Urocza dla Ciebie - Becky Wade - ebook

Urocza dla Ciebie ebook

Becky Wade

4,1

Opis

Britt i Zander są najlepszymi przyjaciółmi, odkąd poznali się trzynaście lat temu. Britt nie ma pojęcia, że przez ten cały czas Zander był w niej szaleńczo zakochany.

Niezależna i żądna przygód Britt Bradford ma talent do tworzenia czekoladek, które sprzedaje w Słodkiej Sztuce, swoim sklepie.

Zander Ford jest uznanym pisarzem, a ostatnie półtora roku spędził w podróży po świecie. Osiągnął bardzo wiele, lecz nadal brakuje mu tego, co ma dla niego szczególne znaczenie – serca Britt.

Kiedy wuj Zandera umiera w tajemniczych okolicznościach, ten wraca do Waszyngtonu zbadać sprawę. Britt jest gotowa, by mu pomóc. Wspólne śledztwo jeszcze bardziej zbliża ich do siebie, jednak wiedzą, że romans może zagrozić tej wyjątkowej przyjaźni.

Czy zgłębiając zagmatwaną przeszłość wujka, odkryją również, co tak naprawdę ich łączy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 475

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (37 ocen)
17
9
10
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Strona tytułowa

Becky Wade

Urocza dla Ciebie

Tom III z serii Przypadki Sióstr Bradford

Tłumaczenie Renata Czernik

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:

Sweet on You. Bradford Sisters Romance #3

Autor:

Becky Wade

Tłumaczenie z języka angielskiego:

Renata Czernik

Redakcja:

Brygida Nowak

Dominika Wilk

Korekta:

Natalia Chrobak-Lechoszest

Skład:

Klaudyna Szewczyk

ISBN 978-83-66297-47-0

Cover design by Jennifer Parker

Cover photography by Mike Habermann Photography, LLC

© 2019 by Rebecca C. Wade by Bethany House Publishers, a division of Baker Publishing Group, Grand Rapids, Michigan, 49516, U.S.A.

© 2020 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo

Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak

ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów

www.dreamswydawnictwo.pl

Druk: drukarnia Read Me

Książkę wydrukowano na papierze Ecco book cream 2.0 70g dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.

Wszystkie cytaty pochodzą z Biblii Tysiąclecia.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Dla moich najlepszych przyjaciółek pisarek, Katie Ganshert, Courtney Walsh i Dani Pettrey. Z głębi serca Wam dziękuję i Wam dedykuję tę powieść.

Rozdział pierwszy

Minęło pięćset jedenaście dni, odkąd widział ją po raz ostatni. Pięćset jedenaście pustych i monotonnych, a czasami okrutnie samotnych dni, w których nie było Britt Bradford. Pięćset jedenaście dni będących pasmem udręki dobiegającej wreszcie końca, ponieważ Zander Kingston Ford wrócił do domu.

W kwietniowy poranek przemierzał drogę wzdłuż rozłożystych drzew wiśniowych, których pokryte jasnoróżowymi kwiatami gałęzie rozpościerały się nad wejściem do Osady Historycznej Merryweather. Wsunął dłonie w kieszenie bluzy, po czym rozejrzał się, chłonąc każdy szczegół wioski niczym właściciel ziemski doglądający swojej posiadłości.

Bardzo dobrze znał tę osadę, to miasto i ten zakątek stanu Waszyngton. To miejsce, bardziej niż jakiekolwiek inne na ziemi, stało się jego domem. Krajobraz wokół budynków był bujniejszy niż przed jego wyjazdem, a ścieżki pokryte świeżo posypanym żwirem. Wszystko inne pozostało dokładnie takie, jak je zapamiętał Zander. Głęboka zieleń trawników otaczających trzynaście historycznych budowli, a pomiędzy nimi szarawe pnie osik. Bladoszare chmury znad Pacyfiku. Drewniany szyld wiszący przed sklepem z czekoladą Britt, na którym widniał zapisany czarnymi literami napis „Słodka Sztuka”. Wszystkie sklepy sąsiadujące z budynkami osady były jeszcze zamknięte, ale Zander wiedział, że Britt zaczynała swoją pracę na zapleczu kuchennym już o szóstej rano. W ciągu całego swojego życia mężczyzna zdobył wiedzę w wielu zakresach: technologii, pisania, sportów ekstremalnych, podróży, historii. Ale prawdziwym ekspertem był tylko w jednym temacie – Britt. Dzisiejszego poranka, zaraz po przebudzeniu, w jego ciele toczyła się bitwa pomiędzy oczekiwaniem a lękiem. Oczekiwanie, ponieważ desperacko pragnął ją znów zobaczyć. Lęk, ponieważ półtora roku temu opuścił Merryweather z kilku powodów, z których najistotniejszym była ona.

Znajdował się w połowie wioski w drodze do Słodkiej Sztuki, kiedy drzwi sklepu otworzyły się i wyszły z niego dwie kobiety. Jedną z nich była Britt. Rozpoznałby tę naturalną pewność siebie w jej postawie, nawet gdyby był dwa razy dalej. Kobieta nie była ani wysoka, ani niska, ale jednocześnie szczupła i silna. Idealnie proporcjonalna. Zander zwolnił kroku, wstrzymując oddech.

Kobiety zatrzymały się na ganku Słodkiej Sztuki i rozmawiały. Britt miała na sobie biały fartuch i legginsy. Ciemnobrązowe włosy związała w kok na czubku głowy, tak jak prawie zawsze, kiedy robiła czekoladę.

Gdy kobiety się pożegnały, Britt odwróciła się w jego kierunku, plecami do sklepu. Omiotła spojrzeniem otoczenie i osłaniając dłonią oczy, zatrzymała wzrok na Zanderze. Przez moment poczuł, że serce mu zamarło, ale po chwili zaczęło bić szybkim i mocnym rytmem.

Krzycząc z radości, zbiegła po schodach Słodkiej Sztuki i pomknęła w jego kierunku. Wioska wydawała się pogrążona we śnie, ale nawet gdyby na ulicach było mnóstwo ludzi, zareagowałaby w taki sam sposób. Nic nie byłoby w stanie jej powstrzymać.

Z jego szerokiego uśmiechu biła radość – głęboka, szczera radość. Rozpostarł ramiona i chwycił ją w objęcia, dwukrotnie obracając w powietrzu. Później ostrożnie postawił ją na nogi, czule podtrzymując. Przytuliła go mocno i przez kilka długich chwil przyciskała twarz do jego piersi. Trzymał w objęciach i przytulał swoją Britt. Jej jedwabiste włosy muskały jego brodę, a rześkie perfumy – te, których zaczęła używać we Francji po ukończeniu szkoły kulinarnej – wypełniły jego zmysły zapachem kwiatów, jeżyn, pomarańczy i słońca. Zachłannie chłonął każde doznanie, próbując zatrzymać je w pamięci. Spojrzała na niego i się uśmiechnęła. I tak po prostu, stojąc pośrodku Osady Historycznej Merryweather i wpatrując się w jej twarz, kiedy nie dzieliły ich żadne kontynenty, poczuł, że największa część jego duszy – część, której przez półtora roku brakowało – wróciła na swoje miejsce.

Kochał ją.

Przyjemność, której doznał w sercu, została natychmiast stłamszona przez ból. Miłość do Britt była jego największym zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem, ponieważ ona go nie kochała. Nieodwzajemnione uczucie nie było Zanderowi obce, dlatego wydawałoby się, że nie powinno sprawiać mu większej udręki, ale tu chodziło o Britt. Byli przyjaciółmi. Zawsze uważała go jedynie za swojego bardzo dobrego przyjaciela.

Położyła dłonie na jego ramionach.

– Wróciłeś.

– Obiecałem ci, że wrócę.

Przypominała wojowniczą księżniczkę. Jej brwi wyrażały determinację, brązowe oczy w kształcie migdałów ukazywały zaciętą kreatywność, a podbródek eksponował niezależność. Miała pełne usta i prosty, smukły nos.

– Jesteś wyższy – powiedziała Britt.

– Nie. Nadal mam metr osiemdziesiąt.

– W takim razie ja zmalałam.

– Nic się nie zmieniłaś.

Wydawała się zadowolona jego odpowiedzią.

– Wyglądasz na zmęczonego.

– Bo jestem. Za to ty wyglądasz na wypoczętą.

– Bo jestem. Masz dłuższe włosy niż zwykle.

– Wiem. Wkurza mnie to.

Britt przechyliła głowę, uważnie mu się przyglądając.

– Już zapomniałam, że masz tak piękne błękitne oczy.

– A ja zapomniałem, że masz kilka małych piegów na kościach policzkowych.

– Zapomniałeś o moich piegach?

– Przyznaję, że tak.

– Jestem oburzona – powiedziała. – Schudłeś?

– Może parę kilo.

– A ja przytyłam?

– Absolutnie nie.

– Powiedziałbyś tak samo, nawet gdybym przybrała na wadze.

– Tak – przyznał. – Ponieważ nie jestem głupi.

Zacisnęła jasnoróżowe usta.

– Długo cię nie było, Zander.

– Wiem.

– I byłeś tak bardzo daleko stąd.

Skinął głową.

– Tęskniłam za tobą.

– Ja też za tobą tęskniłem. – Słowa nie oddawały potęgi uczuć. Zupełnie jakby nazwano Mount Rainier wzgórzem. Dopóki nie opuścił jej na tak długo, nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był bez niej nieszczęśliwy.

Cofnęła się i oparła ręce na biodrach.

– Zupełnie... nie mogę uwierzyć, że tu jesteś.

– Ja też. – Rzeczywiście, po tak długim czasie bycie znowu tutaj, z nią, było surrealistyczne. Ostatnie osiemnaście miesięcy zmieniły go, ale samolubnie miał nadzieję, że tak długi czas nie zmienił nic w Britt. Podczas jego nieobecności wykonywała te same małomiasteczkowe czynności, którymi zajmowała się od lat. Dlatego był przekonany, że nie przegapił w jej życiu niczego, przez co żałowałby, że nie było go przy niej.

– Jestem zaskoczona, że jesteś tak wcześnie na nogach. Czy nie powinieneś spać do południa? – zapytała.

– Powinienem. – Po tym, jak dotarł o północy do Zajazdu Bradfordwood, należącego do matki Britt, pozwolił sobie jedynie na czterogodzinny sen.

– Co się stało? Nie mogłeś zasnąć?

– Nie. – „Ponieważ nie mogłem się doczekać, żeby cię zobaczyć”. – Z powodu zmiany stref czasowych.

– Jak długo trwała podróż z Tokio?

– Z Tokio poleciałem do Honolulu, stamtąd do Vancouver. Cała podróż samolotami zajęła mi dwadzieścia osiem godzin. Potem wynająłem samochód i wreszcie dotarłem na miejsce.

– Straszne. – Britt wzięła Zandera pod ramię i ruszyli w stronę Słodkiej Sztuki. – Cieszę się, że wróciłeś do domu, ale przykro mi, że z tak smutnego powodu.

– Mnie też.

Trzy dni temu ciotka Carolyn zadzwoniła do niego do Japonii, aby poinformować go o nagłej śmierci męża. Wiadomość ta sprawiła, że poczuł się jak uderzony obuchem w głowę. Od ponad dziesięciu lat wujek Frank był dla niego jak ojciec. Nawet wtedy, gdy Zander szukał dostępnego lotu do Waszyngtonu, w jego głowie wybrzmiewała tylko jedna myśl: „To nie może być prawdą. Frank na pewno nie umarł”. Jego podświadomość toczyła bój z rzeczywistością. A jaka była rzeczywistość? Wujek Frank był pracowitym, rzetelnym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru, oddanym mężem i ojcem dla córek bliźniaczek i dwóch bratanków. W zeszłą sobotę znaleziono go martwego na miejscu kierowcy w jego ciężarówce. Powodem nagłej śmierci najwyraźniej był zawał.

– Jak sobie radzi Carolyn? – zapytała Britt.

– Tak, jak się można spodziewać.

– A ty?

– W porządku.

– Naprawdę?

– Tak – powiedział. – A co u ciebie?

– W porządku.

– Nie wpakowałaś się ostatnio w żadne kłopoty?

– Ostatnio nie.

– Byłaś grzeczna? – W jego pytaniu pojawiła się nutka niedowierzania.

– Nie powiedziałam, że byłam grzeczna. – Rzuciła mu ostre spojrzenie. – Po prostu powiedziałam, że ostatnio nie wpakowałam się w kłopoty.

– Spotykasz się z kimś?

„Boże, proszę, powiedz, że nie”.

– Teraz nie.

Podczas jego podróży mieli regularny kontakt poprzez SMS-y i wideorozmowy, ale celowo unikał pytania o jej chłopaków, ponieważ nie chciał wiedzieć.

– Spotykałam się z jednym facetem, Anthonym, ale zerwaliśmy trzy miesiące temu.

– Byłaś sama przez całe trzy miesiące? – Średnia przerwa między chłopakami Britt to dwie i pół sekundy.

– Wiem! Jestem z siebie dumna.

– Czemu twój związek z Anthonym się rozpadł?

– Ciągle mi przerywał. Nigdy nie mogłam dokończyć zdania.

Zander otworzył na oścież tylne drzwi Słodkiej Sztuki i przytrzymał je, wpuszczając Britt pierwszą do środka, po czym wszedł za nią do kuchni, która zajmowała tyły sklepu. W powietrzu unosiły się intensywne zapachy czekolady i kawy. Ściany, pokryte białymi kafelkami, gustownie współgrały z ladami ze stali nierdzewnej. Na półkach znajdowały się składniki do wyrobu czekolady oraz turkusowe, szare i białe miski.

Britt wskazała mu taboret obok kuchennej wyspy.

– Usiądź tam.

– Mogę pomóc...

– Jesteś zmęczony podróżą i niewyspany. Usiądź.

Zander posłusznie zajął wskazane miejsce, a Britt krzątała się po kuchni, przygotowując sobie stanowisko do pracy i opowiadając nowinki o swojej rodzinie. Jej starsza siostra, Nora, była zajęta planowaniem ślubu, który miał się odbyć za sześć tygodni. Natomiast najstarsza siostra, Willow, wyszła za mąż zeszłego lata i mieszkała z mężem w pobliskim Shore Pine. Rodzice dziewczyn zakończyli dwuletni pobyt w Afryce jako misjonarze.

Gdy Britt uprzątnęła kuchnię, umyła ręce, po czym chwyciła z półki mały talerz.

– Poczekaj sekundę. – Zniknęła za wahadłowymi drzwiami do swojego sklepu i wróciła z czterema czekoladkami na talerzu. Przez chwilę stała przy blacie kuchennym, przyglądając się wielkanocnym jajkom z białej czekolady, bez wątpienia zastanawiając się, czy dodać je do swojego zestawu. Nawet gdy było cicho i spokojnie, Britt promieniowała energią. Zander wyczuwał każdą cząstkę żywiołowości, którą emanowała wokół.

Dołożyła wielkanocne jajko na talerz i postawiła go przed przyjacielem, a ten z zaciekawieniem przyjrzał się czekoladkom.

– Co my tu mamy?

– Ty mi powiedz.

Pokręcił ramionami jak bokser przygotowujący się do walki. Britt roześmiała się.

– Miło jest nakarmić kogoś, kto ma wysublimowany smak pod kątem czekolady. Wreszcie!

– Nie znalazł się nikt z wyrafinowanym podniebieniem?

– Nie. Wszyscy są nowicjuszami. Jesteś jedyną osobą, która w pełni skorzystała na moim wyjątkowym szkoleniu.

Wziął jedną ręcznie robioną ciemną czekoladkę. Wiele wyciągnął z jej szkolenia, ale to nie wszystko – przeczytał także sporo książek na temat czekolady.

– Wiedziałam, że najpierw wybierzesz tę – powiedziała z zadowoleniem.

Ciemna czekolada z orzechami od bardzo dawna była jego ulubioną kombinacją. Pozwolił, by pralina rozpuściła się w ustach, a potem powoli ją przeżuwał. Był pewien, że zapamiętał smak czekolady jej produkcji, ale kiedy teraz ponownie ją skosztował, zdał sobie sprawę, jak bardzo się mylił. Jego pamięć daleka była od symfonii smaków, która otuliła go oszałamiającymi doznaniami.

Britt skrzyżowała ręce i oparła się biodrem o blat wyspy, czekając, aż zgadnie. Wiedział, że do ciemnych czekoladek używała siedemdziesięciodwuprocentowej gorzkiej czekolady albo sześćdziesięcioczteroprocentowej, albo pięćdziesięciopięcioprocentowej półsłodkiej. Do lżejszych, słodszych wyrobów wykorzystywała trzydziestoośmioprocentową czekoladę mleczną lub dwudziestodziewięcioprocentową białą.

– Sześćdziesięcioczteroprocentowa gorzka czekolada – powiedział – z orzechami makadamia i likierem grand marnier.

– To rum, a nie grand marnier.

– Nie jesteś ze mnie dumna?

Britt pokręciła głową.

– Byłabym dumna, gdybyś zatrzymał się na orzechach makadamia. Próbowałeś zabłysnąć, ale nie udało ci się. – Jej oczy błyszczały rozbawieniem.

– Stać mnie na więcej.

– Udowodnij. – Podała mu serwetkę i szklankę wody z lodem, którą popijał, tak jak nauczyła go robić przy zmianie smaku czekoladek, po czym zjadł truflę.

– Siedemdziesięciodwuprocentowa gorzka czekolada zanurzona w białej i zmieszana z korzenno-dyniową przyprawą.

– Tak!

Uniósł brwi w geście triumfu.

– Zadowolona?

– Zadowolona – rzekła. – Nawet mimo tego, że znowu chciałeś zabłysnąć, odgadując przyprawę korzenno-dyniową.

– Tak, ale tym razem byłem pewien. Choć dawno mnie tu nie było, wciąż jestem ekspertem od czekolady.

– Możesz być ekspertem...

– Nie każdy może zostać mistrzem czekolady.

– ...jeśli uda ci się odgadnąć skład pozostałych trzech czekoladek.

– Doskonale radzę sobie z ludźmi wywierającymi na mnie presję.

– A ja doskonale sobie radzę w nauce pokory tych, których kubki smakowe pogorszyły się podczas międzynarodowych podróży.

– Masz natychmiast wypluć te słowa. – W każdym kraju, który odwiedził, szukał czekolady. Próbował ją, przesyłał Britt zdjęcia i wysyłał najlepsze praliny do Waszyngtonu, żeby mogła ich skosztować. Jeśli nie zasługiwał na miano znawcy czekolady, to nie dlatego, że był kiepskim ekspertem, ale dlatego, że był zbyt rozkojarzony, patrząc na Britt – kobietę, która miała na sobie fioletowe buty do tenisa, która pomalowała krótkie paznokcie na szaro i której imię było wyszyte kursywą na fartuchu...

Zjadł czekoladkę w kształcie kopuły.

Przez lata modlił się, aby Britt zakochała się w nim lub żeby on zdołał się odkochać. Bóg nie odpowiedział na żadną modlitwę. Więc kiedy Zander wyruszył w podróż, miał nadzieję, że upływ czasu odmieni jego serce. Jednak miłość okazała się potężniejsza niż siła woli.

Niż odległość.

Niż czas.

Chciał być dla Britt kimś znacznie ważniejszym niż przyjaciel. Ale gdyby jej to powiedział, ta z pewnością zaczęłaby się nad nim litować i być może wkroczyliby w nieszczęśliwy związek. Wyznanie uczuć mogłoby zniszczyć ich wyjątkową przyjaźń, po czym musieliby udawać, że nic się nie stało. Nie chciał robić ani mówić niczego, co mogłoby narazić ich relację na szwank. Bo chociaż ich zażyłość czasami była dla niego torturą, była również najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mu się w życiu.

Britt nie mogła wyjść z podziwu i zachwytu. Zander był w jej kuchni. Zander!

Jej Zander.

Jego obecność była dla niej zarówno obca, jak i znajoma. Bardzo znajoma. Bardzo obca.

– Trzydziestoośmioprocentowa mleczna czekolada z orzechami laskowymi i cynamonem – powiedział.

– Znowu poprawnie.

Poznała go zaledwie kilka dni po tym, jak oboje rozpoczęli pierwszy rok nauki w liceum w Merryweather. Wtedy Zander był tak chudy, oporny i nieufny jak zranione zwierzę. Jego dzieciństwo w niebezpiecznej dzielnicy Saint Louis nie należało do beztroskich, a kiedy miał dwanaście lat, jego ojciec trafił do więzienia i wtedy w jego życiu rozpętało się prawdziwe piekło. Zander oraz jego starszy brat, Daniel, spędzili następne dwa lata z uzależnioną od narkotyków mamą, aż do dnia, w którym ich dom i „cały dobytek” strawiły płomienie. Britt zajęło wiele lat, aby móc swobodnie rozmawiać z Zanderem o tamtych chwilach.

Dopiero po pożarze opieka społeczna zabrała chłopców matce i przekazała pod opiekę jej siostrze Carolyn Pierce i jej mężowi Frankowi. Zander przyjechał do Waszyngtonu zmęczony życiem i wycofany. Britt musiała bardzo się starać, by zasłużyć na przyjaźń, ale prawie nic, czego dokonała, nie okazało się tak wartościowe.

Patrzyła, jak zjada czekoladę z preparowanym ryżem.

Czternastoletni chłopiec, którego kiedyś znała, już dawno zniknął. Teraz stał przed nią światowy, dorosły Zander, który odniósł ogromny sukces i nie musiał już niczego udowadniać.

Kiedy stała dziś na werandzie Słodkiej Sztuki i dostrzegła smukłą sylwetkę zbliżającego się Zandera, jego ciemne włosy i rozpoznała tę introspekcyjną naturę samotnika, zadrżała. Na szczęście, gdy lepiej się przyjrzała, odetchnęła z ulgą, widząc, że jej przyjaciel nadal przypomina siebie sprzed wyjazdu. Jego blada skóra wyraźnie kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. Miał wyraziste, mocno zarysowane kości policzkowe, nos i szczęki. Jego brwi były kształtne, a rzęsy długie i gęste. Ze swoimi lekko przygnębionymi i zwykle poważnymi rysami twarzy Zander mógłby uchodzić za dziewiętnastowiecznego poetę. Włożył dziś ubranie, które pamiętała sprzed wyjazdu – szarą koszulkę z napisem „Atari” na przodzie i ulubioną parę jeansów. Nie dodał też nic do tatuaży, które ozdabiały jego ramiona. Mimo tego intuicja podpowiadała jej, że coś w nim się jednak zmieniło. Przez półtora roku sam podróżował po świecie. Każdy, kto doświadczył czegoś takiego, musiał wrócić do domu odmieniony. Dojrzalszy. Bardziej samodzielny. Fakt, że jej przyjaciel nie był dokładnie taki jak przed wyjazdem, nie powinien jej dziwić ani nie powinna nad tym ubolewać. Nie powinna też martwić się powściągliwością, jaką widziała w jego niebieskich oczach. Potrzebowała czasu, aby zachęcić go do opuszczenia tarczy, za którą się skrywał. Najważniejsze, że Zander uważał, że ona wcale się nie zmieniła. Tak przecież jej powiedział: „Nic się nie zmieniłaś”, mimo że to nieprawda. Odkąd widział ją ostatnio, została zraniona w sposób, o którym nie miał pojęcia, i dzięki Bogu, że tego nie zauważył.

– Trzydziestoośmioprocentowa mleczna czekolada – powiedział – z preparowanym ryżem, orzechami pekan, pistacjami i kandyzowaną skórką pomarańczową.

– Pudło. Preparowany ryż, migdały, pistacje i kandyzowana skórka pomarańczowa.

– Cholera. W takim razie teraz spróbuję wielkanocnego jajka, ponieważ jestem zdeterminowany, by zachować tytuł czekoladowego eksperta. – Włożył czekoladkę do ust i zmrużył oczy, analizując jej skład. – Dwudziestodziewięcioprocentowa biała czekolada jako otoczka jajka, a wewnątrz solone karmelowe nadzienie.

– Pisanka była zbyt łatwa.

– Miło z twojej strony, że mi ją wybrałaś.

– Sama jestem zaskoczona własną hojnością.

– Każda z tych czekoladek była pyszna, Britt.

– Dziękuję. – Wstawiła talerzyk do zlewu. – Napijesz się kawy?

– Poproszę.

– Nadal pijesz kawę z mlekiem?

– Tak. – Podążył za nią do sklepu. – A ty nadal pijesz cappuccino?

– Tak. – Podeszła do ekspresu do kawy. – Po raz pierwszy jesteś w Stanach od ukazania się twojej książki. Widziałeś ją na lotnisku w Vancouver?

– Prawdę mówiąc, tak.

– Jest wszędzie. W Walmarcie, w Targecie, w sklepach spożywczych. Za każdym razem, gdy ją zauważam, chcę natychmiast wziąć ją z półki i wręczyć wszystkim ludziom w sklepie. To może wydać się niedorzeczne, ale jestem z tej książki niesamowicie dumna, mimo że nie wniosłam do niej nawet najmniejszego wkładu.

– Miałaś pewien wkład. – Starym nawykiem wsunął kciuki w szlufki spodni. – Kiedy powiedziałem ci, że myślę o napisaniu książki, umocniłaś mnie w wierze, że jestem w stanie to zrobić. A gdy pracowałem nad wstępnym szkicem, przynajmniej pięć razy namawiałaś mnie, żebym się nie poddawał.

– Ponieważ jesteś moim przyjacielem, ale również wiedziałam, że dzięki tej książce odniesiesz sukces. I miałam rację.

W jej policzku pojawił się uroczy dołeczek.

– Czy znasz jakieś akcje na giełdzie, dzięki którym można odnieść sukces?

– Nie musisz inwestować w żadne akcje. Zarobisz mnóstwo pieniędzy dzięki pisaniu.

Trzy lata wcześniej Zander zaczął pisać thriller trafnie zatytułowany Geniusze. Jednym z bohaterów był geniusz zwerbowany przez FBI, aby przechytrzyć i złapać innego, złego geniusza. Powieść miała mroczną, błyskotliwą i pełną zwrotów akcji fabułę. Garstka wydawców przystąpiła do wojny licytacyjnej o rękopis, który ostatecznie został mocno przebity przez zwycięskiego wydawcę. Kwota, jaką otrzymał Zander, pozwoliła mu zrezygnować z posady w branży technicznej w Merryweather, zapakować laptopa do torby i pisać podczas zagranicznych podróży. Dziewięć miesięcy temu powieść Geniusze została wydana i natychmiast zajęła miejsce na szczycie listy bestsellerów New York Timesa, gdzie nadal królowała.

Britt wyjęła z szafki dwa kubki. Kiedy pochyliła się i zamknęła drzwiczki, skarciła się w myślach, ponieważ wewnętrzny przymus domykania drzwi i szuflad był kolejnym z jej starych nawyków.

Usiedli przy barze rozciągającym się wzdłuż ściany. Radość, którą odczuwała, dawała jej ciepło niczym promienie słońca. Lubiła częstować nieznajomych czekoladą i kawą, ale największą przyjemność czerpała z częstowania Zandera. Zwłaszcza teraz, kiedy potrzebował pocieszenia po śmierci wuja.

Dmuchnęła w piankę swojego cappuccino. Miała dużą rodzinę i szeroki krąg przyjaciół. Zander miał tylko brata, wujka Franka, Carolyn i ją. Kiedy wuj umarł, Zander stracił jednego z najbliższych członków rodziny, a ona była gotowa zrobić wszystko, żeby mu pomóc.

– Nikki słyszała, że Frank wyszedł z pracy w piątek po południu i nikt go nie widział aż do tragicznego odkrycia jego ciała w ciężarówce następnego dnia.

– To prawda. Carolyn sądzi, że dostał zawału w piątek w drodze z pracy do domu.

– Dlaczego został odnaleziony dopiero następnego dnia? – spytała.

Zander wzruszył jednym ramieniem.

– Zaparkował swoją ciężarówkę idealnie na poboczu drogi – odparł. – Dopiero dzień później ktoś podejrzliwy wezwał policję.

– Znaleziono go przy Shadow Mountain Road?

– Tak.

– Ale to nie jest po drodze do domu.

– Nie, nie jest. Carolyn uważa, że miał w tamtych rejonach coś do załatwienia i tam dostał zawału.

– Biedny Frank – powiedziała Britt. – Biedna Carolyn.

– To koszmarne, że zmarł tak niespodziewanie, a fakt, że Carolyn nie było przy nim w takim momencie, jeszcze pogarsza sprawę.

– Piątkowa noc musiała być dla niej okropna.

– To prawda. Odchodziła od zmysłów, próbując bezskutecznie dodzwonić się do niego na komórkę.

– To okropne.

– Pójdę z nią na posterunek policji. Mają przekazać nam wstępne wyniki z autopsji.

Wpis w dzienniku Zandera, cztery lata temu:

Britt to najbliższa mi osoba, ale nie jesteśmy wystarczająco blisko. „Niewystarczająco blisko” zaczyna doskwierać mi jak łańcuch. Więzi mnie w ciasnym pomieszczeniu, kiedy wiem, że na zewnątrz znajdują się góry i oceany. Nie mogę do nich dotrzeć.

Jestem przykuty łańcuchem.

Znam Britt, ale nie wiem, jak to jest ją pocałować. Nie wiem, jak to jest szczerze powiedzieć jej, co do niej czuję.

Jestem przykuty łańcuchem.

Rozdział drugi

Następnego dnia do komisariatu policji, gdzie czekali Zander i Carolyn, wszedł wysoki, barczysty mężczyzna.

– Dzień dobry. Jestem detektyw Kurt Shaw.

Zander i jego ciotka wstali, by powitać oficera uściskami dłoni.

– Carolyn Pierce.

– Dziękuję, że przyszła pani na komisariat.

– Nie ma za co. Chciałabym przedstawić panu mojego siostrzeńca, Zandera Forda.

– Myślę, że chodziliśmy do tego samego liceum – powiedział detektyw do Zandera. – Zdawałem maturę z twoim bratem.

Zander wrócił pamięcią do czasów szkoły. Kurt i Daniel nie byli bliskimi przyjaciółmi, ale dobrze się ze sobą dogadywali, zresztą, o ile dobrze pamiętał, Kurt miał ze wszystkimi dobre relacje. Był szkolnym sportowcem, który wydawał się dojrzalszy niż jego rówieśnicy – był od nich bardziej zrównoważony i bardziej odpowiedzialny.

– Pamiętam – przyznał Zander. – Obaj z Danielem graliście w baseball.

– To prawda. Miło cię znowu widzieć.

– Wzajemnie.

Kurt musiał zacząć tracić włosy już w młodym wieku, ponieważ choć miał zaledwie trzydzieści lat, był łysy. Wyróżniały go szczere i łagodne rysy twarzy oraz głęboko osadzone oczy. Tego dnia włożył granatowe spodnie i bordowo-niebieską koszulę w kratę. Cały jego strój wyglądał, jakby został świeżo odebrany z pralni.

Kiedy wszyscy zajęli miejsca, Kurt położył na stole teczkę, którą przyniósł ze sobą. W pomieszczeniu, gdzie się znajdowali, było tylko jedno, prostokątne okno, a na ścianach z białej cegły, poza zdjęciem oprawionym w ramkę przedstawiającym amerykańską flagę i tablicą ogłoszeń, w którą wetknięto okrągłe odznaki policji z Merryweather, nic więcej nie było.

– Zander, czy wiesz, co się stało z twoim wujkiem? – zapytał Kurt.

– Carolyn mi powiedziała, ale chciałbym usłyszeć coś od ciebie, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko.

– Absolutnie nie. – Kurt spojrzał na swój nadgarstek i poprawił na nim duży sportowy zegarek. – W zeszły sobotni poranek około dziewiątej dostaliśmy zgłoszenie, że przy Shadow Mountain Road, w miejscu niedozwolonym, stoi ciężarówka twojego wuja. W tamtej okolicy był akurat jeden z naszych oficerów, więc zgłosił, że się tym zajmie. Dotarł do ciężarówki o dziewiątej dziesięć i zauważył, że twój wujek osunął się na siedzeniu. Zbadał jego puls, a kiedy nie wyczuł żadnych funkcji życiowych, zadzwonił do komisarza, który skontaktował się ze mną. Wkrótce przybyliśmy na miejsce, aby przejąć dochodzenie. Za jakiś czas ciało Franka zostało wydane lekarzowi sądowemu, który przekazał mi swoje wstępne ustalenia. – Kurt otworzył leżącą na stole teczkę. – Tak jak wiecie, formalny raport z autopsji będzie dostępny nie wcześniej niż za sześć tygodni.

– Na obecnym etapie – zaczęła Carolyn – moja rodzina i ja będziemy wdzięczni za wszelkie informacje. My po prostu... nie możemy uwierzyć w to, co się stało.

– Rozumiem. – Kurt spojrzał na Carolyn ze współczuciem, a potem zerknął ponownie na raport. – Lekarz sądowy ustalił, że przyczyną śmierci Franka był rozległy zawał mięśnia sercowego. Zablokowanie przepływu krwi do serca.

„To nie może być prawda. Frank nie mógł umrzeć”. Zander nie potrafił pogodzić się z tak nagłą śmiercią wujka.

– Atak serca – powtórzył.

– Tak. – Kurt przeniósł wzrok na Carolyn. – Czy mąż miał problemy z sercem, pani Pierce?

– Tak, miał. W przeszłości miewał zatory, które leczyli stentami. Lekarze przepisywali mu lekarstwa i zachęcali go do zdrowego odżywiania się i ćwiczeń oraz unikania stresu. Myślałam, że mamy to pod kontrolą – dokończyła cicho.

– Czy regularnie brał leki?

– Tak.

Carolyn siedziała ze skrzyżowanymi nogami i z rękami na kolanach, nienaturalnie nieruchoma. Jej twarz była trochę zbyt owalna, a nos za długi, by uznać ją za piękną w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Jednak w wieku sześćdziesięciu lat rysy twarzy kobiety wciąż ukazywały pewną unikatową atrakcyjność. Miała długie, falowane włosy w odcieniu popielatego blondu z przedziałkiem na środku. Na strój jak zwykle składały się luźny top, spódnica z paskiem i sandały. Nawet jej kunsztowne turkusowe kolczyki były dobrze znane Zanderowi. Jednak nie była dzisiaj sobą.

Ciotka pracowała w sklepie z pamiątkami przy głównej ulicy Merryweather, a klienci uwielbiali ją za niezwykle spokojne, przyjazne i optymistyczne usposobienie. Szok spowodowany śmiercią męża pozbawił ją tych przymiotów. Zander widział i wyczuwał jej napięcie. Przypominała gumę rozciągniętą do granic możliwości.

W przeciwieństwie do chwiejnej relacji rodziców Zandera związek Carolyn z Frankiem był stabilny. Frank chwalił się każdemu, że miał ogromne szczęście poślubić Carolyn, i nie wahał się opowiadać, jak bardzo ją kochał i cenił.

Codziennie rano Frank robił jej herbatę, a każdego wieczoru, kiedy wracał do domu z pracy, przytulał. Żartował z jej zamiłowania do kadzidełek, dopóki jej tym nie rozbawił.

– Co to za zapach? – zapytał.

– Ylang-ylang – odpowiedziała Carolyn.

– Próbuję oglądać koszykówkę. Ylang-ylang i koszykówka do siebie nie pasują.

– W tym domu pasują, Franku Pierce.

Zander mógł sobie tylko wyobrażać, jak druzgocące musiało być dla ciotki siedzenie tutaj i słuchanie detektywa, który mówił, że jej mąż zmarł na atak serca. Śmierć Franka była dla niej ciosem nie do zniesienia.

– Czy w raporcie jest informacja, o której umarł? – zapytała Carolyn.

– Lekarz sądowy oszacował czas zgonu na około piątą rano.

– Zaraz. – Rysy twarzy Carolyn się wyostrzyły. – Piąta rano? A nie po południu?

– Piąta rano, w sobotę – odparł Kurt.

– Zatem... gdzie on był? – spytała. – Od czasu, gdy wyszedł z pracy w piątek po południu, aż do śmierci?

Zander poczuł ścisk w żołądku.

– Chciałem panią zapytać o to samo – powiedział Kurt. – Czy wie pani, gdzie Frank mógł pojechać?

W oczach Carolyn pojawiły się ból i zmieszanie.

– Nie, nie mam bladego pojęcia. Przepraszam, ale jestem zaskoczona. Frank i ja... – Jej głos się załamał. – W piątek rozmawialiśmy o tym, że wieczorem na kolację zjemy krewetki i sałatkę. Spodziewałam się go w domu o zwykłej porze. Kiedy nie wrócił, zaczęłam dzwonić do niego na komórkę.

– O której godzinie wykonała pani pierwszy telefon? – zapytał Kurt.

– Około osiemnastej czterdzieści pięć, a o północy zadzwoniłam pod numer alarmowy.

– Czy Frank miał w zwyczaju wracać późno do domu?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek był poza domem całą noc?

– Nigdy.

– Czy zwykle odbierał od pani telefon, gdy był poza domem?

– Oczywiście, że tak.

– Jak z pewnością pani wie, Shadow Mountain Road łączy Merryweather z Shore Pine – rzekł Kurt. – Kiedy go znaleźliśmy, jego ciężarówka zwrócona była w kierunku Shore Pine. Czy wie pani może, dlaczego miałby jechać w tamtą stronę?

Carolyn w zamyśle zmarszczyła czoło.

– Jest tam sklep z artykułami wodno-kanalizacyjnymi, który lubi Frank. Zander, może ty masz jakiś pomysł?

– W Shore Pine mieszka Jim, jego współpracownik i przyjaciel.

– Tak, nasz kościół też się tam znajduje. – Carolyn wzruszyła ramionami. – Naprawdę nie wiem. Nie mogę pojąć, dlaczego jechałby tam tak wcześnie rano.

Kurt odchylił się na krześle.

– Dzwonił do mnie Jim Davis. Czy to mężczyzna, o którym wspomniałeś?

Zander i Carolyn skinęli głowami. Wujek Frank pracował w Chapman and Associates, odkąd trzydzieści trzy lata temu przeniósł się ze swoją świeżo poślubioną żoną do tej części Waszyngtonu. Jim zatrudnił się w firmie niedługo po Franku i mężczyźni się zaprzyjaźnili.

– Jim powiedział, że w piątek około szesnastej trzydzieści do Franka zadzwonił telefon. Obaj byli jeszcze w pracy. Jim nie słyszał rozmowy, bo Frank oddalił się zaraz po odebraniu, ale widział, że Frank był zdenerwowany. Wkrótce potem wyjechał. Czy wiecie może, kto mógł do niego zadzwonić?

– Nie – odparła Carolyn.

– Czy Frank był z kimkolwiek skłócony? Lub miał kłopoty finansowe?

– Nie. Czy... – Carolyn wzięła nerwowy wdech. – Czy myśli pan, że ktoś... mógł przyczynić się do jego śmierci?

– Nie. Zgon Franka spowodował atak serca. Po prostu staram się dojść, dlaczego tam się znalazł i co się działo przed jego śmiercią.

– Sprawdziłeś telefon? – zapytał Zander. – Żeby zobaczyć, kto zadzwonił do niego w pracy? – Ciotka powiedziała mu, że policja zabrała komórkę Franka i kilka innych przedmiotów jako dowody w sprawie.

– Tak, ale trafiłem w ślepy zaułek. Połączenie wykonano z telefonu na kartę.

Carolyn wyglądała na zaskoczoną.

– Telefon na kartę nie posiada abonamentu, to jednorazówka – wyjaśnił Zander.

– Co oznacza, że nie mamy żadnych informacji o danych właściciela. – Kurt pochylił się do przodu i jeszcze raz spojrzał na raport. – Lekarz sądowy zauważył, że Frank miał ranę po postrzale w lewym zewnętrznym udzie. Czy wiadomo, kiedy i jak doznał takiego urazu?

Carolyn spoglądała na Kurta, jakby zadał swoje pytanie w obcym języku.

– Blizna na nodze Franka nie pochodzi z rany postrzałowej. To rana po gwoździu, który wbił mu się w nogę, gdy pracował na budowie w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym roku. Pamiętam, ponieważ wkrótce po tym go poznałam, kiedy oboje mieszkaliśmy w Seattle.

Zapadła długa cisza. Kurt napotkał wzrok Zandera, po czym ponownie zwrócił się do Carolyn:

– Proszę pani, lekarz sądowy jest pewien, że uraz został spowodowany postrzałem.

Zander się skrzywił. Frank opowiadał mu historię o gwoździu, ilekroć stara kontuzja dawała o sobie znać.

– Jak lekarz sądowy może być pewien? – zapytała kobieta.

– Ponieważ wyciągnął z rany nabój, pani Pierce.

Zapadła pełna napięcia cisza.

Frank okłamał zarówno Carolyn, jak i Zandera. Wymyślił historię o kontuzji.

Rozległo się pukanie i po chwili w drzwiach pojawiła się głowa innego funkcjonariusza.

– Przepraszam, że przeszkadzam. Telefon do ciebie, Kurt.

Policjant przeprosił i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Carolyn zbladła, a dwie łukowate zmarszczki wgniotły jeszcze mocniej skórę wokół jej warg. Wyciągnęła do Zandera drżącą dłoń, a on natychmiast mocno ją przytrzymał. Przyciągnął do nich teczkę.

– Chciałabyś sama przejrzeć raport?

– Nie, dziękuję. Nie mogę na to patrzeć.

Mężczyzna otworzył teczkę i z uwagą przeczytał zapiski na kartkach, wykorzystując swoją fotograficzną pamięć do zrobienia ich mentalnych zdjęć.

– Zander – odezwała się po chwili cichym głosem ciotka.

Odłożył teczkę i uważnie spojrzał na nią. Patrzyła przez okno nieobecnym wzrokiem.

– Muszę się dowiedzieć, co się stało z Frankiem. Koniecznie... Muszę się tego dowiedzieć. Dla siebie. Dla Courtney i Sarah.

Córki Franka i Carolyn były po trzydziestce, obie miały mężów, a Courtney była w piątym miesiącu ciąży z pierwszym dzieckiem.

– Tylko obawiam się, że nie udźwignę więcej... niespodzianek dotyczących Franka – kontynuowała. – To wszystko... to naprawdę wszystko, co mogę zrobić, aby w ogóle jakoś funkcjonować.

– Jeśli chcesz, dowiem się, co się stało z Frankiem.

Znużoną twarz Carolyn rozjaśniła nadzieja.

– Zrobiłbyś to?

– Oczywiście.

Kiedyś był przekonany, że nie potrzebuje żadnej pomocy ani ratunku, ale gdy Carolyn i Frank stworzyli mu prawdziwy dom, udowodnili mu, że się mylił. Jeżeli mógł teraz się odwdzięczyć i pomóc ciotce – nawet cierpiąc wskutek pytań o szczegóły śmierci Franka – zrobi to.

– Nie wiem, czy to w porządku prosić cię o to – powiedziała. – Prawdopodobnie nie. Obarczam cię zbyt dużą odpowiedzialnością, prawda?

– Nie. – Do końca lata miał oddać rękopis swojemu wydawcy. Kiedy był za granicą, systematycznie nad nim pracował, więc zdoła teraz kontynuować pisanie i poświęcić resztę czasu na to, czego potrzebowała Carolyn. – To będzie ulga zrobić coś, co przyniesie odpowiedź na tak wiele pytań.

Łzy napłynęły jej do oczu.

– Dziękuję. – Próbowała się uśmiechnąć. – Kocham cię.

– Też cię kocham, ciociu Carolyn.

Britt nauczyła Zandera gotować i szczerze mówiąc, był to wspaniały pomysł. Randkowanie z mężczyznami było zabawne. Taniec z nimi – miły. Całowanie ich – przyjemne. Rywalizacja z mężczyznami – ekscytująca. Ale gotowanie z Zanderem było jak marzenie.

Stał obok niej w kuchni, przyprawiając tacę broccolini, podczas gdy ona kroiła szalotkę do cytrusowego winegretu, który zamierzała dodać do sałatki z rukoli i gruszki.

Zander nie był teraz gdzieś daleko w świecie, w Norwegii, Hiszpanii czy Singapurze. Stał tuż obok niej i gotowali razem w doskonałej harmonii.

Wsunął broccolini do piekarnika.

– Na jaki czas nastawić? Około czternastu minut? – zapytał.

– Trzynaście – droczyła się, wiedząc, że fizycznie nie będzie w stanie ustawić alarmu na nieparzystą liczbę minut.

Zamrugał zakłopotany.

– Można tylko na czternaście.

Po wyregulowaniu minutnika ustawił w pobliżu deski do krojenia składniki potrzebne na winegret. Ocet balsamiczny, oliwę z oliwek, pomarańczę, cytrynę, pieprz i sól. Filety z łososia, które Britt kupiła wcześniej, czekały gotowe do przyrządzenia. Planowała podsmażyć je tuż przed kolacją, na którą zaprosiła Zandera i swoje siostry.

Gdy Willow i Nora dowiedziały się o powrocie mężczyzny, skontaktowały się z Britt, domagając się informacji, kiedy mogą go zobaczyć. Dzisiejsza kolacja była odpowiedzią Britt i jak dotąd jej siostry dobrze pożytkowały swój czas. Nakrywały do stołu i zasypywały Zandera pytaniami o jego wyprawę. Britt przysłuchiwała się ich rozmowie, wlewając do miski złoty strumień oliwy z oliwek. W głośnikach rozbrzmiewał chropowaty głos Phillipa Phillipsa. Białe zasłony ozdabiające okna w jadalni poruszały się zwiewnie muskane delikatnym podmuchem wiatru. Nawet wtedy, kiedy temperatura na dworze nie była wysoka, Britt zostawiała kilka okien lekko uchylonych. Pragnęła świeżego powietrza i jak najwięcej światła dziennego podczas wiosennych i letnich miesięcy.

Tego wieczoru zmierzch nastał wyjątkowo późno, jakby się wahał, czy w ogóle nadejść. Brzoskwiniowy róż nieba komponował się z radością, którą Britt odczuwała w głębi serca.

Dawniej wspólne spotkania z Zanderem i jej siostrami były codziennością, ale z czasem stawały się coraz rzadsze. Głównie z powodu długiej nieobecności Zandera, jednak również dlatego, że rodzina Bradfordów zmieniała się i powiększała. Zeszłego lata najstarsza siostra Britt, Willow, wyszła za mąż za Corbina Stewarta. Za półtora miesiąca Nora poślubi Johna Lawsona. Britt zyskiwała szwagrów szybciej niż przesyłki ziaren kakaowca, a harmonogramy jej sióstr były bardziej napięte niż kiedykolwiek, ale absolutnie nie miała dziewczynom tego za złe. Jej szwagrowie byli wspaniałymi, przystojnymi i spełnionymi mężczyznami. Dopóki siostry nie zdecydowały się na zamążpójście, zawsze myślała, że sama nigdy się na to nie zdecyduje. Wszystko się zmieniało i szło w dobrym kierunku. Mimo to czasami szczerze tęskniła za dawnym życiem, kiedy spędzała mnóstwo czasu tylko z siostrami i Zanderem.

Przekręciła mocno żarno młynka z solą i obserwowała, jak kryształki soli wnikają w winegret.

– Stół jest już przygotowany – powiedziała Willow.

– Może pomożemy ci w kuchni? – zapytała Nora.

– Dzięki, ale mam wszystko pod kontrolą. – Jej siostry miały dobre intencje, lecz Britt nie potrzebowała pomocy amatorów przy tworzeniu kolacji. Dzielenie się obowiązkami kulinarnymi było, jej zdaniem, podobne do dzielenia się dziełem sztuki. Lepiej zostawić to w rękach ludzi, którzy posiadają odpowiednią wiedzę. – Waszym głównym zadaniem na dziś jest połechtać ego Zandera, dając mu mnóstwo niezasłużonej...

– Zasłużonej – poprawił.

– ...uwagi – dokończyła Britt.

Zander posłał jej delikatny uśmiech, który natychmiast odwzajemniła, po czym odwróciła wzrok, skupiając się na swojej pracy. Po chwili ponownie spojrzała na niego i dostrzegła, że nadal ją obserwuje.

– Co myślisz o Nowej Zelandii, Zander? – zapytała Nora. – Odkąd dowiedziałam się, że kręcili tam Władcę Pierścieni, oddałabym wszystko, żeby tam pojechać.

Z powrotem został wciągnięty w krzyżowy ogień pytań Willow i Nory, podczas gdy płukał naczynia i przybory, których używała Britt.

Jedna ze ścian kuchni była zarazem tylną ścianą domu. Drugą stronę pomieszczenia zamykała półścianka z akacjowego drewna, ponad którą widać było salon. Na jej blacie stały przyprawione orzechy, winogrona, ser brie i krakersy.

Britt mieszkała w Hackberry Lane Cottages, jedynej dzielnicy małych domów w Merryweather. Posiadłości były zróżnicowane, ale żadna nie przewyższała rozmiarem jej domu, który liczył sto czterdzieści metrów kwadratowych. Każdy budynek w miniaturowej dzielnicy wyglądał podobnie: ciemnoszara elewacja z białym wykończeniem, obszerny, wysoki na dwa piętra ganek frontowy, lśniące okna oraz stromy dach. Domy zostały wzniesione w dwóch rzędach naprzeciwko siebie, a pomiędzy nimi znajdował się ogród z zygzakowatymi kamiennymi ścieżkami i mnóstwem wiosennych kwiatów. Otaczał go niewielki drewniany płotek, wokół którego rozciągał się chodnik. Rząd drzew przesłaniał swoimi rozłożystymi konarami widok na parking znajdujący się na jednym końcu kompleksu budynków. Drugi kraniec sięgał chronionego terenu leśnego. W tej samej chwili, gdy Britt dowiedziała się o rozbudowie Hackberry Lane, skontaktowała się z biurem sprzedaży. A w momencie, w którym pokazali jej plany, natychmiast wyłożyła pieniądze na kupno domu. Nie wszystkie spontaniczne decyzje, które podjęła w swoim życiu, okazały się równie trafne. Jeden z takich wyborów prawie kosztował ją życie. Ale na szczęście nigdy nie żałowała powziętej pod wpływem chwili decyzji o zakupie domu. Bez wahania zaakceptowała całą koncepcję – niewielka ingerencja w środowisko, zasada nienaruszania równowagi ekologicznej i sprzyjanie dobrym relacjom z sąsiadami. Większość mieszkańców urządziła swoje cztery kąty w stylu domków letniskowych, ale nie Britt. O ile teren na zewnątrz jej domu wzbudzał zauroczenie, o tyle wnętrze było stonowane i proste, aczkolwiek nowoczesne. Białe ściany. Eleganckie skórzane meble. Chodniczek w odcieniach niebieskiego i białego.

– ...detektyw powiedział nam, że Frank miał w nodze ranę po kuli – mówił Zander.

– Zaraz – wtrąciła się Britt. – Czekaj, czekaj, czekaj. Musiałam się wyłączyć. O czym ty mówisz?

– Mówiłem, że wczoraj Kurt Shaw, detektyw...

– Znam Kurta – odezwała się Nora.

– Ja również go znam – dorzuciła Willow. – Dorastał tutaj, w Merryweather.

– Jego mamą... – Nora zwróciła się do Willow. – ...jest Racquel Shaw...

– Ale co powiedział, kiedy spotkałeś się z nim na komisariacie? – zapytała Britt Zandera.

– Potwierdził nasze przypuszczenia, że Frank zmarł na atak serca. Oznajmił też, że obrażenie na jego nodze pochodzi od kuli. Co oznacza, że historia o bliźnie, którą opowiedział ciotce i wszystkim innym, była nieprawdziwa.

– Intrygujące – stwierdziła Nora.

– Dlaczego miałby kłamać? – spytała Britt.

– Być może się wstydził – zasugerowała Willow.

– Być może – zgodził się Zander. – Wydaje mi się jednak dziwne, że nie powiedział prawdy Carolyn. Dlaczego tego nie zrobił?

Siostry w odpowiedzi wzruszyły ramionami. Britt wrzuciła do ust czerwone winogrono i żuła w zamyśleniu. Oderwała od łodygi kolejny owoc, po czym rzuciła w stronę Zandera tak precyzyjnie, że ten chwycił je prosto do ust.

Dziś wieczorem miał na sobie jeansy i koszulkę w kolorze zgaszonego pomarańczu, który kontrastował z jego niezwykle błękitnymi oczami. Jego kruczoczarne włosy sterczały w swobodnym nieładzie, a policzki pokrywał mu parodniowy zarost.

– Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o starej kontuzji Franka – powiedział Zander. – Noro?

Kobieta natychmiast poderwała się z miejsca. Uwielbiała być pomocna.

– Jaki byłby najlepszy sposób na znalezienie informacji na ten temat?

– Czy znasz pełne dane Franka, imiona, nazwisko, datę i miejsce urodzenia?

– Tak.

– W takim razie polecam zacząć od wrzucenia personaliów do jednej z witryn genealogicznych i przejrzeć wyniki.

Britt pospieszyła w stronę schodów.

– Przyniosę mój komputer.

– Nie musimy tego robić teraz – powiedział rozbawiony Zander. – Nie zapomnij o broccolini.

– Nigdy nie zapominam o broccolini. – Britt wbiegła po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. – I bezwzględnie musimy to zrobić teraz, ponieważ moja ciekawość sięgnęła zenitu.

– Nie ma takiej siły, która powstrzymałaby ją, kiedy ciekawość weźmie nad nią górę – stwierdziła Willow.

– Niestety – odparł Zander. – Nie ma.

– Nigdy nie trać świętej ciekawości! – zawołała do nich z góry Britt. – To słowa Alberta Einsteina. – Chwyciła komputer, zeszła po schodach i podała go Norze, która postawiła go na blacie i uruchomiła.

Rudowłosa Nora była dziś ubrana w charakterystycznym dla siebie eleganckim stylu – włożyła koszulowy golf bez rękawów i turkusowe spodnie do połowy łydki. Jako genealog, która prowadziła bibliotekę przy Green Museum mieszczącą się w Osadzie Historycznej Merryweather, nigdy nie angażowała się w wyszukiwanie informacji historycznych, które nie byłyby dla niej ciekawe.

Obok Nory stała Willow. Ubrana w śliwkową sukienkę na ramiączkach, bezwiednie rozprostowywała kosmyk swoich blond włosów kciukiem i palcem wskazującym. Mimo że ponad rok temu zakończyła karierę modelki, nadal miała wspaniałą figurę i wyglądała niezwykle wytwornie. Od tamtego czasu prowadziła własny sklep odzieżowy i z artykułami gospodarstwa domowego w Shore Pine, który nosił nazwę Przystań.

Trzy siostry miały wspólnego ojca, ale różne matki. W rezultacie nie były do siebie aż tak podobne.

Pomieszczenie wypełnił dźwięk stukania w klawiaturę.

Zander spędził tyle czasu w Bradfordwood, domu rodzinnym sióstr, że stał się niemalże członkiem rodziny. Uczestniczył w niezliczonych imprezach rodzinnych i towarzyszył im podczas kilku podróży. Przez długi czas traktował Willow i Norę jak siostry... tyle że bez kłótni, rywalizacji i nieporozumień.

– Okej – rzekła Nora z rękami uniesionymi nad klawiaturą. – Jestem gotowa.

– Jego pełne nazwisko brzmiało Frank Joseph Pierce.

Wprowadziła informacje.

Britt wróciła do kuchni, aby sprawdzić zapiekane broccolini, które ładnie zbrązowiało, po czym ponownie zajęła miejsce obok przyjaciela.

– Urodził się drugiego lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku – dopowiedział Zander. – W Enumclaw w stanie Waszyngton.

Nora kliknęła enter.

– Udało się. – Wskazała głową wynik wyszukiwania. – Po prostu kliknę na jego imię, aby uzyskać dodatkowe informacje na jego temat. – Zapadła cisza. – Hmmm. – To westchnienie zabrzmiało poważnie.

– O co chodzi? – zapytał Zander.

– Cóż. – Nora zaprosiła go gestem bliżej ekranu. – Frank Joseph Pierce urodził się tego samego dnia i w tym mieście, które mi podałeś, ale spójrzcie na to. – Wskazała na jedną z podanych dat. – Zmarł w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku.

Britt wpatrywała się z zakłopotaniem w czarne cyfry.

Jej siostra kliknęła link, który zawierał akt zgonu, i przeczytała informację, że Frank utonął w sierpniu 1956 roku, kiedy miał zaledwie półtora roku.

– To musi być niewłaściwa osoba – skwitował Zander.

– To możliwe – przyznała spokojnie Nora. – Jednak narodziny więcej niż jednej osoby o takim samym imieniu i nazwisku, tego samego dnia i w tym samym małym miasteczku byłyby raczej niemożliwe.

Dzięki Zanderowi Britt dobrze poznała Franka, kiedy była jeszcze nastolatką. W ostatnich latach pracowała u jego boku podczas dorocznego bożonarodzeniowego koncertu świątecznego w Osadzie Historycznej Merryweather. Od czasu do czasu Frank i Carolyn zapraszali ją na kolację. Ona natomiast zaprosiła ich na degustację potraw szefa kuchni w wiosce. Widywała ich na weselach, chrzcinach oraz na imprezach charytatywnych. Co kilka tygodni wuj Zandera zatrzymywał się u niej w sklepie, żeby ją odwiedzić i napić się kawy.

Nora wybrała inny wynik wyszukiwania dla hasła „Frank Joseph Pierce”. Tym razem ekran wypełniły szczegóły, które były znane Britt. Akt ślubu Franka i wykaz lat, w których jego nazwisko pojawiało się w spisie ludności. Tego właśnie spodziewała się najmłodsza z sióstr, kiedy Nora przeprowadziła wstępne poszukiwania. Jednak wszystkie te dane w odniesieniu do aktu zgonu, który zobaczyli najpierw, wydawały się tak nieaktualne jak telefon z cyfrową tarczą.

Zerknęła na Willow, a ta spojrzała na nią. Przemknęła między nimi myśl: „Co, do cholery, się dzieje?”.

– To dokumentuje życie mojego wujka... – odezwał się Zander.

– Tak – odpowiedziała Nora.

– Ale jest też dokumentacja na temat życia kogoś o tym samym nazwisku, kto zmarł, gdy był małym dzieckiem.

– Tak.

Z kuchni dobiegł dźwięk minutnika, więc Zander pospieszył, żeby wyciągnąć z piekarnika zapiekane broccolini, po czym wrócił do salonu.

– Nawet jeśli to dziwne, to pozostaje faktem, że dwoje dzieci o tym samym imieniu urodziło się w tym samym miejscu, tego samego dnia.

– Do takiego wniosku doszłabym, gdybym mogła znaleźć dla każdego oddzielny akt urodzenia – przyznała Nora. – Ale nie mogę. – Kilkakrotnie przeszukiwała dane i za każdym razem otrzymywała tę samą odpowiedź. – Oto akt urodzenia należący do Franka, który utonął.

Powiększyła skan starego, prostego aktu urodzenia wydrukowanego na beżowym papierze. Podano w nim datę urodzenia, a następnie miejsce: „Enumclaw, hrabstwo King”. Nazwisko panieńskie matki brzmiało: „Gladys Mortensen”, natomiast nazwisko ojca: „William Pierce”.

– A tutaj – powiedziała Nora – jest akt urodzenia należący do twojego wuja.

Na ekranie pojawił się ten sam akt urodzenia na beżowym papierze. Miejsce urodzenia: „Enumclaw, hrabstwo King”. Nazwisko panieńskie matki: „Gladys Mortensen”. Nazwisko ojca: „William Pierce”.

W milczeniu, które nastąpiło później, myśli Britt zawirowały, aby w końcu zatrzymać się na bezsensownym wniosku, że jej wcześniejszy cel, jakim było przygotowanie łososia w tym samym czasie co broccolini, nie wypalił.

– Dwie osoby mają ten sam akt urodzenia – podsumowała Nora.

– Może akt urodzenia jest prawidłowy, a akt zgonu błędny – zasugerował Zander. – Czy nie mogło być tak, że akt zgonu chłopca został omyłkowo wydany Frankowi?

– Doskonałe pytanie. – Nora ponownie skupiła uwagę na dokumencie potwierdzającym zgon małego Franka Josepha Pierce’a. – Akt zgonu Franka zawiera informacje o jego urodzeniu. I spójrzcie, wymienione tu szczegóły zgadzają się z tym, co wiemy, że jest prawdą. Dzień narodzin. Miejsce. Imiona rodziców.

Gladys Mortensen i William Pierce.

– Informacje się pokrywają – powiedziała. – Myślę, że ten akt zgonu został wydany właściwej osobie.

– Jakie może być inne wytłumaczenie? – zapytał Zander.

Nora spojrzała na nich, opierając jedną rękę na blacie, i w zamyśleniu stuknęła paznokciem o metalową powierzchnię laptopa.

– Zanim komputery stały się tak powszechne jak obecnie, ludzie, którzy nosili się z zamiarem zmiany swojej tożsamości, wybierali się na cmentarz i przeszukiwali nagrobki. Znajdowali grób kogoś tej samej płci i mniej więcej w tym wieku co oni sami.

– I? – zapytała z zaciekawieniem w głosie Britt.

– Notowali pełne imię i nazwisko takiej osoby oraz datę urodzenia, a następnie dzwonili do lokalnego szpitala, podszywając się pod zmarłego, i prosili o przesłanie aktu urodzenia.

Willow zmarszczyła brwi.

– Ale jak?

– Dzień dobry, nazywam się Mary Smith – powiedziała Nora. – Urodziłam się w waszym szpitalu siedemnastego czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego drugiego roku. Bardzo przepraszam za kłopot, ale właśnie się przeprowadziłam i nie mogę odnaleźć nigdzie mojego aktu urodzenia. Czy jest jakiś sposób, abym ponownie go otrzymała? Jeśli tak, uratujecie państwo moje małżeństwo i będę dozgonnie wdzięczna. Naprawdę! Bardzo wdzięczna.

– Więc tak po prostu można stać się posiadaczem aktu urodzenia, który należał do innego człowieka? – spytała Willow.

– Dawniej zdarzało się, że odpowiedź była twierdząca – odparła Nora. – Kiedy taka osoba wchodziła w posiadanie czyjegoś aktu urodzenia, mogła udać się do urzędu komunikacji i ubiegać się o wydanie prawa jazdy, składając stosowny wniosek. W urzędzie robiono tej osobie zdjęcie i dołączano je do aktu urodzenia. Po uzyskaniu prawa jazdy świat dla człowieka stał otworem.

Zander podrapał się po karku.

– Myślisz, że Frank przywłaszczył sobie tożsamość martwego dziecka?

– Myślę, że to możliwe – westchnęła Nora. – Od lat badam genealogię i tylko jeden raz widziałam dowody potencjalnej kradzieży tożsamości. To rzadkość, ale się zdarza. – W oczach kolegi dostrzegła zaniepokojenie. – Przykro mi, Zander. Wiem, że nie to chciałeś znaleźć.

Po skończonej kolacji zjedli na deser lody waniliowe z kawałkami chrupiących batoników toffi. Kiedy zostali sami, Zander usiadł obok Britt na sofie w salonie.

Jego przyjaciółka potrafiła w wyjątkowy sposób zestawić ze sobą składniki i uzyskać wyborny smak przyrządzanych potraw, za czym Zander bardzo tęsknił. Po wielu miesiącach, które zdawały się dekadą, dziś wieczorem miał wreszcie okazję zjeść zrobiony przez nią, niezwykle smaczny posiłek. Niestety informacje, które Nora odkryła o Franku, zanim usiedli do kolacji, spowodowały, że jego umysł i ciało wypełniał niepokój. Żałował, że nie był w stanie delektować się smakami, których tak mu brakowało.

Britt objęła ramionami podkurczone pod klatkę piersiową kolana, przyciskając do sofy stopy w skarpetkach. Nigdy w domu nie nosiła butów ani kapci, tylko skarpetki. Zander starał się nie zauważać, jak zmysłowo wyglądają jej nogi w jeansach ani jak pięknie skóra jej szyi kontrastuje z fioletową koszulą. Luźno splotła brązowe włosy i przełożyła warkocz przez ramię.

Siedział z ręką za głową i nogami skrzyżowanymi na jednym z dwóch drewnianych pieńków, które spełniały funkcję stolików do kawy.

Jakieś zdumiewające napięcie między nimi powodowało, że cząsteczki powietrza wokół zdawały się wibrować. W każdym razie z jego perspektywy. Prawdopodobnie ona nie odczuwała tego samego – dla Britt powietrze między nimi było równie nieruchome jak powierzchnia jeziora podczas bezwietrznej pogody. W umyśle Zandera przewijały się wspomnienia wielu innych chwil, w których rozmawiali, śmiali się, dyskutowali o ważnych i mało istotnych decyzjach, pracowali nad jakimś niedorzecznym planem – zazwyczaj jej autorstwa – i oglądali filmy na tej samej kanapie. Jednak siedząc obok niej dziś wieczorem, czuł się inaczej. Powodem była długa rozłąka oraz jego wewnętrzna walka. Przyciągała go do niej miłość, a brak wzajemności odpychał. Zanim wyjechał za granicę, nauczył się trzymać na wodzy uczucia, które żywił do Britt. Nigdy nie było to łatwe, lecz z czasem stał się w tym naprawdę dobry. Kiedy przebywali razem, po mistrzowsku umiał panować nad swoimi emocjami, ukrywał je i nie dawał im wypłynąć na zewnątrz. Walka stała się znośna. Przynajmniej tak myślał aż do dnia, gdy Britt przygotowała uroczystą kolację w Bradfordwood, aby uczcić jego kontrakt na książkę. W tym czasie spotykała się z facetem o imieniu Tristan. Kiedy opowiadała o nim gościom, wypieki na jej policzkach zdradzały ogromne podekscytowanie, szczęście i zauroczenie i wtedy nagle zrozumiał, co powinien zrobić z pieniędzmi, które otrzymał za książkę.

Musiał wyjechać.

Wcześniej nie mógł sobie pozwolić na wyjazd, a tamtego wieczoru miał na to środki i wreszcie był w stanie pokonać swoje ograniczenia. Był przekonany, że dostał szansę, aby ruszyć naprzód. Musiał sam sobie udowodnić niezależność od Britt. Podczas tamtej kolacji jego wewnętrzne rozterki były nie do wytrzymania. Dziś miał tak samo. Albo odrzuci stare mechanizmy radzenia sobie z uczuciami, albo zaczną mu przynosić więcej strat niż korzyści. Na Boga, przecież on naprawdę potrzebował tych mechanizmów. Oceniała go bez krzty samoświadomości i aż obawiał się spojrzeć jej w oczy, domyślając się, co może zobaczyć.

Czuła się doskonale we własnej skórze, bardziej niż ktokolwiek, kogo znał. Z pewnością bardziej niż on. Niedawna podróż sprawiła, że się zmienił, rozwinął. Britt nie potrzebowała podróży, żeby to osiągnąć. Zawsze była sobą.

– Cały czas się zastanawiam, jak to możliwe, że dwie zupełnie inne osoby mają ten sam akt urodzenia – powiedziała.

– Ja też.

– Nic nie przychodzi mi do głowy, ale chciałabym się tego dowiedzieć.

– Ja też. Próbuję przetrawić fakt, że Frank mógł przyjąć tożsamość zmarłego dziecka... Że może nie był tym, za kogo się podawał.

– Był taki szczery. Wydawało się, że to otwarta książka. Trudno sobie wyobrazić, że zmienił tożsamość – nie mówiąc o tym, by to zrobił i potem trzymał w tajemnicy.

Zander westchnął i pochylił się do przodu, a jego stopy głucho uderzyły o podłogę. Przycisnął dłonie do czoła.

– Jak mam o tym poinformować Carolyn?

– Znajdziesz sposób.

– Powiedziała mi, że nie zniesie żadnych niespodzianek.

– Powiedziała ci również, że musi się dowiedzieć, co się stało z Frankiem, prawda?

– Prawda.

– Wygląda na to, że zmiana tożsamości może być z tym związana. Jeśli tak, prawda pozostaje prawdą. Ta niespodzianka nie jest twoją winą i nie możesz jej zmienić.

Znów ciężko westchnął.

– Obiecałem Carolyn, że zbadam dla niej tę sprawę. Miałem nadzieję, że odpowiedzi poprawią sytuację, ale co, jeśli wszystko pogorszą? Jeśli odkryję coś niepokojącego lub przygnębiającego?

– Będzie bolało, ale znowu: prawda pozostaje prawdą.

– A jeżeli odkryję coś niebezpiecznego?

– Wiedza to potęga. Gdyby Carolyn znalazła się w niebezpieczeństwie, lepiej byłoby ją o tym poinformować niż pozostawić w nieświadomości.

– Szczęśliwi, przestrzegający prawa ludzie nie zmieniają swojej tożsamości, czynią tak jedynie ci, którzy mają kłopoty lub chcą od czegoś uciec.

– Masz rację.

Zander nie przestawał analizować.

– Załóżmy, że Nora ma rację i mój wujek nie był prawdziwym Frankiem Pierce’em. Jeśli tak, to jak możemy się dowiedzieć, kim naprawdę był?

– Nie mam pojęcia.

Wyglądała olśniewająco i była chętna do pomocy. „Chcesz mi pomóc, Britt? Więc kochaj mnie. Kochaj mnie z wzajemnością”.

Zander doskonale wiedział, że jego kłopotliwe położenie to nie jej wina. Nie miałby na co narzekać, gdyby mógł dostosować swoje uczucia do poziomu tych, jakie ona żywiła do niego. Przez lata starał się, by zależało mu na niej w taki sam sposób, jak jej na nim. Chciał się zakochać, ożenić, mieć dzieci i być może pisać książki w gabinecie z widokiem na wodę. Jednak nie mógł tego mieć, dopóki nie znajdzie sposobu na odkochanie się w Britt. Dobrze o tym wiedział. Kiedy ostatni raz widział się ze swoim bratem, Daniel kazał mu obiecać, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by o niej zapomnieć.

Zander obiecał.

A tymczasem, siedząc pół metra od niej, był bezsilny wobec pragnienia buzującego w jego żyłach. Gdyby ją pocałował, mógłby udowodnić swoją długoletnią teorię, że jej pocałunek smakuje jak czekolada.

– Zróbmy burzę mózgów – powiedziała. – Jak można potwierdzić tożsamość Franka?

– Może odciski palców? – zasugerował. – Myślisz, że lekarz sądowy pobrał odciski podczas sekcji zwłok?

Twarz Britt pojaśniała.

– Jeśli tak, możemy poprosić detektywa Shawa, aby sprawdził je w systemie.

– A tam może być informacja, czy Frank popełnił w młodości przestępstwo.

Przerzuciła koniec warkocza na plecy.

– A co z kulą usuniętą z jego nogi? Czy to mogłoby doprowadzić nas do jakichś wskazówek?

– Możliwe. – Zauważył, że użyła słowa „nas”. Założyła, że to było ich wspólne poszukiwanie, i właściwie nie bez powodu. W przeszłości rozwiązywali swoje problemy razem. – Zastanawiam się, czy miasto Enumclaw może być wskazówką.

– Słusznie. Bo dlaczego Frank szukałby nowej tożsamości akurat na tamtym cmentarzu, jeżeli nie miałby żadnego związku z miastem?

Pokiwał głową.

– Z drugiej strony może nie był powiązany z tym miastem. Może jechał przez Enumclaw, zauważył cmentarz i postanowił zatrzymać się, by przeszukać nagrobki.

Jej usta drgnęły.

– Czy napisałbyś coś przypadkowego w jednej ze swoich książek? – zapytała sceptycznie.

– Nie, ponieważ przypadek nie działa w fikcji. Ale w życiu ludzie przez cały czas robią rzeczy niewytłumaczalne.

Sięgnęła po miskę orzechów nerkowca w czekoladzie i podała mu ją.

– Nie, dziękuję.

Usiadła po turecku, a na jej twarzy pojawił się lekki grymas, jakby zmiana pozycji nóg sprawiła jej ból.

– Wszystko w porządku?

– Tak. – Postawiła sobie miskę przed kostkami i wsunęła do ust dwa orzechy. – Co jeśli rana po kuli jest związana z decyzją Franka o zmianie tożsamości?

– Prawdopodobnie nie zaszkodzi poszukać wiadomości o strzelaninach, które miały miejsce na obszarze Enumclaw na krótko przed tym, jak Carolyn poznała Franka.

– Ponieważ kiedy się spotkali, miał już ranę po postrzale i nową tożsamość.

– Dokładnie.

– Który to był rok? – zapytała.

– Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty piąty.

– Gdybym miała obstawiać, a wiesz, że to lubię...

– Wiem.

– ...obstawiałabym, że nam się uda. Myślę, że pracując razem, mamy szansę rozwikłać tę zagadkę.

– Dziękuję, ale planuję rozwiązać ją sam. – Starał się, ale nie udało mu się zachować poważnego wyrazu twarzy.

Jej kasztanowe oczy zapłonęły.

– Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz mnie powstrzymać od przyłączenia się do ciebie.

– Bałem się, że to powiesz. – To były słowa, które wypowiedział. Jednak jego najprawdziwsza, najbardziej spragniona i najbardziej samolubna część była bardzo zadowolona, że Britt zdecydowała się do niego dołączyć. Chciał mieć w niej sprzymierzeńca. Chciał ją mieć przy sobie.

Co było idiotyczne.

Nie miał pojęcia, jak zdoła jej się oprzeć, jeśli będą spędzać ze sobą tak wiele godzin, pracując razem. I jak uda mu się wrócić do Japonii, gdy nadejdzie czas, by dokończyć swoją podróż.

Kiedy tylko odkryje, co się stało z Frankiem, a Carolyn znów stanie na nogi, będzie musiał opuścić Waszyngton. Do ukończenia całej podróży pozostało mu jeszcze sześć miesięcy.

Mimo to.

Niezależnie od wszystkiego.

Chciał ją mieć przy sobie.

Rozmowa telefoniczna między Zanderem i detektywem Kurtem Shawem:

– Sprawdzałem wczoraj z przyjaciółmi witryny genealogiczne i natknęliśmy się na dwa wpisy dotyczące Franka Josepha Pierce’a. Jeden odnosił się do mojego wuja, natomiast drugi do dziecka, które zmarło w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku. Ale problem polega na tym, że obaj mają ten sam akt urodzenia.

– Co?

– Była ze mną Nora Bradford. Jest genealogiem i zasugerowała, że mój wujek mógł przejąć tożsamość zmarłego Franka Pierce’a. Czy podczas autopsji pobrano mu odciski palców?

– Tak, pobrano.

– Zastanawiam się, czy dzięki nim można ustalić jego tożsamość. Albo mojego wujka Franka Pierce’a, albo... kogoś innego.

– Sprawdzę, czy mamy w rejestrze te odciski, i oddzwonię.

Rozdział trzeci

Dlaczego, do cholery, miałabym zgodzić się, żeby zjeść jednocześnie ciemną czekoladę i czerwoną papryczkę? – zapytała Nikki Clarkson następnego popołudnia. – Gdybym chciała zjeść czerwoną papryczkę, Britt, zamówiłabym chili w gospodzie Na Wolnym Ogniu. Poza tym wiesz, jak bardzo nie lubię gorzkiej czekolady. Moja ulubiona ma dużą ilość mleka i musi być bardzo słodka, dlatego dziękuję serdecznie za twoją propozycję.

– Nie sądzisz, że próbowanie nowych rzeczy jest radością dla każdej duszy? – odrzekła na to Britt. Tylko niebiosa wiedziały, jak wielką rozkosz jej dusza czerpie z każdej nowości w życiu. Umarłaby chyba z nudów, gdyby musiała codziennie robić i jeść to samo, i patrzeć na te same rzeczy.

– W tym momencie mojej duszy dostarczy radości mleczna czekoladka z orzechem pekan. – Nikki wycelowała w gablotę wystawową Słodkiej Sztuki długi paznokieć z francuskim manicure’em. – Wezmę trzecią od końca, ponieważ jest największa.

Britt sięgnęła po wskazaną czekoladkę, narzekając na konwencjonalnych klientów.

Dwukrotna wdowa Nikki pracowała dla Nory jako kierownik biura w Osadzie Historycznej Merryweather i była jedną ze stałych klientek sklepu Britt. Jej dzisiejszy strój, podkreślający figurę, przypominał ubiór z czasów jej świetności w latach osiemdziesiątych. Brązowe włosy miała spięte ozdobną spinką, grzywkę spryskaną lakierem, a niektóre pasma loków po bokach opadały jej luźno na ramiona.

– Proszę się nie przejmować narzekaniem Britt – powiedziała Maddie stojąca za kasą. Niedawno zakończyła rozmowę telefoniczną z nowożeńcami mającymi słabość do popcornu w białej czekoladzie z orzeszkami makadamia. – To jej stara śpiewka. Britt zawsze się denerwuje, jak coś nie idzie po jej myśli.

Maddie była koleżanką Britt z liceum oraz pracownicą Słodkiej Sztuki odpowiedzialną za sferę biznesową. Obsługiwała klientów, zarządzała sklepem internetowym, prowadziła księgowość, zamawiała towar, organizowała weekendowy personel i nie tylko.

– Nikki – odezwała się przymilnie Britt. – Chcesz pracować w Słodkiej Sztuce? Wkrótce zwolni się stanowisko Maddie.

Kobieta głośno się zaśmiała.

– Nie chcesz, żebym tu pracowała, uwierz mi. Byłabym rozkojarzona, ilekroć wszedłby jakiś przystojny mężczyzna. Już wiesz, dlaczego Nora trzyma mnie na piętrze, z dala od odwiedzających bibliotekę, jakbym była siostrą klauzurową lub osobą z chorobą zakaźną, którą nie jestem!

– Siostrą klauzurową czy osobą z chorobą zakaźną?

– Ani jedną, ani drugą!

– À propos przystojnych mężczyzn... Widziałaś się może z Zanderem, odkąd wrócił do miasta? – zapytała Maddie stałą klientkę.

– O tak. Akurat byłam w biurze, kiedy przyjechał przywitać się z Norą. – Mimo że Nikki jeszcze nie zapłaciła, uczciwość nie powstrzymała jej od wydobycia czekoladki z papierka i ugryzienia. Jęknęła podczas przeżuwania. – Zander zawsze miał specjalne miejsce w moim sercu. Jest taki spokojny i przezorny! Przypomina mi sierotę z powieści Dickensa. Pełen tragizmu, zamyślony, a zarazem wspaniały.

Britt nie mogła się doczekać, kiedy powie Zanderowi, że Nikki porównała go do sieroty Dickensa.

– Te tatuaże na jego ramionach sprawiają, że ciekawa jestem tych, których nie widać – powiedziała kobieta.

Britt uniosła brwi.

Nikki się uśmiechnęła.

– Chodzi mi o tatuaże powyżej klatki piersiowej. – Rzuciła serwetką w Britt. – Jeśli nie mogę mieć Zandera dla siebie, bo – spójrzmy prawdzie w oczy – jest dla mnie trochę za młody...

Jeżeli „trochę” dla Nikki oznaczało trzydzieści lat, to miała rację.

– ...to chciałabym, żeby zainteresował się tobą, Britt – dokończyła. – Kiedy tak dużo nie pyskujesz, to nie jesteś wcale taka zła.

– Tak! – zawołała Maddie. Złote pasemka połyskiwały pośród jej ciemnych loków. – Dziękuję ci.

– Dziękujesz jej, bo stwierdziła, że nie jestem wcale taka zła? – spytała Britt.

– Dziękuję jej, ponieważ podziela moje przekonanie, że ty i Zander powinniście być razem.