Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Toksyczne związki, skomplikowane relacje i klątwa dziadka z Auschwitz.
Trzydziestoletnia Mathilda i czterdziestoletni Grzegorz przypadkowo spotykają się na niemieckim campingu. Z zasłyszanej rozmowy telefonicznej mężczyzna wnioskuje, że kobieta przed kimś ucieka. Po powrocie do Polski zapomina o Niemce, lecz kilka miesięcy później Mathilda dzwoni do niego i prosi o pomoc. Zamierza przyjechać do Oświęcimia, rodzinnego miasta Grzegorza, i poznać historię swojego dziadka – esesmana z Auschwitz. Liczy na to, że to pomoże jej uwolnić się od rodzinnej klątwy, o której przekonywała ją matka, a zarazem wyzwolić się z patologicznego związku. Czy Grzegorz, sam uwikłany w trudne relacje z matką i córką, będzie w stanie pomóc zranionej kobiecie?
„Trzecia terapia” to opowieść o winach własnych i cudzych, o rodzinnej przeszłości, uzależnieniu od innych i o niełatwej miłości, która może przyjść w każdym wieku.
Poruszająca opowieść o przeszłości, która nie pozwala o sobie zapomnieć pomimo mijających lat. Losy bohaterów splatają się, tworząc misterny wzór na całej konstrukcji powieści. Ta historia buzuje emocjami, perli nastrojami, ale jest również pełna czyhających w kątach demonów – to jedna z tych książek, które zapadają w pamięć.
Małgorzata Warda
Danuta Chlupová jest Polką, lecz od urodzenia mieszka w Czechach. Jej małą ojczyzną jest Zaolzie – część Śląska Cieszyńskiego, która przed blisko stu laty została włączona do ówczesnej Czechosłowacji.
Z wykształcenia ekonomistka, z zawodu i zamiłowania dziennikarka, mieszka z rodziną w spokojnym miejscu pod lasem, w którym w czasie wojny rozegrały się dramatyczne wydarzenia. Laureatka Konkursu Literacki Debiut Roku 2017 za powieść „Blizna”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 337
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dzień był upalny, lecz kiedy dotarli do celu podróży, słońce powoli opadało już z sił i jego promienie złagodniały. Grzegorz wyłączył silnik i przez kilkanaście sekund delektował się ciszą niezakłócaną jego nieustannym szumem. Kamila także się nie ruszała. Przedrzemała ostatnią godzinę, a teraz niechętnie, z widocznym wysiłkiem próbowała unieść ociężałe, klejące się powieki.
– Hello – wymamrotała po angielsku, gdy wreszcie wygramolili się z samochodu i weszli do małej kempingowej recepcji.
Grzegorz ledwo dostrzegalnie się uśmiechnął. Dziewczyna miała w liceum lekcje niemieckiego, lecz nie lubiła tego przedmiotu i nie przykładała się do nauki języka. Być może jemu na przekór. Był przecież germanistą.
Mężczyzna bez słowa skinął głową recepcjonistce na powitanie, zauważywszy, że kobieta prowadzi rozmowę przez telefon. Uśmiechnęła się przepraszająco, lecz nie odsunęła komórki od ucha. Ściszyła tylko głos i odwróciła się lekko, jakby nie chciała, by podsłuchiwał. Prawdopodobnie sądziła zresztą, że przybysz nie zna niemieckiego.
– Brigitte, od jutra nie dodzwonisz się pod ten numer. Wyjmuję kartę SIM i wkładam nową. On jest zdolny do wszystkiego, wierzę, że znalazłby sposób, jak mnie namierzyć. Poza tym nie chcę czytać tych jego SMS-ów. Po ostatnim nie mogłam się pozbierać… Żałuję, że od razu o tym nie pomyślałam – mówiła właśnie kobieta. Lewą ręką odsuwała za ucho proste jak druty, sięgające do ramion jasne włosy. Miała germańską urodę. Raczej nie była kobietą w jego typie. Przez chwilę słuchała swojej rozmówczyni, niespokojnie zerkając w stronę przybyłych. – Brigitte, nie mogę ci teraz niczego wyjaśniać, mam klientów. Zadzwonię z nowego numeru – rzuciła do słuchawki. A jednak dalej trzymała komórkę przy uchu. – Zdziwisz się, gdzie jestem. Później ci wszystko opowiem…
Kamila przysunęła się do Grzegorza.
– Co za bezczelność! Powinna zająć się nami, a tymczasem plotkuje przez telefon – syknęła. Już na dobre się obudziła.
– Rozmawia z klientem – odparł szeptem. Wiedział, że Kamila z pewnością nie rozumie prowadzonej przez recepcjonistkę rozmowy. Nie zależało mu, co prawda, na usprawiedliwianiu nieznajomej, lecz irytowała go niecierpliwość córki.
Niemka odłożyła wreszcie komórkę. Kiedy odwracała się do gości, na jej twarzy malowało się napięcie, zaraz jednak wysiliła się na profesjonalny uśmiech i lekki ton.
– Welcome to Fläming. Przyjechaliście państwo z Polski, prawda? Mam tu zapisaną rezerwację na dzisiejszy dzień.
– Możemy rozmawiać po niemiecku – zaproponował Grzegorz. – Będzie to dla mnie łatwiejsze. W pracy codziennie używam niemieckiego.
– Naprawdę? Bardzo mi miło. I przepraszam, że musieliście państwo czekać.
Wyglądała na nieco zmieszaną, kiedy dotarło do niej, że najprawdopodobniej rozumiał treść zasłyszanej rozmowy telefonicznej. Wyciągnęła z szuflady druk i podała go Grzegorzowi do wypełnienia. – Przyjechał pan z… córką? – spytała, przy czym zawahała się na sekundę przed ostatnim słowem. Badawczo przyjrzała się Kamili. Dobrze wiedział, że zastanawia się, czy dziewczyna nie jest przypadkiem jego kochanką. Nie wyglądał na czterdziestolatka i podobne sytuacje nieraz mu się zdarzały. Tym częściej, im bardziej sylwetka dziewczyny nabierała dojrzałych kształtów.
***
Fläming-Skate to był spóźniony prezent dla Kamili. W maju obchodziła siedemnaste urodziny. Latem najczęściej wysyłał córkę nad morze – czasem nad Bałtyk, innym razem gdzieś na południe. Zawsze i niezmiennie z babcią. Sam odmawiał udziału w tych wyjazdach. Nie odważyłby się powiedzieć tego głośno, ale cieszył się, że przez te dziesięć dni ma mieszkanie tylko dla siebie.
Był zadowolony, że choć przez dziesięć dni w roku nie ma w domu matki. Grzegorz nie potrzebował morza, by wypocząć. Musiał tylko choć na chwilę uwolnić się od obecności kobiety, która przed piętnastu laty, a dokładnie w styczniu dwutysięcznego roku, orzekła, że jej syn nie jest w stanie samodzielnie wychować swojego dziecka. Był pewien, że nie zmieniła zdania aż do dziś, choć od dawna nie wracali do tego tematu, bo tak było bezpieczniej.
W tym roku postanowił, że spędzą urlop inaczej. Wyjadą z Kamilą do Niemiec – na najlepsze w Europie trasy dla rolkarzy. Oboje lubili rolki, lecz w mieście rzadko jeździli razem. Kamila wolała towarzystwo rówieśników, Grzegorz samotne wieczorne przejażdżki po asfaltowych ścieżkach nad rzeką. Miał nadzieję, że Fläming-Skate zbliży ich do siebie.
Teraz dziewczyna całkiem ochoczo pomagała mu w rozbijaniu namiotu. Przed wejściem rozstawiła kempingowe krzesła i stolik, które specjalnie kupił przed wyjazdem. Nigdy przedtem nie biwakowali, nie posiadał więc odpowiedniego sprzętu.
– Ładnie tu. – Kamila uśmiechnęła się. Z przyjemnością rozglądała się naokoło. Kemping był czysty, zadbany, trawnik świeżo skoszony, żywopłot oddzielający poszczególne części kompleksu starannie przystrzyżony.
Grzegorz odwzajemnił uśmiech dziewczyny. Poczuł ulgę. Jeszcze parę dni przed wyjazdem córka marudziła, że nie mogą przecież jechać bez babci, natomiast w czasie kilkugodzinnej podróży do Niemiec była raczej mało rozmowna.
– Pójdziemy na rolki dzisiaj wieczorem? – spytała teraz niecierpliwie. Już nie była zaspana. – Dochodzi dopiero siódma.
Widać było, że nie może się doczekać, kiedy wypróbują słynne flämingowskie „czarne szkło”, czyli specjalną nawierzchnię dla rolkarzy, z której słynęły tutejsze szlaki.
– Oczywiście! – zgodził się chętnie. – Po kolacji czy wcześniej?
W tym momencie komórka Grzegorza upomniała się o uwagę. Dzwoniła matka. Cholera! Zapomniał o niej.
– Dobry wieczór, mamo. Już się rozpakowaliśmy. Wszystko u nas w porządku – rozpoczął rozmowę lekkim tonem. To nie uchroniło go przed pretensjami matki.
– Całe szczęście! Nie mogłeś wcześniej zadzwonić lub wysłać SMS-a? Według moich obliczeń powinniście byli dotrzeć na miejsce przed trzema godzinami! Domyślasz się chyba, że cała jestem w nerwach?!
– Uspokój się, mamo. Najpierw chcieliśmy się zameldować, potem…
– Mogę porozmawiać z Kamilką? – przerwała mu.
Zacisnął usta ze złością i bez słowa przekazał telefon córce.
– Babciu, najmocniej cię przepraszamy. – Kamila starała się załagodzić sytuację. – Wiesz, podróż się przeciągnęła, bo postanowiliśmy zjechać z autostrady i zatrzymać się w Legnicy. Chociaż na chwilę…
Nie zdziwił się, kiedy z dalszego ciągu rozmowy wywnioskował, że wzmianka o Legnicy udobruchała matkę. Sam by jej zresztą o tym powiedział, gdyby dała mu szansę. Westchnął.
– Pójdziemy na rolki po kolacji czy od razu? – próbował nawiązać do przerwanej rozmowy z córką, kiedy oddała mu komórkę.
Dziewczyna popatrzyła na niego tak, jakby zaproponował jej przejażdżkę tuż po otrzymaniu wiadomości o śmierci kogoś bliskiego.
– Chyba w ogóle nie mam ochoty. Zostawimy to na jutro – powiedziała chłodno.
– Przed chwilą miałaś ochotę – przypomniał jej.
Wzruszyła ramionami.
– Rozmyśliłam się.
– Wolno zapytać dlaczego?
– Żal mi babci. Nie dość, że została w domu sama…
– Jutro ma przecież jechać na kilka dni do tej swojej przyjaciółki. Do Łomnej.
– No tak, ale… Nie, tato, dziś już nigdzie nie idę.
– Jak uważasz. W takim razie pojeżdżę sobie sam. Tymczasem możesz przygotować posiłek. Kuchnia jest w tamtym budynku. – Wskazał ręką w prawo. Nie sprawdził nawet, jaką dziewczyna zrobiła minę. Wziął kask i rolki, po czym oddalił się w stronę stojącej przed recepcją ławki, by tam je włożyć. Nie chciał, by Kamila widziała, że kotłuje się w nim złość pomieszana z goryczą. Obawiał się, że emocje aż nazbyt wyraźnie malują się na jego twarzy.
***
Recepcjonistka stała przed budynkiem i zaciągała się papierosem. Och – jak nie lubił palących kobiet!
– Na przejażdżkę? – zagadnęła go z lekkim, płochliwym uśmiechem.
– Tak – odparł lakonicznie.
– Córka nie dała się skusić?
– Postanowiła w międzyczasie przygotować kolację – przedstawił Niemce lekko zmienioną wersję wydarzeń.
– Ładnie z jej strony – stwierdziła i zgasiła papierosa. Przyjrzał jej się ukradkiem. Była średniego wzrostu, miała szczupłą, lekko chłopięcą sylwetkę, trochę patykowate nogi wbite w granatowe dżinsy i zbyt małe piersi schowane pod zwykłym białym podkoszulkiem. Za to jej jasne włosy pięknie lśniły teraz w blasku chylącego się ku zachodowi słońca.
– Nie idzie pani do domu? Na drzwiach jest napisane, że recepcja czynna jest do osiemnastej – zauważył.
– Mieszkam tutaj – rzuciła w odpowiedzi.
Nie pytał o nic więcej. Wyruszył na trasę, która zaczynała się zaraz za bramą. Idealnie gładki asfalt, spokój i otoczenie pełne zieleni sprawiły, że przestał myśleć o kolejnym zgrzycie w napiętym, trójkątnym współżyciu z matką i córką. Problemy obcej Niemki jeszcze mniej go obchodziły.
***
Następnego dnia Grzegorza obudziło słońce wdzierające się do namiotu. Kamila też powoli się budziła, wierciła się w swoim śpiworze, jednak nie otwierała jeszcze oczu, jakby na znak, że za wcześnie na wstawanie.
Wyszedł na zewnątrz. Zmrużył oczy przed oślepiającym blaskiem. Trawa była obficie pokryta rosą, w powietrzu unosiła się lekka mgiełka. Zapowiadał się pogodny dzień.
Kiedy zbliżał się do budynku, w którym znajdowały się łazienki i kuchnia, zauważył dziewczynę z recepcji. Stała bez ruchu na miniaturowym tarasie jednego z domków campingowych i patrzyła gdzieś przed siebie. Znów zaciągała się dymem. Ubrana była w dresy, nieuczesane jeszcze włosy byle jak zwisały koło jej twarzy. Grzegorz ze zdziwieniem odnotował, że wygląda całkiem sympatycznie w tym nieładzie. Tylko ten papieros psuł ogólnie dobre wrażenie.
Zatrzymał się i zastanowił, czy podejść do kobiety. Było w niej coś, co go intrygowało. Nim zdążył się zdecydować, ona uniosła rękę, na chwilę zawahała się, a potem, trochę niepewnie, pomachała do niego.
– Guten Morgen! – zawołał. – Wyspana?
– Powiedzmy. Nie potrafię latem długo spać. I ogólnie źle sypiam. A pan?
– Nie narzekam. Chociaż budziłem się kilkakrotnie, bo nie jestem przyzwyczajony do nocowania w namiocie.
– Myślałam, że to pana styl spędzania urlopu.
– Nie. Wyjątek.
Zamilkli. Przyglądali się sobie nawzajem.
– Jeździ pani na rolkach? – zainteresował się.
– Nie. Na rowerze też nie jeżdżę. Rozumiem, że próbuje pan dociec, dlaczego wylądowałam właśnie w tym miejscu?
Wzruszył ramionami.
– Jak mi pani będzie chciała powiedzieć, to powie, a jak nie – to też w porządku.
Przygryzła wargę.
– Tak. Ma pan rację. Zresztą… Nie powiedziałabym panu prawdy. Musiałabym zmyślać.
***
Dzień był niezwykle udany. Oboje z Kamilą zapomnieli o wczorajszym zgrzycie. Przejechali na rolkach pętlę o długości blisko pięćdziesięciu kilometrów. Grzegorz nie spodziewał się nawet, że będzie w stanie przebyć w jednym dniu tak długą trasę. Jego córka tak samo. Byli pod wrażeniem nawierzchni, o jakiej mogli tylko marzyć w Polsce, podobały im się wioski, przez które prowadziły ścieżki, i nie mogli się nadziwić, że choć poruszają się po najbardziej znanych w Niemczech terenach dla rolkarzy, to nie ma na nich żadnych tłumów. Tylko tu i ówdzie, co parę kilometrów, mijali jakiegoś rowerzystę lub rolkarza – najczęściej Czecha. Także wśród gości kempingu przeważali przyjezdni znad Wełtawy. To z pewnością nie był przypadek, lecz reguła, ponieważ wszelkie tabliczki informacyjne sporządzone były po niemiecku i po czesku.
– Widzę, że jako Polak jestem tu w mniejszości – stwierdził Grzegorz, podchodząc wieczorem do recepcjonistki, która czytała książkę na minitarasie przed swoim domkiem. Jej dyżur już się skończył.
Gestem ręki zaprosiła go, by usiadł obok niej przy plastikowym stoliku.
– Czesi są takimi zapalonymi rolkarzami?
– Na to wygląda. Ale tak naprawdę nie wiem, ilu ich tu przyjeżdża, bo pracuję tu dopiero od paru tygodni – odpowiedziała.
– Co pani czyta? – zmienił temat.
Z ociąganiem, jak gdyby wstydziła się swojej lektury, pokazała mu okładkę książki. Tytuł brzmiał Mein Vater war Nazi – Mój ojciec był nazistą. Znał tę pozycję, napisała ją Haidi Streletz.
– Czytałem to już przed paru laty – stwierdził. – Widać, że interesują nas te same tematy.
Dziewczyna głośno przełknęła ślinę. Wydawało mu się, że jego uwaga wytrąciła ją z równowagi.
– Została przetłumaczona na polski?
– Nie wiem. Czytałem w oryginale.
Spojrzała na niego z podziwem.
– No tak, dobrze pan zna niemiecki. Prowadzi pan firmę?
Uśmiechnął się, kiedy próbował dopasować określenie „firma” do swojego miejsca pracy.
– Codziennie mam niemieckich klientów – odpowiedział wymijająco.
– A wie pan, że ja z kolei próbowałam uczyć się polskiego? Byłam w czasie studiów na wymianie studenckiej w Polsce, we Wrocławiu. – Starała się jak najpoprawniej wymówić polską nazwę miasta. – Ale niewiele pamiętam. Tylko pojedyncze słowa.
– Ile czasu tam pani spędziła? Jeden semestr?
Pokręciła głową.
– Niestety nie. Nie zabawiłam zbyt długo. Po dwóch miesiącach musiałam wrócić do domu. Powody rodzinne – chora mama.
Jej twarz się zmieniła, w oczach pojawił się smutek. W milczeniu siedzieli obok siebie. Wtedy usłyszał za plecami czyjeś kroki. Odwrócił głowę. Podeszła do nich Kamila. Nie przywitała się w ogóle z Niemką, od razu zwróciła się do ojca:
– Babcia chce z tobą rozmawiać.
Wziął komórkę z jej ręki i skinięciem głowy pożegnał się z dziewczyną z recepcji.
***
– Dlaczego spędzasz z tą Niemką tyle czasu? – spytała Kamila podczas kolacji. Jedli przed namiotem pizzę podgrzaną w mikrofalówce.
– Jakie tyle czasu! – zaprotestował. – Kiedy się na nią natknę, to zamienię z nią parę słów. I na tym koniec.
Odpowiedź nie zadowoliła dziewczyny.
– Ty się na nią nie natykasz. Ty do niej podchodzisz za każdym razem, kiedy tylko pojawi się w zasięgu twojego wzroku.
– Przesadzasz, Kamilo.
Wieczorem nie mógł zasnąć, choć był bardzo zmęczony. Córka dawno spała jak zabita, a on nieustannie przewracał się z boku na bok. Zerknął na komórkę i stwierdził, że minęła już pierwsza.
Westchnął z rezygnacją. Postanowił się przejść. Może po krótkim spacerku na świeżym powietrzu wreszcie zaśnie? Starał się jak najciszej rozsunąć suwak namiotu, by nie obudzić córki. Nawet nie drgnęła. Powoli udał się pomiędzy rzędami namiotów do bardziej oddalonej części kempingu, gdzie nie było domków, a pole namiotowe było prawie puste. Latarnie oświetlały ścieżki.
Po paru minutach zauważył jakąś postać nadchodzącą z oddali. Jeszcze nim zdążył jej się przyjrzeć, nabrał pewności, że to dziewczyna z recepcji. Zatrzymała się kilka metrów przed nim, zastygła, jakby sparaliżował ją strach. W intuicyjnym obronnym geście przycisnęła ręce do piersi.
– Hallo, proszę się mnie nie bać – zawołał półgłosem. To wystarczyło, by kobieta się rozluźniła i ruszyła w jego stronę. – To pan… Przestraszyłam się. Był pan w tej ciemności tak podobny do… – Nie dokończyła zdania. Cała drżała, szczękała zębami.
Dotknął jej ramion w uspokajającym geście i poprawił luźno zwisający sweter. Poczuł zapach papierosowego dymu. Przed chwilą na pewno paliła.
– Dlaczego pani nie śpi? – spytał cicho.
– A pan?
– Sam nie wiem. Czasem nie mogę zasnąć, kiedy jestem przemęczony.
– A ja miewam koszmarne sny.
Zaskoczyła go jej otwartość. Widocznie ciemność i panująca wokół nich cisza skłaniały do zwierzeń.
– Przejdźmy się razem. I może mówmy do siebie po imieniu – zaproponował.
– Jestem za – zgodziła się chętnie. – Mam na imię Mathilda.
– A ja Grzegorz. Chyba za trudne?
Roześmiała się cicho w odpowiedzi.
– Dla ciebie mogę być Greg – zaproponował. Często używał tej formy imienia, właściwie codziennie przedstawiał się tak niemieckim klientom.
– Greg brzmi fajnie. Dziękuję ci, że jesteś taki miły.
– Nawet nie zauważyłem, że jestem miły.
Choć nie uzgadniali, w którą stronę pójdą, skręcili równocześnie na dróżkę prowadzącą w kierunku tras dla rolkarzy. Namioty zostawili daleko za sobą.
– Co studiowałaś? – zainteresował się Grzegorz.
– Bibliotekoznawstwo.
– Pracujesz w zawodzie?
– Pracuję tutaj.
– Myślałem, że to tylko sezonowe zajęcie. Zimą prawdopodobnie nikt tu nie jeździ?
– Na razie nie mam planów na zimę.
Zatrzymali się w miejscu, gdzie nie było już latarni. Chmury przykryły księżyc i gwiazdy, zapanowała całkowita ciemność.
– Wrócimy? – spytał. Pomyślał, że Kamila może się obudzić i pójdzie go szukać. Nie chciał, by córka kręciła się sama w nocy po kempingu.
Mathilda nie odpowiedziała. Stała i nie ruszała się z miejsca. Na co czekała?
– Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał wprost.
Skinęła głową, lecz bardziej wyczuł ten ruch, niż dostrzegł go w ogarniającej ich ciemności.
– Kiedy wczoraj przyjechaliście, zasłyszałeś moją rozmowę przez telefon. Teraz wiem, że wszystko rozumiałeś. Dziwne to było, prawda? – zapytała podenerwowana. – Nie wyciągaj z tego, proszę, pochopnych wniosków. Czasem człowiek ucieka przed czymś lub przed kimś, choć są rzeczy, przed którymi uciec się nie da… Na przykład przed samym sobą. Przed chorobą. Przed przeszłością…
– Nie wyciągam żadnych wniosków, bo żadne mi się nie nasuwają – uspokoił kobietę. Nie dał po sobie znać, że słowa, które właśnie usłyszał, wyrażały to, o czym sam od dawna był przekonany. Wiedział z autopsji, że są rzeczy, przed którymi nie ma ucieczki. Kilka z nich mógłby wymienić: śmierć, tęsknota za tym, co nigdy nie może wrócić…
Wracali na kemping szybkim krokiem, bo zrobiło się chłodno, wiatr zaczął szarpać gałęzie drzew. Prysł czar zastygłej w bezruchu, jakby zawieszonej w próżni nocy, skłaniającej do zwierzeń. Prawie nie odzywali się do siebie, oboje pogrążeni w swoich myślach. Dlatego Grzegorz drgnął, kiedy Mathilda nagle spytała:
– Żona nie jeździ na rolkach? Wolała zostać w domu?
– Nie mam żony – odpowiedział krótko. Mógł zrewanżować się podobnym pytaniem, ale nie sądził, by chciała na nie odpowiedzieć.
***
O powłokę namiotu bębnił deszcz. To był pierwszy dźwięk, który tego ranka wdarł się w jego świadomość. Kamila nie spała już, siedziała w śpiworze i rozczesywała włosy. Obudziła się wcześniej od niego? To niechybnie oznaczało, że spał bardzo długo. Sięgnął po komórkę – wskazywała dziewiątą trzydzieści.
– Ooo, tatuś się obudził! – W głosie dziewczyny słyszał rozbawienie.
– A co, nie wolno mi pospać na urlopie? Z rolek dzisiaj chyba nic nie będzie – leje jak z cebra.
– Wolno, oczywiście. Rozumiem, że nocna randka się przeciągnęła…
Wiedziała, że nocą nie było go w namiocie? Poczuł się jak przyłapany na gorącym uczynku, choć tak naprawdę nie miał nic do ukrycia.
– Nie spałaś, kiedy wychodziłem? Spacerowałem trochę, bo nie mogłem zasnąć – powiedział zgodnie z prawdą. Celowo nie odniósł się do „randki”.
– I przypadkowo spotkałeś na nocnym spacerze akurat panią z recepcji?
Aha, więc obserwowała ich, kiedy wracali. Podniósł się z posłania i spojrzał Kamili w oczy.
– Słuchaj, dziewczyno, możesz sobie myśleć, co chcesz, ale naprawdę spotkałem ją przypadkowo. Przeszliśmy się kawałek razem, porozmawialiśmy i na tym się skończyło. Nie bredź mi tu o jakichś randkach, bardzo cię proszę!
Kamila wzruszyła ramionami.
– Okay. Oczywiście nie musisz mi się tłumaczyć. Nie ukrywam, że nie wyobrażam jej sobie w roli swojej macochy – ostatnie słowo wymówiła z despektem – ale w gruncie rzeczy jestem spokojna. Nie sądzę, byś miał zamiar sprowadzić ją do Polski.
– Możesz być pewna, że nie mam takiego zamiaru.
– No to fajnie. A poflirtować sobie możesz, oczywiście…
Zacisnął zęby, bał się, że wybuchnie. Smarkula będzie mu dyktowała, co wolno mu robić, a czego nie?
– Idę umyć zęby. Śniadanie zjemy w altanie – poinformował rzeczowo i wyszedł na deszcz.
Z bagażnika w samochodzie wyciągnął nieprzemakalną kurtkę. Narzucił ją na ramiona i szybkim krokiem udał się do umywalni. Kotłowała się w nim złość. Smarkula zawsze dyktowała ci warunki, czyżbyś nie pamiętał? – wyśmiewał się w duchu sam z siebie. – A twoja mama – jakże mogłoby być inaczej? – za każdym razem stawała po jej stronie. Nie mogła przecież dopuścić, by jakaś inna kobieta zastępowała Kamili matkę. Była święcie przekonana, że ta rola należy do niej.
Wypluł pastę do umywalki i wypłukał usta. Spojrzał w lustro. Włosy miał zmierzwione, lecz nie mógł ich uczesać, ponieważ grzebień zostawił w namiocie. Przygładził kosmyki ręką i skrzywił się, niezadowolony ze swojego wyglądu. Kiedy wychodził, zahaczył wzrokiem o duży zegar wiszący na korytarzu. Wskazywał dziesiątą. Mathilda powinna być już w recepcji. Przypomniał sobie, że mówiła mu o nocnych koszmarach. Miał nadzieję, że po spacerze zasnęła spokojnie, tak jak on. Postanowił to sprawdzić.
Wyszedł z budynku i obszedł go z drugiej strony, ponieważ do recepcji prowadziło osobne wejście. Zastukał, lecz nikt nie odpowiedział. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. W biurze nie było nikogo. Czyżby Mathilda poprzedniego wieczoru przez pomyłkę nie zamknęła recepcji, a dzisiaj spóźniła się do pracy? Nachylił się przez ladę, by móc dojrzeć ekran komputera, stojący tyłem do gości. Chciał sprawdzić, czy jest włączony – to byłby znak, że Mathilda jest gdzieś w pobliżu. Może wyszła tylko na chwilę…
W tym momencie zaskrzypiały drzwi. Odskoczył od lady jak oparzony i cofnął się o dwa kroki. To była Mathilda. Najpierw przestraszyła się na widok nieoczekiwanego gościa, lecz zaraz na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Hallo, Greg, co tu robisz? – spytała lekko speszona.
– Czekam na ciebie. Zostawiasz otwarte biuro, kiedy wychodzisz?
– Nie powinnam, wiem – przyznała ze skruchą. – Wyskoczyłam tylko do toalety. A ty… Co cię do mnie sprowadza? Masz jakąś prośbę? Może skargę? Zaznaczam z góry, że za pogodę nie ponoszę odpowiedzialności!
Uśmiechnął się do dziewczyny.
– Nie mam skarg ani zażaleń. Chciałem tylko zapytać, czy po wczorajszym nocnym spacerze spałaś wreszcie spokojnie? Bo ja owszem. Obudziłem się o dziewiątej trzydzieści.
– Ja też, o dziwo, dobrze się wyspałam, choć nie mogłam wylegiwać się tak długo jak ty. Dzięki za ten spacer.
Znów tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Przez chwilę milcząco mierzyli się wzrokiem, aż oboje, w tym samym momencie, poczuli zażenowanie.
– Miłego dnia – bąknął Grzegorz. Odwrócił oczy i wyszedł z recepcji.
***
Po południu deszcz ustał. Kolejne cztery dni, które zostały Grzegorzowi i Kamili do końca urlopu, były ciepłe i pogodne. W sam raz na wypady na rolkach. Codziennie zaliczali po kilkadziesiąt kilometrów, cieszyli się niekończącymi się szlakami. Czasem robili przerwę w jakimś atrakcyjnym miejscu, zdejmowali rolki, wyciągali z plecaków sandały i przechadzali się po miasteczku czy malowniczej wiosce.
Grzegorz zawsze lubił zwiedzać kościoły. W tej części Brandenburgii, gdzie rozciągają się szlaki Fläming-Skate, ich nie brakowało. Szybko jednak przekonali się z Kamilą, że ze świecą trzeba by szukać katolickiej świątyni. To był zdecydowanie protestancki kraj. Kilkanaście kilometrów od ich kempingu leżała zresztą Wittenberga – miasto, w którym Marcin Luter ogłosił swoje słynne tezy. Na wyraźne ślady historii protestantyzmu natknęli się w Jüterbogu. Przez miasteczko to prowadziła jedna z tras. W centrum stało kilka starych, zabytkowych kościołów – wszystkie były obecnie ewangelickie. Jedynego katolickiego kościoła, z niewysoką wieżą, schowanego za kamienicami, w ogóle nie było widać z oddali. Podczas zwiedzania miasteczka, któremu dodawały uroku ryglowe domy, przekonali się, że główną miejscową atrakcją turystyczną był żyjący w czasach Lutra mnich Tetzel, który słynął z jarmarcznej sprzedaży odpustów. Wizerunek Tetzela, swoistego symbolu miasta, pojawiał się w najróżniejszych miejscach.
Grzegorz był przyjemnie zaskoczony faktem, że dni, które spędzali z córką we dwoje, płynęły spokojnie i – jeśli nie liczyć drobnych, nieistotnych zadrażnień – bezkonfliktowo. Codziennie bez trudu dogadywali się co do programu, Kamila z własnej inicjatywy uczestniczyła w przygotowaniu wspólnych posiłków. Nie miała żadnych dalszych uwag na temat jego rzekomego flirtowania z Mathildą, bo też od tamtego poranka w recepcji w ogóle nie spotkał tej kobiety.
W Oświęcimiu jego współżycie z Kamilą nie było takie łatwe. Często toczyli o coś walkę. Teraz, kiedy przebywali kilkaset kilometrów od domu, Grzegorz mógł z większej perspektywy przyjrzeć się swojej rodzinnej sytuacji. Nie był zachwycony nasuwającymi się wnioskami. Widział rodzinę, której głową była babcia, w każdym sporze wnuczki z jej ojcem stająca po stronie dziewczyny. Jemu okazywała najczęściej lekceważenie.
***
Odpoczywali z Kamilą pod wiatą koło ścieżki. Nad ich głowami szumiały ogromne wiatraki. Górowały nad lasem, w który zostały niezbyt szczęśliwie wkomponowane. Grzegorz zauważył w jednej z wiosek, przez które jechali, plakaty jakiejś obywatelskiej inicjatywy. Zachęcały do protestów przeciwko budowie kolejnych wiatraków.
Kamila popijała wodę z butelki, a równocześnie wstukiwała SMS-a.
– Piszę babci, gdzie właśnie jesteśmy – zakomunikowała. – I o tych wiatrakach.
To była już chyba trzecia w tym dniu wiadomość, którą wysyłała jego matce. Z jednej strony to ładnie, że o niej pamiętała, ale czy to normalne, by pisała do babci z każdego postoju? Grzegorz nie przypominał sobie, by otrzymywał od córki tyle wiadomości, kiedy wyjeżdżała z babcią nad morze. Westchnął. Wiedział, że z mamą nigdy nie wygra. Bolało go to, ale nie potrafił tego zmienić.
– Wiesz, tato, fajnie tu jest, ale cieszę się już na powrót do domu. Babcia z pewnością do nas tęskni, nawet jeżeli jest teraz w tej swojej Łomnej – zauważyła dziewczyna. Schowała telefon do plecaka.
– Do ciebie tęskni.
– Coś ty? Do ciebie niby nie?
Wzruszył tylko ramionami.
– Myślisz, że babcia cię nie kocha?! Co za nonsens! – parsknęła. Patrzyła na niego rozgniewanym wzrokiem.
Nic nie powiedział. Pociągnął wody z butelki, by uzasadnić swoje milczenie.
– A ja uważam, tato, że to raczej ty zachowujesz się tak, jakbyś nie kochał swojej mamy lub miał do niej pretensje. A przecież tak naprawdę to ona opiekuje się i mną, i tobą. Cały dom jest na jej głowie.
Grzegorz starannie zakręcił butelkę, wsadził ją do plecaka i podniósł się z wąskiej ławki.
– Kamilo, ta rozmowa nie ma sensu. Wszyscy się kochamy, okay? A teraz jedziemy dalej.
– Jasne, jedziemy. Ty zawsze unikasz ważnych tematów.
Ruszył przed siebie. Sprawdził kątem oka, czy ma córkę za plecami. Unikam ważnych tematów? – pomyślał. – Zachowuję się tak, jakbym nie kochał swojej matki? Najpierw czuł tylko rozgoryczenie słowami Kamili, po chwili jednak zaczął się nad nimi zastanawiać. Droga przez las była długa, miał dość czasu, by w cieniu drzew, w ciszy, którą rozbijały jedynie odgłosy sunących po asfalcie kółek, móc uczciwie zastanowić się nad zarzutami, które postawiła mu nastoletnia córka.
***
Wieczorem właśnie zmierzał do łazienki, kiedy podeszła do niego Mathilda. A raczej nagle wynurzyła się z ciemności, jakby była duchem, który ni stąd, ni zowąd się zmaterializował.
– Hallo, Greg – przywitała się cicho.
Jakiś czas temu zerwał się wiatr zwiastujący kolejną zmianę pogody, włosy kobiety były więc rozwiane, kosmyki tańczyły koło jej twarzy. Nie po raz pierwszy zauważył, że chaotyczna fryzura dodaje jej uroku.
– Hallo, Mathilda.
– Jutro wyjeżdżacie, prawda?
– Tak, chyba już przed dziesiątą. Wymeldujemy się u ciebie.
– Jutro mnie tu nie będzie, mam wolne. Chcę pojechać do Wittenbergi. Będzie koleżanka.
– Aha… W takim razie miło z twojej strony, że przyszłaś się ze mną pożegnać. Bardzo nam się tutaj podobało – powiedział szczerze.
Mathilda przygryzła wargę.
– Greg, chciałam ci powiedzieć, że nie wykluczam wyjazdu do Polski.
– Na urlop?
– Nie, nie… Mam tam inną sprawę do załatwienia. Być może pojechałabym na dłużej. Myślisz, że znalazłabym u was jakąś pracę?
– W dużym mieście na pewno. Mogłabyś dawać lekcje niemieckiego. Albo zatrudnić się w międzynarodowej firmie – przedstawił jej kilka możliwości.
– Tak, wyobrażam sobie, że uczyłabym języka. Natomiast te korporacje mnie przerażają. Uważam, że to praca dla ludzi pewnych siebie, takich, którzy umieją się sprzedać.
– Ty do nich nie należysz?
– Skądże… Niestety… W każdym razie dziękuję, Greg, za informacje. Może kiedyś spotkamy się w twoim kraju.
Uścisnęli sobie dłonie. Po raz kolejny odgarnęła z twarzy natrętne włosy i oddaliła się w stronę swojego domku.
Odetchnął z ulgą. Gdy chwilę wcześniej się żegnali, obawiał się, że kobieta poprosi go o telefon lub adres mailowy. Nie miał zamiaru podawać jej żadnych informacji o sobie, a głupio byłoby się wykręcać. Z jakiegoś niejasnego powodu niepokoiła go myśl, że Mathilda mogłaby przyjechać do Polski, do jego miasta.
Wieczorem pakowali z Kamilą rzeczy do bagażnika. Rano zwiną już tylko namiot, karimaty i śpiwory, a po śniadaniu wyruszą w drogę. Układał właśnie koszulki w walizce, kiedy jego świadomość przeszyła myśl, że Mathilda ma przecież jego namiary. Do karty meldunkowej wpisał nie tylko e-mail i telefon, ale też adres zamieszkania. Jeżeli będzie chciała znaleźć go w Polsce, nikt i nic jej w tym nie przeszkodzi.
– Mam dość! Ciekawe, czy jakakolwiek dziewczyna przypadłaby mojej matce do gustu?! – wściekał się Andrzej.
Siedzieli we dwójkę w restauracji na Kazimierzu. Grzegorz delektował się ciemnym piwem. Kufel Andrzeja stał na stole nietknięty.
– Przecież zna Beatę od dłuższego czasu. Nie zdążyła pogodzić się z faktem, że jesteście razem? – zdziwił się Grzegorz.
Andrzej machnął tylko ręką. Zanurzył wargi w piwie.
– Stało się coś konkretnego? – dociekał jego przyjaciel.
– Konkretnego?! Matka ciągle ma do niej pełno zastrzeżeń. Ostatnio poszło o to, że Beata zbyt często – w jej przekonaniu, oczywiście! – kupuje nowe ciuchy. A co, może to ona daje jej na nie pieniądze?! Powiedziałem, że podoba mi się, kiedy moja dziewczyna dba o siebie – i dopiero zaczęła się tyrada na temat rozrzutności.
– A ojciec? Po czyjej staje stronie? – interesował się Grzegorz.
– Jakbyś nie wiedział! Burknął, że męczą go tego typu dyskusje, trzasnął drzwiami i zamknął się w pokoju. Trudno uważać go za sojusznika!
Zapadła cisza. Obaj studenci w milczeniu popijali piwo.
– Ty to masz dobrze – odezwał się wreszcie Andrzej. – Twoja matka, o ile się nie mylę, uwielbia Alicję. Tak przynajmniej mówiłeś jakiś czas temu. Zmieniło się coś pod tym względem?
– Nie zmieniło, dzięki Bogu. – Grzegorz uśmiechnął się z ulgą. Kumpel miał rację. Był szczęściarzem. Spotykał się z cudowną dziewczyną, którą jego mama uwielbiała tak samo jak on. Czasem nie mógł się wręcz nadziwić gorącym uczuciom, jakimi matka darzyła Alę. Skąd to się u niej wzięło? Nie rozumiał tego, choć miał jakieś mgliste podejrzenia na podstawie jednego czy dwóch zdań, które zasłyszał w dzieciństwie. Wobec Grzegorza, choć był jej jedynym dzieckiem, matka nigdy nie była taka wylewna.
Nie mógłbym cię rzucić, nawet gdybyś mi się znudziła, mama urwałaby mi głowę – droczył się czasem z Alicją. Naturalnie nie miał najmniejszego zamiaru rozstawać się z nią. Znali się od kilku miesięcy i już wiedzieli, że chcą spędzić razem całe życie. Grzegorz był przekonany, że nic nie może przeszkodzić ich szczęściu.
Grzegorz i Alicja pobrali się zaraz po studiach. Kamilka urodziła się w maju dziewięćdziesiątego ósmego roku. Kiedy zbliżał się ów magiczny sylwester, przed rokiem dwutysięcznym, była półtorarocznym żywym srebrem. Lubiła przebywać z babcią, a babcia przepadała za wnuczką. Młodzi rodzice mogli korzystać ze względnej wolności.
– Umówmy się z kolegami i wyjedźmy na sylwestra w góry – zaproponował Grzegorz.
– A co z Kamilką? Myślisz, że twoja mama zgodzi się z nią zostać sama akurat w taką noc? – Alicja miała wątpliwości. Wiedziała, że teściowa uwielbia zarówno ją, jak i jej córkę, ale pomyślała, że może jej być przykro, kiedy zostanie w sylwestra sama z małym dzieckiem.
Od ślubu mieszkali w trójkę w oświęcimskim mieszkaniu, a po urodzeniu Kamili w czwórkę – razem z mamą. Grzegorz nie był pewien, czy to dobre rozwiązanie, tymczasem obie kobiety były zadowolone. Duże M3 umożliwiało podział przestrzeni na pokój babci i strefę młodych. Ala, której rodzice mieszkali daleko, w Legnicy, cieszyła się, że teściowa pomaga jej w opiece nad córką i w prowadzeniu domu. Wiedziała, że nie wszystkie młode mamy mają tak dobrze, i potrafiła to docenić. Zawsze odnosiła się do teściowej życzliwie i z szacunkiem.
Obawy Alicji okazały się bezpodstawne.
– Oczywiście, że zaopiekuję się Kamilką. Jedźcie sobie spokojnie w góry, nie ma problemu. – Barbara, ledwo usłyszała o planach syna i synowej, od razu się zgodziła. Uwielbiała chwile, kiedy miała Kamilkę tylko dla siebie. Wtedy poddawała się złudzeniu, że to jej własna córeczka. Ta, która musiała umrzeć, nim się urodziła. Wciąż wyobrażała ją sobie jako kruche niemowlę, choć w rzeczywistości, gdyby dziewczynce dane było przyjść na świat, miałaby już dwadzieścia lat. Była tylko o pięć lat młodsza od Grzesia.
Grzegorz wszystko zorganizował. Załatwił noclegi w schronisku w Beskidzie Sądeckim i sylwestrową kolację dla ośmioosobowej paczki przyjaciół. Żałował tylko, że nie będzie z nimi Andrzeja oraz jego żony Beaty. Mieli już własne plany.
Kilka dni przed wyjazdem w góry Alicja zapytała:
– Dałoby się zorganizować jeszcze jedno miejsce w schronisku? Dla Anki.
Wiedział, że Anka to dawna koleżanka Ali ze studiów. Od czasu do czasu, choć ostatnio rzadko, umawiały się na kawę.
– Spróbuję. Ale dlaczego jedno? – zdziwił się. – Jej chłopak z nią nie pojedzie?
– Roman ma dyżur w elektrowni z powodu Y2K – uśmiechnęła się Alicja. O Y2K mówiono nieustannie, media straszyły, że tak zwana pluskwa milenijna może zaatakować nieprzygotowane na nadejście dwutysięcznego roku systemy komputerowe i sparaliżować elektrownie, banki, szpitale. Informatycy i spece od bezpieczeństwa mieli być 31 grudnia w pogotowiu.
– A ona nie chce spędzać sylwestra samotnie? – domyślił się Grzegorz.
– Otóż to. Roman co prawda nie jest podobno zachwycony, że Anka ma imprezować bez niego, ale ona postawiła na swoim i w tę wyjątkową noc zamierza się bawić – wyjaśniła Ala.
Grzegorz nie widział powodu, by nie pomóc dziewczynie. Od razu zadzwonił do schroniska. Właściciel oznajmił bezkompromisowo, że nie ma już żadnych wolnych miejsc i nie może pójść mu na rękę. Ale Grzegorz miał dar przekonywania.
– To przecież sylwester. Będziemy się bawili do białego rana, a potem jakoś się tam rozlokujemy. Ktoś będzie spał na karimacie, i tyle… Zapłacimy jak za normalny nocleg, więc pan nie straci… Okay? Ubijemy interes?
Odłożył słuchawkę z poczuciem dobrze spełnionej misji. Nieświadom, że właśnie zaprosił śmierć do swojego domu.
Najpierw do jego snu wkradło się pukanie. Nie był pewien, czy to stuka coś w jego głowie, czy też ktoś puka do drzwi? Z trudem uniósł jedną powiekę i zarejestrował, że Alicja narzuciła na piżamę bluzę dresową, po czym cicho nacisnęła klamkę i wyśliznęła się na korytarz. A więc to jednak były odgłosy z zewnątrz. Momentalnie zamknął oczy i ponownie zasnął.
Potem zaczęło nim trząść. Zjeżdżał na sankach ze stromego stoku, z tej nartostrady, po której wczoraj szusował na nartach. Narty są okay, ale sanki? Jak zapanować nad nimi przy takiej prędkości?! Ogarnęła go panika.
Nie, to jednak nie sanki. Całe szczęście, bo chybaby się rozbił o drzewo! To Alicja nim trzęsła.
– Grzesiu, kochanie, obudź się, dobrze? – słyszał głos, który starał się wedrzeć do jego świadomości.
Teraz wszystko jest jasne. Leży we własnym łóżku. Nie, jednak nie we własnym, sylwestra spędzali przecież w górach. Otworzył oczy i spróbował zaostrzyć wzrok. Żona uśmiechnęła się do niego i pocałowała go w usta. Zaraz się jednak skrzywiła:
– Ojej, ale masz kwaśny oddech!
– A ty nie? – przyciągnął ją do siebie.
– Zdążyłam już umyć zęby, a poza tym ja przecież nie piłam, jeżeli nie liczyć jednej, symbolicznej lampki szampana – przypomniała mu. Nie lubiła alkoholu i nawet sylwester nie był dla niej dostatecznym argumentem, by się upić. Grzegorz pociągnął ją jeszcze mocniej, aż straciła równowagę i runęła na niego. – Obudziłaś mnie, bo masz ochotę na noworoczny seks? – wyszeptał jej ze śmiechem do ucha.
To było pytanie na wyrost, bo w tej chwili nie podołałby zadaniu. Pokój razem z nim wirował, oczy same się zamykały. Wypił w nocy dużo – to fakt. Ale ile razy w życiu będzie miał okazję witać taki szczególny rok? Dwutysięczny? Alicja cmoknęła go w policzek i usiadła na łóżku.
– Słuchaj, Grzesiu, a teraz poważnie. Podwiózłbyś Ankę na stację?
– Ankę na stację? – Nie był pewien, czy dobrze słyszy, czy też jego nadwerężona przez nadmiar alkoholu i niedobór snu głowa podsuwa mu jakieś brednie.
– No tak… Właśnie mnie bardzo prosiła, wręcz błagała, byśmy ją podrzucili. Chciałaby złapać pociąg, który odjeżdża po ósmej.
– A teraz mamy którą?
– Siódmą piętnaście.
– I ty mnie w Nowy Rok budzisz o takiej nieludzkiej porze?! – jęknął i ostentacyjnie obrócił się na bok. – Nie interesuje mnie, że Anka chce zdążyć na pociąg. Przyjechała z nami, może z nami po południu wrócić. A teraz chcę spać.
Zamknął oczy na znak, że uważa tę rozmowę za zakończoną.
Alicja nie ruszyła się z miejsca.
– Ja też nie byłam zachwycona, kiedy mnie obudziła, ale staram się ją zrozumieć. Zamartwia się, że Roman nie daruje jej dwóch takich dni spędzonych samotnie – i sylwestra, i Nowego Roku.
– Miała wcześniej o tym pomyśleć – mruknął Grzegorz do poduszki.
– Masz rację… Ale po prostu nie pomyślała. A teraz coraz bardziej się boi, że on jej tego nie zapomni. Nie chce go stracić, rozumiesz?
Nie odpowiedział. Udawał, że zasnął na dobre.
– Okay. – Alicja, niezrażona brakiem jego reakcji, kontynuowała swój monolog: – Sporo wypiłeś, widzę, że nie jesteś w stanie jej odwieźć, nawet gdybyś chciał. W takim razie ja ją podrzucę. To tylko kilkanaście kilometrów.
Gwałtownie usiadł na łóżku. Zakręciło mu się w głowie, musiał się oprzeć o łokieć. Jednak jego mózg już się obudził.
– Nie możesz sama jechać. Wiesz dobrze, jak wygląda ta droga. Z trudem się tu dostaliśmy samochodem. Nie masz wprawy w prowadzeniu w takich warunkach.
Miał rację. Ala rzadko siadała za kierownicą. Jeździła najwyżej po mieście, a zimą prawie w ogóle nie prowadziła.
– Dam radę – zapewniła Grzegorza, ale nie brzmiało to przekonująco.
– W nocy był mróz. Może być bardziej ślisko niż wczoraj. – Mężczyzna sięgnął po kolejny argument. – Daj sobie z tym spokój. Anka sama musi wypić piwo, którego nawarzyła.
– Ale ja chciałabym jej pomóc! Tak bardzo mnie…
Nie dokończyła zdania, bo ponownie rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz potem pojawiła się w nich głowa dziewczyny.
– A więc jak, mogę na was liczyć? – spytała Anka nieśmiało, lecz zarazem niecierpliwie. Znacząco spojrzała na zegarek. – Jeżeli wrócę wcześnie, to mam nadzieję, że udobrucham Romana. Jemu wcale się nie podobało, że jadę tu z wami…
Grzegorz nic na to nie powiedział. Na powrót się położył i ostentacyjnie naciągnął na głowę kołdrę.
– Podwiozę cię – usłyszał głos swojej żony. Ze złością zacisnął usta.
– Zgadzasz się, Grzesiu? – Alicja schyliła się nad nim i pogłaskała go po policzku.
– Znasz moje zdanie na ten temat. To trudna trasa – powiedział. Nie odwrócił się do kobiet. Obecność Anki go irytowała.
– Pojadę bardzo powoli i bardzo ostrożnie – obiecała Alicja.
Słyszał, jak Anka wylewnie jej dziękuje. Słyszał, jak Ala zabiera leżące na stoliku klucze i dokumenty. Nim jego żona kompletnie się ubrała, ponownie zapadł w sen. Nie zauważył, kiedy wyszła z pokoju.
Trzecia terapia
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-650-8
© Danuta Chlupová i Wydawnictwo Novae Res 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Wioletta Cyrulik
KOREKTA: Bartłomiej Kuczkowski
OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.