Trzeba się bić z PIS o Polskę - Leszek Balcerowicz - ebook + książka

Trzeba się bić z PIS o Polskę ebook

Leszek Balcerowicz

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Leszek Balcerowicz ocenia sytuację po dojściu PiS do władzy: Kaczyński – człowiek, który bez skrupułów chce zawłaszczyć Polskę. Ziobro – jedna z najbardziej odrażających postaci w polityce, Macierewicz –niezrównoważony człowiek na czele MON to prezent dla Putina, Beata Szydło i Andrzej Duda – marionetki. I przekonuje: nie pozwólmy im zmarnować Polski i naszego życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 376

Oceny
4,1 (15 ocen)
7
5
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Koistinen

Nie oderwiesz się od lektury

Dobre źródło edukacji ekonomicznej
11

Popularność




Copyright © Leszek Balcerowicz, Marta Stremecka, Czerwone i Czarne

Projekt okładki FRYCZ I WICHA

Zdjęcia: Bartłomiej Molga, Przemysław Zimowski/Forum, Krzysztof Wójcik/Forum, Tomasz Wierzejski/Agencja Gazeta, Wojtek Szabelski/Pap, Andrzej Rybczyński Pap/Caf, Aleksander Jałosiński/Forum, Andrzej Iwańczuk/Reporter, Mirosław Pieślak/Super Express/East News, Piotr Małecki/Newsweek/Forum, Maciej Figurski/Forum, Piotr Małecki/Forum, archiwum prywatne Leszka Balcerowicza

Redaktor prowadząca Katarzyna Litwińczuk

Korekta Anna Lisiecka, Elżbieta Steglińska

Skład Tomasz Erbel

Wydawca Czerwonei CzarneSp. z o.o. S.K.A.Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa

Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl

ISBN 978-83-7700-219-3

Warszawa 2016

Część I  

Wstęp  

Drodzy Czytelnicy!

Pierwsze wydanie Trzeba się bić spotkało się z życzliwym przyjęciem, o czym świadczy fakt, że jego niemały nakład uległ wyczerpaniu. Jako zwolennik wolnego rynku postarałem się więc – wraz z wydawcą – by podaż, którą reprezentujemy, odpowiedziała na popyt. Ale to jest tylko jedna przyczyna decyzji o drugim wydaniu tej książki. Druga, ważniejsza, to fakt, że od końca lipca 2014 r. – daty zakończenia pracy nad wydaniem pierwszym – wiele się w Polsce zdarzyło. Mam tu na myśli głównie zwycięstwo wyborcze Andrzeja Dudy z PiS w wyborach prezydenckich, zwycięstwo samego PiS w wyborach parlamentarnych oraz kroki, jakie PiS, jego prezydent oraz jego rząd podejmują po wyborach. Na temat przyczyn zwycięstw PiS jest wiele teorii, z których dużo jest, moim zdaniem, bałamutnych lub nieprzekonujących. Dlatego przedstawiam własne wyjaśnienia. Mamy też wiele komentarzy na temat polityki obozu PiS-u i kierunku, w jakim on Polskę prowadzi. Uważnie przyglądam się działaniom PiS oraz krajowym i zagranicznym reakcjom na te działania. Badacze z fundacji FOR, którą założyłem w 2007 r., opracowują kolejne raporty na temat zmian poziomu państwa prawa oraz stabilności i rozwoju gospodarki pod rządami PiS-u, podobnie jak analizowali skutki polityki koalicji PO-PSL.

Wobec wagi zdarzeń, jakie mają miejsce w Polsce od maja 2015 r., czyli od wygranej Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich i samego PiS w wyborach parlamentarnych, w lutym i marcu 2016 r. napisałem specjalny esej na ten temat zamieszczony po raz pierwszy w tej książce. Analizuję przyczyny zwycięstwa PiS-u i charakterystykę jego głównych aktorów: Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Zbigniewa Ziobry, Mariusza Kamińskiego, Beaty Szydło oraz całego obozu PiS-u. W odróżnieniu od wielu innych opracowań robię to na tle międzynarodowym, korzystając z moich wieloletnich prac i zainteresowań z dziedziny porównawczej analizy ustrojów, a w tym – ich zmian. Omawiam skutki dotychczasowych działań PiS-u oraz perspektywy dla Polski, gdyby dalsze zapowiedzi z programu PiS-u były wprowadzone w życie. Nie ograniczam się do, skądinąd bardzo ważnej, kwestii stabilności i rozwoju polskiej gospodarki, ale omawiam także problemy w sferze państwa prawa, jakości debaty publicznej, mediów, polityki zagranicznej i pozycji Polski w świecie. Zmiany w tych sferach są zresztą powiązane. Tak np. obniżenie poziomu rządów prawa w państwie podwyższa ryzyko inwestycji i godzi w gospodarkę. Godzi też w skuteczność polityki zagranicznej. Te i inne powiązania analizuję w zamieszczonym dalej eseju. Uściślam także tak ważne pojęcia, jak właśnie państwo prawa i jego przeciwieństwo – państwo policyjne, czy demokracja i jej odmiany. Wprowadzam też i omawiam nowe i, jak sądzę, ważne rozróżnienia, na czele z dobrymi i złymi transformacjami ustrojów.

Pozostałą część książki, poświęconą mojej drodze życiowej oraz działaniom w III Rzeczypospolitej do połowy 2014 r., pozostawiam bez zmian. Nie zmieniłem też obserwacji i ocen o charakterze ogólnym, które są tam zawarte. Czytelnicy sami ocenią, czy wytrzymały one próbę czasu.

Bez zmian pozostawiam też tytuł książki Trzeba się bić. Wyraża on mój pogląd i życiową postawę: dobre zmiany w kraju rzadko spadają jak manna z nieba. Trzeba o nie pokojowo walczyć, mobilizując i organizując ludzi – również w demokracji. Trzeba też mierzyć się i wygrywać z przeciwstawnymi siłami.

Bieg spraw w Polsce po zwycięstwie PiS-u dodatkowo zwiększa znaczenie tej myśli – i tytułu książki – oraz uzasadnia jej podtytuł „Trzeba się bić z PiS o Polskę”. To wielkie i niezbywalne zadanie społeczeństwa obywatelskiego w naszym kraju, a przynajmniej tej jego części, która – zgodnie z doświadczeniem – wierzy, że demokracja, państwo prawa, wolna gospodarka i szerokie wolności obywatelskie tworzą najlepsze ustrojowe warunki życia ludzi.

Leszek Balcerowicz

1 marca 2016 r.

W stronę czarnego scenariusza

Wpierwszej połowie 2015 r. kończyłem – z moimi młodymi współpracownikami z FOR – pracę nad raportem o przyszłości naszej gospodarki. Każdy w miarę kompetentny i nieuprzedzony człowiek dostrzegał, że po 1989 r. na tle naszej historii i wyników innych krajów postsocjalistycznych osiągnęliśmy wielki gospodarczy sukces. Po raz pierwszy od 300 lat zaczęliśmy wyraźnie redukować lukę w poziomie życia między nami a Zachodem oraz powiększyliśmy nasze PKB w porównaniu z tymi krajami.

Ale sukces w przeszłości nie gwarantuje sukcesu w przyszłości. Gołąbki same nie wpadają do gąbki. Trzeba stawiać czoło nowym problemom, tzn. zwiększać odporność gospodarki i finansów państwa na wstrząsy oraz poprawić warunki dla tworzenia i rozwoju przedsiębiorstw – najważniejszych pracodawców.

Nasze analizy pokazywały, że bez pakietu określonych reform Polska przestanie szybko doganiać Zachód, a może nawet ugrząźć na poziomie ok. 60% średniego dochodu w Unii Europejskiej. Nieuchronne starzenie się ludności groziło bowiem (i grozi) spadkiem liczby pracujących, mało inwestujemy i wreszcie od paru lat wyraźnie wolniej rośnie ogólna efektywność gospodarki, za którą kryją się przepływy pracowników do bardziej produktywnych zajęć, innowacje i usuwanie marnotrawstwa. Ta diagnoza nie budziła większych wątpliwości. Główny wysiłek skupiliśmy na określeniu, jakie reformy są konieczne, by zapobiec kryzysowi, zwłaszcza w finansach państwa, i zapewnić Polsce dalszy szybki wzrost. Zarówno diagnozę, jak i pakiet potrzebnych reform przedstawiliśmy we wrześniu 2015 r. na kongresie w Krynicy (http://bit.ly/1UAH35T).

Pracując nad raportem, zastanawiałem się, jaki scenariusz polityczny wyłoni się w Polsce po wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 r. Moje przewidywania nie były oryginalne: oczekiwałem zwycięstwa Bronisława Komorowskiego w tych pierwszych. Uważałem to za bardzo ważne, by uniknąć najgorszego wariantu: zainstalowania się antyreformatora w Pałacu Prezydenckim, tak jak to było za czasów Lecha Kaczyńskiego. W sytuacji, która się wyłaniała z naszych badań, byłoby to bardzo groźne. Dlatego mocno zaangażowałem się – poprzez działalność medialną, włącznie z internetem – w przeciwstawienie się temu wariantowi. Wprawdzie z Bronisławem Komorowskim toczyłem poważne spory, zwłaszcza w sprawie skoku na oszczędności emerytalne w OFE, ale nie miałem (i nie mam) wątpliwości, że jest porządnym człowiekiem, który dobrze rozumiał (podobnie jak Lech Wałęsa), że to prywatna przedsiębiorczość, a nie – z natury upolityczniony – interwencjonizm państwa, daje rozwój kraju.

Co do wyborów parlamentarnych, to odczuwałem dużo większą niepewność. Podobnie jak wiele innych osób liczyłem się z tym, że może powstać jakaś koalicja wokół PiS. W tym wariancie urząd prezydenta w rękach Komorowskiego stawał się strategicznie ważny, by zapobiegać rozmaitym antyreformom (np. obniżeniu wieku emerytalnego). Nie wykluczałem też jakiejś słabej koalicji wokół PO. W tym scenariuszu dużo mniejsza była groźba antyreform, choć przeforsowanie reform wymagało – jak to się zwykle dzieje w świecie – dużej mobilizacji ze strony społeczeństwa obywatelskiego. W tej mobilizacji upatrywałem (i upatruję) swoją rolę.

Wyniki wyborów prezydenckich i parlamentarnych okazały się – z punktu widzenia reform – o wiele gorsze niż przewidywania.

Dlaczego Bronisław Komorowski przegrał, a Andrzej Duda wygrał?

Tu nie ma wielkich rozbieżności opinii: lepszy merytorycznie kandydat przegrał, bo miał gorszą kampanię niż kandydat zdecydowanie gorszy. Brak było koordynacji między PO a ludźmi Komorowskiego, którzy zresztą w większości nie odznaczali się prężnością i dobrą organizacją. Końcówka kampanii z propozycją referendum to był horror. A Andrzej Duda ciężko pracował na rzecz złego programu. Starałem się ludzi przed nim ostrzec, pytając w TV: „Czy chcecie głosować na »młodego Kaczyńskiego?«”. Nieco lepsza kampania Bronisława Komorowskiego dałaby mu zwycięstwo, a nas uchroniłaby przed wielkim niebezpieczeństwem.

Nie znam osobiście Andrzeja Dudy i starając się przeciwdziałać jego zwycięstwu, nie miałem na myśli jego cech osobistych, lecz publicznie znane fakty z jego politycznego życia. Był zastępcą Zbigniewa Ziobry w Ministerstwie Sprawiedliwości w latach 2005–2007, a ten jest dla mnie jedną z najbardziej odrażających postaci w polskiej polityce po 1989 r. To człowiek, który, moim zdaniem, przynajmniej moralnie odpowiada za śmierć Barbary Blidy. Mam ciężkie pretensje do PO, że tej tragicznej sprawy nie wyjaśniono. To człowiek, który medialnie linczował w telewizji osoby oskarżone przez podległą mu prokuraturę (np. doktora G.), łamiąc elementarną zasadę państwa prawa: domniemanie niewinności. Andrzej Duda był współpracownikiem takiego człowieka. A ponadto pracował w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, gdzie – jak ujawniono – opóźniał podpisanie ustawy, która miała wreszcie rozciągnąć państwową kontrolę nad SKOK-ami – ulubionym dzieckiem PiS-u w sektorze finansowym. A to przyczyniło się do ogromnych strat w tym układzie. Straty te – jak dotąd – wynoszą kilka miliardów złotych. Pokryły je banki, tak demonizowane przez PiS, a ostatecznie – polskie społeczeństwo. Straty powstałe w Amber Gold szacuje się na 250 mln złotych, a straty w SKOK-ach na około 5 mld. A PiS tak żerował na aferze Amber Gold! Nawiasem mówiąc, PiS stara się teraz rozciągać państwową (czyli swoją) kontrolę na różne sfery, a gdy był w opozycji, to jak niepodległości bronił swoich SKOK-ów przed państwowym nadzorem. Moralność Kalego.

Te fakty pokazywały, że Andrzej Duda jest wiernym żołnierzem PiS. Dziwiłem się, jak wiele osób dało się ponieść iluzji.

Poza tym śledziłem jego wypowiedzi w kampanii wyborczej. Z jednej strony była to „Polska w ruinie” (czego się potem wypierał), a z drugiej obietnice, których realizacja musiałaby spowodować, że Polska nie tylko pójdzie ku głębokiemu spowolnieniu gospodarczemu, ale i ku kryzysowi.

Było więc aż nadto powodów, by obawiać się zwycięstwa Andrzeja Dudy i starać się temu zapobiec. A jego późniejsze zachowanie powiększyło te obawy. Ale o tym za chwilę.

Dlaczego PiS wygrał wybory parlamentarne?

Na temat przyczyn zwycięstwa PiS jest wiele teorii, w większości niewytrzymujących, moim zdaniem, testu logiki i faktów. Ja uważam, że wynikało ono z całego splotu czynników i zdarzeń, z których niektóre nie musiały nastąpić. Nie zdecydowała więc jakaś jedna przemożna siła, jakieś fatum. Z tego oczywiście nie wynika, że efekt tego splotu nie jest groźny – jest. Nawet z przypadkowych zdarzeń mogą wynikać trwałe i niedobre skutki. Historia jest usiana takimi punktami zwrotnymi. By użyć drastycznego przykładu: I wojna światowa nie musiała się zdarzyć, a się zdarzyła. Nie jest jednak tak, że nic się nie da zrobić, by zejść ze złego toru, na jaki sprowadziło Polskę zwycięstwo Andrzeja Dudy i PiS. Oczywiście, da się, i to tym szybciej, im mocniejszy będzie zorganizowany obywatelski opór. To na szczęście obserwujemy.

A teraz wracając do splotu czynników i zdarzeń, które doprowadziły do zwycięstwa PiS w wyborach parlamentarnych: po pierwsze, sama wygrana PiS w wyborach prezydenckich dała mu dodatkowy impet, a przypominam – Bronisław Komorowski nie musiał przegrać.

Po drugie, do zwycięstwa PiS przyczyniły się wcześniejsze, jaskrawe błędy PO. Mam tu zwłaszcza na myśli programowy i propagandowy zwrot w kierunku PiS-u, jaskrawo widoczny w przypadku skoku na oszczędności emerytalne w OFE. Coś takiego zrobiły przedtem tylko skrajnie populistyczne rządy: najpierw Kirchnerów w Argentynie, potem Orbána na Węgrzech. I oto rząd Tuska, chcąc uniknąć potrzebnych reform finansów naszego państwa, poszedł w tym samym kierunku, choć – aby być fair – chcę dodać, że wcześniej usunął większość przywilejów emerytalnych i podniósł wiek przechodzenia na emeryturę. Skok na OFE był nie tylko ciężkim błędem ekonomicznym, ale i politycznym. Był szokiem dla ideowej części wyborców PO, zwłaszcza że towarzyszyła mu pełna demagogii i antykapitalistyczna w wydźwięku propaganda (giełda to ruletka, OFE to krwiopijcy itp.). Tymi ruchami PO odepchnęła od siebie koło dwóch milionów potencjalnych wyborców – to te osoby, które ponownie zapisały się w 2013 r. do okrojonego OFE, choć wymagało to dodatkowego wysiłku (czego się zwykle unika). To był taki gest Kozakiewicza pod adresem PO. Nawiasem mówiąc, aż przykro było patrzeć, jak praktycznie cały klub poselski PO podnosił zgodnie ręce za zniesieniem jednej z najważniejszych reform, jakie udało się – i to na zasadzie szerokiego ponadpartyjnego konsensusu – przeprowadzić po 1989 r. w Polsce. Wśród tego antyreformatorskiego pędu w PO były akty wyjątkowego oportunizmu, np. zachowanie Dariusza Rosatiego, który krytykował w 2011 r. pierwotne uderzenie PO w OFE, a gorliwie popierał w 2013 r. następne, dużo bardziej drastyczne, będąc przewodniczącym Komisji Finansów Publicznych w Sejmie. No a potem został kandydatem PO na europosła i powędrował do Brukseli. Zdumiewające było też dla mnie zachowanie prezesa NBP Marka Belki, który – wbrew własnym ekspertom, i to w histeryczny sposób – popierał skok na oszczędności w OFE.

A PiS zacierał ręce, bo ten ruch odpowiadał ich poglądom na państwo i gospodarkę, choć – rzecz znacząca – sam go nie zrobił, gdy rządził w latach 2005-2007. To PO złamała tabu. Jarosław Kaczyński niezwykle agresywnie wypowiadał się w czasach rządów PO o OFE, licytując się w antykapitalistycznych wypowiedziach z Leszkiem Millerem z SLD i z niektórymi publicystami goszczącymi na łamach „Gazety Wyborczej”, a także z częścią postsocjalistycznej profesury.

Nieomal wszystkie partie (ugrupowanie Palikota było tu wyjątkiem) przy okazji skoku na oszczędności w OFE uprawiały antykapitalistyczną propagandę. Najchętniej korzystała z tego najbardziej antykapitalistyczna z nich, czyli PiS. To było dmuchanie w pisowskie żagle.

Na sprawę OFE nałożyły się podsłuchy, ujawnione w czerwcu 2014 r. Odnoszę się do nich w dalszej części książki, powiem więc tu krótko: skandalicznie zachował się znów Marek Belka, który w rozmowie z ówczesnym ministrem spraw wewnętrznych Bartłomiejem Sienkiewiczem proponował polityczny targ. Uważałem i uważam, że Belka powinien był natychmiast podać się do dymisji, bo jaskrawo naruszył odrębność NBP od rządu. A Sienkiewicz powinien zrezygnować z urzędu, chociażby z powodu nieudolności – nie zapobiegł podsłuchom. W krajach o wyższej niż u nas kulturze politycznej tak by się stało. Ale u nas bohaterowie skandalu poszli w zaparte i mało kto w mediach to potępiał. W różnych demokracjach zdarzają się skandale, kulturę polityczną poznaje się po tym, jakie są na nie reakcje.

A co do PO, to przyjęła ona najgorszą z możliwych strategii: skandal to podsłuchy, a nie to, co one ujawniły. Z prawnego punktu widzenia było to poprawne, ale z politycznego – zabójcze, bo zwiększyło skuteczność agresywnej propagandy PiS: „No przecież widzicie, PO to ludzie bez moralności, cwaniacy, złodzieje itp.”.

Aby dopełnić obrazu zdarzeń po stronie PO, które zwiększyły szanse na zwycięstwo PiS, wspomnę o górnictwie. Co prawda odpowiadał za nie bezpośrednio PSL, ale gdy spadek cen węgla ujawnił ogromne straty, zwłaszcza w górnictwie państwowym, to Donald Tusk zaangażował się – i to w jaki sposób: umizgując się do związkowców! Pewnie sobie wykalkulował, że na reformy za późno, a wybory się zbliżały. Ale to był kolejny zły sygnał dla ideowych wyborców PO. Opóźnianie reform zawsze kosztuje społeczeństwo, a czasami – polityków. Generalnie, protesty związków zawodowych nie są w Polsce popularne, Polacy w tym punkcie wykazują zdrowy rozsądek.

Zostawiając już na boku PO, chcę przypomnieć, że PiS bezwzględnie wykorzystywał też sprawę uchodźców, strasząc Polaków ich masowym zalewem, podczas gdy chodziło o kilka tysięcy osób. A przez Polskę przewinęło się ok. 80 tysięcy Czeczenów, których zresztą bronił wcześniej Mariusz Kamiński.

Do innych zdarzeń, które nie musiały mieć miejsca, trzeba zaliczyć to, że Zjednoczonej Lewicy i Korwinowi zabrakło minimalnej liczby głosów do wejścia do Sejmu: ZL – 0,45 proc., a Korwinowi – 0,24 proc. Tylko dzięki temu PiS uzyskał większość.

Jak widać, to nie jakiś geniusz Jarosława Kaczyńskiego, ale splot szczęśliwych dla niego przypadków dał mu taki wynik.

To oczywiście nie podważa legalności tego rezultatu, ale uświadamia, że nie wziął się on z działania jakichś nieodpartych, potężnych sił. To zupełnie inna sytuacja niż przytłaczające zwycięstwo Orbána na Węgrzech w 2010 r.

Jarosław Kaczyński nie jest politycznym geniuszem, choć uzyskał duży wpływ na Polskę

Nie odmawiam Jarosławowi Kaczyńskiemu odporności na przeciwieństwa i umiejętności wykorzystywania okazji. Ale, powtarzam, jego dotychczasowe sukcesy byłyby niemożliwe bez pasma szczęśliwych – dla niego – przypadków. Tak się w historii zdarza. By użyć drastycznego przykładu: każdy, kto przeczyta znakomitą książkę Richarda Pipesa Rewolucja rosyjska, dowie się, jak niebywałe szczęście mieli – niestety – bolszewicy. Co do Jarosława Kaczyńskiego, to gdyby Jerzy Buzek nie zaproponował w 2000 roku Lechowi Kaczyńskiemu stanowiska ministra sprawiedliwości, to nie byłoby PiS-u jako jakiejkolwiek znaczącej partii. Ot, znowu rola przypadku w historii. Zostałby tylko obrazek z demonstracji w 1992 r., podczas której palono kukłę Wałęsy, po tym jak Lech Wałęsa pozbył się Kaczyńskich z prezydenckiego urzędu. Ta demonstracja była dla mnie obrzydliwa, wstrząsająca. O późniejszych szczęśliwych dla Jarosława Kaczyńskiego zdarzeniach czy okolicznościach już pisałem.

Nie mamy więc w przypadku Jarosława Kaczyńskiego do czynienia z geniuszem politycznym. To, co go wyróżnia, to brak zahamowań w mowie nienawiści i insynuacji, co mu zresztą szkodzi. Gdy milczy, zyskuje. To był też jeden z czynników sukcesu PiS – podstawienie za Jarosława Kaczyńskiego Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, czyli „młodych Kaczyńskich”. Ilu ludzi dało się na to nabrać! Obawiam się również, że Jarosław Kaczyński nie ma też wielkich zahamowań w działaniach. O tym świadczy atak na państwo prawa, jaki PiS przeprowadził przez pierwsze 100 dni swoich rządów. Będzie o tym mowa za chwilę. A brak zahamowań nie jest dla mnie powodem do podziwu. Pod tym względem historia zna większych wyczynowców niż Jarosław Kaczyński. Jest natomiast powodem do zdecydowanego, dobrze zorganizowanego i narastającego obywatelskiego działania. Dlatego popieram KOD i mam nadzieję, że będzie rósł w siłę jako pozapartyjny ruch skupiony na obronie państwa prawa. Bo jeśli ktoś nie ma wewnętrznych hamulców, to zatrzymają go tylko zewnętrzne przeciwdziałania, jakie są możliwe dzięki wolnościom obywatelskim (mediów, słowa, zrzeszania się, demonstrowania itp.).

Od ponad 40 lat zajmuję się porównawczą analizą rozmaitych ustrojów polityczno-gospodarczych. Było dla mnie wielkim wyróżnieniem, że mogłem działać na rzecz radykalnej poprawy ustrojowych warunków życia i pracy w Polsce. Z tych badań i z praktyki wiele się dowiedziałem, co pomaga, a co szkodzi krajowi. Nie mam wątpliwości, że Jarosław Kaczyński należy do ustrojowych szkodników, owładniętych złą doktryną lub po prostu żądzą władzy. A ustrojowi szkodnicy mi nie imponują.

Część sukcesu PiS wzięła się z tego, że przez swoją agresywną propagandę „Polski w ruinie” zmobilizował on pokłady frustracji, które zalegają przecież w każdym społeczeństwie. Mówił i mówi ludziom: „Wasze problemy wynikają ze złych sił III Rzeczypospolitej: establishmentu, spisku w Magdalence itp.”. Dla celów partyjnych lub z ideologicznego otumanienia usiłuje zakłamać najlepszy okres naszej historii w ciągu ostatnich 300 lat. Przez brutalne ataki Jarosława Kaczyńskiego i jego świty np. na Władysława Bartoszewskiego – polskiego Nelsona Mandelę – nastąpiła legitymizacja chamstwa. Mali ludzie mogą się wywyższać i poprawiać sobie samopoczucie, plując do góry – na wielkich. Widzimy to ostatnio w przypadku ataków na Lecha Wałęsę po ujawnieniu kwitów Kiszczaka. Jadwiga Staniszkis trafnie określa te działania PiS, mówiąc: „PiS ośmielił lumpiarstwo”. Nawiasem mówiąc, dobrze, że przejrzała na oczy.

PiS nie tylko zmobilizował dla swoich partyjnych celów ludzi sfrustrowanych, ale też odwołał się do rozmaitych grup protestu: frankowiczów, przeciwników gimnazjów, przeciwników sześciolatków w szkole, zwolenników wcześniejszego przechodzenia na emeryturę itp. Popierał je i obiecywał spełnienie ich żądań, nie przeprowadzając żadnej merytorycznej analizy skutków dla Polski. A w im większym zakresie PiS będzie spełniać te żądania, tym gorzej dla naszego kraju. Do tego jeszcze wrócimy. Za triumfujący populizm zawsze ostatecznie płaci społeczeństwo. W Ameryce Łacińskiej roi się od takich przykładów. Popatrzmy na Wenezuelę, Argentynę czy Brazylię. A w Europie popatrzmy na Grecję.

Jarosław Kaczyński ma – jak na razie – niekwestionowane poparcie w aparacie PiS lub – mówiąc językiem dawnego systemu – w jego aktywie. Myślę, że składa się on z trzech grup, które mogą się na siebie w części nakładać: pierwsi to wierni wyznawcy – należy do nich tzw. zakon, wąska grupa, która jest z Kaczyńskim od samego początku, np. Krzysztof Czabański czy Adam Glapiński. Mają wspólne cele: władza w państwie i pewne wspólne poglądy, jak do władzy dochodzić, po co ją sprawować i jak ją utrzymać. Do tej pierwszej grupy należą też Mariusz Kamiński, Zbigniew Ziobro, Antoni Macierewicz, choć nie należeli do zakonu i mają własne grupy poparcia, np. o. Rydzyka w przypadku Macierewicza.

Do pierwszej grupy należą też młodzi wyznawcy – wierzące marionetki. Zachowanie Andrzeja Dudy pokazuje, że mieści się w tej kategorii. Do końca życia nie zapomnę, z jaką mściwą radością zareagował na wiadomość o kwitach z szafy Kiszczaka, mówiąc z błyskiem w oku: „Oto III Rzeczpospolita!”. W tej grupie umieściłbym też Beatę Szydło. Nawiasem mówiąc, z zachowania przypomina ona posłankę Samoobrony Renatę Beger. Ten sam niesamowity tupet w głoszeniu oczywistych nieprawd w dowolnym miejscu. W przypadku Beaty Szydło – włącznie z Parlamentem Europejskim.

Oprócz wiernych wyznawców w aktywie PiS – podobnie jak w większości partii politycznych – jest o wiele większa grupa ludzi, którzy – dzięki partii – chcą uzyskać stanowiska w państwie. Dla nich sprawa doktryny jest pewnie nieistotna lub drugorzędna. To, co wyróżnia PiS, to fakt, że jego aktyw obejmuje wiele osób, które bez PiS nie mogłyby nawet marzyć o posadach, jakie – dzięki Jarosławowi Kaczyńskiemu – otrzymują. Czują więc wobec niego ogromną wdzięczność i będą PiS-u (czyli swoich stanowisk) bronić do upadłego. Weźmy na przykład Patryka Jakiego, 30-letniego politologa, który został u boku Ziobry wiceministrem sprawiedliwości. Jakie ma kompetencje, by piastować to stanowisko?! Dla mnie wykazał się dotąd głównie fałszywym oskarżeniem jednego z posłów PO o to, że ten wynajmował lokal na agencję towarzyską. I to jest wiceminister sprawiedliwości! Zapamiętałem go też z innego epizodu: na początku 2015 r. byłem w Kijowie na zaproszenie prezydenta Poroszenki. I oto Patryk Jaki, wówczas rzecznik partii Ziobry, wystosował publiczny list do prezydenta, by mnie nie słuchał, bo zrujnowałem Polskę. W kadrach PiS ujawniło się też wielu innych dziwnych osobników, np. ludzie, którzy objęli stadninę koni w Janowie Podlaskim. Nawiasem mówiąc, mogli to zrobić tylko dlatego, że była państwowa.

Na tym tle szokuje wypowiedź Mateusza Morawieckiego w „Polityce” (nr 9/2016, s. 25): „Cieszę się, że po 27 latach mamy wreszcie w Polsce kadrę niezależnych, w pełni profesjonalnych i patriotycznych menedżerów”. A szczególnie krewnych (np. Jan Maria Tomaszewski, doradca w TVP) i kolegów prezesa (np. Wojciech Jasiński, wyniesiony na szczyt Orlenu). Może bliskie związki z Jarosławem Kaczyńskim uświęcają, tak jak to było w przypadku krewnych i bliskich towarzyszy Mahometa?

Co do samego Mateusza Morawieckiego, to dziwiły mnie medialne komentarze: „Jak to dobrze, że w rządzie PiS pojawił się gospodarczy fachowiec”. Po pierwsze, nie każdy prezes zagranicznego banku bierze grube miliony za to, że odgrywa w nim jakąkolwiek kierowniczą rolę. A po drugie, nie daje to automatycznie wiedzy o tym, co decyduje o stabilizacji i rozwoju całej gospodarki. Świadczą o tym wypowiedzi Mateusza Morawieckiego pełne patriotycznych sloganów i niekompetentnych odniesień do spraw gospodarki. A zupełnie porażający jest jego plan, sławiony przez J. Kaczyńskiego i Jarosława Gowina jako „wielki plan Morawieckiego”. Ale o tym za chwilę. By dokończyć wątek wicepremiera, to jeszcze wspomnę, że uderza mnie zajadłość, z jaką mówi o III Rzeczypospolitej i o Lechu Wałęsie. Pod tym względem przypomina mi Andrzeja Dudę. To już ojciec Mateusza, Kornel Morawiecki, jest momentami bardziej wyważony.

Aby dokończyć wątek aktywu PiS-u, chcę powiedzieć, że nie wszyscy jego członkowie należą do pisowskiej sekty lub są karierowiczami. Myślę, że sporo jest tam również ludzi zabłąkanych, którzy ulegli propagandzie ze strony sekty oraz magii zwycięstwa. Pytanie: czy zamkną sobie oczy i uszy, by nie docierały do nich sygnały z niepisowskiego świata?

Na rzecz PiS-u działała tzw. lewica

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Część II   Trzeba się bić

Wstęp   do pierwszego wydaniaTrzeba się bić

Rozdział I    Dzieciństwo i młodość

Rozdział II   Narodziny lidera

Rozdział III   Plan Balcerowicza

Rozdział IV   Przełomowe lata 1990–91

Rozdział V   Życie poza polityką

Rozdział VI   Powrót

Rozdział VII   Znów w rządzie

Rozdział VIII   Szef NBP

Rozdział IX   Ocena polskiej polityki przed powtórnym dojściem PiS do władzy

Rozdział X   Jaki kapitalizm?

Rozdział XI   Jakie państwo?

Synteza raportu Forum Obywatelskiego Rozwoju Następne 25 lat. Jakie reformy musimy przeprowadzić, by dogonić Zachód