Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
202 osoby interesują się tą książką
„Teraz widzisz, Samkielu. Tak właśnie kończy się świat”.
Cały świat drży ze strachu, gdy Diannie zostają brutalnie odebrane ostatnie strzępy człowieczeństwa. Jak można się było spodziewać, rozpacz pochłania kobietę, niszcząc w niej wszelkie dobro. Czuje się zdradzona i to przez tych, którym najbardziej ufała.
Dianna jest przerażona i samotna, ale wciąż do jej świadomości przedzierają się pytania wydające się mieć dla niej ogromne znaczenie.
Czy jest ktoś, kto pokocha ją bezgranicznie?
Kto ochroni ją przed nią samą?
Dopóki Dianna je sobie zadaje, istnieje nadzieja.
Teraz Liam musi wyrwać ją za szponów potępienia, zanim skończy się czas.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 1091
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Throne of Broken Gods
Copyright © Amber V. Nicole 2023
Copyright © for Polish edition by Wydawnictwo Nowe Strony, Oświęcim 2024
All rights reserved· Wszystkie prawa zastrzeżone
Redakcja: Alicja Chybińska
Korekta: Karina Przybylik, Sandra Pętecka, Martyna Janc, Natalia Szoppa
Skład i łamanie: Michał Swędrowski
Oprawa graficzna książki: Paulina Klimek
Cover design by Opulent Swag & Design
Ilustracja: Zofia Lange
ISBN 978-83-8362-856-1 · Wydawnictwo Nowe Strony ·Oświęcim 2024
Grupa Wydawnicza Dariusz Marszałek
Wspieramy czytelnictwo w Polsce razem z Fundacją Powszechnego Czytania
Samkiel
Minęło dwa tysiące sto sześćdziesiąt minut od jej odejścia, a ja liczyłem każdą z nich. Przeniosłem wzrok na ogromny zegar po drugiej stronie pokoju. Już sześćdziesiąt jeden.
– Więc ogromna, pokryta łuskami, skrzydlata bestia niszczy połowę Srebrnego Miasta i po prostu znika? – Prezenterka przekręca się na miejscu i wbija we mnie wzrok.
Ma na imię Jill, prawda? A może Jasmine?
Paląco gorący metal wgryzł się w moją skórę, gdy zrzuciłem z siebie ogromny fragment blachy. Ziemia zadrżała, kiedy wydostawałem się z dziury powstałej po uderzeniu w ulicę. Dzwoniło mi w uszach, a kiedy ich dotknąłem, poczułem wilgoć na palcach. Srebrny błysk na opuszkach powiedział mi resztę. Krew. Dianna krzyczała tak głośno, że popękały mi bębenki.
Odrzuciłem głowę w tył, gdy kolejny rozdzierający serce wrzask przeszył niebo. Wybrzmiewał w nim ból, gniew i echo złamanego serca. Wstrząsnął pobliskimi oknami, a ja zacząłem się zastanawiać, czy dało się go słyszeć również w innych wymiarach.
Jedno potężne uderzenie skrzydłami, potem drugie i wzbiła się w powietrze. Błyskawica rozdarła niebo, oświetlając wielką bestię, a jej prędkość rozdzieliła powietrze. Wokół rozległy się syreny i rozbłysły światła, a płomienie zaczęły pochłaniać budynki wokół mnie.
Nie mogłem przestać myśleć o naszym wspólnie spędzonym czasie, każdej sekundzie, od pierwszej do ostatniej. Słowa Dianny odbijały się echem w mojej głowie, jakbyśmy ponownie znajdowali się w tej przeklętej posiadłości.
Jej uśmiech coś we mnie obudził i po raz pierwszy od tysiąclecia poczułem, że lód otaczający moje serce zaczął pękać. Spojrzała na mnie spod tych gęstych rzęs, a jej orzechowe oczy wypełniły się ciepłem, jakbym był coś wart. Wyciągnęła przed siebie mały palec, a ja wstrzymałem oddech. Co się ze mną działo?
– Przysięgam na mały paluszek, że nigdy cię nie opuszczę, wasza wysokość.
Kolejne dziwne słowa z jej ust, ale dla mnie coś znaczyły. Opuścili mnie wszyscy drodzy mi ludzie. Straciłem ich i odizolowałem się od innych, a jednak to stworzenie… nie, ta kobieta obiecała mi coś, o co błagałem. Takie proste słowa, prosty gest, skruszyły coś we mnie i zmieniły mój świat.
Wpatrywałem się w puste, nocne niebo, patrząc na jej ciemne skrzydła przecinające powietrze, jej smukła sylwetka znikała między chmurami. Z dala ode mnie.
– Obiecałaś – wyszeptałem, a syreny wyły dalej.
Odgłosy zalały redakcję, wyrywając mnie ze wspomnienia i przywracając do rzeczywistości, gdzie padało na nas intensywne światło lamp. Nie zapamiętałem imienia kobiety siedzącej naprzeciwko mnie, chociaż kilka osób kilkukrotnie je powtórzyło, dzięki czemu powinienem je sobie przypomnieć.
Zniknęła? Tak mówili. Wyrwała dziurę w tym budynku i w mojej piersi, uciekając.
Przykleiłem do twarzy uśmiech pełen fałszu i desperacji. Pochyliłem się.
– „Zniknięcie”to niewłaściwe określenie, delikatnie mówiąc. Jak wiesz, potężnym stworzeniom bardzo łatwo jest się ukryć.
Na jej policzki wypłynął rumieniec, a mój żołądek zwinął się w supeł. Śmiertelnikami tak łatwo było manipulować za pomocą uśmiechów i uprzejmych słów. Nie mieli pojęcia, co ich czeka, a już wkrótce mogliśmy się spodziewać przypadkowych ofiar.
– Tak. Pomówmy może teraz o tym, jak chciałbyś, żeby ludzie cię nazywali? – Przysunęła się bliżej, zakładając pasmo włosów za ucho. – Skoro oficjalnie powróciłeś.
Nie zastanawiałem się nad odpowiedzią – znałem ją, choć zaprzeczałem jej zdecydowanie za długo.
– Samkiel. – Zmusiłem się do kolejnego uśmiechu. Nie widzieli, że ta mina to fałsz? – Samkiel może być.
Imię „Liam” to tarcza, za którą się chowałem, jakbym mógł udawać, że jestem kimś innym niż Pogromcą Świata. Liam to moja próba wykreowania nowego początku, nawet jeśli złamana. I Liam kosztował mnie wszystko. Gdybym był królem, którym miałem zostać, obrońcą starych bogów, godnym wznoszenia posągów, może zdołałbym ją ocalić, pomóc jej bardziej. Więc nie, Samkiel to ja i na zawsze nim pozostanę, a Liam umarł wraz z sercem Dianny, które pękło tamtego wieczora.
***
Po powrocie do gildii w Boel stanąłem przy stole i położyłem na nim dłonie.
Znajdujący się obok Vincent westchnął i założył ręce na piersi.
– Mieli pytania i powinni się ich trzymać. Wybacz. – Posłał znajdującemu się za mną chudemu mężczyźnie ostre spojrzenie. Poprawił okulary i zaczął przeglądać coś na tablecie, który zawsze nosił ze sobą.
– Przysięgam, że wymyślili własne, mój panie. Nigdy nie… – przerwał. – Naprawię to.
Westchnąłem i podszedłem do okna, po czym odwróciłem się do nich.
Gregory. Tak miał na imię. Był członkiem rady, wysłanym jako doradca, który miał pomóc opanować rosnącą wrogość wśród śmiertelników. Vincent go zaaprobował, wydawało się wręcz, że wszyscy go zaaprobowali. Każdy wiedział, że potrzebowałem dodatkowej pomocy, ale ten mężczyzna nie mógł w żaden sposób wesprzeć mnie w moim problemie.
– Przypomnij mi, jakie jest twoje stanowisko? – zapytałem go, ponownie rzucając gniewne spojrzenie Vincentowi, wiedząc, że zaangażował się w to bardziej niż dygoczący celestial.
Gardło Grega podskoczyło.
– Artykuł sześćset dwudziesty trzeci Izby Strachu mówi, że każdy rządzący monarcha musi mieć doradcę. Z całym szacunkiem, mój panie, twoi rodzice go mieli i ty też go potrzebujesz. Powinienem zostać skierowany do ciebie w chwili, gdy wróciłeś, ale do tego nie doszło. Skoro powróciłeś w pełni, rada uważa, że to najwyższy czas, żebym zajął swoją pozycję. Jestem biegły w radzeniu sobie z mediami, mam doświadczenie w polityce, ustawodawstwie i kwestiach prawnych. Jestem wykwalifikowany, aby objąć to stanowisko.
– Ach. – Skinąłem głową, a Vincent zaczął przesuwać jakieś papiery na stole. Powietrze w pokoju stało się ciężkie. – Skoro rozmawiam z osobą wykwalifikowaną, mogę założyć, że wypadki takie jak dzisiaj więcej się nie powtórzą, prawda?
Gregory spojrzał na Vincenta, a potem spuścił wzrok, unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
– Zajmę się obecną sytuacją.
– Fantastycznie – odparłem i odwróciłem się do okna, by spojrzeć na czyste niebo i śmiertelników znajdujących się poniżej.
Usłyszałem oddalające się kroki doradcy, a chwilę później drzwi zostały zamknięte.
Moc zamigotała, a ja wziąłem głęboki wdech, uspokajając nerwy. Lampy zabrzęczały, a ja wciągnąłem ponownie powietrze przez nos, po czym powoli wypuściłem je ustami.
– Musisz się choć trochę rozładować. – Vincent zbliżył się i wsunął rękę do kieszeni. – Nie zaszkodziłoby, gdyby rozpętała się kolejna… – zauważył, kiwając w stronę okna.
Pokręciłem gwałtownie głową.
– Padało przez kilka dni.
– I wszystko wyschło. Zrób to. Potrzebujesz tego.
Podniosłem głowę, czując pod skórą znajome łaskotanie towarzyszące przywoływaniu energii. Poczułem każdy atom. Odbijały się od siebie, sprowadzając burzę. Wiązka mocy wyrwała się ze mnie i wziąłem kolejny wdech. Słońce zniknęło, ciemne obłoki zakłębiły się na niebie. Grzmot wstrząsnął światem, chmury rozstąpiły się i popłynął deszcz, jakby ktoś odkręcił ogromny kurek. Usłyszałem przekleństwa śmiertelników na ulicy, kiedy wiatr zaczął hulać.
– Lepiej?
– Nie.
Spojrzałem na swoje odbicie w pochlapanym deszczem oknie. Garnitury, w które mnie ubierali, w teorii miały sprawić, że stanę się bardziej przystępny dla śmiertelników, ale w rzeczywistości miały po prostu pokazać, że wcale się nie rozpadałem. Moja twarz została gładko ogolona, a włosy krótko przycięte. Chcieli, żebym wyglądał jak ktoś potężny, a nie jak upadły król, o którym tak niewiele wiedzieli.
Udawać uśmiech. Wyglądać reprezentacyjnie, jakby cały twój świat wcale nie legł w gruzach.
Udawać. Udawać. Udawać.
To właśnie powiedział Vincent, tak mnie pouczał. Chciał, żeby śmiertelnicy czuli się bezpiecznie, a nie tak, jakby cały świat stał u schyłku kolejnej katastrofy.
Błyskawica rozdarła niebo, a drzwi się otworzyły. Przesunąłem wzrokiem po odbiciu w szybie. Chciałem zobaczyć ją wparowującą przez te drzwi, niosącą dla mnie talerz jedzenia, uśmiech rozświetlałby jej twarz tak jak w posiadłości Vanderkai.
„Widzisz, jest takim mrukiem. Tak samo jak ty”.
Odwróciłem się, gdy jej obraz zbladł, a Logan wpadł do środka, niosąc mniejszy tablet, niż ten należący do Grega.
– Znaleźliśmy coś.
Odepchnąłem się od okna i w mgnieniu oka znalazłem się przy przyjacielu.
Podał mi urządzenie z wykresem wyświetlonym na ekranie. Wszystkie linie – niebieskie, żółte i czerwone – pokazywały trend wznoszący. Prześledziłem wzrokiem ekran, zauważając małe liczby na dole. Wskazywały godzinę ponad trzydzieści minut temu, a jednak to wciąż nie miało sensu.
– Na co patrzę? – westchnąłem, pocierając brwi.
Vincent wycofał się za biurko, uważnie obserwując Logana i mnie.
– Fale, które widzisz, pokazują zakłócenia elektromagnetyczne mniej więcej takie, jak emitują telewizja i radio podczas transmisji. Wystrzeliły w górę tutaj, kiedy Kaden zaczął mówić, i pozostały tak, aż… – zawiesił głos, a ja wiedziałem, że cierpiał z powodu śmierci Gabby, nawet jeśli o tym nie mówił. – Cóż, przerwały krótko potem.
– I?
Vincent odchrząknął.
– Logan uważa, że nadawali to nie tylko dla nas, ale też poza Onunę.
Logan prychnął na Vincenta.
– Nie mylę się. Wskaźniki wystrzeliły w górę do tego stopnia, że sygnał musiał być dostępny nie tylko w każdej telewizji i radiu w tym wymiarze, ale też w innych.
Vincent przewrócił oczami.
– Jakkolwiek nie spróbujesz tego wyjaśnić, według mnie nie ma takiej możliwości, żeby mogli dotrzeć do innego wymiaru. Są zamknięte i nawet jeśli można by to zrobić, do kogo Kaden miałby chcieć dotrzeć? Wszyscy nie żyją. Naprawdę uważasz, że jakiś kosmiczny byt przetrwał tyle czasu i chce zobaczyć specjalną transmisję na temat Dianny?
– Dlaczego słyszę o tym dopiero teraz? – zapytałem, marszcząc brwi i patrząc to na jednego, to na drugiego.
Logan odchrząknął.
– Ten tutaj uznał, że to bezsensowny trop prowadzący do kolejnego ślepego zaułka, ale kiedy zobaczyłem wykres, wiedziałem, że jestem na właściwym tropie.
Vincent odchrząknął.
– Musimy skupić się na tym, by śmiertelnicy pozostali spokojni, a nie uganiać się za własnym ogonem z powodu poszlak i zgadywanek. Ten wzrost wskaźników mógł być związany z energią, którą oboje wydzielali, kiedy ona…
– Nie odpowiadasz przed Vincentem – warknąłem. Nie chciałem mówić do niego w taki sposób, lecz wiedziałem, że przez ostatnie tygodnie zdarzało mi się to zdecydowanie zbyt często.
Logan skrzywił się w stronę Vincenta, a ja pochyliłem się i wziąłem urządzenie. Ignorując ich spojrzenia, zacząłem studiować ekran.
– Jeśli jakimś cudem Logan się nie myli, do kogo ten dupek miałby przemawiać? A co ważniejsze, dlaczego ten ktoś miałby interesować się Dianną i jej siostrą?
Logan wzruszył ramionami i zaczął:
– Nie wiem, ale jestem pewien, że wydarzył się na tyle duży skok energii, że wpłynął nie tylko na całą technologię, ale dotarł też do satelitów. Może nie jesteśmy w stanie trafić do innych wymiarów, ale…
– Ale nic. To niemożliwe – wtrącił Vincent, przerywając Loganowi.
Ich sprzeczka stała się tłem, gdy zapatrzyłem się na wykres. Przyjaciel nie mylił się co do tego wzrostu, ale to linia, która pojawiła się potem, sprawiła, że wszystkie dźwięki, światła i świat zniknęły, a opadła natychmiast po śmierci Gabby. Płaska, równa linia ciągnąca się przez cały ekran. Echo jej krzyku odbijało się w mojej głowie.
– Dziękuję, Logan – odezwałem się w końcu, powstrzymując ich kłótnię. Nadal wpatrując się w tablet, odwróciłem się i wyszedłem.
– Wciąż mamy jeszcze jeden wywiad! – zawołał Vincent, ale nie ruszył za mną.
– Odwołaj go.
– Nie mogę – usłyszałem jego szept.
– Cóż, w takim razie sam go udziel – odpowiedział mu Logan.
Ich głosy ucichły, gdy ruszyłem w stronę głównej sali konferencyjnej. Wjechałem windą kilka pięter wyżej, skanując wzrokiem wykres, zapamiętując go, a miliony możliwości przewijały się w mojej głowie. Jeśli Logan miał rację, komu tak bardzo zależało na tym, by stać się świadkiem czegoś takiego?
Otworzyłem podwójne, mahoniowe drzwi i dostrzegłem, że światła w sali konferencyjnej zostały już włączone. Ciemne, skórzane krzesło obróciło się w moją stronę i zatrzymało. Pomalowanym paznokciem postukała w blat i uśmiechnęła się do mnie.
– To coś nowego?
Dianna.
Samkiel
– Dianna.
Jej imię opuściło moje usta szeptem, a palcami niemal zmiażdżyłem tablet. Wstała i obeszła biurko, więc zrobiłem duży krok w jej stronę i przygarnąłem ją w ramiona. Jej ciało tak idealnie przylegało do mojego, że niemal zapłakałem. Ciepło kobiety przesączało się przez moje ubrania, ta część mnie, ta należąca do niej, przebudziła się z krzykiem. Tak bardzo za nią tęskniłem. Była tu, cała i zdrowa. Mogłem jej dotykać, poczuć ją. Opuściłem głowę, by musnąć jej wargi, potrzebowałem tego kontaktu, ale ona się odwróciła. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie czułem, by obejmowała mnie ramionami. Złapała dłońmi moje barki i odepchnęła mnie, zmuszając, bym ją puścił.
– Kostium jest drogi. Mógłbyś?
Poczułem szarpnięcie w sercu, gdy cofnęła się i poprawiła rozpiętą, idealnie skrojoną marynarkę. Przesunęła dłońmi po bluzce, jakby chciała strzepnąć mój dotyk.
– Szukałem cię. Gdzie byłaś? Minęły tygodnie. Dwa, dokładnie.
Obróciła się do mnie bokiem, odgarniając zbłąkane kosmyki z twarzy.
– Liczyłeś?
– Odliczałem każdą sekundę twojej nieobecności.
Delikatny chichot opuścił jej usta i uniosła brwi, gdy muskała palcami blat biurka, przekładając niektóre długopisy.
– Dość silna reakcja, nie sądzisz?
Moje serce stanęło, gdy inna część mnie nagle przeszła w stan najwyższej gotowości.
– Co jest z tobą nie tak?
– Właściwie to nic. – Przerwała, jakby się zastanawiała. – Och, masz na myśli ten czas od mojego wybuchu szaleństwa? – Pomachała długopisem w powietrzu, zanim zaczęła stukać nim o dłoń. – Przyznam, że mogło wydawać się to trochę dramatyczne. Przepraszam za twój budynek, ale widziałam, że udało się go naprawić, więc tyle dobrego.
Pokręciłem głową.
– Nie troszczę się o budynek. Zniknęłaś po…
– Och. To. – Wzruszyła ramionami. – Tak, cóż, miałam sporo do zrobienia i potrzebowałam oczyścić umysł, sam rozumiesz.
– Dianna. – Jej imię opuściło moje usta, jako zbolała prośba.
Poczułem jej ból, pamiętałem go, a teraz ona chciała go pogrzebać.
– Och, nie rób takiej miny. Czuję się dobrze. – Mrugnęła do mnie, podnosząc mały palec i machając nim w powietrzu. – Obiecuję na mały paluszek.
– Czy zrobiłem coś, co cię uraziło? – zapytałem i poczułem ucisk w piersi. Zachowywała się tak lekceważąco.
– Uraziło mnie? – Powstrzymała śmiech. – Bogowie, zapomniałam, jak staroświecko potrafisz się zachowywać. Co to w ogóle znaczy?
– Po prostu próbuję zrozumieć, co myślisz.
– O czym? – Obróciła długopis w palcach.
– O nas.
Prychnęła.
– O nas? Nie ma żadnych nas. – Pomachała ręką, wnętrzem skierowanym w moją stronę. – Znamię zniknęło. Nie pracujemy już razem. Pamiętasz?
– Tylko tym dla ciebie byłem? Pracą?
– Słuchaj, mamy fajne wspomnienia. Zabawiliśmy się, ale nie musi to od razu czegoś znaczyć. Wiesz, myślałam, że zrozumiesz, biorąc pod uwagę twoją historię.
– Moją historię?
– Miałeś wcześniej przelotne romanse. Pamiętasz? Widziałam je. – Popukała się palcem w skroń, lekko się uśmiechając.
Krew zaszumiała mi w uszach, serce zaczęło walić dziesięć razy szybciej. To było złe. Ona… kłamała. To nie ona. Wiedziałem. Wiedziałem, co mieliśmy, co oboje czuliśmy. Ból w moim sercu zmienił się w palącą determinację. Trenowałem wojowników, by zamykali swoje emocje głęboko w umyśle i wyłączali je, gdy szykowali się do bitwy mogącej kosztować ich życie. I to właśnie robiła Dianna – desperacko próbowała odepchnąć mnie, by przygotować się do wojny. Jej wojny.
Założyłem ramiona na piersi.
– Dlaczego to robisz?
– Ponieważ cię znam. Wiem, że zaczniesz się martwić i będziesz mi wchodził w drogę, ale ja naprawdę czuję się dobrze. Muszę tylko zabić paru ludzi. – Przerwała, a jej figlarny uśmiech się poszerzył. – Albo paruset.
Zrobiłem krok w jej stronę, zmniejszając przestrzeń między nami.
– Wiesz, że nie mogę ci na to pozwolić.
Dalej bezmyślnie bawiła się długopisem.
– Wiem. – Podeszła o krok bliżej, aż dotknęła dłońmi mojej piersi.
Wzdrygnąłem się, gdy skubnęła mnie w brodę, po czym jej wargi wykrzywiły się w uśmiechu.
– Dlatego przyszłam cię ostrzec.
Kącik moich ust uniósł się w połowicznym uśmiechu.
– Ostrzec mnie? Dianno, czy po tym wszystkim, przez co razem przeszliśmy, wróciliśmy do gróźb?
– To nie groźba, a raczej obietnica. Więc ty nie wchodzisz mi w drogę, a ja nie wchodzę w drogę tobie i wszyscy żyją szczęśliwie.
– Obietnica? Nie potrafisz mnie zranić. Wiesz o tym.
To kłamstwo. Jej słowa zrobiły dokładnie to – rozerwały mnie na kawałki, jedno po drugim. Czułem się wypruty już przez to, że patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym nie obchodził jej ani trochę. To agonia.
Odwróciła się ode mnie, przesuwając długopisem po krawędzi długiego biurka.
– Tak w ogóle podobają mi się gruntowne porządki, jakie robicie. – Uśmiechnęła się przez ramię.
Tym razem zauważyłem, że nie sięgnął jej oczu. Stanowił wyblakły cień jej prawdziwego uśmiechu, a ja pragnąłem znów go ujrzeć.
– Czy kiedykolwiek męczy cię wyglądanie tak pięknie przed tymi wszystkimi kamerami? To znaczy, podoba mi się twoja nowa fryzura, bardzo stylowa.
– Dianna.
– Poza tym powrót do Samkiela, co? Rezygnujesz z tego całego Liama? Ma sens, jak sądzę. W końcu męczymy się udawaniem kogoś, kim nie jesteśmy. To znaczy, ja tak. – Przewróciła parę kartek na biurku.
– Dianna.
– Poza tym, nie znajdziesz ich poprzez prowadzenie badań. Zapewne zebrali się w swoich posiadłościach, chowając się jak tchórze.
Sięgnąłem i chwyciłem ją za ramię, po czym odwróciłem w swoją stronę.
– Posłuchaj, wiem, że cierpisz, mimo tego, co mówisz. Pozwól sobie pomóc.
– Właśnie powiedziałam ci, jak możesz to zrobić.
– To nie… – Ucichłem, a racjonalna część mojego umysłu przejęła kontrolę.
Szok związany z jej widokiem minął i wreszcie zwróciłem uwagę na bijący od niej ciężki zapach. Ścisnęło mnie w żołądku.
– Dlaczego pachniesz krwią śmiertelnych?
Jej uśmiech był jawnie zabójczy.
W jednej sekundzie znalazłem się przed nią. W następnej przerzuciła mnie na biurko i wystarczająco mocno uderzyłem o nie plecami, by drewno zatrzeszczało i pękło pod wpływem siły.
Dianna złapała mnie za gardło i pochyliła się nade mną. Próbowałem usiąść, ale ona z zaskakującą łatwością mnie przytrzymała. Szok to niedopowiedzenie. Nawet gdy trenowaliśmy, nigdy nie była silniejsza ode mnie, nigdy nie zdołała przyszpilić mnie i przytrzymać. Pożywiła się śmiertelnymi, i to sporą ich liczbą.
– Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Znam cię. Jesteś miły i dobry, jesteś wszystkim tym, czym my nie jesteśmy. Z pewnością zechcesz mi pomóc, ale dla mnie nie ma ratunku. Jedyne, co możesz zrobić, to trzymać się z daleka. Przyszłam tu, żeby grzecznie zapytać, i nie zrobię tego ponownie. Wejdziesz mi w drogę, a zapłacisz krwią tak jak oni, tak jak on. Więc co ty na to, żebyś przymknął na to oko, tak jak zrobiłeś to tysiąc lat temu, co?
– Wiesz, że nie radzę sobie najlepiej z pogróżkami.
Objąłem palcami jej nadgarstki, ale nie próbowałem odciągnąć jej od swojego gardła. Mogłem udawać uległość, jeśli musiałem. Pozwolę jej myśleć, że zyskała przewagę, tak długo, jak będzie mówiła.
– W porządku. Po prostu pamiętaj, że może i jesteś nieśmiertelny, ale twoi przyjaciele, rodzina i ci, którzy cię podziwiają – mlasnęła językiem – już nie. Więc jak wielu chcesz stracić, bo nie pozwolisz mi zrobić tego, co muszę?
Kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce i stworzyły mroczny obraz.
– Chcesz zamordować wszystkich odpowiedzialnych za jej śmierć?
To jej plan? Pamiętam wrzask, krzyk, gdy jej siostra umarła. Stanowił centrum moich koszmarów od tygodni. Wciąż czułem ból w całym ciele, towarzyszący mi, gdy przelatywałem przez ściany, okna i metal z powodu siły tego dźwięku. To nie była ona. Ta pusta skorupa bez emocji to nie moja Dianna.
– To nie jesteś ty, Dianna. Nieważne co, nigdy byś się tak do mnie nie odezwała. Nie groziłabyś mi.
Zaśmiała się i zwolniła uścisk.
– Naprawdę wziąłeś sobie to całe bohaterstwo do serca, nie? Czy to moment, w którym mówisz mi, że znasz prawdziwą mnie? Błagam, wyrzygam cały lunch.
Potarłem gardło, uśmierzając lekki ból, i wstałem jednym płynnym ruchem. Biurko pode mną zatrzeszczało, rozłam między nami rósł.
– Szukałem Gabby i szukałem ciebie od momentu, w którym zniknęłaś.
Dianna zamarła, a jej sztuczny uśmiech opadł, coś zajątrzyło się głęboko w jej oczach. Jakąkolwiek maskę nosiła, ta pękła po moich słowach. Zauważałem przebłysk życia za tymi krwistoczerwonymi oczami.
– Nie mogłem jej znaleźć, ale próbowałem. Założyłem, że tobie się udało, ale twoja twarz mówi co innego.
Nie odezwała się, tylko wpatrywała się we mnie, więc wyciągnąłem ręce i ścisnąłem jej dłonie w swoich. Popatrzyła na nie, ale nie ruszyła się, nie wzdrygnęła tak jak wcześniej.
– Wiem, że cierpisz, Dianna. Nieważne, co powiesz ani czym we mnie rzucisz, wiem, skąd to się bierze. Byłem tam. To też wiesz. Jesteś zraniona i samotna, ale ja… po prostu pozwól mi sobie pomóc. Proszę. To nie jesteś ty.
Podniosła oczy, a nasze spojrzenia się zderzyły, gdy wyrwała swoje dłonie z moich. Wiedziałem, że to, co powiedziałem, uderzyło w czuły punkt i wstrząsnęło nią w jakiś sposób.
– Taka jestem teraz.
Pokręciłem głową.
– Nie, nie wierzę ci i nigdy nie uwierzę. Pokazałaś mi, kim jesteś, miesiące temu. Pamiętam każdą sekundę każdego dnia. Pomogłaś mi i troszczyłaś się o mnie, kiedy nie musiałaś. Ryzykowałaś życiem dla wszystkich. Ja noszę zbroję na wojnie, a to, co pokazujesz teraz, to twoja jej wersja. Zamykasz wszystko wewnątrz, by się chronić, tłumisz to, ale ja wiem bez cienia wątpliwości, że moja Dianna wciąż tam tkwi.
Drzwi się otworzyły.
– Udało mi się znaleźć rozwiązanie na twoje ostatnie obawy… – Gregory zamarł, gdy spojrzał na mnie, a potem na Diannę.
Jedna sekunda, tyle wystarczyło. Dianna sięgnęła za mnie, porwała mały przedmiot z biurka i rzuciła nim, tnąc powietrze. Poleciał z prędkością światła, aż usłyszałem odgłos, gdy trafił w cel. Poczułem ucisk w sercu, gdy rozległ się huk i Gregory uderzył twarzą o podłogę z długopisem wystającym z tyłu jego czaszki. Niebieskie światło wydostało się z jego ciała i zawisło nad nim na sekundę, zanim wystrzeliło w sufit.
– Teraz mi wierzysz?
Nic nie powiedziałem. Jak mogłem? Ledwie przetworzyłem ostatnie parę minut, a teraz Dianna zabiła celestiala na moich oczach, jakby to nic nie znaczyło.
– Jest jedno martwe ciało. Wejdziesz mi drogę, a nie widzę problemu, by dodać kolejne. Dostanę swoją zemstę. Znali cenę za dotknięcie jej i jeśli się w to wmieszasz, też ją zapłacisz. Przymknij oko, Samkielu. To nie twoja sprawa.
Rozbrzmiał alarm, lampy zamigotały, a kłąb srebra rozjaśnił przestrzeń przy drzwiach. Do pokoju wsączył się dym przesiąknięty chemikaliami mającymi wstrząsnąć stworzeniami z Innego Świata. To nowy system obronny zainstalowany po jej ostatnim wyskoku w bractwie, ale było już za późno.
Dianna rzuciła okiem na migoczące światła, a potem znów na mnie.
– Kiedy spalę ten świat doszczętnie, a ty zrobisz ze mnie złoczyńcę, pamiętaj, że naprawdę starałam się być dobra… choć raz.
Przesunęła się, a czarny dym objął jej sylwetkę i nagle zostałem w pokoju sam.
Prawda była taka, że przerażenie ogarnęło mnie z tak wielu powodów, że nie wiedziałem, od czego powinienem zacząć.
Camilla
– Camilla. Musimy zebrać, co mamy, i uciekać. Na wyspie nie jest bezpiecznie.
Stuknęłam palcem w kieliszek. Delikatny blask światła z sufitu oświetlał Quincy i innych członków klanu stojących w drzwiach. Wszyscy byli spakowani i gotowi do ucieczki, ich torby leżały na podłodze wokół ich stóp. Czułam jej wzrok na sobie, gdy tak stała z przewieszoną przez pierś skórzaną torbą pełną kolekcjonowanych przez nią małych czaszek.
– Nigdzie nie jest bezpiecznie, Quincy. Już nie.
– Ręka zabezpieczyła już każdą inną lokalizację, ale nie wiedzą o kryjówce na wybrzeżu. No bo dokąd indziej mamy się udać?
Ciche prychnięcie uciekło z moich ust.
– Iassulyn zapewne – zauważyłam, a Quincy zbliżyła się do stołu; delikatne blond loki okalały jej twarz. – Idź, zabierz resztę ze sobą. Nie ma znaczenia, dokąd się udacie. Ona po was nie przyjdzie.
Dziewczyna położyła dłoń na moim ramieniu i lekko uścisnęła.
– Niech bogini nad tobą czuwa.
– Wszyscy starzy bogowie są martwi, kochanie – wyszeptałam.
Zmusiłam się do uśmiechu, a ona skinęła głową, zanim się obróciła, a reszta chwyciła torby i ruszyła za nią. Słyszałam zmartwienie w ich głosach, a kroki milkły, gdy zbliżali się do drzwi.
Wiatr przestał wiać, na wyspie nigdy nie panowała taka cisza, odkąd uznałam ją za swoją. Dotknęłam wargami chłodnego szkła, a słodki, cierpki smak wina wybuchł w moich ustach. Zachowałam ten trunek na specjalną okazję, a ta miała nigdy nie nadejść. Rozkoszowałam się smakiem i wpatrywałam w szmaragdowe płomienie tańczące za osłoną kominka.
– Coś ty narobił? – Pociągnęłam Drake’a za rękaw, zmuszając go, by odwrócił się w moją stronę.
Parę stworzeń z Innego Świata wyleciało przez drzwi, szepcząc między sobą. Ciała użyte przez Tobiasa do małego przedstawienia Kadena upadły na podłogę, już nikomu niepotrzebne.
Drake spojrzał na mnie gniewnie, cierpienie przyciemniło złote oczy wampirzego księcia.
– Zrobiłem, co Kaden nakazał. Co musieliśmy zrobić.
– To błąd i wiesz o tym. Wiesz to. To twoja przyjaciółka.
– A twoja była kochanka. Wydałaś ją tak samo jak ja – warknął, wyrywając ramię z mojego uścisku. – Nie miałem wyboru, Camillo. Żadne z nas go nie ma przez Kadena, przez Zakon. Słuchaj, Ethan jest moim bratem, moją jedyną rodziną. Nieważne, co czuję, nie mogłem pozwolić, by stracił towarzyszkę.
Jego oczy złagodniały za potworną maską przyjętą na potrzeby chwili. Wiedziałam, że część jego żałowała tego, co zrobił, ale był związany z rodziną.
– Ona po nas przyjdzie. Po nas wszystkich. Słyszałeś krzyk śmierci i czułeś, jak świat zadrżał. Gabby była smyczą trzymającą rozwścieczoną bestię w ryzach, a teraz ta uprząż zniknęła. Nic jej nie powstrzyma. Teraz to czuję. Wszyscy czujemy. Coś się zmieniło, coś starego i… – Brakło mi słów, by wytłumaczyć, co poczułam, ale wzbudziło to przeszywające na wskroś przerażenie.
Drake jedynie wzruszył ramionami, jakby świat zawiódł i jego.
– Może śmierć okaże się łaską po wszystkim, co zrobiliśmy.
Zanim mogłam odpowiedzieć, głos Ethana przebił się ponad wychodzącym tłumem, gdy wołał brata. Na jego twarzy nie wymalowała się ani krztyna skruchy, kiedy kurczowo trzymał się żony, odpowiedzialnej za skazanie na śmierć nas wszystkich.
– Wracaj do domu, Camillo. Spędź czas ze swoim klanem, bo ona nadejdzie i nie sądzę, by Kaden czy Samkiel zdołali ją teraz powstrzymać.
Lodowaty dreszcz przebiegł po moim ciele, gdy patrzyłam, jak odchodzi. Otoczyłam się ciaśniej ramionami i odwróciłam tyłem do pokoju. Musiałam zrobić jeszcze ostatnią rzecz. Niektórzy nazwaliby to skruchą czy wyrzutami sumienia, ale ja odmawiałam włożenia Kadenowi w ręce kolejnej broni.
Odchyliłam głowę do tyłu, zakładając ramiona na piersi, a włosy spłynęły mi po plecach. Cośmy zrobili? Nawet jeśli nasz związek nie zakończył się w najprzyjemniejszych okolicznościach, zabranie Diannie jedynej osoby, którą kochała, to coś niewybaczalnego. Kaden i Zakon byli starsi i silniejsi niż my wszyscy. Wydawali się nie do powstrzymania. Moje ręce zostały ubrudzone równie mocno co Drake’a, co każdego z rady Kadena. W jej oczach wszyscy ponosiliśmy odpowiedzialność. I to prawda. Może Drake miał rację. Może śmierć to łaska.
Zakręciłam połyskującym czerwonym płynem w kieliszku. Nade mną rozległ się grzmot, ale kiedy wyjrzałam przez okno, nie zauważyłam na niebie nawet jednej chmury. Wtedy zrozumiałam, że to nie piorun rozerwał noc. Nie podskoczyłam ani nie poruszyłam się, gdy wybuchły krzyki, patrzyłam tylko na kieliszek, przyglądając się falom formującym się na krwistoczerwonej cieczy. Moje serce nie zakołatało ani nie zmieniło rytmu, gdy poczułam, że mój dom zadrżał. Poczułam pieśń magii na skórze, kiedy próbowali walczyć, ale walka była zbyteczna – nie miała sensu przeciw zemście, przeciw zniszczeniu, przeciw śmierci.
Podwójne drzwi otworzyły się z trzaskiem i uderzyły w ścianę z wystarczającą siłą, by ciężkie drewno popękało. Zimne powietrze wypełniło pokój, po mojej nagiej skórze przeszły ciarki, a suknia okazała się śmieszną barierą ochronną przed przeszywającym mnie chłodem. Płomienie świec umieszczonych wzdłuż ściany i pod sufitem zamigotały i zgasły. Cisza wypełniła posiadłość, nie dało się już słyszeć krzyków czy rzucania zaklęć, nawet odgłosów bicia serca poza moim. Wzięłam kolejny łyk wina, nie odrywając wzroku od szmaragdowych płomieni w kominku. Nawet one wydawały się wzdrygnąć przez to, co właśnie się wydarzyło.
– Wiesz. – Jej szpilki stukały o podłogę, powoli, jakby z rozmysłem. – Zapomniałam o Quincy.
Wyprostowałam ramiona, wiedząc, że nie oszczędziła nawet jednej osoby.
– Była młodą czarownicą.
– Wydawała się całkiem urocza. Krucha, ale urocza. Pamiętam, jak zobaczyłam jej loki na ekranie. Zawsze były takie lśniące i sprężyste. Potrzebuję dobrej odżywki.
Wiedziałam dokładnie, o jakim ekranie mówiła, i pamiętałam, jak mój żołądek zwinął się w supeł, gdy Tobias przekręcił kamerę tak, by skierować ją na nas. A stojąca przede mną kobieta zapamiętała twarz każdego, kto się tam znalazł, i teraz łaknęła krwi. Myliłam się. Nikt z mojego klanu nie pozostał bezpieczny. Skazałam ich wszystkich na potępienie.
– Odnowiłaś to miejsce, odkąd odwiedziłam cię ostatnim razem – powiedziała, a jej głos zabrzmiał pusto, jakby został wyprany z emocji. – Ładnie. A przynajmniej było ładnie.
Odwróciłam się i niemal upuściłam kieliszek. Zielone płomienie wystrzeliły wysoko, moja magia zapłonęła, jakby chciała mnie bronić przed tym, co zmierzało w moją stronę. Paznokcie bestii zarysowały stół, aż odprysnęły kawałki gładkiego kamienia. Emanowała od niej mroczna, archaiczna moc, sprawiając, że moje ciało zadrżało. Pamiętam, jak dysponowała zaledwie skrawkiem tego, co wypełniało teraz ten pokój, ale to działo się przedtem, kiedy Gabby jeszcze żyła i mogła odciągnąć ją znad krawędzi. Teraz nie było Gabby i ten ostry klif, na którym zawsze balansowała, stanowił już przeszłość. Teraz rzuciła się na główkę w dół, a ostre skały kaleczyły jej ciało, tnąc je na kawałki.
Niegdyś zielono-brązowe oczy Dianny teraz krwawiły karmazynem, Ig’Morruthen ujawniało swoją obecność, bestia już się nie ukrywała. Jej kości policzkowe stały się ostrzejsze. Damski garnitur opinający jej zwodniczo szczupłe i kobiece mięśnie ukazywał to, co najlepsze w jej krągłościach. Brzeg jej płaszcza powiewał za nią na niewidocznym wietrze. Pożywiała się. Obficie.
– Tak, musiałam kupić nowe meble po tym, jak ty i Samkiel omal nie zniszczyliście tego miejsca. – Przełknęłam ostatnie krople wina i odstawiłam pusty kieliszek na stół, zanim drżenie dłoni sprawiło, że go upuściłam.
Zatrzymała się i wtedy to zobaczyłam. Wściekłość, gniew i nienawiść zniknęły zaledwie na sekundę. Moja magia też to poczuła. Niszczycielska moc, dzierżona przez nią niczym tarcza, pękła, jakby jego imię było pieśnią kochanka kojącą drżącą bestie. Ale moja nadzieja, tak jak ta pieśń, trwała zaledwie chwilę, zanim osłona się odnowiła. Nie sądziłam, by nawet ona zauważyła instynktowną reakcję na jego imię.
– Och, Dianno, nie możesz ukryć swego serca, nawet kiedy zupełnie się zatracisz. Kaden to wiedział. Jak myślisz, dlaczego zachował się tak pochopnie?
Miałam rację. Miałam rację od momentu, gdy po raz pierwszy ujrzałam ich razem. On to widział i to stanowiło prawdziwy problem. Jej reakcja, choć maleńka, okazała się kolejnym dowodem.
– Tak w ogóle, gdzie jest Samkiel?
Jej oczy zapłonęły jeszcze ciemniejszym odcieniem czerwieni i w jednej sekundzie znalazła się przede mną. Chwyciła mnie za brodę i uniosła ją, przerywając to, co chciałam jeszcze powiedzieć.
– Wiesz, nie smakowałam czarownicy, odkąd… – Uśmiechnęła się nieznacznie i przebiegle, gdy skanowała moją twarz, aż jej wzrok zsunął się niżej. – Cóż, pamiętasz.
– Po prostu to zrób – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, ale ona mnie puściła.
– Och, nie dramatyzuj. To do ciebie nie pasuje.
Upadłam na podłogę, amortyzując zderzenie dłońmi. Obeszła mnie, po czym wysunęła krzesło, usiadła i oparła szpilki na stole, krzyżując nogi w kostkach.
– Nie wiem, czy to czysty tupet, czy głupota sprawiły, że wróciłaś do jedynego miejsca, w którym wiedziałam, że należy cię szukać.
– Co mogę powiedzieć? Nie miałam ochoty odwlekać nieuniknionego. – Podniosłam się, wycierając dłonie o przód sukienki.
Mlasnęła językiem, przyglądając się paznokciom.
– Zawsze wiedziałam, że jesteś najmądrzejszą wśród czarownic. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo chciały Santiago.
– Santiago słucha rozkazów lepiej niż ja.
– To się jeszcze okaże. – Westchnęła.
Przestąpiłam z nogi na nogę, zdezorientowana. Słowa Dianny brzmiały, jakby nie przybyła tu, by rozerwać mnie na strzępy.
– Nie zabijesz mnie? – wyszeptałam zaskoczona. Taka możliwość nawet nie przyszła mi do głowy.
Wzruszyła ramionami, jakby nie stanowiła teraz największego zagrożenia w pokoju, ale ja wiedziałam, na co ją stać, kiedy się pożywi do syta. Czyniło ją to prawie nietykalną. To wydarzyło się tak dawno temu, ale nigdy tego nie zapomniałam. Tylko Gabby potrafiła przywrócić ją na powierzchnię, kiedy przepadła.
– Zabić cię? Camillo, bądźmy szczere. Gdybym chciała, żebyś była martwa, pozbyłabym się ciebie w tej samej chwili, w której weszłam. Chcę porozmawiać.
– Porozmawiać? – Przełknęłam z trudem, z jakiegoś powodu ta perspektywa przerażała mnie nawet bardziej.
– Tak. A teraz siadaj. – Skinęła głową.
Odmówiłam podporządkowania się, a Dianna znalazła się za mną w sekundę, chwyciła mnie za kark i zmusiła do podejścia do stołu. Jak poruszyła się tak szybko? Powietrze nawet nie drgnęło. Żelaznymi dłońmi sprawiła, że uderzyłam tyłkiem w krzesło, a chwilę później pojawiła się znów po drugiej stronie.
– Teraz lepiej. – Przechyliła głowę, przyglądając się. – Coś nie tak, Cam Cam?
Cam Cam. Moje przezwisko. Tylko ona go używała, nie słyszałam go od lat.
– Gdzie jest ta cała wiedźmia twardość? Riposta i magia. Gdzie jest ta, która mnie oszukała? Ta, która stała obok, gdy ona umarła? Hmm?
Przełknęłam z trudem.
– Nie sądziłam, że to zrobi. Nikt nie sądził.
– Naprawdę? – Prychnęła cicho. – Znasz go równie dobrze jak ja, więc nie grajmy w grę „Jestem niewinna”. Wiesz, co wydarzy się teraz. Wszyscy wiecie. – Odchyliła się do tyłu, ciągnąc za długi złoty łańcuszek na szyi. – Ale to dobrze, bo masz coś, czego potrzebuję.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem, gdzie jest. Zniknął po tym, co się stało. Otworzył portal, kiedy usłyszał… Tobias i on… obaj zniknęli.
Pochyliła się do przodu, a w pokoju pociemniało. Drzwi za nią zamknęły się powoli, skrzypienie zawiasów przyprawiło mnie o dreszcze. Jej oczy świeciły, rozjaśniając mrok. Wydawały się niemal tak jasne jak jej uśmiech. Jak wiele pochłonęła, by zyskać taką kontrolę?
– Och, nie potrzebuję, byś go znalazła, jeszcze nie teraz.
– Więc czego potrzebujesz? – Moje pytanie zawisło w powietrzu i niemal natychmiast pożałowałam, że je zadałam.
Jej uśmiech się poszerzył i ukazała kły w pełnej okazałości. Wyglądało na to, że nie próbowała już ukrywać Ig’Morruthen. Pamiętam, jak skrupulatnie sprawdzała swoje odbicie w lustrze, by upewnić się, że wciąż pokazywało jej śmiertelną skorupę. Teraz wyglądało na to, że i tę część siebie utraciła.
– Więcej mocy.
Wzrokiem przeskanowałam jej twarz i wyprostowałam ramiona.
– Jeśli mamy pominąć formalności i nie kłamać, jak to ujęłaś, twoja moc zdecydowanie przewyższa moją. Masz moc Kadena, przepływa ona przez każdą cząstkę ciebie, a dodatkowo znowu się pożywiasz. Z całym szacunkiem, nie potrzebujesz mnie.
Mlasnęła, kiwając na mnie palcem.
– I tu się właśnie mylisz. Nie mam do czynienia tylko z Kadenem. Mam do czynienia z Samkielem i jego legionem celestiali wierzących w pokój, miłość i milutkie uczucia. Każdy z nich stałby się bardziej niż szczęśliwy, mogąc pojawić się, gdy wszystko zniszczę.
Teraz serce zabiło mi mocniej.
– Co masz przez to na myśli?
– Spieprzyłam. – Oparła głowę na dłoni i pokręciła nią. – Założyłam, że jest taki jak Kaden, wiesz? Że nie będzie go obchodziło, co zrobiłam. Zdarzały się takie momenty, kiedy Kaden nie odzywał się do mnie tygodniami. Myliłam się co do Samkiela, ale nie rozumiem dlaczego. Nawet nie uprawialiśmy seksu.
Przełknęłam z trudem i zdecydowałam się powiedzieć coś, co – miałam nadzieję – nie sprawi, że odrąbie mi głowę.
– Wiesz, że ludziom może na tobie zależeć bez uprawiania z tobą seksu, prawda?
Uniosła spojrzenie, a jakakolwiek krzta humoru zniknęła. Położyła dłonie płasko na stole. Nie wiedziałam, co takiego dziwnego powiedziałam, ale przebłysk emocji przemknął po jej twarzy, lecz szybko to zatuszowała. Przegapiłabym to, gdybym na nią nie patrzyła.
– Chcę tylko powiedzieć, że spróbuje cię powstrzymać. Nie cofnie się przed niczym, by dotrzeć do ciebie, on nie jest jak Kaden. Wszyscy widzieliśmy, jak Samkiel na ciebie patrzy, jaki jest, gdy ma cię obok. Kaden miał ludzi, którzy obserwowali cię od momentu, kiedy odeszłaś. Kaden chce cię posiąść, ale z Samkielem to coś więcej i część ciebie o tym wie.
Czekałam, aż na mnie warknie, poprawi mnie albo może podniesie dłoń i podpali, ale kompletnie nie oczekiwałam takiej reakcji.
Wymuszony uśmiech wypłynął na jej usta.
– Jakie to słodkie. W każdym razie, jeśli o to chodzi, potrzebuję, abyś coś dla mnie zrobiła.
Mrugnęłam. To nie Dianna. Cokolwiek roztrzaskało się w niej wraz ze śmiercią jej siostry, zmieniło ją dogłębnie. Naprawdę jej to nie obchodziło? Wsunęłam odrobinę magii pod stół. Wiązka uderzyła w ścianę, zanim dosięgnęła kobiety, i rozbłysła. Syknęłam, szarpiąc ją z powrotem ku sobie.
– W porządku. – Przerzuciłam włosy przez ramię, próbując podtrzymać fasadę bycia niewzruszoną, choć traciłam kontrolę.
Dianna wykrzywiła usta w lekkim uśmiechu i pomachała na mnie dłonią.
– Popatrz na siebie. Widzisz, już jesteś pomocna.
Opuściłam wzrok i wbiłam go w paznokcie, pocierając kciuk kciukiem. Jaki miałam wybór? Walczyć? Nawet jeśli, wiedziałam, że nie mogłam jej powstrzymać. Wiedziałam, czym naprawdę był Kaden, i nie miałam żadnych szans. Wcześniej wypełniała mnie nadzieja, że kiedy Dianna przybędzie, to szybko mnie zabije, żebym nie musiała mówić tego, co powinnam teraz przyznać. Byłoby lepiej dla niej, gdyby odkryła mój sekret po tym, jak spali mnie na popiół, ale jeśli zachowam to dla siebie, zrobi się jeszcze gorzej, kiedy odkryje, co zrobiłam.
Wzięłam głęboki wdech i wymamrotałam:
– Mam jej ciało.
Pokój znieruchomiał.
– Zabrałam je ze sobą po wszystkim. Uciekli, gdy tylko usłyszeli twój krzyk. Myślę, że każde stworzenie z Innego Świata go słyszało. Dało się go wyczuć nawet kilometry dalej. Moc rozeszła się po świecie, kiedy wrzasnęłaś, nawet jeśli nie miałaś świadomości.
Spojrzałam w górę. Niewielki złośliwy uśmieszek widniejący na jej twarzy zaledwie sekundy temu spełzł z jej warg. Napięła mięśnie szczęk, a jej mina w tej chwili tak bardzo przypominała mi Pogromcę Świata. Czy nie zauważyła, jak głęboko się ze sobą związali? Nie czuła tego? A teraz chciała mojej pomocy w unikaniu go, gdy rozdzierała Onunę.
– Wiem, że w twojej kulturze istnieją rytuały, które muszą zostać wykonane, i nie chciałam, by Kaden miał… miał jej ciało. Nie chciałam, by Tobias wskrzesił ją i próbował zranić cię jeszcze bardziej. Poza tym to proste zaklęcie, by je zabezpieczyć.
Ciemność, gęsta i ciężka, zebrała się w każdym kącie, wysysając powietrze z pomieszczenia. Dianna świdrowała mnie wzrokiem, a ja wiedziałam, że bezskutecznie szukała swojej siostry.
Skrzyżowałam z nią spojrzenia, gdy wyszeptała jedno słowo:
– Gdzie?
Wstałam od stołu, skupiała na mnie pełnię uwagi, gdy uniosłam dłoń. Ściana za nami zamigotała, a w dalekim kącie pojawiły się drzwi. Ruszyłam w ich stronę, a ona podążyła za mną. Przeszłyśmy wąskim korytarzem, między nami panowała przytłaczająca cisza. Szmaragdowe płomienie rozświetlały w sekundy ściany, gdy pokonywałyśmy metr za metrem. Włoski na karku stanęły mi dęba, gdy czułam ją za sobą. Moje ciało krzyczało: „niebezpieczeństwo”, ale podążałam dalej, krok za krokiem.
Korytarz otwierał się na duży pokój. Zakręciłam nadgarstkiem i więcej magii przeskoczyło z jednej pochodni wbudowanej w ścianę do drugiej. Słoje pełne kości i piór stały na szafkach. Porzucony, podarty obraz mojego domu pokrywał daleką ścianę pokoju. Starożytna sztuka i relikty zebrane przeze mnie leżały porozrzucane po pomieszczeniu.
Zatrzymałam się w wejściu, po czym przesunęłam się, by mogła przejść. Płomienie na ścianach odchyliły się z dala od niej, gdy je mijała. Tu, na środku kamiennego stołu, przykryte cienkim prześcieradłem, leżało ciało Gabby.
Dianna zerwała tkaninę i świat się zatrzymał.
Oczekiwałam krzyku, ściany płomieni, wybuchu przemocy i uniesienia. Oddech mi przyspieszył. Oczekiwałam, że moja głowa uderzy o podłogę, oddzielona od ramion przez jedno z jej ostrzy. Oczekiwałam jej furii i zemsty, ale to, co otrzymałam, wydawało się znacznie gorsze.
Dianna stała nad ciałem siostry, jej wzrok nie opuszczał twarzy dziewczyny. Podniosła rękę i czule odgarnęła włosy Gabby z jej bladego oblicza. Widziałam, jak nozdrza Dianny się rozszerzają, i widziałam, jak rzeczywistość uderza w nią z pełną mocą. Rzucone zaklęcie pomogło, ale nie mogłam powstrzymać śmierci, nawet całą swoją magią.
– W mojej kulturze mówią, że gdy umierasz, zostaje tylko skorupa. Dusza odchodzi, zabierając ze sobą każdą cząstkę sprawiającą, że jesteś tym, kim jesteś. Witają cię w cudownym raju pełnym światła i miłości. Nie ma już bólu czy zmartwień, tylko raj. – Przeczesała palcami drugą stronę włosów Gabby, próbując ułożyć je na właściwym miejscu. – Jest taka zimna.
Kobieta nawet na chwilę nie oderwała oczu od siostry, nawet cień czy przebłysk emocji nie naznaczył jej twarzy. Splotłam palce dłoni i przycisnęłam knykcie do ust, przełykając łzy z powodu jej bólu. Pokój zamarł w bezruchu, smugi ciemności sięgnęły z cieni ku niej i jej cierpieniu.
Dianna ponownie wyciągnęła rękę, by odgarnąć włosy z twarzy Gabrielli.
– Na początku myślałam, że może się pomyliłam. Może to potworny sen i wciąż mogłabym ją odnaleźć, wiesz? To takie głupie. Nawet po tym, jak poczułam palenie znamienia na dłoni, miałam nadzieję, ale widząc ją taką? – Złożyła pocałunek na jej czole, zanim się wyprostowała. – Teraz naprawdę nie mam już nikogo.
– Ja…
Ryczące płomienie pochłonęły ciało Gabrielli, a ja sapnęłam, zapominając wszelkich słów mogących nieść ukojenie. Dianna stała na tle złowrogiej poświaty z wyciągniętymi obiema rękami, a ogień wypływał z jej dłoni. Zatoczyłam się do tyłu, szok spłynął na mnie, gdy jej siostra, którą tak bardzo kochała, płonęła między nami.
Dianna wpatrywała się w trzaskające płomienie o końcówkach wyciągających się wysoko w poszukiwaniu kolejnej dawki paliwa. Obawiałam się, że mój dom spłonie z nami w środku, mimo to patrzyłam, lecz one nigdy nie liznęły sufitu. Kontrolowała je, ich temperaturę i intensywność.
– Pochowałam ojca. Pochowałam matkę. A teraz pochowam ją.
Dianna się nie poruszyła. Po prostu stała przed płonącym stosem. Fantomowe bóle przebiegły po moich bokach, klatce piersiowej i gardle, gdy przypominałam sobie bestię z pazurami atakującą mnie i odpowiedzialną za próbę rozczłonkowania mnie zaledwie miesiąc temu. Próbowałam utrzymać plecy prosto, ale każda komórka w moim ciele krzyczała, bym uderzyła, broniła się albo uciekała. Tak bardzo w tym momencie przypominała Kadena, z powodu całej tej odziedziczonej po nim mrocznej i złowieszczej mocy wyrytej w jej skórze.
– Strach nie jest twoim zapachem, Camillo.
Przełknęłam i próbowałam odzyskać spokój.
– Jesteś inna. Wszyscy to czują.
Jej oczy spotkały moje ponad płomieniami, a smród palonego ciała wywoływał mdłości.
– Dobrze.
– Zrobię, co chcesz. – Słowa wypłynęły szybciej, niż chciałam.
– Wiem, że zrobisz.
Trzask ognia i zapach stawały się zbyt intensywne nawet dla mnie, więc obróciłam się, by wyjść.
Dianna mnie zawołała, po czym oznajmiła:
– Potrzebuję urny i jeszcze jednej rzeczy, zanim zaczniemy.
Obróciłam się w jej stronę, moje serce biło w szaleńczym tempie.
– Zaczniemy co?
Spojrzała na mnie, płomienie oświetlały jej ciemną sylwetkę.
– Destrukcję imperium.
Dianna
182 dni
Odgarnęłam luźne kosmyki tańczące na moim policzku, poruszane oceaniczną bryzą zwiastującą noc. Udanie się w szpilkach na plażę to koszmarny pomysł, stopy zapadały mi się głębiej w piasku. Nie słyszałam żadnych ptaków czy mamrotania śmiertelnych w pobliżu. Jedynym dźwiękiem pozostawało pluskanie fal. Zachodzące słońce, niczym ognista bestia, rzucało na chmury różową i żółtą poświatę. Zmrużyłam oczy za okularami przeciwsłonecznymi. Miałam je, gdyż światło słoneczne zaczęło przyprawiać mnie o ból głowy. Kiedy poczułam jej nawoływanie, zapadał zmrok, a wiatr stawał się chłodniejszy.
Zamknęłam oczy, a ona szeptała do mnie, gdy chwyciłam mocniej niesioną urnę.
Co myślisz o powrocie na Sandsun Islas?Mają taką odosobnioną, nieoznakowaną plażę, odkryłam ją, kiedy się ukrywałam. Widziałam tam klify idealne, by z nich skakać, i jest tam tak pięknie. Nie byłyśmy razem na plaży od trzydziestu lat, obiecuję, że nie zaproszę nawet Ricka. Wybierzemy się tylko na miłą, relaksującą, pełną zabawy wycieczkę sióstr. Nasze pierwsze wakacje. Proszę, proszę, proszę!
Gwałtownie otworzyłam oczy, gdy jej głos zanikł, a palce wbiłam w pokrywę urny.
– To nie są idealne wakacje, ale tu chciałaś przyjechać. Lepiej późno niż wcale – powiedziałam, patrząc na czarno-złotą urnę w dłoniach.
Camilla znalazła ją, a ja zebrałam do niej jej prochy, co do ostatniej szczypty. Rytuał Havlousin musiał zostać przeprowadzony. Nauczyli go mnie nasi rodzice. Nasza kultura tego wymagała, by zapewnić miejsce ostatecznego spoczynku poza gwiazdami, aczkolwiek już nie wiedziałam, w co wierzyłam. Raj wydawał się żartem, a jednak tu stałam, rozrzucając jej prochy, by mogły się odrodzić. Nasi rodzice nauczyli nas, że ciało to tylko naczynie, wyłącznie skorupa, pozostawiona przez najważniejszą część, czyli duszę. Czy stałam się już tylko skorupą? Czułam, jakby tysiące kamieni miażdżyło mi klatkę piersiową. Nie dostrzegałam żadnego ruchu, żadnego życia, już nie. Wiedziałam, że powinnam płakać i krzyczeć, ale nie nadszedł nawet cień reakcji.
– Potrzebowałaś mnie, a mnie tam nawet nie było. Tak bardzo się rozproszyłam przez…
Poczułam ucisk w gardle, gdy wyobraziłam sobie jego twarz.
Samkiel.
Uderzyła we mnie kolejna fala emocji, skręcając moje wnętrzności. Zdusiłam je, zamykając w sercu za kolejnymi drzwiami stworzonymi przez mój umysł.
– Powinnam była z tobą uciec. Mogłyśmy się ukryć, pozwolić im walczyć ze sobą o tę głupią książkę. Tak bardzo przepraszam, Gabs.
Przerwałam, szukając słów. Musnęłam palcami pokrywę, a nieustępliwe fale pluskały o brzeg; ich rytmiczne uderzenia wypełniały ciszę.
– Wiesz, myślałam o tym. Może byłoby lepiej, jeśli zginęłybyśmy wtedy w Eori. Powinnam tam z tobą zostać, zamiast błagać jakiegokolwiek słuchającego boga, by cię uratował. Może Drake by nas nie znalazł i nie skończyłybyśmy przed Kadenem.
Wydęłam wargę, przypominając sobie tamten dzień. Mer-Ka to moje imię nadane mi po urodzeniu. Ain to imię Gabby, a Eoria była naszym domem, w którym tak dawno temu zaznałyśmy spokoju.
Zniszczone.
– Chodź za mną. – Pochylił głowę w kierunku kawałka materiału, służącego nam za drzwi.
Niósł ją w ramionach, jakby nic nie ważyła. Jak silny był ten dziwny mężczyzna? Przełknęłam i przytaknęłam, po czym podążyłam za nim. Tak długo, jak trzymał Ain, zrobiłabym wszystko, co powiedział, i poszłabym za nim wszędzie.
Wyszłam z naszego domu, idąc na bosych stopach, a moje kroki były ciche jak szept. Nie sprawdził, czy ruszyłam za nim, on stąpał bezszelestnie i szybko, jakby chodził w powietrzu. Mijaliśmy puste, kamienne domy z prawej i lewej. Połowa naszej wioski odeszła, gdy tylko kawałki nieba spadły nam na głowy. Wiedzieli, że nadchodzi coś złego, ale moi rodzice nie słuchali. Nie wierzyli w istnienie niebezpieczeństwa. Teraz, patrząc na kaszlącą Ain, żałowałam, że nie naciskałam na nich mocniej.
– D-dokąd nas zabierasz? – zapytałam, w moim głosie wybrzmiewało ogarniające mnie przerażenie.
Odwrócił się lekko w moją stronę i rzucił mi krzywy uśmiech.
– Mam przyjaciela, on może pomóc.
Przytaknęłam znowu, by uniknąć jego spojrzenia. Jego oczy zdawały się wypełnione płynnym ogniem, a ich złote obwódki wyglądały nienaturalnie. On cały wyglądał po prostu cudownie z tymi ciemnymi lokami okalającymi twarz. Jego skóra miała ten sam kolor co Ain i moja. Nigdy nie widziałam kogoś, kto wyglądał jak on. Może też pochodził z innego świata? Błagałam o wybawcę i może to właśnie on się nim okaże? Wyglądał jak z obrazów pokazywanych mi przez mamę, tych przedstawiających skrzydlate anioły, w które wierzyła. Opowiadała mi historie o ich sile i potędze, a ten mężczyzna właśnie taki się wydawał. Niósł moja siostrę bez wysiłku, nie to, żeby którakolwiek z nas dużo ważyła w tamtym momencie. Prawdziwe jedzenie skończyło nam się tygodnie temu, więc żyłyśmy teraz z tego, co udało mi się znaleźć. Dawałam jej więcej, nawet gdy się ze mną kłóciła, ale obiecałam mamie i tacie, że się nią zaopiekuję. To moja mała siostrzyczka, nie pozwoliłabym jej głodować.
Patrzyłam na ciemne kosmyki z tyłu jego głowy, kiedy szliśmy, kierując się do opuszczonej części miasta. Ogarnął mnie niepokój, gdy zatrzymał się przed uszkodzoną, zdeformowaną, w połowie zawaloną świątynią. Zaczął schodzić w dół brązowymi, kamiennymi schodami, z ustawionymi po obu stronach wyszczerbionymi statuami nie do rozpoznania.
Przełknęłam gulę w gardle.
– Nie możemy tu być. Są zamknięte, bo mogą się zawalić. Nie są bezpieczne. Moglibyśmy zostać zmiażdżeni.
Odwrócił się, patrząc na mnie, jakbym oszalała.
– Poczekaj tutaj. Potrzebuję z nimi porozmawiać. Wrócę po ciebie.
– Nimi? Ilu ich tu jest? – sapnęłam.
– Po prostu zaczekaj. – Uśmiechnął się, jakby mógł usłyszeć walenie mojego serca i chciał odpędzić strach.
– Nie zabierzesz mojej siostry bogowie wiedzą gdzie beze mnie.
Podeszłam bliżej, przeskakując wzrokiem między nim a pustą, ciemną dziurą w ziemi. Walczyłabym z nim, jeśli bym musiała, nawet pomimo wiedzy, że nie miałam szans na wygraną. Jego mięśnie wyraźnie rysowały się pod cienkimi ubraniami. Niespotykany materiał okrywał całą jego sylwetkę, wiernie przylegając do jego ciała. Musiał wyczytać wszystko z mojej miny, bo znów uśmiechnął się uspokajająco.
– Słuchaj, doceniam, że chcesz pomóc, ale ona – wskazałam na siostrę, a ona się o niego oparła i znów zakasłała – nie może iść tam sama. Nie wiem, kim jesteś, ale ona i tak już ledwo oddycha.
– Mam na imię Drake. – Uśmiechnął się znacząco. – Teraz mnie znasz. Proszę, poczekaj tu.
Zaczęłam protestować, ale jego oczy zaświeciły jaśniej. Zamknęłam usta, a niepokój opuścił moje ciało. Może to dobry pomysł.
– Okej, poczekam tu.
Uśmiechnął się ponownie, a potem odwrócił i zniknął mi z oczu, zszedłszy po kamiennych schodach.
Pomimo zmęczenia spacerowałam tam i z powrotem, wykręcając palce i czekając.
I czekałam.
I czekałam.
Przestałam krążyć i spojrzałam na kamienne stopnie, wzdychając. „Poczekaj tu”, powiedział. Musiałam tu poczekać, ale dlaczego? Moje serce załomotało. Miał moją siostrę i zamierzał jej pomóc. Musiałam czekać, ale znowu. Dlaczego? Ruszyłam stopą, tupiąc o piasek, moje ciało pragnęło oprzeć się jego rozkazowi. Napięłam mięśnie rąk raz, drugi, poczułam szarpnięcie w żołądku. Musiałam dostać się do Ain. Zabrał ją, a ja go nie znałam ani nie wiedziałam, kto jeszcze znajduje się tam na dole. Co ja zrobiłam? Poczekaj tu. Nie. Nie mogłam na nią czekać. Poruszyłam się, a stopami zaszurałam po piachu. Gdy ruszyłam w dół, nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, by się dostać do Ain.
Położyłam dłonie na otaczających mnie ścianach, wodząc palcami po brudnym kamieniu, gdy powoli schodziłam coraz niżej. Panowały tu zupełne ciemności i nie mogłam nic zobaczyć. To zły pomysł. Wiedziałam o tym, ale jaki miałam wybór? Ściany się skończyły, gdy moje stopy dotknęły równego gruntu. Wyciągnęłam przed siebie ręce, próbując złapać się czegokolwiek.
– Drake? – szepnęłam, starając się zwrócić uwagę pięknego obcego, ale nie usłyszałam odpowiedzi. – Drake? – szepnęłam raz jeszcze.
Obok mnie rozległ się szelest, jakby coś pełzło po piachu. Zapomniałam o nosorogich żmijach kochających ciemne, zimne miejsca. Co ja sobie myślałam? Dobrze, dobrze, dam radę. Dam radę. Dla mojej siostry. Wzięłam głęboki wdech, upewniając się, że uniknęłam miejsca, gdzie słyszałam ten niewielki ruch, i odwróciłam się w przeciwnym kierunku. Trzymałam ręce wyciągnięte przed sobą, nie chcąc wpaść na coś, gdy szłam powoli, choć pewnie do przodu.
Wreszcie opuszkami trafiłam na litą ścianę i westchnęłam z ulgą, wodząc po nierównej powierzchni i wyrytych w niej symbolach. Szłam dalej, trzymając dłonie na murze. Bogowie, chciałabym coś widzieć, a wciąż otaczała mnie głęboka czerń. Jak on zobaczył cokolwiek? Moje nieokiełznane myśli ustały, kiedy usłyszałam głosy. Na początku rozbrzmiewały tylko ciche szepty, ale im bardziej się do nich zbliżałam, tym stawały się głośniejsze. Kłócili się.
– Nie potrzebujemy zwłok gnijących od środka. Nie zjem tego. – Usłyszałam czyjś głos i przełknęłam.
– Ona nie jest do jedzenia. Przyprowadziłem ją Kadenowi.
– Zamierzałeś nakarmić mnie ochłapami, wampirze? – odpowiedział ktoś głębokim głosem.
Wampirze? Co to jest wampir?
Zbliżyłam się, a rozmowa stała się donośniejsza. Zobaczyłam słabe światło przed sobą i odetchnęłam z ulgą, zanim opuściłam ręce po ścianie i ruszyłam do przodu. Światła nie było dużo, ale wystarczająco, by mnie do nich doprowadziło. Rozlewało się na końcu świątyni, rzucając tańczące cienie na ściany. Wiele cieni.
– Nie – odezwał się anioł o kręconych włosach. – Chcę, byś ją ocalił. Wiem, że potrafisz.
– A niby dlaczego miałbym to zrobić?
Nastąpiła krótka przerwa, gdy się zbliżyłam.
– Mogłaby stać się kolejną osobą pomagającą ci zrealizować plan.
Zatrzymałam się w wejściu, bojąc się przerwać ich dyskusję.
– Hmm, nie potrzebuję nikogo więcej. Zabij ją.
Moje serce stanęło i nawet nie pomyślałam, tylko rzuciłam się biegiem przez pokój.
– Nie! – krzyknęłam, padając na kolana tuż przed Ain. Rozłożyłam szeroko ramiona, próbując ją ochronić własnym ciałem, a ona objęła się ciasno ramionami, zastygając w przerażaniu.
Ogarnął mnie strach. Nie tylko weszłam do pokoju, w którym rozmawiali dwaj mężczyźni. Weszłam do pokoju, w którym znajdował się ponad tuzin ludzi ubranych w szaty o różnych kolorach. Każdy zwrócił wzrok ku mnie.
– Jesteście podróżnikami, o których wszyscy mówią? Tymi, którzy pokonali pustynię piechotą i przetrwali?
– Czy tak nas nazywają? – zaśmiał się rosły mężczyzna stojący przede mną, a reszta mu zawtórowała.
Przełknęłam z trudem, wpatrując się w niego uważnie. Był wyższy ode mnie, a to już coś mi mówiło. Wodziłam wzrokiem od jego ciężkich czarnych sandałów przez plisowaną spódnicę aż po szeroką i umięśnioną klatkę piersiową. Jego skóra była ciemniejsza niż moja, nie taka jak tutejsze piaski, ale głębsza. Czerwone szaty okrywające jego ramiona i część piersi pięknie kontrastowały ze zdrowym odcieniem jego ciała.
Musiał być przywódcą. Bijąca od niego moc miała niemal fizyczną formę. Zaplótł swoje dredy w gruby warkocz, a jego końcówka wisiała nisko na jego plecach, boki głowy miał tak krótko zgolone, że prawie dało się ujrzeć skórę. Uroda tego mężczyzny zapierała dech w piersi, ale wydał mi się równie śmiercionośny, jak kolorowe żmije nosorogie, mogące zaatakować w każdym momencie. Spojrzenie jego zielono-brązowych oczu spotkało moje.
– Tylko ci pobłogosławieni przez bogów mogą przekroczyć wielkie piaski i przeżyć – wyszeptałam, rozglądając się po pokoju.
Pozostali zerkali to na mnie, to na niego, jakby oczekując rozkazu, by nas zabić.
– Błogosławieni przez bogów? – Wybuchnął głośnym śmiechem, zerkając na ludzi za sobą. Prychali lub gapili się na mnie, a on odwrócił się, wzruszając ramionami. – Cóż, zależy, do kogo się modlisz.
Drake zrobił krok do przodu.
– Kaden, wybacz mi. Użyłem przymusu, by została na zewnątrz. Nie wiem, jak…
Kaden, straszny, piękny mężczyzna odwrócił się do niego i uniósł brew. Drake opuścił głowę i cofnął się, aż przystanął koło innego mężczyzny, uderzająco podobnego do siebie. Zebrani spojrzeli po sobie, szepcząc zaciekle.
Kaden znów skupił się na mnie.
– Użył przymusu, a jednak stoisz tu przede mną – zaczął z namysłem.
Zbliżyłam się do Ain i ją objęłam. Nad naszymi głowami ciągle toczyły się rozmowy. Spojrzałam w stronę zniekształconych drzwi. Mogłam spróbować z nią uciec, może udałoby nam się przed…
– Znakomicie. – Kaden klasnął w dłonie, z powrotem skupiając na sobie ich uwagę. – Ona zostaje. Jest teraz moja.
Jego słowa uderzyły we mnie jak kwas i coś we mnie pękło. Nie martwiąc się o ich przewagę liczebną i że w pokoju zgromadziło się wielu ludzi mogących zabić siostrę i mnie, sięgnęłam w dół i wydobyłam mały sztylet ukryty po wewnętrznej stronie uda. Kaden przyglądał się moim poczynaniom, zupełnie niewzruszony.
Ojciec dał mi to ostrze, kiedy pokazywał mi, jak się bronić. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak nalegał na szkolenie, ale kiedy niebo upadło, zastanawiałam się, czy tata został pobłogosławiony wzrokiem, o którym zawsze mówili wysocy kapłani. Podziękowałam starym bogom za te lekcje, ponieważ potrzebowałam teraz płynącej z nich wiedzy.
– Nie należę do nikogo – oświadczyłam.
Pamiętałam wskazówki ojca, gdzie uderzyć i jak skrzywdzić większego od siebie przeciwnika. Uderzać w krocze i gardło albo celować w oczy, by je wydłubać. Trzymałam rękojeść bokiem, a na ten widok jego uśmiech się powiększył, zanim mężczyzna znów wybuchnął śmiechem.
– Och, zadziorna. Kocham takie. Powiedz mi, czy całą swoją broń trzymasz między nogami?
Jego komentarz był prostacki i wulgarny, ale ja się nie zawahałam. Ojciec nauczył mnie, by nie nabierać się na sztuczki i słowa wroga.
– Podejdź bliżej, a ci pokażę.
Jego uśmiech nie pobladł, gdy zrobił krok w moją stronę.
– Tak?
Zaatakowałam, tnąc ostrzem przez jego twarz. Oczy w różnych kolorach rozświetliły pokój. Paru mężczyzn pognało naprzód szybciej, niż mogłam zauważyć. Zacięcie na jego policzku zasklepiło się samo, a ja sapnęłam, upuszczając ostrze i zataczając się do tyłu, by stanąć nad siostrą.
– Och, zaiste zadziorna – mruknął, ocierając krew z policzka, jakby nic nie znaczyła, ale szepty za mną mówiły mi co innego.
– Czym jesteś? – wykrztusiłam.
Kucnął i wyciągnął wielką dłoń w moją stronę. Cofnęłam się, osłaniając Ain swoim ciałem. Chwycił za upuszczony przeze mnie sztylet i dotknął końca palcem. Zakręcił nim, a ostrze zamigotało w słabym świetle jaskini. Gdy otrzymałam tę broń, przypominała mi szkło, ale teraz migotała jak klejnot.
– Urocze. Skąd masz to cudo?
– Od ojca – przyznałam, niepewna, dlaczego w ogóle zapytał.
Powiedział coś w tym nieznanym języku, a kobieta z włosami czerwonymi jak krew przestąpiła z nogi na nogę. Inny mężczyzna, wyjątkowo wysoki i chudy, powtórzył jego słowa i zapadła cisza. Kaden pokiwał i przytrzymał ostrze nad ramieniem. Mężczyzna okryty szatami, z ukrytymi twarzą i włosami, wystąpił na przód i zabrał je. Kaden założył ramiona na piersi i przyjrzał mi się uważnie.
– Czym jesteś? – zapytałam ponownie drżącym głosem.
– Czymś, co pomoże twojej siostrze.
Moje serce załomotało.
– Nie, słyszałam cię. Zagroziłeś, że ją zabijesz.
– Prawda. – Nie próbował skłamać. – Ale od tego czasu zmieniłem zdanie. Ty masz coś, czego pragnę.
– Co takiego?
Powiódł po mnie spojrzeniem i nawet mimo swojej niewinności, otrzymałam tym samym odpowiedź.
– Siebie.
– Za co? – wydusiłam.
Uśmiechnął się raz jeszcze, zerkając na stworzenia za sobą, zanim znów spojrzał na mnie.
– Drake się nie mylił. Potrzebuję więcej ludzi do tego, co próbuję zbudować. Twoja siostra jest słaba, umiera. Jest dla mnie bezużyteczna. Ale ty? Jesteś idealna.
Bolała mnie klatka piersiowa, gdy słuchałam, jak o niej mówi. Wiedziałam, jak bliska śmierci była, co oznaczało, że nie miałam czasu do stracenia.
– Możesz ją ocalić? – Przełknęłam z trudem, wiedząc, że oddam się tym stworom, tym potworom, jeśli zostanę zmuszona. Dla niej nawet bym tego nie kwestionowała. Jak bym mogła?
– Tobias! – zawołał, machając ręką, ale nie odwrócił ode mnie wzroku. – Alistair. Zabierzcie jej siostrę na dół, proszę.
Mężczyzna wyłonił się z cieni. Brąz jego ubrań rzucał piękny blask na jego ciemną skórę. Jego włosy wydały mi się krótszą wersją fryzury Kadena. Czerwień lekko zabarwiła jego oczy, gdy skupił wzrok na mnie, a twarz skrył pod maską nieodgadnionych emocji. Zakradł się do mnie, a drugi stwór podążał tuż za nim. Karnacja tego drugiego mężczyzny była tak jasna jak księżyc, ale najbardziej uderzającym w nim okazał się kolor jego włosów upiętych na czubku głowy. Czysto biały jak cukier. Nigdy nie widziałam tak pięknego odcienia.
Ten o imieniu Tobias obszedł mnie i sięgnął po Ain. Przesunęłam się, by ją obronić. Oddech później stałam, tkwiąc w żelaznym uścisku. Kaden podniósł mnie wysoko i obrócił tyłem do dwóch mężczyzn, a ci podnieśli moją siostrę za ramiona. Jęknęła, próbując zachować przytomność. Sięgnęła po mnie, a ja po nią, wyciągnęłyśmy dłonie na spotkanie tej drugiej. Szarpałam się, gdy ją zabierali.
– Ciii, wszystko w porządku – wyszeptał, próbując mnie uspokoić, ale jedyne, co widziałam, to oddalająca się siostra.
Spojrzałam na Kadena, panika poruszyła się we mnie niczym żywe stworzenie.
– Co oni jej zrobią?
– Nic – przerwał – na razie.
Szarpnęłam się mocniej w jego uścisku, ale osiągnęłam tylko tyle, że zostawił większe siniaki na moich rękach. Był silny, zbyt silny, ale biorąc pod uwagę te świecące czerwone oczy, powinnam była wiedzieć, że mam do czynienia z czymś… obcym.
– Ty kłamco! – warknęłam. – Powiedziałeś, że jej pomożesz.
– I pomogę, ale najpierw muszę się upewnić, że to zadziała. Inaczej to nie ma sensu.
Przestałam się szarpać.
– Upewnić się, że co zadziała?
– Jesteś zmuszona poczekać.
Kaden uśmiechnął się ponownie i poprawił uścisk. Z łatwością trzymał mnie jedną ręką, a nadgarstek drugiej podniósł do ust. Z przerażeniem patrzyłam, jak kły przypominające te u nosorogiej żmii się wysuwają. Ostre końce nacisnęły na jego skórę, a ja się skrzywiłam. Trzymał rękę nad moją twarzą, a krew, ciemniejsza niż kiedykolwiek wcześniej widziałam, skapnęła na moją skórę. Odwróciłam się, ale złapał za tył mojej głowy, trzymając mnie w miejscu. Otworzyłam usta, by krzyknąć, lecz on przycisnął nadgarstek to moich warg. Ciepła ciesz wypełniała moje usta, gardło i płuca. Smakowała jak trucizna, paliła mnie w gardło, a ja wciąż się szamotałam. Im mocniej próbowałam się uwolnić, tym jaśniej świeciły jego oczy. Pochylił się bardziej, opierając głowę o moją, gdy mnie karmił. Poczułam szarpnięcie w żołądku, krew sprawiała, że chciało mi się wymiotować.
– Ciii, pomyśl o siostrze. O tym, jak bardzo chcesz, by żyła. Jak bardzo potrzebujesz, żeby przetrwała.
Przestałam się szamotać, przestałam szarpać, a on się odchylił. Znał moją słabość. Od razu odkrył sposób, by mnie kontrolować. Chciałam, by Ain żyła. Jak mogłabym inaczej?
Sięgnęłam dłońmi i chwyciłam go za ramię, dociskając nadgarstek mocniej do ust. Zassałam mocno, sprawiając, by więcej tego ohydnego płynu spłynęło po moim gardle. Chciałam tego. Jeśli to miało ocalić Ain, chciałam wszystkiego, co zamierzał mi dać, nawet jeśli odnosiłam wrażenie, jakby moje wnętrzności rozrywano na kawałki i składano na nowo. Jego oczy spotkały moje, szyderczy nastrój zniknął, gdy wzięłam więcej. Mój chwyt się wzmocnił, by wycisnąć tak dużo, jak tylko zdołam. Mówił, że jeśli zadziała, zyskam moc, moc, której potrzebowałam. Jeśli miałabym jej wystraczająco, nikt więcej nie skrzywdziłby Ain ani mnie.
Poczułam, że coś się we mnie zmienia. Część mnie pękła i umarła, podczas gdy coś innego przebudziło się i wpełzło pod moją skórę. Pieczenie powoli ustawało, skręcając i przeobrażając się w coś innego, coś mroczniejszego. Światła świec zamigotały w pomieszczeniu, a obserwujące nas stworzenia poruszyły się niespokojnie. Uśmiech Kadena powiększył się, jakby mężczyzna uświadomił sobie coś, czego ja nie wiedziałam.
Oderwał nadgarstek od moich ust. Zakaszlałam i niemal upadłam na kolana, miałam problem, by zaczerpnąć powietrza, czułam, jakby moje płuca i klatka piersiowa płonęły. Złapał mnie za ramię, po czym postawił na nogi i podparł.
Przyglądałam się, jak skóra na jego nadgarstku się zasklepia, i wytarłam twarz.
– Skąd mam wiedzieć, czy zadziałało? – zapytałam, a mój głos zabrzmiał chrapliwie, jakby podarowana mi przez niego krew miała pazury, a te rozerwały moje struny głosowe na strzępy.
– Zyskasz moc, o jakiej mogłaś tylko śnić – odparł, wyciągnął dłoń i pogłaskał mnie opuszkami po policzku, po czym przeniósł ją za mnie i złapał mnie za kark. – Oczywiście, jeśli przeżyjesz.
To ostatnia rzecz, jaką usłyszałam, zanim szarpnął moją głową w bok. Rozległ się zaledwie trzask, a jednak mój świat zmienił się na zawsze.
Wspomnienie się rozmyło, ostre światło rzeczywistości wróciło, gdy moje dłonie zaczęły się rozgrzewać. Słońce zanurzało się powoli w oceanie, wysysając światło ze świata.
– Byłam samolubna, ponieważ nie potrafiłam wyobrazić sobie świata bez ciebie, a potem Kaden nie dał mi wyboru. Tak jak ja nie dałam go tobie. Może jestem taka jak on. –Płomienie wzniosły się wokół moich dłoni, a słój pękł. – A więc niech tak będzie.
Ogień zaryczał, gdy się skoncentrowałam, a urna zamieniła się w ognisty pył i uwolniła ją. Stałam tam, obserwując, jak jej prochy tańczyły i kręciły się wokół mnie, zanim odleciały w nocne rozgwieżdżone niebo. Jedna gwiazda zdawała się świecić jaśniej, wesoło migocząc w moją stronę, jakby mi machała.
Błysk szmaragdu pojawił się za mną.
– Zrobione – powiedziała Camilla.
– Dobrze.
Mogłam usłyszeć jak serce wiedźmy przyśpieszyło. Mogłam usłyszeć teraz wiele rzeczy. Znacznie więcej niż kiedyś. Każdy mój zmysł wyostrzył się do granic. Nie zauważyłam, jak bardzo tłumiłam swoją prawdziwą naturę. Milczałam, przyglądając się bacznie migoczącej gwieździe.
– Co teraz?