W duchu i przyjaźni - ks. Krzysztof Grzywocz - ebook

W duchu i przyjaźni ebook

ks. Krzysztof Grzywocz

4,9

Opis

Niniejsza księga pamiątkowa zawiera sześć z siedmiu konferencji prowadzonych przez ks. Krzysztofa w ramach weekendowych sesji w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie. „W duchu i przyjaźni" jest właśnie szóstą dotąd niepublikowaną konferencją. Poza artykułami i wywiadami są to jedyne całościowe publikacje ks. Krzysztofa Grzywocza, jakie się ukazały.
 
Chcemy tą księgą zachęcić do ponownego przeżycia spotkań z ks. Krzysztofem. Otwierać ją i czytać, jakbyśmy siadali z nim do stołu, przy którym chce się być razem i od którego nie chce się odchodzić. Pobyć ze sobą i „smakować” spotkanie przyjaciół. Jeszcze raz spotkać się z nim w naszym krakowskim domu, w którym wspólnie przeżyliśmy twórcze i piękne dni. Niech raz jeszcze opowie nam o tym, co w swoim życiu uważał za święte i bezcenne. Niech się razem z nami zamyśli, niech postawi ważne pytania, zawiesi głos, spojrzy swoim bystrym wzrokiem i pomoże znowu uwierzyć, że odpowiedzi są w nas. Niech tryśnie swoim inteligentnym humorem, niech z subtelną ironią zacytuje kilka stereotypów i sloganów pretendujących do wyjaśniania wszystkiego na temat Boga i człowieka; niech nam powie, jak dbać o siebie, jak słuchać siebie samego z miłością, jak słuchać Boga na modlitwie i drugiego człowieka w zwykłych spotkaniach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 894

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (7 ocen)
6
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Roberto1304

Nie oderwiesz się od lektury

Głęboka i prosta… pełna mądrości i dobrego poczucia humoru. Napisana pięknym językiem.
10
Kamafa

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie wartościowa książka, pozwalająca odnajdywać prawdę o sobie. Rzuca światło na trudne uczucia i stany, umożliwiając spojrzenie na nie z innej perspektywy
00
JoMoA

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykle ważna lektura, dla każdego kto chce rozwijać swoją duchowość.
00

Popularność




Duchowy zapis przyjaciela…

W środę 16 sierpnia br., o godzinie 18.26, otrzymałem od ks. Krzysztofa Grzywocza krótkiego e-maila: „Drogi Krzysztofie, wysyłam zredagowany tekst «W DUCHU I PRZYJAŹNI». Proszę, aby wpisać dedykację – Mateuszowi. Pozdrawiam serdecznie. In Domino Krzysztof”.

W załączniku były teksty do publikacji planowanej na październik. Pierwotnie umówiliśmy się, że prześle je pod koniec czerwca, ale prosił o więcej czasu: „Drogi Krzysztofie, robię, co mogę, z tym tekstem. Pracy dużo! Jeżeli to możliwe, to BARDZO proszę o przedłużenie terminu do końca lipca. Nie wyrabiam z pracą. Ufam, że będzie to możliwe! Pozdrawiam serdecznie. Szczęść Boże. Krzysztof”. Redakcję tekstu kończył podczas wakacyjnego zastępstwa w swoim ulubionym Betten (Szwajcaria). Zakończył i przesłał wieczorem we wspomnianą środę. Następnego dnia, w czwartek rano 17 sierpnia, odprawił Mszę św. w miejscowym kościele i udał się na wyprawę w Alpy, z której nie wrócił. Zaginął w górach. Do chwili obecnej nie wiemy, gdzie jest. Gdzieś w Alpach. Wiemy jednak z pewnością wiary, że jest w rękach Boga, który nigdy z rąk swoich go nie wypuścił.

Po jego zaginięciu dzień po dniu otrzymywałem e-maile od wspólnych przyjaciół i znajomych. Dzielili się swoim smutkiem, bólem, pytaniami. Czytałem je ze wzruszeniem. Za pozwoleniem dzielę się pewnym fragmentem: „Cały czas śledzę informacje o ks. Krzysztofie Grzywoczu. Bardzo to przeżywam. Myślę, że będzie bardzo trudno go zastąpić. On wnosił do zimnych miejsc w Kościele czułość i współczucie. I robił to nie za pomocą swojej wiedzy, tylko osobowości. On miał piękną osobowość. Mam wrażenie, że jego zaginięcie pasuje do całej jego drogi życia: jego noc ciemna, współczucie dla ludzi w depresji, rozumienie samotności, odchodzenie w samotność, godzenie się na samotność. I co jest dla mnie najważniejsze – to jego dziecięctwo Boże. On bardzo czuł się dzieckiem Boga, Jego synem. Uczyłem się tego od niego (…). Czasem chodzę po lesie i pytam Pana Boga: «gdzie on, Krzysztof, jest?». Ale wszystkie myśli każą mi się skupić na Jezusie, myśleć o Jezusie, wpatrywać się w Jezusa, bo to lepsze, niż wpatrywać się w ciemne i tajemne zakamarki Alp”.

W pamiętną środę, 16 sierpnia, po otrzymaniu e-maila z tekstami do publikacji, o godzinie 21.15 odpowiedziałem parę słów: „Krzysztofie, dziękuję za przygotowane teksty. Cieszę się na nasze bliskie spotkanie w CFD! Pozdrawiam serdecznie. Krzysztof”. Byliśmy umówieni na dwa dni zajęć w  szkole wychowawców seminaryjnych : 26 i 27 września br. Kiedy o nie poprosiłem, napisał krótko: „Drogi Krzysztofie, chętnie przyjmę zajęcia 26-27.09.17”. Miał spotkać się z formatorami, by mówić o relacji z Bogiem, relacjach międzyludzkich, o zranieniach i procesie uzdrawiania. Zawsze cieszył się na te spotkania. Cenił je sobie. Potem miał wrócić do nas za dwa tygodnie, aby 6-8 października poprowadzić sesję weekendową: „Uczucia kochane”. Umawialiśmy się na nią od lat. Do podjęcia tematu przygotowywał się od dłuższego czasu, było to dla niego duże przeżycie. Kiedy poprosiłem go, aby w kilku zdaniach streścił, o czym będzie mówił w konferencjach, napisał: „Uczucia należą do istotnych «strun» budujących naszą więź z Bogiem i ludźmi. Dzielimy je zasadniczo na kochane, które chętniej przyjmujemy i wyrażamy, i niekochane, stanowiące pewien ciężar – często omijany i lekceważony. Tymczasem wszystkie uczucia mają sens i wartość. Jak dobrze nastroić i wykorzystać «struny» uczuć często pozornie łatwiej przyjmowanych i kochanych, takich jak: poczucie bezpieczeństwa, zadowolenia i przyjemności, szczęścia, radości i wdzięczności, wzruszenia i uczucie rozkoszy, aby nasze więzi były bardziej harmonijne i pełne” (e-mail z 2.04.2016 r.). Tych kilka zdań jest jak „relikwia” treści konferencji, którymi nie zdołał się podzielić. Zgłoszenia na sesję rozpoczęły się 1 stycznia. Lista uczestników zapełniła się w ciągu kilku dni. Przez kolejne miesiące wielu dopytywało, czy zwolniły się miejsca. Tak było za każdym razem, gdy ks. Krzysztof prowadził sesje w CFD.

Przyjeżdżał do nas jak do domu. Dla niego dom to więzi. Z pewnością miał wiele domów, ponieważ miał wiele pięknych więzi. Pielęgnował je. Przyjeżdżał z posługą nie jako wykładowca, rekolekcjonista, ale jak ktoś bliski, kto chce się spotkać i pobyć z ludźmi. Kochał spotkania. Wręcz je celebrował. Pamiętam, jak zapraszając do siebie, powtarzał mi: „Przyjedź, spotkamy się jak człowiek z człowiekiem”. Najpierw człowiek, potem praca.

Przygotowaliśmy tę księgę pamiątkową, żeby zachęcić do ponownego przeżycia spotkań z ks. Krzysztofem. Gdy będziemy ją otwierać i czytać, to tak jakbyśmy siadali z nim do stołu, przy którym chce się być razem i od którego nie chce się odchodzić. Pobyć ze sobą i smakować spotkanie przyjaciół. Próbowałem sobie przypomnieć choć jedną sytuację, w której widziałem go spieszącego się. Nigdy się nie spieszył. Lubił posiedzieć przy stole, popatrzeć na innych, spotkać się z bliska, pogadać. Niech ta księga będzie jak izba, w której pobędziemy z ks. Krzysztofem i posłuchamy go. Jeszcze raz spotkajmy się z nim w naszym krakowskim domu, w którym wspólnie przeżyliśmy twórcze i piękne dni. Niech jeszcze raz opowie nam o tym, co w życiu swoim uważał za święte i bezcenne. Niech się razem z nami zamyśli, niech zada ważne pytania, zawiesi głos, spojrzy swoim bystrym wzrokiem i pomoże znowu uwierzyć, że odpowiedzi są w nas. Niech tryśnie swoim inteligentnym humorem, niech z subtelną ironią zacytuje kilka stereotypów i sloganów pretendujących do wyjaśniania wszystkiego na temat Boga i człowieka; miał do nich duży dystans. Niech nam powie, jak dbać o siebie, jak słuchać siebie samego z miłością, jak słuchać Boga na modlitwie i drugiego człowieka w zwykłych spotkaniach.

Miał w CFD wielu przyjaciół i chętnie tutaj wracał. Zadomowił się. W konferencjach od pierwszej chwili wytwarzał klimat spotkania. Mówił prosto, lecz w tej prostocie była głębia i piękno. Pomagał kołysać treści w sercu i modlić się nimi. Momentami jakby gawędził, a raczej rozpalał się wewnętrznie, wracał kilkakrotnie do tego samego wątku jak do głównej linii melodycznej. Konferencje jego były symfoniczne. Potrafił uruchamiać i zestrajać w słuchających najwrażliwsze struny. Mówiąc, budował harmonię. Kochał się w wydobywaniu tego, co piękne. Zachęcał do przebywania z pięknem. W jednej z wieczornych konferencji rozmarzył się i mówił, jakby wydobywając słowa prosto ze swej duszy: „Przebywać w pięknych miejscach, troszcząc się o siebie w pięknych górach, parkach, w galeriach, w pięknych miejscach, słuchać pięknej muzyki, otaczać się rzeczami wartościowymi, dbać, żeby otoczenie, w którym jestem, było wartościowe, pójść sobie do filharmonii, do pięknych przestrzeni, dbać o piękno swego domu”. Jakby głośno mówił do siebie: „Pójdę na piękny koncert do filharmonii – to jest wartościowe miejsce, ładne, ludzie są bardzo pięknie ubrani, ładnie ze sobą rozmawiają, nie słyszałem, żeby ktoś w filharmonii przeklinał. Jest to wartościowe miejsce, uszlachetnia mnie”. „Ocknął się” w trakcie tych wynurzeń i ­dodał: „To są oczywiście takie mistyczne drobiazgi, ale one zmieniają nasze życie”.

Niniejsza księga pamiątkowa zawiera niemal komplet zredagowanych i autoryzowanych przez ks. Krzysztofa tekstów, będących zapisem jego konferencji prowadzonych w ramach weekendowych sesji od 2000 do 2014 roku. Było ich łącznie siedem, nie licząc wielu wykładów podjętych w ramach Szkoły Wychowawców Seminaryjnych. Wszystkie zostały zarejestrowane w formie audio na MP3/CD. Sześć z nich ukazało się na łamach „Zeszytów Formacji Duchowej”, niektóre także w formie książkowej. Poza artykułami i wywiadami, są to jedyne całościowe publikacje ks. Krzysztofa, jakie się ukazały.

Ksiądz Krzysztof nie „wygłaszał” konferencji. On się spotykał z bliska i jakby rozmawiał z każdym – nawet gdy w auli było dwieście osób. Jakby siedział z uczestnikami sesji przy jednym stole, słuchał, wsłuchiwał się w ich historie, starał się ich rozumieć, współodczuwał, zadziwiał się, współprzeżywał. Dzielił się treściami, które w nim wcześniej dojrzały, które przemodlił. Modlitwa i spotkania z ludźmi były dla niego istotą życia. W spotkaniach najważniejsze było słuchanie, „gdzie go nie ma – mówił – gdzie brakuje słuchania, człowiek czuje się obco – jak ktoś, kto nie ma domu (…). Gdzie nie ma słuchania, tam brakuje światła, głęboka noc powstrzymuje wszelki początek”. Jego konferencje rodziły się ze słuchania, relacji i spotkań. Powtarzał: „ostatecznym celem relacji nie jest zrozumienie, lecz samo spotkanie”.

W swoich konferencjach był przyjacielem słuchających. Mówił, „idąc obok” nich, dyskretnie towarzyszył. Nigdy nie dał odczuć, że tylko on zna drogę. Poruszała mnie jego niekłamana nieśmiałość i rezerwa, gdy prosiłem o kolejne sesje. Sugerował, że nie wie, czy zrobi to odpowiednio, że to są odpowiedzialne spotkania i że może ten temat poprowadzi lepiej ktoś inny. Rozwijając jakiś wątek, dawał czasami do zrozumienia, że nie wie; zadawał pytania i zawieszał głos, jakby szukał odpowiedzi u słuchaczy. Nieraz bardziej zależało mu na dobrych pytaniach niż na odpowiedziach. „W świecie nie brakuje dobrych odpowiedzi – powtarzał – w świecie brakuje dobrych pytań”. Pytał siebie, zamyślał się i czekał. Pomagał patrzeć przed siebie i motywował do szukania mędrców i mistrzów, dzielił się chętnie swoimi autorytetami.

Dawał poczucie bezpieczeństwa, budził zaufanie i doświadczenie bliskości. Był teologiem, którego słuchało się z pasją, gdy mówił o Bogu i ludziach. Nie potrafił mówić o Bogu, nie mówiąc o ludziach. Pokazywał nowe perspektywy duchowości, dla wielu do tej pory nieznane. Był też mistrzem humoru. Potrafił pośmiać się z siebie i z tego, co przed chwilą powiedział. Miał dystans. Nigdy jednak nie trywializował i nie banalizował rozważanego tematu. Miał szacunek do słuchaczy i zawsze był przygotowany.

Tematy kolejnych sesji zazwyczaj od początku omawialiśmy razem. Ksiądz Krzysztof konsultował je także z innymi osobami, a nawet wspólnie z nimi przygotowywał. Potrafił się wsłuchiwać, radzić, a po jakimś czasie podejmował samodzielne decyzje. Zawsze trafione. Miał duchową intuicję. Wiedział, w jakim kierunku podążać ze słuchaczami. Sesje w CFD prowadził w ramach Szkoły Kierownictwa Duchowego. Były one przeżywane w klimacie pustyni, ciszy i modlitwy osobistej. Gromadził tłumy uczestników, w auli nie wystarczało dla wszystkich miejsca. Wiele osób udawało się potem prosto do kaplicy albo szukało dla siebie „­pustelni” w pokoju czy w parku, żeby przemodlić gęste w treść konferencje.

Spotkanie pierwsze – o duchowości i depresji

Pierwsze spotkanie weekendowe u nas, w 2000 roku, poświęcił rozważaniom nad doświadczeniem cierpienia psychicznego i duchowego1. Pamiętam doskonale tę pierwszą sesję. Gdyby wyrazić ją jednym słowem, powiedziałbym: „ukojenie”. Mówiąc o cierpieniu, koił. Wiedział, że wielu z uczestników przyjechało z cierpieniem w sercu, z rozdygotanymi myślami, z pytaniami o wiarę i sens życia, z otwartymi ranami, a niektórzy byli utrudzeni towarzyszeniem innym w ciemnych „korytarzach” depresji. Wyczuwał na odległość ludzki ból. W tym, co mówił, był delikatny, nie ranił, lecz opatrywał. Mówił do cierpiących tak, jakby pielęgnował ich rany. Odważył się także włączyć humor, który dawał oddech i zdrowy dystans do trudnych przeżyć. Często z przekorą cytował jakiś tani slogan, jak wtedy, gdy przytoczył przypadek cierpiącego chłopaka, który przeżywał ból po stracie narzeczonej: „Znajdziesz sobie nową narzeczoną, jest przecież tyle dobrych kobiet na świecie. Życie płynie dalej, wszystko będzie dobrze. Pan Bóg cię kocha, wie, co robi”. Zaraz potem jego głos stawał się poważny, a on sam zamyślony; po chwili kontynuował z przejęciem i ciepło: „Nie powinno się na tym etapie tak postępować. Należy wtedy być przy tym człowieku, blisko niego, być delikatnym i cichym pomostem, poprzez który wróci do życia. Celem jest przywrócenie tego człowieka do życia. Zrobić mu herbatę. Niech poczuje jej ciepło, realność. Wziąć go na spacer, pokazać mu słońce, przytulić”. Nie zapomnę tego wątku z „herbatą”. Minęło siedemnaście lat od tamtej konferencji, a ja czuję w sercu, że „herbata” Krzysztofa jest ciągle gorąca. Ogrzewa moje przeżycia. Myślę o tym, ile zziębniętych serc rozgrzał tą „herbatą” w auli. Pamiętam dobrze, jak na koniec sesji pewna uczestniczka spontanicznie zwierzyła się przy wszystkich ze swoich stanów depresji. Poczuła się przyjęta i zaopiekowana. Po miesiącach inna kobieta podeszła do mnie i dziękowała za tę sesję ks. Grzywocza. „Mój syn – powiedziała – ma ciężką depresję”. W stanach ciemności włącza sobie nagrania ks. Krzysztofa. Są dla niej jak balsam na duszę, koją i wyciszają.

Spotkanie drugie – o sakramencie pojednania i kierownictwie duchowym

Drugą sesję poświęcił korzystaniu z sakramentu pojednania i kierownictwa duchowego2. Pamiętam, że zakończyła się w Niedzielę Miłosierdzia. Jest to jedyna sesja weekendowa, która nie została do tej pory opublikowana. Ksiądz Krzysztof rozpoczął ją od osobistego świadectwa: „Nie chciałbym, żeby (…) to, co powiem, było rozpatrywane jako jakiś ogólny system, który wyjaśni wszystko (…). «Podręczniki», z których będę korzystał, to są doświadczenia tych lat, w których słuchałem spowiedzi, w których korzystałem z sakramentu pokuty i pojednania, ale także doświadczenia związane z moją spowiedzią od dzieciństwa aż po dzień dzisiejszy, po ostatnią spowiedź. To są «podręczniki», na podstawie których przygotowałem to, co chcę powiedzieć (…). Przed dzisiejszym wystąpieniem przeczytałem jedną «książkę»: List Ojca Świętego Jana Pawła II do kapłanów na Wielki Czwartek. (…). Moje doświadczenie spowiedzi sięga dzieciństwa, pierwszej spowiedzi, którą przygotowywałem z rodzonym ojcem. Pamiętam swój pierwszy rachunek sumienia, przy którym pomagał mi ojciec, jako pierwszy kierownik duchowy. On świetnie widział wszystkie moje upadki, które potem nazwałem grzechami. Jestem mu bardzo wdzięczny za ten pierwszy wspólnie przygotowany rachunek sumienia. Bez tej pomocy nie wiedziałbym, co powiedzieć księdzu w konfesjonale. Bardzo piękne doświadczenie. Pierwsza spowiedź przygotowana wspólnie z rodzonym ojcem”.

Dało się odczuć, że im większych tajemnic dotykał, z tym większą pokorą mówił. Kiedy kończył pierwszą konferencję o spowiedzi, zapytał i poprosił: „Czy ktoś (…) chciał coś dodać, coś jeszcze wyjaśnić (…). Proszę wszystkich księży tu obecnych, żeby chcieli coś dodać, z czym się nie zgadzali, coś było zbyt subiektywne, żeby sprostowali w czasie tego naszego spotkania. Ludzkie dzieła są zawsze naznaczone błędami. Tylko idioci się nie mylą”.

Spotkanie trzecie – o sztuce słuchania

Trzecia sesja była o sztuce słuchania3. Tak się złożyło, że mieliśmy wtedy wspólny temat do rozmowy. Zostaliśmy poproszeni przez redakcję kwartalnika „Życie Duchowe”, aby napisać teksty o słuchaniu: ks. Krzysztof pisał o słuchaniu w kierownictwie duchowym. Żył słuchaniem. Pamiętam, że sam podpowiedział temat tej sesji. Zachęcał mnie do niego. Zauważyłem, jak mu na tym zależało. Z perspektywy czasu zrozumiałem, że to jeden z najważniejszych tematów ks. Krzysztofa; jeden z programowych, wiodących w jego życiu i posłudze. Był bardzo uwrażliwiony na punkcie słuchania. Konferencje, które wtedy poprowadził, ułożyły się naturalnie w jego autoportret człowieka i księdza. Jedno – gęste w treść – słowo „słuchanie” w dużym stopniu streszcza jego człowieczeństwo i kapłaństwo.

Zatrzymywał się w CFD regularnie, gdy przyjeżdżał na różne szkolenia do Krakowa. Ciągle się uczył. Bez mała piętnaście lat bycia kierownikiem duchowym kleryków w seminarium, wiele lat towarzyszenia duchowego swoim studentom z wydziału teologicznego Uniwersytetu Opolskiego, lata posługiwania jako ojciec duchowny księży w opolskiej diecezji, a on ciągle się uczył słuchać. Mówił z autopsji: „Słuchanie jest tajemnicą. Jeżeli ktoś by powiedział, że je zrozumiał, że wszystko już o nim wie, niewiele jeszcze zrozumiał i niewiele wie. Słuchanie jest jak niekończący się piękny pałac, jeśli otworzymy jedną komnatę, otwierają się trzy następne; można wybierać: pójdę w tym kierunku albo w innym. (…). Możemy poznać jedynie niektóre komnaty, przeczuć niektóre prawdy i odejść pokornie. Dopiero wtedy, gdy wchodzimy w przestrzeń słuchania, doświadczamy, jaka to jest tajemnica, ile tu się otwiera różnych pomieszczeń i spraw”. Ciągle poznawał ten pałac. Miał szacunek dla ludzkiej tajemnicy. Nie próbował jej zdobyć. Wolał towarzyszyć, słuchając. Zamyślając się, powiedział, jakby szukał w auli kierowników duchowych: „Dobrym towarzyszem duchowym jest ta osoba, która słucha. Kierownik duchowy, który za dużo mówi, być może sam zaniedbał troskę o siebie”.

Spotkanie czwarte – o uczuciach niekochanych

Po tamtym spotkaniu spontanicznie pojawiła się potrzeba kolejnego tematu: nauczyć się słuchać i rozumieć świat własnych uczuć. Kierownik duchowy, który słucha ludzi, wie, jak żywy i newralgiczny jest to obszar życia. To ziemia, na którą nie wolno wchodzić w butach. Ksiądz Krzysztof chętnie podjął się tego wyzwania. Zaskoczył mnie, kiedy usłyszałem, że chciałby mówić o „uczuciach niekochanych”4. O uczuciach potrafił mówić nie tylko kompetentnie i z dużą kulturą, ale z uczuciem. Wiedział, że nie o to chodzi, aby instruować na temat uczuć, ale pomóc z nimi się spotkać, nie bać się wejść w świat własnych uczuć, zwłaszcza tych trudnych. Znalazł klucz. „Pierwsza przesłanka w przeżywaniu uczuć to zaufać im. Jeżeli się pojawiają, to znaczy, że jest w tym jakiś sens, szczególnie jeśli są to tzw. uczucia trudne. Kiedy się pojawiają, to widocznie mają jakieś przesłanie, jakiś kod (…). Gdy pojawia się uczucie, łatwe czy trudniejsze, na przykład gniew czy lęk – nie należy spieszyć się z jego interpretacją. To, że się w tej chwili boję, jest faktem. Czuję lęk. Ale dlaczego? Co mi ten lęk mówi? (…). Prośmy Pana Boga o to, żeby odsłaniając przed Bogiem swoje uczucia, uczyć się dobrze rozumieć ich język, kod”. Konferencje o „uczuciach niekochanych” były jak dotknięcie najczulszych strun. Rezonans w uczestnikach sesji był mocny. Zainteresowanie nagraniami i publikacją do dzisiaj jest żywe. Poprosiłem ks. Krzysztofa, aby podjął ciąg dalszy i przygotował sesję o „uczuciach kochanych”. Nie ukrywał, że widzi taką potrzebę, ale wyczuwałem, że to nie ten moment. Potrzebował więcej czasu, bo nie przygotowywał tematów na zamówienie. Czekał i dojrzewał do nich. W kwietniu 2015 roku napisał mi, że podejmie temat „uczuć kochanych”. Umówiliśmy się na sesję… 6-8 października 2017 roku.

Spotkanie piąte – o wartości człowieka

W tym czasie zrodziło się w sercu ks. Krzysztofa nowe pragnienie. Chciał mówić o wartości człowieka. Poświęcił jej kolejną, piątą sesję przeprowadzoną w krakowskim CFD5. Nazwałbym ją sesją „Krzysztofowych zwierzeń”. Wyczuwało się, że chce dzielić się tym, co dla niego szczególnie ważne. Momentami mówił jakby rozmarzony, językiem pełnym ciepła, niemal poezji. Jakby malował obrazy, na których odsłaniał swoją duszę. Zwierzał się z tego, co było dla niego istotne w życiu. Wartość człowieka widział w osobie, a nie w tym, co ona robi. Taki był na co dzień. Gdy zaczynał z kimś rozmawiać, zapominał o tym, co ma za chwilę zrobić. „Przy ludziach wartościowych, szlachetnych mamy ochotę zostać. Z bólem serca ich opuszczamy” – odsłonił siebie. Pamiętam sytuacje z sali. Gdy kończył konferencje, prawie zawsze ktoś go zatrzymywał, o coś pytał, chciał porozmawiać. Czekałem, by towarzyszyć mu w drodze na posiłek, ale się nie doczekałem. Nie odważyłem się przerywać rozmowy.

W konferencjach przywoływał wiele przykładów, które miały kolory codziennego życia. Mówił tak, że uruchamiał wyobraźnię i przeżycia. Miałem silne wrażenie, że przykłady były metaforą jego osobistych wynurzeń. Jakby mówił do siebie albo „cytował” swoje przeżycia: „Usiądź sobie nad tym stawem, głowę sobie połóż na drzewie, albo na jakiejś poduszeczce, usiądź przed tym małym schroniskiem, w zimie zdejmij tam swoje narty. Usiądź w słońcu, zostań tutaj. Nie musisz działać. Jesteś wartościowy, gdy działasz, ale jesteś też wartościowy, gdy nie działasz”. To był refren jego konferencji: osoba ma wartość przez to, kim jest, nie przez to, co robi.

Wartość kojarzył mocno z więziami: „Wartość to nauczyciel więzi (…). Wartość, która chce spotkania osób, przychodzi ze świata osób i oczekuje świata osób, chce więzi”. Tak żył, jak mówił. Potrafił nawiązywać głębokie więzi. Budził poczucie bliskości w osobach, które znały go jedynie z odsłuchanych konferencji. Po jego zaginięciu czytałem listy i rozmawiałem z ludźmi, którzy mówili mi o silnym odczuciu straty. W rozmowach pojawiały się łzy. „To dziwne – mówiła mi pewna siostra klauzurowa – ja go nigdy nie spotkałam, a czuję stratę i ból po jego zaginięciu”. Płakała.

Spotkanie szóste – o duchowości i snach

Pamiętam naszą rozmowę na temat sesji, którą chciał poświęcić snom. Sny to ważna część naszego bogatego świata – przekonywał. Kiedy wyrażał swoje przekonania, miał zawsze to samo bystre spojrzenie. Wybrał temat: „Duchowość i sny”6. Spotkanie rozpoczął od obrazu harfy. Mówił, jakby na niej grał. Czułem, że chce w słuchaczach wydobyć „dźwięki”, które pomogą im zaprzyjaźnić się od pierwszej chwili z niezrozumiałym i tajemniczym dla wielu tematem snów. Odwołał się do Biblii: „W Piś­mie Świętym człowiek zostaje porównany do harfy, na której gra Bogu i bliźniemu swoje pieśni (por. Ps 43, 5). Harfa symbolizuje tu osobę, która – podobnie jak ten szlachetny instrument – rozróżnia w sobie wiele „strun”. Nasze ciało, uczucia, rozum, wyobraźnia, potrzeby, sny są niczym struny darowanego instrumentu, dzięki któremu możemy się komunikować z Bogiem i człowiekiem. (…) Jest to więc instrument wzajemnej komunikacji”. Potrafił jednym „namalowanym obrazem” spowodować, że słuchacze nawiązywali serdeczną więź z treściami, którymi się dzielił. Wyprowadzał delikatnie słuchających poza mylne wyobrażenia, slogany i magiczne myślenie o sennych przeżyciach. Policzyłem, że blisko dwadzieścia razy w czasie sesji wracał do problemu magicznego traktowania snów. Tak było, gdy poruszał każdy temat. Mówiąc o snach, uczył samodzielnej refleksji i odpowiedzialności za przeżywanie snów jako „części własnej osobowości”. W dobrym rozumieniu własnych snów widział etap oczyszczenia, ważny w dynamice rozwoju życia duchowego. Ksiądz Krzysztof nie znosił stereotypów, uproszczeń, jednostronnej interpretacji rzeczywistości. Przestrzegał, że mogą prowadzić do naiwnych destrukcyjnych decyzji. Uczył refleksji i samodzielności. Dawał do zrozumienia, że wszyscy mamy w sobie tę zdolność. Zachęcał, by prowadzić refleksję nad swoimi snami, wyjaśniać je sobie. Uczył, że sny nie są zagadką, są intymną częścią osobowości człowieka. To nie w senniku ani nawet w wyjaśnieniu kierownika duchowego jest odpowiedź, ale w osobie, która śni.

Siódme spotkanie – o przyjaźni

Nikt z nas nie przypuszczał, ani on, ani my, że siódma sesja będzie jego pożegnaniem się z uczestnikami spotkań weekendowych. Z perspektywy czasu i nagłego zaginięcia ks. Krzysztofa jego konferencje brzmią jak „duchowy testament przyjaciela”. Same okoliczności, w których kończył redakcję tekstów, są symboliczne. Przesłał je w ostatni wieczór przed wyjściem w góry, z których już nie wrócił. Tytuł, który sam wybrał dla sesji, też jest znamienny. Brzmi jak serdeczna dedykacja ks. Krzysztofa: W duchu i przyjaźni7. „Rodzi się w nas i w głębi serca brzmi pytanie: «Krzysztofie, gdzie jesteś?»” – mówił bp Andrzej Czaja w Opolu podczas Mszy św. w intencji zaginionego ks. Krzysztofa Grzywocza8. Ksiądz Krzysztof natomiast, jakby nam odpowiadał słowami jednej z ostatnich konferencji: „Bycie na «łonie natury» wewnętrznie integruje człowieka. Tę rzeczywistość trudno jest rozstroić (…). Natura oczyszcza, uzdrawia (katharsis). Wracamy «jak nowo narodzeni» z pięknego lasu czy z gór. Natura jest pierwotnie nastrojona (…). Cenne jest w języku polskim określenie «łono przyrody» – tutaj jesteśmy bezpieczni jak w domu i tutaj rodzimy się wciąż na nowo”. Jakby widział nasz ból i powtarzał słowa z konferencji: „Źródłem cierpienia w relacji jest także świadomość i doświadczenie przemijania. Szczególnie w relacji z osobą, która jest bardzo bliska, przeczucie krótkości życia zadaje ból”. Jednak „Przyjaźń bez wątpienia jest wieczna – powiedział z przekonaniem… i dodał – dlatego: «Przyjaciel kocha w każdym czasie» (Prz 17, 17)”.

Już wspominałem: wieczorem przesłał wszystkie teksty konferencji o przyjaźni, a następnego dnia rano wyszedł w góry i nie wrócił do nas. W październiku br., w niespełna dwa miesiące od jego zaginięcia, publikujemy wszystkie teksty konferencji, osobiście zredagowane przez ks. Krzysztofa. One otwierają księgę pamiątkową. Tytuł, jaki wybrał na tamtą sesję, brzmi jak serdeczne pozdrowienie. Tak go odczytuję. Drogi księże Krzysztofie, my też Cię pozdrawiamy w duchu i przyjaźni.

Pewnego dnia w rozmowie ze swoim rodzonym bratem Arkadiuszem ks. Krzysztof powiedział: „W razie wypadku w górach szukajcie mnie, nie mojego ciała”. Księga pamiątkowa jest odpowiedzią na jego życzenie. Szukamy ks. Krzysztofa w jego myślach, w nauczaniu i w serdecznej modlitwie, rozpamiętując z wdzięcznością wszystko, czym się z nami dzielił w duchu i przyjaźni.

Krzysztof Wons SDS

W duchui przyjaźni

Iwo: Czy mógłbyś powiedzieć o przyjaźni to, co Jan, przyjaciel Jezusa,mówi na temat miłości: Bóg jest przyjaźnią?(Elred z Rievaulx, Przyjaźń duchowa, I. 69)

Mateuszowi

Wybór i rozwój

Zebrane w tej publikacji konferencje noszą tytuł: W Duchu i przyjaźni. Chrystus mówi do Samarytanki, że mamy oddawać cześć Bogu „w Duchu i prawdzie” (J 4, 24). Chciałbym, aby celem tych rozważań było ukazanie prawdy, także jako przyjaźni. Doświadczenie przyjaźni należy do skarbca prawdy chrześcijańskiej. W Ewangelii według św. Jana odnajdujemy słowa Jezusa: „Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15). Pozwolę więc sobie na parafrazę słów skierowanych do Samarytanki: Oddawajcie cześć Bogu w Duchu i w przyjaźni. Doświadczenie przyjaźni jest celem odkupienia, spełnieniem całej drogi Starego i Nowego Testamentu, kresem pedagogii i centralnym tematem mistyki chrześcijańskiej. Chrystus nas odkupił po to, abyśmy byli zdolni do tworzenia głębokich więzi. Wyzwolił nas z niewoli grzechu, czyli z niewoli nieumiejętności budowania autentycznej relacji z Bogiem, z innymi ludźmi i sobą samym. To jest chrześcijańska prawda. Celem odkupienia nie jest samo odkupienie. Nikt nie odkupuje samochodu tylko po to, aby go odkupić, lecz ma w tym działaniu jakiś cel. Jeśli ktoś odkupuje coś, to pytamy, po co to czyni? Ma w tym zapewne jakiś zamiar, na przykład radość posiadania odzyskanego obrazu, korzyść finansową. Chrystus odkupił nas po to, „abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem” (Ef 1, 4), czyli abyśmy potrafili tworzyć głębokie więzi, które On nazywa przyjaźnią. Nie jest to pojęcie nowe, lecz wiąże się z doświadczeniem, które od wieków było ideałem. Przyjaźń była w starożytności – szczególnie w kulturze greckiej i rzymskiej – królową wszelkich cnót i najgłębszym pragnieniem człowieka. Postrzegano ją wówczas jako kres możliwości rozwoju człowieka. Wielkie dzieła Cycerona, Arystotelesa czy Platona w dużej części poświęcone są przyjaźni. To był ideał starożytności.

Ten ideał pozostaje, ta mądra intuicja jest znakiem, że inspiracji Boga nie można ograniczyć tylko do kultury żydowsko-chrześcijańskiej. Bóg nie odwracał się od starożytności. W myśli i kulturze niechrześcijańskiej odnajdujemy wiele znaków Bożej inspiracji. Ta pradawna wartość przyjaźni zostaje przyjęta i dopełniona objawieniem Bożym – zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie. Doświadczenie przyjaźni dotyka najbardziej pierwotnego i najgłębszego pragnienia człowieka. Czy jest w nas głębsza potrzeba niż potrzeba przyjaźni? Jej spełnienie daje człowiekowi możliwość doświadczenia szczęścia. W jednej ze sztuk skandynawskiego dramaturga, Augusta Strindberga, który należy do współtwórców teatru współczesnego (początek XX wieku), zatytułowanej Do Damaszku, w usta wędrującego protagonisty zaraz na początku utworu włożone zostały słowa: „W życiu miałem wszystko oprócz szczęścia i przyjaźni”. Bohater nie może dojść do celu, ponieważ nie doświadczył szczęścia i przyjaźni. W Kolonii, blisko słynnej katedry, znajduje się Wallraf-Richartz-Museum. Jest w nim przechowywany obraz pt. Rubens i jego przyjaciele, na którym Rubens namalował siebie w otoczeniu przyjaciół. Wokół tego dzieła powstała bardzo ciekawa inicjatywa, osobliwy projekt. Ludzie reflektujący swoje przyjaźnie spotykają się przy tym obrazie. Fotografują się przy nim, a następnie przesyłają tę fotografię swoim bliskim. W tej samej sali, w której eksponowany jest obraz Rubens i jego przyjaciele, można zobaczyć zdjęcia różnych osób, które przedstawiają siebie w otoczeniu swoich bliskich i przyjaciół. Te poruszające prace są także dzisiaj jednym z wielu przykładów obecności tej pierwotnej potrzeby bliskiej i serdecznej więzi. Nikt nie będzie spokojny, szczęśliwy i spełniony, jeśli nie dotrze do celu, jakim jest przyjaźń.

„Już nie nazywam was sługami, lecz przyjaciółmi” – to zdanie jest niejako centralne, do niego wszystko zmierza i tu się wszystko wypełnia. Tę prawdę możemy przyjąć jako centrum całej chrystologii. Chrystus odkupił nas po to, abyśmy byli zdolni do budowania takich relacji. Ten ideał, obecny w Starym Testamencie, dochodzi w pełni do głosu w Nowym Testamencie. Ireneusz z Lyonu powiedział, że „poprzez przykazania Bóg przygotował nas do przyjaźni z sobą”. To zdanie odnajdujemy w jego dziele Przeciwko herezjom. Przez wydarzenia Starego Testamentu, przykazania, przepisy przygotował nas do przyjaźni z sobą. W tych starotestamentalnych wydarzeniach odnajdujemy wiele przykładów przyjaźni. Szczególne miejsce zajmują patriarchowie, którzy zostali nazwani przyjaciółmi Boga. Na kartach Starego Testamentu odnajdujemy wiele ważnych tekstów poświęconych przyjaźni, na przykład w Księdze Mądrości Syracha.

Duchowość chrześcijańska jest duchowością przyjaźni z Bogiem, z ludźmi i sobą samym. Cały złożony, wieloraki i skomplikowany gmach chrześcijaństwa powinien służyć temu celowi. Wszystkie traktaty teologiczne, prawo kanoniczne, moralność, wszelkie rytuały i przepisy liturgiczne – co dotknąć, a czego nie dotykać, jak pocałować i okadzić, jak i co zaśpiewać, dobrze zorganizowane kurie i inne urzędy, pracownicy z piórami w rękach, uczelnie, wydziały teologiczne, cała pedagogika – to wszystko jest po to, żeby zrodziła się piękna i trwała przyjaźń. To wszystko ma jej służyć. Bez tego doświadczenia chrześcijaństwo jest niezrozumiałe i pozbawione blasku. Kościół byłby wtedy podobny do dobrze zorganizowanej winnicy, w której wszystko jest przygotowane: ogrodzenie, winorośle, potrzebne naczynia i urządzenia, butelki, korki, lecz nie ma wina. Tak może być w Kościele – jest wszystko oprócz wzajemnej miłości i przyjaźni. To, co jest celem, ostatecznym sensem i spełnieniem, jest nieobecne. Nie ma przyjaźni. Taka winnica traci sens i ulega powolnemu niszczeniu.

Na kartach Biblii odnajdujemy piękną opowieść o winnicy przyjaciela (zob. Iz 5, 2). Przyjaciel śpiewa o przyjacielu, który zbudował winnicę. Ta pieśń o winnicy zostanie przywołana w jednej z przypowieści Jezusa (zob. Łk 20, 9-19). To Kościół jest winnicą, którą przyjaciel podarował swoim bliskim, aby wydali owoc przyjaźni. Potrzeba modlitewnej refleksji, aby ta prawda rozświetlała, przenikała i przemieniała nasze życie. Oddajemy cześć Bogu w duchu i prawdzie – w naszym duchu, w głębi naszego jestestwa (duch jako głębia człowieka). Dokonuje się to jednak nade wszystko w Duchu Świętym, w Duchu jedności Ojca i Syna, w Duchu więzi i przyjaźni. Duchowość chrześcijańska jest życiem w Duchu Świętym, którego jesteśmy świątynią. On jest Duchem intymnej więzi Ojca i Syna.

Słowo przyjaźń nie jest jednoznaczne. Często jest używane, należy do najbardziej znanych pojęć świata, a jednocześnie kryje się pod nim wiele dramatycznych i bolesnych historii. Używając tego słowa, można wyrazić najbardziej wzniosłe doświadczenia ludzkiego humanizmu i szlachetności, lecz także ukryć różne formy egoizmu czy nawet patologii. Dlatego też w związku z tym pojęciem może pojawić się także niepokój, to słowo może się różnie kojarzyć. Byłem kiedyś poza granicami naszej ojczyzny i publicznie przedstawiłem pewną kobietę jako swoją przyjaciółkę. Zrobiło się cicho, część osób spuściła głowę, część się zaczerwieniła, niektórzy z napięciem oczekiwali dalszej części wypowiedzi. Po chwili podszedł miejscowy proboszcz, poruszony i zaniepokojony, i poprosił, abym publicznie nie używał określenia „przyjaciółka”, ponieważ dla większości osób oznacza ono wyłączny związek z kobietą. Czy więc z powodu tej niejednoznaczności nie powinniśmy używać tego słowa? Nie wszystko złoto, co się świeci, ale złoto zawsze będzie złotem. Może dlatego my, chrześcijanie, w szczególny sposób odpowiedzialni jesteśmy za dojrzałe używanie tego słowa, a przede wszystkim za poziom prawdziwej przyjaźni w świecie.

Duchowość chrześcijańska czerpie z Pisma Świętego i Tradycji. Rozważania te będą więc oparte głównie na tych dwóch źródłach. Są one jak dwa skrzydła ptaka umożliwiające poprawny i bezpieczny lot. Szczególne miejsce w tych przemyśleniach ma wspomniane już wyżej zdanie z Biblii, z piętnastego rozdziału Ewangelii Janowej: „Nie nazywam was sługami, lecz przyjaciółmi” (zob. J 15, 15). Ze skarbca Tradycji wybrałem mniej znane dzieło średniowiecznego autora: cystersa Elreda z Rievaulx (1110-1167). Dzieło nosi tytuł Przyjaźń duchowa. Zapewne z wielu powodów dosyć późno zostało przetłumaczone na język polski. Ta napisana w języku łacińskim książka była dziełem życia cysterskiego autora. Pracował nad nią ponad siedem lat. Elred z Rievaulx jako opat cysterski nie był naukowcem, lecz praktykiem. Przeczuwał ważność doświadczenia przyjaźni – jej wzniosłość, piękno, a jednocześnie dramat i niejednoznaczność. Napisał tę książkę po to, aby pewne kwestie uporządkować, wyjaśnić i zrozumieć. To średniowieczne dzieło do dzisiaj nie straciło na aktualności i dla wielu osób może być inspirującą pomocą w uczeniu się przyjaźni. W języku polskim ukazało się dzięki wydawnictwu Antyk, w serii Biblioteka Europejska. Dobrze, że ta książka znalazła się właśnie w tej serii, ponieważ rzeczywiście współtworzy kulturę europejską w jej najgłębszym wymiarze. Elred, jako młody arystokrata przebywający na dworze szkockiego króla Dawida, widział wiele różnych przyjaźni. Wiedział, że tym słowem można wyrazić wzniosłe i piękne relacje, lecz także ukryć pod nim destrukcyjne patologie. Dlatego też, już jako cysters i opat, stojąc przed swoimi zadaniami i obowiązkami, napisał tę książkę po to, aby pokazać pewne reguły przyjaźni. W prologu do Przyjaźni duchowej wspomina: „I tak, miotając się pomiędzy różnymi miłościami i przyjaźniami, moja dusza rzucała się to tu, to tam, a nie znając prawa, które kieruje prawdziwą przyjaźnią, często dawała się zwieść podobnym do niej uczuciem” (Prolog, 1). Jego dzieło zrodziło się więc z doświadczenia, z trudu poszukiwania prawdziwej przyjaźni. Powstało z chęci odróżnienia jej od chorej, egocentrycznej i zaburzonej relacji. Nie ma przyjaźni bezprawnej, w której można robić wszystko, zasłaniając się domniemaną wolnością. Jakie doświadczenie kryje się za słowami: „A nie znając prawa, które kieruje prawdziwą przyjaźnią, często dawała się zwieść podobnym do niej uczuciom”. Jednym z założeń prawdziwej przyjaźni jest poznanie jej reguł i zasad.

Elred urodził się w roku 1110, a zmarł w 1167. Poszukiwanie i uczenie się przyjaźni było jednym z głównych tematów, wokół których koncentrowały się życie i twórczość tego średniowiecznego mnicha. Elred wie, że mogą istnieć fałszywe przyjaźnie – nie wszystkie są dobre. Wiemy to także dzisiaj, z naszego doświadczenia, i może dlatego często z rezerwą podchodzimy do tego tematu. Można spotkać się z pewną obawą wobec nawiązywania przyjaźni w niektórych seminariach duchownych, w formacji zakonnej itp. W tle pozostaje niepokój, który jest echem jakiegoś nadużycia słowa przyjaźń. Zamiast zdecydować się na trud dojrzałego uczenia się głębszych więzi, z góry odrzuca się taką możliwość, usprawiedliwiając się tezą, że „Bóg nam wystarczy”. Może zdarzyć się „chora przyjaźń”, co jednak nie wyklucza możliwości doświadczenia zdrowej przyjaźni.

Elred rozróżnia trzy rodzaje przyjaźni: cielesną, światową i duchową. W swoim dziele pisze: „Pozwólmy jednak, aby ze względu na pewne podobieństwo, jakiemu podlegają uczucia, także i te przyjaźnie, które nie są prawdziwe, nosiły ową nazwę, dopóki na podstawie ustalonych kryteriów nie zostaną oddzielone od tej, która jest duchowa i dlatego prawdziwa. Jedną przyjaźń nazywa się więc cielesną, inną światową, jeszcze inną duchową” (I, 37-38). Określenie „przyjaźń cielesna” nazywa taki związek, w którym związane z sobą osoby nie do końca rozumieją, dlaczego ta relacja powstała. Oczywiście, sformułowanie „przyjaźń cielesna” wpisane jest w kontekst antropologii średniowiecznej. Próbując wyrazić to współczesnym językiem, można by powiedzieć, że sprawa dotyczy związku zrodzonego z zaniedbanych potrzeb, których nie do końca jesteśmy świadomi. W książce Pascala Merciera Nocny pociąg do Lizbony jest fragment, w którym kobieta zwraca się do mężczyzny, znanego lekarza i humanisty: „Nie jestem w stanie żyć z tobą, bo jesteś dla mnie zbyt wygłodzony”. Ta kobieta wyczuwa w nim otchłanie potrzeb, które nie zostały zaspokojone. Związek z nim narażony byłby na nieustanne, wzajemne rozczarowanie. Także dzisiaj, często nieświadomie, łączymy się na poziomie niezaspokojonych dziecięcych potrzeb. Historia naszego życia nie zostaje bowiem odcięta, lecz pozostaje w nas. Także historia naszych potrzeb. Jeżeli w dzieciństwie nie zostaliśmy odpowiednio nakarmieni, to ten głód pozostaje w nas i współtworzy naszą dorosłość. Gdy głębokie potrzeby bliskości, uwagi, dotyku, czułości, dowartościowania nie zostały zaspokojone, głód pozostaje. Odchodzi dopiero wtedy, gdy potrzeba zostaje zaspokojona. Głodu nie uciszą mijające dni – on może czekać i objawić swoją obecność nawet po wielu latach. Gdy spotykamy się jako ludzie dorośli, te dziecięce głody szybko dochodzą do głosu i przejmują reżyserię związku, który rozwija się w świecie dziecka i według jego logiki. Taka relacja na początku jest piękna, dużo obiecuje, jest zachłanna, intensywna i wyłączna. Jednak w miarę upływu czasu, gdy próbuje dojść do głosu pozycja dorosłego, coś zaczyna się psuć, zaczynają się konflikty – aż po możliwość rozpadu związku. Te wewnętrzne dzieci są coraz bardziej rozczarowane i agresywne, ponieważ nie otrzymują tego, czego oczekiwały. Nikt nie jest w stanie zaspokoić ich dziecięcych potrzeb.

Mówiąc „przyjaźń cielesna”, nie mamy więc na uwadze tylko potrzeb seksualnych, także w sposób nieświadomy dochodzących do głosu, lecz nade wszystko myślimy o zaniedbanych „dziecięco-muzealnych” potrzebach, które często mają istotny i decydujący wpływ na kształtowanie związku. To te potrzeby, zaniedbane na którymś etapie rozwoju, kształtują relację. Myślę, że reaguję z pozycji dorosłego człowieka, a w rzeczywistości czynię to z pozycji dziecka. Oczekuję od drugiej osoby tego, czego niemowlę, małe dziecko oczekuje od swego ojca czy matki. Z obserwacji terapeutów, pedagogów, kierowników duchowych wynika, że wiele związków tworzy się dzisiaj z pozycji dziecka (postawa infantylna) i dlatego narażonych jest na szybki kryzys.

Drugi rodzaj przyjaźni to „przyjaźń światowa”. Powstaje dla jakiejś korzyści. Opłaca mi się z tobą przyjaźnić, bo masz dobrych znajomych, znasz prezydenta miasta i przez ciebie może uda się załatwić mieszkanko, znasz rektora Politechniki Warszawskiej i córeczkę tam jakoś pchniemy, panie Kaziu. Czego się nie zrobi dla przyjaciół! Opłaca się z tobą przyjaźnić, ponieważ jesteś zamożnym człowiekiem, kiedyś może przyjdzie bieda, a przyjaciół przecież poznaje się w biedzie. Ktoś ma ładny dom na południu Włoch, gdzieś w Kampanii, z widokiem na morze i wyspę Capri. Przyjaciel chętnie użyczy swojego pokoiku, przecież nie weźmie pieniędzy od przyjaciela. Opłaca mi się ta relacja. Może być wiele innych korzyści: erotyczna, intelektualna (np. ktoś ma dużą wiedzę), prestiżowa (np. przyjaźń z powszechnie znaną osobą). Martin Buber, filozof dialogu i spotkania, twierdzi, że taka przyjaźń jest relacją ja – to (ich – es). Drugi człowiek jest dla mnie narzędziem. Nie odbieram go jako cel, osobę, lecz jako narzędzie do osiągnięcia celu. Przyda mi się znajomość z tobą. To jest, w rozumieniu Elreda z Rievaulx, „przyjaźń światowa”. Nie brakuje i dzisiaj przyjaźni tego typu. Można je spotkać, dla przykładu, w świecie polityków, artystów czy nawet osób duchownych.

I wreszcie trzeci rodzaj przyjaźni – „przyjaźń duchowa”. Sięga ona głębi człowieka, a celem i nagrodą jest sama przyjaźń. Nie mam innego celu. Sama przyjaźń jest największym darem. To doświadczenie głębokiej więzi między ludźmi, jakie nazywamy przyjaźnią, jest największym darem, i nie ma większego. Wszystko inne, mówi Elred z Rievaulx w swoim dziele, jest po prostu niczym w porównaniu ze szczęściem, jakie rodzi się z takiej relacji. Cóż więcej można osiągnąć niż to, że ja i ty możemy być w głębokiej więzi z Bogiem i z ludźmi. To jest nade wszystko kwestia doświadczenia. Temu, kto tego nie doświadczył, trudno jest wytłumaczyć, co to znaczy, że sama przyjaźń jest tym celem. „Przyjaźń światowa tak bardzo dominuje”, iż można mieć wrażenie, że innej już nie ma. Ten, kto żyje na poziomie „przyjaźni cielesnej” czy „przyjaźni światowej”, nie jest w stanie zrozumieć, co oznacza „przyjaźń duchowa”. Doświadczenie w tym wypadku poprzedza zrozumienie. Celem i owocem przyjaźni jest sama przyjaźń, wszystkie inne korzyści, w porównaniu z tym doświadczeniem, mówi Elred z Rievaulx, to „marne i godne pogardy dodatki” (III, 118).

Tę pierwszą konferencję chciałbym zatytułować Wybór i rozwój. Przyjaźń zaczyna się od wyboru i musi się rozwijać. To jest jej pierwsza reguła. Wspomina o niej Elred z Rievaulx, nawiązując do tekstu z Ewangelii według św. Jana, kiedy Chrystus mówi: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15, 16). Na początku jest więc wybór – przyjaciela trzeba wybrać. Może w tym momencie pomocne będzie rozróżnienie pojęć znajomość i koleżeństwo, które znajdują się w konstelacji z przyjaźnią. Nie każda znajomość lub koleżeństwo musi być przyjaźnią. Można mieć dużo znajomych, kolegów i koleżanek. Tym relacjom towarzyszą określone rytuały. Krąg znajomych może być duży, rozpoznaję ich na ulicy, pozdrawiam i zamieniam kilka słów. Podobnie jest z koleżeństwem, które jest często bliższą formą więzi. Znajomości, koleżeństwo bywają bliższe i dalsze, rozpoczynają się i mogą się zakończyć. Z nich mogą narodzić się przyjaźnie. Znajomość i koleżeństwo są pierwszą i podstawową szkołą relacji. Nie ma niczego bardziej niebezpiecznego od „przyjaźni” z osobą, która nie ma bliskich znajomych i kolegów. Porzuca ona swoją izolację, wieloletni głód bliskości i lokuje go w jednej osobie, którą nazywa „przyjacielem”. Tak nagle i niespokojnie zrodzona „przyjaźń” nie ma najczęściej dobrej przyszłości. To, co się narodziło, jest formą symbiotycznego związku, który po pewnym czasie przemienia się w dramatyczną udrękę. Jeżeli więc ktoś nieznajomy w pociągu nagle proponuje nam przyjaźń, to najbezpieczniejszą decyzją jest dyskretna zmiana przedziału. Kto nie jest zdolny do znajomości czy koleżeństwa, ten nie będzie zdolny do dojrzałej przyjaźni.

Dla Elreda z Rievaulx przyjaźń jest szczytem rozwoju człowieka. On osiąga swoją pełnię w tym właśnie doświadczeniu. Cała pedagogia Starego i Nowego Testamentu, całe posłannictwo Jezusa zmierza do tego celu. Chrystus poznaje ludzi, łączy ich z sobą i powoli, cierpliwie wprowadza w długą szkołę więzi, aby kiedyś mogły się narodzić dojrzałe przyjaźnie. Pewne cechy i prawa przyjaźni odnajdujemy już w serdecznych znajomościach czy koleżeństwie. W tej przestrzeni możemy wstępnie poznać siebie, przepracować to, co w elementarny sposób utrudnia nam budowanie szczęśliwych relacji. Obserwujemy ten proces, patrząc na rozwój uczniów Jezusa, ich trud budowania więzi. Słowa o przyjaźni skierowane do apostołów są owocem długiego procesu ich wspólnego wzrastania.

Do grona przyjaciół, mówi Elred z Rievaulx, wchodzimy poprzez wybór. Chrystus mówi: „Ja was wybrałem” (J 15, 16) Przyjaźń ma swoją autonomię i dynamikę. Różni się istotnie od znajomości czy koleżeństwa. To nie jest tylko przedłużenie znajomości. Jest to jakby nowy związek – analogicznie do małżeństwa. Musi być wybór małżonka. Małżeństwo nie wyłania się bezrefleksyjnie i bez wyboru z grona znajomych. Bez tego małżeństwo jest nieważne. Podobnie jest w przyjaźni. Nieraz po wielu latach serdecznej znajomości osoby decydują się na przyjaźń. Nie muszą temu towarzyszyć zewnętrzne rytuały, lecz wewnętrzne wzajemne przekonanie, że taka relacja jest możliwa. Jest taki moment w relacji, kiedy pojawia się świadomie i dobrowolnie słowo „przyjaźń”: „Nie nazywam cię już sługą (tylko do osiągania moich celów), nie nazywam cię już tylko znajomym, lecz nazywam cię przyjacielem”. Powinna to być rozważna i przemyślana decyzja. Pozwolę sobie przywołać słowa polskiej poetki, Julii Hartwig, o jej przyjaźni z rodziną Witolda Lutosławskiego. Pani Hartwig wspomina, że miała wrażenie, że Lutosławski bardzo starannie wybierał sobie przyjaciół z grona wielu znajomych. Ten wybór nie był oznaką wyniosłości, lecz zmysłu realności i pokory. Grono przyjaciół nie może być przecież za duże i z nie każdą osobą taka relacja jest możliwa.

O tym wyborze pisze na początku swego dzieła Elred z Rievaulx: „Nie należy jednak nawiązywać przyjaźni ze wszystkimi, których kochamy, gdyż nie wszyscy są do niej zdolni. Przyjaciel bowiem ma być towarzyszem twojej duszy, a jego serce powinno być tak mocno złączone i zjednoczone z twoim sercem, iż chciałbyś, aby z was obu powstał jeden; jemu masz powierzać się jakby drugiemu sobie, niczego przed nim nie ukrywać, niczego z jego strony się nie obawiać” (III, 5). Podobnie w innych miejscach podejmuje kwestię starannego wyboru: z największą ostrożnością wybieramy przyjaciół: „potrzeba tu niezwykłej staranności” (III, 74). Powinno się wybierać z najwyższą uwagą i z największą ostrożnością, ponieważ pośpieszna i nieprzemyślana decyzja może prowadzić do krzywdy – podobnie jak nieodpowiedzialna decyzja o małżeństwie. Te ostrożność i uwaga nie wynikają z tego, że kimś gardzimy, lecz z oceny realnej możliwości tworzenia przyjaźni. To jest kwestia zdolności do przyjaźni, mówi Elred z Rievaulx. Nie można podejmować się czegoś, do czego się nie jest zdolnym. Byłoby szczytem nieodpowiedzialności zaproponować komuś wspinaczkę na Matterhorn, jeżeli ta osoba nie ma pojęcia o alpinizmie i do tego ma paraliżujący lęk wysokości. „Ale egoista, nie kocha ludzi!”. Odmowa ta nie jest odmową miłości. Taka decyzja nie jest przecież znakiem zarozumiałości, lecz przejawem zdrowego rozsądku, który uchroni obie osoby przed nieodwracalną tragedią. Nieodpowiedzialną decyzją tworzenia przyjaźni można kogoś skrzywdzić albo wręcz zniszczyć mu życie. Stąd ta ostrożność – nie z egocentryzmu, pychy czy przemądrzałości – lecz z poczucia realności i elementarnej troski o siebie i drugą osobę.

Podobną intuicję znajdujemy w Księdze Mądrości Syracha: „Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, zdobądź go po próbie, a niezbyt szybko mu zaufaj! Bywa bowiem przyjaciel, ale tylko na czas jemu dogodny, nie pozostanie nim w dzień twego ucisku” (Syr 6, 7-8). Elred często nawiązuje do Księgi Mądrości Syracha. Mówiąc o rozwoju przyjaźni, nakreśla jego stopnie, etapy. Pierwszy stopień to wybór. Wybieram, ale jeszcze nie dopuszczam. Co to znaczy? Jest to jakby czas próby – analogicznie jak w narzeczeństwie. Czy rzeczywiście ta przyjaźń jest możliwa? Podobnie czynimy przy innych ważnych wyborach. Decydujemy się, lecz nie od razu w pełni realizujemy ten wybór. Ktoś decyduje się na kapłaństwo, lecz wiele lat musi czekać na urzeczywistnienie tej decyzji (proces formacji seminaryjnej). Nie powinno się przy ważnych wyborach natychmiast go realizować. Wybieram tę osobę do przyjaźni, przyjmuję jej decyzję i następuje okres próby – czy rzeczywiście ta przyjaźń jest możliwa. Następny etap to dopuszczenie, czyli wejście w dynamikę przyjaźni, w długi proces jej pogłębiania, uczenia się jej i dojrzewania. Ostatni etap to według Elreda, w nawiązaniu do myśli Cycerona: „Zgodność w sprawach ludzkich i boskich, połączona z życzliwością i miłością” (I, 11). Ważne w nauce Elreda z Rievaulx jest przekonanie, że są osoby niezdolne do przyjaźni. Należy je zachęcać do dojrzalszego pozostania na poziomie znajomości. Dać im czas, aby uzdrowiły to, co przeszkadza w budowaniu przyjaźni. Można mieć w gronie bliskich znajomych także osoby, które nie potrafią wejść w dojrzałą przyjaźń.

Cenne w zamyśle Elreda jest to, że swoje dzieło Przyjaźń duchowa przedstawił w formie dialogu, spotkania ze swoimi przyjaciółmi. Pojawiający się w książce rozmówcy: Iwo, Gracjan i Walter są postaciami historycznymi, zaprzyjaźnionymi z Elredem. To z nimi, swoimi przyjaciółmi, reflektuje zagadnienie przyjaźni. To jest niezwykle cenna intuicja. W spotkaniu można przyjaźń pogłębiać, uczyć się jej, a także – co należy do jej istoty – starannie reflektować i starać się wspólnie zrozumieć jej dynamikę i prawa. Prawdziwa przyjaźń jest prosta, chociaż nie jest łatwa. Oczywiście potrzeba pewnych elementarnych umiejętności, aby wejść w proces budowania przyjaźni, podobnie jak trzeba mieć podstawową wiedzę o wspinaczce, aby zdecydować się na pierwszą tatrzańską drogę. Te wstępne zasoby nie są jednak pełnią umiejętności, które zdobywamy w długim procesie pokornego uczenia się. Założeniem i gwarancją dojrzałej przyjaźni jest zgoda na proces nieustannego uczenia się. Przyjaźni trzeba się bowiem uczyć do końca życia – jest ona jak żywy organizm albo jak język, który stale się rozwija i zmienia. Wciąż muszę się jej uczyć, bo ona zmienia się wraz z mijającymi latami, a także z powodu różnorodności sytuacji i okoliczności, które im towarzyszą. Ważnym elementem tego procesu jest odwaga refleksji i nazywania tego, co się w tym procesie wydarza. Zdolność do tego jest cechą dojrzałych osób i ważnym założeniem dobrych związków. Tak czyni Elred, rozmawiając o przyjaźni ze swoimi przyjaciółmi.

Elred zapytany przez swoich przyjaciół, czy są według niego cechy, które uniemożliwiają zawarcie przyjaźni, odpowiada: „Istnieją takie wady, które sprawiają, iż osoby w nie uwikłane nie są w stanie przez dłuższy czas przestrzegać praw i zasad przyjaźni. Takich ludzi nie należy łatwo wybierać na przyjaciół (…) należy usilnie się zatroszczyć, aby wyleczyli się z tych wad i zostali uznani za zdolnych do przyjaźni” (III, 14). Cysterski opat, jako że dzieło jest praktyczne, wymienia niektóre z tych wad: „Mam na myśli ludzi łatwo wpadających w gniew, niestałych, podejrzliwych i gaduły” (III, 14). Co to znaczy „łatwo wpadających w gniew”? Przeformułowując to zdanie na język współczesny, można powiedzieć, że wypowiedź ta dotyczy ludzi, którzy nie panują nad swoją agresją – to uczucie ma ich. Mogą być nieobliczalni w swoich porywach gniewu. Jak ktoś taki się zdenerwuje, lepiej uciekać i schować się na dnie kopalni, żeby nas nie znalazł. To nie on ma agresję, ale agresja ma jego. Człowiek w takim stanie może skrzywdzić fizycznie, obrazić, poniżyć – jest zdolny do różnych form przemocy. Kwestia ta dotyczy potrzeby bezpieczeństwa, która należy do podstawowych pragnień człowieka. Do istoty przyjaźni należy poczucie bezpieczeństwa. Jest to jej warunek i owoc. Elred zauważa, że przy przyjacielu nie czuję się zagrożony. Im głębsza jest relacja przyjaźni, tym większe odczuwamy bezpieczeństwo. Człowiek, który nie panuje nad swoim gniewem, nie daje tego poczucia i tym samym narusza jeden z podstawowych warunków przyjaźni. Takie osoby należy szanować, otoczyć opieką, ale przyjaźń z nimi, według cytowanego autora, nie jest możliwa. Nie można się oszukiwać i narażać na przemoc i krzywdę. Słowami i gestami można być ranionym czy wręcz niszczonym.

Drugą z wymienionych przez Elreda wad jest niestałość. Pozostaje ona w opozycji do innych istotnych cech przyjaźni, jakimi są trwałość i wierność. Święty Hieronim, cytowany w dziele Elreda, mówi: „Przyjaźń, która może przestać istnieć, nigdy nie była prawdziwa” (I, 23). Do istoty tej więzi należy wierność do końca. W znajomości czy koleżeństwie taki warunek nie istnieje. To jest jeden z elementów odróżniających je od przyjaźni. Podobne rozróżnienie i założenie spotykamy już w starożytności. Także w Biblii ta myśl osiąga swoje szczególne dopełnienie. Chrystus, mówiąc, że nazywa swoich uczniów przyjaciółmi, dodaje jednocześnie, że ich nigdy nie opuści – aż do skończenia świata (zob. Mt 28, 20). Przyjaciół się nie opuszcza, niezależnie od ich losów. Cokolwiek by się wydarzyło, ta więź trwa. Ktoś może zostać królem czy żebrakiem, zachorować, stracić pracę czy zupełnie się pogubić w życiu – przyjaciele pozostają wierni (przyjaciół poznaje się w biedzie). Taki był ideał starożytny, taki odnajdujemy na kartach Starego i Nowego Testamentu, a także w tradycji chrześcijańskiej. Etos przyjacielskiej wierności obecny jest w różnych przejawach kultury aż po dzień dzisiejszy. Tak wiele poświęcono mu wierszy, wzruszających powieści, obrazów filmowych itp. Znajomość i koleżeństwo mogą się skończyć, ale nie przyjaźń. Człowiek niestały nie jest więc do niej zdolny. Jutro nie będzie w nastroju, rozczaruje się jakąś ułomnością, nie będzie miał korzyści z relacji i odejdzie.

Następną wadą, która według cysterskiego autora uniemożliwia przyjaźń, jest podejrzliwość, brak podstawowego zaufania. Sprawa dotyczy chorobliwej i fundamentalnej nieufności. Ona przenika postrzeganie świata, jego interpretacje i analizy. Przenika i reżyseruje więź, zakładając a priori możliwość krzywdy, wykorzystania czy zdrady. Niekończące i męczące pytania niszczą relację: „Gdzie byłeś, z kim byłeś, jak ma na imię, a dlaczego akurat z tą osobą, a co robiliście?”. Taka osoba nieustannie coś podejrzewa, zakłada stałą możliwość krzywdy, nieuczciwości i odrzucenia. Ta wada uderza w rdzeń przyjaźni, która bazuje na zaufaniu. Ufam przyjacielowi i nie muszę go kontrolować. Nawet jeżeli pojawia się coś niejasnego, niezrozumiałego, nie dopuszczam negatywnej i podejrzliwej interpretacji. Częstym powodem niszczenia bliskich relacji jest zbyt duża kontrola drugiej osoby. Ona może zniszczyć małżeństwo, kapłaństwo, życie zakonne i każdą inną formę przyjaźni. Kocham cię, to znaczy także, że nie będę cię podejrzliwie kontrolował. Brat Roger z Taizé powtarzał często, że ufność serca jest u początku wszystkiego. Ona daje klimat przyjaźni i sprzyja jej rozwojowi. Rezygnuję z „dyskretnej” kontroli telefonu komórkowego, poczty mailowej itp. Można oczywiście pomylić się, ufając, lecz głębsza więź bez ufności jest jedną wielką pomyłką. Przyjaźń przyjaźnią, ale kontrola kontrolą. Sprawdźmy te komórki, co jest w tych SMS-ach: „Drogi Andrzeju” – co to za Andrzej? Co cię z nim łączy?”. Taka podejrzliwość nie sprzyja przyjaźni, wręcz ją niszczy.

Elred kończy listę tych wad, przywołując gadulstwo („gaduły”). Sprawa dotyczy osób niedyskretnych, które wygadają to, co im zawierzono. Ktoś opowiada drugiej osobie o ważnych sprawach, licząc na dyskrecję, a na drugi dzień pół miasta już o tym wie. Przyjaciele, zaznacza Elred, odsłaniają przed sobą wszystko – całe serce. Nie robimy tego przed każdym człowiekiem, przed znajomymi czy kolegami. To może być nietaktowne, a nawet odebrane jako wyraz ekshibicjonizmu. Zjawiska ekshibicjonizmu nie ograniczamy przecież tylko do patologii fizycznej (np. gdy ktoś nagle eksponuje swoją nagość), lecz wyróżniamy także ekshibicjonizm psychiczny. Mówimy o nim wtedy, gdy ktoś nieadekwatnie do relacji odsłania przed drugą osobą intymne treści. Jeżeli natomiast przyjaźń jest dojrzała, można to uczynić, licząc oczywiście na dyskrecję słuchacza. Przed nim otwieramy swoje serce – prawdę o nas. Przyjaciel wie o mnie dużo, niedyskrecja byłaby więc w takiej relacji niebezpieczną formą przemocy. Elred nazywa to wręcz świętokradztwem: „Przede wszystkim jednak uważajmy za świętokradztwo wyjawianie tajemnic przyjaciół” (III, 27).

Takie elementarne wady uniemożliwiające przyjaźń wymienia Elred z Rievaulx. Można by ich wymienić więcej. Inni autorzy dzieł z zakresu życia duchowego inaczej kładą akcenty. Pozostają jednak wspólne intuicje i przemyślenia, ponieważ istnieje obiektywny rys doświadczenia przyjaźni, uniwersalny – niezależny od epoki, w której dane nam jest żyć. Elred podaje różne warianty podobnych wad. Mówi o ludziach skłonnych do obelgi, wzgardy, pychy lub wyjawiania tajemnicy. Obelga jest to takie zachowanie (wyrażone słowem lub czynem) człowieka, którego celem jest poniżanie drugiej osoby. Podobnie ma się sprawa ze wzgardą. Do istoty przyjaźni należy także troska o poczucie wartości drugiego człowieka. Obelga czy wzgarda uderza w ten istotny element, dlatego też ich ciągła obecność uniemożliwia przyjaźń. To dowartościowanie jest oczywiście wzajemne: troszczę się o poczucie wartości drugiego i przyjmuję jego troskę. Zdarza się, że ta obelga czy wzgarda przyjmuje ukrytą formę. W pierwszej chwili można mieć przekonanie, że ten człowiek jest bardzo wspierający i komplementujący. Im dłużej jednak przebywamy z tą osobą, tym bardziej to wrażenie staje się słabsze. Ostatecznie czujemy się poniżeni i wzgardzeni. Dokonuje się to niejako w białych rękawiczkach, niby chwalą, ale czuję się poniżony. Taka „pochwała” przyjmuje na przykład subtelną formę ironii. Z takim człowiekiem trudno będzie zbudować przyjacielską więź.

Warto w tym momencie przypomnieć, że pojęcie miłości jest szersze niż pojęcie przyjaźni. Kochamy także tych ludzi, którzy nie są przyjaciółmi – aż po wrogów włącznie. Mamy obowiązek kochać nawet swoich nieprzyjaciół. Nie jesteśmy natomiast zobowiązani do tworzenia przyjaźni z każdym napotkanym człowiekiem. Elred pisze: „Boski autorytet zezwolił bowiem na to, aby o wiele więcej osób łączyło się więziami miłości niż przyjaźni. Prawo miłości przynagla nas do tego, aby obdarzać nią nie tylko przyjaciół, lecz także nieprzyjaciół” (I, 32). Aby przyjaźń mogła zaistnieć, muszą być spełnione konstytutywne warunki, na przykład wspomniana wyżej wzajemna troska o poczucie wartości, bezpieczeństwa itd. Szczególny akcent kładzie Elred na wyjawienie tajemnicy czy wspomnianą już wyżej niedyskrecję, połączoną z „ciosem zdradliwym” (III, 23). Co ma na uwadze autor Przyjaźni duchowej, mówiąc o „ciosie zdradliwym”? Jest to użycie niedyskrecji, wykorzystanie wiedzy o drugim człowieku po to, aby go niszczyć – przeciwko niemu. Ten „cios” może być połączony także z oszczerstwem. Ludzie, których serce zniszczone jest taką wadą, według Elreda nie są zdolni do trwałych i dojrzałych więzi. Oszczerstwo, niedyskretne wykorzystanie intymnej wiedzy o drugim człowieku, jest jak „zdradliwy cios” niszczący możliwość budowania przyjaźni. Takie osoby muszą najpierw uzdrowić swoje serce, aby było zdolne do budowania dojrzalszych i trwałych więzi. Gdy tego nie uczynią, nie należy ich oszukiwać, że jest to możliwe. Mamy oddawać cześć Bogu w „Duchu i w prawdzie”. Przyjaźń jest częścią tej prawdy. Kto żyje w przyjaźni, żyje w prawdzie.

Takie to podstawowe cechy (i przeciwne im wady) wymienia Elred z Rievaulx. One umożliwiają pierwszą decyzję, dzięki której z grona znajomych wyłania się osoba, z którą będzie można rozpocząć proces tworzenia przyjaźni. Jest to zgoda na rozwój, który właściwie teraz się rozpoczyna. Podobnie zgoda na zawarcie małżeństwa jest decyzją podjęcia długiego procesu uczenia się wzajemnej miłości. Sama decyzja o małżeństwie nie jest jeszcze gwarancją dojrzałego związku. Są spełnione podstawowe warunki rokujące szanse na niełatwy proces uczenia się. Podobnie jest także w kapłaństwie lub w życiu zakonnym. Same święcenia kapłańskie czy śluby zakonne nie są jeszcze gwarancją szczęśliwego powołania, lecz troską o permanentną formację i rozwój. Po święceniach kapłańskich czy ślubach wszystko się dopiero zaczyna. Teraz dopiero trzeba uczyć się kapłaństwa, życia zakonnego czy małżeńskiego. Przykładem takiej troski jest Elred, który z przyjaciółmi, poprzez analizy i refleksje, uczy się przyjaźni. Co mógłbym zmienić, poprawić, aby moja zdolność do budowania dojrzalszych więzi była głębsza?

Wybór i rozwój. Dwa ważne słowa u podstaw tych rozważań. Przyjaźni tak naprawdę uczymy się dopiero w przyjaźni, podobnie jak pływania uczymy się, pływając, a języka angielskiego próbując go używać. To nie jest gotowe dzieło. Łatwo zniszczyć przyjaźń pychą, narcystycznym i fałszywym przekonaniem, że ja potrafię, jestem wybitny i nie muszę się pokornie uczyć. Wszyscy inni muszą, ale ja jestem pomnikiem dojrzałej przyjaźni, na który powinni patrzeć ci dopiero się jej uczący. Na końcu swojego dzieła Elred pisze: „Pierwszym obowiązkiem jest więc oczyszczanie samego siebie” (III, 128). „Bóg (…) pokornym łaskę daje” (1 P 5, 5). Ta podstawowa prawda o pokorze uczenia się, o zgodzie na długi i trudny proces jest myślą, która przewija się przez całe dzieło Elreda: „Albowiem prawdziwa przyjaźń doskonali się w miarę swego rozwoju, a owoc tej doskonałości poznaje się, gdy się go zbiera” (I, 46). Co mógłbym zmienić w sobie, aby moje przyjaźnie były dojrzalsze? – to jedno z podstawowych pytań w tej trudnej szkole. Może właśnie z tego powodu umiejętność budowania przyjacielskich więzi jest najtrudniejszą umiejętnością. Często w konfliktach, nie tylko małżeńskich, ludzie oskarżają siebie nawzajem: „To ty jesteś winny, że nasz związek jest trudny, to ty musisz się zmienić”. Jest to często nieświadomy sposób na to, aby niczego nie zmieniać, i ukryty lęk przed dojrzałym rozwojem. Każda osoba ma przygotowany ogromny worek zarzutów przeciw drugiej, a niewielki tobołek zarzutów pod swoim adresem. Bardziej konstruktywny proces rozpoczyna się od wzięcia odpowiedzialności za siebie: „Co jest we mnie takiego, co mogłoby utrudniać drugiemu relację ze mną?”. Dar rozwoju wiąże się z prawdziwą pokorą – każdy z nas jest mieszaniną światła i cienia. Gracjan, przyjaciel Elreda, pyta: „Powiedz nam, proszę, pomiędzy jakimi ludźmi może się ona (przyjaźń) zrodzić i trwać?”. „Powiem krótko – odpowiada Elred – zrodzić się może pomiędzy ludźmi prawymi, rozwijać pomiędzy lepszymi, dochodzi zaś do pełni między doskonałymi” (II, 37-38).

Jest to cenna myśl cysterskiego autora precyzyjnie podsumowująca pierwszy rozdział rozważań o przyjaźni – wybór i rozwój. Na zakończenie tej części refleksji o duchowości przyjaźni chciałbym przywołać zdanie z Księgi Mądrości Syracha, który zachęca nas do wejścia na drogę pokornego uczenia się przyjaźni: „Wierny przyjaciel potężną obroną, kto go znalazł, skarb znalazł. Za wiernego przyjaciela nie ma odpłaty ani równej wagi za wielką jego wartość. Wierny przyjaciel jest lekarstwem życia; znajdą go bogobojni” (Syr 6, 14-16).

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

W mroku depresji

Gdy opuszczę tę izbę strzeżoną przez chorobę– wolna do życia – do śmierci – powietrze głęboko uszczęśliwionepowitalnym pocałunkiem bliźniaczych ust,i tak nie będę wiedziała,co moje niewidzialnepocznie teraz ze mną

Nelly Sachs

mojemu Ojcu

Dostępne w wersji pełnej

Uczucia niekochane

Człowiek jest uczuciem Boga

T. Mann, Czarodziejska góra

mojej mamie

Dostępne w wersji pełnej

Wartość człowieka

Jest z pewnością bardzo trudno określić naturę człowieka. Wykracza on poza wszelkie ramy nadawanych mu określeń przez swoje czyny, czasem bohaterskie, a czasem straszliwe, przez niezmierną różnorodność swego charakteru i zamierzeń, jakie usiłuje realizować, przez nie dającą się wyczerpać nowość swych dzieł i przez podziwu godną zdolność do regeneracji po każdym prawie swym upadku.

Roman Ingarden, Książeczka o człowieku

mojemu bratu

Dostępne w wersji pełnej

Duchowość i sny

Choćby odbicie wodnezmąciło kształty swoje,nie trać obrazu.

Rainer Maria Rilke

Dostępne w wersji pełnej

Sztuka słuchania

Znaczenie słuchania w kierownictwie duchowym

Gdyby prorocy wtargnęlipoprzez drzwi nocyi szukaliby ucha jak ojczyzny

Nelly Sachs, Wohnungen des Todes

Sebastianowi

Dostępne w wersji pełnej

Przypisy

Duchowy zapis przyjaciela… 

1 Sesja: „Ból ludzkich zranień i droga do pojednania”, Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 17-19 listopada 2000 r.; publikacja w: „Zeszyty Formacji Duchowej” (nr 33/2006) pt. Przesłonięte światło. Depresja a życie duchowe; wydanie książkowe pt.: W mroku depresji, Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2011.

2 Sesja: „Sakrament Pojednania a kierownictwo duchowe”,Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 5-7 kwietnia 2002 r.

3 Sesja „Kierownictwo duchowe szkołą słuchania”, Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 5-7 listopada 2004 r.; publikacja w: „Zeszyty Formacji Duchowej” (nr 67/2015) pt. Sztuka słuchania.

4 Sesja: „Kierownictwo duchowe a uczucia niekochane”,Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 6-8 października 2006 r.; publikacja w: „Zeszyty Formacji Duchowej” (nr 41/2008) pt. Uczucia niekochane.

5 Sesja: „Wartość człowieka”,Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 3-5 października 2008 r.; publikacja w: „Zeszyty Formacji Duchowej” (nr 49/2010) pt. Wartość człowieka; wydanie książkowe pt. Wartość człowieka, Wydawnictwo SALWATOR, Kraków 2011.

6 Sesja: „Duchowość i sny”, Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 20-22 kwietnia 2012 r.; publikacja w: „Zeszyty Formacji Duchowej” (nr 61/2013).

7 Sesja: „W duchu i przyjaźni”, Centrum Formacji Duchowej, Salwatorianie – Kraków, 10-12 października 2014 r.; publikacja w: „Zeszyty Formacji Duchowej” (nr 77/2017).

8 Homilia podczas Mszy św. dziękczynnej za życie i posługę ks. Krzysztofa Grzywocza, kościół seminaryjno-akademicki, 31.08.2017.

RedakcjaWydawnictwo SALWATOR

Projekt okładkiArtur Falkowski

Zdjęcie na okładce Stanisław Zajączkowski

Redakcja techniczna i przygotowanie do dru­kuArtur Falkowski

Opracowanie i przygotowanie plikuWydawnictwo Salwator

Imprimi potest ks. Piotr Filas SDS, prowincjał

© 2018 eBook Wydawnictwo SALWATOR ISBN 978-83-7580-631-1

Wydawnictwo SALWATOR ul. św. Jacka 16, 30-364 Kraków tel. 12 260-60-80, e-mail: [email protected]