Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Przez ostatni rok żył życiem wystarczającym na scenariusze kilku horrorów - tępił stwory, zawierał z nimi układy, studiował najdawniejsze dzieje polskich ziem, ułożył sobie relacje ze wszystkimi demonami zamieszkującymi Lublin… „Ułożył sobie relacje” – jak to brzmiało… A jeszcze dwa lata temu był po prostu adwokatem."
O tym jak to się stało, że adwokat znalazł się w świecie słowiańskich Bogów przeczytacie w pełnej magii powieści „Powiernik.”
„Widzący” to kontynuacja przygód mecenasa Marka Lichockiego. Tym razem ma on pomóc Bogom w walce ze złem, które zagraża wszystkim światom… Czy umiejętności bohatera wystarczą, by wypełnić zleconą mu przez samych Bogów misję? Jakie konsekwencje będą miały podjęte przez niego decyzje? Zanurzcie się w świecie wierzeń słowiańskich i poznajcie niesamowicie walecznego adwokata!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Franciszek M. Piątkowski, Lublin 2019
Projekt okładki: Marta Żurawska
Skład i łamanie: Karolina Szustak
Patronat medialny: Oliwolumin
Druk i oprawa:
Drukarnia Akapit sp. z o. o.
ul. Węglowa 3
20-481 Lublin
Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Epilog
Okładka
Strona tytułowa
Kolofon
Spis treści
Było przerażająco cicho. Niewyobrażalnie cicho. Tak cicho, jakby to miejsce istniało wyłącznie w celu zaprzeczenia istnienia dźwięku i dodatkowo uszczelniono je watą. Do tego wszystkiego nie było tutaj niczego. Absolutna pustka. Tylko szary, skalisty, równy jak stół płaskowyż, który rozciągał się jak okiem sięgnąć. Wzrok nie natykał niczego, co mogłoby choć na chwilę zakłócić obserwację idealnie płaskiej równiny i linii horyzontu.
Ta obserwacja widnokręgu wokół własnej osi obserwującego, kończyła się nagle na obu końcach widzialnego półkola, ścianą nieprzeniknionej mgły wyrastającej niemalże na krawędzi stromego urwiska. Wszystko to nakrywała kopuła burego nieba.
Tuż nad przepaścią stała w bezruchu potężna, wysoka jak gnieźnieńskie wały, czarna, posępna postać. Mroczny wojownik trwał w pełnym rynsztunku, wspierając się na monstrualnym, równie czarnym, jak on sam, mieczu. Uważny obserwator mógłby jednak zauważyć, że ramiona postaci delikatnie i miarowo to wznoszą się lekko, to opadają. Ponury wojownik najwyraźniej głęboko spał.
Nagle z gęstej mgły wysunęła się powoli szponiasta dłoń, a za nią wielkie jak tur ramię. Przerażająca łapa namacała krawędź urwiska, po czym z oparów wychynęło drugie ramię. Po chwili, w ślad za ramionami, wynurzył się potworny rogaty czerep, a za nim i reszta cielska osadzonego na grubych jak dębowe pnie nogach.
Gigant, który wychynął właśnie z mgły przepełzł na czworakach kilka metrów, po czym powoli, chwiejnie wstał i wyprostował się. Wzrostowi dorównywał śpiącemu wciąż wojownikowi, ale na tym podobieństwo się kończyło. Przybysz przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy, a po obu bokach jego głowy ziały wielkie rany. Nowoprzybyły posłał ponuremu wojownikowi przeciągłe spojrzenie, po czym ruszył powoli przed siebie.
Długo, bardzo długo po tym, kiedy tamten zniknął za horyzontem, śpiący ocknął się. Przez chwilę toczył po okolicy wzrokiem, aż zatrzymał spojrzenie na nieco zatartych śladach w szarym pyle. Chwilę później ryknął ogłuszająco, aż zatrzęsła się ziemia.
* * *
Piękna dziewczyna siedziała w cieniu rozłożystego dębu rosnącego na szczycie wzgórza. Oparta o gruby pień z aprobatą obserwowała treningową walkę dwóch młodzieńców.
– Bardzo pięknie sobie radzicie chłopcy! – zawołała do młodzieńców podobnych do siebie jak dwie krople wody.
Nagle zza drzewa o które była oparta, wychyliła się szkaradna głowa, a za nią pokraczny tułów.
– Nie musisz się skradać Perepłucie. Słyszałam cię już od paru minut – rzuciła dziewczyna wesołym głosem.
– Wła-aaa-ściwie to się nie skra-aaa-dałem tym ra-aaa-zem – zaskrzeczał stwór. – Za-aaa-stanawiałem się tylko, ja-aaa-ak ci to po-ooo-owiedzieć.
Dziewczyna zerwała się na równe nogi. Jąkanie Perepłuta w Prawii, w jego własnym domu, zawsze wróżyło kłopoty.
– Skoro TY zastanawiasz się jak mi to powiedzieć, to spodziewać się mogę najgorszego – powiedziała ponuro do przyjaciela. – Co się stało?
– Tro-ooo-ojan uuu-uciekł – zaskrzeczał stwór, a jego wykrzywiona twarz wykrzywiła się w imponujący sposób.
Zielone oczy Miłej stały się okrągłe jak spodki.
– Jak to uciekł? – szepnęła przerażona. – A Nyja?
– Nyja za-aaa-asnął. Tro-ooo-jan uuu-uciekł.
– Jak to zasnął?! Przecież Nyja nigdy nie śpi!
– No właśnie… Nie wiadomo jak. Chyba ktoś go uśpił – zaskrzeczał stwór już normalnie. Najwyraźniej zrzucenie z siebie ciężaru tej wiadomości dobrze mu zrobiło.
– Bogowie… jak to uśpił?
– Sam raczej nie zasnął.
– Ktoś pomógł temu potworowi wydostać się z Pustki???
– Na to wygląda – Perepłut skrzywił już i tak przesadnie pokrzywioną twarz.
– Kto na wszystkich Bogów???
– Właśnie nie wiadomo kto to zrobił.
– Któryś z wieszczych?
– Z pewnością nie. Nawet nie zbliżyliby się do Nyji. Poza tym wszystkich siedmiu siedzi teraz w Czarnym Lesie. Coś kombinują, ale to na pewno nie ich sprawka.
– Jakiś koszmar… Kiedy to było? Strzybóg wie?
– Właściwie to nikt jeszcze nie wie. Siemargł wywąchał zapach Trojana nad Bylicą. Prawdopodobnie przez pewien czas płynął łodzią z nawką, a potem ślad się urwał. Siemargł natychmiast odszukał Nyję, bo własnym zmysłom nie chciał uwierzyć. Okazało się, że Nyja niczego nie pamiętał. Obaj wrócili do Prawii. Siemargł wysłał mnie do ciebie, a sam z Nyją udali się do Grodu Świętowita.
– Czyli nie wiadomo gdzie on teraz jest?
– Wiadomo, że dotarł do Nawii.
– I pewnie tam zniknie nabrać sił.
– Pytanie na jak długo – skrzeknął ponuro Perepłut.
– Niech to czarci chwycą! – wysyczała Miła przez zęby. – Jeszcze nam tego brakowało. Lel! Polel! – zawołała w kierunku młodzieńców, którzy nadal mocowali się ze sobą.
Bracia natychmiast podbiegli do Miłej i synchronicznie się ukłonili.
– Biegnijcie pędem do Strzyboga i przekażcie mu, że Trojan uciekł – powiedziała po cichu demonica. – I żaden pary z ust.
Bliźniacy spojrzeli po sobie i kiwnęli równocześnie głowami. Poza tym nawet jeden mięsień nie drgnął im na twarzy.
– Lelu, Polelu – ciągnęła Miła – macie żmijów i płanetników pod sobą. Niech wszyscy go wypatrują we wszystkich dziedzinach. Tam dokąd mogą dotrzeć w Nawii, w Prawii i Jawii. Wszędzie. Może gdzieś wypełznie. I dopóki wam nie powiem, to nie wiecie o niczym. Zrozumiano?
– Tak kniahini! – odparli chórem, a następnie pokłonili się demonicy i ruszyli sprintem w dół zbocza. Po chwili zniknęli w towarzystwie głośnych tąpnięć. Miła odprowadziła ich wzrokiem, a gdy zniknęli z wściekłości zacisnęła pięści.
– Niech to wszyscy czarci chwycą!!! – wrzasnęła tym razem, aż Perepłut skulił się lekko. – Najpierw Weles zaczął wymyślać, potem ten cholerny Biezdar zaczął szaleć, a teraz zdarzyło się najgorsze, co mogło się stać! Przecież to oznacza… – urwała i z przerażeniem równym jej wściekłości spojrzała na Perepłuta.
– ...Wróżdę – dokończył stwór grobowym głosem. – Nawia, Jawia i Prawia już nie będą takie same.
– O ile w ogóle będą – rzuciła równie ponuro Miła. – Wracaj do Siemargła. Pomyślcie, co teraz. Ja muszę zobaczyć się z Widzącym.
Perepłut rozpłynął się w powietrzu. Miła została sama.
– Jeszcze do tego wszystkiego brakowało Trojana!
Nie jesteśmy sobą, zamordowano nam rodziców, zmieniono imiona, wymazano pamięć, skazano na cudzość.
Monika Rudaś–Grodzka – Słowiańszczyzna.
Pamięć i zapomnienie w wykładach Adama Mickiewicza
i powieściach Józefa Ignacego Kraszewskiego,
„Konteksty” 2003, nr 1–2, str. 224.
– Ahh – westchnął z lubością.
Nareszcie jest! Była idealna. Wysoka, zgrabna, długowłosa brunetka. Dziś wyglądała szczególnie atrakcyjnie. I tak pięknie pachniała! Naczekał się na nią długo. Będzie wspaniałą zdobyczą…
Przyczajony w ukryciu patrzył jak nerwowo poprawiała żakiet wychodząc z kamienicy, a teraz jak idzie pośpiesznie w dół ulicy z telefonem przy uchu. Szła prosto w jego stronę. Jeszcze kilkanaście metrów i będzie w jego mocy. Nie spieszył się, wiedział, że i tak za chwilę zwierzyna sama wejdzie mu w ręce.
Skończyła rozmawiać i prawie biegnąc zaczęła szukać czegoś w torebce.
– Taaak, nareszcie – szepnął.
Minęła go w pośpiechu ze wzrokiem nadal utkwionym we wnętrzu torebki. Wtedy skoczył. Kobieta z piskiem runęła twarzą na chodnik. Stanął nad nią przyglądając się z zadowoleniem. Kobieta jęknęła i zaczęła się podnosić wbijając w noc przestraszone, nierozumiejące spojrzenie. Napawał się przez chwilę zdziwieniem i bólem w oczach dziewczyny, po czym rzucił się na nią i przycisnął jej głowę do chodnika.
Zaczęła krzyczeć histerycznie i szarpać się, więc jedną ręką zakrył jej twarz, drugą przytrzymywał ręce. Głos uwiązł jej w gardle. Ręce i nogi krępowała jakaś straszliwa siła. Brakowało tchu, jakby coś siedziało jej na piersi. Przerażonym wzrokiem szukała pomocy, ale wokół nie było nikogo.
Napastnik patrzył na pulsującą tętnicę na szyi brunetki. Chciał jeszcze przez chwilę rozkoszować się tym widokiem. Napawać się przerażeniem. Miał czas, a rozpacz dziewczyny była tak słodka…
Nagle jakaś potworna siła złapała go za kark, uniosła jak szmacianą lalkę, przytrzymała chwilę w górze, po czym cisnęła nim o trotuar. Stęknął ciężko, ale obrócił się błyskawicznie w stronę napastnika. W tym momencie ujrzał wylot lufy rewolweru kilkanaście centymetrów od swojej twarzy.
– Dobry wieczór – odezwał się spokojny, głęboki głos. – Cóż się takiego stało, szanowny wąpierzu, że wylazłeś z nory? Trzeba było siedzieć na tyłku, a nie paradować mi po mieście.
– Widzący – warknął wąpierz.
– Do usług – odparł człowiek i odwiódł kurek rewolweru.
Stwór zarechotał.
– A to co za wynalazek? Pistolecik? Na srebrne kule? Naczytałeś się bajek o wampirach? Myślałem, że jesteś nieco bardziej bystry, Widzący. Chyba wiesz, że srebrne kule nic mi nie zrobią?
To mówiąc wąpierz zaczął wznosić się do pozycji wyprostowanej w typowo wampiryczny sposób..
– Przypatrz się łaskawco – z nutką drwiny w spokojnym głosie odparł człowiek. – Nie pistolecik, tylko rewolwer. To Colt Navy, czarnoprochowiec. I kule nie są srebrne, tylko ołowiane. Widzisz, jakiś czas temu odkryłem przypadkiem, że ołów jest na was lepszy niż błyszcząca skała, bo nie odsyła, tylko załatwia was na dobre. Wracaj na glebę, wąpierzu.
Wąpierz w jednej chwili opadł głucho na ziemię ze wściekłym grymasem na trupiobladej twarzy.
– Nie odważysz się – zaskrzeczał mniej już pewnie wąpierz.
– A to niby dlaczego? Przecież służysz Biezdarowi, jak mniemam. Weles pewnie nawet się ucieszy, że unicestwiłem biezdarowego buntownika – mężczyzna odciągnął kurek.
– Czekaj! – wrzasnął stwór. – Zaczekaj. Oszczędź mnie – zacharczał.
– A to niby dlaczego ?
Pytanie zawisło na moment w powietrzu.
– Jeśli mnie oszczędzisz powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
Marek obniżył nieco broń.
– Taaak? A co takiego ja chcę wiedzieć? Na wyrocznię mi nie wyglądasz, ale dobrze, spróbujmy. Zacznijmy od tego co tu robisz i dlaczego ona?
– Obiecaj, że mnie nie odeślesz, wtedy powiem ci wszystko, co wiem.
– Obiecuję, o ile powiesz mi coś wartego uwagi.
– Biezdar mnie wysłał, tak, jak i innych. Potrzebuje armii splugawionych. Dużej armii. Poluję na każdego, kto się nawinie.
– Po pierwsze powiedz mi coś, czego nie wiem. Po drugie, nie wciskaj mi kitu, że ta słodka bruneteczka, co tam leży, jest dobrym materiałem na plugawca. Po trzecie, pytam po raz ostatni więc skup się – dlaczego ona? – Widzący znów uniósł Colta.
„Słodka bruneteczka” siedziała nieruchomo na ziemi parę kroków dalej i z przerażeniem obserwowała jak, na oko trzydziestoparoletni, mężczyzna gada do chodnika, mierząc do niego z rewolweru. Patrzyła okrągłymi, wielkimi oczami nie rozumiejąc ani sensu sceny, która się przed nią rozgrywała, ani sensu tego co spokojnym, łagodnym głosem mówił człowiek, który najprawdopodobniej uwolnił ją od ataku… czegoś.
– No więc, wąpierzu, zaskocz mnie, bo zaczynam się nudzić – mężczyzna dalej rozmawiał z kostką brukową.
– To przypadek! Przemieniam kogo się da…
– Chyba się nie dogadamy – przerwał mu Marek i ponownie wycelował w łeb stwora.
– Poczekaj! – zaskrzeczał piskliwie wąpierz – Poczekaj! Powiem! To wiedźmaczka! To dlatego! Ona nawet tego jeszcze nie wie, ale drzemie w niej Wiedza.
Adwokat uśmiechnął się pod nosem.
– To takie kwiatki… Biezdarowi wymknął się z łap Widzący, to próbuje sobie stworzyć plugawców z ludzi dysponujących choć cząstką Wiedzy? No, niestety, chyba znowu mu poprzeszkadzam. Masz mi jeszcze coś ciekawego do powiedzenia?
– To wszystko co wiem! Puść mnie teraz!
– Przykro mi stworze, ale jakoś nie czuję się usatysfakcjonowany. Ale masz dodatkowe trzy sekundy.
– Wiem coś o tym, czego szukasz – powiedział szybko stwór. – Mam wskazówkę.
Marek uniósł brew.
– A niby czego szukam?
– Wiesz dobrze. Bałwanów.
– A ty niby skąd możesz to wiedzieć? Myślałem, że dawno nie byłeś po tamtej stronie – głos Widzącego zdradzał lekkie zaskoczenie i zainteresowanie, a cichy szczęk zwalnianego powoli kurka w rewolwerze znamionował również zainteresowanie.
– Wszystkie krainy o tym huczą. Stwory od dawna siedzące w Jawii też już o tym wiedzą.
– Pięknie – mruknął Widzący. – W sumie mogłem się tego spodziewać.
– Powiem wszystko co zechcesz, ale pod Welesem przysięgnij, że mnie nie odeślesz.
– Ty mi będziesz warunki stawiał, stworze?
– Przysięgnij – warknął wąpierz.
– Pod Welesem mam przysięgać? – mężczyzna uśmiechnął się złowieszczo. – A krainy nie huczą o tym, że Weles za mną, delikatnie mówiąc, nie przepada? Ale niech ci będzie, przysięgam pod Welesem, że cię nie odeślę – rzekł z błyskiem w oku.
– Wskazówka jest w Czerwieniu.
– Bzdury mi opowiadasz – prychnął mężczyzna. – Byłem w Czerwieniu trzy razy, przekopałem się przez wszystko, co znalazłem o tym grodzie i obszedłem grodzisko wokół z kilkadziesiąt razy, moczyłem tyłek w Huczwie. Przeczytałem wszystkie publikacje na temat grodu i grodziska. Rozmawiałem z archeologami, a nawet z detektorystami. Wiem, że niczego tam nie ma. Niczego nie widziałem i nie znalazłem.
– Powiedziałem, że wskazówka jest w Czerwieniu, a nie bałwany.
– Niby jaka ? – zapytał szorstko mężczyzna.
Stwór łypnął to na mężczyznę, to na rewolwer w jego dłoni i rzekł.
– Cień padający w samo południe w dniu Szczodrych Godów, gdy się stoi po zachodniej stronie studni grodowej, wyznacza kierunek do miejsca, gdzie ukryto bałwany.
Mężczyzna z powątpiewaniem uniósł brew.
– Znowu opowiadasz mi dyrdymały. Gdyby tak było już dawno znaleźlibyście figurki. Albo przynajmniej znalibyście miejsce ich ukrycia.
– Nie możemy chodzić po Jawii w Szczodre Gody. Nie wspominając, że nie rzucamy cienia. Ale tego to chyba nie muszę mówić Widzącemu? – prychnął wąpierz.
– Nie mów mi, że to was powstrzymało – mężczyzna popatrzył na ponure oblicze stwora i zarechotał. – Naprawdę to was zatrzymało? Sprytnie to Jaromir rozegrał – ani nie mogliście nikogo opętać w Szczodre, ani sami nie mogliście wyleźć z Nawii, a te stwory, które już są w Jawii w czasie zimy muszą zaszyć się w leżach. Bardzo cwanie… I może mogłoby tak być, ale mimo wszystko uważam, że ta historyjka jest mocno naciągana i po prostu łżesz. Szczególnie, że jak Rusini napadali gród, w którym przebywał Jaromir, to z pewnością nie miał czasu na kombinowanie z cieniami koło studni w Czerwieniu.
– Mówię prawdę! Klnę się na Bogów! Mówię prawdę!
– No dobrze, przyjmijmy na chwilę, że ci wierzę. To oświeć mnie, skąd to wszystko wiesz?
– Jaromir stracił zmysły nie przez rany od Rusinów.
Mężczyzna popatrzył na stwora mrużąc oczy.
– Dopadliście go jak był osłabiony, tak? I co wam powiedział?
– Upiór, który go wykończył wydusił z niego tylko tyle i to podstępem. Inaczej nie powiedziałby nic. Twardy był… Ale gdy z nim skończyli srał pod siebie i się ślinił jak niemowlę – wąpierz zaśmiał się chrapliwie. – A niby taki potężny żerca z niego był.
– No coż… Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
– To wszystko. Puść mnie teraz.
– No, nie przesadzajmy – mężczyzna wyszczerzył się złowieszczo do wąpierza i wycelował w jego głowę.
– Miałeś mnie nie odsyłać! – wrzasnął stwór.
– Nie odsyłam, unicestwiam. Słyszałeś żebym wypowiadał inkantację? Poza tym mówiłem już, że to ołów.
– Pod Welesem przysięg…
Huk wystrzału raptownie urwał potępieńcze wycie.
– Kłamałem – mruknął człowiek i odwrócił się do leżącej wciąż na ziemi dziewczyny, która zamarła na chodniku przerażona rozgrywającą się przed jej oczami niezrozumiałą sceną w wykonaniu dziwnego trzydziestoparolatka.
– Nic pani nie będzie – rzekł łagodnie mężczyzna. – Zdążyłem zanim zdołał panią ukąsić. Proszę wstać, pomogę pani – nieznajomy wyciągnął do niej rękę.
– Ukąsić? – jęknęła kobieta wpatrując się w wyciągniętą dłoń.
– Ukąsić. To był wąpierz. Wampir.
– Wampir??? – kobieta wyglądała jakby dostała obuchem w głowę.
– Rozumiem, że nie wierzy pani w wąpierze, ale niestety one istnieją. I właśnie jeden o mało pani nie zabił. Zapewne go pani nie widziała, ale proszę mi wierzyć, że nie ucinam sobie pogawędek z chodnikami.
– Dziękuję… To znaczy nie… Ja wierzę w wąpierze, ale nie spodziewałam się…
Mężczyzna spojrzał przenikliwie na nieznajomą.
– Wierzy pani w wąpierze?
– No tak… – kobieta złapała go za rękę i wstała z grymasem bólu na twarzy. – To znaczy wierzę, że kiedyś istniały. Interesuję się trochę mitologią słowiańską.
– O cholera – mruknął pod nosem. – Coś mi tu nie tego...
– Nie rozumiem – kobieta pytająco uniosła brwi.
– Przepraszam panią, głośno myślę. Powinniśmy już iść i radzę jednak tej nocy zostać w domu.
– Ale ja jestem umówiona…
– Jak kocha, to poczeka. Szczerze radzę wrócić do domu i już nie wychodzić do jutra. Odprowadzę panią – to mówiąc nieznajomy ujął ją delikatnie, aczkolwiek stanowczo, za rękę i ruszył w kierunku wejścia do kamienicy.
Kobieta wpatrywała się w mężczyznę oczami okrągłymi jak pięciozłotówki i bezwolnie dała się zaholować pod drzwi wejściowe.
– Proszę iść do domu – powtórzył. – Święci się coś niedobrego i lepiej nie kusić licha, że tak powiem. A już z pewnością nie dzisiaj. Gdyby zauważyła pani w ciągu kilku dni coś niepokojącego lub nienaturalnego to bardzo proszę się ze mną skontaktować. Koniecznie – to mówiąc popatrzył jej głęboko w oczy. – Naprawdę koniecznie.
Po czym wręczył wizytówkę i delikatnie popchnął w kierunku schodów.
– Dobranoc – rzucił i szybko odszedł w noc.
– Dobranoc – odpowiedziała cicho kobieta i skierowała się do mieszkania. Gdy zamknęła za sobą drzwi i zapaliła światło, rzuciła wreszcie okiem na wręczoną jej przez dziwnego człowieka wizytówkę:
„Marek Lichocki – adwokat” – przeczytała półgłosem.
* * *
Stwór siedział na dachu kamienicy i obserwował, jak człowiek na ulicy rozmawia z wąpierzem. Nagle usłyszał huk i po chwili po wąpierzu pozostała jedynie garść prochu.
– Połknąłeś haczyk przeklęty strzyboży pupilku, czy nie? – warknął pod nosem, gdy mężczyzna i kobieta zniknęli na klatce schodowej.
Człowiek jednak wyszedł za moment z budynku dość pośpiesznie i ruszył w kierunku kupki popiołu pozostałej po wąpierzu. Nagle zatrzymał się i spojrzał w kierunku przyczajonego za kominem stwora. Po chwili przeniósł wzrok na dachy kolejnych budynków.
– Dostrzegłeś mnie, Widzący? – mruknął stwór i ukrył się w cieniu komina.
* * *
Marek odszedł kilkadziesiąt metrów od kamienicy gdzie mieszkała atrakcyjna brunetka. Odwrócił się znienacka i rzucił okiem na dach budynku. A jednak! Coś tam się ewidentnie czaiło. Z całą pewnością to był chechło, bo do uszu docierał cichutki dźwięk szeleszczących liści i łamanych gałązek. Stwór obserwował z jakiegoś powodu całe zajście i było pewne, że nie znalazł się tam przypadkowo. Nie ma takich przypadków.
Do tego dziewczyna interesująca się słowiańskimi wierzeniami. Być może uśpiona jeszcze wiedźmaczka. I jeszcze ten trochę nazbyt chętny do zwierzeń wąpierz, który ni z tego ni z owego wyłazi z leża po kilku latach letargu i pcha się kilkanaście kilometrów na polowanie do miasta. To śmierdziało więcej niż na te kilkanaście kilometrów. Poza tym wiedział o każdym, pochodzącym nie z tego świata, mieszkańcu Lublina. Te stwory były tu nowe i coś kombinowały. W przypadki Marek nie wierzył.
– Miła – wyszeptał kładąc dłoń na sercu. – Bądź proszę pod moim domem za kwadrans, jeśli możesz. Stało się coś dziwnego.
* * *
Była już noc, nie było korków i podróż z centrum Lublina pod dom na Sławinku zajęła Markowi pięć minut. Wysiadł z samochodu zaczerpnąć czerwcowego, nadzwyczaj ciepłego o tej porze roku, powierza i spojrzał na dom. W jednym z okien widać było delikatne światło nocnej lampki. Pewnie Aśka usypiała jeszcze Milenkę. Było cicho i przyjemnie, a na ulicy pusto.
Tak zapewne patrzyłby na dom Lichockich każdy przeciętny przechodzień. Marek widział jednak coś jeszcze. Na dachu, przy każdym rogu domu po kilka, unosiły się jak wielkie koniki morskie, dwumetrowej wysokości wężowate kształty jarzące się delikatną złotą poświatą. Gdyby przypatrzeć się z bliska można było zauważyć, że byli to zakuci w lśniące, złote łuski wojownicy, których dolną część stanowił wężowy ogon.
Żmijowie. Właściwie można powiedzieć, że zbrojna elita Prawii. Stwory, które w czasie burzy dzielnie wojują ze smokami, których jedyną żądzą jest utopić Jawię w hektolitrach wody. Teraz, na rozkaz Strzyboga, nie odstępowali rodziny Marka na krok. Tacy ochroniarze gwarantowali pełen spokój o bezpieczeństwo jego kobiet.
Oczywiście ani Aśka, ani tym bardziej ich kilkumiesięczna córeczka nie miały pojęcia ani o istnieniu tych ochroniarzy, ani o grożącym im niebezpieczeństwie. Marek robił wszystko, żeby Aśka nie domyśliła się, co jej mąż wyprawia wieczorami.
Zwariowany to był rok. Teraz właściwie zaczął liczyć mijający czas od Kupały, do Kupały. Trochę ponad rok temu stał się Widzącym, potem zmarł Jan, w tym samym czasie kompletnie nieprawdopodobna podróż przez Nawię i właściwie dopiero wtedy się zaczęło. Przez ostatni rok żył życiem wystarczającym na scenariusze kilku horrorów – tępił stwory, zawierał z nimi układy, studiował najdawniejsze dzieje polskich ziem, ułożył sobie relacje ze wszystkimi demonami zamieszkującymi Lublin… „Ułożył sobie relacje” – jak to brzmiało… A jeszcze dwa lata temu był po prostu adwokatem. Chyba zaczynało się odzywać zmęczenie materiału.
Nagle usłyszał za sobą cichuteńkie puknięcie, które doskonale znał.
– Cześć Miłka. Przepraszam, że tak nagle.
– Cześć Mareczku, też się właśnie do ciebie wybierałam – ubożęcie stanęło obok Marka wpatrzonego w swój dom. – Co się stało? Kontemplujesz?
– Trochę… Cały czas do mnie dociera, jak wariackie życie prowadzę i że chyba trochę jestem tym zmęczony.
Miła skrzywiła się, jakby wypiła szklankę cytryny.
– O czym ty mówisz?
– O tym, że mam trochę dosyć.
– Nie odpuszczaj, proszę…
– Nie odpuszczam – westchnął i popatrzył na przyjaciółkę. – Oj, wiesz dobrze, że chwilę pomarudzę i zaraz się zepnę. Nie martw się.
– Zawsze się o ciebie martwię. Już taka dola twojego ubożęcia.
– Dobra z ciebie demonica – uśmiechnął się. – Miła, ale do rzeczy. Dziwna rzecz mi się właśnie przytrafiła.
Marek opowiedział demonicy o zdarzeniu sprzed kilkudziesięciu minut.
– Faktycznie podejrzana historia – mruknęła Miła. – Albo jakaś wyjątkowo nieudolna zgraja się trafiła, albo to jakiś podstęp. Wąpierz wszystko ci wyśpiewał bez większych oporów, ale strasznie mu zależało, żebyś go nie odsyłał. Atakuje przy tym kobietę, która być może jest wiedźmaczką, co z pewnością wyczuł wcześniej. A wszystko to obserwuje chechło, które albo jest za tępe, żeby się porządnie schować albo… chciało żebyś go zobaczył. Na robotę Biezdara, a tym bardziej Welesa to mi nie wygląda. To zbyt pokręcone. Chociaż, kto ich tam wie? Chyba, że… – urwała i przegryzając wargę spojrzała na Marka. – Słuchaj… jest coś jeszcze – powiedziała z wyraźną niechęcią.
– Wal Miła – westchnął adwokat. – Już zdążyłem się przyzwyczaić, że ta mina zazwyczaj nie wróży nic dobrego.
– Właściwie przybyłam przede wszystkim po to, żeby ci to powiedzieć. Niech to czarci chwycą…
– Miła, co jest? – Marek zaniepokojony spojrzał ubożęciu w oczy. – Nigdy się tak nie zachowywałaś.
Demonica westchnęła ciężko.
– Zdaje się, że Trojan uciekł z Pustki – rzekła ponuro.
Marek oniemiał.
– Jak to – „zdaje się”?
– No, dobrze – spuściła wzrok z rezygnacją. – Uciekł.
– Błagam cię… – Marek stęknął i wybałuszył na nią oczy. – Jak, do kurwy nędzy, uciekł???
– Podobno Nyja zasnął na po raz pierwszy od tysiącleci.
Marek oniemiał do granic możliwości.
Trojan. Zapomniany bóg. Przed wiekami, gdy Bogowie chodzili po Jawii Trojan zwiastował wyłącznie zło. Jego nadejściu zawsze towarzyszyły przerażające kataklizmy, zniszczenie, koszmarne choroby, rzezie i chaos. Trojan nienawidził dzieła, które stworzyli Świętowit – ojciec Bogów i jego dwaj młodsi bracia – Swaróg, boski kowal i Rod, bóg losu, a potem również i inni Bogowie. W początkach wszechrzeczy stworzyli oni Prawię – siedzibę Bogów, Nawię – siedzibę dusz umarłych i demonów oraz Jawię – domenę ludzi. Potem z serca chaosu wyłonił się Trojan.
Koniec darmowego fragmentu