U-505. Prawda o wojnie na morzu - Łukasz Grześkowiak - ebook + książka

U-505. Prawda o wojnie na morzu ebook

Grześkowiak Łukasz

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

U-505 to jeden z tych niemieckich okrętów podwodnych II wojny światowej, którego losy nadają się na scenariusz filmu. Wprawdzie zatopił osiem alianckich statków i mimo ciężkich uszkodzeń potrafił powrócić z rejonu Karaibów do bazy w okupowanej Francji, ale też był naznaczony swoistym fatum. Jego dowódca popełnił samobójstwo na pokładzie. Na dodatek stał się jedynym U-Bootem, który Amerykanom udało się przejąć na morzu w czasie wojny. Dziś można go oglądać w muzeum w Chicago.

Łukasz Grześkowiak, Polak mieszkający w Wielkiej Brytanii, autor kilku publikacji poświęconych okrętom podwodnym i ich zwalczaniu, barwnie opowiada o losach U-505, jego dowódcach i członkach załogi. Ukazuje grozę wojny podwodnej, w której myśliwy w każdej chwili mógł sie zamienić w zwierzynę, zawzięcie tropioną i atakowaną przez wrogie okręty i samoloty. Opisuje też „przygody” marynarzy na lądzie po powrocie z patroli bojowych, gdy odreagowywali swe ekstremalne przeżycia. To świetnie napisana książka, która daje wyobrażenie, jak naprawdę, od podszewki wygląda wojna na morzu i jak działa na ludzką psychikę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 320

Oceny
4,7 (19 ocen)
14
4
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobrze napisana, wciągająca, ciekawa szczególnie dla pasjonatów historii i wojny pofwodnej
00

Popularność




Od autora

U-505, U-Boot legenda! Jeśli któ­ry­kol­wiek z okrę­tów nie­miec­kiej U-Bootwaffe (nie licząc słyn­nego U-96 z kul­to­wego filmu Das Boot) zasłu­żył na ekra­ni­za­cję, to wła­śnie on. Dla­czego? Po pierw­sze, był naj­bar­dziej uszko­dzo­nym okrę­tem pod­wod­nym II wojny świa­to­wej, któ­remu udało się bez­piecz­nie powró­cić do bazy. Po dru­gie, na jego pokła­dzie doszło do jedy­nego samo­bój­stwa pośród dowód­ców nie­miec­kich okrę­tów pod­wod­nych. Po trze­cie, był jedy­nym U-Bootem, któ­rego udało się prze­jąć jako zdo­bycz wojenną, a nie już po kapi­tu­la­cji Nie­miec. I po czwarte, jest jedy­nym okrę­tem typu IX, który został zacho­wany do dziś i który można zwie­dzić w muzeum w Chi­cago.

U-505 ope­ro­wał w rejo­nie Afryki Zachod­niej oraz na wodach Morza Kara­ib­skiego. Choć liczba odnie­sio­nych suk­ce­sów nie czyni go asem U-Bootwaffe, to już same jego pery­pe­tie zde­cy­do­wa­nie spra­wiają, że jest to jeden z naj­cie­kaw­szych okrę­tów pod­wod­nych. Jego histo­ria jest nazna­czona wie­loma prze­są­dami mary­nar­skimi. Zgod­nie z opi­nią załogi, wynik­nęło z nich wiele pro­ble­mów i nie­po­wo­dzeń.

U-505 padł ofiarą nie­zli­czo­nej liczby sabo­taży stocz­niow­ców pra­cu­ją­cych w Lorient. To zapewne poważ­nie ogra­ni­czyło moż­li­wość odnie­sie­nia więk­szych suk­ce­sów. U-Boot co rusz był zmu­szony powra­cać do bazy na sku­tek licz­nych defek­tów. Z dru­giej jed­nak strony, kto wie, czy w ten spo­sób sabo­tażyści nie ura­to­wali jego załogi. Czy gdyby okręt mógł bez kło­po­tów wypły­wać na patrole, nie padłby, jak wiele innych U-Bootów, ofiarą alian­tów? Dziś można już tylko dywa­go­wać na ten temat, ale fak­tem jest, że załoga U-505 miała sporo szczę­ścia, gdyż, nie licząc jej jed­nego członka, w cało­ści prze­żyła wojnę. W samym tylko maju 1943 roku zato­piono aż 41 U-Bootów, a w całym roku Niemcy stra­cili 244 okrę­tów. W 1944 roku kolej­nych 249 U-Bootów zostało zato­pio­nych. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku z 1154 wcie­lo­nych do służby U-Bootów aż 768 stra­cono pod­czas patrolu. Z pra­wie 41 tys. człon­ków załóg U-Bootwaffe aż 28 tys. ponio­sło śmierć, a kolej­nych 5 tys. dostało się do nie­woli. Widać z tego, że prze­trwa­nie wojny sta­no­wiło nie lada wyczyn.

Jakby mało było na gło­wie mło­dej załogi U-505, to musiała się ona jesz­cze zma­gać z kosz­mar­nym dowódcą, jakim był Peter Zschech. Naj­pro­ściej można napi­sać, że stał on w opo­zy­cji do swo­ich pod­opiecz­nych i robił wszystko, by tylko utrud­nić im życie. Jeśli dodać do tego jesz­cze tyrana w postaci pierw­szego ofi­cera Thilo Bode, to wycho­dzi praw­dziwa mie­szanka wybu­chowa. Mimo to załoga utrzy­my­wała dys­cy­plinę i miała wyso­kie morale. Choć zdo­bywca U-505 Daniel Gal­lery w swej książce twier­dzi, że duch załogi U-Boota był mocno nad­szarp­nięty, a część auto­rów powiela ten pogląd, wnio­sek taki jest mocno krzyw­dzący lub, żeby nie powie­dzieć dosad­niej, jest on wielką bzdurą, czego dowo­dzi czy­tel­ni­kowi niniej­sza publi­ka­cja.

Oprócz opisu patroli i mono­ton­nej rutyny, w książce sku­piono się także na życiu lądo­wym mło­dych mary­na­rzy. Uwzględ­niono wszel­kie moż­liwe zapi­ski i wspo­mnie­nia uka­zu­jące, jak wyglą­dała ich egzy­sten­cja w Lorient. Fak­tem jest, że nikt z załogi U-505 nie mógł mieć pew­no­ści, iż powróci z kolej­nego patrolu, zatem każdy z nich żył szybko i inten­syw­nie, jakby nie było jutra. To tylko uroz­ma­ica cie­kawą histo­rię, kła­dąc mocny nacisk na aspekt ludzki samej załogi. Aneg­doty i cie­ka­wostki poja­wiają się w każ­dym moż­li­wym miej­scu książki.

Nie był­bym sobą, gdy­bym, jak w każ­dej poprzed­niej pozy­cji, nie sta­rał się odna­leźć także wątku pol­skiego. Taki poja­wił się także w tym przy­padku. Kto wie, czy gdyby nie pewien mary­narz o pol­skich korze­niach, U-505 zdo­łałby pozo­stać na powierzchni już po jego zdo­by­ciu.

Pierw­szy impuls do napi­sa­nia histo­rii U-505 poja­wił się po obej­rze­niu filmu doku­men­tal­nego poświę­co­nego jego zdo­by­ciu. To wła­śnie wtedy zda­łem sobie sprawę, że jed­nostka ta jest trak­to­wana nieco po maco­szemu i więk­szość publi­ka­cji sku­pia się jedy­nie na aspek­cie prze­ję­cia tego okrętu przez alian­tów. A jest to nie­zwy­kle krzyw­dzące. Oczy­wi­ście, że jest to bar­dzo ważne, jed­nak sta­nowi jedy­nie frag­ment inte­re­su­ją­cej histo­rii. Także wspo­mniana już książka Gal­le­rego nie jest do końca wia­ry­godna. Oprócz histo­ry­ków nawet człon­ko­wie załogi U-505 uznali, że zbyt mocno puścił wodze fan­ta­zji, a swą publi­ka­cją zro­bił z sie­bie boha­tera i zbu­do­wał sobie pomnik, jed­nak jeśli cho­dzi o war­tość histo­ryczną, to w opi­sach poświę­co­nych nie­miec­kiemu okrę­towi pozo­sta­wia ona wiele do życze­nia.

Losy U-Boota naj­do­kład­niej zostały opi­sane przez członka załogi Hansa Göbelera, jed­nak i w jego rela­cji można zna­leźć pewne nie­ści­sło­ści, błędy w chro­no­lo­gii, a cza­sem nawet sytu­acje, w któ­rych zna­la­zły się inne okręty, opi­sane jako pery­pe­tie U-505 dla uroz­ma­ice­nia nar­ra­cji.

Niniej­sza publi­ka­cja jest sta­ran­nym stu­dium dzia­łal­no­ści U-505. Oprócz wspo­mnień załogi i ludzi, któ­rzy zdo­byli ten okręt, opiera się na wni­kli­wej ana­li­zie dzien­nika pokła­do­wego i samych zapi­sków BdU1, prze­ana­li­zo­wano także dostępne archiwa alian­tów. Każde dzia­ła­nie opi­sano w moż­li­wie naj­do­kład­niej­szy spo­sób. Doku­menty z Natio­nal Bri­tish Archi­ves Kew w Lon­dy­nie oraz Natio­nal Archi­ves and Records Admi­ni­stra­tion and the Uni­ted Sta­tes Navy Depart­ment Library Naval History & Heri­tage Com­mand z Waszyng­tonu sta­no­wią dosko­nałe uzu­peł­nie­nie cało­ści. Tam, gdzie to moż­liwe, wple­ciono także zapi­ski z dzien­ni­ków okrę­to­wych alian­tów. Całość publi­ka­cji uzu­peł­nia bogaty mate­riał zdję­ciowy. Korzy­sta­jąc z moż­li­wo­ści tech­nicz­nych, część foto­gra­fii jest kolo­rowa, za co ser­decz­nie dzię­kuję oso­bom, które oka­zały mi swoje wspar­cie i pomo­gły w dobo­rze zdjęć. Szcze­gólne słowa podzię­ko­wa­nia należą się Paw­łowi Wię­casz­kowi.

Napi­sa­nie tej książki zajęło mi dokład­nie rok. Pod­czas jej pisa­nia bar­dzo cier­pliwa była moja żona Kejt, która nie­ustan­nie mnie moty­wo­wała – należą się jej słowa naj­więk­szego uzna­nia. Jak zawsze spe­cjalne podzię­ko­wa­nia kie­ruję dla mojej mamy Basi Grześ­ko­wiak. Bez Two­jej wiary we mnie i wiel­kiego serca to wszystko nie byłoby takie pro­ste. Podzię­ko­wać pra­gnę także mojemu przy­ja­cie­lowi Mariu­szowi Boro­wia­kowi za ogromne wspar­cie. Nikt tak dobrze nie zro­zu­mie tej dzie­dziny jak kolega po pió­rze. Podzię­ko­wać pra­gnę także Toma­szowi Nowa­kowi, Arka­diu­szowi Łysa­kow­skiemu, Annie Rubach, Elż­bie­cie Przy­byl­skiej, Pio­trowi Grześ­ko­wiakowi oraz Szy­mo­nowi Mazu­rowi za to, że wspie­rali mnie jak mogli. Spe­cjalne podzię­ko­wa­nia należą się jed­nak czy­tel­ni­kom, szcze­gól­nie tym, któ­rzy piszą do mnie, dzie­ląc się swo­imi prze­my­śle­niami i suge­stiami. Bez Was to wszystko nie mia­łoby sensu.

Łukasz „Dexter” Grześ­ko­wiak

Ash­ford/Gnie­zno 2022

Początki

W cza­sie wojny mil­czą muzy.

Cyce­ron

12 czerwca 1940 roku. Środa. W samo połu­dnie dowo­dzony przez kapi­tana mary­narki Fritza Frau­en­he­ima U-101 (typ VIIB) wziął na celow­nik bry­tyj­ski frach­to­wiec. Sta­tek pły­nął z Sun­der­land do Bor­de­aux z 7500 ton węgla w ładow­niach. Nazy­wał się „Earl­spark”2. U-101 zaata­ko­wał. Poje­dyn­cza tor­peda G7e3 wystrze­lona z pokładu U-Boota ugo­dziła frach­to­wiec na wyso­ko­ści mostka. Tra­fiona jed­nostka momen­tal­nie zaczęła tonąć, pocią­ga­jąc ze sobą kapi­tana Evana Jamesa Wil­liamsa oraz sze­ściu innych człon­ków załogi. 31 roz­bit­ków ura­to­wał bry­tyj­ski sloop HMS „Enchan­tress”4.

Aliancki kon­wój na Atlan­tyku

Póź­niej dowo­dzony przez asa U-Bootwaffe, porucz­nika mary­narki Engel­berta Endrassa, U-46 (typ VIIB) zlo­ka­li­zo­wał kon­wój SL-34. Endrass wypro­wa­dził swój okręt na pozy­cję dogodną do ataku i wystrze­lił z wyrzutni rufo­wej. „Węgorz”, jak potocz­nie nazy­wali tor­pedy nie­mieccy pod­wod­niacy, omi­nął cel, jed­nak nie­spo­dzie­wa­nie ude­rzył w inny sta­tek kon­woju – bry­tyj­ski frach­to­wiec „Bar­bara Marie”5. Jed­nostka prze­wo­ziła 7200 t rudy żelaza. Frach­to­wiec prze­ła­mał się na pół i zato­nął. Wszystko trwało zale­d­wie 10 minut. Zgi­nęło 32 człon­ków załogi, w tym kapi­tan Stan­ley Smith, jedy­nie pię­ciu ludzi udało się ura­to­wać. Z wody wyło­wił ich frach­to­wiec „Swe­dru”.

Endrass pono­wił atak na wcze­śniej­szy obiekt. Tym razem był sku­tecz­niej­szy i tor­peda tra­fiła w cel. Oka­zał się nim bry­tyj­ski frach­to­wiec „Wil­low­bank”6. Atak prze­żyła cała 50-oso­bowa załoga, która została ura­to­wana przez ten sam frach­to­wiec, który wcze­śniej pomógł zało­dze „Bar­bara Marie”.

12 czerwca 1940 roku alianci musieli zatem wykre­ślić trzy jed­nostki ze stanu floty han­dlo­wej. Nie­miecka Krieg­sma­rine nato­miast dopi­sała do swego stanu nowy okręt – był nim U-505.

Dane tech­niczne U-505:

Typ

IXC

Numer zamó­wie­nia

295

Zamó­wie­nie

25.IX.1939

Stocz­nia

Deut­sche Werft AG., Ham­burg

Wodo­wa­nie

12.VI.1940

Wcie­le­nie do służby

26.VIII.1941

Numer pocz­towy

M 46 074

Załoga

48–56 osób

Napęd

Sil­niki Die­sla/sil­niki elek­tryczne

Pręd­kość

18,2 węzła (33,7 km) na powierzchni 7,3 węzła (13,5 km) w zanu­rze­niu

Zasięg

13 450 mil mor­skich przy pręd­ko­ści nawod­nej 10 węzłów 64 mil mor­skich przy pod­wod­nej pręd­ko­ści 4 węzłów

Wypor­ność

1120 t na powierzchni 1232 t pod wodą

Mak­sy­malna zdol­ność zanu­rze­nia

230 m

Uzbro­je­nie tor­pe­dowe

22 tor­pedy (cztery wyrzut­nie dzio­bowe i dwie rufowe)

Arty­le­ria pokła­dowa

105 mm SK C/32 37 mm (prze­ciw­lot­ni­cze) SK C/30 Podwójne działko prze­ciw­lot­ni­cze 20 mm – Flak 30

Miny

44 miny TMB (miny denne)

Wymiary

Dłu­gość – 76,7 m Sze­ro­kość – 6,8 m Wyso­kość – 9,6 m

W dniu, w któ­rym zwo­do­wano U-505, RAF prze­pro­wa­dził swój pierw­szy nalot na tery­to­rium Włoch. Celem bom­bar­do­wa­nia były Turyn oraz Genua7.

U-505 był U-Bootem typu IXC. Pod­czas II wojny świa­to­wej wybu­do­wano w sumie 54 jed­nostki tego typu8. Jego pierw­szym dowódcą był kapi­tan mary­narki Axel-Olaf Löwe. Uro­dził się 3 stycz­nia 1909 roku w Kilo­nii. Do nie­miec­kiej mary­narki wojen­nej, wów­czas jesz­cze Reich­sma­rine, wstą­pił w 1928 roku – dla­tego przy­jęło się mówić, że nale­żał do „Załogi 28”. Edu­ka­cję roz­po­czął w Aka­de­mii Mary­narki Wojen­nej, gdzie prze­by­wał do wrze­śnia 1939 roku. Od paź­dzier­nika dostał powo­ła­nie na sta­no­wi­sko w OKW/Wehr­macht9. Peł­nił tam służbę przez rok.

W listo­pa­dzie 1940 roku Löwe otrzy­mał przy­dział do U-Bootwaffe. Roz­po­czął się kurs tre­nin­gowy, który trwał do kwiet­nia 1941 roku. Jego czę­ścią był pobyt na pokła­dzie U-74 (typ VIIB) i „pod­glą­da­nie” jego dowódcy – kapi­tana mary­narki Eitela-Frie­dri­cha Ken­trata.

Löwe wypły­nął na swój pierw­szy patrol bojowy 8 maja 1941 roku na U-74 nale­żą­cym do 7. Flo­tylli U-Bootów. Wyru­szył z Saint-Naza­ire. Jego rejo­nem ope­ra­cyj­nym były wody pół­noc­nego Atlan­tyku. Od 13 maja U-74 ope­ro­wał na połu­dniowy wschód od Gren­lan­dii. 17 maja nastą­pił pierw­szy kon­takt z wro­giem. W dzien­niku pokła­do­wym zapi­sano:

16.05.41

Godzina 22.30. Trzy nisz­czy­ciele zauwa­żone od wschodu. Zanu­rze­nie, aby pozwo­lić im przejść przo­dem, około 1500 m od nas. Są to ame­ry­kań­skie nisz­czy­ciele klasy Dun­lap, płyną kur­sem połu­dniowo-zachod­nim, pręd­kość 12 węzłów.

Godzina 24.00. Po tym, jak nisz­czy­ciele minęły nas przo­dem, zauwa­żono kolejny okręt wojenny nad­pły­wa­jący ze wschodu. Wstępne roze­zna­nie okre­śla go na ame­ry­kań­ski okręt „New York”. Pły­nie kur­sem połu­dniowo-zachod­nim, pręd­kość 8 węzłów. Pozwa­lam mu prze­pły­nąć jakieś 3500 m od nas, po czym wynu­rzam okręt10.

Praw­dziwy chrzest bojowy i przed­smak tego, jak nie­bez­pieczna może być służba na U-Boocie, nastą­pił 21 maja. U-74 podą­żał na spo­tka­nie kon­woju HX 126. Pod­czas podej­ścia został zaata­ko­wany dzia­łem pokła­do­wym przez kor­wetę HMS „Ver­bena”11. Czym prę­dzej wyko­nał zanu­rze­nie alar­mowe, które nie­miec­kie załogi nazy­wały „zanu­rze­niem Stuka”12 od nie­miec­kiego bom­bowca nur­ku­ją­cego. W wodzie poja­wiły się pierw­sze bomby głę­bi­nowe. Do „Ver­beny” dołą­czył nisz­czy­ciel HMS „Burn­ham”13. Ata­ku­jące okręty zrzu­ciły w sumie aż 125 bomb głę­bi­no­wych. W końcu wyczer­pały amu­ni­cję. Nie­długo po tym utra­cono także kon­takt sona­rowy. U-74 zdo­łał prze­trwać atak, ale nie wyszedł z niego bez szwanku. Okręt doznał poważ­nych uszko­dzeń. Gdy ponow­nie zna­lazł się na powierzchni, do BdU nadano depe­szę z prośbą o pozwo­le­nie powrotu do bazy. Otrzy­mano zgodę.

Zapi­ski z dzien­nika okrę­to­wego:

Axel-Olaf Löwe był zatem w pełni przy­go­to­wany na to, co mogło go cze­kać w roli dowódcy. Obser­wu­jąc spo­kój i opa­no­wa­nie Ken­tera, zro­zu­miał, jak jest to ważne dla będą­cej pod ogromną pre­sją załogi.

Otrzy­mu­jąc z dowódz­twa pozwo­le­nie powrotu, U-74 sko­ry­go­wał kurs i wyru­szył w kie­runku Lorient. Na tym jed­nak nie koniec przy­gody Löwa na pokła­dzie okrętu. Jesz­cze w dro­dze powrot­nej na pokład U-Boota przy­szedł szcze­gólny roz­kaz – „Wia­do­mość z BdU: nowy rejon ope­ra­cyjny. Kurs 100˚”16.

Baza U-Bootów we fran­cu­skim por­cie Lorient

Jak się wkrótce oka­zało, Löwe miał być świad­kiem zato­pie­nia pan­cer­nika „Bismarck”. BdU zarzą­dziło, by grupa U-Bootów, w któ­rej skład oprócz U-74 wcho­dziły także: U-48, U-97, U-98, U-556 oraz wło­ski okręt pod­wodny „Bar­ba­rigo”, utwo­rzyła w Zatoce Biskaj­skiej linię prze­ciwko bry­tyj­skim okrę­tom polu­ją­cym na „Bismarcka”. W nocy 27 maja wach­towi z U-74 byli świad­kami poje­dynku pan­cer­nika z bry­tyj­skimi nisz­czy­cie­lami17.

Z dzien­nika pokła­do­wego:

27.05.41

Godzina 00.05. Ostrzał arty­le­ryj­ski na kur­sie 40˚.

Godzina 1.45. Flary roz­świe­tla­jące na hory­zon­cie.

Godzina 4.00. W kwa­dra­cie BE 6155. Bar­dzo ciemna noc i gwał­tow­nie zmie­nia­jąca się widocz­ność. Czę­sty szkwał. Wiatr nasila się coraz bar­dziej. Deszcz coraz gęst­szy. Od czasu do czasu widać kolejne wystrzały i flary na nie­bie. Obie­ra­jąc kurs 250˚, sta­ram się przy­bli­żyć. Wyso­kie fale. Nie mogę się ruszać, ponie­waż kiosk co chwilę znaj­duje się pod wodą, tak więc jaka­kol­wiek obser­wa­cja staje się nie­moż­liwa.

Przez moment o godzi­nie 4.30 po prze­ciw­nej stro­nie od „Bismarcka” (przy­pusz­czam, że „Bismarck” znaj­duje się tam, gdzie wybu­chają flary) w odle­gło­ści 8000–10 000 metrów zauwa­żono syl­wetkę (duży krą­żow­nik lub pan­cer­nik). Obie­ram kurs 20˚, by pod­pły­nąć bli­żej, jed­nak nie­mal od razu tracę kon­takt na sku­tek gwał­tow­nie zmie­nia­ją­cej się widocz­no­ści.

Zostaję nieco z boku, szy­ku­jąc się do ataku na poja­wia­jące się w pobliżu okręty wroga. To jest okropna noc. Na tak dużych falach nie ma nawet mowy o ataku tor­pe­do­wym. U-556 musi być gdzieś w pobliżu. Otrzy­muję powta­rza­jące się sygnały z U-556, z pokładu „Bismarcka” nic. Reasu­mu­jąc, doko­nuję takich samych obser­wa­cji, jak z rapor­tów U-556.

Godzina 4.30. Na pokła­dzie usły­szano trzy gło­śne deto­na­cje, z któ­rych jedna była szcze­gól­nie groźna.

Godzina 4.33. Ponowny ostrzał arty­le­ryj­ski.

Godzina 6.30. Optyczna komu­ni­ka­cja z U-Bootem, który utrzy­muje kon­takt z „Bismarc­kiem” na kur­sie 320˚.

Godzina 7.26. Zanu­rze­nie alar­mowe (spo­strze­żono jeden krą­żow­nik i nisz­czy­ciel).

Godzina 9.22. Pomię­dzy 9.00 a 9.40 sły­chać silne i śred­nie deto­na­cje. Płynę w zanu­rze­niu kur­sem pół­noc­nym, naprze­ciw falom. Na powierzchni o 9.22 – wokół nic nie widać. Sły­szę bar­dzo silne deto­na­cje (muszą to być ostat­nie chwile „Bismarcka”).

Godzina 12.00. Prze­ję­cie dzien­nika pokła­do­wego z „Bismarcka” nie może być dłu­żej kon­ty­nu­owane [taki roz­kaz wysłał Karl Dönitz, by prze­jąć dzien­nik z pan­cer­nika – przyp. Ł.G.]. Za pomocą radia infor­muję BdU, że moją ostat­nią obser­wa­cją jest praw­do­po­dobne zato­pie­nie „Bismarcka”.

Godzina 16.00. Kwa­drat BE 6147. Roz­po­czy­nam poszu­ki­wa­nia roz­bit­ków. Na­dal tli się nadzieja na odna­le­zie­nie „Bismarcka”.

Godzina 19.30–20.20. Odna­le­ziono trzech roz­bit­ków. Ich przy­ję­cie na pokład nie było łatwe pod­czas tak wyso­kich fal.

Imiona odna­le­zio­nych:

Mat Georg Herzog

Mat Otto Höntzch

Mat Hebrert Man­they

Herzog odniósł nie­groźne obra­że­nia na lewej nodze.

Godzina 20.20. W momen­cie, gdy ostatni roz­bi­tek dostał się na pokład przez nasz kiosk, zauwa­żono samo­lot po pra­wej bur­cie. Ner­wowe ocze­ki­wa­nie. Samo­lot minął nas i odle­ciał za naszą rufą.

Tych trzech odna­le­zio­nych ludzi nale­żało do obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Opu­ścili pokład około godziny 8.00 razem z załogą z gór­nego pokładu18.

Zachę­cony odna­le­zie­niem trzech roz­bit­ków U-74 jesz­cze 28 i 29 maja pro­wa­dził poszu­ki­wa­nia, jed­nak bez­sku­tecz­nie. W końcu obrano kurs na bazę. 30 maja U-Boot o włos unik­nął zato­pie­nia. W Zatoce Biskaj­skiej został zlo­ka­li­zo­wany przez bry­tyj­ski okręt pod­wodny HMS „Sealion”19. U-74 pły­nął na powierzchni, ponie­waż na sku­tek wcze­śniej­szego ataku bomb głę­bi­no­wych na pokła­dzie ulat­niał się gaz. Tylko szybka i zde­cy­do­wana reak­cja wachty U-Boota uchro­niła go przed sze­ścioma pły­ną­cymi w ich kie­runku tor­pe­dami.

Z dzien­nika pokła­do­wego HMS „Sealion”:

Godzina 20.20. W momen­cie,

Godzina 17.03. Na pozy­cji 46˚58’N, 04˚12’W spo­strze­żono wynu­rzo­nego U-Boota pły­ną­cego kur­sem pół­noc­nym. Roz­po­czę­cie ataku, jed­nak w kry­tycz­nym momen­cie szkło pery­skopu zostało zalane, tak więc musie­li­śmy roz­po­cząć cały manewr od początku.

Godzina 17.14. Sześć tor­ped wystrze­lo­nych z odle­gło­ści 1500 jar­dów [1370 metrów – przyp. Ł.G.]. Zanu­rzamy się na dużą głę­bo­kość.

Godzina 17.18. Ponow­nie na głę­bo­ko­ści pery­sko­po­wej. Zauwa­żono, że U-Boot gwał­tow­nie zmie­nił kurs i wyma­new­ro­wał pły­nące tor­pedy. Na miej­sce ataku wezwano dwa traw­lery i lot­nic­two, które roz­po­częło patro­lo­wa­nie obszaru ataku20.

30 maja U-Boot przy­był do Lorient, koń­cząc swój drugi patrol bojowy. Co prawda na jego kio­sku bra­ko­wało powie­wa­ją­cych pro­por­czy­ków ozna­cza­ją­cych osią­gnięty suk­ces i zato­piony tonaż, jed­nak okręt bez­piecz­nie powró­cił do bazy, a Löwe pod­czas rejsu nabrał nie­zbęd­nego doświad­cze­nia. Otrzy­mu­jąc pozy­tywny komen­tarz na swój temat, był w końcu gotowy do obję­cia pozy­cji samo­dziel­nego dowódcy. Tuż po patrolu został wysłany na kurs, na któ­rym miał poznać kon­struk­cję U-Bootów (Bau­be­leh­rung), trwa­jący od lipca do sierp­nia. W końcu 26 sierp­nia otrzy­mał wła­sną jed­nostkę. Był nią U-505.

Nie­miecki pan­cer­nik „Bismarck”

Okręt

Praw­dziwa wojna ni­gdy nie trafi na stro­nice ksią­żek.

Walt Whit­man

26 sierp­nia 1941 roku na fron­cie wschod­nim, na pół­noc od Witeb­ska, Armia Czer­wona ruszyła do kontr­ataku. W ten spo­sób udało jej się zatrzy­mać Wehr­macht na 24 godziny21. Tego samego dnia dowo­dzony przez kapi­tana mary­narki Hel­muta Möhlmanna U-571 (typ VIIC) zato­pił sowiecki sta­tek bazę dla okrę­tów pod­wod­nych „Marija Ulja­nova”22. U-652 (typ VIIC) dowo­dzony przez porucz­nika mary­narki Geo­rga-Wer­nera Fra­atza, stor­pe­do­wał i poważ­nie uszko­dził bry­tyj­ski pomoc­ni­czy sta­wiacz min HMS „Southern Prince”23.

Po okre­sie Bau­be­leh­rung, czyli szko­le­niu zazna­ja­mia­ją­cym, Löwe w końcu sta­nął na pokła­dzie swej nowej jed­nostki i spo­glą­dał na przy­dzie­loną mu załogę. 26 sierp­nia odbyło się ofi­cjalne prze­ka­za­nie U-505. Okręt został wcie­lony do 4. Unter­se­ebo­ot­flot­tille, czyli 4. Flo­tylli Szko­le­nio­wej24. Baza znaj­do­wała się w Szcze­ci­nie. Zazwy­czaj U-Booty spę­dzały we flo­tyl­lach szko­le­nio­wych od trzech do sied­miu mie­sięcy zanim osią­gnęły pełną goto­wość bojową.

4. Flo­tylla nie miała swo­jego ofi­cjal­nego godła. Gdy wcie­lono do niej U-505, jej dowódcą był kmdr por. Heinz Fischer. Od maja 1941 aż do końca swo­jej dzia­łal­no­ści w maju 1945 roku 4. Flo­tylla wyszko­liła do dzia­łań bojo­wych pra­wie 300 U-Bootów.

Załoga bacz­nie przy­glą­dała się swemu nowemu dowódcy. U-Booty w dal­szym ciągu osią­gały duże suk­cesy, tak więc część mary­na­rzy mar­twiła się, że nie zdąży zała­pać się na patrol zanim Niemcy odniosą osta­teczne zwy­cię­stwo.

Löwe (po pol­sku „lew”) roz­po­czął prze­mowę do załogi nastę­pu­ją­cymi sło­wami: „Towa­rzy­sze! Przy­by­łem tutaj pro­sto z Ham­burga, jak tylko otrzy­ma­łem roz­kaz obję­cia dowódz­twa nad U-505. Z waszą pomocą, gdy tylko odbę­dziemy nie­zbędne szko­le­nia, zabie­rzemy nasz okręt pro­sto na front”25. Po chwili zamy­śle­nia dodał szcze­rze: „To będzie ciężki orzech do zgry­zie­nia, nie mam co do tego naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści i złu­dzeń. Wiem jed­nak, że z dobrze wyszko­loną załogą jeste­śmy w sta­nie osią­gnąć suk­ces”26.

Załoga U-505 roz­po­częła cięż­kie i mozolne szko­le­nie. Prze­bie­gało ono nastę­pu­jąco:

27–29 sierp­nia: rejs do Ham­burga. Okręt zacu­mo­wał na rzece Łabie.

31 sierp­nia – 3 paź­dzier­nika: Kilo­nia/Rönne (sto­lica Born­holmu)/Gdańsk – testy i pod­su­mo­wa­nie w UAK27. Jeśli okręt pozy­tyw­nie prze­szedł testy stocz­niowe (odby­wały się pod okiem stocz­nio­wych inży­nie­rów), to następ­nie tra­fiał do UAK28. Tam testo­wany był ponow­nie, tym razem z załogą, a następ­nie brany był pod skrzy­dła mary­narki wojen­nej.

Nie­miecki U-Boot U-47 wpływa do portu w Kilo­nii

4–15 paź­dzier­nika: Hel – fron­towy tre­ning mary­na­rzy nazwany AGRU29. Było to ćwi­czebne cen­trum dla załóg okrę­tów pod­wod­nych utwo­rzone na Pół­wy­spie Hel­skim we wrze­śniu 1941 roku. Pod­czas ćwi­czeń załoga oraz dowódca odby­wali tre­ning zbli­żony do praw­dzi­wej sytu­acji fron­to­wej. Doświad­czeni instruk­to­rzy symu­lo­wali wszel­kie moż­liwe awa­rie, aby przy­go­to­wać załogi na nie­spo­dzianki poja­wia­jące się pod­czas patroli bojo­wych. Tre­ning trwał śred­nio dzie­więć dni, ale mógł być prze­dłu­żony, jeśli odby­wa­jący ćwi­cze­nia okręt nie osią­gnął wyzna­czo­nego poziomu. Po ćwi­cze­niach każdy U-Boot otrzy­my­wał „fron­towy sym­bol opony”30 co było nie­mal jed­no­znaczne z posia­da­niem prawa jazdy31.

16 paź­dzier­nika – 10 listo­pada: Gdańsk – strze­la­nie tor­pe­dami w 25. Flo­tylli U-Bootów.

11–22 listo­pada: Gdy­nia – tak­tyczne ćwi­cze­nia w 27. Flo­tylli U-Bootów.

27 listo­pada – 8 stycz­nia 1942: Ham­burg – pozo­stałe prace stocz­niowe w Deut­sche Werft AG.

12–15 stycz­nia: zała­du­nek nie­zbęd­nego ekwi­punku w podróż do 4. Flo­tylli U-Bootów.

17–19 stycz­nia: Zamon­to­wa­nie zasi­la­cza radio­wego.

U-505 pod dowódz­twem Axela-Olafa Löwe wyru­szył z Kilo­nii 19 stycz­nia. Po przej­ściu przez Kanał Księ­cia Wil­helma okręt przy­był do Brunsbüttel (mia­sto por­towe w pół­noc­nych Niem­czech), gdzie załoga spę­dziła noc i zgło­siła zapo­trze­bo­wa­nie na mon­taż osłony kadłuba przed lodem. Okręt udał się po nią na Hel­go­land (nie­miecka wyspa na Morzu Pół­noc­nym), gdzie przy­był 20 stycz­nia. Ochrona przed lodem była meta­lo­wym ele­men­tem przy­mo­co­wa­nym do dziobu, aby zapo­biec uszko­dze­niom pod­czas rejsu w rejo­nach pokry­tych grubą war­stwą lodu (cho­dziło głów­nie o duże i grube kry lodowe dry­fu­jące po Łabie). Następ­nie okręt wyru­szył na Pół­nocny Atlan­tyk, by prze­do­stać się do Fran­cji. Rejs trwał w sumie 15 dni. U-Boot poko­nał 2371 mil mor­skich, z czego 191 w zanu­rze­niu. 3 lutego rzu­cił cumy w Lorient32.

Rejs do Lorient nie prze­bie­gał bez zakłó­ceń. Choć głów­nym zada­niem okrętu było prze­pły­nię­cie do Fran­cji, gdzie miał zostać wcie­lony do nowej flo­tylli, to jed­nak kilka wyda­rzeń z dzien­nika okrę­to­wego war­tych jest uwagi:

22.01.42. Morze Pół­nocne. Zanu­rze­nie. Osią­gamy głę­bo­kość 200 metrów.

24.01.42. Nor­we­gia w polu widze­nia. Na tra­wer­sie w odle­gło­ści około 300 metrów dry­fu­jąca mina.

24.01.42. Roz­kaz prze­ka­zany drogą radiową: Löwe podą­żać do Lorient. Zale­cana pręd­kość 14 węzłów.

25.01.42. Zanu­rze­nie z powodu bli­sko­ści angiel­skich baz lot­ni­czych oraz gęstej mgły, w któ­rej mogą kryć się samo­loty. Pod­czas zanu­rze­nia napra­wi­li­śmy i zabez­pie­czy­li­śmy żyro­kom­pas (tem­pe­ra­tura wody chło­dzą­cej była zbyt wysoka).

26.01.42. Wia­do­mość radiowa: Alfred Man­hardt von Man­n­stein [dowódca U-753 – przyp. Ł.G.] rapor­tuje o obec­no­ści kon­woju w kwa­dra­cie AM 4641, szyb­kość kon­woju 5–7 węzłów, kurs 230˚. Decy­duję się podą­żać w tym kie­runku. Znaj­duję się zale­d­wie 400 mil mor­skich za wska­za­nym celem i mogę go osią­gnąć w prze­ciągu 48 godzin. Zgoda z BdU.

27.01.42. Brak raportu z okrętu utrzy­mu­ją­cego kon­takt z kon­wo­jem. Kon­ty­nu­uję rapor­to­wa­nie mojej pozy­cji. Z powodu moc­nego prądu znosi mnie mocno na zachód.

28.01.42. Rot­ter­dam bez naj­mniej­szego ruchu, żad­nych obser­wa­cji. W oddali sły­szane eks­plo­zje bomb głę­bi­no­wych. Z powodu nie­od­po­wied­niego utrzy­my­wa­nia bala­stu okręt zro­bił się zbyt ciężki, tak więc musimy wypom­po­wać wszel­kie rezerwy, by zdo­łać się wynu­rzyć. Cała woda prze­zna­czona do mycia (trzy tony) oraz przed­nie prze­działy tor­pe­dowe opróż­nione z wody.

29.01.42. W celu prze­szko­le­nia nie­do­świad­czo­nej załogi trzy alar­mowe zanu­rze­nia.

30.01.42. Wia­do­mość dla Löwe – roz­ka­zuje się wró­cić do bazy 3 lutego przed świ­tem lub o pół­nocy – już w tej chwili dwa dni opóź­nie­nia w sto­sunku do pier­wot­nego planu.

31.01.42. Okręt nabrał dodat­ko­wego cię­żaru w postaci 2,5 ton wody. Po raz kolejny zmu­szeni byli­śmy do wypom­po­wa­nia 1,7 tony wody pit­nej w celu odcią­że­nia okrętu.

Wie­lo­krotne odgłosy deto­na­cji bomb głę­bi­no­wych (póź­niej dowie­dzie­li­śmy się, że był to atak lot­ni­czy na U-553)33.

1 lutego 1942 roku U-505 został wcie­lony do 2. Flo­tylli U-Bootów (2. Unter­se­ebo­ots­flot­tille). Odtąd jego por­tem macie­rzy­stym był Lorient, wcze­śniej typowy port rybacki. Po zdo­by­ciu Fran­cji Niemcy zde­cy­do­wali, że dosko­nale nadaje się na bazę dla okrę­tów pod­wod­nych, ponie­waż leżał ok. 5 km od wybrzeża, dzięki czemu był chro­niony przed atlan­tyc­kimi sztor­mami34.

2. Flo­tyllę U-Bootów utwo­rzono we wrze­śniu 1936 roku. Jej główną bazą był Wil­helm­sha­ven. Póź­niej nastą­piło połą­cze­nie jej z 6. Flo­tyllą „Hun­dius”35. Od czerwca 1941 roku flo­tyllę prze­nie­siono do Lorient36.

2. Flo­tyllę nazwano „Salt­zwe­del”, na cześć asa broni pod­wod­nej z I wojny świa­to­wej – porucz­nika mary­narki Rein­holda Salt­zwe­dela37. Jej godłem był wize­ru­nek okrętu pod­wod­nego wple­ciony w krótką bły­ska­wicę, nazy­waną także Sie­ge­srune. Był to runiczny odpo­wied­nik litery „S”, który ozna­czał nie­miec­kie słowo Sieg, czyli zwy­cię­stwo38.

Mat Hans Göbeler tak wspo­mina swój pierw­szy kon­takt z U-505 w lutym 1942 roku:

Po wyczer­pu­ją­cej 18-godzin­nej podróży w końcu udało mi się dotrzeć do Lorient. Ten malow­ni­czy port na atlan­tyc­kim wybrzeżu Bre­ta­nii był pierw­szą bazą, jaką zbu­do­wa­li­śmy po zdo­by­ciu Fran­cji. Porów­nu­jąc go do naszych baz nad Bał­ty­kiem oraz Morzem Pół­noc­nym, Lorient pozwa­lał nam wypły­wać bez­po­śred­nio na Atlan­tyk, bez potrzeby nie­bez­piecz­nego opły­wa­nia Wysp Bry­tyj­skich. Wiel­kie beto­nowe bun­kry zostały zbu­do­wane przy nabrzeżu, aby ochra­niać nasze okręty przed ata­kami z powie­trza. Podobne bazy znaj­do­wały się w por­tach Brest, La Rochelle, Saint-Naza­ire oraz Bor­de­aux.

Kilka pierw­szych dni w Lorient spę­dzi­łem, uże­ra­jąc się z set­kami małych, admi­ni­stra­cyj­nych detali wyma­ga­nych przez woj­sko, gdy wyru­szało się na wojnę. W końcu otrzy­ma­łem przy­dział: U-105. Okręt ten był wete­ra­nem pod dowódz­twem kapi­tana mary­narki Geo­rga Schewe. Nie zdą­ży­łem się jesz­cze dobrze zaokrę­to­wać, gdy przy­szło prze­nie­sie­nie: U-505.

Tego popo­łu­dnia uda­łem się do wiel­kiego schronu, gdzie cumo­wał U-505. Już na pierw­szy rzut oka widać było, że jest to cał­ko­wi­cie nowy okręt z jasno­szarą powłoką farb i ciem­niej­szym wykoń­cze­niem, jakże cha­rak­te­ry­stycz­nym dla wcze­snych lat wojny. Zauwa­ży­łem wspa­niałe insy­gnia w postaci wyma­lo­wa­nego lwa oraz toporka znaj­du­ją­cego się na wie­życzce. Robot­nik stocz­niowy wytłu­ma­czył mi, że sygna­tura lwa pocho­dzi od nazwi­ska dowódcy. To był prze­piękny okręt. Pomy­śla­łem, że gdyby U-505 był kobietą, to można by się zako­chać od pierw­szego wej­rze­nia. […]

Następ­nego poranka zamel­do­wa­łem się u dowódcy U-505 – kapi­tana mary­narki Axela-Olafa Löwe. Był śred­niego wzro­stu, z gęstymi, ciem­nymi i nie­sfor­nymi wło­sami. Moje pierw­sze odczu­cia co do niego nie były korzystne. Wyglą­dał zupeł­nie zwy­czaj­nie, zarówno w ubio­rze, jak i zacho­wa­niu. Zwra­cał się do mnie nie­for­mal­nie, nie­mal z kole­żeń­ską manierą, co było dla mnie nieco szo­ku­jące, bio­rąc pod uwagę instruk­to­rów ze Szkoły Okrę­tów Pod­wod­nych. Nie był to zapewne obraz dowódcy, do jakiego przy­wy­kłem ze swych ksią­żek przy­go­do­wych!

Bar­dzo szybko poją­łem, że taki styl dowódcy opie­rał się na bar­dzo wyso­kich kwa­li­fi­ka­cjach. Ludzie z załogi wyja­śnili mi, że dobry dowódca nie musi obno­sić się ze swym wyso­kim stop­niem woj­sko­wym i zarzą­dza załogą poprzez uka­zy­wa­nie dobrego przy­kładu. Löwe był wła­śnie ofi­ce­rem takiego rodzaju.

Nie­kiedy w lite­ra­tu­rze poja­wia się opi­nia, że życie na U-Boocie typu IX było bar­dziej kom­for­towe niż na osła­wio­nym „koniu robo­czym”, czyli typie VII. Jego naj­więk­szym minu­sem w porów­na­niu z typem VII był dłuż­szy czas zanu­rze­nia. Miały też więk­szy zasięg, tak więc załogi słu­żące na dzie­wiąt­kach z reguły odby­wały też dłuż­sze patrole. Ow­szem, typ IX był więk­szy, jed­nak z tego powodu zabie­rał na pokład więk­szą liczbę tor­ped, tak więc w osta­tecz­nym roz­ra­chunku wycho­dziło podob­nie. O życiu w prze­dziale tor­pedowym, jak i o tym, że załoga musiała szko­lić się w wielu róż­nych dzie­dzi­nach, słu­żąc na U-Boocie, pisał w swo­ich wspo­mnie­niach Wol­fgang Schil­ler:

Oczy­wi­ście, w prze­dziale tor­pe­do­wym było bar­dzo cia­sno. Dziś, jak odwie­dza się nasz okręt w muzeum [U-505 znaj­duje się w Chi­cago w Museum of Science, gdzie można go zwie­dzić – przyp. Ł.G.], widać jakąś wielką, pustą halę. Tyle że tam, gdzie dziś sto­imy, leżały wtedy tor­pedy! A na nich nasz stół, przy któ­rym jedli­śmy posiłki. Sie­dzia­łeś tył­kiem na koi, zgięty w para­graf pod górną koją, i jadłeś z wiel­kiej dechy, pod którą leżała tor­peda. Jeśli cho­dzi o miej­sce do spa­nia, to ci, któ­rzy słu­żyli na wach­tach, mieli rota­cyjne koje. Wyrka ni­gdy nie sty­gły, jeden się zwal­niał na wachtę, drugi po wach­cie walił się na nią mar­twym bykiem. I tak co cztery godziny. Zawsze jakaś część załogi miała wachtę, więc koi było mniej niż mary­na­rzy. To i tak dobrze, bo pierwsi pod­wod­niacy spali na hama­kach i na wor­kach roz­kła­da­nych na pokła­dzie prze­działu. Także za naszych cza­sów część ludzi nie dostała koi – na przy­kład kuk bujał się w hamaku nad tor­pedami, bo nie nale­żał do żad­nej wachty, a takie „wolne elek­trony” nie zasłu­gi­wały na koję. Ja mia­łem szczę­ście – dosta­łem koję tylko dla sie­bie – ale to dla­tego, że nikt inny jej nie chciał. Znaj­do­wała się w takim miej­scu, że nie dało się w niej wypo­cząć, bo można było leżeć tylko na pła­sko na ple­cach. Gruba rura prze­cho­dząca tuż nad nią nie pozwa­lała nawet się obró­cić. Od wyle­gi­wa­nia się cał­kiem pła­sko bolały plecy, a żadna inna pozy­cja nie wcho­dziła w grę. Rura miała jed­nak swoje zalety, zwłasz­cza na wzbu­rzo­nym morzu – obej­mo­wało się ją kola­nami i czło­wiek nie spa­dał na fali. Cho­ciaż któ­re­goś dnia mie­li­śmy taki sztorm, że i ja pole­cia­łem na plecy – w dodatku z całą koją, bo moco­wa­nia puściły.

Co do spo­so­bów spę­dza­nia wol­nego czasu: zawsze byłem molem książ­ko­wym, do dziś mi to zostało. Wtedy sta­ra­łem się czy­tać jak naj­wię­cej, to mnie wspa­niale odprę­żało. A już jak się udało zagrać roberka czy dwa – a nie było łatwo, bo naszą czwórkę do bry­dża poszat­ko­wali mię­dzy różne wachty – no to już cał­ko­wi­cie czu­łem peł­nię szczę­ścia.

Jeśli cho­dzi o muzykę czy inne roz­rywki, mie­li­śmy wtedy na pokła­dzie gra­mo­fon i zapas płyt, głów­nie z nie­miec­kimi pio­sen­kami. Słu­cha­li­śmy więc tro­chę muzyki. Nie pamię­tam już, czy słu­cha­li­śmy muzyki z radia, jeśli tak, to pew­nie ame­ry­kań­skiej i hisz­pań­skiej, bo wtedy dzia­ła­li­śmy głów­nie przy ame­ry­kań­skim brzegu.

Z naszej muzyki pamię­tam głów­nie Lili Mar­lene, domi­no­wała lekka muzyka roz­ryw­kowa. Wśród mło­dych ludzi muzyka ope­rowa, kla­syczna czy choćby ope­ret­kowa nie cie­szyła się spe­cjal­nym wzię­ciem; można powie­dzieć, że mie­li­śmy ją w nosie – po nie­miecku to się mówi am Hut haben [mieć coś na kape­lu­szu – przyp. Ł.G.]. Więc muzyki słu­cha­li­śmy raczej roz­ryw­ko­wej. Gdy był rok 1942, muzyka popu­larna świę­ciła wiel­kie try­umfy. Cza­sem mie­li­śmy oka­zję skądś ścią­gnąć ame­ry­kań­skie czy angiel­skie płyty. No a Lili Mar­lene, to chyba pan też sły­szał, wielki prze­bój tam­tych lat, po obu stro­nach frontu. Można powie­dzieć, że nas ta muzyka tro­chę koiła.

Poza książ­kami i muzyką mie­li­śmy też nasze wła­sne „lek­cje” do odro­bie­nia. Bez prze­rwy trwało roz­wi­ja­nie i utrwa­la­nie mate­riału, który wbi­jano nam do głowy w szkole spe­cja­li­stów tor­pe­do­wych mary­narki. Zagad­nie­nia te od strony prak­tycz­nej każdy znał już na wylot, ale teo­ria też była ważna, więc kuli­śmy bez końca. Na okrę­cie pod­wod­nym każdy musi uczyć się także innych spe­cjal­no­ści, dzięki temu można w razie potrzeby pomóc innym kole­gom. Poza tym zda­rzały się cho­roby, cza­sem ktoś zosta­wał ranny w jakiejś walce – nie było ludzi nie­za­stą­pio­nych – w takich przy­pad­kach przej­mo­wało się obo­wiązki cho­rego czy ran­nego i okręt funk­cjo­no­wał dalej. Każdy z nas mógł prze­jąć czy­jeś obo­wiązki, to była koniecz­ność. Zdo­by­wa­li­śmy więc wie­dzę na temat dzia­ła­nia i obsługi sys­te­mów okrętu, nie tylko we wła­snym prze­dziale, ale też w innych. Nie mie­li­śmy nic innego do roboty, a poza tym nas to inte­re­so­wało, no i pomoc naukowa była pod ręką, więc nauka szła pio­ru­nem39.

Wię­cej o prze­dziale tor­pe­do­wym, jak i roz­miesz­cze­niu żyw­no­ści na pokła­dzie U-Boota, możemy się dowie­dzieć z innej rela­cji Göbelera:

W prze­dzia­łach tor­pe­do­wych na dzio­bie i rufie miesz­kały „węgo­rze” [po nie­miecku Aale – przyp. Ł.G.]. W innych mary­nar­kach róż­nie nazy­wają tor­pedy, naj­czę­ściej „rybki”, my mówi­li­śmy „węgo­rze”. Prze­działy tor­pe­dowe – dzio­bowy i rufowy – słu­żyły naj­czę­ściej jako prze­działy miesz­kalne dla mary­na­rzy wol­nych od wachty, gnież­dżą­cych się tam razem z sze­ścioma zapa­so­wymi tor­pe­dami. Czte­rech bie­da­ków spało na ich grzbie­tach, na drew­nia­nych pokry­wach, któ­rymi je nakry­wano. W rufo­wym prze­dziale były tylko dwie wyrzut­nie i trzy zapa­sowe tor­pedy, na któ­rych spało po wach­cie dwóch mary­na­rzy, zga­nia­nych przez następ­nych dwóch cztery czy sześć godzin póź­niej. Czę­sto jed­nak bie­dacy nie mieli się gdzie podziać, bo aku­rat przy­cho­dziła pora na kon­ser­wa­cję „węgo­rzy” i tor­pedyści potrze­bo­wali miej­sca, więc pod­no­sili koje i wyga­niali wszyst­kich precz. […]

Poza „węgo­rzami” w wyrzut­niach i na pokła­dzie prze­działu były jesz­cze dwa w wodosz­czel­nych pojem­ni­kach na zewnątrz kadłuba sztyw­nego. Prze­ła­do­wy­wa­nie ich stam­tąd do prze­działu zawsze wią­zało się z nie­bez­pie­czeń­stwem – wyma­gało usta­wie­nia dźwigu na gór­nym pokła­dzie, wywle­cze­nia „węgo­rza” z pojem­nika i opusz­cze­nia do wnę­trza prze­działu. Nie dość, że była to ciężka fizyczna praca – opa­słe cygara ważyły pra­wie 2 tony każde – to jesz­cze w trak­cie tej ope­ra­cji okręt pozo­sta­wał na łasce i nie­ła­sce nie­przy­ja­ciela, bowiem nie mógł się scho­wać pod wodę. Gdy­by­śmy się zanu­rzyli z otwar­tym lukiem do łado­wa­nia tor­ped, woda by nas zalała i okręt zato­nąłby w ciągu paru minut.

Po zała­do­wa­niu „węgo­rzy” zabie­ra­li­śmy na pokład tylko naj­nie­zbęd­niej­sze rze­czy, a i tak nie zosta­wało wiele wol­nego miej­sca. Worki wypeł­niały prze­strzeń mię­dzy wyrzut­niami, wszę­dzie stały jakieś pudełka, puszki, skrzynki, kar­tony, mniej­sze lub więk­sze pakunki, poupy­chane za sil­ni­kami elek­trycz­nymi, za die­slami, a część rze­czy podró­żo­wała nawet w zęzie. Spod stołu nakre­so­wego wysta­wały worki z kar­to­flami, które zaczęły gnić i śmier­dzieć natych­miast po pierw­szym zanu­rze­niu. Czy potra­fi­cie sobie wyobra­zić smród bijący z włazu po dłu­go­trwa­łym zanu­rze­niu? Zgni­li­zna, opary paliwa, chlor z bate­rii, zaduch 60 nie­my­tych, spo­co­nych w upale męskich ciał? Nie potra­fi­cie, może­cie mi wie­rzyć.

Hamaki i siatki pełne bochen­ków chleba, pokry­wa­ją­cych się ple­śnią już po dwóch–trzech dniach, wypeł­niały wnęki wła­zów tor­pe­do­wych na rufie i dzio­bie. Nikt nie wybrzy­dzał, zja­da­li­śmy je do ostat­niego bia­łego okruszka wśród morza zie­leni. U-Boot w pełni zała­do­wany na dłu­go­trwały patrol przy­po­mi­nał raczej jakiś orien­talny bazar, a nie maszynę wojenną. Z każ­dym kolej­nym razem coraz mniej nas to iry­to­wało, przy­wy­kli­śmy. W tej fazie wojny byli­śmy stroną zwy­cię­ską, odno­si­li­śmy suk­cesy, które poma­gały zapo­mnieć o żało­snym w grun­cie rze­czy życiu, które wie­dli­śmy40.

1. H. Göbeler, Steel Boat, Iron Hearts. A U-Boat Crew­man’s Life Abo­ard U-505, New York 2008, s. 9–10, 15–17. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. BdU (Befehl­sha­ber der Unter­se­eboot) – głów­no­do­wo­dzący broni pod­wod­nej. Skrót ten uży­wany był pod adre­sem zarówno bez­po­śred­nio osoby Karla Dönitza, jak i jego sztabu. [wróć]

2. „Earl­spark” – zbu­do­wany w lipcu 1929 roku bry­tyj­ski frach­to­wiec o pojem­no­ści 5250 BRT. [wróć]

3. Nie­miecka tor­peda para­ga­zowa kal. 533 mm; J. Camp­bell, Naval Weapons of World War Two, Convay Mari­time Press, Lon­don 2002, s. 37. [wróć]

4. HMS „Enchan­tress” (L 56/U 56) – bry­tyj­ski sloop klasy Bit­tern o wypor­no­ści 1190 t, w służ­bie od kwiet­nia 1935 roku. [wróć]

5. „Bar­bara Marie” – bry­tyj­ski frach­to­wiec o pojem­no­ści 4223 BRT zbu­do­wany w 1928 roku. [wróć]

6. „Wil­low­bank” – bry­tyj­ski frach­to­wiec o pojem­no­ści 5041 BRT zbu­do­wany w 1939 roku. [wróć]

7. H. Buell, World War II. A Com­plete Pho­to­gra­phic History, Milan 2002, s. 38. [wróć]

8. Kit­tel & Graf, History of the U-Boot, Le Grau-du-Roi 2015, s.101. [wróć]

9. OKW, Obe­rkom­mando der Wehr­macht – dowódz­two sił zbroj­nych. [wróć]

10. KTB U-74, P G/30070/2 NID – www.ubo­atar­chive.net [wróć]

11. HMS „Ver­bena” (K 85) – bry­tyj­ska kor­weta klasy Flo­wer o wypor­no­ści 925 t, w służ­bie od grud­nia 1940 roku. [wróć]

12. Zanu­rze­nie Stuka (Stuka tau­chen) – szyb­kie zanu­rze­nie nazwane od bom­bowca nur­ku­ją­cego Jun­kers Ju 87 Stuka. Pole­gało na tym, że w chwili alarmu zamiast zatrzy­my­wać sil­niki Die­sla i włą­czać elek­tryczne, okręt pły­nął na napę­dzie pali­wo­wym, aby w pełni wyko­rzy­stać swoją szyb­kość. Ster dzio­bowy był usta­wiony na „cała w głąb” a ster rufowy na „do góry”. Dopiero gdy poziom wody się­gał kio­sku, prze­łą­czano Die­sla na sil­niki elek­tryczne. Metoda ta sta­no­wiła naj­szyb­szy spo­sób zej­ścia pod wodę. J. Ala­lu­qu­etas, Szary wilk ata­kuje. Rekiny Atlan­tyku: ich rejsy, budowa, uzbro­je­nie i załogi, War­szawa 2004, s.114. [wróć]

13. HMS „Burn­ham” (H 82) – bry­tyj­ski nisz­czy­ciel klasy Town o wypor­no­ści 1190 t, w służ­bie od paź­dzier­nika 1940 roku. [wróć]

14.Asdic – ina­czej echo­sonda, urzą­dze­nie do namie­rza­nia zanu­rzo­nych okrę­tów pod­wod­nych. [wróć]

15. KTB U-74, P G/30070/2 NID – www.ubo­atar­chive.net [wróć]

16.Ibi­dem. [wróć]

17. www.ubo­otwaffe.pl – U-74. [wróć]

18.Ibi­dem. [wróć]

19. HMS „Sealion” (N 72) – bry­tyj­ski okręt pod­wodny klasy S o wypor­no­ści 640 t, w służ­bie od grud­nia 1934 roku. [wróć]

20. ADM 199/1835; Bri­tish Natio­nal Archi­ves w Kew, Lon­dyn. [wróć]

21. J. Camp­bell, Naval Weapons of…, s. 129. [wróć]

22. „Marija Ulja­nova” – sowiecki okręt baza dla okrę­tów pod­wod­nych o pojem­no­ści 3870 BRT, zbu­do­wany w paź­dzier­niku 1928 roku. [wróć]

23. HMS „Southern Prince” (M47) – bry­tyj­ski, pomoc­ni­czy sta­wiacz min o wypor­no­ści 10 917 t, w służ­bie od sierp­nia 1929 roku. [wróć]

24. C. Bishop, U-Booty Krieg­sma­rine 1939–1945, War­szawa 2006, s. 163. [wróć]

25. G. Moore, Play­ing with the Enemy: A Base­ball Pro­digy, a World at War and a Field of Bro­ken Dre­ams, New York 2006, s. 89. [wróć]

26. T. Savas, Hunt and Kill: U-505 and the Bat­tle of the Atlan­tic, New York 2012, s.122. [wróć]

27. UAK – Dowódz­two Akcep­ta­cyjne U-Bootów. Utwo­rzono je w stycz­niu 1940 roku w Kilo­nii. Zostało podzie­lone na odrębne dzie­sięć grup. Grupy I–VI i grupa akcep­ta­cyjna Schall sta­cjo­no­wały w Kilo­nii, póź­niej w Rönne, a następ­nie w Sønderborgu (w Danii). Grupy VII–IX znaj­do­wały się w Gdań­sku. [wróć]

28. UAK – Unter­se­ebo­ots-Abnah­me­kom­mando – po ode­bra­niu nowego U-Boota prze­cho­dził on inspek­cję stocz­niową. Jeśli wypa­dła ona pozy­tyw­nie, to następ­nie okręt tra­fiał do UAK, gdzie testo­wany był tym razem wraz z załogą. Jeśli i tym razem rezul­tat był pozy­tywny, to okręt przej­mo­wany zosta­wał przez Krieg­sma­rine. [wróć]

29. AGRU – Grupa Szko­leń Tech­nicz­nych Okrę­tów Pod­wod­nych Linii Frontu. [wróć]

30. Po ukoń­czo­nym szko­le­niu na okrę­tach malo­wano „znak opony AGRU”, co sym­bo­li­zo­wało, że okręt jest gotowy do dzia­łań fron­to­wych, a dowódcy udziela się „zezwo­le­nia na pro­wa­dze­nie pojazdu”. [wróć]

31. W marcu 1945 roku AGRU prze­nie­siono z Helu na Born­holm, a jesz­cze póź­niej do Zatoki Eckernförde będą­cej czę­ścią Zatoki Kiloń­skiej). [wróć]

32. www.ubo­otar­chiv.de/U-505. [wróć]

33. KTB of U-505. Axel-Olaf Löwe, 1st war patrol 26.08 – 3.02.42; www. ubo­atar­chive.net. W opi­sach dzia­łań bojo­wych U-553 nie ma wzmianki o ataku lot­ni­czym pod tą datą, tak więc, jeśli nawet miał miej­sce, to musiał być on bar­dzo nie­sku­teczny. 3 lutego U-Boot bez­piecz­nie powró­cił do bazy w Saint-Naza­ire. [wróć]

34. J. Mal­l­mann Sho­well, Bazy U-Bootów. Sta­lowe rekiny i ich kry­jówki, War­szawa 2004, s. 159. [wróć]

35. R. Buch, H. J. Röll, The Sub­ma­rine War 1939–1945 – Sub­ma­rine con­struc­tion at Ger­man shi­py­ards, Ham­burg 2008, s. 295. [wróć]

36. Pod­czas całej dzia­łal­no­ści słu­żyło w niej 91 U-Bootów. [wróć]

37. Rein­hold Salt­zwe­del dowo­dził okrę­tami: UB-10, UC-10, UC-11, UC-21, UC-71 oraz UB-81. Pod­czas swo­jej kariery wyko­nał w sumie 22 patrole bojowe, pod­czas któ­rych zato­pił 111 stat­ków – łącz­nie 170 526 t. Zgi­nął na pokła­dzie UB-81 po tym, jak w kanale La Man­che wpły­nął na minę. [wróć]

38. C. Bishop, U-Booty Krieg­sma­rine…, s. 28. [wróć]

39. L. Pater­son, U-Boot. Życie codzienne na nie­miec­kim okrę­cie pod­wod­nym w cza­sie II wojny świa­to­wej, War­szawa 2011, s. 34–35. [wróć]

40.Ibi­dem, s. 38–39. [wróć]