej odpowiedź Evy.

– Jak to o drugiej? Przecież jest pięć po trzeciej?

– Nie chodzi o czas, tylko kierunek. Mamy problem. Przede mną i trochę na prawo.

– Pod jabłonką? – zrozumiała wreszcie Eva.

– Właśnie tam.

– To dlaczego od razu tak nie mówisz?

– Życzyłaś sobie, żebym nosiła słuchawki i wyglądała na profesjonalistkę, to mówię jak profesjonalistka.

– Frankie, zachowujesz się jak agentka FBI, a nie kwiaciarka. Gdzie ty widzisz problem? Wszystko przebiega gładko. Pogoda idealna, stoły pięknie nakryte, a torty prezentują się oszałamiająco. Narzeczona śliczna jak poranek majowy, wkrótce zaczną się zjeżdżać goście.

– Przykro mi niszczyć iluzję, ale nasza gospodyni tonie we łzach. – Frankie spojrzała na dziewczynę płaczącą przy jabłonce. – Nie znam się na psychologii zakochanych i wszystkich tych buzujących emocjach, jednak sytuacja wydaje mi się daleka od normalnej. Skoro ludzie planują ślub, powinni chyba uważać małżeństwo za coś upragnionego. Mylę się?

– Jesteś pewna, że nie roni łez szczęścia? O czym właściwie mówimy? W robocie jest jedna chusteczka do nosa czy cała paczka?

– Za chwilę potrzebna będzie cała tona chusteczek. Nasza klientka tryska łzami jak fontanna po gwałtownej ulewie. Czy na tym polega wieczór panieński?

– Och, nie! Spłynie jej makijaż. Nie wiesz, co się stało?

– Może uświadomiła sobie, że wolałaby polewę czekoladową zamiast pomarańczowego lukru.

– Frankie...

– Albo poszła po rozum do głowy i zdecydowała się zerwać, dopóki jeszcze czas. Gdybym była na jej miejscu, też bym szlochała, tylko sto razy głośniej niż ona.

– Obiecałaś – jęknęła jej do ucha Eva. – Obiecałaś zostawić za drzwiami swoje antymałżeńskie uprzedzenia.

– Widocznie wśliznęły się przez dziurkę od klucza.

– Obowiązuje nas słoneczny optymizm, zapomniałaś?

Frankie uważnie obserwowała chlipiącą pod jabłonką narzeczoną.

– Z mojego punktu obserwacyjnego widać coś przeciwnego. Dobrze chociaż, że lato było suche. Jabłoń będzie nam wdzięczna za solidną porcję wody.

– Rusz się, Frankie! Obejmij ją i obiecaj, że wszystko będzie dobrze.

– Dziewczyna wychodzi za mąż. Jakim cudem wszystko miałoby się skończyć dobrze? – Kropla potu spłynęła jej po karku. Tylko jedna rzecz była gorsza od wieczorów panieńskich: wesela. – Nie zamierzam kłamać.

– To nie kłamstwo! Mnóstwo ludzi po ślubie żyje długo i szczęśliwie.

– Tylko w bajkach. W prawdziwym świecie zaczynają zdradzać i się rozwodzą, zawsze w tej kolejności. – Frankie i tak złagodziła swoje ostre sądy. – Zrób coś. To twoja działka. Sama wiesz, że kiepsko mi wychodzą tkliwe gadki.

– Ja się tym zajmę. – Tym razem do rozmowy wtrąciła się Paige, która chwilę później pojawiła się na idealnie przystrzyżonym trawniku. Była świeża i opanowana mimo nowojorskiego skwaru i dusznej wilgoci. – Co się działo, zanim zaczęła płakać?

– Rozmawiała przez telefon.

– Słyszałaś o czym?

– Nie podsłuchuję cudzych rozmów. Może nastąpił krach na giełdzie, chociaż, sądząc po rozmiarach tej posiadłości, musiałby to być gigantyczny krach, żeby gospodarze w ogóle go odczuli. – Frankie odgarnęła włosy ze spoconego czoła. – Mogłybyśmy organizować kolejne przyjęcia w pomieszczeniach zamkniętych? Zdycham z gorąca. – W taką pogodę wilgotne ubrania kleją się do pleców, a człowiek marzy o lodowatym drinku i mroźnej klimatyzacji.

Frankie pomyślała tęsknie o swoim mieszkanku na Brooklynie.

Gdyby była teraz w domu, przycinałaby zioła uprawiane w doniczkach na parapecie i patrzyłaby na pszczoły uwijające się wśród roślin w ogródku. A może siedziałaby z przyjaciółmi na dachu, na tarasie, i z kieliszkiem wina obserwowała zachód słońca nad Manhattanem.

Z pewnością nie myślałaby o ślubach.

Poczuła dotyk na ramieniu i odwróciła się do przyjaciółki.

– Co takiego?

– Jesteś zestresowana. Nienawidzisz ślubów i wszystkiego, co się z nimi wiąże. Nie prosiłabym cię o pomoc, ale sama wiesz...

– Nasz biznes jest w powijakach, więc nie możemy wybrzydzać. Wiem, rozumiem. Wszystko w największym porządku. – Może nie największym, skrzywiła się Frankie, ale przecież robi swoje, nie kaprysi, nikt nie może jej tego zarzucić.

Świetnie rozumiała, że nie mogą przebierać w zleceniach.

We trzy – z Paige i Evą – zaczęły prowadzić własną agencję eventową, Urban Genie, zaledwie kilka miesięcy po tym, gdy straciły pracę w dużej firmie mieszczącej się na Manhattanie i specjalizującej się w organizacji imprez.

Frankie uśmiechnęła się na wspomnienie nerwowego podniecenia i paraliżującego strachu, jakie towarzyszyły początkom ich działalności. Wszystko to było dość przerażające, ale jednocześnie dawało im cudowne poczucie wolności. Odzyskały kontrolę nad swoim losem.

Firma była pomysłem Paige, bez niej wszystkie znalazłyby się na bruku. Brak pracy oznaczał brak pieniędzy na czynsz. Musiałaby opuścić swoje mieszkanie.

Poczuła się nieswojo, jakby ktoś wrzucił kamyk i zmącił wodę w spokojnym jeziorku, jakim było jej życie.

Niezależność była dla niej wszystkim.

Właśnie dlatego podjęła się dziś tej pracy. I jeszcze z lojalności wobec przyjaciółek.

– Poradzę sobie nawet z weselami, jeśli będzie trzeba – zapewniła, poprawiając okulary na nosie. – Nie martw się o mnie. Priorytetem jest ona. – Frankie wskazała głową na nieszczęsną płaczkę pod jabłonią.

– Porozmawiam z nią, a ty zatrzymaj gości, kiedy już nadejdą. Evo? – Paige poprawiła słuchawkę. – Jeszcze nie wnoś tortów. Dam wam znać, co się dzieje. – I podeszła do przyszłej panny młodej.

Frankie wiedziała, że przyjaciółka poradzi sobie z każdym problemem, cokolwiek by się działo. Paige była urodzoną organizatorką, zawsze wiedziała, co i kiedy powiedzieć.

Miała też inny dar, konieczny do odniesienia sukcesu – wierzyła w szczęśliwe zakończenia.

Jeśli chodzi o Frankie, uważała, że ludzie oczekujący happy endów karmią się złudzeniami.

Jej rodzice rozwiedli się, gdy miała czternaście lat. Ojciec, który pracował jako dyrektor handlowy, oznajmił, że się wyprowadza, bo zakochał się w swojej współpracownicy.

To był dopiero początek.

Zapatrzyła się na wstążki powiewające na wietrze.

Jak ludzie to robią? Dlaczego ignorują wszelkie statystyki i fakty w pogoni za osobą, z którą będą już zawsze?

Nie istnieje nic takiego jak „zawsze”.

Przestąpiła z nogi na nogę. Paige ma rację. Najbardziej na świecie nienawidzi ślubów i wszystkiego, co się z tym wiąże. Są jak zapowiedź nadchodzącej katastrofy. Zupełnie jakby obserwowała na autostradzie samochód jadący prosto na zderzenie czołowe. Przeczuwała nieunikniony koniec. Miała ochotę zakryć sobie oczy albo wrzeszczeć ostrzeżenia. Nie chciała być świadkiem tragedii.

Dostrzegła, że Paige obejmuje płaczącą kobietę, i odwróciła się. Powiedziała sobie, że nie chce naruszać ich prywatności, ale – prawdę powiedziawszy – wolała patrzeć w inną stronę. Było to zbyt bolesne, zbyt prawdziwe. Przywoływało wspomnienia, o których chciała zapomnieć. Na szczęście nie do niej należało radzenie sobie z emocjami klientów. Jej zadaniem było układanie kwietnych dekoracji, które miały stwarzać odpowiednio uroczysty nastrój.

Dzisiejsza impreza miała być radosna, więc wybrała biel i pastelowe barwy, dobrze się komponujące z eleganckimi obrusami. Celozje i groszek pachnący tuliły się do wspaniałych hortensji i róż rozstawionych w skromnych szklanych dzbanach, bo narzeczona życzyła sobie prostoty i umiaru.

Różne są wyobrażenia „prostoty”, pomyślała Frankie, mierząc wzrokiem dwa długie, elegancko zastawione stoły. Prostota oznacza piknik na trawie, a tu połyskiwała srebrna zastawa stołowa i drogie kryształy. Charles William Templeton był wziętym prawnikiem, stać go na to, żeby wyprawić swojej jedynaczce Robyn Rose wesele jej marzeń. Mieli już zarezerwowane miejsce w hotelu Plaza na lato przyszłego roku. Frankie z ulgą pomyślała, że tym razem to nie Urban Genie będzie organizatorem imprezy.

Wieczór panieński miał mieć charakter przyjęcia w ogrodzie i łączyć elegancję z nutą romantyzmu. Frankie udało się nie skrzywić, gdy Robyn Rose bąknęła o Kwiatowych Wróżkach Cicely Mary Barker i szekspirowskim Śnie nocy letniej. Za to Eva ze swoim zwykłym talentem wcieliła w życie sentymentalne wizje ich klientki, ku jej pełnej satysfakcji.

Wypożyczyły krzesła i ozdobiły je wstążkami, które pasowały do obrusów. W ogrodzie w różnych miejscach umieściły ręcznie robione motyle z jedwabiu, a całe akry umiejętnie udrapowanych koronek stwarzały wrażenie magicznej groty. Można było uwierzyć, że człowiek znalazł się w jakiejś bajkowej krainie.

Frankie uśmiechnęła się pod nosem.

Tylko Eva była w stanie wymyślić podobną dekorację.

Jedynym symbolem prostoty była duża jabłoń, za którą schowała się szlochająca narzeczona.

Frankie westchnęła. Trzeba będzie dać odpór nadchodzącym gościom. U jej boku pojawiła się czerwona z gorąca Eva.

– Co się dzieje?

– Jeszcze nie wiem, ale zanosi się na kłopoty. Paige musi wykorzystać swoje psychoterapeutyczne talenty.

– A wszystko tak pięknie wygląda i tyle się napracowałyśmy. – Eva rozejrzała się wokół ze smutkiem. – Uwielbiam zaręczyny i wieczory panieńskie. To ostatnie romantyczne celebracje, zanim państwo młodzi w promieniach zachodzącego słońca wkroczą na nową drogę życia.

– Po zachodzie słońca nadchodzi ciemność, Ev.

– Czy mogłabyś chociaż udawać entuzjazm?

– Jestem pełna entuzjazmu. Prowadzimy świetną firmę. Organizujemy fantastyczne imprezy. Jesteśmy wręcz niezastąpione. A to po prostu uroczystość jak wiele innych.

– Mówisz to tak chłodno, a przecież śluby mają swoją magię. – Eva wygładziła skrzydło jedwabnego motyla. – Spełniamy ludzkie marzenia.

– Marzyłam o prowadzeniu firmy z przyjaciółkami, więc chyba masz rację. To nic magicznego, chyba że uznamy za cud pracę przez osiemnaście godzin na dobę. No i kawa jest wprost boska. Nie muszę wierzyć w happy endy, żeby dobrze wykonać swoją robotę. Odpowiadam tylko za kwiaty, nic więcej.

Kwiaty wprost uwielbiała. Jej romans z roślinami zaczął się, gdy była dzieckiem. Chowała się w ogrodzie, żeby uciec przed domowymi awanturami. Kwiaty są dziełami sztuki, ale mogą też być obiektem badań naukowych. Obserwowała je starannie i przekonała się, że każda roślina ma inne potrzeby. Są takie, które potrzebują cienia – jak paprocie, imbir czy arizema trójlistkowa – są też miłujące światło słoneczniki czy bzy. Każda roślina potrzebuje sprzyjającego otoczenia. Posadzona w niewłaściwym miejscu zmarnieje. Gdy znajdzie się tam, gdzie powinna, rozkwitnie.

Zupełnie jak ludzie.

Frankie lubiła dobierać kwiaty do różnych uroczystości. Wyżywała się w tworzeniu kwietnych kompozycji, ale najbardziej lubiła hodować rośliny w ogródku i obserwować, jak zmieniają się wraz z porami roku. Od jaskrawych wiosennych pędów do eleganckich jesiennych brązów i ciemnego oranżu; każdy sezon przynosił własne dary.

– Piękne bukiety. – Eva przyjrzała się pękom kwiatów artystycznie ułożonych w dzbankach. – A to jakie ładne. Jak się nazywa?

– Róża.

– Nie, pytam o te srebrzyste liście.

– Centaurea cineraria.

– A po ludzku?

– Starzec popielny.

– Piękny. I groszek pachnący. – Przyjaciółka pogładziła palcem wątłą łodyżkę. – Ulubione kwiatki babuni. Przynosiłam jej całe wiązanki i stawiałam przy łóżku. Przypominały jej o dniu ślubu. Bardzo mi się podoba to połączenie. Jesteś niesamowicie utalentowana.

Frankie słyszała drżenie głosu Evy. Przyjaciółka uwielbiała swoją babcię, ciężko przeżyła jej śmierć w zeszłym roku. To jasne, że wciąż za nią tęskni.

Wiedziała też, że dopóki są w pracy, Eva wolałaby się nie rozklejać.

– Wiesz, że groszek pachnący został odkryty trzysta lat temu przez pewnego sycylijskiego mnicha?

– Nie. – Eva przełknęła głośno. – Dobrze się znasz na kwiatach.

– Na tym polega moja praca. Zobacz, a to? Niby zwyczajna marchew, a kwiatek nazywają koronką królowej Anny – mówiła szybko Frankie. – Spodoba ci się. Pasuje do dekoracji ślubnych. Coś w sam raz dla ciebie.

– Racja. – Eva zdążyła się ogarnąć. – Włożę do mojej wiązanki ślubnej. A jeszcze lepiej, poproszę ciebie.

– Zrobię ci najpiękniejszą wiązankę ślubną, jaką widziałaś. Tylko nie wolno ci beczeć. Wyglądasz wtedy jak siedem nieszczęść.

– Będziesz się cieszyła razem ze mną? Chociaż nie wierzysz w miłość?

– Dla ciebie jestem gotowa zmienić zdanie. Zasługujesz na księcia z bajki, który przyjedzie na białym koniu i porwie cię na koniec świata.

– To by spowodowało lekkie zamieszanie na Piątej Alei. – Eva wytarła nos. – Poza tym mam uczulenie na konie.

– Z tobą zawsze jest jakiś kłopot. – Frankie trudno było powstrzymać uśmiech.

– Dziękuję.

– Za co?

– Rozśmieszyłaś mnie. Jesteś niezawodna.

– Możesz się zrewanżować, ratuj sytuację. – Frankie wskazała na Paige wręczającą Robyn kolejną chusteczkę. – Rzucił ją, prawda?

– Tego nie wiemy. Może być wszystko albo nic. Może coś jej wpadło do oka.

Frankie spojrzała na przyjaciółkę z niedowierzaniem.

– Nie mów, że wierzysz w Świętego Mikołaja i Wróżkę Zębuszkę.

– I Zajączka Wielkanocnego – zapewniła Eva. Była już zupełnie opanowana i sprawdzała makijaż w lusterku. – Nie zapominaj o Zajączku.

– Jak się mieszka na planecie zwanej Eva?

– Rozkosznie. Nie zatrujesz mojego małego świata swoim cynicznym światopoglądem. Zresztą sama przed chwilą mówiłaś o księciu z bajki.

– Chciałam cię pocieszyć. Naprawdę nie wiem, dlaczego ludzie dobrowolnie wystawiają się na najgorsze. Równie dobrze mogliby sobie wbić nóż w serce. Efekt ten sam.

– Czytasz za dużo horrorów. – Eva wzdrygnęła się. – Sięgnij po romansidła.

– Prędzej sama sobie wbiję w pierś nóż kuchenny. – I tak się poczuła. Robyn Rose przypominała jej teraz matkę osuwającą się w spazmach na podłogę w kuchni, gdy ojciec po prostu wyszedł, zostawiając nieletnią córkę, żeby sama sobie radziła z rodzinnym dramatem.

Poczuła, że Eva bierze ją pod ramię.

– Któregoś dnia, zupełnie niespodziewanie, dopadnie cię miłość.

Cała Eva.

– Po moim trupie – wzdrygnęła się Frankie, ale nie chcąc sprawić przykrości przyjaciółce, złagodziła ton. – Romanse działają na mnie tak, jak główka czosnku na wampiry. Poza tym uwielbiam być singielką. Nie patrz na mnie z politowaniem. To świadomy wybór, a nie wyrok. To nie jest stan na przeczekanie, aż się zdarzy coś lepszego. I nie lituj się nade mną. Lubię swoje życie.

– Nie chcesz mieć kogoś, do kogo można się przytulić w nocy?

– Nie. Przynajmniej nikt nie ściąga ze mnie kołdry. Mogę leżeć w poprzek łóżka i czytać do czwartej rano.

– Książka nie zastąpi ci faceta!

– Jestem innego zdania. Książka daje ci większość rzeczy, których szukasz w związku. Rozśmiesza cię, wzrusza, przenosi w miejsca, o których nawet nie słyszałaś, i uczy wielu rzeczy. Możesz ją zabrać na kolację. A jeśli cię nudzi, odłożysz ją bez wyrzutów sumienia. Czym to się różni od zwykłego życia?

W przeciwieństwie do jej ojca, matka nigdy zawarła ponownie małżeństwa. Zamiast tego zmieniała facetów jak rękawiczki.

– Doprowadzisz mnie do łez. A intymność? Książka nigdy nie pozna twoich sekretów.

– To akurat wydaje mi się zbędne. – Nie chciała, żeby ludzie zbliżali się do niej, próbowali ją poznać. Uciekła z wyspy, na której spędziła dzieciństwo, bo tam ludzie za dużo o sobie wiedzieli. Każdy znał najwstydliwsze detale z jej prywatnego życia.

– Dzwonił narzeczony – oznajmiła Paige, która właśnie do nich podeszła. – Zerwał z nią.

– Och, nie! To okropne – jęknęła Eva.

– Może tak będzie lepiej. – Frankie, choć tego właśnie się spodziewała, czuła ciężar w żołądku. – Udało jej się.

– Jak możesz tak mówić?

– Prędzej czy później by ją zdradził, a wtedy złamałby jej serce. Lepiej, że stało się to teraz, kiedy nie mają małych dzieci, stu i jeden dalmatyńczyków i innych niewinnych ofiar. – Frankie nie chciała się przyznać, jak przykro jej się zrobiło, że miała rację.

Pochyliła się nad dzbankiem i wyciągnęła koronkę królowej Anny.

– Sto jeden szczeniaków dowolnej rasy może nieźle namieszać w każdym małżeństwie – zauważyła Eva.

– A poza tym nie wszyscy mężczyźni zdradzają – oznajmiła Paige, a na jej palcu błysnął diamentowy pierścionek.

Frankie zawstydziła się.

Powinna trzymać język za zębami. Eva lubi śnić na jawie, a Paige niedawno się zaręczyła. Niepotrzebnie się wyrwała ze swoją opinią na temat małżeństwa.

– Ty i Jake to zupełnie inna sprawa – wymamrotała. – Jesteście wyjątkową parą, idealnie do siebie pasujecie. Nie słuchaj mnie. Przepraszam.

– Nie ma za co. – Paige machnęła ręką, a diament znów rozbłysnął. – Chcemy różnych rzeczy. Nic w tym dziwnego.

– Jestem niepoprawną malkontentką.

– Twoi rodzice się rozwiedli i nie był to cywilizowany rozwód. Mamy różne doświadczenia, a one wpływają na sposób, w jaki postrzegamy świat.

– Wiem, że przesadzam. W końcu to nie ja się rozwiodłam.

– Ale ty wyszłaś z tego poobijana. Nic dziwnego. To jak wrzucenie czerwonej skarpetki do białego prania. Wszystkie rzeczy są zafarbowane.

– Czy ty mnie porównałaś do białej bluzki? – Frankie uśmiechnęła się półgębkiem. – Nie jestem materiałem na śnieżnobiałą koszulę.

– Zgoda – powiedziała Eva, przyglądając jej się uważnie. – Raczej na kurtkę panterkę.

– Robyn poszła poprawić makijaż. – Paige zmieniła temat. – Lada chwila przyjdą goście. Porozmawiam z każdym.

– Odwołujemy przyjęcie?

– Nie. Wszystko przebiegnie zgodnie z planem. Tyle tylko, że zamiast wieczoru panieńskiego robimy przyjęcie na cześć przyjaciół.

Frankie odetchnęła. Przyjaźń to zupełnie inna sprawa.

– Świetnie. Skąd ci to przyszło do głowy?

– Powiedziałam Robyn, że przyjaciół ma się na dobre i na złe. Zaprosiła ich, żeby się z nimi podzielić swoją radością, ale prawdziwi przyjaciele zostaną i będą ją wspierali w biedzie.

– Szampan, truskawki i słońce pomagają przetrwać najgorsze – stwierdziła Eva. – Uwaga, nadchodzi.

Frankie sięgnęła do kolejnego dzbana. Paige ją powstrzymała.

– Przecież jest pięknie. Dlaczego usuwasz te białe kwiatki?

– Kwiaty powinny pasować do okazji, a te są zbyt ślubne.

I Frankie, nie czekając na zgodę przyjaciółki, odrzuciła na bok smukłe łodyżki. Koronki królowej Anny sięgnęły bruku.

Starała się nie myśleć, jakie to symboliczne.

Przyjaciółki wróciły do domu godzinę przed zachodem słońca. Po burzliwych wydarzeniach Frankie była zdenerwowana, spocona i zirytowana. Sięgnęła do torebki po klucze.

– Jeśli za pięć sekund nie będę w środku, chyba się rozpuszczę na progu.

Paige zatrzymała się przed drzwiami frontowymi.

– A jednak mimo wszystko przyjęcie się udało.

– Rzucił ją – mruknęła Eva, a Paige zmarszczyła brwi.

– Wiem. Myślałam o naszej pracy. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Powinnyśmy celebrować. Przyjdzie Jake. Spotkamy się na dachu na drinka?

Frankie nie miała ochoty na świętowanie.

– Nie dziś. Mam randkę z dobrą książką.

Nie chciała się zastanawiać, jak się teraz czuje Robyn Rose. I czy będzie jeszcze miała odwagę zakochać się znowu. To nie jej problem.

Klucze wypadły jej z rąk, a przyjaciółki wymieniły zaniepokojone spojrzenia.

– Dobrze się czujesz?

– Jasne. Jestem zmęczona. Upał mnie wykończył.

Nie tylko upał. Miała wrażenie, że wpadła do kotła wrzących emocji. Podniosła klucz i otarła spocone czoło.

– Powinnaś chodzić w spódnicy – zauważyła Eva. – Byłoby ci chłodniej.

– Wiesz, że nie uznaję spódnic.

– A szkoda. Masz świetne nogi.

Frankie popchnęła drzwi, ale nie chciały się otworzyć.

– Do jutra.

– Myślałyśmy, że po nadmiarze wrażeń związanych z wieczorem panieńskim będziesz potrzebowała rozrywki, więc kupiłyśmy ci coś. – Paige grzebała w torbie, w której kryło się wszystko, od mleczka do demakijażu po taśmę klejącą. – Proszę.

Podała Frankie paczkę.

– Kupiłyście mi książkę? – Wzruszył ją ten gest. Poczuła dreszczyk emocji i gdzieś się rozwiał zły nastrój. – Nowy Lucas Blade! Przecież wychodzi dopiero w przyszłym miesiącu. Skąd go wytrzasnęłyście?

Tuliła książkę do siebie. Najchętniej już zaraz zabrałaby się za lekturę.

– Eva ma chody.

– Wspomniałam drogiej Mitzy, że uwielbiasz jego książki, a ona skorzystała z babcinych przywilejów i zdobyła dla ciebie dedykację. Naprawdę nie wiem, dlaczego tak ci zależało na pozycji, która nosi tytuł Śmierć powraca. Na twoim miejscu budziłabym się z krzykiem. Jedyna dobra rzecz to zdjęcie autora na obwolucie. Niezłe z niego ciacho. Mitzy chce nas sobie przedstawić, ale sama nie wiem, czy chcę poznać człowieka, który zarabia na pisaniu o morderstwach. Chyba niewiele nas łączy.

– Z autografem? – ucieszyła się Frankie. Otworzyła książkę i zobaczyła swoje imię nakreślone zamaszystym pismem. – Super. Miałam zamiar kupić, ale cena jest szokująca. Odpowiada popularności autora. Nie chce mi się wierzyć, że tobie się to udało.

– Śluby i wesela przerażają cię niemal tak jak mnie horrory – powiedziała Eva. – A jednak nie próbowałaś się wykręcać. Chciałyśmy ci to wynagrodzić. Jeśli się wystraszysz i będziesz potrzebowała towarzystwa, zapukaj do nas.

Frankie poczuła dławiącą falę wzruszenia. Oto prawdziwa przyjaźń. Pełne zrozumienie.

– Dreszczyk strachu. Tego właśnie mi trzeba.

– Kocham cię, ale zupełnie tego nie pojmuję. – Eva pokiwała nad nią głową.

Frankie uśmiechnęła się. Może nie chodzi o zrozumienie. Przyjaźń polega na akceptacji bliskiej osoby, choć nie podziela się jej gustów.

– Dziękuję – mruknęła. – Jesteście niezastąpione.

Klucz wreszcie trafił w dziurkę i Frankie znalazła się w bezpiecznym sanktuarium swojego mieszkania. Zamknęła drzwi i pierwsze, co zrobiła, to zdjęła okulary. Oprawka jest stanowczo za ciężka. Delikatnie pomasowała nasadę nosa. Weszła do ładnego saloniku. Był to niewielki pokój, ale umeblowała go ze smakiem kilkoma meblami wypatrzonymi w internecie. Była tu wyściełana kanapa, na której sama zmieniła pokrycie, ale największą dumą napełniały ją rośliny. Zajmowały każdą dostępną powierzchnię, stanowiły bogatą paletę zieleni z barwnymi kolorowymi kleksami, naprowadzały wzrok na ogródek za oknem.

Zmieniła tę niewielką przestrzeń w swój liściasty azyl.

Kapryfolium, powojnik Clematis montana i inne pnącza wspinały się po drewnianych kratkach, w donicach rozrastały się rośliny okrywowe. Barwinek i Bacopa monnieri płożyły się na niewielkim cedrowym tarasie, na który z umiarem docierało słońce. Marokańska lampa ustawiona na niewielkim stole zapewniała jej światło w te wieczory, które wolała spędzić w samotności zamiast z przyjaciółkami na tarasie na dachu.

Ogarnął ją spokój. Perspektywa przeczytania książki, na którą wyczekiwała przez parę miesięcy, zdecydowanie poprawiła jej humor.

Takie jest jej życie i tego właśnie chce.

Nie dla niej wariacka huśtawka nastrojów zwana miłością. Nie potrzebuje jej i z całą pewnością za nią nie tęskni. Nie spędziła w życiu ani jednego wieczoru, gapiąc się na telefon i zastanawiając, dlaczego nie dzwoni. Nie zmoczyła łzami ani jednej chusteczki, nie mówiąc już o całym pudełku.

Otworzyła książkę, ale przyszło jej do głowy, że po przeczytaniu pierwszej strony już się od niej nie oderwie, a przecież powinna wziąć prysznic.

Jutro niedziela, nie ma żadnych planów, może czytać całą noc i spać do południa. Nikogo to nie obchodzi.

Jedna z wielu zalet wolnego stanu.

Odłożyła książkę, dziwiąc się, dlaczego tak wiele osób dobrowolnie wyrzeka się błogosławionej wolności.

Uwielbiała swoje przyjaciółki, ale nie chciałaby mieszkać z żadną z nich. Paige i Eva od lat dzieliły mieszkanie piętro wyżej, a chociaż Paige ostatnio pomieszkiwała u Jake’a, nadal spędzała kilka dni tygodniowo w swoim starym pokoju. Frankie podejrzewała, że wynikało to zarówno z niechęci do zostawienia Evy zupełnie samej, jak i potrzeby zachowania swojego kąta.

Frankie rozumiała romantyczne rojenia Evy o rodzinie, jednak ich nie podzielała. Na własnej skórze doświadczyła, jak skomplikowane, irytujące, krępujące, egoistyczne, a często toksyczne bywają rodziny. A kiedy ranią cię najbliżsi, rany są głębsze i dłużej się goją – może dlatego, że czego innego się spodziewałaś.

Doświadczenia z dzieciństwa ukształtowały ją i wpłynęły na jej dorosłe wybory.

Przeszłość wywarła tak głębokie piętno, że ile razy była na czyimś ślubie, miała ochotę podejść do szczęśliwej młodej pary i zapytać, czy na pewno wiedzą, co czynią.

Przeszłość sprawiła, że nie nosiła czerwonych ubrań, nie uznawała spódniczek i nie potrafiła być w trwałym związku z mężczyzną.

Przeszłość była przeszkodą uniemożliwiającą jej powrót na wyspę, gdzie dorastała.

Puffin Island była rajem dla miłośników natury, ale we Frankie budziła zbyt wiele niepożądanych wspomnień. Zbyt wielu mieszkańców miało też nieprzychylny stosunek do każdego, kto nosił nazwisko Cole.

Trudno mieć do nich pretensje.

Rosła w cieniu grzechów swojej matki, a zszargana reputacja jej rodziny była jednym z powodów przeprowadzki do Nowego Jorku. Tu przynajmniej, gdy weszła do sklepu, nikt nie plotkował o niej za plecami. Nikt nie wiedział, że jej ojciec uciekł z dziewczyną, która mogłaby być jego córką, a matka leczyła kompleksy, przepuszczając przez łóżko pół miasta.

Udało jej się odciąć od przeszłości, aż tu pół roku temu matka przestała miotać się po całym kraju, nieustannie zmieniając pracę i kochanków, i osiadła w Nowym Jorku.

Po latach sporadycznych kontaktów z jedynaczką nagle zapragnęła widywać się z córką. Dla Frankie każde spotkanie było udręką. Czuła gniew, zawstydzenie i zażenowanie, ale między te emocje wplatało się poczucie winy. Czuła się winna wobec matki, że nie potrafiła znaleźć w sobie współczucia dla niej. W końcu to mama była główną ofiarą zdrad ojca, a nie ona. Powinna ją lepiej rozumieć. Były jednak zupełnie różne.

Czy zawsze tak było? A może Frankie świadomie pracowała nad tym, żeby w niczym nie przypominać matki? Świetnie pamiętała, że jako nastolatka obiecała sobie, że nigdy nie będzie taka jak Gina Cole.

Zdjęła bluzkę, weszła do kuchni i nalała sobie kieliszek wina. Paige i Eva z pewnością przez cały wieczór będą omawiały wszystkie szczegóły dzisiejszego przyjęcia.

Frankie nie miała na to ochoty. Było jej przykro, wolała do tego nie wracać. Przecież sprawa jest jasna. Niedoszły pan młody zerwał zaręczyny. Nie trzeba przeprowadzać sekcji, żeby stwierdzić przyczyny zgonu, skoro widać dziurę po kuli w czole ofiary. Chciała jak najszybciej zapomnieć o tematach tak nieprzyjemnych jak śluby i wesela.

Weszła pod prysznic, żeby spłukać z siebie całodniowy stres.

Sprawa zakończyłaby się fatalnie, na szczęście Paige ze swoim zwykłym taktem i profesjonalizmem uratowała sytuację.

Przyjaciele Robyn okazali się cudowni, wspierali ją i mówili same rozsądne rzeczy. Nastrój poprawił się na tyle, że przy szampanie i tortach było trochę uśmiechów, a nawet śmiechów. Zamiast zaręczyn wszyscy celebrowali przyjaźń.

Frankie owinęła się w ręcznik i wyszła z łazienki.

Na przyjaźni zawsze można polegać.

Gdzie by była, gdyby nie jej przyjaciółki?

Nie miała nastroju na pogaduszki i popijanie wina na dachu, ale miło było wiedzieć, że są niedaleko.

Teraz zwinie się w kłębek z książką i zapomni o całym świecie.

Wyciągnęła czarne spodnie do jogi i T-shirt, położyła na talerzu plasterki sera i zasiadła do czytania. Pogrążona w swoim świecie, zerwała się na równe nogi, gdy dobiegł ją głośny hałas z kuchni.

– Do diabła!

Wyrwana z fikcyjnego horroru musiała najpierw zebrać myśli, zanim dotarło do niej, że z parapetu spadła jedna z doniczek.

Powód był oczywisty, nie musiała długo szukać winowajcy.

Nie seryjny morderca, ale kot.

– Pazurka, to ty? – Z książką w ręku weszła do kuchni. Zobaczyła rozrzuconą ziemię i skorupy, a na środku tego bałaganu wystraszoną kotkę o pomarańczowym futerku. – Musisz bardziej uważać.

Kotka dała nura pod stół i stamtąd nieufnie obserwowała Frankie, strosząc sierść.

– Przestraszyłaś się? Bo ja bardzo. – Frankie spokojnie zabrała się do sprzątania, a kotka cofnęła się głębiej pod stół. – Co tu robisz? Gdzie Matt? Znów pracuje do późna?

Matt, brat Paige, był właścicielem całego budynku i mieszkał na dwóch górnych piętrach. Pracował jako architekt krajobrazu. Wiele lat temu znalazł starą, zaniedbaną kamienicę z czerwonobrązowego piaskowca i starannie ją odrestaurował, urządzając w niej trzy apartamenty. Teraz wszyscy czworo żyli pod jednym dachem w idealnej harmonii. Wraz z nimi zamieszkała kotka, którą Matt przygarnął.

Frankie wyrzuciła rozbitą doniczkę i zmiecioną ziemię, po czym sięgnęła po puszkę kociej karmy. Przemawiała dalej do zwierzaka, starając się nie robić gwałtownych gestów.

– Jesteś głodna?

Kotka nie poruszyła się, więc Frankie napełniła miseczkę, którą kupiła zaraz po jej pierwszej wizycie.

– Stawiam tutaj. To dla ciebie.

Pazurka patrzyła podejrzliwie, jak zawsze, gdy miała do czynienia z człowiekiem.

Frankie to rozumiała, bo sama zachowywała się wobec ludzi podobnie.

– Nie mam pojęcia, jak schodzisz na dół z mieszkania Matta, ale musisz być ostrożna. Nie chciałabym, żeby ci się stała krzywda.

Trochę za późno na dobre rady. Kotka była maltretowana i porzucona przez poprzednich właścicieli, zanim Matt ją uratował. W rezultacie nie ufała nikomu poza Mattem, a nawet jemu zdarzało się, że podrapała go przy jakimś gwałtowniejszym ruchu.

Pazurka starannie obwąchała miskę, a Frankie cofnęła się, żeby jej nie płoszyć.

Udawała, że ignoruje kota. Dolała sobie wina, dokroiła sera i usiadła przy stole kuchennym, który dostała od przyjaciółek na parapetówkę w nowym domu. Bardzo lubiła to miejsce, szczególnie rano. Uwielbiała obserwować przez otwarte okna, jak światło słoneczne spływa na jej ogródek. Był przytulny, dobrze nasłoneczniony, zwłaszcza do południa.

– Nasze zdrowie – powiedziała do kotki. – Niech żyją singielki. Mogę chodzić, gdzie chcę, robić, co mi się żywnie podoba, od nikogo nie zależę. Steruję swoją łódką po wodach, które sama wybieram. Życie jest cudne.

Pazurka nadal wąchała karmę, czujnie zerkając na Frankie.

W końcu zabrała się do jedzenia, a Frankie zrobiło się przyjemnie, że kotka wreszcie jej zaufała. Może powinna sobie sprawić kota.

W przeciwieństwie do ludzi, koty rozumieją potrzebę zachowania dystansu i osobistego terytorium.

Otworzyła książkę i wróciła do lektury.

Była właśnie w połowie trzeciego rozdziału, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

Kotka zastygła.

Frankie założyła książkę kawałkiem papieru, starając się stłumić irytację.

– Nie świruj, Pazurko. To Eva albo Paige. Na pewno zabrakło im wina. Nie zrzucaj kolejnych doniczek.

– Wstawiłyście się i nie możecie... – zaczęła i zamilkła.

W progu stał Matt, chociaż „stał” nie oddawało sytuacji. Wypełniał sobą całą przestrzeń. Był wysokim facetem, metr osiemdziesiąt ze sporym hakiem, z szerokimi barami i mocnymi mięśniami, bo jego praca nierzadko wymagała przerzucania ciężarów. Budził respekt, ale w tej chwili lekki uśmieszek łagodził surowe, męskie rysy twarzy. Można wymienić wiele powodów, dla których kobiety odwracały się za Mattem Walkerem, jednak sam jego uśmiech gwarantował mu względy płci pięknej.

– Nie wypiłem dziś ani kropli – zapewnił. – Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni. – Znacząco spojrzał na drzwi. – Powinnaś używać łańcucha, który ci założyłem.

– Zazwyczaj zamykam się na łańcuch. Myślałam, że to Paige.

Świetnie pachnie, pomyślała. Jak letni deszcz i bryza od morza. Miałaby ochotę wtulić twarz w zagłębienie szyi i wdychać jego zapach.

Ciekawe, kto byłby bardziej speszony.

Chyba ona. Matta nie tak łatwo zawstydzić.

– Przeszkadzam?

Spojrzał wymownie na jej wilgotne włosy. Odgarnęła je zawstydzona.

Na mokro przybierały nieciekawy rudy odcień. „Rdza”, powiedział szkolny kolega, gdy niegdyś zmoczyła ją ulewa. Kiedy się rumieniła, a teraz właśnie krew napłynęła jej do twarzy, dwa kolory czerwieni gryzły się ze sobą.

– Wcale mi nie przeszkadzasz, ale jeśli szukasz Paige i Evy, znajdziesz je na tarasie.

– Nie o dziewczyny mi chodzi. Zgubiłem kotkę. Widziałaś ją?

– Przyszła do mnie. Wejdź, odkorkowałam butelkę wina.

Bez wahania zaprosiła Matta. Znała go od lat i miała do niego bezgraniczne zaufanie.

– Zapraszasz mnie? – Jego oczy błysnęły. – Jestem zaszczycony. Jest sobota, a wiem, jak sobie cenisz prywatność.

Znał ją na wylot, a to sprawiało, że ich relacje były naturalne i łatwe.

– Kamienicznik ma swoje przywileje.

– Naprawdę? Pierwsze słyszę. Są jeszcze jakieś, z których nigdy nie skorzystałem?

– Kieliszek wina od czasu do czasu też ci przysługuje.

Otworzyła szerzej drzwi i Matt wszedł do środka.

Zerknęła na jego bary. Cóż, słabości są rzeczą ludzką. Matt ma imponujące ramiona. Jest się na czym wesprzeć, jeśli człowiek ma po temu inklinację. Jej to nie dotyczy. Niemniej jednak chętnie przyzna, że Matt jest bardzo seksowny, nawet z tyłu. Oczywiście, tego sekretu nie zamierzała ujawniać nikomu.

Mogła fantazjować na jego temat bezpiecznie, pewna, że nikt nigdy się nie dowie.

– Jak to się stało, że zgubiłeś kotkę? – spytała.

– Zostawiłem otwarte okno, ale do tej pory nie miała odwagi przez nie wychodzić. Nie wiem, czy się cieszyć, że nabrała odwagi, czy martwić, że próbowała ode mnie uciec.

– Hm, może to jednorazowy wyskok? Czy twoje kobiety mają zwyczaj od ciebie uciekać?

Nie, pomyślała, to wykluczone.

– Nieustannie. Co za cios dla mojej miłości własnej.

Był wyluzowany i spokojny, a jej serce zabiło szybciej, jak zawsze w jego towarzystwie.

I jak zwykle – zignorowała erotyczny dreszczyk.

Pod tym względem była biegunowo odmienna od matki – nie uważała, że pociąg seksualny jest bodźcem, któremu należy ulegać. Wolała wieloletnią przyjaźń niż krótkotrwały ognisty romans. Szczerze mówiąc, miliony zajęć wydawały jej się bardziej atrakcyjne niż seks, który zawsze kojarzył się z komplikacjami, nierealistycznymi oczekiwaniami i presją.

„Gdyby stawiano stopnie za seks, dostałabyś dwóję z minusem, Cole. Zimna ryba z ciebie”.

Wzdrygnęła się, tak niespodziewane było to wspomnienie.

Tamten koleś był zwykłym dupkiem. Miał ego tak wielkie, że mogłoby mieć swój kod pocztowy.

Tymczasem Matt jest przede wszystkim dobrym przyjacielem. Widywała go niemal codziennie, czasem na tarasie na dachu, gdzie spotykali się na lampkę wina, czasem w Romano’s, lokalnej włoskiej restauracji, która należała do matki Jake’a.

Przyjaźń z Mattem była jedną z najważniejszych relacji w jej życiu.

Właśnie dlatego tolerowała jego kotkę.

– Masz szczęście, zawędrowała do mnie. Powoli nabiera pewności siebie. Przy odrobinie szczęścia wkrótce przestanie nas drapać do krwi. Jest w kuchni. – Szedł za nią, przyglądając się doniczkom na parapetach.

– Teraz hodujesz zioła?

– Kilka. Bazylię i włoską pietruszkę. Uprawiam je dla Evy.

– Jest włoska pietruszka? Tyle razy jeździłem do Włoch jeszcze na studiach, a tego nie wiedziałem. – Podszedł do okna i spojrzał na ogródek. – Kawał dobrej roboty. Mam szczęście, że tu mieszkasz.

Rozmawiali nieustannie i na wszystkie możliwe tematy, ale rzadko robił osobiste komentarze. Zawstydziła się. Zbiło ją to z tropu.

– To ja mam szczęście. Gdyby nie ty, mieszkałabym w kawalerce wielkości pudełka na buty i trzymałabym ciuchy w piekarniku. Sam wiesz, jak to jest w Nowym Jorku. – Zawstydzona przerwała i pochyliła się, żeby pogłaskać kotkę, ale ta prysnęła pod stół. – Ups, za gwałtowny ruch. Wystraszyłam ją.

– Jest coraz lepiej. Kilka miesięcy temu nie złożyłaby ci wizyty. – Matt usiadł, a Pazurka błyskawicznie wskoczyła mu na kolana. – Dziękuję, że ją nakarmiłaś.

– Proszę bardzo.

Frankie obserwowała, jak kotka przeciąga się, traci równowagę i gwałtownie wystawia pazury, ale Matt spokojnie przytrzymał ją i przytulił do swojego uda.

Zafascynowana patrzyła na męskie palce, powoli gładzące kocie futerko, i zrobiło jej się gorąco.

– Coś się stało?

– Słucham? – Frankie z wysiłkiem oderwała wzrok od hipnotyzującego ruchu dłoni.

– Gapisz się na mojego kota.

Jakiego kota? Aha.

– Ja... – Już dawno nie chodziło o kotkę. – Wciąż jest chuda.

– Weterynarz powiedział, że trochę czasu minie, zanim wróci do normy po zamknięciu w tamtym miejscu. – Surowe zaciśnięcie ust przypomniało jej, że cierpliwość Matta ma swoje granice. Wtedy znów się uśmiechnął. – Chodziłaś już w tej koszulce? Do twarzy ci w tym kolorze.

– Co?

Popatrzyła na niego, zbita z tropu przez uśmiech i komentarz.

Matt z pewnością by z niej nie kpił, więc może chodzić tylko o jedno...

– Chcesz czegoś ode mnie? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Możesz śmiało poprosić. Nie musisz mnie zmiękczać komplementami. Dzięki tobie mieszkam w wymarzonym miejscu na Brooklynie, a poza tym znamy się od zawsze, więc na pewno nie odmówię.

– Kolejny przywilej kamienicznika? – Delikatnie odstawił kota na podłogę. – Chyba nie powinnaś mi tego mówić. Może poproszę, żebyśmy dopisali ten punkt w umowie najmu?

Czy on z nią flirtuje?

Zatkało ją.

Zawsze wiedziała, jak się mają sprawy między nią a Mattem, a nagle znalazła się na niepewnym gruncie.

Oczywiście, że nie flirtuje. Nigdy tego nie robili. Zresztą ona nie ma pojęcia, jak się to robi. Ma dziesięcioletnie doświadczenie w tym, jak odstraszać od siebie mężczyzn, a nie ich zachęcać.

Zresztą Matt nie byłby nią zainteresowany. Nie jest wystarczająco wyrafinowana ani dostatecznie doświadczona.

Powinna powiedzieć coś zabawnego, coś w konwencji żartobliwego przekomarzania się, ale w głowie miała pustkę.

– To był komplement, Frankie – wyjaśnił spokojnie Matt. – Nie musisz doszukiwać się podtekstów i ukrytych intencji. Podziękuj i nie zastanawiaj się nad tym.

Komplement?

Ale dlaczego? Nigdy nie mówił jej komplementów.

– T-shirt ma już pięć lat. Nic specjalnego.

– Nie powiedziałem, że podoba mi się twoja koszulka. Powiedziałem, że podobasz mi się ty. Chodziło o ciebie, a nie o twój strój. Czy nie proponowałaś mi wina? – Zręcznie zmienił temat, a ona złapała butelkę, zirytowana na siebie.

Dlaczego robi z igły widły? Czy naprawdę tak trudno jest flirtować?

Eva miałaby właściwą ripostę na podorędziu. Podobnie Paige.

Tylko ona nie potrafi się zachować w podobnych sytuacjach. Czas sprawić sobie poradnik. Jak prowadzić lekką towarzyską rozmowę z mężczyzną? Jak nie robić z siebie idiotki?

– Montepulciano. Chyba że wolisz piwo?

– Proszę o piwo.

Wyjęła butelkę z lodówki i zmusiła się do niefrasobliwego uśmiechu. Później poszuka porad w internecie. Musi przygotować sobie parę stosownych odzywek, żeby to się już nie powtórzyło. Jeśli jakiś facet powie jej coś miłego, będzie wiedziała, jak zareagować, zamiast traktować komplement jak śmierdzące jajo.

– Jak ci minął dzień?

– Bywało lepiej. – Zdjął kapsel. – Za dużo pracy, za mało czasu. Pamiętasz kontrakt, który zdobyłem kilka miesięcy temu?

– Wygrałeś wiele przetargów, Matt.

– Taras na dachu budynku na Upper East Side.

– Pamiętam. – To był dobry temat. Bezpieczny. – Fantastyczne zlecenie. Jakieś kłopoty z projektem?

– Mam świetną koncepcję. Problem w tym, że Victoria wczoraj odeszła.

Frankie była z Victorią na stażu w Ogrodzie Botanicznym. To ona zarekomendowała ją Mattowi.

– Z dnia na dzień?

– W zasadzie była gotowa jeszcze pracować, ale jej matka choruje, więc machnąłem ręką i kazałem jej natychmiast jechać do domu.

Cały Matt. Jest człowiekiem, który zdaje sobie sprawę, co znaczy rodzina. Jego własna składała się z kochających się osób, a nie ludzi tkwiących w toksycznym związku.

– To znaczy, że nieprędko wróci?

– Przeprowadza się do Connecticut, żeby być bliżej matki.

– Zostałeś bez ogrodniczki w samym środku ważnego zlecenia? – Tarasy na dachach były specjalnością Matta. Projektował je zarówno dla prywatnych posiadłości, jak i dużych budynków komercyjnych. – A co z resztą twojego zespołu?

– Specjalnością Jamesa są ciężkie prace ogrodnicze, a Roxy jest dokładna i pracowita, ale nie ma odpowiedniego wykształcenia. Victoria zaczęła ją uczyć podstaw ogrodnictwa, jednak wciąż nie wie wystarczająco dużo, żeby przygotować projekt zieleni na dachu. – Odstawił butelkę. – Będę musiał kogoś zatrudnić, i to prędko. Mam nadzieję, że mi się uda. – Pociągnął kolejny łyk, a Frankie przyglądała się jego mocnej szyi i cieniowi zarostu na szczęce. Był uderzająco przystojny, z mocnym, twardym ciałem. Spędzał pół dnia, grzebiąc w ziemi, z rękawami zakasanymi do łokci, i nawet w nieformalnym stroju miał klasę. Świetne wyczucie stylu było jego mocną stroną w biznesie.

Gdyby interesowała się mężczyznami, byłby idealnym kandydatem.

Ale przecież ona nie zamierza się z nikim wiązać. Mowy nie ma.

Słyszała nie raz, nie dwa, że należy wykorzystywać swoje mocne strony, tymczasem w relacjach z facetami jest beznadziejna. Lepiej je sobie odpuścić.

Matt odstawił piwo i na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały. W jego wzroku wyczytała taką poufałą serdeczność, że serce zabiło jej żywiej, a oddech przyspieszył.

Do licha, umysł płata jej figle.

Wyobraźnia szaleje z powodu nieistniejącego życia erotycznego.

– Znam wiele osób. Podzwonię. Ogrody na dachu wymagają specjalnych umiejętności. Samo posadzenie ładnych kwiatów nie wystarczy. Muszą się tam znaleźć krzewy i drzewka, które będą kolorowe przez okrągły rok.

– No właśnie. Potrzebny mi ktoś, kto rozumie całą złożoność projektu. Ktoś doświadczony i umiejący pracować w grupie. Jesteśmy niewielkim zespołem, nie ma u nas miejsca na wybujałe ego i indywidualne popisy.

– Rozumiem.

Głupio, że się denerwuje, przecież zna Matta od zawsze. Wprawdzie z chudego chłopaka wyrósł na nieprzytomnie atrakcyjnego mężczyznę, ale to jeszcze nie powód, żeby tak na niego reagować.

Jest starszym bratem jej najlepszej przyjaciółki, dorastał na tej samej wyspie, tuż przy linii brzegowej Maine. Doświadczył tych samych frustracji związanych z małomiasteczkowym życiem, choć oczywiście trudno to porównać do jej przeżyć. Nikt nie miał takich przejść jak ona.

Kiedy romans jej ojca wyszedł na jaw i tata zostawił rodzinę dla dziewczyny o połowę od siebie młodszej, jej matka zaczęła sypiać z przygodnymi kochankami. Każdemu, kto tylko chciał słuchać, opowiadała, że zbyt młodo wyszła za mąż i teraz musi się wyszumieć. Próbując odzyskać młodość i pewność siebie, obcięła włosy, schudła dziewięć kilo i zaczęła pożyczać ubrania od córki. Żaden facet nie był dla niej zbyt młody, za stary lub za bardzo żonaty.

Frankie przekonała się, że reputacja nie jest czymś, na co trzeba zapracować. Można ją odziedziczyć.

Nieważne, jak bardzo się starała, dla mieszkańców Puffin Island zawsze będzie córką „tej kobiety”.

Zupełnie jakby stanowiła przedłużenie swojej matki.

Niektórzy koledzy szkolni traktowali ją jak przepustkę do seksualnych ekscesów. Jeden z nich był szczególnie nachalny. Frankie nie chciała o tym myśleć.

– Zjesz coś? Nie mam talentu kulinarnego Evy, za to mam jajka i świeże zioła. Może być omlet?

– Świetnie. A kiedy już będziesz go smażyła, opowiedz mi o swoim kiepskim dniu. Paige powiedziała, że robiłyście wieczór panieński. – Matt uniósł butelkę do ust. – Jak mi się wydaje, to nie jest twoje ulubione zajęcie.

– Zgadza się.

Nie zamierzała zaprzeczać. Przecież Matt znał ją lepiej niż ktokolwiek inny.

– Co się stało?

– To, co zwykle. Narzeczony się wycofał, niedoszła panna młoda szlochała i tak dalej, i tak dalej.

Rozbiła jajka i składała relację lekkim tonem, jakby to nie miało znaczenia, choć czuła się tak, jakby spędziła popołudnie w mikserze. Była wstrząśnięta i zmieszana. Wciąż napływały niechciane obrazy z przeszłości. Matka paląca ślubne zdjęcia, histerycznie tnąca sukienkę kuchennymi nożycami. Koszmarny zjazd rodzinny z okazji osiemdziesiątych urodzin babci, na który ojciec zabrał swoją nową dziewczynę i nie przestawał jej obmacywać przy każdej okazji.

– Paige uratowała sytuację, jak zwykle. Mogłaby okiełznać wzburzone fale oceanu. Jedzenie było doskonałe, kwiaty spektakularne, a rodzice narzeczonej bez mrugnięcia okiem zapłacili rachunek. Można powiedzieć, że wszystko dobrze się skończyło. Tak dobrze, na ile pozwoliły okoliczności.

Widelcem roztrzepała jajka, naśladując Evę, aż mieszanina była puszysta.

– Pewnie każda minuta była męczarnią.

– Każda sekunda. A przez cały sierpień czeka nas istny wysyp przyjęć zaręczynowych i wieczorów panieńskich. Gdyby nie fakt, że dopiero rozkręcamy biznes, wzięłabym długi urlop. – Skubnęła parę listków ziół z doniczek na parapecie. Pietruszka, bazylia, szczypiorek i estragon rosły w pachnących, bujnych kępkach, dzięki nim kuchnia sprawiała wrażenie ogrodu. Poszatkowała je i dodała do jajecznej masy. – Zaczęłam myśleć o różnych rzeczach z zamierzchłej przeszłości. Dlaczego musiało mi się to przydarzyć? Szału można dostać.

Patrzył na nią ze zrozumieniem i z serdecznością.

– Wspomnienia takie są. Wracają, kiedy się ich nie spodziewamy. W najbardziej niestosownym momencie.

– To irytujące. – Rozpuściła na patelni masło, wlała rozbełtane jajka. – Nie znoszę ślubów. Nie powinnam na nie chodzić. Psuję innym nastrój.

– Nie wiedziałem, że obecność na ślubie wymaga szczególnych umiejętności. Wystarczy kupić prezent, przyjść punktualnie, z uśmiechem na twarzy.

– To ostatnie sprawia mi problem.

Przechyliła nieco patelnię, żeby omlet ściął się równo.

– Uśmiech?

– No właśnie. Gość weselny powinien się zachowywać jak skrzyżowanie fana i kibica. Entuzjastycznie okazywać radość. Tymczasem ja mam ochotę wrzeszczeć, że powinni uciekać sprzed ołtarza, gdzie pieprz rośnie. Kiedy Urban Genie się rozkręci i zdobędziemy pozycję na rynku, chciałabym się koncentrować na kliencie korporacyjnym. Jestem uczulona na wesela, zupełnie jak niektórzy są uczuleni na jad pszczeli.

Szybko przygotowała sałatę, polewając ją mieszanką oliwy i octu balsamicznego, po czym postawiła miskę na stole.

– Czyli jedyny sposób, żeby usłyszeć z twoich ust „biorę sobie ciebie”, polega na nafaszerowaniu cię adrenaliną?

W jego głosie brzmiał śmiech, więc uśmiechnęła się także i zręcznie złożyła omlet na pół. Był złocisty i idealnie przypieczony.

– Trzeba czegoś więcej. Prawdopodobieństwo, że wypowiem słowa przysięgi małżeńskiej, jest mniej więcej takie jak to, że przemaszeruję nago cały Times Square. – Wzięła kieliszek. – Spójrz na nas. Jest sobota, a ty siedzisz w mojej kuchni ze swoją zwariowaną kotką. I ze mną. Zacznij żyć, Matt.

– Lubię swoje życie. – Odstawił piwo.

– Jesteś mężczyzną w kwiecie wieku. Powinieneś być na randce z czterema seksownymi długonogimi blondynkami.

– Strasznie dużo zachodu. Poza tym to do ciebie nie pasuje. Takie teksty może wygłaszać Eva.

– Czasem nawet ja staram się brzmieć jak normalna kobieta. – Pociągnęła łyk wina. – Na obcej planecie najlepiej naśladować tubylców.

– Nie jesteś na obcej planecie, Frankie. Nie musisz nikogo udawać. A w każdym razie nie przede mną.

– I tak znasz wszystkie moje sekrety, łącznie z tym, że mam na sobie stary, pięcioletni T-shirt. – Zsunęła idealny omlet na talerz, dołożyła kromkę chleba i podała Mattowi. – Nieważne. Jestem dziś w dziwnym nastroju. Skutek kontaktu pierwszego stopnia ze słowem „narzeczona”. Wszystkie te trele-morele o wiecznej miłości tak na mnie działają.

Obecność Matta też zbiła ją z tropu. Czuła przyjemny dreszczyk i ciepło w dole brzucha. Nawet ona rozpoznała pociąg seksualny. Nie wiedziała tylko, co ma z tym zrobić.

Zadzwonił telefon. Sprawdziła, kto dzwoni, i nie odebrała.

Co za zbieg okoliczności. Podziałał niczym wiadro zimnej wody. W samą porę.

– Nie odbierasz? – spytał Matt.

– Nie.

– Twoja matka? – Ciekawość ustąpiła miejsce zrozumieniu. – Stara się podtrzymywać kontakt ze mną, ale dzisiaj nie mam ochoty wysłuchiwać zwierzeń o jej najnowszym dwudziestoparoletnim kochasiu. Jest sobotni wieczór. Nikt nieproszony nie wkroczy na moje terytorium.

– Ja to zrobiłem.

Serce w niej podskoczyło.

– Jesteś tu właścicielem.

– No i wracamy do przywilejów kamienicznika. – Matt posłał jej przeciągłe spojrzenie, wziął widelec i zaczął jeść. – Twoja mama wie, że wylali cię z roboty i wystartowałaś z Urban Genie?

– Nie.

– Boisz się, że zaczęłaby się nad tobą użalać? Spytaj Paige, nasza mama twierdzi, że każda matka do końca życia umiera ze strachu o swoje dzieci.

– Moja jest wyjątkiem – powiedziała Frankie. – Mało ją interesuje, co się u mnie dzieje. Jak wiesz, nie jesteśmy sobie bliskie.

– A chciałabyś?

– Nie. – Wyrzuciła skorupki. – Sama nie wiem. Może. Od lat nie rozmawiałyśmy poważnie. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek nam się to zdarzyło. Większość jej tekstów to były polecenia: „umyj zęby”, „wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły”. Nie pamiętam rozmów od serca. – Może dlatego sama miała problemy z komunikacją. A może po prostu z natury jest introwertyczką. – Zmieńmy temat.

– Większość ludzi trzyma w kuchni patelnie i garnki – powiedział Matt, rozglądając się. – U ciebie są półki z książkami.

– Nie zmieściły się w salonie. Zresztą kocham książki. Niektórzy lubią otaczać się obrazami, ja wolę mieć bibliotekę. Co ostatnio czytałeś? – Odprężyła się. To znajomy i bezpieczny temat. Często rozmawiali o przeczytanych książkach.

– Od miesiąca brak mi czasu. Biznes eksplodował. Mam tyle pracy, że kiedy przykładam głowę do poduszki, zasypiam jak kamień. – Przełknął kolejny kęs i spojrzał na półkę. – O czym jest ta brązowa na końcu? Nie widzę tytułu. – Spojrzała we wskazanym kierunku.

– Stephen King. Bastion. Chcesz pożyczyć?

– Mam, dziękuję. – Przyjrzał jej się bacznie i wrócił do jedzenia.

Frankie miała wrażenie, że coś przegapiła.

– Wszystko w porządku?

– Jasne. Omlet jest doskonały. Nie wiedziałem, że potrafisz tak dobrze gotować.

– Jedzenie smakuje lepiej, jeśli przyrządza je ktoś inny.

– Dlaczego ty nie jesz?

– Wcześniej zjadłam ser. Idealna przekąska do lektury.

– Przekąska do lektury? – Zabrał się za sałatę.

– Łatwo się je przy czytaniu. Nie spada z widelca. Można trzymać w jednej ręce, gdy drugą przewracasz strony. Nie wiesz, co się je przy czytaniu?

– Widać mam braki w edukacji – uśmiechnął się półgębkiem. – Co jeszcze można konsumować z książką w garści?

– Popcorn. To jasne. – Odgarnęła włosy z czoła. – Czekoladę, pod warunkiem że wcześniej połamałeś ją na cząstki. Chipsy. Grzanki z serem, jeśli są pokrojone na niewielkie kawałki.

Sięgnął po książkę, którą czytała.

– Nowy Lucas Blade? Nie wiedziałem, że już się ukazał.

– Egzemplarz od wydawcy. Ulubiona klientka Evy jest, jak się okazuje, babcią autora, a ja na tym korzystam.

– Teraz rozumiem, dlaczego czytasz przy jedzeniu. Pożycz mi, gdy skończysz. Bardzo go lubię. Właśnie to robiłaś? Siedziałaś tu z książką?

– Jestem w połowie trzeciego rozdziału. Niesamowicie wciąga.

Ostrożnie odłożył książkę.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Jasne, choć z góry uprzedzam, że jeszcze nie wiem, kto zabił.

– Nie o to chodzi.

Odsunął widelec. Milczał, a jej serce łomotało coraz głośniej.

Spoważniał, ale przecież już dawno by powiedział, gdyby miał jakiś problem.

– O co chcesz spytać?

– Od jak dawna nosisz okulary, których wcale nie potrzebujesz? – Podniósł na nią wzrok.

O mój Boże.

Czy się nie przesłyszała?

Co odpowiedzieć? Patrzyła na niego z otwartymi ustami.

– Słucham?

– Czytałaś, kiedy zastukałem, ale okulary leżały na półce w korytarzu, więc nie jesteś dalekowidzem. Może jesteś krótkowidzem, ale przed chwilą bez problemu przeczytałaś tytuł książki na półce. Zakładam, że masz dobry wzrok – spytał spokojnie. – Zgadza się?

Zaczerwieniła się i podniosła rękę do twarzy.

Okulary. Zupełnie o nich zapomniała.

Zdjęła je po powrocie do domu. Zapomniała włożyć, bo nie spodziewała się towarzystwa.

– Potrzebuję ich. – Jak z tego wybrnąć? Już za późno, żeby krótkowzrocznie zmrużyć oczy i potknąć się o krzesło. – To skomplikowane.

Kiepska wymówka, Frankie, skarciła się w myślach.

– Z pewnością. – Matt mówił łagodnym tonem. – Ale potrzebujesz ich nie ze względu na wzrok.

Domyślił się.

Ogarnęło ją przerażenie. Zupełnie jakby w pokoju pełnym ludzi niespodziewanie odkryła, że jest zupełnie goła.

– Czas na ciebie. – Zabrała pusty talerz sprzed gościa, policzki jej płonęły. – Kotka ostrzy pazurki na mojej kanapie. A ja chcę wrócić do czytania.

Bez okularów, oczywiście.

– Nie chcesz o tym pogadać? – Matt nie ustępował.

– Nie ma o czym. Dobranoc. – Tak bardzo chciała go wypchnąć, że potknęła się o krzesło. Ironia losu. Gdyby jej się to przydarzyło wcześniej, może dałby się nabrać. – Dobranoc, Matt.

Wstał i poszedł za nią niechętnie.

– Frankie... – Jego współczucie jeszcze potęgowało upokorzenie.

– Dobranoc.

Wreszcie udało jej się wypchnąć gościa za drzwi. Kotka wyskoczyła za swoim panem, prychnąwszy na widok takiego braku dobrego wychowania.

Frankie zamknęła drzwi z rozmachem, o mało nie przytrzaskując Mattowi palców.

Oparła się o ścianę i przymknęła oczy.

Cholera, cholera, cholera.

Zdemaskował ją.

Matt wszedł do mieszkania i rzucił klucze na stolik.

Znał Frankie od chwili, gdy miała sześć lat, a przez ostatnich dziesięć, odkąd się przeprowadziła do Nowego Jorku, stale była obecna w jego życiu. Nie tylko ją znał – on poznał ją na wylot. Wiedział, że na słońcu spieka się na raka, więc zawsze używa kremu z wysokim filtrem. Wiedział, że nie znosi pomidorów, komedii romantycznych i jazdy metrem. Wiedział, że ma czarny pas w karate. Znał nie tylko podstawowe fakty z jej życia. Znał sprawy najważniejsze. Na przykład to, że jej relacja z matką była trudna i boleśnie przeżyła rozwód rodziców.

O tym wszystkim wiedział, a jednak do dziś nie miał pojęcia, że Frankie wcale nie potrzebuje okularów, które zawsze nosiła.

Potarł twarz ręką. Jak to się stało, że to przegapił?

Odkąd pamiętał, miała je na nosie. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Bawiła się nimi, gdy się denerwowała albo czuła nieswojo, jakby dodawały jej pewności siebie; zupełnie nie pojmował dlaczego. Okulary Frankie miały najbrzydsze oprawki, jakie kiedykolwiek widział: grube, ciężkie, w nieładnym brązowym kolorze, jakby były ubłocone. Szpeciły ją, a znając Frankie tak dobrze, podejrzewał, że właśnie dlatego je nosiła. Były jej zbroją. Ogrodzeniem z drutu kolczastego, które miało odstraszyć intruzów.

Dlaczego relacje międzyludzkie są aż tak skomplikowane?

Pazurka otarła się o jego nogi. Pochylił się i pogłaskał kotkę.

Jak ma powiedzieć Frankie, że w swoich paskudnych okularach jest równie śliczna co bez nich? Jej zupełna nieświadomość, że jest atrakcyjną kobietą, dodawała jej seksapilu. Doprawdy, wielu rzeczy nie wiedziała o sobie.

Kotka wskoczyła na kanapę i szarpnęła obicie pazurkami. Matt roześmiał się bez szczególnej wesołości.

– Zrobiłaby to samo, gdybym powiedział jej, co myślę. Wbiłaby we mnie pazury, a potem schowała się w mysiej dziurze. Ty i Frankie macie wiele wspólnego.

Wziął piwo z lodówki i wszedł po schodach na taras.

Zachodzące słońce zalało horyzont czerwienią i złotem.

Nowy Jork jest rozległym miastem wielu dzielnic, drapacze chmur dumnie strzelają w niebo, słychać klaksony aut, nieustający szum i hałas dochodzący z placów budowy. To metropolia słynna na cały świat ze swoich wyjątkowych budowli: Empire State Building, Chrysler Building, Flatiron Building. Wymarzony cel pielgrzymek przyjezdnych z całego świata. Matt to rozumiał. Turyści przyjeżdżali i od razu czuli się jak na planie filmowym. Pokazywali palcami: tu kręcili Spidermana; a tu Kiedy Harry poznał Sally.

Jest to miasto milionów mieszkańców. Ludzi bogatych i biednych, samotnych i ambitnych. Single, rodziny, miejscowi i turyści – wszyscy tłoczyli się na niewielkim skrawku lądu otoczonym wodą.

– Będziesz tak stał i podziwiał swoje królestwo czy napijesz się ze mną piwa?

Matt aż podskoczył na widok Jake’a wyciągniętego na leżaku, z butelką w ręku. Zaklął pod nosem.

– Przestraszyłeś mnie.

– Takiego twardziela można wystraszyć? Żartujesz – uśmiechnął się przyjaciel.

– Co tu robisz?

Zwykle cieszył się na widok Jake’a, ale teraz chciał w spokoju pomyśleć o nowych informacjach na temat Frankie. Czego jeszcze o niej nie wie? Co jeszcze przed nim ukrywa?

– Piję twoje piwo i podziwiam widok. Najlepszy widok na Brooklynie. – Jake uniósł butelkę.

– Masz własny taras na dachu. Wiem, bo sam go dla ciebie zbudowałem. Masz też piwo w lodówce.

– Brakuje tam twojego nieodparcie pociągającego towarzystwa.

– O ile się nie mylę, ostatnio przedkładasz nieodparcie pociągające towarzystwo mojej siostry nad każde inne. – Jake otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Matt mu przerwał. – I proszę, bez szczegółów, co takiego pociąga cię w mojej siostrze. Wciąż nie otrząsnąłem się z szoku, że jesteście parą.

– Zostaniesz moim szwagrem. To postanowione. W pewnym sensie na zawsze połączy nas ślub.

– Natychmiast wniosę o rozwód. – Matt uśmiechnął się pod nosem.

– A to dlaczego?

– Nieracjonalne zachowanie. Włamanie i... – Matt wymownie spojrzał na piwo. – Kradzież i używanie cudzej własności.

– Zawsze wiedziałem, że byłbyś cholernie dobrym prawnikiem. – Jake wyciągnął się wygodniej. – Zły dzień?

Był okej. Tylko wieczór nie poszedł zgodnie z planem.

Matt położył się na drugim leżaku.

– Zdarzyło ci się, że dowiedziałeś się czegoś niespodziewanego o osobie, którą na pozór dobrze znałeś? Jakbyś stwierdził, że w gruncie rzeczy nic o niej nie wiesz.

– Codziennie mi się to zdarza. Jak jej na imię?

– Dlaczego uznałeś, że mówię o kobiecie?

– Skoro kogoś dobrze znasz i nagle przekonujesz się, że się myliłeś, możesz mówić tylko o kobiecie. Tajemnico, twe imię niewiasta. Masz szczęście, bo wujek Jake udzieli ci dobrej rady.

– Wujek Jake powinien się zamknąć i pić swoje piwo.

– Mógłbym, ale jestem twoim przyjacielem, więc podzielę się z tobą swoją bezcenną wiedzą o płci pięknej. Nie próbuj zrozumieć kobiety. Nie uda ci się. To jak podróż przez nieznany kraj, gdy nie znasz miejscowego języka. Możesz bezradnie gestykulować i robić głupie miny. Nie waż się powtarzać tego siostrze, bo wyrzuci do East River pierścionek, który ode mnie dostała.

– A skoro mowa o Paige, dlaczego siedzisz tu ze mną, a nie z nią, w jej mieszkaniu?

– Gada przez telefon. Buduje imperium biznesowe.

– Nie mogłeś poczekać, aż skończy? A co z Evą?

– Ogląda łzawy melodramat, na którym wszyscy się całują i płaczą na przemian. Postanowiłem popatrzeć na zachód słońca i pogadać ze starym druhem. No i przyszedłeś. Gadaj, co zaszło u Frankie? Czego takiego się dowiedziałeś, o czym nie wiedziałeś wcześniej?

– Dlaczego myślisz, że to ma coś wspólnego z Frankie?

– Bo cię znam od lat. – Jake przełknął haust piwa. – I od tylu lat się w niej kochasz.

– Skąd, u diabła, wiesz? – Matt zawstydził się. – Tak to po mnie widać?

– Nie. Ale jak brytan bronisz ludzi, na których ci zależy, a wobec Frankie działa to z podwójną mocą. Nie trzeba być wybitnym specjalistą w sprawach męsko-damskich, żeby uznać, że jest dla ciebie ważna. W mojej ocenie liczyła się tylko ona.

– Nie zawsze. Przecież byłem zaręczony z Caroline.

– Chwilowa utrata zdrowych zmysłów, z której na szczęście dla naszej przyjaźni prędko się wyleczyłeś.

– Nie lubiłeś Caroline?

– Żeński odpowiednik odbezpieczonego granatu: mała zaokrąglona broń masowego rażenia. – Jake zrobił pauzę. – Przyznaję, przez chwilę dałem się nabrać. Frankie na szczęście nie jest w niczym do niej podobna.

Matt nie protestował. Poznał Caroline jeszcze na studiach, a ich związek przypominał raczej kopniaka w jądra niż strzałę Amora. Trwał przez dwanaście intensywnych miesięcy i uświadomił mu dobitnie, na czym mu naprawdę zależy. Nie tylko zależy, ale czego potrzebuje jak powietrza. Zaufania. Uczciwości.

– Frankie kryje wiele sekretów.

– Możliwe, ale różnica jest taka, że Frankie nie knuje intryg i nie manipuluje ludźmi. Jest skryta, bo się boi – powiedział Jake. – Często żartuję, że trudno zgadnąć, o co chodzi kobietom, ale Paige ma wszystko wypisane na twarzy, a Eva jest nie tyle otwartą książką, ile włączonym audiobookiem. Co w głowie, to na języku, bez cenzury. Dla facetów takich jak ja to duże ułatwienie. Tymczasem Frankie... – Jake zmarszczył brwi – jest inna. Chowa się przed ludźmi.

– Wiem.

Matt nie miał jej za złe, że kryje się przed innymi. Ale czemu przed nim? Dlaczego nosi przy nim okulary? Nie ufa mu?

– Co takiego? Spodziewasz się, że otworzy przed tobą duszę i wyleje wszystkie żale do świata? Za dużo oczekujesz.

– Oczekuję zaufania. To za wiele?

– Zaufanie to podstawa. Dużo poważniejsza kwestia niż seks. – Jake wzruszył ramionami. – Pomyśl, kiedy komuś ufasz, dajesz mu władzę nad sobą, może cię skrzywdzić. To przerażające. Zupełnie jakby powiedzieć: „Masz tu bardzo ostry nóż. Kiedy chcesz, możesz mi go wbić w pierś”.

– Nigdy bym nie zranił Frankie.

– Nie o to chodzi.

– A o co?

– Miała trudne dzieciństwo. Jej mamie odbija. Pamiętasz, jak ją odwiedziła ostatnim razem? Przyparła mnie do ściany. Mało brakowało, a straciłbym cnotę w kuchni u Frankie. Nic dziwnego, że dziewczyna ma się na baczności.

Matt przypomniał sobie, co Paige opowiadała mu o szkole: wszyscy chłopcy usiłowali poderwać Frankie, przekonani, że jest jak matka i seks będzie gwarantowany.

„Jaka matka, taka córka”.

– Nie wiem, co robić.

– Coś wymyślisz. Masz dar oswajania nieszczęsnych poranionych stworzeń. Wystarczy spojrzeć na twoją kotkę.

– Porównujesz Frankie do kota? – Matt pokręcił głową z politowaniem. – Sam nie wiem, jak ci się udało podrywać kobiety, że już nie wspomnę o mojej siostrze.

– Mam nieodparty wdzięk. – Jake ziewnął. – Co w pracy? Nie odbierasz moich telefonów, nie oddzwaniasz. Zrywasz ze mną?

– Jestem zarobiony. – Matt był zbyt zaaferowany, żeby się roześmiać. – W trakcie realizacji dużego zlecenia straciłem kluczową pracownicę. – On sam odpowiadał za projekty architektoniczne i ciężkie prace ogrodnicze. Większość już była wykonana. Zostało jeszcze oświetlenie i meble ogrodowe. Zaplanował trzy długie ławki z bali, jedna była gotowa. Problemem było posadzenie roślin ozdobnych, a do tego potrzebował zastępczyni za Victorię. – Szukam kogoś z umiejętnościami Frankie.

– Poproś Frankie. – Jake wzruszył ramionami.

– Co?

– Po co szukasz klona Frankie, skoro możesz mieć samą Frankie. Ma odpowiednie kwalifikacje, więc ją zatrudnij.

– Przecież już ma pracę.

– Więc bądź kreatywny. Znajdź sposób. Najlepszą drogą do pozyskania czyjegoś zaufania jest spędzanie razem czasu. Powód masz pod nosem.

Matt popatrzył na Jake’a, zastanawiając się, dlaczego jemu to nie przyszło do głowy.

– Czasem jesteś niezłym kumplem.

– Jestem najlepszym kumplem na świecie. Kochasz mnie. Właśnie dlatego się pobieramy. A potem będziemy żyli długo i szczęśliwie.

– Do chwili, gdy się z tobą rozwiodę.

– Nie stać cię. Nie podpisaliśmy umowy przedmałżeńskiej.

Tytuł oryginału: Sunset in Central Park

Pierwsze wydanie: Harlequin Books, 2016

Opracowanie graficzne okładki: Madgrafik

Redaktor prowadzący: Małgorzata Pogoda

Opracowanie redakcyjne: Bianka Dziadkiewicz

Korekta: Anita Rejch

© 2016 by Sarah Morgan

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.

Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A. Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

ISBN 978-83-276-3089-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.