Tryzna. Antologia słowiańska - Piotr Barej,   Silke Brandt,   Jarosław Dobrowolski,   Krzysztof Dzieniszewski,   Paweł Famus,   Camille Gale,   Artur Grzelak,   Małgorzata Lewandowska,   Tadeusz Oszubski,   Olaf Pajączkowski,   Jacek Pelczar,   E. Raj,   Maciej Szymczak,   Flora Woźnica,   Magdalena Zawadzka-Sołtysek,   Franciszek M. Piątkowski - ebook

Opis

Zapraszamy na tryznę, gdzie serwujemy szesnaście historii.

Autorzy w swoje opowieści wpletli słowiańskie upiory, dawne legendy, dodatkowo okrasili je grozą i niekiedy szczyptą humoru. Zanurzcie się w czasach minionych oraz współczesnych i odkryjcie to, co skrywa się za kurtyną nierealności!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 464

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,6 (24 oceny)
5
9
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Milka826

Dobrze spędzony czas

No nastała się ta książka u mnie na półce, nie powiem… Jednak jak zobaczyłam, że Planeta Czytelnika wypuszcza kolejne dwie Antologie, w końcu postanowiłam się za nią zabrać i choć trochę zmniejszyć sobie zaległości… Tryzna jest słowiańskim obrzędem pogrzebowym, w trakcie którego żegnano zmarłą osobę. Po rytualnej ceremonii uczestnicy obrzędu zasiadali do uczty na cześć zmarłego. Po zakończeniu uczty ciało palono na stosie, a pozostałe szczątki grzebano. Czego więc możemy się spodziewać po antologii o takim tytule? Wszystkiego! Przede wszystkim słowiańskości (jest takie słowo?). Motyw słowiański to coś, co łączy wszystkie szesnaście opowiadań od szesnastu autorów. Niektórych znam (osobiście lub piśmienniczo), z niektórymi zetknęłam się po raz pierwszy… Ci, na których wiedziałam, że się nie zawiodę, faktycznie stanęli na wysokości zadania, inni… różnie. Albo byli bardzo pozytywnym zaskoczeniem, albo czytając miałam takie trochę WTF? Jak to w antologiach, przy takiej liczbie pisarzy. Ta...
00
misiumenski

Nie polecam

Fatalne
00

Popularność




Tytuł: Tryzna

Copyright © 2022 Piotr Barej, Silke Brandt, Jarosław Dobrowolski, Krzysztof Dzieniszewski, Paweł Famus, Camille Gale, Artur Grzelak, Małgorzata Lewandowska, Tadeusz Oszubski, Olaf Pajączkowski, Jacek Pelczar, Franciszek M. Piątkowski, E. Raj, Maciej Szymczak, Flora Woźnica, Magdalena Zawadzka-Sołtysek

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki i ilustracje: Marta Żurawska

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wydawca: Planeta Czytelnika, Łódź 2022

planeta-czytelnika.pl

[email protected]

ISBN 978-83-67735-01-8

Boża kara co spadła na cichutką wioseczkę

Winą moją jest jeno i już niczyją jeszcze.

Wielkim mężom lud stawia pono rzeźby ze złota,

A to miejsce na pomnik weźmie dziewki głupota.

Pierwszy raz żem zbłądziła nad strumykiem na wiosnę,

Giezłom prała z Jagienką, tą co robi na krośnie.

Wtem to brodem na rzeczce, hen, przy trakcie na miasto

Przebrnął jeździec na koniu, słonko świeciło jasno.

I choć dzionek był piękny, a szum wody tak słodki,

Równy nie był z przybyszem, co z nas zrobił niemotki.

Takie piękne miał liczko i tak anielskie oczy,

Że aż nogi mię zmiękły, gdy opodal koń kroczył.

Ale drogi nie spytał, pognał prosto na chaty,

Bo to syn był sołtysa, co szedł do szkół przed laty.

Każda we wsi pytała, kto zacz i czy po słowie

A sołtysowa, że luba Maryja Panna się zowie.

Chłopiec piękny był w mieście w seminarium na księdza,

Wiejskim babom lubieżnym przeto tykać go nie lza.

Zjechał tutaj, bo u nas braknie Pańskiej świątyni,

A że strony rodzinne przecie zawsze są tymi,

Które jawią się człeku jako pierwszej ważności,

Bardziej na sercu leżą niźli królewskie włości,

To wprost do dom przyjechał ten to młodzik uczony,

Jeno cieślów jął szukać, a nie chaty i żony,

By dom Pana stawiali, jak to sobie wymarzył.

Żebym wtedy wiedziała, co nam później się zdarzy!

Tobym nigdy nie poszła prosić lekcyj pisania,

By nad inkaustem dumać, jakiż jest bez ubrania,

Ciepłych spojrzeń nie kradła, ni karesów w stodole.

Dłużej byśmy pożyli na tym tu łez padole,

Ale głupia żem była, ckliwych piosnek słuchała,

Aż z sekretną miłostką wnet się miarka przebrała.

Ludzie gadać poczęli – dziewka ciężarna chodzi.

Ladacznica wszeteczna, któryż bękarta spłodził?

Że to wnuk jest sołtysa, żaden głośno nie powie,

Ale chłoptaś poczciwy jak ten mąż co się zowie

Służbę Panu porzucił i o rękę poprosił.

Gniew rodziny i plotki później cierpliwie znosił,

A gdy syn się narodził, takam była szczęśliwa,

Chociaż kościółka nie ma, a teść się nie odzywa.

Ciężko było czas jakiś, alem się nie wstydziła,

Cóż im przecie ta miłość dwojga nas zawiniła?

W końcu sołtys, bez żony, wnuka raczył odwiedzić,

A i Jagna z Bohusiem zajdą czasem posiedzić.

Aż do kresu by mogło tak nam upływać życie,

Gdyby nie klątwa, urok na mię rzucony skrycie.

Matka młoda, radośna, starych prawd nie słuchała,

Mąż mój rzekł, że zabobon, wstążki żem nie wiązała.

Licho podłe, mamuna, na to tylko czekała,

Chwilem dziecka nie strzegła, już z nim w las hen czmychała.

A w kołysce się ostał jejich odmień, podrzutek,

Tom płakała, krzyczała, tak mię strach wziął i smutek.

Aż sąsiady się zlękli, czego ja przerażona?

Mówię – synka poniosła wiedźma zła, dziwożona!

Luby wziął tuzin chłopa i w bór poszedł za jędzą,

A mię baby obsiadły, w sień się gapią i ględzą,

Gdy za horyzont słonko chować się już zaczęło,

Z lasu męże wrócili, a mię zaś żalem zdjęło,

Bo wśród chłopa mojego żaden nigdzie nie zoczy,

A i szukać już nie lza, gdy dziś światło się mroczy.

Z drzewnych cieni ostatni stary kowal wtem wyszedł.

Rzekł, że tam głębiej w kniei krzyk gdzieś dało się słyszeć.

Straśny jakoby w lochu żywcem go skórowali,

Po nim się z moim lubym więcej już nie spotkali,

Więc uczonych nie trzeba by tu umyślić wniosek.

Teraz ja sama jedna już krzyż losu poniosę.

Chcieli jeno ode mnie, by odmieńka wyrzucić,

Alem hardo orzekła, może jędza doń wróci.

Jajo kukułcze weźmie, od nas wreszcie precz pójdzie,

A mię dziecię me odda, tym się już nie frasujcie.

Żem ich słuchać nie chciała, tom i poszła do chaty

Zajźrzeć, co jest w kołysce, jaki diaboł parchaty.

Ale nic poznać nie szło, że to nie syn człowieczy,

Niemowlątko spokojne, nawet we śnie nie beczy.

W piecu żem napaliła i do ławy zasiadła.

Strach zasypiać, by się tu znów mamuna nie wkradła.

Gdy już prawie świtało, bobak otwarł swe oczy,

Kwilić począł jak dziecko, kiedy mu głód dokuczy.

W sercu miękkim wezbrało mię naiwne współczucie.

Myślę, co malec winny, nie on z dzieckiem stąd uciekł.

To żem na rękę wzięła, trochę go pokarmiła,

A gdy dzień już się zaczął, to żem się położyła.

Dnie mijały i noce, aż się to stało pewne,

Tatuś syneczka mego odszedł hen w kraje niebne

Sołtysowa nam naraz zdjęta żalem wyznała,

Że to ona złe siły ciemną nocą wołała,

By mi dziecię skrzywdziły, a mię pogryźli węże,

Moją winą jej synek świętym nie został mężem.

Mnie diabelstwa złe nie chcą, z malcem ojca powzięli,

Więc jej nic już miłego nie ma na całej ziemi.

Nim wszyscy uradzili, co tu począć z niebogą,

Sama wzięła postronek i zawisła nad drogą.

Sołtys na pogrzeb bronił, by przynosić bobaka,

To Jagienka, poczciwa, do się wzięła chłopaka.

Gdy teściową w grób kładli, łezkę żem uroniła,

Złość ją zżarła, żółć gorzka, obym ja lepiej żyła.

Kiedym zaszła po wszystkim już odebrać odmienka,

Patrzę, krew w całej izbie, a w tej krwi jest Jagienka.

Żem się w trwodze rozdarła, aż wszyscy posłyszeli,

Pół wsi naraz zleciało i wnet stanęło w sieni.

I już sądzą: to odmień, trzeba pozbyć się czarta.

Bronić chcę lecz nic moja racja dla nich niewarta.

Już mię Bohuś Jagienki od ich chaty odciąga,

Baby krzyczą: oj, chłopy, łapać jakiego drąga!

Jak bobakowi się mocno kijem skórę przełoi,

Wyjdzie doń dziwożona i go weźmie do swoich.

Kopię, jęczę: szaleńcy, poszli precz od malucha!

A tu nagle jak tryśnie aż ponad strzechę jucha.

W sukurs już odmienkowi idzie diabla mamuna

I szponami harata chłopków mać rozwścieczona.

Bohuś zdębiał, ja w nogi, tu w stodołę zatęchłą,

Tamten wył, Pana wołał, póki gardło nie pękło.

Skryłam się w cieniach, w kącie, cicho ratunku proszę,

Tylem zła narobiła, że już modłów nie wznoszę.

Zguba na nas tu spadła, bo żem bystra nie była.

Mądra dziewka z młodzieńcem świętym by nie zgrzeszyła

Ani by też odmienka w domu nie przytrzymała,

Przecie cała jej wioska zgodnie to odradzała.

Rymy w dzienniku piszę, jakbym była natchniona,

Choć poezji nic nie znam, jako żem nieuczona.

A nade mną już stoi straszny kształt – dziwożona.

Nie zabija, a skrzeczy, niby zgłodniała wrona.

Boję się, że zabierze, że też będę jak ona,

Więc otwarłam swe żyły, krew jest taka… czerwona.

KRZYSZTOF DZIENISZEWSKI

Urodzony 24 listopada 1994 w Warszawie

Z literaturą związany od dziecka, najpierw jako czytelnik, później badacz na potrzeby szkolno-akademickie, a obecnie autor i recenzent. Od 2019 współpracuje z portalem Ostatnia Tawerna, początkowo jako redaktor i korektor, później w roli redaktora prowadzącego. W 2020 został laureatem I edycji konkursu TwórcyTwórców oraz aktywnym członkiem grupy literackiej o tej samej nazwie. Rok 2022 to kolejne sukcesy w naborach do antologii związanych z fantastyką, które ukażą się w najbliższej przyszłości.

Z wykształcenia magister filologii języka fińskiego, akademicko zainteresowany początkami literatury fińskiej oraz oddziaływaniem na nią mitów i mitologii europejskich. Zawodowo bywał już korepetytorem, korektorem, tłumaczem i handlowcem, by na chwilę obecną zostać analitykiem danych.