14,99 zł
Pandora Maybury po śmierci męża trafia na języki. Londyńska socjeta plotkuje o jej rozwiązłości, nie wiedząc jednak, że w istocie księżna prowadzi cnotliwy żywot mniszki. Podczas pewnego przyjęcia przed niechcianymi zalotami ratuje ją przypadkowo Rupert Stirling, największy hulaka i rozpustnik w towarzystwie. Księżna wyraża mu wdzięczność i na tym chce zakończyć sprawę. Wkrótce przekona się, że Stirling nie ma najmniejszego zamiaru zostawić jej w spokoju…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 235
Tłumaczenie:
Clayborne House
Londyn, maj 1817 roku
– Skąd ta ponura mina, Pandoro? Uśmiechnijże się wreszcie. Zaręczam, że ani Diabeł Wcielony, ani Lucyfer nie rzucą się na ciebie niczym wygłodniałe wilki. W każdym razie żaden nie pożre cię bez twojego wyraźnego przyzwolenia. Hm… swoją drogą mogłoby się to okazać całkiem przyjemne, nie sądzisz?
Księżna Wyndwood nie podzielała rozbawienia przyjaciółki. Tymczasem Genevieve chichotała w najlepsze, pociągając ją delikatnie w stronę dżentelmenów z piekła rodem. Nerwy lady Maybury były napięte jak postronki. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, a okryte koronkowymi rękawiczkami dłonie pokryły się mgiełką wilgoci. Ich właścicielka na próżno próbowała nakazać sobie rozsądek i uspokoić przyspieszony oddech.
Mimo że nie znała znajomych lady Rowlands osobiście, rozpoznała ich bez trudu. Obaj byli od niej znacznie starsi, mieli po trzydzieści kilka lat, ona zaś chodziła po świecie od zaledwie dwudziestu czterech. Z całą pewnością nie mogła się z nimi równać ani pod względem doświadczenia, ani obycia w towarzystwie. Jako światowcy wzbudzali powszechne zainteresowanie wszędzie tam, gdzie raczyli się pojawić. Lord Rupert Stirling, do niedawna markiz Devlin, obecnie książę Stratton, oraz jego bliski przyjaciel i kompan lord Benedict Lucas przez niemal całą ubiegłą dekadę pracowali w pocie czoła na to, by zyskać jakże wdzięczne przydomki, którymi ochrzciła ich londyńska socjeta. Jeden został Diabłem Wcielonym, drugi Lucyferem, a to głównie dzięki skandalicznym ekscesom, które rozgrywały się z ich udziałem w rozlicznych damskich alkowach.
Zapewne właśnie dlatego Genevieve uznała, że panowie idealnie nadają się na kochanków, zwłaszcza teraz, kiedy okres żałoby po ich małżonkach właśnie dobiegał końca.
− Pandoro, słuchasz mnie?
Lady Maybury otrząsnęła się z zadumy i pokręciła głową.
− Nie mogę uwierzyć, że mnie w to wciągnęłaś… Wiesz przecież, że zupełnie się do tego nie nadaję…
Przyjaciółka pogłaskała ją krzepiąco po ramieniu.
− Ależ nie ma powodu do obaw, moja droga. Pogawędzimy z nimi tylko pod nieobecność Sophii, nic więcej. Prosiła, abyśmy w jej imieniu czyniły honory. Ktoś musi zająć się gośćmi, żeby mogła rozmówić się w spokoju z Sherbourne’em. Jego pojawienie się było dość nieoczekiwane… Nie spodziewała się, że go dziś zobaczy… − Lady Forster zerknęła ukradkiem w stronę gospodyni balu, która stała w przeciwległym końcu sali pogrążona w rozmowie z niepoprawnym Dantem Carfaksem, nieodłącznym druhem Lucyfera i Diabła Wcielonego.
Panowie trzymali się razem podobnie jak trzy owdowiałe damy, które połączyła wspólna niedola.
Dziwnym zrządzeniem losu Sophia Rowlands, księżna Clayborne, Genevieve Forster, księżna Woollerton, oraz Pandora Maybury, księżna Wyndwood, pochowały mężów rok temu mniej więcej w tym samym czasie.
Kilka minut wcześniej Genevieve oznajmiła ni stąd, ni zowąd, że jeszcze przed końcem sezonu wszystkie trzy powinny zacząć używać żywota i wziąć sobie kochanka, a najlepiej kilku kochanków, w myśl zasady: skoro już grzeszyć, to na całego.
Pandorze ów pomysł wydał się kompletnie niedorzeczny. A może raczej przerażający? Tak, jeśli miała być ze sobą szczera, musiała przyznać, że myśl o dzieleniu łoża z mężczyzną napawała ją lękiem, a nie entuzjazmem.
− Lady Maybury? Zdaje się, że jest mi pani winna taniec.
Zdecydowany głos lorda Richarda Sugdona wyrwał ją z zadumy. Nie sądziła, że kiedykolwiek ucieszy się na jego widok. Nie przepadała za bufonowatym młodzieńcem, który miał uciążliwy zwyczaj nadmiernego spoufalania się z rozmówcą. Nie podobały jej się także jego przesadnie gładki sposób bycia oraz nadmiernie urodziwa twarz. Słowem, pomimo nienagannej powierzchowności nie wiedzieć czemu wydawał jej się cokolwiek odpychający. Uprzejmość nakazała jednak wpisać go do karneciku, gdy wcześniej poprosił, aby zgodziła się zatańczyć z nim pierwszego walca wieczoru. Pogratulowała sobie w duchu, że nie odprawiła go wówczas z kwitkiem. Koniec końców lepszy nieznośny młody fircyk niż przytłaczająco władczy i onieśmielający bezecnik pokroju Ruperta Stirlinga czy Benedicta Lucasa.
− Naturalnie, milordzie – odezwała się najmilej, jak umiała. – Nie zapomniałam o panu. – Posłała Genevieve skruszony uśmiech i położywszy dłoń na ramieniu Sugdona, pozwoliła, by poprowadził ją na parkiet.
− Bój się Boga, Dante, coś ty ze sobą zrobił? – Rupert Stirling skrzywił się z niemałym zgorszeniem, gdy jakiś czas później przestąpił próg biblioteki Clayborne House. Z miejsca zauważył, że odzienie tudzież nienaganna zazwyczaj fryzura przyjaciela znajdują się w stanie kompletnego nieładu. – A może nie wypada mi dociekać? – dodał wymownie, zmarszczywszy lekko nos. W powietrzu unosiła się wyraźna woń damskich perfum.
− Istotnie, nie wypada – odparł zwięźle książę Sherbourne. – Ja pewnie też nie powinienem pytać, gdzie się podziewa Benedict… Cóż, przypuszczam, że zatrzymało go coś arcyważnego. Albo raczej stanął mu na drodze ktoś o wiele bardziej zajmujący niż nasze skromne osoby…
− Sam bym tego lepiej nie ujął – zaśmiał się Rupert.
− Napijesz się ze mną brandy? – Carfax uniósł trzymaną w dłoni karafkę, po czym przechylił ją, aby napełnić kieliszki.
− Czemu nie? – przyjął zaproszenie Stirling. – Szczerze mówiąc, mam ochotę na coś mocniejszego. Spełniły się moje najczarniejsze obawy. Wiedziałem, że moja szanowna macocha prędzej czy później przywiedzie mnie do pijaństwa albo do… mordu. Z dwojga złego postanowiłem wybrać opilstwo.
Pandora bezwiednie nadstawiała ucha. Aby uwolnić się od uciążliwego towarzystwa lorda Sugdona, czmychnęła na taras, który sąsiadował bezpośrednio z biblioteką. Gdy skończyli pląsać, jej towarzysz wdał się w pogawędkę z jednym ze znajomych. Przez chwilę nie zwracał na nią uwagi, skorzystała więc z okazji i czym prędzej się oddaliła.
Tym sposobem znalazła się na balkonie i zaciekawiona zaczęła przysłuchiwać się rozmowie panów Stirlinga i Carfaksa.
− Pochwalam twój wybór, przyjacielu – oznajmił Dante. – Opilstwo ma swoje zalety. A nasza gospodyni była łaskawa wyposażyć nas w zapas przedniej brandy i nie mniej znakomitych cygar. To miło z jej strony, nie uważasz?
− A jakże – zgodził się ochoczo Rupert. – Mmm… o niebo lepiej – dodał po chwili, upiwszy upragniony łyk mocnego trunku.
− Co my tu właściwie robimy, Stratton? – zapytał Sherbourne, podchodząc do drzwi wiodących na taras. Otworzył je szerzej, aby pozbyć się dymu, po czym wrócił na fotel.
− Cóż, twoje powody są dla mnie oczywiste. Zważywszy na opłakany stan twojej garderoby… nie mam żadnych wątpliwości… Co się zaś tyczy Benedicta, uległ moim usilnym prośbom. Po prawdzie wziąłem go na litość. Gdy usłyszał, że pragnę choć na jeden wieczór uciec od „najdroższej” macochy, zgodził się dotrzymać mi towarzystwa.
Carfax skwitował słowa przyjaciela wybuchem śmiechu.
− Idę o zakład, że piękna Patricia nie lubi, kiedy ją tak nazywasz.
− Nie lubi? To mało powiedziane – rzekł z ponurą satysfakcją Stirling. – Biedaczka wprost tego nie cierpi. Właśnie dlatego dręczę ją tym bez ustanku, z wytrwałością godną najwyższego uznania.
Nie bez powodu niektórzy mają go za wcielonego diabła, przemknęło przez myśl księżnej Wyndwood, która wciąż tkwiła nieruchomo na balkonie, starając się robić jak najmniej hałasu.
Dym cygar przypominał jej dawne, lepsze czasy. Była wtedy taka młoda, niewinna i naiwna… Wielekroć bywała wraz z rodzicami na balach, takich jak ten. Z tą różnicą, że wówczas nigdy nie miała ochoty uciekać gdzie pieprz rośnie. Jak najdalej od salonów i wytwornego londyńskiego towarzystwa.
Richard Sugdon był wobec niej wyjątkowo okrutny. Skandaliczne zachowanie młodego fircyka urągało dobrym obyczajom i przekraczało wszelkie dopuszczalne normy. Jego ordynarne zaczepki i niedwuznaczne propozycje doprowadziły ją do łez. To dlatego czmychnęła na taras. Nie chciała, by pozostali goście Sophii zobaczyli ją w tym stanie, mimo że większość z nich nie wiedziała nawet o jej istnieniu.
Prawdę mówiąc, nikt nie przejmował się jej losem. Kobiety omijały ją z daleka, jakby samo przestawanie z nią uwłaczało ich godności, a mężczyźni unikali jak morowej zarazy. W każdym razie ci, którzy nie chcieli wywołać skandalu.
Gdyby nie starania Genevieve i Sophii, spotkałby ją prawdopodobnie całkowity ostracyzm. Prędzej czy później zaszyłaby się w pieleszach i nigdy więcej nie wyściubiła nosa z domu. Perswazje przyjaciółek okazały się jednak skuteczne. Księżna zwyczajnie nie potrafiła im odmówić. Zgodziła się więc brać udział w niektórych wydarzeniach towarzyskich, lecz zrobiła to wyłącznie po to, aby sprawić im przyjemność.
− Niestety, wdowa po nieodżałowanym papie znów pokazała, na co ją stać − kontynuował z rozżaleniem Stirling. – Postanowiła pokrzyżować mi szyki i także pojawiła się na balu.
− Niemożliwe. Sophia nigdy by jej nie zaprosiła…
− Nie irytuj się, Carfax, nie śmiałbym winić o to twojej Sophii…
− „Mojej” Sophii? Jeśli sądzisz, że coś nas łączy, to zapewniam cię, że jesteś w błędzie.
− Czyżby? Więc to nie jej perfumy poczułem, kiedy tu wszedłem?
Sherbourne milczał przez dłuższą chwilę, wyraźnie zbity z pantałyku.
− Owszem, nie pomyliłeś się w tym względzie – przyznał niechętnie. – Ale to jeszcze nic nie znaczy. Lady Rowlands wyraźnie dała mi do zrozumienia, że nie mam u niej najmniejszych szans. Powtarza mi to na każdym kroku… niestety…
Pandora instynktownie nadstawiła ucha. Była bardzo przejęta słowami księcia. Lady Rowlands i Dante Carfax? Czyżby? Nie mieściło jej się to w głowie. Nie, niemożliwe… Przecież Sophia krytykuje uroczego utracjusza przy każdej sposobności… Nie przepuszcza żadnej okazji, żeby wygłosić pod jego adresem jakąś kąśliwą uwagę…
− Myślę, że ożenek byłby w sam raz – stwierdził nagle Sherbourne. – Z miejsca pozbyłbyś się problemu, a przynajmniej jego części. Gdybyś miał żonę, księżna wdowa nie mogłaby już zamieszkiwać z tobą pod jednym dachem. Musiałaby zabrać swoje rzeczy ze wszystkich twoich rezydencji i raz na zawsze je opuścić, czyż nie?
− I owszem, brałem to rozwiązanie pod rozwagę – odparł cierpko Stirling. – Bez wątpienia miałbym jeden kłopot z głowy, tyle że pojawiłby się nowy, w dodatku znacznie poważniejszy.
− Wybacz, ale nie nadążam. Co masz na myśli?
− To dziecinnie proste, mój drogi. Chętnie ci rzecz objaśnię. Otóż skończyłbym w małżeńskich okowach, czy to mało? Pomyśl tylko, do końca życia musiałbym znosić towarzystwo małżonki, o którą zupełnie nie dbam i która z całą pewnością nie jest mi do niczego potrzebna.
− Znajdź sobie zatem żonę, która będzie cię pociągać. Taka niewątpliwie na coś ci się przyda. W tym sezonie wśród debiutantek pojawiło się sporo całkiem smakowitych kąsków… Zresztą nie tylko w tym… Urodziwych dam mamy na szczęście pod dostatkiem.
− Nie przeczę. Szkopuł w tym, że niedawno skończyłem trzydzieści dwa lata. W tym jakże słusznym wieku doszedłem do wniosku, że nie interesują mnie nieopierzone dzierlatki, które jeszcze do niedawna uczyły się rachować i składać literki. Widać się starzeję… mów, co chcesz…
Głos Stirlinga chwilami cichł, jakby książę nerwowo przemierzał tam i z powrotem pokój.
− Tak czy owak – ciągnął ze wzgardą – nie zwiążę się z dziewczęciem, które nie dość że bez ustanku chichocze i papla, to jeszcze nie ma zielonego pojęcia o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami małżeńskiej sypialni.
− Najwyraźniej nie doceniasz zalet niewinności, bracie. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie.
− Zalet? Raczysz chyba żartować. Niby jakich zalet?
− Słyniesz ze swych niedoścignionych talentów w dziedzinie sztuki miłosnej. Pamiętaj, że młodą niedoświadczoną żonkę mógłbyś wszystkiego nauczyć, w dodatku, a to sprawa niebagatelna, wedle własnych upodobań i preferencji. Ponadto nietknięta żona to gwarancja tego, że wasz pierworodny, spadkobierca majątku i tytułów, będzie owocem twoich, a nie cudzych lędźwi. Przyznaj, to nie do przecenienia!
− Jakie to szczęście, że Patricia mimo szczerych chęci nie zdołała obdarować mego ojca kolejnym synem – stwierdził zjadliwie Stratton. – Gdyby jej się udało, bałbym się teraz spać spokojnie we własnym łóżku. Kto wie, czy nie zechciałaby się mnie pozbyć, aby zagarnąć dla swego dziecięcia całą schedę po nieodżałowanym papie.
Lady Maybury podsłuchiwała w najlepsze niemal bez wyrzutów sumienia. Trudno było się oprzeć tak zajmującej wymianie zdań. Miała ochotę zajrzeć przez okno do środka, żeby przyjrzeć się rozmówcom, ale nie mogła tego zrobić, nie zdradzając swojej obecności. Widziała obu dżentelmenów kilkanaście minut wcześniej, przymknęła więc powieki, by puścić wodze wyobraźni. Bez trudu przypomniała sobie, jak wyglądali.
Dante Carfax był postawnym zielonookim brunetem o figlarnym spojrzeniu. Wytworny wieczorowy strój doskonale podkreślał doskonałą sylwetkę. Rupert Stirling nie ustępował mu pod względem wzrostu, kto wie, może nawet liczył sobie kilka centymetrów więcej. Jasne modnie ufryzowane włosy opadały mu zawadiacko na czoło i układały się w urocze fale wokół uszu. Czarny surdut, dopasowane spodnie oraz nieskazitelnie biała koszula opinały jego szerokie barki, wąskie biodra i długie muskularne nogi. Co do oczu Pandora nie była całkowicie pewna, przypuszczała jednak, że mają chłodną szaroniebieską barwę w oprawie ciemnych brwi i długich rzęs. Jego niesamowicie przystojna twarz kojarzyła jej się z olśniewająco urodziwym obliczem upadłego anioła. Miał wąski arystokratyczny nos, wysokie kości policzkowe oraz zmysłowe usta, które często rozciągały się w ironicznym uśmiechu albo w grymasie niezadowolenia.
W tej chwili książę z pewnością nie był szczególnie uszczęśliwiony. Wyglądało na to, że wdowa po zmarłym rodzicu przysparza mu nie lada utrapień.
Księżna pamiętała, że gdy cztery lata temu starszy lord Stirling poślubił lady Patricię, w mieście dosłownie zawrzało. Londyńska śmietanka z niedowierzaniem i niemałym zgorszeniem przyjęła wieść o ponownym ożenku Strattona. Owdowiały przed wieloma laty książę był wówczas mężczyzną ponadsześćdziesięcioletnim, jego żoną miała zaś zostać młodziutka dziewczyna, która podobno wcale nie była aż taka niewinna, za jaką pragnęłaby uchodzić. W całym Londynie huczało od plotek o jej rzekomym romansie z synem przyszłego męża, żołnierzem regimentu Wellingtona. Ich domniemane schadzki miały się odbywać, gdy młodszy Stratton przebywał na przepustce podczas wojny przeciwko Napoleonowi.
Dla nikogo nie było tajemnicą, że po śmierci seniora rodu nic się nie zmieniło, przynajmniej w kwestiach lokalowych. Rupert Stirling i księżna wdowa nadal mieszkali pod jednym dachem, a raczej nadal zajmowali te same domy, to jest rezydencję w stolicy oraz posiadłość na wsi.
− O ile mnie pamięć nie myli – podjął wątek Carfax − zawsze miałeś powody, aby obawiać się o własne życie w obecności tej konkretnej damy. Zwłaszcza w sypialni…
Pandorę zapiekły policzki. Nie spodziewała się, że pozna szczegóły intymnej relacji lorda Stirlinga i jego macochy. Uznała, że usłyszała aż nadto i powinna wrócić na salę balową. Miała dość wrażeń jak na jeden wieczór. Zamierzała czym prędzej pożegnać Sophię i opuścić przyjęcie. Była o krok od wprowadzenia swego zamiaru w czyn, gdy raptem znów odezwał się Stratton.
− Tak… połowa zebranych tu mężczyzn wodzi za Patricią rozochoconym wzrokiem – stwierdził zjadliwie.
− Czym jest zajęta druga połowa?
− Tym samym. Tyle że pozostali obrali sobie za obiekt westchnień drobną blondynkę w szkarłatnej sukni…
− Chciałeś powiedzieć fioletowej.
− Co proszę?
− Mówię, że suknia owej damy jest fioletowa, a nie szkarłatna. Miałeś na myśli lady Maybury, nieprawdaż?
Pandora zamarła w pół kroku. Na dźwięk swego nazwiska poczuła na plecach dreszcz niepokoju.
− Idzie ci o wdowę po Barnabym Mayburym? – upewnił się Stirling.
− W rzeczy samej.
− Ach, no oczywiście… jakżeby inaczej…
Księżna gwałtownie pobladła. W głosie księcia jawnie pobrzmiewała pogarda.
Dante zachichotał wyraźnie ubawiony.
− Tak, tak, wiem, że gustujesz w wysokich czarnulach o zmysłowych kształtach.
− Właśnie. Filigranowa i szczupła Pandora Maybury z całą pewnością nie spełnia żadnego z owych kryteriów…
− Ręczę, że i ty przepadniesz z kretesem, gdy raz spojrzysz w jej fiołkowe oczęta. Są nad wyraz urokliwe.
− Pragnę zwrócić ci uwagę, drogi przyjacielu, że w zaistniałych okolicznościach raczej nie powinieneś zachwycać się urodą jakiejkolwiek kobiety… poza lady Rowlands naturalnie.
− Żaden mężczyzna nie oprze się urokowi niesamowitych oczu Pandory Maybury, idę o zakład.
− Ach tak? A cóż w nich takiego nadzwyczajnego?
− Mają niezwykłą, fiołkową barwę – oznajmił z uznaniem Dante. − Dokładnie taką samą jak suknia, którą księżna ma dziś na sobie.
− Stanowczo za długo uganiasz się bez skutku za naszą drogą gospodynią – zadrwił bezlitośnie Stirling. – Im częściej lady Rowlands odtrąca twoje awanse, tym bardziej mąci ci rozum.
− Do diaska, jesteś już drugą osobą, od której to dziś słyszę – zirytował się Carfax. – Ręczę jednak, że w kwestii oczu Pandory Maybury stwierdziłem jedynie fakt. Nadwyrężony stan mojego umysłu nie ma tu nic do rzeczy.
− Ale fiołki? – Stratton wciąż pozostawał sceptyczny. – Skąd to kwieciste porównanie?
− Skąd? To pierwsza rzecz, jaka przychodzi do głowy, gdy w nie spojrzysz. Ot, i wszystko. Ciemny, głęboki fiolet wiosennych fiołków. W oprawie najdłuższych i najbardziej jedwabistych rzęs, jakie kiedykolwiek widziałem.
− Hm… interesujące… I pomyśleć, że owe „niewinne” fiołkowe oczęta i jedwabiste rzęsy przywiodły do zguby nie jednego, lecz dwóch naiwnych dżentelmenów.
Pandora wciągnęła głośno powietrze i oszołomiona opadła ciężko na pobliską ławkę. Rzecz jasna zdawała sobie sprawę z tego, że londyńska socjeta nie ma o niej zbyt pochlebnej opinii, nie sądziła jednak, że jest aż tak źle. Nigdy dotąd nikt nie oskarżył jej wprost o tak nikczemne uczynki. Teraz stało się jasne, że to ją obarczano winą za śmierć Barnaby’ego i sir Thomasa Stanleya.
Gwoli sprawiedliwości książę także nie oskarżał jej wprost. Ściśle rzecz ujmując, robił to za jej plecami. Nie miał przecież pojęcia o tym, że ktoś jest świadkiem jego pogawędki z przyjacielem. Cóż, sama jest sobie winna. Należało się spodziewać, że nie usłyszy na swój temat niczego pochlebnego. Tak to już bywa z tymi, którzy bezwstydnie podsłuchują cudze rozmowy.
− Nie pojmuję, co cię dziś ugryzło – stwierdził z przyganą Dante. – Skoro jesteś nie w sosie, zostawię cię samego. Będziesz mógł w spokoju zalewać się własną żółcią.
− Nie musisz wychodzić z mojego powodu – odparł ugodowo Stirling. – Dopiję tylko brandy i zamierzam się ulotnić. Nie chcę psuć nikomu nastroju.
Księżna Wyndwood nie zdołała jeszcze ochłonąć. Pogrążona w ponurych myślach, odpłynęła do własnego świata i przestała słuchać. Nie dotarło do niej ani jedno słowo z dalszej wymiany zdań pomiędzy Stirlingiem i Carfaksem. Przykre wspomnienia nie pozwoliły jej skupić się na niczym innym, poza rozpamiętywaniem bolesnej przeszłości. Jej mąż i Stanley zginęli zupełnie niepotrzebnie, przy okazji wywołując skandal, za który to jej przyjdzie słono zapłacić. Będzie na językach przez wiele miesięcy, kto wie może nawet miną długie lata, zanim sprawa wreszcie przycichnie…
− A, więc to tutaj się pani ukrywa. – Znajomy głos wyrwał ją nagle z zamyślenia. – W dodatku jest pani zupełnie sama… – Lord Sugdon wyłonił się z ciemności i stanął w wątłym blasku świec, który zdołał przedrzeć się przez ciemne zasłony okien biblioteki.
Pandora posłała mu nieufne spojrzenie i podniosła się.
− Właśnie zamierzałam wrócić na salę balową – zaczęła nerwowo.
− Ależ czemu? – mruknął, przysuwając się do niej ze sprośnym uśmieszkiem na ustach. – Niechże pani zostanie chwilę dłużej. Księżyc nieczęsto świeci tak pięknie jak dziś. Szkoda zmarnować taki wieczór. – Zrobił kolejny krok w jej stronę i zajrzał bezwstydnie w dekolt. − Na tarasie jest ciemno, nie ma obawy, że ktoś nas zobaczy…
− Proszę mnie przepuścić, wracam do środka. – Stanowczy ton nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Nie wiedzieć czemu uznał go za zachętę i zamknął ją w żelaznym uścisku. – Lordzie Sugdon! – zaprotestowała gwałtownie, na próżno próbując się oswobodzić. Nie miała dość siły, żeby mu się wyrwać i uciec.
Natręt kompletnie zignorował jej słowa i pochylił głowę. Domyśliła się, że chce ją pocałować. Na samą myśl o tym dopadły ją mdłości.
− Przecież wcale nie chcesz odejść, prawda, słodziutka?
− Owszem, chcę! – Pandora poczuła, że robi jej się ciemno przed oczami. Wiedziała, że jeśli natychmiast się od niego nie uwolni, zemdleje. Zajrzawszy mu w oczy, uznała, że nie odstąpiłby od swoich nieczystych zamiarów, nawet gdyby padła przed nim bez przytomności. Wykorzystałby ją bez najmniejszych skrupułów. – Lordzie Sugdon! – spróbowała raz jeszcze. – Upominam pana!
− Lubisz się odrobinę podroczyć, ślicznotko? – Uśmiechnął się z satysfakcją. − Tym lepiej. Nie będę się skarżył. − Przesunął dłoń w górę i bezceremonialnie rozerwał dekolt. Jej piersi osłaniała jedynie cienka koronka halki, którą nosiła pod spodem.
− Iście niebiański widok, słowo daję – mruknął, oblizując wargi.
Lady Maybury zacisnęła pięści w geście kompletnej bezsilności. Jej życie nie było usłane różami, a teraz miało zamienić się w prawdziwy koszmar. Nie sądziła, że może ją spotkać coś gorszego niż w czasach, kiedy była żoną Barnaby’ego, a jednak znów się myliła…
− Proszę natychmiast przestać! – Usiłowała odepchnąć natręta, ale ściskał ją zbyt mocno.
− Nie kryguj się tak, kokietko – powiedział, zacisnąwszy palce na jej piersi. − Przecież sama tego chciałaś. Prosiłaś się o to przez cały wieczór.
− Nic podobnego! – księżna była bliska łez. – Jeśli się panu zdaje, że zachęcałam pana do… umizgów, jest pan w wielkim błędzie! Niechże pan zostawi mnie w spokoju! Proszę!
− Za chwilę będziesz jęczała z rozkoszy i prosiła o więcej, złociutka. Niech cię diabli, ty… − skrzywił się, gdy wymierzyła mu potężny policzek. – Zapłacisz mi za to, podła wywłoko…
− Powinieneś sobie zapamiętać, Sugdon, że kiedy dama mówi „nie” w sposób tak dobitny, to zapewne istotnie nie w smak jej twoje awanse. Radziłbym ci przyjąć do wiadomości odmowę i poszukać szczęścia gdzie indziej.
Pandora zachwiała się na nogach, po czym opadła ciężko na ławkę. Napastnik wypuścił ją tak raptownie, że straciła równowagę. Metalowe szczeble wbiły jej się boleśnie w uda, ale nie zwróciła na to uwagi. Już dawno nie odczuwała tak wielkiej ulgi. Przytrzymując dłońmi podarty gors sukni, uniosła pobladłą twarz, by spojrzeć na swego nieoczekiwanego wybawcę.
Stał przed nią nie kto inny, jak Rupert Stirling, ósmy książę Stratton, w wytwornym towarzystwie znany także jako Diabeł Wcielony.
Tytuł oryginału: Some Like It Wicked
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2012
Redaktor serii: Dominik Osuch
Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch
Korekta: Lilianna Mieszczańska
© 2012 by Carole Mortimer
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-0756-0
ROMANS HISTORYCZNY – 408
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com